n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, października 10, 2008

...po Powstaniu.


Relacje pisane całe
Wstecz...
Relacja Wiktorii Adamus (Drabińskiej)
[...] Pewnego dnia usłyszałam łomot do bramy - Niemcy dobijali się - otworzył bramę dozorca. Niemcy zapewniali wszystkich, że schron nie jest podlany benzyną i chcieli nas wpakować z powrotem, ale nikt nie chciał tam wejść, więc wygnali nas na Krakowskie Przedmieście bliżej kościoła Wizytek. Tam stał już tłum - nie wiem, ilu ludzi, pamiętam, że zajmował chyba całe Krakowskie Przedmieście od Wizytek do kościoła Świętego Krzyża.(...) Pamiętam jeszcze czołgi od strony Wizytek i z odwrotnej. Ten od Wizytek został podpalony przez powstańców. Powstało wielkie zamieszanie. Niemcy byli zdezorientowani. Matka ujęła mnie i [dziewięcioletniego brata] Zenka za rękę i poczęła uciekać. Skręciliśmy w Królewską. Niemcy spod numeru pierwszego zaczęli strzelać do nas z trzeciego piętra, ale udało nam się wbiec w ruiny. [...]
Więcej ...
Relacja Włodzimierza Antosiewicza
[...] Na ul. Wolskiej zostałem wybrany przez Niemców z kolumny i zabrany na teren kościoła św. Wojciecha. Pod wieczór zostałem zabrany przez SS-mana do budynku typu 1-piętrowego baraku około ogrodzenia kościoła. [...]
Więcej ...
Relacja Marii Jolanty Auleytner (Lepszy)
[...] [...] Chciałam zaraz wracać do domu, ale matka Hani zatrzymała mnie i powiedziała, że to zbyt niebezpieczne. Okazało się, że w tym czasie Ratusz jest bastionem powstańców, a dookoła są Niemcy i już rozpętała się strzelanina. I tak zostałam prawie do końca walk na Starówce, razem z rodziną państwa Dawidowicz. Tuż przed upadkiem Starówki spotkałam znajomych moich rodziców pp. Sołłowij, z którymi opuściłam Starówkę. (Później będąc już w Krakowie spotkałam na ulicy p. Dawidowicza i dowiedziałam się, że wszyscy przeżyli i zatrzymali się w Milanówku). Niemcy pędzili nas (całą niekończącą się rzeką ludzi), aż do obozu w Pruszkowie, gdzie przebywałam ok. 2-ch tygodni. [...]
Więcej ...
Relacja Heleny Balcer
[...] Z Warszawy wyszliśmy w poniedziałek, to jest 7 sierpnia 1944. Od tej chwili zaczyna się nasza tragedia. Szliśmy przez morze płomieni i masy trupów, zabitych i spalonych. Po wyjściu z piwnic oddzielono nas od mężczyzn. Ostatni raz z Lionejkiem [mężem] widziałam się 7 sierpnia godzina 10 rano. Nie wiem, gdzie go zły los rzucił, i on nie wie o mnie i o dziecku. Zapędzono nas do kościoła Św. Stanisława, a stamtąd do Pruszkowa. [...]
Więcej ...

Relacja Mariana Grzegorza Bergandera
[...] W czasie okupacji hitlerowskiej zamieszkiwałem wraz z rodzicami i młodszą siostrą w Warszawie przy ulicy Chłodnej 68 m. 7. W tym czasie uczęszczałem do szkoły powszechnej nr 139 (w czasie okupacji została zmieniona na nr 11), której siedzibą był kompleks szkolny przy ulicy Młynarskiej 2, a później po kilku przeprowadzkach kilkupiętrowy budynek na rogu ulic Leszna i Żelaznej. W roku 1944 kończyłem 7 klasę. [...] W czasie przechodzenia przez wykute przejście podniosłem za wcześnie i zbyt szybko głowę i z całej siły wyrżnąłem nią w sklepienie tego przejścia. Dostałem po tym silnego krwotoku z nosa, którego rodzice długo nie mogli mi zatamować. Gdy już trochę doszedłem do siebie, miałem iść na ulicę Leszno. Nie zdążyłem. Na podwórze wpadli Niemcy. [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Czajkowskiego
[...] 2.10.1944 r. opuszczamy Warszawę Kruczą, Piusa, Śniadeckich przy Politechnice, Filtrową do pl. Narutowicza. Tu pierwszy odpoczynek. Bagaży mamy niewiele, bo prawie wszystko legło w gruzach. [...]
Więcej ...

Relacja Elżbiety Dankowskiej-Walas
[...] Pamiętam moment wypędzenia po upadku Starówki- coś się działo, było jakieś zamieszanie - Niemcy zaczęli nas z tego schronu wypędzać. Mężczyzn nie było, tylko same kobiety i dzieci. Pamiętam, że miałam sandałki i skarpetki - i jak zaczęli nas pędzić, to zgubiłam ten sandał i szłam w jednym sandale i w samej skarpetce. A moja mama wyszła stamtąd w futrze. Ja się nie mogłam nadziwić - to był przecież sierpień, było ciepło, lato - po co mama to futro założyła; widocznie chciała je uratować. Czarne łapki karakułowe, zresztą jeszcze długo po Powstaniu miała te łapki. I w pantofelkach wyszła, w szpileczkach z wężowej skórki - w takich pantofelkach i tych karakułach... [...]
Więcej ...
Relacja Wiktorii Dewitz
[...] 1 sierpnia wybuchło Powstanie. Wszelka łączność z Warszawą została przerwana. Miałyśmy odtąd działać i decydować na własną rękę. Wówczas to ujawniłam zebranym pracownikom zakonspirowany charakter zakładu, będącego w istocie rzeczy jedną z placówek - służby harcerek, pozostawiając wolną rękę opuszczenia pracy lub podporządkowania się wymogom sytuacji na prawach „służby". Nie zapomnę nigdy pełnego napięcia wzruszenia, kiedy spośród wszystkich 10 pracowników łącznie z fizycznymi - padały kolejno głosy: „zostaję na służbie". [...]
Więcej ...

Relacja Jacka Fedorowicza
[...] Duży plac, tłum wypędzonych warszawiaków i segregacja przesądzająca o dalszych ich losach. Niemcy wybierali ludzi na roboty do Niemiec. Od robót zwalniał podeszły wiek (dziadkowie) ciąża (Marysia spodziewała się dziecka) i już podchowane, ale małe dziecko (ja stanowiłem tu tarczę ochronną dla mamy). Pozostawała ciocia Hanka, którą niechybnie czekała wywózka. [...]
Więcej ...
Relacja Mieczysława Gorzelniaka
[...] Na parę dni przed Powstaniem przebywaliśmy z rodziną na ul. Ogrodowej 5. Po zdobyciu gmachu Sądy (tam był szpital niemiecki) do zgrupowania pułkownika „Leśnika" i tam major „Ryś" (z rudymi wąsami) zapisał moje dane do brulionu i przydzielił mnie do inż. „Leona", któremu pomagałem w uruchomieniu radiostacji między innymi zakładaliśmy odpowiednie anteny, przy inż. „Leonie" pracowała panna „Wic", która robiła notatki z nasłuchu radiowego. [...]
Więcej ...
Relacja Ireny Grabowskiej-Szabuni
[...] Nie potrafię odtworzyć trasy, byłam śmiertelnie zmęczona, chora (zapalenie pęcherza, męczący kaszel, zapalenie płuc), oraz w depresji (nie znałam losu swojej matki, oddzielonej ode mnie w czasie transportu, jak również losu siostry, która była w batalionie „Zośka"). [...]
Więcej ...

Relacja Wandy Jarczyk
[...] Po upadku Powstania Warszawskiego, będąc w Grodzisku Mazowieckim u znajomych rodziców, zaczęłam szukać pracy i koleżanek, z którymi w czerwcu 1944 r. zdałam maturę w Warszawie. Siostry Urszulanki podały mi adres Teresy Tłomackiej. Napisałam do niej i natychmiast otrzymałam odpowiedź, że pracuje w Schronisku dla Sierot Wojennych RGO w Skierniewicach, które aktualnie poszukuje maturzystek na stanowiska opiekunek dzieci. Natychmiast się zdecydowałam. Dobrnęłam do Skierniewic trochę na piechotę, trochę pociągiem. Pracę rozpoczęłam w tym ośrodku RGO już 2 listopada 1944 r., jako wychowawczyni. [...]
Więcej ...
Relacja Marii Kapuścińskiej
[...] Drugiego sierpnia zostaliśmy usunięci przez Niemców z mieszkania do oficyny, a następnie do piwnic domów przy ul. Marszałkowskiej 20 i 18, gdzie oprócz nas przebywało wielu ludzi, których Powstanie zastało na ulicy lub przystanku tramwajowym. Było też kilka osób z domów nieparzystej strony ul. Marszałkowskiej (róg Oleandrów), które, po wyparciu z nich powstańców, podpalono wraz z mieszkańcami. Jakimś cudem zdołali dotrzeć na naszą stronę jedynie nieliczni z nich, prawie obłąkani z przerażenia. [...]
Więcej ...
Relacja Dariusza Karolaka
[...] Dzień kapitulacji Żoliborza utkwił także mocno w mej pamięci. Rankiem 1 października 1944 r. przyszli Niemcy. Musieliśmy opuścić schron i udać się wraz z innymi mieszkańcami w kierunku zachodnim. Szliśmy kolumną całą szerokością jezdni ulicami: Krasińskiego, Powązkowską, Okopową, Wolską, Bema aż do Dworca Zachodniego. Pamiętam wymalowane na parowozach lalki, ośmieszające powstańców. Zostaliśmy wywiezieni do obozu w Pruszkowie. Całe gromady ludzi stłoczono w halach fabrycznych. Posłanie mieliśmy na betonie. W obozie ojciec został od nas oddzielony i skierowany do grupy mężczyzn, która miała być wywieziona do obozu. Jednak dzięki pomocy znajomej moich rodziców działającej w PCK udało się przeprowadzić ojca z jego grupy do nas w przebraniu sanitariusza PCK. [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Kasprzaka
[...] Byłem w drużynie Władka Ślesickiego - to jest znany reżyser filmowy, ten, który nakręcił pierwsze „W Pustyni i w Puszczy" w latach siedemdziesiątych, pierwszy pełnometrażowy film. Był z nim również jego młodszy brat - Zygmunt. Byłem w tej samej drużynie przez cały wrzesień, na ulicy Koszykowej. Większość chłopców z tej drużyny pochodziła z Grochowa. Wychodziliśmy jako cała drużyna, po cywilnemu razem z ludnością cywilną, ale tak szliśmy, że mieliśmy się wszyscy na oku. Co parę metrów, ja idę z „Krukiem", tam Władek z Zygmuntem, tam „Dorsz" z kimś... cały czas kontrolujemy się... Tak doszliśmy do dworca zachodniego - stamtąd pociągiem dojechaliśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie zebraliśmy się całą drużyną, w warsztatach byliśmy razem. Spędziliśmy tak razem jeszcze noc. Następnego dnia była segregacja. Niemcy szczegółowo segregowali: do obozu koncentracyjnego, na roboty, gdzieś do bauerów, natomiast starców, matki z małymi dziećmi do osobnych grup. [...]
Więcej ...

Relacja Stanisława Korytowskiego
[...] Powstanie w Warszawie zbliża się do tragicznego końca. Od 1 X godz. 5.00 obowiązuje zawieszenie broni, a 2 X zaprzestanie walk. Wszyscy muszą opuścić miasto. Dnia 3 X w południe, na podwórzu kamienicy przy ulicy Chopina, pojawiają się żandarmi rozkazując opuszczenie domu w ciągu 2-ch godzin. Budynek ma być natychmiast wysadzony w powietrze. Tak mówi żandarm. W tym wypadku wierzymy Niemcom. Wychodzę z ludnością cywilną. Z matką i siostrą, wśród tłumu wypędzonych, idziemy przez gruzy i resztki barykad ulicami Koszykową i Śniadeckich. Na placu przed Politechniką RGO rozdaje chleb. Niemcy fotografują i chyba nas liczą. Ulicami Nowowiejską, Filtrową... i dalej aż do dworca Warszawa Zachodnia. [...]
Więcej ...

Relacja Leonarda Bura o Franciszku Kudławcu
[...] Po upadku Powstania Warszawskiego, wykorzystano jego habit, zaopatrzono w pismo RGO (pisane w języku polskim i niemieckim) i powierzono wyprowadzenie z Warszawy pokaźnej grupy ponad 100 dzieci, w tym szereg sierot lub dzieci zagubionych, w tym także dwójkę dzieci pochodzenia żydowskiego. Druh Kudławiec, wszystkie te dzieci wyprowadził etapami z Warszawy, dotarł do Częstochowy, tam uzyskał dla nich stałą pomoc i zakwaterowanie. (Byli to wyłącznie chłopcy). Jednocześnie podjął starania znalezienia bliższych lub dalszych rodzin tych dzieci. Do maja 1945 roku ponad 70 dzieci znalazło swoich dalszych lub bliższych krewnych. [...]
Więcej ...

Relacja Bogdana Lewandowskiego
[...] Kiedy po sześćdziesięciu trzech dniach nastąpiła kapitulacja, sądziliśmy, że najgorsze już minęło. Dom i nasze mieszkanie na razie uniknęły skutków wojny. Okazało się, że jeszcze gdzieś były ukryte zapasy żywności. Dostaliśmy nieco mąki, oleju i miodu. Nigdy nie zapomnę smaku tych świeżych placków z miodem. Tymczasem zarządzono ewakuację i wszystko musieliśmy pozostawić. Nie można było pojąć, że wypędzani jesteśmy z domu, a nawet z miasta. Spodziewaliśmy się rychłego powrotu, więc niewielkie cenne przedmioty i dokumenty zostały ukryte i zamurowane w piwnicy. Zwlekając, trzeciego dnia rozejmu ruszyliśmy z małymi tobołkami w nieznane. Ja niosłem skórzany tornister szkolny, w którym miałem własną bieliznę i ubrania. Podobnie były przygotowane na wypadek rozdzielenia, moja siostra Basia i Matka. [...]
Więcej ...
Relacja Wandy Felicji Lurie
[...] Następnego dnia egzekucje ustały. Niemcy wpadli tylko kilkakrotnie z psami, biegali po trupach, sprawdzali, czy kto nie żyje. Słyszałam pojedyncze strzały, prawdopodobnie dobijali żyjących. Leżałam tak trzy dni, to jest do poniedziałku (egzekucja odbyła się w sobotę). Trzeciego dnia poczułam, ze dziecko, którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Zaczęłam myśleć i badać możliwości ocalenia. [...]
Więcej ...

Relacja Anny Teofilak-Maliszewskiej
[...] Około 8-go sierpnia w naszym domu pojawili się żołnierze niemieccy z nakazem opuszczenia budynku. Mieszkańcy musieli wyjść natychmiast, bo dom miał być spalony. Stojąc już na ulicy przeżyłam okropne chwile strachu, gdy moja matka pobiegła z powrotem do mieszkania, aby zabrać coś z ubrania. Bałam się, czy zdąży wrócić. Następnie odłączyłyśmy się od kuzynów, którzy postanowili próbować wyjść z Warszawy przez Dolny Mokotów, co szczęśliwie się udało. [...]
Więcej ...
Relacja Elżbiety Massalskiej
[...] W dniu 2 września 1944 r. zostałyśmy wyprowadzone z ulicy Kapucyńskiej, z domu pod nr 15/17, gdzie mieszkałyśmy, i w którego piwnicach przebyłyśmy Powstanie. Miałam wtedy 14 lat. Zabrałyśmy ze sobą podręczny bagaż i ukochanego psa, suczkę rasy szkocki terier. Wyjść kazali nam „własowcy". Ponieważ krążyły pogłoski o tym, że zabijają oni psy, naszą „Bombkę" niosłam na rękach. „Własowcy" nie zainteresowali się psem, jedynie moim pierścionkiem i zegarkiem, które oczywiście zabrali. Poprowadzono nas ulicą Daniłowiczowską (z Kapucyńskiej było przejście przez bramę jednego z domów, wprost na ulicę Daniłowiczowską), koło spalonych ruin pałacu Blanka na plac Teatralny. [...]
Więcej ...
Relacja Stanisława Milewskiego
[...] Ponownie zostałem zatrzymany przez patrol hitlerowski w Grodzisku i z Pruszkowa wywieziony 29 września 1944 r. do obozu w Scheidemuhl (Piła). Przechodziłem przez miasto jako ostatni w grupie. Na ulicę wybiegły matki - Niemki z dziećmi na rękach. Wykrzykiwały przekleństwa pod naszym adresem. Jedna z matek z dwojgiem dzieci na rękach wrzasnęła w moim kierunku: „taki młody, a już bandyta..." i splunęła mi prosto w twarz. Przeżyłem to bardzo, zastanawiając się nad siłą nienawiść - chyba gdzie indziej niespotykanej... [...]
Więcej ...
Relacja Jana Ryszarda Mleczka
[...] Niemcy wypędzali ludność z bloków na Kole. Nie wiem, co stało się z moimi kolegami, gdyż na skutek przeczesywania lasku [?], każdy z nas wiał, gdzie mógł. Ja na ulicy Bolecha zmieszałem się z ludnością cywilną gnaną w kierunku ul. Ks. Janusza. Tam przy pętli tramwajowej rozdzielono uciekinierów. Ja wyglądając drobno razem z kobietami, dziećmi i starcami popędzony zostałem w kierunku wsi Górce i Boernerowo. We wsi Górce w nocy z kilkoma mężczyznami udało nam się uciec w stronę wsi Klaudyn z zamiarem przedostania się do Kampinosu. Był wśród nas człowiek, do którego zwracano się „Maryś", sprawiał wrażenie partyzanta, był uzbrojony. [...]
Więcej ...

Relacja Danuty Napiórkowskiej-Jarzębowskiej
[...] Przed i po wybuchu II wojny światowej mieszkałam wraz z rodzicami i młodszym bratem na Grochowie. 1 września 1939 r. uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego w szkole powszechnej przy zbiegu ulic Grochowskiej i Siennickiej, gdzie ja miałam uczęszczać w tym roku do II klasy, przerwał nagły bardzo silny i już tragiczny dla miasta w skutkach pierwszy niemiecki nalot bombowy. Ten wstęp ma istotne znaczenie dla dalszych moich przeżyć i wspomnień wojennych w czasie i po Powstaniu Warszawskim. Po wkroczeniu do Warszawy Niemcy zajęli na własne cele gmach szkolny. Szkoła „zorganizowała się" w niewielkim budynku po dawnej bursie przy ulicy Krypskiej na Grochowie. Tam, już w czasie okupacji niemieckiej ukończyłam właśnie 6 klas, gdy rodzice zdecydowali nagle o czasowej przeprowadzce do Warszawy lewobrzeżnej - do przyjaciół ojca na ul. Orlą 4. Bardzo przestronne luksusowe mieszkanie położone było na parterze, a jak się okazało nad nim, na I piętrze mieszkał drugi przyjaciel ojca. Niebawem zrozumiałam, że chodziło o to, ażeby wszystkie trzy rodziny były razem, bo mężczyźni też byli razem w konspiracji i razem walczyli w Powstaniu. 7 sierpnia 1944 roku to dzień, który pozostał tak wyraźny w mojej pamięci jakby to było wczoraj. W tym dniu po raz ostatni widziałam mojego ojca i w tym dniu przeżyłam prawdziwe piekło na ziemi. [...]
Więcej ...

Relacja Ludmiły Niedbalskiej
[...] [...] W nocy słychać było jakieś hałasy, głosy, w dzień detonacje, wybuchy. Mama nie pozwoliła mi wychodzić, więc dalej grzebałam w ciocinych skarbach, albo siedziałam na parapecie okna i wyglądałam na ulicę. Wśród gruzów kręcili się jacyś ludzie - upiory, ciągnęli jakieś rzeczy swoje, cudze, wszystko, co się mogło przydać. W perspektywie ulicy Wilczej - w lewo - widać było ulicę Marszałkowską, a tam nieco większy ruch, czasem samochody. Aż którejś nocy, przy jakimś większym hałasie, wylazłam z łóżka boso i wyjrzałam przez okno: na ulicy Marszałkowskiej palił się dom. Zupełnie na nowo. Dom, który wczoraj jeszcze stał cały. I chociaż wydawało mi się to absurdalne, w kierunku jego okien, z prawej strony, z dołu, z niewidocznego źródła, płynęły strumienie ognia. Rano usłyszeliśmy z bramy dawno nie słyszane, niemieckie szczekanie. Na podwórku wlazł szkop. Oświadczył, że mamy iść rozbierać barykady. Odpowiedziało mu milczenie i spokojne, wrogie spojrzenie stojących nieruchomo kobiet. Mężczyźni na wszelki wypadek nie wyszli. Niemiec patrzył na nas uważnie, zauważył rudego kota, podniósł karabin, strzelił. Kot uciekł. Niemiec opuścił karabin, odwrócił się i wyszedł na ulicę do kumpli. [...]
Więcej ...

Relacja Witolda Jerzego Niewiadomskiego
[...] Po kapitulacji zalecono nam, abyśmy wychodzili z ludnością cywilną. Nasi przełożeni sądzili, że w ten sposób łatwiej będzie się wydostać, uniknąć represji. Nie wiadomo przecież jak zareagują Niemcy. Pozostało wykonać ostatnie zadania: ukryć dokumenty, zakopać archiwum. Do końca pełniliśmy służbę pomocy ludności cywilnej. Kolega, z którym chodziłem na Żoliborz, został w grupie, która ewakuowała szpitale. Wychodził z Warszawy jakieś dwa, trzy tygodnie później z grupami Czerwonego Krzyża. Ja wychodziłem razem ze swoim drużynowym Tadeuszem Jaroszem „Topaczem", Józefem Przewłockim „Plackiem", jego matką i dwiema siostrami. Piątego czy szóstego października zebraliśmy przy Politechnice, potem ulicą Filtrową, przez plac Narutowicza na dworzec Zachodni. Przed dworcem przechodziliśmy przez ogródki działkowe. W czasie tamtego pięknego lata na działkach wyrosły dorodne pomidory, marchew i wszelka „zielenina". Zabawa zaczęła się dopiero w obozie przejściowym w Ursusie. Wpędzono nas tam do betonowej hali, bez wody, bez żadnych sanitariatów. Nie mogliśmy się ze śmiechu powstrzymać, kiedy te warzywka dały nam popęd. [...]
Więcej ...

Relacja Danuty Nizińskiej-Grzegrzółki
[...] W dniu 6 sierpnia, a była to niedziela (Przemienienie Pańskie) usłyszeliśmy walenie do bramy. Dozorca otworzył ją i Niemcy wpadli na podwórko z karabinami do strzału, powiedzieli, że dają nam 5 minut i musimy opuścić budynki. Wzięliśmy tylko poduszkę, kawałek słoniny i coś tam jeszcze i stanęliśmy w kolumnie na ulicy. Popędzili nas do placu Unii Lubelskiej. Obejrzałam się na nasz dom, ale już się wydobywały kłęby dymu. Szliśmy Aleją Szucha do Alei Ujazdowskich. Na rogu stał drewniany budynek, do którego wpakowali nas i trzymali całą noc. Rano po oddzieleniu mężczyzn popędzili nas ulicą Litewską do Marszałkowskiej i dalej do placu Zbawiciela. Na każdym rogu był ustawiony wielki karabin maszynowy, a przy nim Niemcy w czarnych mundurach. Przechodząc przez plac Zbawiciela oglądaliśmy ludzkie trupy leżące obok walizek, które były tak zapakowane, że aż wieka się odrywały. Ten widok pamiętam bardzo dobrze. [...]
Więcej ...
Relacja Haliny Paszkowskiej
[...] W trakcie pacyfikacji Woli w dniu 20 sierpnia formacje SS wypędziły nas do Pruszkowa, cudem uniknęliśmy rozstrzelania w drodze do peryferii miasta. Idąc widziałam na ulicy Bema pomordowanych ludzi, spalone niemowlęta. Widziałam płonącego konia (skrępowanego drutem i obłożonego drzewem). Na ul. Bema stali SS-mani przy nakrytych białym papierem stołach, na których stało na paterach ciasto, którym częstowali nas, pędzonych pod kolbami pistoletów. Okazało się, że próbowali kręcić film, niestety nie wyszedł po ich myśli, każdy z nas przechodząc koło tego stołu, odwracał głowę w inną stronę. Nieopodal natomiast rozstrzeliwali ludzi (tego oczywiście nie filmowali). [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Pawlaka
[...] Pod koniec września [1944 r.] harcmistrz z druhami, wyprowadzili nas gdzieś do jakiś okopów strzeleckich. Pamiętam, że było to na jakiejś skarpie. Wychylając się z rowu, widziałem szeroką panoramę w dole. To był z pewnością Dolny Czerniaków z rzadkimi luźno zabudowaniami. Niektóre z nich się paliły. Gdzieniegdzie wykwitały pióropusze ogniowe, a z oddali dochodziły odgłosy detonacyjne. [...]
Więcej ...
Relacja Wacławy Połomskiej
[...] Około południa na naszym podwórzu znów pojawili się Niemcy i rozkazali wszystkim mieszkańcom natychmiast opuścić budynek i zgromadzić się pod murem „Dywizjonu" po przeciwnej stronie ulicy Zagłoby. Mieszkańcy domu wyszli ubrani w to, co mieli na sobie. Mama oraz ja z siostrą byłyśmy tylko w sukienkach, a ojciec w spodniach i koszuli. Wkrótce żołnierze niemieccy zaczęli strzelać do budynku z fugasów i nasz dom zaczął się palić. [...]
Więcej ...
Relacja Romana Rechnio
[...] Nastały niedobre wieści, Powiśle upadło, hitlerowcy zdobyli elektrownię Powiśle, powstańcy wycofali się do Śródmieścia, a nas rano 4 września 1944 r. wypędzono z domów i nie dano nic zabrać. Popędzono nas mieszkańców Powiśla do dalekiego Pruszkowa do obozu przejściowego. [...]
Więcej ...
Relacja Barbary Rybeczko-Tarnowieckiej
[...] 1 sierpnia 1944 roku - piękny upalny dzień. POWSTANIE! Cóż to była za radość! Po pięciu latach ponurej okupacji zobaczyłam zatkniętą przy bramie polską flagę i młodych mężczyzn z opaskami biało-czerwonymi na rękawach. Była godzina 1715 - wszystkie dzieciaki z kamienicy przybiegły pod trzepak, obserwowaliśmy, co się dzieje. Kilka osób z ulicy wbiegło na nasze podwórze, dozorca zamknął bramę. Po chwili usłyszeliśmy pojedyncze strzały. Podniecenie było ogromne. [...]
Więcej ...
Relacja Mieczysława Rychtera
[...] Pozwalam sobie przesłać garść informacji o dzieciach warszawiaków wysiedlonych w okresie powstania. Informacja nie jest pełna, gdyż obejmuje dzieci, które uczęszczały do Szkoły Powszechnej nr 1 im. prezydenta Gabriela Narutowicza po 16 stycznia 1945 roku (wyzwolenie Grójca). Niewielka liczba dzieci razem z rodzicami powróciła na gruzy Stolicy (4-6), natomiast reszta pozostała do chwili, gdy powstały znośne warunki bytowania w odbudowującej się Stolicy. [...]
Więcej ...

Relacja Haliny Stępień
[...] 26 sierpnia 1944 roku podczas kolejnego nalotu bombowego został zburzony nasz dom. Spod zwałów gruzów wydobyto wielu rannych i zabitych. Między zmarłymi był mój ojczym, którego wraz z innymi pochowano w jednym z lejów bombowych na Rynku. Matkę moją, która została ciężko ranna w głowę, prowadziłam piwnicami do szpitala powstańczego przy Długiej (dziś gmach AGAD), gdzie została opatrzona, i ja także, ponieważ byłam ranna w nogę. [...]
Więcej ...

Relacja Małgorzaty Stępińskiej-Winckler
[...] W czasie jednego z bombardowań we wrześniu 1939 r. wielu z nich schroniło się na klatce schodowej, w którą trafiła bomba lotnicza. Zginęło wtedy około 20-tu osób. Pod koniec września, kiedy wyczerpały się domowe zapasy, zaczął dokuczać nam głód. [...]
Więcej ...

Relacja Eugeniusza Spiechowicza
[...] Urodziłem się 10 czerwca 1929 roku. W dniu rozpoczęcia Powstania Warszawskiego miałem ukończone 15 lat. Byłem harcerzem 48 Warszawskiej Wodnej Drużyny (Szare Szeregi). Pierwszy sierpnia 1944 zastał nas czekających na rozkaz przydziału miejsca i zadania, który nie dotarł. Wraz z moim kolegą z drużyny śp. Zygmuntem Perzykiem „Albatros" w dniu 2 sierpnia uciekliśmy naszym matkom z domu w celu przyłączenia się do walczących oddziałów. [...]
Więcej ...
Relacja Włodzimierza Szurmaka
[...] W roku 1944 mieszkałem na ulicy Płockiej 49. Posesja ta znajdowała się mniej więcej pośrodku między ulicą Górczewską a Gostyńską. Zamieszkiwana była przez sześć rodzin z branży taksówkarskiej i dorożkarskiej. Wiadomo było powszechnie, że jeden z mieszkańców posesji należy do AK, toteż wiadomości przynoszone przez niego, wskazywały na bliski wybuch powstania. W oparciu o te wiadomości na terenie posesji wykopano schron ziemny, w którym swobodnie pomieścili się wszyscy mieszkańcy, jak również poczyniono przygotowania aprowizacyjne. Zakopano, bądź pochowano w piwnicach wszelkie przedmioty stanowiące jakikolwiek majątek trwały mieszkańców. [...]
Więcej ...
Relacja Marii Tryczyńskiej
[...] Po upadku Powstania, które na Żoliborzu zakończyło się 30 IX [1944 r.] przeszłam „zaplątana" wśród ludności cywilnej (miała wtedy niespełna 15 lat i byłam drobną dziewczyną) przez obóz w Pruszkowie, następnie w Jędrzejowie, skąd wydostałam się na wieś i przejściowo zamieszkałam w Kozłowie w domu ówczesnego wójta p. Stawika, którego syn Adam i jego kuzyn Kazik Palka byli żołnierzami AK. Tu doczekałam końca wojny, co pozwoliło nam wraz z ojcem, matką i siostrą przedostać się do rodziny ojca do Chrzanowa pod Krakowem, gdzie mieszkaliśmy około roku. [...]
Więcej ...
Relacja Jerzego Uldanowicza
[...] Kapitulacja Powstania zastała mnie w domu przy ulicy Grzybowskiej 7, gdzie mieszkałem od czasów przedpowstaniowych, to jest na terenie wolnym od Niemców. Miałem wówczas 14 lat. W ciągu pierwszych 2-3 dni po kapitulacji ludność przebywająca w rejonie ulicy Grzybowskiej została poinformowana (nie pamiętam, w jaki sposób), że po obowiązkowym opuszczeniu Warszawy będzie skierowana na tereny wiejskie w Generalnym Gubernatorstwie. Informacja ta, której większość z nas dawała wiarę, nie tylko uśpiła naszą czujność i w zasadzie wyeliminowała próby ucieczek przed dotarciem do Pruszkowa, lecz także w istotnym stopniu wpłynęła na sposób naszego wyekwipowania się na wędrówkę, w szczególności spowodowała, że zamiast odzieży odpowiedniej do ciężkiej pracy fizycznej na otwartym terenie, co - jak się okazało później - było wyjątkowo potrzebne, wzięliśmy ze sobą różne przedmioty, które według naszej oceny mogłyby posłużyć na wsi do wymiany na żywność, zapłacenia za kwatery itp., pieniądz bowiem coraz bardziej tracił wartość. [...]
Więcej ...

Relacja Izabelli Wciślińskiej
[...] Pogoda w czasie Powstania była piękna. Kiedy więc było cicho i spokojnie, ludzie gromadzili się na podwórzu przy ulicy Marii Kazimiery. Dom nasz był od strony klatek schodowych obmurowany dość wysokim murem. Jedzenie było fatalne, jadło się kluski gwiazdki z marmoladą i trochę gotowanych warzyw, które znosili ludzie z okolicznych pól. Można było trochę w czasie spokoju gotować, gdyż była kuchenka węglowa i woda. Córeczkę swoją karmiłam wyłącznie piersią. [...]
Więcej ...
Relacja Janusza Waldemara Wilczyńskiego
[...] Około 10 września po zbombardowaniu naszego domu, całą rodziną uciekliśmy do ciotki do Śródmieścia na ulicy Górskiego 1. W Śródmieściu przeżyliśmy ogromne bombardowanie i zburzenie budynku Gimnazjum Górskiego, gdzie w piwnicy znajdował się szpital powstańczy. Ponieważ z gruzów wydobywały się stukania żywych, rzuciliśmy się do ratowania zasypanych. Niemcy widząc to z samolotów, zaczęli strzelać z broni maszynowej, ale nikt sobie z tego nic nie robił, dalej odgruzowaliśmy. Po chwili samoloty rzuciły bomby zapalające i wszystko się spaliło. Ogień był ogromny. 6 października po kapitulacji wyszliśmy z Warszawy, idąc w kolumnie pilnowanej przez Niemców do Pruszkowa. [...]
Więcej ...
Relacja Aleksandry Wróblewskiej
[...] Po kilku tygodniach pani Rabowska wyjechała do Zakopanego i tam przypadkowo spotkała znajomego pułkownika, któremu udało się wraz z żoną uciec z transportu już w Oświęcimiu i dopiero od niego dowiedziała się, że Hania jest w obozie. Po tej strasznej wiadomości pani Rabowska niezwłocznie wyjechała do Krakowa, by złożyć generał-gubernatorowi [Frankowi] podanie o zwolnienie dziecka. Podanie złożył osobiście prezes RGO, ale Frank wypierał się, że w obozie nie ma dzieci. Jeżeli jednak rzeczywiście dziecko tam przebywa, to wyda rozkaz, by je zwolniono. Nic jednak nie zrobił i nieszczęśliwe sześcioletnie dziecko przebywało w tym strasznym piekle od 12 sierpnia do 19 stycznia 1945. [...]
Więcej ...
Relacja Ryszarda Zabłotniaka
[...] W ostatnich dniach sierpnia 1944 zostałem zagarnięty wraz z dużą grupą ludności cywilnej ze Starego Miasta przez wojsko niemieckie i skierowany do kościoła na Woli. Miałem wtedy skończone 15 lat, przed wybuchem powstania byłem uczniem drugiej klasy gimnazjum ogólnokształcącego, oczywiście działającego w konspiracji. [...]
Więcej ...

Relacja Zbigniewa Zbigniewskiego
[...] Jestem mieszkańcem Warszawy od urodzenia. W 1944 roku miałem 15 lat i mieszkałem razem z rodziną - ojcem, macochą, siedmioletnią siostrą i roczną siostrą przyrodnią przy ulicy Grzybowskiej 32. (...) Powstanie Warszawskie zastało mnie przy pracy w piekarni znajdującej się przy ulicy Ciepłej róg Grzybowskiej. W ciągu pierwszych 10 dni Powstania przebywałem wraz z rodziną w rejonie zamieszkania. [...]
Więcej ...

Relacja Krystyny Zbyszewskiej
[...] Razem z moim oddziałem poszliśmy przez pół Warszawy, do placu Zbawiciela. Ja nie miałam broni, ale wszyscy moi koledzy z oddziału musieli swoją broń - rewolwery, karabiny - wrzucać do kosza. Myślałam, że serce mi się wykrwawi. Szliśmy Grójecką, do mojego mieszkania na trzecim piętrze. Wszystko było spalone. Mama gdzieś poszła, Niemcy ją gdzieś zabrali. Szłam z oddziałem do Ożarowa. Po drodze były pola pomidorów. Kiedy zobaczyliśmy te pomidory - po dziesięć czy piętnaście na jednym krzaczku, wszyscy się na nie rzuciliśmy. Poleciałam i jadłam, nie mogłam się powstrzymać. [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Zenona Zenowicza
[...] Siedziałem jako posądzony o ucieczkę z Niemiec, nie było tłumaczenia, że wymieniałem pieniądze w kantorze, że tu są moi rodzice, matka w obozie, ojciec w szpitalu dla gruźlików w Breslau Odertor. [...]
Więcej ...
Relacja Konrada Zienkiewicza
[...] Losy mojej rodziny, jak i wielu innych z Sadyby, były może trochę nietypowe, bo nie przechodziliśmy przez żaden obóz, a ponadto mieszkaliśmy na Sadybie jeszcze przez miesiąc po zakończeniu Powstania (...) [...]
Więcej ...
Relacja Tadeusza Ziomka
[...] Dzień 1 sierpnia 1944 roku był bardzo ciepły. W domu naszym od rana nie widać było mężczyzn, którzy, jak się mówiło między zaufanymi, poszli na akcje. Siedzieliśmy z grupą chłopców przed bramą domu, na schodkach sklepu spożywczego pani Zybert, kiedy usłyszeliśmy ryk syren zajeżdżających samochodów niemieckich. Szybko uciekliśmy w podwórko i zaryglowaliśmy bramę. Potem słychać było strzały, wybuchy bomb, ryk samolotów. Odtąd wakacje spędzałem już tylko w domu, a następnie w piwnicy. Był to początek Powstania Warszawskiego. (...) [...]
Więcej ...
Relacja Haliny Rozwadowskiej, matki ośmioletniego Marka
[...] Szłam przy furce, na której ktoś umieścił mi dziecko, sama nie pomyślałam o tym. Szliśmy długo. Moje bose nogi w drewniakach nie czuły zmęczenia. Pociąg, mający nas odwieźć do Pruszkowa, składał się z otwartych lor. Wepchnięta do jednej z nich nie szukałam oparcia o jej krawędź, jak to robili inni. Stałam tak, jak mnie wepchnięto. Zaczął kropić deszcz, którego tak wyglądaliśmy w spieczonej słońcem i pożarem Warszawie, potem padał już gęsto, zacinał z ukosa, aż zamienił się w ulewę. [...]
Więcej ...
Relacja Leokadii Ciekanowskiej
[...] Przy wszystkich mijanych domach wzdłuż ulicy Górczewskiej leżały zwłoki pozabijanych ludzi. Przy wyjściu z każdego domu - były to przeważnie domy parterowe - z jednej strony sieni leżeli zabici mężczyźni, z drugiej zaś zabite kobiety i dzieci. Przy jednym z domków widziałam leżącą zabitą niewiastę, trzymającą w ostatnim uścisku na ręku martwe niemowlę. [...]
Więcej ...

Relacja Andrzeja Gracjana Flaszczyńskiego
[...] Po kapitulacji miasta staraliśmy się wyjść jak najpóźniej. Wyszedłem z rodziną prawdopodobnie 5 października, kiedy weszli Niemcy. Pamiętam, że na barykadzie, w poprzek ulicy Poznańskiej ustawili karabin maszynowy i z okrzykiem: „Alle raus!" wyrzucali nas z domów. Przeszliśmy przez plac przy Politechnice. Ulice zostały obstawione przez Niemców i kierowano nas do Dworca Zachodniego. Tutaj podstawiono pociąg, załadowano nas do niego i zawieziono nie do Pruszkowa, ponieważ był pełny, tylko do Ursusa. [...]
Więcej ...
Relacja Wandy Kamienieckiej-Grycko
[...] Wychodziłam z Warszawy, z mojego Miasta, z rozpaczą po utracie dwumiesięcznej wolności, po spalonym mieście, z bólem w sercu za całą młodzież harcerską, która zginęła, z niepokojem o te, które odeszły i nie wróciły, z dręczącym pytaniem, czy była to właściwa pora na Powstanie, ale jednocześnie z głębokim przekonaniem, że zryw powstańczy był nieunikniony i że wszystkie ofiary nie pójdą na marne, że istniał w tym wszystkim jakiś głęboki sens. [...]
Więcej ...
Relacja Henryka Piotrowskiego
[...] Przechodziłem już podwórze przy ulicy Fabrycznej 14, skąd przez otwór w murze, przechodziło się na nasze podwórze przy ulicy Fabrycznej 16. I tu w samym otworze zamurowało mnie, słyszę okrzyk: „Hände hoch", i widzę duży grupę SS-manów z bronią gotową do strzału. Nim zrozumiałem, co się stało, i słowa, które były skierowane do mnie, dostałem pod żebra lufą automatu od najbliższego Niemca. Następnie na ich polecenie dołączono mnie do mężczyzn. Niemcy biegali jak opętani, wypędzali ludzi z piwnic, nie pozwalali prawie nic brać z sobą i wypędzali na podwórze. W niektórych mieszkaniach dało się słyszeć strzały, widocznie, jeśli kogoś znaleźli w jakimś ukryciu, to rozstrzeliwali. Wypędzali nas na ulicę i pędzili w kierunku ulicy Rozbrat. Dopiero tu dochodząc do rogu ulic Fabryczna - Rozbrat, ujrzałem ogrom zniszczeń i strat. [...]
Więcej ...

Relacja Henryka Bana
[...] 1 sierpnia 1944 r. na kilka minut przed Powstaniem Warszawskim poszedłem do sklepu, który mieścił się na rogu ulic Rakowieckiej i Sandomierskiej. Naprzeciw ulicy Sandomierskiej przy bramie koszar był bunkier niemiecki obsadzony cekaemami. Sklepowa Pani Kwiatkowska zatrzasnęła żaluzję sklepową, w momencie, gdy mnie obsługiwała wybuchła strzelanina z niemieckiego bunkra serie z karabinów maszynowych, które szły w ulicę Sandomierską i po ulicy Rakowieckiej. Sklepowa nie wypuściła mnie przez zaplecze. W tym rejonie wyjść na ulicę równało się wyrokowi śmierci. 4 sierpnia Niemcy włamali się do okolicznych domów, między innymi na ulicę Rakowiecką 9, gdzie ja przebywałem. [...]
Więcej ...
Relacja Anieli Libionki
[...] Po kapitulacji Powstania Warszawskiego zorganizowały władze RGO celem niesienia pomocy wysiedleńcom Warszawy - dotarłyśmy i my do nich i zaopatrzyły się w odpowiednie dokumenty (zakład dziecięcy RGO) i w 4-ty dzień po kapitulacji opuściły Warszawę razem z dziećmi - na furmankach, pod konwojem niemieckim - do obozu w Pruszkowie. Pamiętam ten dzień dokładnie - przez spalone i zburzone miasto dotarłyśmy na ulicę Koszykową - bo stamtąd zabierały między innymi punktami transporty - padał deszcz, my załadowane pokotem jedziemy na nieznane - po drodze dobiegały nas różne wersje o obozie i chcąc ratować starszą młodzież i część instruktorek na postojach wysadzałyśmy je w krzaki przydrożne, wyznaczając punkt spotkania w Komorowie u Hani Piotrowskiej. [...]
Więcej ...
Relacja Leszka Mieczysława Muszla
[...] 11 sierpnia 1944 r. w godzinach rannych Niemcy opanowali nasz budynek i natychmiast zostaliśmy wyprowadzeni i wypędzeni całą kolumną w kierunku Woli ulicą Długą, Rymarską, Placem Bankowym, Elektoralną do Chłodnej, a następnie zapędzeni do kościoła św. Karola Boromeusza. W kościele wypełnionym po brzegi ludźmi, w upale, przebywaliśmy bez wody. Niemcy trzymali nas kilkanaście godzin, po czym ponownie wypędzili nas w uformowanych kolumnach. Całą drogę szliśmy wśród ruin i zgliszczy pełnych trupów, widok był przerażający. Za ulicą Młynarską z bramy szpitala chorób zakaźnych św. Stanisława wyjechał Niemiec na motorze z koszem chyba dla zastraszenia prosto w pędzonych ludzi. [...]
Więcej ...
Relacja Mirosławy Grabowskiej (Gelber-Olszowej)
[...] Grupy ludzi wywoływanych po nazwisku pędzono na dworzec. Szliśmy przepiękną ulicą, na której po obu stronach rosły jarzębiny. Po drodze podeszła do nas kobieta i na migi pytała kim jesteśmy i dokąd idziemy. Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć na drugie pytanie. Domyśliła się sama - z kierunku, w jakim szliśmy. Po czym zniknęła nam z oczu. Na dworzec wbiegła później zdyszana na dworzec, z koszykiem pomidorów i chlebem. Kim była...? [...]
Więcej ...

Relacja Zbigniewa Badowskiego
[...] Wkrótce dowiedzieliśmy się o kapitulacji. Strzały umilkły. Zapadła cisza, tak niezwykła w tym miejscu; tak, że zdawało się, że czegoś brakuje. Tylko swąd z palących się domów i nocne łuny pożarów przypominały nam te straszne chwile. Mieszkańcy naszego domu i przebywający w nim uciekinierzy, po ogłoszeniu komunikatów o przymusowej ewakuacji, zaczęli powoli opuszczać zniszczone miasto. [...]
Więcej ...
Relacja Wandy Łabuzińskiej
[...] O tej porze do kamienicy wkroczyli żołnierze Wehrmachtu i wypędzili całą ludność zamieszkałą w kamienicy, jak również z sąsiednich budynków pod Kasyno Gry przy al. Szucha. Tam nas trzymali pod karabinami maszynowymi na stojakach. Następnie wszystkich popędzili al. Szucha na dziedziniec gestapo i nastąpiła pierwsza selekcja wypędzonych mieszkańców z ul. Koszykowej na dwie grupy - mężczyzn i kobiety z dziećmi. Po selekcji, mężczyzn pozostawiono na gestapo przy al. Szucha, natomiast kobiety i dzieci popędzili do Straży Pożarnej na pl. Unii Lubelskiej. Na drugi dzień znowu przyszli Niemcy i dokonali następnej selekcji tym razem na trzy grupy: - kobiety z dziećmi - młode kobiety - stare kobiety. [...]
Więcej ...

Relacja Jadwigi Kowejszy
[...] Po jakimś czasie przewieziono nas pociągiem osobowym do obozu przejściowego w Pruszkowie. Pamiętam, że gdy znaleźliśmy się już w pociągu, przez uchylone jeszcze drzwi jacyś ludzie z peronu podawali nam w pośpiechu butelki z wodą i z mlekiem. Mój ojciec chwycił jedną z butelek. Dorośli ustalili, że mleko będzie dla dzieci, a woda dla pozostałych. Zapamiętałam ten fakt, ponieważ bardzo byłam spragniona; było gorąco, świeciło słońce, a w wagonie było duszno. Mój brat był wówczas chory na biegunkę i rodzice nim się głównie zajmowali. Podróż nie trwała długo. [...]
Więcej ...
Relacja Bohdana Kapicy
[...] W godzinach rannych dnia 8 sierpnia 1944 roku zespół naszych domów (ulicy Dworskiej 30 i 32) został otoczony przez żołnierzy SS i „własowców". Wymienieni, terroryzując ludność strzałami z pistoletów maszynowych i karabinów, polecili wyjście wszystkim mieszkańcom przed dom na ulicę. Zapowiedzieli, że po 5 minutach pozostających mieszkańców w domu rozstrzelają i dom spalą. Większość mieszkańców wyszła na ulicę Dworską, znikoma część uciekła na ulicę Kraszewskiego (uprzednio wybitym otworem ewakuacyjnym). Bardzo szybko sformowano kolumnę i popędzono nas ulicą Dworską w kierunku Gazowni. Ruszyliśmy w nieznane, chociaż dobrze znanymi ulicami. [...]
Więcej ...

Relacja Cecylii Krajewskiej
[...] Ze wszystkich piwnic wychodzili ludzie i stopniowo tworzył się długi wąż. Nad Wisłą stały już tłumy uciekinierów takich jak my. Pilnujący nas Ukraińcy w niemieckich mundurach buszowali między ludźmi, ściągając im z rąk zegarki i pierścionki. Wybierali sobie dziewczyny i ciągnęli je w gruzy. [...]
Więcej ...

Relacja Angeliki Józefowicz
[...] Nasz dom stoi nie zburzony, tylko w mieszkaniu (ostatnie trzecie piętro) w jednym z pokoi jest wyrwa w suficie. Mieszkanie wygląda jak dawniej, tyle tylko, że nie sprzątane, wszystko pokryte grubą warstwą kurzu, ale wydaje się, że wszystko jest na swoim miejscu. Mama szybko coś pakuje, a mnie proponuje wziąć ulubioną zabawkę. Oczywiście wybieram konia na biegunach. Widzę smutek w oczach matki i słyszę - weź coś innego! Rozglądam się bezradnie i biorę cukrową lalkę (taką z krochmalu). Zjem ją po kawałeczku w czasie wielodniowej tułaczki, oszukując nieznośny głód. [...]
Więcej ...

Relacja Teresy Różyckiej
[...] Do naszego domu żołnierze Kamińskiego (Ukraińcy czy Rosjanie w służbie Wehrmachtu, zwani Własowcami) wpadli 10 sierpnia. Drzwi otworzyła im moja mama, inni się bali. Wyprowadzili nas wszystkich na sąsiednie ulice. Jednemu z żołnierzy wpadła w oko moja prawie piętnastoletnia siostra i zaczął ją głaskać i czule przemawiać. Moja mama z płaczem podała jej różaniec: "Niech cię Matka Boża córeczko ratuje!". Ale ja zareagowałam gwałtownie: „Mamusiu, to dobry człowiek, on nic złego nie zrobi"! Moje oczy i jego spotkały się. Powtórzył: „Dobry czeławiek!" Ciągle patrząc na mnie puścił Marychę i odszedł. Tak Maryja posłużyła się mną, by uratować moją siostrę. Zaprowadzono nas na słynny Zieleniak przy ul. Grójeckiej. [...]
Więcej ...

Relacja Stefana Wojciecha Niesłuchowskiego
[...] W pewnym momencie pokazał się Niemiec i kazał wszystkim cofnąć się i wyjść, miał zawinięte rękawy. Trudno mi powiedzieć o wrażeniach mojego ojca. Zaczęliśmy się wycofywać i doszliśmy do naszej bramy od strony ulicy Marszałkowskiej, cały czas pilotowani przez Niemców. W bramie kazano mężczyznom oddzielić się od kobiet. Ojciec myślał, że to uratuje go i że będzie razem z nami cały czas. Miał najmłodszego mojego brata na rękach. Niemiec kazał mojego brata oddać. Wzięła go niania i położyła do wózka. Mężczyźni, którzy w ten sposób wyłuskani zostali z całej grupy, pozostali na miejscu, a nam kazano przejść na drugą stronę ulicy w rejon ubikacji podziemnych i tam musieliśmy się położyć. Były tam małe drzewka, za którymi Niemcy z podwiniętymi rękawami zaczęli się chować, ponieważ z jedynej barykady polskiej szedł ostrzał. Jeden z Niemców został ranny i był opatrywany przez pewnego sanitariusza. Jednocześnie nad naszymi głowami trwał ostrzał w kierunku barykady z rejonu alei Szucha, z terenu niezabudowanego. [...]
Więcej ...
Relacja Andrzeja Korgola
[...] Wraz z najbliższą rodziną, matką i dziadkiem, przygotowywaliśmy się do opuszczenia domu przy ul. Żurawiej 25 m. 9, gdzie mieszkaliśmy po spaleniu w 1939 roku mieszkania przy ul. Nowy Świat 64. Najcenniejsze rzeczy z domowego dobytku, dokumenty, fotografie i inne pamiątki pakowaliśmy do walizek, które wraz z rzeczami innych sąsiadów, zostały zamurowane w jednej z piwnic naszej kamienicy. Najpotrzebniejsze rzeczy wzięliśmy z sobą w nieznaną drogę. Po ulicach z częściowo rozebranymi barykadami, jeździły niemieckie samochody, ogłaszając przez zainstalowane głośniki, aktualne komunikaty odnośnie wymarszu mieszkańców poszczególnych ulic. W bramach domów rozlepione zostały komunikaty na ten temat. [...]
Więcej ...
Relacja Haliny Olk Wieczorek
[...] W Oranierburgu była selekcja, żeby nie było osób samotnych do Lerte. Tam była też kąpiel, golenie głów, jak ktoś miał wszy i po nocy spędzonej na podłodze, znów do pociągu. Gdy w pociągu ktoś miał fizjologiczną potrzebę, to trzeba było załatwiać się w biegu pociągu. Matka trzymała za ręce w drzwiach pociągu towarowego, wszystkie kobiety robiły tak samo. A w wagonie byli też chłopcy 16 – 17 letni. [...]
Więcej ...

Relacja Ewy Osieckiej
[...] Oczami przerażonego i zadziwionego zarazem dziecka patrzę na stojącego przy furtce Niemca, z karabinem, który ma na rękach aż po łokcie różne zegarki i wychodzącym z domu ludziom zdziera następne, także pierścionki.... Tuż obok domu na ulicy ogromne leje po pociskach; zaplątujemy się w pozrywane druty przewodów elektrycznych, zapadamy się w te leje. Nie poznajemy ulic- dymy, pożary, jęki. Wpędzają nas na wysepkę w Forcie Czerniakowskim. [...]
Więcej ...
Relacja Alicji Rzaczykiewicz
[...] Ktoś dał mi kawałek chleba, ktoś inny pozwolił przykucnąć na swoim barłogu, aby się przespać. Oblazły mnie wszy, nie było, gdzie się umyć. Strach był ogromny, leciały bomby, Warszawa się paliła. Co jakiś czas wpadali Niemcy z wycelowanymi do nas karabinami. Siedziałam w najciemniejszym kącie piwnicy. [...]
Więcej ...
Relacja Sylwestra Rzaczykiewicza
[...] Był piękny poranek dnia 7 września 1944 roku. Na osiedlu Jelonki zwanym Miasto Ogród znajdującym się między Fortem Wola a Odolanami w Warszawie od rana było spokojnie. Tu po wymordowaniu mieszkańców Woli przez Ukraińców z Armii RONA, którzy stacjonowali na tym osiedlu, trzeba się było mieć na baczności, a szczególnie kobiety, które były atakowane przez pijanych Ronowców. [...]
Więcej ...
Relacja Bohdana Lewartowskiego
[...] W parku SS-man zabija niesionego przez rodzinę na noszach volksdeutscha z sąsiedniego domu i jakąś staruszkę. Na Wawelskiej za Raszyńską pozostałości plądrowania domów przez własowców. Przed willami leżą wyrzucone sprzęty, a między nimi zwłoki mieszkańców. Na Grójeckiej własowiec każe mi wyjść z grupy i stanąć twarzą do ściany. Czekam na strzał, ale nic się nie dzieje. Po chwili odwracam się i nie widząc nikogo, doganiam naszych. Na Dworcu Zachodnim ładujemy się do elektrycznego pociągu, który dowozi nas do Pruszkowa. [...]
Więcej ...

Relacja Elżbiety Uszyńskiej
[...] W pośpiechu gromadzimy niezbędne rzeczy, które zabierzemy ze sobą. Część dobytku rodzice zamurowują w piwnicy. Może coś ocaleje? Ja opatulam w poduszki moje lalki. Ktoś nie powiedział, że naboje i odłamki wpadając w pierze, tracą swoją siłę. Osłaniam je w ten sposób, przed okaleczeniem. Opuszczam moje towarzyszki wojennego dzieciństwa, o imionach bohaterek, Emilkę od Emilii Plater i Joasię od Joanny D'Arc, pewna, że do nich wrócę. [...]
Więcej ...

Polski English Deutsch
Galeria fotografii
http://www.banwar1944.eu/?ns_id=44

Brak komentarzy: