n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

wtorek, marca 08, 2011

W.P. * polówka wz. 37


Próbowałem podobny temat zacząć tu http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?t=4633 ale z miernymi rezultatami (może niech szanowni adm. skasują mój stary topik). Jako że tu wymiana zdań rozwija się bardziej przeklejam mój post - pochwalny felieton na temat polskiej czapki polowej autorstwa


J. Mackiewicza

„CZAPKA „POLÓWKA*

Zaleta każdej czapki, moim zdaniem, tkwi w jej daszku. Dlatego może, mimo usilnych starań, do dziś dnia nie mogę zrozumieć koncepcji mundurowania wojska w berety albo tzw. „furażerki". Na czym tu wygoda ma polegać? Bo przecież nie na tym chyba, że żołnierz musi ciągle mrużyć oczy. albo przesłaniać je od słońca wolną ręką, która właściwie ciągle jest mu potrzebna, winna być zatrudniona, a zresztą od urodzenia ma inne przeznaczenie niż służyć za „ombrelkę" na wojnie. Teraz do walki wkłada się hełm. Całe szczęście, gdyż strzelanie przy nie ocienionych oczach jest czystym absurdem. W niepodległym wojsku polskim (a takie było tylko do roku 1939) wprowadzono czapkę uniformową miękką, tzw. „połówkę". Była to czapka doskonała.

Po pierwsze, ze względu na swoją miękkość łagodziła przykry kształt rogatywki. Bo rogatywka (ośmielam się wypowiedzieć tu ściśle osobiste przekonanie) jest brzydka. Nie ma w sobie nic z czapki „rogatej", jak ją niektórzy nazywają, a robi wrażenie jakby żołnierz nosił na głowie dobrze wyrośnięty mazurek wielkanocny. Po co? Ten kwadrat na denku nie ma ani estetycznego, ani praktycznego zastosowania. Czaka ułańskie, nasze, smukłe, a nawet przyplaśnięte ułanów pruskich czy rosyjskich, miały w sobie jeszcze jakąś fantazję. Twarda, gruba, ruska, kwadratowa rogatywka jest raczej śmieszna. Toteż każdy kto wkładał połówkę, wpadał na ten sam fason, by jej miękkie rogi powpychać do środka i przez to nadać jej kształt bardziej normalny, a mniej błazeński. — Połówka była poza tym tak uszyta, że na wypadek zimnamożna było jej boki opuszczać na uszy. Nade wszystko zaś miała świetnie osadzony daszek, który znakomicie ocieniał wzrok. Była więc czapką lekką, ciepłą, praktyczną i dlatego powszechnie cenioną dla tych zalet.

Bolszewicy wkroczywszy do Polski we wrześniu 1939 roku. mimo całkowicie zmodyfikowanych form propagandowego oddziaływania, zastosowali niektóre ze starych wyświechtanych chwytów, z lamusa pierwszej rewolucji. Wiadomo, że każdy woli tkwić w domu niż w okopie, a jak leżeć, to już raczej na piecu, niż w tyralierze. Stąd propaganda antywojenna. stąd wielkie hasło: „do domu!" Było tak w pierwszych miesiącach. Co wywieźli na przymusowe roboty, to wywieźli. Trochę żołnierzy później zwolnili. Resztę rozpuścili, tak jak stali, w mundurach, z orzełkami, tylko bez broni. Litwini, gdy wkroczyli do Wilna, wyznaczyli termin, po którym wojskowe uniformy polskie miały być przerobione. Bolszewicy przeciwnie. Wyglądało tak, jakby im zależało na tym, aby jak największa ilość ludzi w mundurach wojennych oddawała się „pracy pokojowej". (Oto oni zmuszali was walczyć, a my przynosimy spokój, twórczą pracę.) Intencja była wyczuwalna i chociaż b. żołnierz nie miał posiadać żadnych specjalnych prerogatyw. to wszakże czuł się pewnie, coś w rodzaju jak „fronto-wik" w okresie „raboczich i sołdatskich dieputatow". Masa też ludzi nosiła i znaszała uniformy w pracy codziennej, aż się wyszargały. podziurawiły na łokciach i kolanach, zatraciły pierwotny kształt. Natomiast połówki na głowie zachowały się lepiej, noszone też w zimie, przy kożuchu. Darły się mniej i widziało sieje wszędzie wmieście, a zwłaszcza na wsi.

Ale intencja propagandowa sowiecka tym razem chybiła, odniosła raczej skutek odwrotny od zamierzonego. W odróżnieniu od zastrachanej inteligencji, robotnicy i chłopi więcej okazali odporności, niźli oni, bolszewicy, i my sami, spodziewać się mogliśmy. Czas miniony, jak zawsze i wszędzie, tracił chropowatość, wydawał się lepszy: wojna z jej przerażeniem przeinaczać się poczęła we wspomnienia, pogaduszki, anegdoty. wreszcie w dumę. że się w niej brało udział i można bajać o niej w rozdziawione gęby sąsiadów. Ale ponad wszystko, przeszłość ta z każdym dniem stawała się jaśniejsza, im bardziej teraźniejszość bolszewicka robiła się ponura, bezbarwna. nękająca. I oto element żołnierski, ten, który był, i ten, który wrócił z wojny, przeistaczał się w warstwę, która

wprawdzie nie różniła się ani w poglądach, ani w reakcjach od reszty, ale ponad tą resztą wytwarzała wzajemną spójnię. Było to jakby stowarzyszenie, czy korporacja bez programu i bez statutów, ale tylko z czapką połówką na głowie. Rzecz, jak wiadomo, najbardziej dla bolszewików niebezpieczna: jakakolwiek wspólnota pozostająca poza zasięgiem ich władzy i kontroli.

Jeżeli ogrom niebezpieczeństwa najazdu sowieckiego tkwi w tym, że rozsadza on właśnie wszelką wspólnotę od wewnątrz, że od pewnej niemożliwej do określenia daty przestaje być wiadome, kto „swój", a kto wróg, to połówka była, raczej bywała, wyjątkiem z zasady i czyniła niejaki wyłom.

Zdarzała się rzecz tak rzadka nawet przed wojną, żeby gdzieś w opłotkach wsi, za lasem, za polem, pomiędzy Dźwiną i Prypecią, ściągnąć lejce i zawołać z wozu:

— E! Kolega!

Podchodził wtedy tamten, w połówce na głowie, z twarzą. której chłodne wiatry naszego kraju wysuszają skórę, opierał ręce na drabince furmanki i można było (bywało) pogadać:

— Nu, jak tam u was?

— A ot, jak widzisz.

— Była rejestracja?

— Była. choroba ich weźmie. — Najczęściej patrzył wtedy w dół, na piastę przedniego koła, albo coś poprawił u wozu, albo wyciągnął koniczynkę z siana i żuł gorzko. — A jak tam, o naszych nic? Może czasem, przez radio przyszło się słyszeć?

To już wiadomo, że „swój".

Kiedyś w Słobódce, na przykład, proszę o wiadro, konia napoić.

— Tak-żeż przy studni koryta jest; tamże i wiadro u żurawia.

— Aha.

— A ot, powiedz pan, bo widza z daleka Jedziesz (a miałem połówka na głowic), cl piauda co ludzie każuć, że Niemiec jakby to na Sowieta zbiera się?

— Cóż to ojciec, widzę, wojował? Stary poprawił na głowie połówkę:

— To nie moja, to syna. w czwartym ułanów służył. Ot, tam, poza brzeźniaczkiem bronui pod mieszanka. Siać będziem, ale czy dla siebie, czy dla jakiego kołchozu. Pan Bóg święty wie.

Raz znowuż potrzebowałem na gwałt owsa i znikąd dostać. Zajeżdżam do Wiktora Kuczki. Odstawił widły, połówko trącił na tył głowy i powiada, że „nie ma. bracie, nie mogą przędąc; a zresztą, co za te rubli ichnie, za to g... kupisz teraz". — Pogadaliśmy jeszcze, zgadało się o wojnie i Kuczko zaczął opowiadać jak to było na Narwi. Widzę, że słońce coraz niżej nad sosnami, więc przerywam, bo jeszcze może przed wieczorem u kogoś znajdę. Ale Kuczce chciało się dopowiedzieć epizod do końca... Spojrzał niechętnie w niebo i machnął ręką:

— Ach, no cóż robić. Moża jaki pudzik-dwa odstąpią wreszcie.

Tak oto połówka stała się dobrym znakiem rozpoznawczym wśród najgorszego bagna sowieckiej niewoli. Niewątpliwie zawdzięcza to swym zaletom krawieckim i doskonale wszytemu daszkowi. Nie wiem, kto personalnie planował kształt tej czapki, ale chciałbym mu w tym miejscu złożyć hołd.

Lwów i Wilno 1948 nr 69”
http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=50&t=7920

Brak komentarzy: