Zapoznałem się ponownie z zeznaniami chorążego Musia złożonymi w śledztwie. Większość komentatorów zwraca uwagę na ten ich fragment, który dotyczy rozmów załóg kolejnych samolotów (rosyjski IŁ, nasz Tupolew i Jak) z wieżą. Na to słynne „50 metrów”. Tak, to też jest ważne. Wskazuje bowiem na zafałszowanie zapisów „czarnej skrzynki” Tupolewa.
Ale jest rzecz, moim zdaniem, ważniejsza tam zawarta. Otóż opisuje on swoje spostrzeżenia z pobytu w rejonie katastrofy. Co miało  miejsce ok. godziny po jej zaistnieniu. I cóż tam zobaczył ciekawego? Oddajmy mu głos:
."zauważyłem, że do poszczególnych stanowisk, utworzonych przez służby znoszono części samolotu. Tych stanowisk było tam już wtedy kilka."
Kilku komentatorów zwracało uwagę na ten fragment zeznań chorążego Musia. Tyle, że to nie do końca przebiło się do opinii publicznej. A przecież to wskazuje na rzecz niesłychaną. Rosjanie, bez udziału naszych przedstawicieli, dekomponują miejsce katastrofy! Bo nas tam wtedy nie było!  Ponieważ Rosjanie blokowali przez 3 dni (do 13-go kwietnia) dostęp do śledztwa naszym prokuratorom/lekarzom! (mówił o tym Prok. Gen RP Andrzej Seremet 27 września w Sejmie).
To sprzeczne ze wszystkimi regułami wynikającymi z jakichkolwiek konwencji dotyczących katastrof lotniczych! Można stwierdzić wprost – mieliśmy do czynienia z oczywistym zacieraniem śladów!
Sam fakt nie dopuszczenia do śledztwa bulwersuje, ale jeszcze niczego nie przesądza. Ale zeznania chor. Musia – już TAK.  To dowód na zacieranie śladów przez Rosjan już w pierwszych godzinach po katastrofie.  I dlatego chor. Muś, jeden z nielicznych bezpośrednich świadków katastrofy, musiał zginąć
.