n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, stycznia 21, 2013

Potęga Kresów Rzplitej * Kompleks Janowa Dolina

„JANOWA DOLINA- KIEDYŚ DOLINA SZCZĘŚLIWOŚCI, POTEM…”

Anna Małgorzata Budzińska spisała wspomnienia swojej babci, mamy i cioci.


Bronisława Słójkowska, z domu Przewłocka nie miała łatwego życia na Kresach.

Najpierw w dzieciństwie zamordowano jej rodziców w lesie pod Chiniówką, a potem kiedy to życie zaczęło się jej dobrze układać z mężem i dwójką dzieci, gdy mogliby żyć długo i szczęśliwie to w ich los wkroczyła wielka historia i pogmatwała życie.

Bronia już na samym początku wojny straciła męża Jana. Została sama z dwoma córkami w Nowomalinie. Ciężko im było, ale żyły. Wdowa po przedwojennym policjancie z przerażeniem patrzyła, gdy sowieci przejmując polski posterunek aresztowali wszystkich policjantów - kolegów męża i wywieźli ich w nieznane...Teraz już wiemy, że trafili do Ostaszkowa lub Katynia.

Którejś nocy obudziło Bronię niecierpliwe stukanie. To znajoma Ukrainka wpadła przerażona z wiadomością, że władze radzieckie nie poprzestają na aresztowaniu policjantów. Zaczęła się akcja aresztowania rodzin polskich policjantów. Bronia z córkami miały być zesłane na Syberię. Musiały uciekać natychmiast. Znajoma pomogła jej zebrać do węzełka najpotrzebniejsze rzeczy, przygotować dzieci i …– w drogę!

-Uciekaj! -ponaglała Bronię i wcisnęła jej jeszcze do ręki maleńką ikonę podróżną- Niech was chroni- szepnęła (oczywiście nie po polsku). Ikonka ta nie przetrwała późniejszej tułaczki Broni, a szkoda.

Może wyglądała ona tak-ot, mały, składany tryptyk:


 

Bronia ostrzeżona przez sąsiadkę Ukrainkę uciekała nocą przez las. Potem dobrzy ludzie pomogli jej przedostać się do polskiej osady - do Janowej Doliny.

W książce Pt. "Wołyński życiorys" Bogusław Soboń tak pisze:

„Miejscowość została zbudowana w latach 1920-1930 przy nowopowstałych Państwowych Kamieniołomach Bazaltu, zatrudniających ok. 1200 pracowników. Rozrastała się w miarę rozwoju kopalni, osiągając w końcu lat 30-tych liczbę ponad 3000 mieszkańców, w tym 97% Polaków. T

wórcą i dyrektorem kopalni, aż do 1940 r. był inż. Leonard Szutkowski, jego zastępcą inż. J. Niwiński, a budowniczym osiedla inż. Urbanowicz. Dużą część załogi kopalni stanowili pracownicy dojeżdżający do pracy koleją, jak również mieszkańcy pobliskich wiosek, głównie wsi Złaźne, leżącej na lewym brzegu Horynia.

Janowa Dolina była osiedlem nowoczesnym, w pełni zelektryzowanym, zwodociągowanym, skanalizowanym, zbudowanym na podstawie szczegółowego planu urbanistycznego (analogicznie jak Gdynia). Osiedle mieszkaniowe zrealizowano na terenie pięknego lasu sosnowego. Takie dorodne lasy można obecnie podziwiać w Puszczy Augustowskiej.

Osiedle położone było na obszarze pomiędzy wyrobiskiem kopalnianym Nr 1, a urwiskiem zalesionym zboczem doliny Horynia. Siatka ulic, a w zasadzie alei została wytyczona w układzie prostokątnym pomiędzy istniejącymi drogami lokalnymi Złaźne - Hołowin, Złaźne - Podłużne.

Dla poszczególnych alei wycięto w lesie pasy o szerokości ca 100 m. Środkiem każdego pasa biegła ulica wybrukowana kostką bazaltową. Po obu stronach ulicy, na działkach o powierzchni ok. 600 m kwadratowych (20x30 m) wybudowano domki - wille czterorodzinne. Do każdego mieszkania należała cześć działki, Wszystkie te działki były pięknie zagospodarowane i utrzymane. Dominowała hodowla kwiatów. Obserwowało się dosłownie współzawodnictwo pomiędzy poszczególnymi ogródkami.

Części piwniczne wszystkich domów budowane były z mienia bazaltowego. Na nich wznoszono budynki drewniane, dwukondygnacyjne, z dachami dwuspadowymi, krytymi czerwoną dachówką.

Wszystkie ściany drewniane z pięknie obrobionych brusów zabezpieczono od zewnątrz pokostem i lakierem bezbarwnym, dzięki czemu widoczna była faktura drewna. Całość dopełniały ogrodzenia drewniane w postaci niskich płotków sztachetowych. Poszczególne aleje nosiły nazwy: A, B, C, D.. G - główna, K - kolejowa. Z -zamykająca od strony Horynia.

Pomiędzy poszczególnymi alejami pozostawiano pas lasu szerokości 100-120 m, dzięki czemu zapewnione zostały warunki prawdziwego komfortu dla mieszkańców osiedla. Specjalnym akcentem była aleja S - spacerowa przecinająca aleje mieszkalne, równoległa do Horynia i ulic G i Z. Była to aleja szerokości ca 100 m nieprzejezdna z rabatami kwiatów, krzewów ozdobnych, ławkami, zawsze pięknie zadbana.



W centrum osiedla, przy alei głównej wybudowano duży budynek tzw. BLOK w kształcie litery U, w którym znalazły się: sala kinowa, widowiskowa, pokoje hotelowe i mieszkalne dla specjalistów - pracowników samotnych, jadłodajnia, kioski.

Obok "bloku" znajdowało się boisko sportowe piłkarskie - lekkoatletyczne. Przy kopalni działał klub sportowy "Strzelec", prowadzący wiele sekcji, z tego na dobrym poziomie sekcja piłki nożnej, boksu, zapaśnicza, kajakarska, pływacka i inne. Pomiędzy boiskami a kopalnią pozostawiono później pas zalesiony, który izolował osiedle od kopalni.

W niedalekim sąsiedztwie "bloku", na istniejącym wzniesieniu, wydzielono teren pod budowę kościoła stałego, do budowy, którego nie doszło. Czasowo kościół mieścił się w obszernym baraku, wybudowanym na tym terenie.

Większość budynków użyteczności publicznej i budynki dyrekcji kopalni wzniesiono w początkowym okresie przy drodze Złaźne - Hołowin, biegnącej wzdłuż skaju południowego osiedla. Były to budynki zarządu kopalni, posterunek policji, przedszkole, przychodnia lekarska, szkoła oraz kilka budynków mieszkalnych, w tym budynek mieszkalny dyrektora i jego zastępcy.”

Właśnie w tej osadzie znalazły swój nowy dom Bronia z córkami:- z 9 letnią Władzią i z trzyletnią Renią. Nie wiem, kto im to załatwił, kto im pomógł, ale w 1940 roku wylądowały w tej małej, ale nowoczesnej wiosce na Wołyniu. Opisana jest tu przedwojenna Janowa Dolina, zapewne w czasie wojny wyglądało to trochę inaczej, niemniej jednak dla Broni i jej córek wydawało się to rajem.

Opowiadając zachwycała się architekturą, porządkiem, ogródkami, organizacją życia w tej miejscowości, życzliwością ludzi. Nie ona jedna była zbiegiem w Janowej Dolinie, ciągnęły tam też inne rodziny i osiedlały się.

Chociaż była to wojna to jednak pobyt tam wydawał się dla Broni łaską od Boga, szczęściem i spokojem. Bronia z córkami mieszkały najprawdopodobniej w budynku szkoły, lub tuż przy szkole, mówiły, że dom, w którym mieszkały był pierwszy w szeregu, na skraju osiedla. Na planie Władzia wskazała budynek szkoły.

Bronia hodowała przepiękne pomidory w ogródku, miała też kozę, dzięki której dzieci miały mleko. Przy każdym domu była komórka gospodarcza. Domy nie były identyczne w całej osadzie- każdy kwartał miał swój, odmienny charakter. Chodziły też kąpać się nad rzeką.



Zdjęcia szkoły i osiedla z książki Leona Popka o Janowej Dolinie

Przytaczam tu również słowa przedwojennej piosenki o Janowej Dolinie, którą przysłał mi pan Adam Łój, którego ojciec Stanisław Łój mieszkał w Małyńsku, a pracował w kamieniołomach w Janowej Dolinie :


Janowa huczy w lesie, wiatr tony tanga niesie,
przy boku swej wybranki -każdy jak pan!
Bo w lecie każdy hojny, rozrzutny, i przystojny.
Bo bloczkow piszą dużo! kto ? ile? chce!!
A gdy zagwiżdże wiatr! i śnieg napada, i mróz ladaco -przyciśnie Cię!!
To w tedy idziesz zgięty i z głodu ochrypnięty-
bo bloczków piszą ,mało. Choć idź i płacz!!
I czekasz znów na lato, oj będzie znów bogato, oj będzie szpan!!!
Janowa znów zaszumi w lesie, słowa tanga ,wiatr poniesie
przy boku swej Rodzinki, znów bedziesz paann I

Tu zaczyna sie murmurando !


Paszport Bronisławy z 1940 roku


i zameldowanie w Janowej Dolinie

Bronisława pracowała w spółdzielni jako ekspedientka. Napisała to w swoim życiorysie, już po wojnie, we Wrocławiu:
 
„Na terenie osiedla Janowa Dolina handel prowadzony był wyłącznie przez spółdzielnię "Społem". Sklepy tej spółdzielni działały również w Złaźnem i Kostopolu. W spółdzielczym pawilonie handlowym i w sklepach filiarnych można było kupić wszystko oprócz alkoholu. Najbliższy punkt sprzedaży alkoholu był w Złaźnem.”- pisze B. Soboń.

W czasie wojny w budynkach dyrekcji stacjonowało wojsko niemieckie. Być może również i bliskość tego posterunku uratowała Bronię z córkami od śmierci w czasie późniejszych wydarzeń.

Niestety zaczęły się pogromy ludności polskiej. Dowiadywały się o rzeziach w sąsiednich wsiach i wszyscy bardzo się bali. Szczególnie nocami. Bronia nie miała żadnej męskiej opieki i dlatego każdej nocy chodziła z dziećmi spać do sąsiadów- razem raźniej. Było to jednak stresujące i bardzo męczące na dłuższą metę- spać byle gdzie w tłoku u kogoś. W końcu którejś nocy Bronia miała dość- powiedziała sobie:

„- Tu, czy gdzie indziej -co ma być to będzie”- i nie poszły spać do sąsiadów.

I wtedy właśnie przyszli ukraińscy bandyci. Bronia zdążyła tylko uciec z dziećmi do piwnicy. Dwunastoletnia wtedy Władzia opowiadała nam- swoim dzieciom wiele lat później, że widziała wszystko przez okienko piwniczne. Siedziały skulone, przytulone do siebie w kącie piwnicy.

Serce Władzi kołatało, nie mogła oddychać ze strachu. Pierwsze co zobaczyła w okienku to dziesiątki nóg przebiegających obok. Choć potem widziała rzeczy o wiele straszniejsze, to w nocnych koszmarach najczęściej wracał ten tupot, a raczej szmer biegnących nóg.

Mamy pierwszy wizerunek wroga i śmierci to te nogi bez butów. To byli obdarci, nędzni chłopi, ziejący szałem zabijania i nienawiścią, podjudzeni, omamieni, oszukani przez OUN. Na nogach zamiast butów mieli pozawijane szmaty, oplecione rzemieniami. Poruszali się po cichu, z jakimś przerażającym szmerem. Do tego dochodziły przerażające krzyki ludzi.

Okazało się, że podpalili co drugi dom, wiedząc, że drewniane domy i tak się zajmą ogniem wszystkie.. Oni stali obok i siekierami rąbali wszystkich, którzy chcieli uciec z płonących domów. Okazało się, że podpalili właśnie ten sąsiedni dom, gdzie babcia z dziećmi chodziły spać, a ich to był ten co drugi, nie podpalony.

Siedziały zdrętwiałe, bez ruchu, zahipnotyzowane rzezią, którą widziały przez maleńkie piwniczne okienko. Tylko mała 5 letnia Renia wtuliła się w swoją mamę i nie patrzyła. Bała się ognia. Zaczęła wołać:

-„Nie chcę spalić, wole rosscelać”.

Bronia zakryła jej buzię, uspokoiła i potem nawet już nie zapłakała. I to je ocaliło. Nie odzywały się, nawet pacierza nie mówiły- tylko Bronia nerwowo ściskała w dłoni małą ikonkę podróżną, którą dostała od Ukrainki…

Doczekały bez ruchu do rana, potem jeszcze bały się wychodzić. Bandyci odeszli zostawiając spaloną wieś i pomordowanych mieszkańców- niewielu ocalało.

Na szczęście dom Broni nie całkiem się spalił i w końcu, ostrożnie mogły wychylić się z kryjówki. Nic ze wsi nie zostało. Dokumenty mówią, że działo się to w Wielki Piątek przed Wielkanocą, 23.04.1943r. Zginęło wtedy ok.600 osób w tej wsi.

Bronia z przerażeniem patrzyła na ten obraz śmierci…Widok pogorzeliska był przerażający. Wszędzie zwłoki i jęczący ranni. Ci , którzy przeżyli starali się pomóc rannym. Mała wtedy Renia- Teresa zapamiętała obraz- taką migawkę wspomnień- jak jej mama schylała się nad rannymi, popalonymi ludźmi, ułożonymi w szeregu na ziemi i próbowała ich napoić. Nie ze wszystkimi się to udawało- zwilżała więc im tylko te czarne usta szmatką nasączoną wodą…

Po tej tragedii nieliczni ocaleli byli ładowani do towarowych wagonów, którymi woziło się kamień z kopali i wywożono ich w różne strony- głównie w głąb Rzeszy, na roboty.

Bronia z dziećmi znów miała szczęście. Bronia zawsze potem wspominała rodzinę Kuriatów. To byli wspaniali ludzie! Nie wiem dokładnie czy już w Janowej Dolinie im pomogli, czy dopiero w Kostopolu- nie zdążyłam tego uściślić… W każdym razie jechały w tym towarowym wagonie z Janowej Doliny do Kostopola. Siedziały między tobołkami. Wszyscy ludzie płakali opuszczając te strony, a Renia bardzo się cieszyła. Bała się Janowej Doliny i tego co tam przeżyły. Patrzyła przez szparę w deskach wagonu, widziała wiosnę, zielone drzewa, bujną przyrodę i cieszyła się, że odjeżdżają- ta wiosna budziła radość i nadzieję u małego dziecka.

Bronia kazała zapamiętać dzieciom i wnukom człowieka o nazwisku Kuriata. To był nauczyciel- chyba w Janowej Dolinie , albo w Kostopolu.

Zaopiekował się Bronią i jej córkami. Wsadził je do wagonu do Lwowa, a nie na roboty do Niemiec ani do Kazachstanu. Załatwił im to miejsce w towarowym pociągu i dzięki temu Bronia mogła pojechać do Lwowa, zatrzymać się tam u swojej siostry.

Dokument Broni ze Lwowa- po niemiecku Lemberg

Potem pojechały do Warszawy, gdzie przeżyły kolejne piekło- Powstania Warszawskiego, potem do Krakowa, aby w końcu osiąść na stałe we Wrocławiu.
Bronia spotkała się z panem Kuriatą po wojnie, we Wrocławiu. Podobno jego syn spotykał się też z Władzią- starszą córką. Jednak ich drogi się rozeszły. Dobra pamięć tego nazwiska pozostała w rodzinie. Szkoda, że nie znamy imion i nie da się odszukać tej rodziny.

Wróćmy do ukraińskiej ikonki i tej osoby, która ją ofiarowała Broni. Zastanówmy się: -z jednej strony dobre serce, pomoc w potrzebie i ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, a z drugiej okrutna rzeź. Białe i czarne, dobro i zło, serce jak na dłoni i nienawiść- takie skrajności, a przecież mówimy o przedstawicielach tego samego narodu! Nie uogólniajmy. W każdym narodzie są ludzie o złotych sercach i bandyci. Oczywiście potępiajmy bandycki napad, rzezie i okrucieństwa- tego nie da się wybaczyć, zapomnieć, ani wytłumaczyć niczym!

Mówmy tak jednak tylko o ukraińskich bandytach, nie o całym narodzie. Pamiętajmy o tych Sprawiedliwych, którzy pomagali naszym rodakom nawet nieraz za cenę własnego życia. Wielu było takich Ukraińców. Nie musimy wymieniać ich z nazwiska, ale pamiętajmy!

Hmmm, niby taka mała ikonka podróżna, taki drobiazg mieszczący się w dłoni….- a może jednak modlitwa z tą ikoną uchroniła Bronię i jej dzieci?

Na koniec jeszcze przytoczę wiersz pani Anastazji Paszkowskiej z domu Wierzbickiej z Kresów. Dziś ta sędziwa kobieta, urodzona w 1912 roku nie cieszy się dobrym zdrowiem, jest słabiutka. Jednak na wspomnienie rodzinnych stron uśmiech rozpromienia jej twarz. Pomimo trudnego życia, różnych tragedii, które przeżyła to wciąż ma w sobie to cudowne kresowe spojrzenie pełne ciepła i miłości do ludzi. Może ktoś z Kresowiaków chciałby ją odwiedzić?


Wiersz Pani Anastazji

Brak komentarzy: