n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, grudnia 03, 2014

Klęski: 1989 a 1939 - r ó ż n i c a

Finis Poloniae - 17 września w lotniczych wspomnieniach

  SEE
"16 września 1939 r. na RWD-8 poleciałem do Sztabu Lotnictwa. Tam otrzymałem informacje, że w Rumunii znajdują się angielskie samoloty, które mamy przejąć i na których będziemy walczyć z niemiecką Luftwaffe. Z tą wiadomością powróciłem do mojej 123 Eskadry Myśliwskiej. Radość, jaka ogarnęła wszystkich była nie do opisania. […] Następnego dnia udałem się do Sztabu Lotnictwa z wiadomością, że Armia Radziecka przekroczyła naszą granicę. Było to dla nas całkowitym zaskoczeniem i rozwiało wczorajsze radości i nadzieje.
Nie zdążyłem wystartować, gdy nad lotniskiem pojawiło się siedem maszyn z czerwonymi gwiazdami.

[…] W Sztabie otrzymałem rozkaz Dowódcy Lotnictwa o przelocie do Rumunii. Po powrocie na lotnisko nie zastałem już eskadry […]. Na szczęście nie wyłączyłem silnika mojego "erwudziaka" i ponownie wystartowałem. To był okropny lot. Samotnie, wzdłuż Dniestru kierowałem się do Czerniowiec. Nad mostem w Czerniowcach wykonując okrążenie, ogarnęła mnie potworna myśl. Lecieć dalej przez granicę czy zawrócić?[…] Ale rozkaz był jednoznaczny - przekroczyć granicę. Jako żołnierz miałem obowiązek wykonać ten rozkaz. I wykonałem go. Wylądowałem w Czerniowcach."


Tak płk pil. Stanisław Chałupa wspominał te dni, które zapisały się w świadomości narodowej jako dni hańby - nie walczyć, lecz już tylko ewakuować się… Nie, nie uciekać - ewakuować by walczyć dalej…

O świcie w dniu 17 września, kiedy Armia Polska stawiała jeszcze opór oddziałom niemieckim i słowackim, Polska została zaatakowana przez Związek Sowiecki. W tych warunkach najwyższe władze Rzeczypospolitej i Naczelny Wódz w nocy z 17 na 18 września opuścili terytorium państwa, przechodząc na teren Rumunii. Wojsko Polskie nie było w stanie skutecznie przeciwstawić się nowemu agresorowi, zwłaszcza, że ataku z tej strony nie przewidywano.
Tysiąckilometrowa granica Rzeczypospolitej ze Związkiem Sowieckim, wyznaczona w 1921 roku na mocy postanowień pokojowych w Rydze, niemal cały czas zwracała uwagę polskich władz oraz dowództwa armii. Obronę jej powierzono, utworzonemu w 1924 roku Korpusowi Ochrony Pogranicza, który skupiał się na walce z dywersją małych sowieckich oddziałów.
O 3:00 nad ranem, 17 września 1939 r. wojska sowieckie przekroczyły granicę polską. Wejście to różniło się całkowicie od "niemiecko-słowackiego" sprzed dwóch tygodni. Mijając posterunki graniczne, czerwonoarmiści wymachiwali do zaskoczonych żołnierzy KOP-u białymi flagami, czołgiści w otwartych wieżyczkach czołgów wykrzykiwali: Rebiata Na Germanca ! Wpieriod ! Dochodziło także do spotkań w powietrzu. Brygada Pościgowa otrzymała rozkaz rozpoznania pasa nadgranicznego w rejonie Buczacza w związku z niepotwierdzonymi informacjami o wkroczeniu Sowietów na teren Polski.

Na lot rozpoznawczy wysłano dwóch pilotów 113 Eskadry Myśliwskiej ppor. Stanisława Zatorskiego oraz ppor. Włodzimierza Miksę. Ppor. pil. Stanisław Zatorski otrzymał zadanie rozpoznania północnego odcinka granicy, natomiast ppor. pil. Włodzimierz Miksa odpowiedzialny był za spenetrowanie odcinka południowego.
Z relacji świadków wynikało iż około godziny 10:30 w rejonie Rokitna Wołyńskiego pojawiły się sowieckie bombowce. Wkrótce po nich nadleciał samotny P.11c. Po zrzuceniu meldunku został zaatakowany przez sowieckie myśliwce. W wyniku walki polski pilot uszkodził dwa dwupłaty, które mocno dymiąc wycofały się w kierunku wschodnim.
W trakcie starcia sowiecki myśliwiec uszkodził polski samolot, którego pilot próbował lądować w okolicach Sarn. Miejscowa ludność wydobyła rannego pilota z samolotu, który niestety wkrótce zmarł. Został bezimiennie pochowany we wspólnej mogile na cmentarzu w Sarnach. Nie ma 100% pewności, że był to ppor. pil. Stanisław Zatorski. Ale wszystkie okoliczności oraz dokumentacja wskazują na niego, jako prawdopodobnie na pierwszego polskiego lotnika, który poległ w walce Sowietami w II Wojnie Światowej.
Niestety w wielu przypadkach lotnikom pozostawała tylko ewakuacja. Dni 16 i 17 września tak zapisały się w pamięci ppor. pil. Edwarda Metlera

"Po śniadaniu dowiedziałem się, że bolszewicy przeszli granicę Polski i idą na Zaleszczyki. Major kazał jak najszybciej udać się do miejscowości Serafińce, na południe od Horodenki i tam oczekiwać jego dalszych rozkazów. Zebrałem 64 podoficerów, którzy tworzyli 4 eskadrę i udałem się z nimi w drogę. Moją dużą walizkę kazał major położyć na samochód półciężarowy i miał ją tam przywieźć. Doszliśmy po ciężkiej drodze do Dniestru, który przeszliśmy w ubraniu. Ciągle latały samoloty niemieckie, co bardzo utrudniło nam drogę. Przeszliśmy wtedy około 40 km. 

W Serafińcach zatrzymaliśmy się około godziny 5-ej po południu. Majora tu jednak nie było. Dałem szefowi 30 zł i kazałem kupić jedzenia dla ludzi, którzy od trzech dni nic nie jedli. Wieczorem, kiedy wszyscy przygotowywali się do snu, dowiedziałem się od jednego plutonowego, że major jest już za granicą i że każe nam natychmiast przejść granicę. 
 Kiedy zawiadomiłem o tym kolegów zapanowało wielkie oburzenie. Jak to możliwe - dowódca, przez cały czas bardzo ciężkiego marszu, nie troszczy się o swych ludzi, nie daje im obiadu wiedząc, że przez 3 dni nic nie jedli, nie daje im pieniędzy, które już sam dostał, lecz sam czym prędzej przekracza granicę, jakby się mu z tym tak bardzo spieszyło. Rozkaz jest jednak wyraźny, każę ludziom przygotować się do wymarszu do granicy. Wrażenie na szeregowych i podoficerach było wielkie. Słyszałem wówczas takie słowa jak: "Kapitan może z nami iść, a ten głupi ch... nie? Za co mu dali majora?" 
Przykro było słuchać te rzeczy, tym bardziej, że nie znając ludzi i nie widząc twarzy nie mogłem na to reagować. Zresztą czy oni nie mieli racji? Czy tak postępuje prawdziwy dowódca? Udaliśmy się do granicy razem piechotą około 25 km.
Granicę przekroczyłem 17-go (września) godz. 7.30 wieczór. Od forsownego marszu skręciłem sobie lewą nogę w kostce tak, że nie mogłem już zupełnie iść. Wsiadłem wówczas na furmankę. Po drodze spadł ulewny deszcz i przemokłem do ostatniej nitki. Koło godziny 1-ej w nocy zatrzymałem się wraz z podporucznikiem lotnictwa w chałupie, gdzie spaliśmy do rana w jednym łóżku. Sen był bardzo przyjemny po tym 65-kilometrowym marszu. Spałem w mokrej koszuli i kalesonach, przykryty mokrym kocem."

Na korzyść agresora działały także powszechna dezinformacja i trudności komunikacyjne między walczącymi frontami. Dramat walczących zwiększało rozproszenie i rozbicie poszczególnych oddziałów - jednocześnie toczyły się walki nad Bzurą, bronił się Lwów, walczyła Warszawa, Modlin i Hel.
 Obradujący w Kołomyi, a następnie w Kutach Rząd orzekł "bezsilność wobec połączonych sił niemieckich i radzieckich". W obliczu dramatycznego obrotu działań wojennych Naczelny Wódz Edward Rydz-Śmigły po konsultacjach z premierem Felicjanem Sławoj-Składkowskim nakazał wycofanie wojsk i ocalałego sprzętu na terytorium Rumunii i Węgier…
 Porucznik obs. Aleksander Chełstowski latający w 26 Eskadrze Obserwacyjnej tak zapisał:

"W niedziele dnia 17 września, zaczęliśmy dramat. Otrzymaliśmy rozkaz przekroczenia granicy w następnym dniu. Nie mogło mi się to pomieścić w głowie. To całe bezustanne cofanie się było wprost tragiczne, ale tym niemniej człowiek wciąż żył nadzieją, że wreszcie nastąpi zmiana, że Szwabi będą zatrzymani. Dużą otuchą napełniły nas sukcesy gen. Sosnkowskiego. Toteż ten rozkaz spadł na nas jak piorun z jasnego nieba.
 Przyszła również wiadomość, że bolszewicy wkroczyli. Zebraliśmy się wieczorem, pełni smutku, w kwaterze dowódcy Eskadry, by otrzymać szczegółowe rozkazy. Kpt. Rzepa wysłał z miejsca rzut kołowy na Kuty, reszta miała nazajutrz startować do Czerniowiec. Pozostało się również trochę ludzi z obsługi ziemnej, którzy mieli ruszyć samochodami dopiero po wystartowaniu maszyn. 
Kpt. Rzepa po wydaniu zleceń zasiadł do fortepianu i wszyscy chórem zaśpiewaliśmy: Jeszcze Polska nie zginęła. 
 Nazajutrz rano była mgła, tak że o starcie nie mogło być mowy. Czekaliśmy na jej opadnięcie do godz. 8:30. Gdzieś w pobliżu rozległy się strzały, dalsze czekanie mogło być niebezpieczne. 
Kpt. Rzepa polecił maszyny spalić. Za chwilę wybuchły pożary… Coś za serce chwytało, gdy to się działo, chłopcom zbierało się wprost na płacz, tyle one z nami przeszły, nigdy nie zawiodły naszego zaufania, po to by doczekać się tragicznego końca. Zaczęliśmy wojnę mając w eskadrze 7 samolotów R13C oraz 2 R.W.D. 7, skończyliśmy mając 1 R13C, 2 czaple, jedną Mewę i 1 RWD 7. Pod wieczór dołączyliśmy do naszej kolumny koło Kut, gdzie panował nieopisany ścisk. Dnia 19.09 1939 o godz. 0:30 przekroczyliśmy granicę."



W nocy z 17 na 18 września władze RP przekroczyły granicę rumuńską. Do Rumunii, na Węgry, Litwę i Łotwę przedostało się w przybliżeniu 83 tys. żołnierzy i oficerów polskich. W ich gronie znajdował się mjr pil. Mieczysław Mumler:

"Zostawiłem samolot na polu a sam udałem się do kwatery głównej Gen /zdaje mi się/ Trojanowskiego. Zameldowałem się i podałem to wszystko, co wiedziałem. Tam dowiedziałem się, że Moskale wmaszerowali do Polski. 
 Generał podał, że rano t.j.-l8/IX o godz.10.00 jest ogólna odprawa, na której da swoje zarządzenia. Tak byłem śpiący, że nie wiem, kiedy zasnąłem. Gdy obudziłem się, zauważyłem szybkie pakowanie się oficerów, z których jeden podał mi, że jadą w kierunku na Łuck, a potem w kierunku do Zaleszczyk. Zapytał czy potrzebuję pieniędzy. Ponieważ nie miałem ani grosza, gdyż wszystkie żonie odesłałem chętnie pożyczyłem około 200 zł. Gdy nikt mi nie zaproponował, abym jechał razem z nimi, postanowiłem nadal spać w hotelu. 

Rano obszedłem cały Kowel szukając jakieś dowództwo. Ani d-ca Garnizonu, ani w pułku piechoty w koszarach nikt nie urzędował. Dowiedziałem się jednak od oficerów, że ma gdzieś być odprawa, gdzie ma być zadecydowane, co całe wojsko ma robić. W południe będzie ogólnie wiadomem. 
Mając czas, postanowiłem postarać się o benzynę i oliwę do samolotu i zobaczyć czy mój P-11c /kochana dwójka/ nadaje się do lotu. Na stacji kolejowej znalazłem paliwo. Kiedy szukałem podwodę, spotkałem por. pil. Szyszko z 3 PLotn, który przyleciał na R.W.D.8 i lądował, gdzieś obok mego samolotu. Zaleźliśmy w końcu wóz i gdy wracaliśmy z paliwem do samolotów, widzieliśmy jak żołnierze narzekając, rozchodzili się do domów. Kilka razy zatrzymywali nas, mówiąc, że dostali rozkaz rozejść się do domów i że wojna jest skończona z powodu uderzenia bolszewików. 

Nie mogłem nigdzie dowiedzieć się, kto taki rozkaz wydał, ale wyjaśniono mi, że ci, którzy chcą iść do domów to są wolni, a kto nie to około godz.5 popołudniu zbierają się ci w koszarach, poczem pomaszerują w kierunku Lwowa, a potem do Rumunii. Postanowiliśmy z Szyszką najszybciej dojechać do naszych samolotów, uzupełnić i być gotowy do marszu na południe. Zostawiłem Szyszce benzynę, a potem udałem się do mego samolotu, około 2 km od Szyszki. W czasie uzupełniania około 15 samolotów bolszewickich latało nad Kowlem. 
Gdy byłem gotów, poszedłem jeszcze raz do Szyszki, naradzić się, co mamy robić, gdyż całe wojsko rozeszło się, nikogo na miejscu zbiórki nie było, a tylko jakaś strzelanina rozlegała się w mieście. Postanowiliśmy lecieć w kierunku Lwowa. Por. Szyszko miał kaprala, więc wróciłem do swojej "dwójki", na której miałem swój ostatni lot wykonać. Bałem się czy nie urwę ogona przy starcie, ale mając do wyboru, czy dostać się do niewoli, czy ryzykować, wolałem to ostatnie. Żołnierze rozkradli mi wszystko z samolotu, więc startowałem w koszuli, bez spadochronu, okularów, hauby. 

Było już pod wieczór, gdy szczęśliwie wystartowałem. W Łucku widziałem maszerujące kolumny sowieckie na zachód. Cały rejon Lwowa był pełny pożarów. Od Lwowa aż pod Bóbrka pożary. Ze Złoczowa do Lwowa szły wojska, sowieckie. To samo w rejonie Buczacza Zaleszczyk. Zmrok zapadał, benzyna kończyła się, deszcz zaczął mżyć. Wiedziałem, że mjr. Wyrwicki, gdy przyleciał do nas na lotnisko Mnich, od pułk. Pawlikowsklego z zapytaniem, co u nas słychać, czy chcę, aby kpt. Rolski ze swoimi samolotami dołączył do mnie z zapewnieniem, po mojej aprobacie, aby Rolski przyjechał zaraz do nas, gdyż roboty jest w bród, że zamelduje pułk. Pawlikowskiemu o tem, podawał nam szczegółowo sytuację ogólną, oraz to, że poszła nasza ekipa do Rumunji po samoloty, które miały nadejść dla naszego lotnictwa z Francji. Podał nam mjr. Wyrwicki też to, że przez Rumunię będą przechodzić transporty dla Polski.
 Lecąc wzdłuż Dniestru o późnym zmroku i myśląc co ostatecznie mam robić, aby znaleźć własne wojska, gdy zobaczyłem wojska sowieckie w Zaleszczykach, poleciałam do Czerniowiec i tam po ciemku lądowałem. Lądując bez ostrogi, naderwałem zupełnie ster kierunkowy samolotu i tem samem "skończyłem" moją kochaną dwójkę."

Ewakuacja trwała także na lotniskach. Plut. mechanik. Walenty Sawko tak wspominał ucieczkę samolotów typu PWS - 26 z lotniska w Lidzie:

"Poniedziałek, 18 września 1939. Deszcz ulewny. Po naradzie postanowiono lecieć na Łotwę, gdyż już od niedzieli, 17 września całe wschodnie połacie Polski były okupowane przez Rosję. 
Do Rumunii także nie było możliwości dolecieć na P.W.S. 26 bez uzupełnienia pali­wa, a było ich ponad sto. Kluczami, więc albo w pojedynkę, lotem koszonym, gdy tory kolejowe były jedynym wskaźnikiem, że lecimy w dobrym kierunku do Duagavpils (Dzwińsk).
Po godzinie lotu pogoda się poprawiła tak, że z lewej strony można było widzieć ostatni raz nasze lotnisko ćwiczebne "Pohulanka - Podbrozie". Za półtorej godziny lądujemy w Dzwińsku, ale jakież to było rozczarowanie. Łotysze maszyny nam zabierają, nas rozbrajają. Tak wyglądało, jakby człowiek był kryminalistą…"

"Nasze samoloty wylądowały na lotnisku. Nie zdążyliśmy ich zamaskować, gdy zbombardowały 11-go września prawie cały sprzęt. Dywizjon w Hutnikach przestał istnieć jako jednostka operacyjna. Piętnaście cele i rzucały bomby zapalające, które zniszczyły cały nasz sprzęt, choć żadnych ofiar w ludziach nie mieliśmy. Dostaliśmy rozkaz wycofania się w kierunku południowym. Dojechaliśmy do miejscowości Ponikwa. […] Następnym etapem była Horodenka i stamtąd posuwaliśmy się w kierunku granicy rumuńskiej, którą przekroczyliśmy na moście w Kutach. Nie wiedziałem wówczas, że w tym samym czasie kolega Gardziejewski pełnił na tym samym moście służbę porządkową w Obronie Narodowej, którą odkomenderowano do pomocy straży granicznej. Granicę przekroczyliśmy wcześnie rano na Wyżnicę. Zdaliśmy tam karabiny i ruszyliśmy na Radauczi…" 
Tak ostatnie chwile na polskiej ziemi wspominał plut. Stanisław Kłoczkowski.



W wyniku ewakuacji personelu polskiego lotnictwa udało się uratować:
650 pilotów,
200-300 obserwatorów i strzelców pokładowych samolotowych,
250 oficerów technicznych i inżynierów, 1500 mechaników, 2500 osób z pomocniczego personelu ziemnego.
W 1992 roku Rosyjskie Ministerstwo Obrony w książkę "Grif siekrietnosti snjat", podało dokładną ilość sprzętu wojennego zdobytego we wrześniu i październiku 1939 r. w Polsce.
 Oto tragiczny bilans: 247325 karabinów, 8566 ciężkich karabinów maszynowych, 12783 szable, 740 dział różnych kalibrów, 36 czołgów, 64 samochody pancerne, 131 samolotów oraz 4579 innych pojazdów mechanicznych…

Tragiczny polski wrzesień dobiegał końca. Kończyła się bitwa nad Bzurą, broniły się atakowane Modlin, Warszawa, Kępa i Hel. Będące w odwrocie armie polowe Wojska Polskiego cofały się w stronę Karpat - w stronę Rumuńskiego Przedmościa.
Osłabione stratami Eskadry lotnictwa polskiego stale będące w walce -17 IX 1939 r. otrzymały rozkaz przelotu na terytorium sojuszniczej Rumunii.
Wkroczenie Armii Czerwonej od wschodu, załamanie się zorganizowanego polskiego oporu było tego bezpośrednią przyczyną i spowodowało ewakuację lotnictwa polskiego poza granice Rzeczpospolitej. W dużej liczbie na rumuńskich oraz węgierskich zaś nieliczni na łotewskich i litewskich lotniskach oddając swe samoloty zarówno bojowe jak i szkolne niejednokrotnie zastanawiali się, co z nimi będzie? Z nimi - elitą armii niepodległej Rzeczpospolitej - ze skrzydlatą husarią.

dr Krzysztof Mroczkowski
http://www.muzeumlotnictwa.pl/historia/17_wrzesnia_w_lotniczych_wspomnieniach/index.php

Brak komentarzy: