n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, maja 27, 2011

Sjeviernyje syreny

15 lut 2011


Syrena ruska

Wierzchowski przybywa na miejsce, gdzie widział porozrzucane ciała (jak twierdzi w swych zeznaniach sejmowych), od strony lotniska, a więc od przeciwnej strony niż przybył Kola. Wiemy zaś doskonale, że na filmie Koli nie ma Wierzchowskiego, ten ostatni natomiast żadnego Koli ani dziadka z teczką nie widział. Na filmie Koli jednak słychać syrenę, a i Wierzchowski twierdzi, że po swym przybyciu usłyszał syrenę. Jeśli więc Kola był przed Wierzchowskim, to zarejestrował inną syrenę niż ta, którą słyszał pracownik kancelarii Prezydenta. Czy Wiśniewski słyszał jakąś syrenę, gdy gnał na pobojowisko lub gdy filmował?

Ruska syrena jest o tyle ważna, że powinna była zostać uruchomiona niedługo po katastrofie. Jak wiemy z filmiku Koli, zanim pojawia się syrena, sporo chłopa kręci się po pobojowisku i nie wygląda to na pracę ekip ratunkowych. Nie są to również strażacy. Z kolei na filmie Wiśniewskiego strażacy już się pojawiają, lecz smętnie dogaszają ogniska to tu, to tam, a gostkowie w czarnych kurtkach palą sobie papierosy, stojąc z boku (oczywiście niepomni na to, że dokoła może być mnóstwo lotniczego paliwa). Musi być zatem przedział kilkunastu minut między 8.50 z filmu Wiśniewskiego, a (bliżej nieustaloną) porą filmowania Koli.

Tymczasem, wedle relacji Wierzchowskiego, ruskie auta zrywają się z płyty na Siewiernym jakiś czas po... „świście silników”. Jest to wprawdzie jakiś czasowy punkt orientacyjny, jeśli chodzi o chronologię wydarzeń, lecz jest to zarazem o tyle zagadkowe, że (trzymam się relacji Wierzchowskiego)... ani nie było słychać żadnego rumoru, ani nie było widać żadnego błysku, ani nie zatrzęsła się ziemia od jakiegoś gwałtownego uderzenia, ani też właśnie: nie zawyła żadna syrena. A przecież od niej powinien się zacząć alarm na zamglonym lotnisku i to ona powinna być takim pierwszym, czytelnym dla wszystkich oczekujących, sygnałem, że doszło do jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia i być może będzie potrzebna natychmiastowa pomoc. Sam Wierzchowski, jak zeznaje, powiedział wcześniej najprawdopodobniej do Bahra stojącego opodal: „Kurczę, chyba wylądowali.

Bahr zaś tę chwilę wspominał tak:

- Stałem na lotnisku Siewiernyj i jak zwykle przyglądałem się ludziom. Jestem socjologiem i interesują mnie ich zachowania. Minęła zaplanowana godzina przylotu. Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani. Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie "przysiąść z wrażenia". Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu. Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty i: Coś się stało! - krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot. Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim! Pan Kwaśniewski jest wspaniałym kierowcą. Jeździ jak rajdowiec.



Nie ma więc mowy o żadnym alarmowym sygnale. W trakcie sejmowego przesłuchania Wierzchowski dookreśla wspomnianą wcześniej sytuację z syreną tak:

- A te syreny, które zaczęły wyć tam o tej 8.56?
- No to... jak ja pamiętam, to ja już tam byłem, ja już słyszałem te syreny gdzieś tam.
- Już jak był pan na miejscu. Już jak był pan bezpośrednio świadkiem tego.
- Tak, myślałem, że jest to jakiś sygnał alarmowy... (...) ja myślałem, że to może jest coś nie wiem, w momencie, gdy się samolot rozbije, to... żeby dał sygnał, że dla poszukiwa... dla ekip poszukujących, nie wiem. Wydawało mi się, że to jest jakiś odgłos samolotu w tym sensie, że w czasie katastrofy włącza się w lesie, że: tutaj jesteśmy, tak?...
(1 h 23' materiału)

Wierzchowski nie jest w stanie podać dokładnego czasu tego, co się działo i wielu szczegółów nie pamięta, utrzymuje wszelako, że dotarli na miejsce wraz z ruskimi służbowymi autami, a strażacy pojawili się dopiero później. Miał też powiedzieć: „Może to nie ten samolot, to niemożliwe” (1h 18'). I niedługo po jego przybyciu w okolice „odwróconych kół” i ujrzeniu pobojowiska, usłyszał ową ruską syrenę. Bahr z kolei miał... zostać w samochodzie wedle relacji Wierzchowskiego (ca. 1h 22').

Bahr jednak pamięta to wszystko zupełnie inaczej:

- Stało się to bardzo szybko rzeczywiście, bo skierowałem się natychmiast za pierwszym zobaczonym wozem straży pożarnej i dzięki temu się znalazłem na miejscu bardzo, bardzo szybko. Po prostu biegłem przez jakieś tam łąki w tym kierunku, gdzie widać było, że się coś stało. Wszystko to zajęło naprawdę bardzo mało minut.

- Kiedy pan tam dobiegł - jak wyglądało to pobojowisko? Szczątki samolotu jeszcze się paliły?

- Tak, oczywiście. Natomiast pierwsze wrażenie było takie, które sobie potem dopiero skojarzyłem, ja kiedyś widziałem skutki trzęsienia ziemi w Bukareszcie i widziałem domy, które miałem w pamięci jako domy wielopiętrowe, a zamieniły się w coś, co miało piętro wysokości. I to, co mnie uderzyło wtedy i teraz właśnie, ten kontrast między wysokością normalnego samolotu, a wysokością tego, co zostało i było to dlatego szokiem takim szczególnym dla mnie, że kiedy biegliśmy i wiedzieliśmy już, że się zdarzyło jakieś nieszczęście, liczyliśmy, że zobaczymy nawet kadłub samolotu, do którego będziemy mogli dobiec i wyciągać stamtąd ofiary. A ten widok już był taki, że widać było, że jest to zupełnie niemożliwe.



W innym wywiadzie Bahr dodaje jeszcze:

- Przez mgłę widziałem przed sobą tył samochodu strażackiego, a po bokach pobojowisko w typowo sowieckim stylu - ruiny garaży, rozwalające się magazyny i wraki zardzewiałych samolotów. Samochód strażaków zatrzymał się, wycofał i zawrócił w prawo. Widocznie dostali od kogoś sygnał, że źle jadą. Po kilkuset metrach znowu stanęli. Wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się poza lotniskiem. Obok był rów, przed nami łąka. Zobaczyłem wicegubernatora, stał za rowem. Krzyczał do nas, że to tutaj i że jest grząsko. Ale człowiek - jak pani wie - w takich momentach nie myśli o ostrożności. Naturalnym odruchem jest biec dalej, żeby komuś pomóc, kogoś ratować. Bo samolot przecież jak w filmach akcji wrył się prawdopodobnie w ziemię albo wbił w jakąś ścianę. I my uwięzionym w nim ludziom jesteśmy potrzebni. Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać. Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków. Na polu, jesienią.


Czyżby więc Wierzchowski jechał innym autem niż Bahr? Ale przecież twierdzi wyraźnie, że wsiadł z nim „do jego limuzyny” i „z jego kierowcą tam pojechaliśmy” (ca. 1 h 21'). Tymczasem Bahr stwierdza:

Zameldowałem ministrowi, co widzę. Nie pamiętam, w jakich słowach. To była krótka rozmowa. Za miejscem, gdzie staliśmy, był wzgóreczek, rodzaj nasypu. Nie widzieliśmy, co za nim. Nie widziałem też żadnego kadłuba ani żadnych odwróconych do góry kół. Ze zdumieniem zobaczyłem je potem w telewizji.


Z tego by więc wynikało (co wydaje się zgoła absurdalne), że byli z Wierzchowskim w zupełnie różnych miejscach - Bahr przecież twierdził nie tylko, że nie widział kół, ale, tak jak montażysta Wiśniewski, że nie widział też żadnych ciał. Chyba że Wierzchowskiemu zupełnie się wszystko w pamięci poplątało.

Wosztyl też nie wspomina o syrenie, o ile pamiętam. Wierzchowski, na pytanie min. A. Macierewicza, co robił, gdy usłyszał syrenę, odpowiedział, że płakał. O której godzinie telefonował z pobojowiska do Sasina? Czy zostało to definitywnie ustalone?


P.S.
Tu w pierwszych sekundach jest dość dokładnie rozrysowane pobojowisko na Siewiernym, by można było sobie unaocznić, gdzie kto był.

środa, maja 25, 2011

bez płatnie, to hell

Bezpłatne autostrady czyli jak Hitler drukował pieniądze – Jarosław Ruszkiewicz

Aktualizacja: 2011-03-1 10:33 am
Przywłaszczył sobie nietykalny mechanizm falsyfikacji i zaprzągł go do pracy dla dobra państwa.
Przywoływanie doświadczeń III Rzeszy wydaje się z pewnością rzeczą wysoce niestosowną i takie wrażenie, zwłaszcza w Polsce, jest z całą pewnością zrozumiałe i uzasadnione. Gehenna Narodu Polskiego w czasie II Wojny Światowej jest jeszcze otwartą, niezabliźnioną raną.
Uważam jednak, że w poszukiwaniu rozwiązań naszej tragicznej sytuacji w jakiej znaleźliśmy się w wyniku niemieckiej agresji i następującej po niej bolszewickiej okupacji, która tak naprawdę trwa do dziś, należy zejść nawet do piekła i diabła spytać o radę.
Jak ogólnie wiadomo, historię piszą zawsze zwycięzcy. Tak jest także w tym przypadku. Dużo wiemy o przebiegu samej wojny, trochę o zaprowadzaniu porządku powojennego ale prawie nic o przyczynach.
To co nas powinno szczególnie zainteresować a co było jedną z najważniejszych przyczyn wybuchu wojny, była polityka ekonomiczna III Rzeszy.
Gdy Hitler doszedł do władzy, dzięki poparciu finansowemu wielkiego kapitału i finansjery międzynarodowej, kraj był kompletnie zniszczony. Traktat Wersalski narzucił Niemcom drakońskie warunki spłaty reparacji wojennych. W praktyce, Niemcy miały zwrócić wszelkie koszty związane z prowadzeniem wojny wszystkim uczestniczącym w konflikcie państwom. Tym zwycięskim oczywiście.
Całkowita wysokość tych odszkodowań ocenia się na trzykrotność wszystkich istniejących w Niemczech własności.
Spekulacja na marce spowodowała jej upadek doprowadzając do inflacji jakiej świat przedtem nie znał. Taczka banknotów o wartości 100 miliardów marek starczała na bochenek chleba. Kasa państwa była pusta, niezliczone ilości domów, mieszkań, gospodarstw została zajętych przez banki i przeszły w ręce spekulantów. Warunki życia stały się opłakane. Nic podobnego nie wydarzyło się tam nigdy. Zniszczenie pieniądza pozbawiło ludność wszelkich oszczędności, spowodowało upadek jakiejkolwiek działalności gospodarczej i gospodarki jako całości.
Sytuację pogarszał dodatkowo Wielki Kryzys, który z Wall Street rozlał się na cały kapitalistyczny świat. Tak mniej więcej wyglądała sytuacja. Niemcom nie pozostawało więc nic innego jak umrzeć z głodu albo zerwać się z pęt finansowych oprawców.
Naziści po dojściu do władzy przeciwstawili się kartelowi banków międzynarodowych zaczynając „drukować” własny pieniądz. Za wzór posłużył tutaj Abraham Lincoln, który sfinansował wojnę drukowanymi przez rząd dolarami zwanymi „Greenbacks”. Wydać się to może paradoksalne ale niemiecki bank centralny, który z definicji był uprawniony do emisji pieniądza był tak jak inne banki „narodowe” w rzeczywistości instytucją prywatną. Coś takiego ma miejsce także dziś, starczy spojrzeć na największego drukarza dolarów – FED.
Hitler rozpoczął swój program kredytu narodowego opracowując plan robót publicznych.  Projekty, które miały być finansowane z tego źródła obejmowały budowę infrastruktury przeciwpowodziowej, remonty budynków użyteczności publicznej, budowę nowych domów, dróg, mostów, kanałów i infrastruktury portowej. Słowem wszystko co miało służyć dobru wspólnemu i było warunkiem rozwoju kraju znalazło się w orbicie zainteresowań programu.
(Mam nieodparte wrażenie, że nasz kraj znajduje się obecnie w podobnej sytuacji…)
Koszt tych projektów został ustalony na miliard jednostek waluty narodowej. Miliard banknotów nie podlegających inflacji zwanych Certyfikatami Pracowniczymi Skarbu. Ten pieniądz, emitowany bezpośrednio przez rząd nie miał pokrycia w złocie lecz jego parytetem było wszystko co posiadało konkretną wartość. W praktyce certyfikat był pokwitowaniem wystawionym za roboty wykonane dla rządu.
Hitler mówił: „Za każdą wydrukowaną markę żądaliśmy równowartość jednej marki w postaci wykonanej pracy lub wyprodukowanego towaru.” Pracownicy wydawali potem te certyfikaty nabywając inne towary i usługi, tworząc w ten sposób miejsca pracy dla innych.
W praktyce naziści znacjonalizowali system bankowy odzyskując suwerenność monetarną. Odebrali prywatnym bankierom przywilej tworzenia pieniądza. Emisja pieniądza pozbawionego już na starcie obciążenia długiem, który służył finansowaniu robót publicznych, tworzył miejsca pracy, popyt i podaż na produkowane towary zapobiegała skutecznie powstawaniu długu publicznego.
Oznaką głupoty i ekonomicznej ignorancji jest mówienie, że nie można wybudować np. drogi bo nie ma pieniędzy. To obecny, lichwiarski system każe nam wierzyć, że gdzieś tam jest jakiś Marcin Golden, który posiadając szkatułę ze złotem jako jedyny ma prawo drukować pieniądze, które następnie pożyczy nam na duży procent.
Pieniądze są jedynie jednostką miary wartości. W momencie gdy ktoś posiada materiały i możliwości do przetworzenia to już można emitować pieniądze będące ekwiwalentem wykonanej pracy. Hitler połączył pieniądz z pracą uruchamiając w ten sposób samo nakręcający się mechanizm prosperity i rozwoju ekonomicznego.
Dzisiejszy system lichwy sam wymusza i projektuje cykle ekonomiczne. Zawsze jednak na swoją korzyść. Efektem tych radosnych działań jest coraz większe zadłużanie się państw i poszczególnych obywateli. Emisja pieniądza, który nie jest już oparty na żadnym praktycznie parytecie a powstaje jako dług jednym kliknięciem myszki pozostawiona jest w rękach prywatnych. Konsekwencją tego jest praktyczna prywatyzacja polityki, gdzie kukiełki wystawione na widok publiczny przez posiadaczy drukarek do pieniędzy udają, że strasznie się o nas, obywateli martwią.
W ciągu zaledwie dwóch lat problem bezrobocia w Niemczech został zlikwidowany i kraj stanął na nogach. Posiadał własny pieniądz, solidny, stabilny i nie obciążony długiem, zero inflacji.  Ceny stabilne, płace adekwatne do pracy, brak długów czyli brak zależności od bankierów.  I to w momencie gdy miliony osób w USA i innych państwach opanowanych przez system Wielkiej Lichwy było bez pracy i żyło z zasiłków. Był to jednym słowem system zbyt niebezpieczny dla prywatnych twórców pieniądza z powietrza bo gdyby rozprzestrzenił się na inne kraje oznaczałby nieuchronna zagładę Marcinów Goldenów.
(Znowu jakoś dziwnie przychodzi mi na myśl nasz kraj, gdzie eksport złotej, szlacheckiej wolności był zagrożeniem dla zamordystycznych monarchii otaczających Rzeczpospolitą).
Niemcom udało się odbudować wymianę z zagranicą mimo odmowy kredytowania przez banki międzynarodowe. W marcu 1933 roku, a więc zanim ruszył jeszcze nazistowski program naprawy finansów, żydostwo światowe wypowiedziało otwartą wojnę ekonomiczna z Niemcami. Biorąc pod uwagę wpływy Żydów na finanse i bankowość łatwo zrozumieć trudności jakie napotykał handel zagraniczny.
Niemcy obeszli to jednak tworząc system wymiany barterowej towarów i usług omijając w ten sposób wrogie instytucje finansowe. System miał ponadto tę zaletę, że nie tworzył deficytu handlowego i zadłużenia.
Jednym z pomników tego eksperymentu gospodarczego jest istniejąca do dziś sieć bezpłatnych autostrad.
Na stalinowskim procesie w 1938 roku jeden z oskarżonych, C.G. Rakowski, bliski współpracownik Lwa Dawidowicza Bronstaina (vel Trocki), powiedział:
„Hitler przywłaszczył sobie przywilej produkowania pieniędzy, nie tylko tego fizycznego ale także tego finansowego. Przywłaszczył sobie nietykalny mechanizm falsyfikacji i zaprzągł go do pracy dla dobra państwa… Jeśli ta sytuacja rozprzestrzeniłaby się i zainfekowała także inne państwa to możecie sobie wyobrazić kontrrewolucyjne konsekwencje”
Istnienie Wielkiej Lichwy zależy od emisji pieniądza pożyczanego państwom potrzebującym kapitału. Polityka Hitlera oznaczała ich zgubę.
Myślę, że można znaleźć wiele analogii między sytuacją dzisiejszą naszego kraju a Niemcami z 1933 roku. Pytanie tylko, czy znajdzie się w końcu w Polsce polityk umiejący zliczyć do trzech, który będzie potrafił wyciągnąć wnioski i wprowadzić je w życie.
Obecny rząd ani przyszły, najprawdopodobniej pisowski, nie gwarantuje absolutnie żadnych zmian. Dlatego wszelkie walki toczone o dostęp do konfitur są jedynie podrygami zaślepionych rządzą władzy kukiełek. Z interesem narodowym nie mają nic, absolutnie nic wspólnego.
Jarosław Ruszkiewicz
(SpiritoLibero)
http://www.bibula.com/?p=33589