Największe od czasów radzieckich, socjo-polityczne dzieło, jakim jest budowa „wspólnego europejskiego domu”, konsekwentnie posuwa się zaplanowanymi torami. Nie oznacza to jednak braku trudności w jego realizacji. Program ekonomiczny, polegający na dławieniu gospodarek państw członkowskich, a znany pod angielskim kryptonimem „fiscal compact”, natrafia na opory części zachodniego społeczeństwa. Dają temu wyraz media korporacyjne z troską wpatrzone w przyszłość.
Daily Telegraph piórem Ambrose Evans-Pritcharda[i] pisze:
Demokratycznie wybrane rządy krajów strefy euro, w których stopy bezrobocia wyznaczają liczby dwucyfrowe (Hiszpania 24%, Grecja 21%, Portugalia i Irlandia po 15%, Słowacja 14%) zostały zmiecione z politycznej sceny lub, w celu uniknięcia głosowania, doświadczyły wymiany na technokratyczne . Na dodatek partie głównego nurtu w tych krajach tracą gwałtownie poparcie elektoratu. We Francji Front Narodowy uzyskał w wyborach 18% poparcie i to pomimo tego, że Marine Le Pen pozwoliła sobie na skrajność, w postaci deklaracji o niezgodności całego projektu euro z francuskim państwem narodowym.
Rządzący de facto UE, zausznik światowej finansjery, szef ECB, Mario Draghi, na łamach Wall Street Journal twierdzi jednak , że „pomimo negatywnych efektów konsolidacji finansowej, nie ma dla niej alternatywy”. Oznacza to dalszą kontynuację wybranego kursu polityki gospodarczej UE. Jego rezultaty zaczynają jednak tworzyć podziały w dotychczasowym monolicie, jaki stanowiła „stara Europa”, czyli jej dostatnia zachodnia część.
Daje temu wyraz New York Times w niedawnym artykule traktującym o emigracji wewnątrz-europejskiej[ii]. „Dotychczas emigranci przybywali do Niemiec z takich krajów jak Polska czy Rumunia”-pisze pogardliwie dziennik. „Teraz jednak do kompletu zaczynają dochodzić mieszkańcy Hiszpanii i innych południowych krajów”- kontynuuje. Efektem tego jest utrata na korzyść Niemiec najzdolniejszych młodych sił. Wzmacnia to potęgę Niemiec a osłabia ich południowych sąsiadów. Taka sytuacja wzbudza wielkie zaniepokojenie w tych ostatnich. Z kolei Niemcy muszą nauczyć się „gościnności”- jak dyplomatycznie określa to dziennik. Dopóki emigracja była sprawą pariasów ze wschodu, nikt nie przejmował się zbytnio niemiecką butą. Co najwyżej dopingowała ona emigrantów do szybszej asymilacji i maskowania swych korzeni etnicznych w celu uniknięcia nieprzyjemności związanych z byciem uznanym za ausländera. Teraz gdy sprawa dotyczy również „prawdziwych europejczyków”, Niemcy będą musieli się zmienić. Jak widać z powyższego, nawet tak fragmentaryczna sprawa jak ciągle jeszcze niewielka emigracja wewnątrz zachodniej Europy, stwarza konflikty i problemy w „klubie kolonizatorów”. Nikogo nie obchodzi natomiast to, jak katastrofalne skutki dla naszej Ojczyzny rodzi masowa i wieloletnia emigracja Polaków do Niemiec i innych krajów Europy i świata. Co najgorsze nie obchodzi to samych mieszkańców III RP
Dwudziestolecie III RP to okres bezprecedensowego upadku Polskiego Państwa i Narodu. W okresie owym „skasowano” nie tylko polska realną gospodarkę oraz suwerenne państwo, ale i sam naród[iii] [iv] [v].
W dotkniętych kryzysem krajach południowej Europy stopa bezrobocia wśród młodych wynosi około 50%. Jaka jest ona w III RP? Zapewne około 100%. Bezpowrotnie minęły bowiem „złote” czasy wczesnej III RP, kiedy to młody człowiek mógł uzyskać w kraju zatrudnienie o ile „ posiadał trzy fakultety, biegłą znajomość pięciu języków, dwadzieścia lat praktyki w wymaganym zawodzie, oraz.. wiek nie przekraczający dwudziestu pięciu lat”. Teraz dostępne stanowiska znajdują się jedynie w budżetówce.
Weźmy dla przykładu pierwszą z brzegu organizację, taką jak np. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej [vi]. Jej oficjalny tytuł jest dłuższy od wszystkich odcinków dróg wybudowanych na całym obszarze kraju za czasów „panowania” tego ministerstwa. Budownictwo od dawna jest już wyłącznie prywatne, infrastruktura ruiną, a decyzją UE zlikwidowano w III RP rybołówstwo i przemysł stoczniowy. Jakie są więc cele tego ministerstwa? Przede wszystkim, tak jak innych organizacji państwowych i samorządowych, dostarczenie źródła utrzymania pociotom tych szumowin, które w III RP „robią za elity”. Poza tym, jak na inne agendy państwowe przystało, jego zadaniem jest skuteczne utrudnianie wszelkiej sanacji w zarządzanej przez siebie dziedzinie. Przykładowo, zgodnie z „procedurami państwa prawa” jego osiągnięciem było zakontraktowanie budowy autostrad w chińskiej firmie budowlanej.
Mamy więc odpowiedź na pytanie jaka część młodzieży pozostanie w kraju, oraz komu i czemu będzie służyć. Pozostała część musi wyemigrować. Ponieważ, w pokoleniu wychowanym za czasów III RP, znajomość polskiej kultury, poczucie więzi narodowych, społecznych, czy religijnych jest minimalne, można założyć permanentny status tej emigracji. Polki z równą bowiem łatwością wiążą swe życie z Niemcami, Włochami, czy Turkami, jak z sąsiadami z podwórka. Emigracja do Irlandii, Australii, czy na Cypr, w świadomości współczesnego Polaka, nie różni się niczym od przeprowadzki z Poznania do Łodzi.
Kto więc pozostanie w kraju oprócz „elit”? Emeryci i renciści. Nie znają oni języków obcych, nie są mobilni, ale „na szczęście” szybko wymierają. Można więc z dużą dozą dokładności skonkludować, że naród Polski jako taki przestał już istnieć. Co do dokładnej daty będą się zapewne sprzeczać przyszli historycy, ale praktycznego znaczenia to nie ma.
Co ukaże się naszym oczom, w momencie usunięcia atrapy polskiej państwowości pt. III RP? Niemiecka Marchia Wschodnia, turecki Kalifat, czy też jakiś nowy naród powstały ze skrzyżowania napływowych kolonizatorów z „polskimi paniami”? Trudno wyrokować. To też nie jest istotne. Liczy się fakt śmierci Narodu. Taki jest dla Polaków efekt netto „europejskiego eksperymentu”. Na ołtarzu „wspólnego europejskiego domu” złożono nie tylko polską gospodarkę, kulturę, czy cywilizację, ale i samych Polaków.
Kto za to odpowiada? Wiadomo; nasi wrogowie zachodni i wschodni, agenturalne postkomunistyczne popłuczyny itp. Trudno jednak oczekiwać by odwieczni wrogowie stali się nagle przyjaciółmi, a kanalie świętymi. Wmawiano to Polakom przez dwa dziesięciolecia, tak że w końcu uwierzyli. Gdzie jednak byli „polscy patriotyczni przywódcy”?
Osobiście, od wielu już lat nie miałem żadnych wątpliwości, co do autentycznie diabolicznego charakteru Imperium Euroatlantyckiego (US&UE) w ogólności, a UE w szczególności. Dziś, żaden trzeźwo myślący i uczciwy obserwator nie może mieć takowej; nawet ten najostrożniejszy w ocenach. Gdzie więc byli nasi patriotyczni przywódcy, gdy ważyły się losy Narodu? Pomimo całej swej niedoskonałości, jedynym politycznym oponentem akcesji była LPR. Po ciężarem „światowego autorytetu” wskazującego „europę” jako „jedynie słuszny kierunek”, przesunięta ona została do kategorii „oszołomów”, po czym dzięki intrydze „patriotycznych strategów” odsunięta wraz z nimi samymi od władzy. Pretekstem do tego były rzekome problemy śp. premiera Leppera z rozporkiem i portfelem. Dość groteskowo wyglądały „problemy” jednego oficjela w porównaniu ze strategicznymi interesami Państwa i Narodu, tym bardziej że prostytucja i korupcja były już wtedy naszą krajową specjalnością. Niemniej jednak to właśnie te „problemy” przeważyły. Nota bene skutki tego okazały się katastrofalne również dla samych „strategów”. Nie nauczyło to ich jednak niczego. Nawet dziś spierają się miedzy sobą o to, kto „podwiesza się pod sprawę smoleńską”. Doprawdy szokująca jest miałkości i głupota tych ludzi. Przeraża również zaślepienie „niewymarłych jeszcze” polskich patriotów. Miast rzeczowej oceny „patriotycznych przywódców” i skonstruowania w stosunku do nich zbawiennej alternatywy, marnują oni czas na „pucowanie” wizerunków tychże, a probierzem patriotyzmu stała się ilość roboczogodzin spędzona na wnikliwym studiowaniu szczegółów smoleńskiej tragedii.
Można to porównać do sytuacji akcjonariuszy banku, który został w biały dzień obrabowany, a gangsterzy za to odpowiedzialni hasają na wolności i nikt nie próbuje ich ścigać. Gnuśnych strażników bankowych, których nieudolność lub zdrada umożliwiły wspomniany zuchwały „skok”, świadoma część akcjonariuszy hołubi pieczołowicie z obawy, że się obrażą i bank w ogóle zostanie bez strażników. Drodzy polscy patrioci, to nie jest żaden problem, przecież sejf i tak jest już pusty, a wymiana strażników na kompetentnych mogłaby zaowocować w przyszłości. Oczywiście zakładając teoretycznie, że takowa w ogóle w przypadku tego banku istnieje.
Nawet tylko gwoli historycznej prawdy, warto by ustalić kto, z naszych patriotycznych przywódców, jest odpowiedzialny za zbrodnię podarowania naszej Ojczyzny zachodnim kolonizatorom. Tym, którzy mają słabą pamięć polecam Internet, zawierający wszystkie niezbędne informacje dotyczące najnowszej historii. Zabierając się za taki projekt, warto też odrzucić infantylne wymówki, w rodzaju: „skąd mogli wiedzieć”, „pomylili się w prognozach”, „przecież wszyscy inni w Europie tak robili”, itp. „Wielcy przywódcy” tym się powinni odróżniać do zwykłych śmiertelników, że się w zasadniczych sprawach nie mylą i że są w stanie przewidzieć. A to, że wszyscy tak robili? No cóż w Sodomie też nie znaleziono nawet dziesięciu robiących inaczej, a pomimo to spotkała ją zasłużona kara!