n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, sierpnia 31, 2015

Wywiad z dr. Janem Sową # ku Grecji


wierchola.pl

Jan Sowa – Mówi jak jest


Wywiad z dr. Janem Sową – Przedruk z Wirtualnej Polski
Duży szacun

Grzegorz Wysocki: Najpierw cię zdenerwuję.

Jan Sowa: Dajesz.

Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Polska w budowie, bogaci się i rośnie. Jesteśmy zieloną wyspą, prawdziwym gospodarczym cudem w czasach globalnego kryzysu. Polska to szósta gospodarka Unii Europejskiej i 21. na świecie. Według prognoz w 2016 roku mamy być trzecim krajem UE, jeśli chodzi o wzrost PKB. Co więcej – w ciągu ostatnich 10 lat pensje Polaków wzrosły prawie dwukrotnie, a bezrobocie w Polsce jest niższe od średniej unijnej. Nic, tylko się cieszyć. A Jan Sowa jakoś nie potrafi.

(śmiech) „Inna Rzeczpospolita” ukazała się na początku kwietnia i przez pierwszy miesiąc, do wyborów prezydenckich, słyszałem mniej więcej taką właśnie diagnozę. Że nie dostrzegam sukcesu III RP, że nie rozumiem jej problemów, że obiektywne badania pokazują, jak bardzo ludzie są zadowoleni. A nawet że jestem klakierem PiS-u i gram pod nich, bo to właśnie oni roztaczają taki fałszywy obraz współczesnej Polski.

A potem Andrzej Duda oraz, oczywiście, Paweł Kukiz wygrali pospołu wybory prezydenckie i okazało się, że to jednak Jan Sowa miał rację?

Nie, przyszło polityczne tsunami i okazało się, że są w Polsce dosłownie miliony ludzi, którzy są tak wkurzeni na to, co się w naszym kraju dzieje i tak zdegustowani jałową „debatą” między PO a PiS, że są gotowi głosować na każdego, kto daje szansę rozbicia tego układu. Co więcej, okazało się, że nie są to wcale ludzie głupi i niedouczeni, ale w dużej mierze ci, którzy mogliby być nazwani złotymi dziećmi III RP.

Czyli?

Wykształceni, z dużych miast, często w obiektywnie nienajgorszej sytuacji materialnej. To bardzo zmieniło recepcję mojej książki. Dyskutuję oczywiście z osobami niepodzielającymi mojej opinii co do rozwiązań, które proponuję, jednak mało kto polemizuje już z moją krytyczną diagnozą.

Ale co, triumfujesz teraz, bo okazało się, że jednak jest tak źle, jak pisałeś?

Jeśli już, jest to z mojej strony dość ponura satysfakcja. Byłem na przykład jedną z pierwszych osób w Polsce, która pisała o prekariacie i zajmowała się tą sprawą od 2008 roku. Na początku ludzie w większości śmiali się z dziwnego ich zdaniem neologizmu, później widziałem rosnące zainteresowanie tematem, ale głównie ze strony internautów. Dzisiaj jest to jeden z ważniejszych, jeśli w ogóle nie najważniejszy, temat dyskusji medialnych i politycznych.

Mówisz to dość ponurym głosem.

Bo wolałbym się mylić. Wolałbym, żeby prekariat nie był problemem i Polska wyglądała tak wspaniale, jak w zachwytach rządzących, które zebrałeś w swoim pierwszym pytaniu, ale tak nie jest. To wszystko nauczyło mnie spokoju i cierpliwości. Nie przejmuję się ludźmi, którzy mówią „Sowa tylko jęczy, narzeka i nie potrafi się cieszyć”.

Piszesz obszernie o tym, co jest źle z dzisiejszą Polską. Wyliczasz różnego rodzaju patologie, podajesz liczne niedociągnięcia i alarmujące wskaźniki. A z drugiej strony mamy, a przynajmniej jeszcze przed chwilą mieliśmy, wspomnianą rządową propagandę sukcesu, propagandę części mediów itd.

Ta rządowa propaganda sukcesu jest szyta bardzo grubymi nićmi. Opiera się na stronniczej interpretacji kilku wybranych arbitralnie wskaźników, głównie makroekonomicznych. Weźmy fetyszyzowany wzrost PKB.

Bardzo istotny wskaźnik.

Tak, dla inwestorów i posiadaczy kapitału. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka o wiele ważniejsze jest coś innego – udział płac w PKB. Bo to mówi nam, jaka część środków generowanych przez gospodarkę trafia do naszych kieszeni. PKB to czysto formalna i bardzo ogólna miara, mówi tylko, ile pieniędzy przepłynęło w danym roku przez gospodarkę, ale już nic na temat tego, gdzie te pieniądze płyną.

Chodzi ci o to, że wzrost PKB nie pomnaża w cudowny sposób banknotów w portfelu Kowalskiego?

My, zwykli ludzie, możemy zarobić tyle samo, co w zeszłym roku albo nawet mniej, ale jeśli w tym samym czasie Kulczyk pomnoży obroty swoich firm, a w związku z tym również swój zysk o ileś tam miliardów to PKB wzrośnie. Czy coś z tego wynika dla kogokolwiek z nas, że Kulczyk jest bogatszy? Nic, kompletnie nic.
Natomiast oprócz propagandy sukcesu politycy i dziennikarze przez dwie i pół dekady wtłaczali nam do głów inny fałsz – teorię tzw. skapywania.

Co ci się w niej nie podoba?

Wszystko, bo jest to teoria empirycznie fałszywa. Teoria skapywania głosi, że jeśli bogaci się bogacą, to skorzystają na tym wszyscy, bo bogactwo „skapuje” z góry społecznej piramidy na dół. Bogaci mieliby więc tworzyć miejsca pracy, zwiększać koniunkturę w gospodarce swoimi inwestycjami itp. Mamy dzisiaj mnóstwo danych pokazujących, że tak się nie dzieje ani w Polsce, ani gdzie indziej. W Stanach Zjednoczonych, stawianych przez polskich (neo)liberałów za wzór właściwie działającej gospodarki, także nie.

To jak „teoria skapywania” działa w praktyce?

Bogaci się bogacą, klasa średnia co najwyżej stoi w miejscu, a biedni biednieją. PKB może przy tym rosnąć, ale nie rosną dochody przeciętnego człowieka. Bogaci inwestują nadwyżkę w spekulacje finansowe, luksusowe dobra produkowane po drugiej stronie planety albo ukrywają je w rajach podatkowych.
Nie dość, że bogactwo nie skapuje z góry na dół społecznej piramidy, to dzieje się odwrotnie: jest pompowane z dołu do elit. Mechanizm za to odpowiedzialny nazywa się długiem suwerennym i działa we wszystkich krajach rozwiniętych, bo nie ma państw, których budżet nie byłby zadłużony. Po tym, jak w latach 80. pod presją neoliberalnych reformatorów obniżono opodatkowanie kapitału i ludzie bogatych, w budżecie zaczęło brakować pieniędzy.

Logiczne, bo niższe podatki to niższe wpływy do budżetu.

Rządy były więc zmuszone pożyczać teraz od finansowych elit te same pieniądze, które wcześniej dostawały w podatkach. Oczywiście, pożyczać na procent, a odsetki od tego długu płacimy wszyscy, bo pokrywa je budżet. Tak więc nie tylko bogaci zmniejszyli swój wkład do wspólnej kasy, ale znaleźli lichwiarski sposób, aby jeszcze dodatkowo na nas zarabiać.
W tym wszystkim elity przeliczyły się w jednym zasadniczym punkcie – wydawało im się, że można rozwiązać problem społecznego niezadowolenia, wmawiając ludziom, że wcale nie jest im źle, że są po prostu nieracjonalni, roszczeniowi, że kierują się niesłuszną zawiścią wobec bogatych itp. Zobacz na pierwsze hasło Komorowskiego: „Polska racjonalna kontra Polska radykalna”. Co to znaczy? Że jeśli nie myślisz, jak Komorowski, to jesteś głupi. To jest nie tylko skandaliczne, ale przede wszystkim błędne.

Bo Polacy nie są tak głupi, jak wydaje się Komorowskiemu i przynajmniej części naszych elit?

Żyjemy w niezwykle skomplikowanym świecie i rzeczywiście przeciętny człowiek może nie rozumieć wszystkich mechanizmów odpowiedzialnych za to, że jest mu źle, ale nie jest aż tak głupi, by dać sobie wmówić, że 1,5 tysiąca złotych brutto to królewska pensja, za którą powinien być dozgonnie wdzięczny włodarzom cudownej III RP. Taki człowiek nie będzie w stanie wejść w polemikę z ekspertami, którzy wyciągną kilka wskaźników i skomplikowanie brzmiących terminów, jak np. konsolidacja fiskalna, więc położy uszy po sobie i będzie cierpiał w milczeniu, ale jednak będzie cierpiał. Nie da sobie wmówić, że jest mu świetnie, kiedy czuje się sfrustrowany. Ale będzie cierpiał do czasu.

Do czasu przejęcia władzy przez Kukiza?

Na przykład. Przychodzi ktoś taki jak Kukiz, mówi: „Dość, kurwa, tego”, i Polak czuje, że wreszcie ktoś zrozumiał jego problemy. Dzięki temu poczuje się odważniejszy i powie: „Właśnie, kurwa, dość tego, dość uczonych gadek pajaców w garniturach, wypierdalać!”. Winę za taki stan rzeczy ponoszą moim zdaniem w 100 proc. elity naszego kraju, które nie potrafiły wejść w jakikolwiek dialog z masami ludzi pokrzywdzonych przede wszystkim przez nasz peryferyjny kapitalizm. I dalej nie potrafią.

„Elity” to dość ogólne określenie. To tak jakbyś mówił: „to Oni są winni”. Oni, ci źli.

Ikoną tej indolencji jest dla mnie Adam Michnik, który spędza wieczór wyborczy z prywatną grupą lobbingową Lewiatan odpowiedzialną w dużej mierze za prekaryzację warunków pracy w Polsce, a krytyków III RP nazywa „nieodpowiedzialną gówniarzerią”. Taka postawa już się mści, a będzie moim zdaniem jeszcze gorzej, bo elity nadal są skrajnie głupie.

Czytając twoją książkę i słuchając tego, co mówisz, odnoszę wrażenie, że w Polsce jest dzisiaj gorzej niż w Grecji.

Tak. Bo w Polsce jest dzisiaj gorzej niż w Grecji.

Żartujesz.

Nie, nie żartuję. Mimo lat kryzysu i zapaści gospodarczej pensje i emerytury w Grecji są wciąż wyższe niż we wspaniale rozwijającej się, ponoć, Polsce. Zarówno w liczbach absolutnych, jak i relatywnych – Grekom żyje się nawet dzisiaj przeciętnie lepiej niż Polakom. Mamy oczywiście inne problemy niż w Grecji, ale są one gigantyczne. Tylko jeszcze ich nie widać. Natomiast za 1-2 dekady czeka nas Armagedon.
Weźmy piramidę finansową zwaną ZUS-em. Prognozowane emerytury mają być żałośnie małe – szacuje się, że dla mojego pokolenia, ludzi urodzonych w latach 70. XX wieku wskaźnik zastąpienia będzie się wahał w okolicach 20-30 proc., czyli po kilku dekadach ciężkiej pracy dostaniemy około 1 tys. złotych lub nawet mniej, jeśli ktoś był przez dłuższy czas prekariuszem. Co gorsza, w systemie nie ma w ogóle pieniędzy na świadczenia dla nas. Świadczenia dla dzisiejszych emerytów są obsługiwane z wpłat osób pracujących. Już teraz mamy deficyt, ale sytuacja będzie się tylko pogarszać, negatywna dynamika demograficzna i emigracja działają tu silnie na niekorzyść.

Czyli czeka nas katastrofa?

Jest taki dowcip, który wydaje mi się bardzo trafny: pijak wjechał pod prąd na autostradę. Mknie nią, trąbiąc i migając światłami na auta nadjeżdżające z przeciwka. W radiu leci muzyka, pijak zadowolony podśpiewuje pod nosem. Nagle słyszy komunikat: „Uwaga kierowcy, na autostradzie A1 jakiś jeden idiota jedzie pod prąd!”, na co wzrusza ramionami i mruczy pod nosem „Jaki jeden idiota – wszyscy!”.
Więc sytuacja Polski jest podobna: banda zapijaczonych sarmatów (elity) porwała autobus (Polska), którym uradowana z imprezy wjeżdża właśnie pod prąd na autostradę i z radością ze świetnej zabawy oraz z pijackim „Huuuurrrrraaaaa!” na ustach zmierza na pełnym gazie wprost na czołówkę z 40-tonowym TIR-em. Gdy któryś z pasażerów usiłuje im zwrócić uwagę, że perspektywy są słabe, mówią, że to kretyn, bo przecież mają GPS (obiektywne dane makrogospodarcze), który im pokazuje, że wszystko jest świetnie. Tyle tylko, że w pijackim widzie zamontowali go do góry nogami (błędna teoria skapywania) i nie widzą, że jadą pod prąd.

Czy twoja diagnoza, twój obraz Polski, twój pesymizm, nie jest – paradoksalnie – zbieżny z diagnozami i obrazem Polski widzianej oczami prawicowych publicystów? Myślę tutaj o propagandzie sukcesu, o pendolino, o krytyce rządów PO itd.

Nie mam z tym żadnego problemu, dlatego, że perspektywę krytyczną należy traktować razem z pozytywnymi rozwiązaniami. Jeśli wyciągniemy samą krytykę, to można powiedzieć, że, dajmy na to, Konferencja Episkopatu Polski i Guy Debord krytykują konsumpcję. To znaczy, że Debord zajmuje taką samą pozycję jak polscy biskupi? Absurd. Trzeba popatrzeć, z jakiej perspektywy ta krytyka jest artykułowana, a przede wszystkim, jakie rozwiązania się proponuje.

Na czym więc polega zasadnicza różnica między tym, co mówisz ty, a co mówi polska prawica i konserwatyści?

Przede wszystkim na tym, że ci wszyscy prawicowcy są nostalgikami. Oni wierzą, że mamy swoje wielkie i wspaniałe tradycje – polski republikanizm, itd. Wydaje im się, że trzeba poszukać wspaniałych wzorców polskości, które nas uratują. Nie widzą, że III RP wcale nie jest zaprzedaniem i zaprzeczeniem idei polskości, ale jest właśnie jej doskonałą realizacją.

Jak to?

Nierówności, ciężka, niewolnicza praca, fortuny nielicznych zbijane na wyzysku mas, pogarda zadowolonych z siebie elit dla przeciętnego, biednego człowieka, podrzędna, peryferyjna pozycja naszego kraju w międzynarodowej wymianie gospodarczej, mafie i układy grup interesu niszczących dobro wspólne dla swoich partykularnych korzyści, kolaboracja kompradorskich elit z obcymi siłami przeciw własnemu społeczeństwu, niewydolność instytucji państwowych – to wszystko jest więcej niż polskie. To jest ultra-polskie. To jest właśnie to, czego nazwą była historycznie i jest dzisiaj „Polska”. To jest I Rzeczpospolita teleportowana w czasie i ubrana we współczesny kostium. Nie ma tu miejsca na szczegółowe analizy i dowody, ale w swojej poprzedniej książce, „Fantomowym ciele króla”, poświęciłem kilkaset stron, by to pokazać.
Druga bardzo istotna różnica między moim stanowiskiem a propozycjami konserwatystów, to fakt, że oni mówią o narodzie, a ja o społeczeństwie. Więcej nawet – uważam, że kategoria narodu jest niebezpieczna z punktu widzenia polityki socjalnej.

Co ma jedno do drugiego?

Kategoria narodu zaciemnia podziały klasowe. Mówimy: „Polakowi i Polce żyje się tak a tak”. A powinniśmy mówić: „Ludziom biednym w Polsce wiedzie się tak, a ludziom bogatym tak”. Używanie kategorii narodowych tworzy fikcję wspólnego losu, podczas gdy nasz los wyznaczany jest przez położenie klasowe, a nie przynależność narodową.
W Polsce jest grupa ludzi, oceniam ją na 20-30 proc. społeczeństwa, którym wiedzie się całkiem nieźle. Są to mieszkańcy dużych miast posiadający jakieś formy kapitału – majątek (kapitał materialny), wiedzę (kapitał symboliczny), kompetencje kulturowe (kapitał kulturowy) czy znajomości (kapitał społeczny). Mamy równoliczną grupę ludzi na dołu piramidy społecznej, którzy na transformacji lat 90. stracili i w PRL żyło im się lepiej. Wreszcie mamy w środku grupę 30-40 proc., którzy jedne problemy zamienili na inne: puste półki w sklepach na biograficzne koszty konsumpcji (niewolnicza praca pod pręgierzem kredytu), kartki na żywność na śmieciowe jedzenie, od którego dostają otyłości i cukrzycy, brak dostępu do szkolnictwa wyższego na brak wartości dyplomu i/lub śmieciowe dyplomy sprzedawane im w prywatnych oraz publicznych uczelniach (studia zaoczne i wieczorowe), czekanie latami na talon na samochód na sterczenie w korkach oraz zatrucie miast przez spaliny ze zdezelowanych aut sprowadzanych z Niemiec itp.
Na fikcji wspólnego, narodowego losu opiera się też szkodliwa i nietrafna doktryna patriotyzmu gospodarczego, który jest odpowiedzią prawicy na problemy wygenerowane przez kapitalizm. Im się wydaje, że jeżeli kapitał będzie polski, to Polakom i Polkom będzie lepiej.

A nie będzie?

To bzdura. Fałsz takiego myślenia widać od razu, gdy to opiszemy nie w kategoriach narodowych, tylko klasowych. Patrioci gospodarczy mówią: „Jeśli bogaci Polacy będą bogatsi, to biedniejsi Polacy również będą bogatsi”. Dlaczego? „Bo jedni i drudzy są Polakami”. Absurd. Bo co to jest dla nas za różnica, czy nas okradają międzynarodowe banki czy SKOK? Kapitał zachowuje się jak kapitał.

Nie będzie „dobry, bo polski”?

Nie. Jest zainteresowany zyskiem, a właściciel kapitału realizacją swoich własnych celów. Tamci szefowie korporacji pływają jachtami i grają w golfa, a nasi fundują media prawicowe, bo mają inaczej zorganizowane pragnienia. Mamy bank z polskim kapitałem, PKO BP, który generuje kilka miliardów zysku, ale i tak będzie zwalniał pracowników, żeby zarobić jeszcze więcej. Kapitalizm to bardzo prosta gra: wygrywają ci, którzy mają kapitał, niezależnie od narodowości, a przegrywają ci, którzy kapitału nie mają, znów: niezależnie od narodowości.
Państwo dobrobytu na zachodzie nie wzięło się automatycznie z tego, że tam mieli kapitał, ale z tego, że przez dekady, a nawet stulecia, pracownicy organizowali się i walczyli o prawa socjalne: płatny urlop, opiekę medyczną, emerytury, osłony socjalne itp. Jeśli w Polsce ma się coś zmienić na lepsze, trzeba się organizować i o to walczyć, a nie czekać aż coś nam skapnie z pańskiego stołu.
I wiesz co, muszę to powiedzieć – nikt nie wydyma Polaka tak, jak drugi Polak. Serio.

Myślisz o czymś konkretnym?

Pracowałem za granicą, w Stanach Zjednoczonych, w restauracji. Na czarno roznosiłem kanapki. Wyzysk był bezwzględny, a pracownicy – sami Polacy – kantowali siebie nawzajem i swojego polskiego pracodawcę, jak się tylko dało.

Nie możesz jednak przekładać jednostkowego przykładu na wszystkich.

Ale znamy przecież dziesiątki takich przykładów, np. historie z plantacji truskawek w Wielkiej Brytanii z czasów, gdy pracowało się na czarno – Polacy ściągali naloty policji i inspekcji pracy, żeby później móc zatrudnić się na miejscach w ten sposób zwolnionych. Ta fikcja, którą karmi się nasza prawica, że polska tożsamość to jest zbawienie i że Polakowi pomoże tylko i przede wszystkim inny Polak – byłoby to śmieszne, gdyby nie było tragiczne. Taki sam był scenariusz polskiej transformacji lat 90. Tam nie było żadnego spisku międzynarodowej finansjery czy czegoś takiego. Oczywiście, zagraniczny kapitał miał swoje interesy, wysyłał swoich doradców, generował swoje „eksperckie” raporty, namawiał itp.

Ale nie był to przymus?

Tadeusz Kowalik doskonale to kiedyś pokazał: po przełomie 1989 roku były 3 scenariusze: jeden, radykalnie lewicowy, tzw. trzecia droga między własnością państwową (PRL) a wolnym rynkiem (Zachód), czyli własność pracownicza i realne uspołecznienie środków produkcji; mniej więcej program pierwszej Solidarności.
Drugi, socjaldemokratyczny, zakładający stosunkową dużą rolę państwa w gospodarce. I trzeci, neoliberalny i wolnorynkowy. Międzynarodowy kapitał lobbował za trzecim, bo bardzo nie na rękę był mu pierwszy i wielu zachodnich ekspertów myślało, że dojdzie do socjaldemokratycznego kompromisu.

Sugerujesz, że udało nam się miło rozczarować międzynarodowy kapitał?

Ku ich zaskoczeniu Polacy sami wybrali rynkowy hardkor. Polak Polakowi zgotował to piekło. Tyle mniej więcej, jeśli chodzi o patriotyzm gospodarczy.

W „Innej Rzeczypospolitej” konserwatystów krytykujesz z nie mniejszym impetem niż liberałów.

Konserwatyzm opiera się na założeniach, które są błędne i trudne do przyjęcia. Po pierwsze, konserwatyści dzielą społeczeństwo na elity i masy. Zgodnie z tym podziałem elity są predestynowane do rządzenia masami. Po drugie, konserwatyści uważają, że kiedyś było lepiej. I wierzą, że recepta na przyszłość znajduje się w przeszłości. Pod tym względem również się z nimi nie zgadzam.

Nie do końca. Przecież sam odwołujesz się do tego, co już było, czyli do doświadczeń, teorii i praktyki pierwszej Solidarności.

Nie, Solidarność kompletnie nie pasuje do tego schematu. Solidarność nie odwoływała się do żadnych wątków kultury sarmackiej. W tym sensie nie była konserwatywna, nie żyła w iluzji, że da się wskrzesić z pożytkiem dla kogokolwiek porządek I Rzeczypospolitej. Ale działacze i działaczki Solidarności nie byli też wcale liberałami zapatrzonymi w Zachód – wiedzieli, że nie żyjemy w liberalnym kapitalizmie i wcale się nie domagali jego instalacji na zasadzie imitacji.
Solidarność zdawała sobie sprawę, że działała w rzeczywistości PRL i proponowała sposoby rozwiązania problemów typowych dla PRL. W tym sensie była nowoczesna, bo nowoczesność to nic innego, jak racjonalne, refleksyjne odniesienie do tego, co jest aktualne, do tego, co widzimy wokół siebie, i próba rozwiązania problemów tej konkretnej, bezpośrednio danej rzeczywistości.
Dzisiaj nowocześni nie są ani polscy liberałowie ani konserwatyści, bo żadna strona nie stara się wypracować autonomicznie rozwiązania problemów, jakie obecnie mamy. Liberałowie są zapatrzeni w Zachód i chcą kopiować stamtąd rozwiązania gospodarcze nie pasujące do naszej rzeczywistości, a konserwatyści pragnęliby powtarzać przeszłość, a więc coś, co również jest gdzieś indziej, tyle że w czasie, a nie w przestrzeni.

Czyli co? Należy w związku z tym powtórzyć diagnozy i propozycje Solidarności?

Część programu Solidarności z lat 1980-81 da się dość dobrze przełożyć na bardzo dzisiaj aktualny i inspirujący nurt badań nad dobrem wspólnym, o czym szczegółowo piszę w „Innej Rzeczypospolitej”. Na najbardziej podstawowym poziomie chodzi jednak o coś innego: nie tyle o to, żeby powtarzać pomysły Solidarności, co żeby powtórzyć jej krytyczną nowoczesną postawę i refleksyjnie odnieść się do problemów, jakie mamy, szukając dla nich adekwatnych i możliwych do realizacji rozwiązań.

A nie uważasz, że od jakiegoś czasu coś w naszym myśleniu zaczęło się zmieniać, że mamy do czynienia z przebudzeniem czy otrzeźwieniem? Myślę tutaj o publicznej debacie, mainstreamowych mediach, wypowiedziach niektórych polityków i ojców założycieli naszej deklaracji. Najnowszy przykład – książka prof. Marcina Króla, której tytuł („Byliśmy głupi”) odnosi się również do głupoty (czy ślepoty) ekonomicznej. Może także pojawienie się właśnie teraz twojej książki, odwołującej się m.in. do Solidarności, krytykującej ojców założycieli III RP, krytykującej naszych liberałów i konserwatystów itd., jest dowodem na to, że coś się zmienia?

Wiesz, nawet radykałowie z Ruchu Narodowego, w którym działa trochę byłych liberałów, zauważyli już – i jest to bardzo ciekawa konstatacja – że kapitalizm nie działa tak samo w interesie wszystkich. Widzimy dzisiaj wyraźnie, że nie jest tak, jak nam przez lata wmawiano. Że „przypływ podnosi wszystkie łodzie”, że jak bogaci będą się bogacić, to siłą rozpędu wszyscy się będą bogacić itd. Niektórzy ojcowie III RP, paru polityków i ekonomistów już też to wie.
To nie jest tak, że na początku lat 90. nie było głosów, że to nie powinno w tę stronę pójść. Najlepszym przykładem jest wspomniany wcześniej Tadeusz Kowalik, którego książki przez lata ukazywały się w nakładach 300 egzemplarzy. Jest to trochę ironiczne, że tak się dzisiaj podniecamy Thomasem Pikettym, podczas gdy mieliśmy naprawdę wybitnego ekonomistę, który został w latach 90. jeśli nie zaszczuty, to przynajmniej zagłuszony. I którego mogliśmy słuchać i któremu mogliśmy dać większe pole do wypowiedzi.

W książce stajesz po stronie robotników. Samemu będąc intelektualistą, przeciwstawiasz się intelektualistom, „swoim”.

Pamiętajmy, że nasza perspektywa patrzenia na PRL i transformację jest bardzo zakłócona przez punkt widzenia intelektualistów, dla których najważniejszym problemem była wolność słowa. Dla robotników i pracowników inne kwestie były podstawowe – kwestia materialna i kwestia godności pracy. Zgadzam się z robotnikami. Marek Beylin polemizując z moją książką w „Gazecie Wyborczej” napisał, że wtedy, pod koniec lat 80., nie istniał żaden spisek przeciwko robotnikom, pracownikom, ludziom biednym itd.

A istniał?

W zeszłym roku Fundacja im. Bronisława Geremka zorganizowała dyskusję dotyczącą transformacji, w której wzięli udział Waldemar Kuczyński, Andrzej Leder i David Ost. W jej trakcie Waldemar Kuczyński powiedział dwie interesujące rzeczy. Po pierwsze, że plan Balcerowicza nie był planem Balcerowicza, tylko jego planem. (śmiech)
Wiadomo, sukces ma wielu ojców, tylko porażka jest sierotą. Im się wydaje, że to był sukces, więc sobie go wszyscy przypisują. Prawda jest taka, że nie był to plan ani Kuczyńskiego ani Balcerowicza, tylko dwóch amerykańskich ekonomistów, Jeffreya Sachsa i Davida Liptona. Przywieźli go do Polski w lecie 1989 i przedstawicieli rządowi Mazowieckiego, który zdecydował się wprowadzić go w życie.
Ale istotniejsza jest druga rzecz, którą zakomunikował Kuczyński, a mianowicie, że w 1989 roku powiedział Mazowieckiemu: „Jedyne rozwiązanie problemów ekonomicznych jest takie, że trzeba ludziom zabrać 1/3 pieniędzy, które mają i, mówiąc metaforycznie, zebrać na kupie na placu Defilad przed Pałacem Kultury i je spalić”. Cytuję z pamięci, ale pewnie ta dyskusja została nagrana, więc można sprawdzić. Zdaniem Kuczyńskiego to był najlepszy sposób walki z inflacją.

Czyli istniał plan zabrania pieniędzy ludziom biednym?

Cóż, nie trzeba mieć Nobla z ekonomii, żeby zdawać sobie sprawę, że jeśli zabierzemy wszystkim 1/3 pieniędzy, to najbardziej stracą ci, którzy mają najmniej i że w efekcie powstanie gigantyczna grupa społeczeństwa, która po utracie tej 1/3 stoczy się poniżej granicy ubóstwa. Ci właśnie ludzie ponieśli największe koszty transformacji, chociaż wcale na niej najwięcej nie skorzystali. Na tym polegała podstawowa nieuczciwość tej operacji: kto inny zapłacił za nią cenę, a kto inny na niej skorzystał.

Prof. Marcin Król mówi: „Byliśmy głupi”, ale dodaje, że wielu rzeczy wtedy nie wiedzieli, wielu nie dało się przewidzieć itd. Wiedzieli czy nie?

Oczywiście, dzisiaj patrzymy na neoliberalizm zupełnie inaczej niż w 1989 czy 1990 roku. Minęło sporo czasu, widzimy konsekwencje, możemy wyciągać wnioski. Ale to jakie są społeczne koszty tego rodzaju reform widać było już w latach 80. w Ameryce Łacińskiej czy w Wielkiej Brytanii.
Nie uważam absolutnie, że to był klasowy spisek, który miał na celu wykończenie klasy robotniczej, ale świadomość kosztów społecznych, które trzeba ponieść, była. Nieuczciwość i cynizm tych, którzy byli w to zaangażowani, polegał na tym, że to nie oni te koszty ponosili, natomiast bardzo elokwentnie się wypowiadali o tym, że te koszty są konieczne. Więc to dla mnie jest sytuacja nie do zaakceptowania.

Jeśli mowa o osobach, które poniosły koszty transformacji…

(przerywa) To osoby, które zostały przyszłymi wyborcami Samoobrony i PiS-u. Nie jest trudno pokazać, że prawicowy populizm jest rewersem zaszlachtowania lewicowej polityki socjalnej. To nie jest tak, że ci ludzie będą całkowicie biernie znosić swoje niezadowolenie i cierpienie. Oni pójdą do tych, którzy będą mówić do nich najbardziej zrozumiałym językiem. Ponieważ w Polsce język najbardziej zrozumiały – do tego również przykładają się elity – jest język narodowo-wyzwoleńczo-ojczyźniano-populistyczny, no to ludzie poszli tam.

No ale do kogo innego mieliby pójść?

No tak, oczywiście! Samoobrona była w latach 90. jedyną siłą polityczną, która się konstytuuje bez korzeni post-PZPR-owskich albo post-solidarnościowych. Mówiąc inaczej: Samoobrona była formacją, która powstała jako odpowiedź na to, co się działo w latach 90., a nie jest kontynuacją sporów i problemów, które wychodzą z lat 80. Samoobrona jest dzieckiem III RP. Podobnie jak PiS, który zresztą potem wchłonął Samoobronę.
Wybory 2005 roku, w których PiS wyraźnie zaczął zyskiwać w sondażach, kiedy odpalił spot z pustą lodówką i wprowadził do kampanii wątek socjalny. Oczywiście potem, gdy doszedł do władzy to co? Zyta Gilowska ministrą finansów, obniżamy składkę rentową, likwidujemy podatek od dziedziczenia i od darowizn, likwidujemy trzeci próg podatkowy itd. itd. Reformy korzystne dla bogatych, a niekorzystne dla biednych.

Nie wierzysz w socjalność prawicy?

Nie no, bez jaj. Jest to moim zdaniem trik perswazyjny, który ma ściągnąć niezadowolonych, ponieważ oni sobie zdają sprawę, że w Polsce jest tak naprawdę jedna główna sprawa, która jest do wygrania politycznie – kwestia materialna. W tej chwili nie widzę w głównym nurcie żadnej partii politycznej, do której moglibyśmy mieć zaufanie, że rzeczywiście traktuje kwestie socjalne i materialne jako podstawowe i że rzeczywiście będzie rządzić w interesie biednych, wykluczonych, potrzebujących, a nie w interesie najbogatszych.

Pomijam już w tym momencie fakt, że w ogóle masz problem z demokracją przedstawicielską, a partie pod wieloma względami uważasz za bardzo wadliwe machiny.

Weźmy ich młodzieżówki, czyli sito, przez które przechodzą przede wszystkim ludzie pozbawieni jakichkolwiek celów poza robieniem kariery politycznej i pozbawieni kręgosłupa moralnego, gotowi robić wszystko, co im się rozkaże.
Zobacz, jak wygląda drugi partyjny garnitur. Bliźniacze postaci Hofmana i Nowaka. Wszyscy oni mają przede wszystkim fiksację na punkcie drogich zegarków. Wątek drogich zegarków wydaje się ponadpolityczny. Hofman i Nowak byli najbardziej eksponowanymi postaciami z tego młodszego pokolenia, z drugich rzędów. Właśnie tacy ludzie robią przede wszystkim karierę w obecnych strukturach partyjnych.
Eksperymenty Tymochowicza pokazują, że z każdego można zrobić w tym systemie polityka. Reguły selekcji do życia politycznego są takie, że premiują ludzi miernych, zainteresowanych sukcesami osobistymi, przede wszystkim materialnymi, prestiżem, władzą itd. Francis Fukuyama uważa, że to jest wielka siła liberalnych systemów demokratycznych. Bo ludzie, którzy są dynamiczni, agresywni, którzy byliby dyktatorami, realizują się w innych sferach.

Zostają na przykład prezesami wielkich korporacji.

Tak, tylko że Fukuyama ma zbyt dobre samopoczucie. Widzimy, że czasy są trudne i robią się coraz trudniejsze. Sam system jest moim zdaniem fatalny, ale to, że w tak źle zorganizowanym systemie do władzy dostają się tak marne osoby, jest już prawdziwą tragedią. Naprawdę, żyjemy w zbyt trudnych czasach, byśmy mogli sobie pozwolić na lichych przywódców, a niestety, ten system takich właśnie promuje.

Jak to zmienić? Czy to w ogóle możliwe? To jeden z głównych zarzutów i jedno z głównych rozczarowań związanych z twoją książką – brak konkretnych, gotowych rozwiązań. Lub rozwiązania mocno kontrowersyjne, odwoływanie się do przeszłości, jednocześnie do Solidarności i do Marksa itd. Czytamy rozdział o dzisiejszej Polsce, o polskiej szlachcie i rozbiorach, o pierwszej Solidarności, potem rozdział o dobru wspólnym i pytam – no dobrze, ale co dalej?

Mam rozwiązania, które mi się podobają i które by działały. To przede wszystkim dwie konkretne rzeczy. Pierwsza to uczynienie systemu politycznego bardziej demokratycznym, czyli daniem nam, jako obywatelom i obywatelkom, większego bezpośredniego wpływu na to, co dzieje się w naszych miastach, w naszych szkołach, w naszych urzędach itp.

W jaki sposób?

Są sprawdzone mechanizmy, które na to pozwalają: ograniczenie samowoli naszych przedstawicieli tzw. mandatem imperatywnym, czyli zestawem instrukcji dotyczących konkretnych rozwiązań, które mają wspierać pod sankcją odwołania. Nie powinno być tak, że ktoś dostaje się do sejmu, zapewniając, że będzie wspierał inicjatywy obywatelskie, a później głosuje przeciw energetyce obywatelskiej, jak zrobiło to ostatnio PO. Albo, że będzie wspierał rozwiązania korzystne dla biednych, a przeprowadza reformy dobre dla bogatych, jak robił PiS.
Inne bardziej demokratyczne mechanizmy to referenda. Sytuacja, w której mamy 3 miliony podpisów pod wnioskiem o referendum, a nasi szacowni przedstawiciele i przedstawicielki w sejmie pokazują nam środkowy palec i wywalają to wszystko do kosza, jest skandaliczna i niedopuszczalna. Bardziej demokratyczne rozwiązania najłatwiej byłoby wprowadzić na poziomie miast i gmin. W wielu miejscach działają już budżety partycypacyjne, których zakres należałoby rozszerzyć i wyeliminować ich patologie, czyli sytuacje, w których urzędnicy nagle zatrzymują wykonanie już przegłosowanych projektów, do których wcześniej nie zgłaszali zastrzeżeń.
To jednak nie wszystko, bo na to, aby być bardziej zaangażowanym obywatelem czy obywatelką trzeba mieć czas i środki materialne. Te wszystkie bardziej inkluzywne i demokratyczne mechanizmy działałyby dobrze pod warunkiem, że ludzie by się w nie angażowali.
I może by się nawet angażowali, gdyby mieli na to czas i siły. Wydaje mi się, że nasza bierność nie zawsze jest naszą winą. Gdy wracasz z roboty po 10-12 ciężkich godzinach, jedną z ostatnich rzeczy jest chęć wybrania się na spotkanie dotyczące budżetu partycypacyjnego.
Z tym się wiąże moja druga konkretna propozycja: minimalny dochód gwarantowany. Jest to pewna nieduża, ale umożliwiająca uniknięcia skrajnej nędzy, wypłacana każdemu i każdej suma pieniędzy.

Mrzonki.

To nie są mrzonki. Poważni ekonomiści, np. z uniwersytetu w Barcelonie, zrobili konkretne wyliczenia i symulacje. Obliczyli, że w Hiszpanii mogłoby to być 750 euro dla każdego.
Czyli dajemy 750 euro każdemu Polakowi? Zarówno najbiedniejszym i najbardziej potrzebującym, jak i najbogatszym?
U nas mogłoby to być, dajmy na to, 1000 złotych. Jednocześnie likwidujemy wszystkie płatności transferowe, likwidujemy ukryte transfery dla klasy średniej i do bogatych.

Na przykład?

Różnego rodzaju ulgi podatkowe. Państwo dopłaca do kredytów hipotecznych. Do kogo idą te pieniądze? Do osób, które już mają zdolność kredytową. Dlaczego państwo nie buduje mieszkań komunalnych, które byłyby dostępne również dla tych, którzy nie mają tej zdolności kredytowej? Dodatkowe korzyści: uproszczenie całego systemu, likwidacja wszystkich mechanizmów nadzoru i kontroli. To jest system, którego nie da się nadużywać.

Jesteś również przeciwnikiem specjalnych przywilejów dla górników, policjantów, jesteś za likwidacją KRUS, ulg podatkowych itd..

Jestem zdania, że pomoc socjalna powinna być uzależniona od jednej rzeczy – sytuacji materialnej. To, że biedna osoba na wsi dostaje pomoc od państwa, a nie dostaje jej biedna osoba w mieście jest niesprawiedliwe. Nie chodzi o to, żeby odebrać tej osobie biednej na wsi pieniądze. To nie jest ten argument, że to wszystko z haraczy przedsiębiorców. Oczywiście, biednym na wsi także należy się pomoc.
Chodzi o to, żeby świadczenia socjalne były powszechne i sprawiedliwe, a nie wybiórcze i korzystne tylko dla niektórych. Dlatego rozwiązania socjalne takie jak KRUS powinniśmy zastąpić przez jedno proste, uniwersalne, przewidywalne świadczenie, które nie zmusza do kombinowania.

I oczywiście nie znajdą się Polacy, którzy by te pieniądze wykorzystywali do tego, by siedzieć przed telewizorem i pić piwo?

Oczywiście, że byliby i tacy. Ale myślę, że nas na to stać, że jesteśmy wystarczająco jako społeczeństwo bogaci, żeby sobie na to pozwolić. Będą tacy, którzy tak się zachowają, natomiast będzie też bardzo duża grupa ludzi, która stanie się bardziej aktywna.

Dochód minimalny chcesz oczywiście dać również Kulczykowi, Czarneckiemu, prezesom banków?

Oczywiście. Wystarczy spojrzeć na konkretne wyliczenia ekonomiczne, by zobaczyć, że osoby, które mają już dochód – w przypadku hiszpańskim, do którego się odwołuję – powyżej 60 proc. średniej więcej tracą z powodu likwidacji ulg, niż zyskują z tego powodu, że dostają miesięcznie te 750 euro czy 1000 złotych minimalnego dochodu gwarantowanego.

I najważniejsze pytanie odnośnie dochodu gwarantowanego – skąd wziąć na to pieniądze?

Te obliczenia ekonomistów hiszpańskich pokazują, że nie trzeba zwiększać podaży pieniędzy, nie trzeba drukować pieniędzy, nie ma konieczności podnoszenia podatków, a jeśli już to tylko dla najbogatszych; trzeba jakby zmienić sposób dystrybucji tego, co jest i zmienić system ulg podatkowych. Zlikwidować go.
I tak samo nie jest prawdą, że w Polsce nie ma pieniędzy na rozwiązywanie podstawowych problemów. Sporo środków można by przesunąć w ramach samego budżetu. Daniny dla Kościoła katolickiego pochłaniają kilka miliardów rocznie. To tyle, ile oszczędzamy na podniesieniu wieku emerytalnego. Polacy i Polki powinni to wiedzieć: te dwa dodatkowe lata muszą pracować na Kościół.
Dodatkowo wiele danych i analiz, w tym niedawny raport MFW, wskazuje, że redystrybucja walnie przyczynia się do zwiększenia tempa wzrostu gospodarczego, ponieważ zwiększa popyt. Wyższe obciążenia budżetu byłyby skompensowane zwiększeniem dochodów z podatków, bo one są zależne od wysokości obrotów w gospodarce. W Polsce mówiła o tym wielokrotnie np. prof. Elżbieta Mączyńska, prezeska Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

No tak, ale to, o czym mówisz, obliczenia hiszpańskich ekonomistów, to wciąż są modele i symulacje. To są teorie.

A Bolsa Familia w Brazylii? To nie jest dokładnie to samo, co minimalny dochód gwarantowany, ale jednak dziesiątki milionów ludzi korzystają z tego rodzaju bezwarunkowych świadczeń. Tam na początku również wszyscy krzyczeli: „nie stać nas na to, to populizm!”. Mijają lata i co się okazuje? Ludzie mówią: ”nie stać nas, ale na to, by to zakończyć”. I: „jak możemy to rozszerzyć”?
Brytyjski ekonomista Guy Standing, którego książka o prekariacie ukazała się też w Polsce, przeprowadził wiele eksperymentów pilotażowych z minimalnym dochodem gwarantowanym w wielu miejscach świata i wyniki pokazują, że jest to rozwiązanie, które dla ludzi biednych tworzy bazę dla silniejszej aktywizacji zawodowej i społecznej. To jest per saldo rozwiązanie korzystne dla całego społeczeństwa.

Nie ma wątpliwości co do tego, że Szwajcaria czy Luksemburg miałyby środki na wprowadzenie minimalnego dochodu gwarantowanego. Czy w Polsce również byłoby nas stać na to, by każdy mógł dostać te 1000 złotych?

Trzeba by tutaj dokonać odpowiednich symulacji i obliczeń w skali kraju, ale jeżeli Brazylię było stać na Bolsa Familial, to czemu nas, zielonej wyspy i tygrysa europejskiej ekonomii, miałoby nie być stać?

Co jeszcze cię w Polsce wkurza, oprócz pendolino, bezmyślnego imitowania zachodniej modernizacji, nierówności społecznych?

Długo musiałbym wymieniać… Ale przede wszystkim jest w Polsce jakaś taka pogarda dla ludzi biednych, przegranych, znajdujących się w gorszej sytuacji. Bardzo złe dla całego społeczeństwa przekonanie, że jeżeli komuś się coś nie udaje, to po pierwsze, to jest jego wina i po drugie, to jest jego problem.
Czyja to wina, to skomplikowana sprawa i za każdym razem wymaga to dość szczegółowych poszukiwań biograficznych. Oczywiście, są ludzie, którzy przegrywają z powodu swojego lenistwa, ale mamy również gigantyczną grupę osób przegranych strukturalnie. Nabraliśmy się na neoliberalną propagandę – czy odnosisz sukces czy porażkę, ty ponosisz tego konsekwencje, to twoja sprawa. Nieprawda! Wszyscy zbiorowo ponosimy konsekwencje różnego rodzaju życiowych porażek ludzi.
Społeczeństwo, które składa się z ludzi przegranych, sfrustrowanych, przekonanych o tym, że zostali oszukani, nigdy nie będzie dobrze funkcjonować. Prawicowy hejt na lemingi i liberalny hejt na słoiki, do tego hejt na frankowiczów – to właśnie idzie w takim kierunku, tworzenia wrogich grup, plemion…

A może, skoro już wspomniałeś o frankowiczach, są sami sobie winni?

Z jednej strony można powiedzieć: może im się należało, najgłupsza frakcja burżuazji. Z drugiej strony, nikt nie rodzi się geniuszem inżynierii finansowej. Ci, którzy zaufali doradcom finansowym, bankierom, jak również władzy jako regulatorowi tego rynku, zostali wydymani. Zostali w nieuczciwy sposób wmanewrowani. Bagatelizowano ryzyko, mówiono im, że rata może wzrośnie o 50-60 złotych, informowano ich w bardzo ogólny sposób. Podział ryzyka jest nieproporcjonalny. Wysokie zarobki na rynkach finansowych mają być niby premią za podejmowanie bardzo wysokiego ryzyka.

Ale kto podejmuje to ryzyko?

No właśnie. Ryzyko zostało całkowicie przerzucone na indywidualnych kredytobiorców. Wszyscy płacimy koszt w postaci spadku zaufania społecznego, za to, że ci ludzie się przejechali. Mamy w Polsce do czynienia ze społeczeństwie zbudowanym na przyzwoleniu na dymanie słabych. To jest przerażające.

Dlaczego mamy pomagać akurat frankowiczom, a nie ludziom zadłużonych w złotówkach?

Ależ oczywiście! Rozwiązaniem problemu mieszkaniowego wcale nie jest dopłacanie tym czy tamtym, ale na przykład zainwestowanie w mieszkania komunalne. Mieszkania w Polsce są absurdalnie drogie.
Ale ja i wielu moich rówieśników pracujących w korporacjach, organizacjach pozarządowych, różnych mniejszych lub większych firmach, i tak nie moglibyśmy z takich mieszkań komunalnych korzystać. Nie jesteśmy najbiedniejsi, więc na komunalne nie mamy szans, a jednocześnie nie jesteśmy tak bogaci, by było nas stać na kupno mieszkania bez kredytu na 20-30 lat.
Tak, ale dostęp do mieszkań komunalnych zbiłby ceny wszystkich nieruchomości na rynku, jak np. w Niemczech. Powinniśmy się pożegnać z tą utopią, z tym podstawowym założeniem, że jak nam mówią, że wzrosło PKB, to znaczy, że wszystkim jest lepiej. To nieprawda. To, że mieszkania są u nas horrendalnie drogie, że Polacy muszą się zadłużać, by je kupić i harować całe życie, by ten kredyt potem spłacić, powiększa PKB, ale pogarsza naszą sytuację.
Wierzymy w ten fetysz PKB, co jest dobre wyłącznie dla inwestorów, posiadaczy kapitału, deweloperów. Gdybyśmy od początku lat 90. prowadzili sensowną i solidarną politykę mieszkaniową, owszem, mielibyśmy może dzisiaj niższe PKB, ale lepszą kondycję każdej i każdego z nas. Żyłoby się nam wszystkim lepiej.

piątek, sierpnia 28, 2015

Slovenský štát (1939 1945) Sprawa ks. Jozefa Tiso


saske.sk

Rola dra Eduarda Beneša w procesie ks. dra Jozefa Tisy | Človek a spoločnosť


Štúdie a články
MICHNIAK, Paweł Jacek. Role of Dr. Edvard Beneš in the process of Fr. Dr. Joseph Tiso. Individual and Society, 2012, Vol. 15, No. 3.
The article describes some of the important events of the years 1945 – 1947 which led to the conviction and death peanlty of Fr. Dr. Joseph Tiso – a former Slovak President of the  Slovak state during the World War II and who cooperated with the III Rzesza. In particular, the article focuses on the role Dr. Edvard Beneš played in this process – the President of Czechoslovakia, and the defendant's private political rival in the pre-war period.
Czechoslovak republic. Slovak republic. The process. Dr. Edvard Beneš. Fr. Dr. Joseph Tiso.


Często pojawia się pogląd, iż dr Edvard Beneš w czasie procesu swego politycznego rywala ks. dr Jozefa Tisy zachowywał się w sposób neutralny i nie wpływał na przebieg postępowania karnego. Jindřich Dejmek, czeski autor dwutomowej biografii prezydenta Beneša napisał wprost: „Tisę i jego współpracowników (...) nie sądził ani Beneš, ani praski rząd, ale niezawisły Narodowy Sąd w Bratysławie na czele z Igorem Daxnerem...“.[1] Naturalnie nie ma jakiś bezpośrednich dokumentów potwierdzających, że to Beneš skazał Tisę na śmierć, jednak istnieje wiele niepokojących poszlak, iż czechosłowacki prezydent nie ma w tej sprawie czystego sumienia. O zainteresowaniu prezydenta procesem świadczą  wysyłane  do kancelarii tajne raporty płk. Františka Jandy (MSW) opisujące wszystkie aspekty postępowania.[2] Osobną kwestię stanowi ułaskawienie ks. Tisy. Niewątpliwie ostatnim akcie tego „dramatu“Beneš postawił przysłowiową „kropkę nad i“.

Ks. dr Jozef Tiso premier i prezydent Państwa Słowackiego pomimo upływu lat  nadal jest postacią kontrowersyjną. Dla części Słowaków uważa go za bohatera i męczennika za sprawę narodową, a dla drugich zbrodniarzem i niemieckim kolaborantem. Pewnie prawda leży gdzieś pośrodku i artykule nie będę się zajmował oceną dorobku Tisy, ale przyjrzę się niektórym politycznym aspektom jego procesu.

Aby zrozumieć postępowanie Edvarda Beneša po roku 1945 musimy się cofnąć do lat 1918 – 1938. Dr Beneš prawie przez cały ten okres kierował w sposób bezpośredni jako minister, a później pośredni jako prezydent polityką zagraniczną. Jest on w dużej mierze opowiedziany za izolację dyplomatyczną w jakiej Czechosłowacja znalazła się w roku 1938. Chociaż  w 1924 r. zawarł układ z Francją, ale w obawie przed narażeniem się Niemcom pominął w nim konwencję wojskową.[3] Z tej samej przyczyny odżegnywał się od ścisłej współpracy z II Rzeczpospolitą, wciąż naiwnie twierdząc, iż Polska ze względu na spór terytorialny (Górny Śląsk, Pomorze Gdańskie) jest bardziej zagrożona przez Niemcy niż Czechosłowacja.[4] Była to błędna ocena sytuacji geopolitycznej. To właśnie Czechosłowacja ze względu na wielką mniejszość niemiecką stała się pierwszym po Austrii obiektem ataku Adolfa Hitlera. W roku 1930 w Czechosłowacji mieszkało ok. 3,2 mln. (23 %) Niemców[5], natomiast w Polsce 4,5 raza mniej, tylko ok. 750 tys. (2,3 %).[6] Naturalnie ze względu na prorosyjskie sympatie Beneša oraz kwestię cieszyńską Polacy też nie palili się do współpracy z I Republiką, jednak w latach dwudziestych w obawie przed Niemcami wykazywali większą skłonność do kompromisu z Czechami.
 Beneš swój strategiczny błąd spostrzegł zbyt późno i dopiero w końcówce lat trzydziestych zaczął kierować pod adresem Polski pojednawcze sygnały. W ostatecznym rezultacie ze względu na brak wzajemnego militarnego sojuszu antyniemieckiego oba państwa zostały szybko pokonane, pomimo iż od czasu Układu w Locarno (1924) można było się spodziewać, iż w sprawie obrony zachodnich granic mogą liczyć tylko na siebie.


Drugą wstydliwą kwestią skrywaną przez Beneša był jego stosunek do Słowaków przed II wojną światową. Nie dotrzymanie umowy pittsburskiej oraz permanentne odmawianie Słowakom jakiejkolwiek autonomii doprowadziło w latach trzydziestych do zaognienia stosunków słowacko-czeskich. Stworzenie i kultywowanie idei czechosłowakizmu stało w sprzeczności z prawem Słowaków do samostanowienia. Beneš nigdy nie wyrzekł się ostatecznie czechosłowakizmu oraz praskiego centralizmu. Nigdy nie pogodził się z postanowieniami programu koszyckiego i konsekwentnie wpierał rząd w osłabianiu Słowackiej Rady Narodowej (SRN), (I,II, III ugoda praska). Nie ufał nikomu, kto żądał dla Słowacji autonomii, ani Hlinkowej Słowackiej Partii Ludowej (HSPL), ani też Partii Demokratycznej (PD) otaczał się tylko Słowakami, którzy popierali jego punkt widzenia (Juraj Slávik, Vavro Šrobár). Kontestował natomiast działania polityków dążące do przyznania Słowacji jakiejś formy autonomii czy niezależności – przed wojną: ks. Andreja Hlinkę, ks. Jozefa Tiso, w mniejszym stopniu Milana Hodžę, a po wojnie: Jozefa Lettricha czy Jána Ursínyho.[7] Mauricy Dejean francuski poseł w Pradze napisał wprost w jednym z sprawozdań (18 czerwiec 1946 r), że „Praga udaje, że nic nie zaniedbała, aby Tiso mógł stworzyć dumną słowacką niezawisłość”.[8]

Potwierdzeniem powyższych tez może być fakt, iż prezydent Edvard Beneš odmówił przesłuchania. Jego zeznania miałyby fundamentalne znaczenie odnośnie pierwszej grupy zarzutów wobec ks. Tisy. Benešowi nie było na rękę składanie wyjaśnień związanych z wydarzeniami z roku 1938, ponieważ obrona Tisy mogłaby skompromitować prezydenta, a nawet obarczyć Beneša bezpośrednią odpowiedzialnością za rozpad państwa. W dodatku swoją rolę odegrała słowacka opinia publiczna, która w dużej części była nastawiona protisowsko. Ppłk. Stanisław Letowski opierając się o „informacje uzyskane z wiarygodnego źródła na początku kwietnia 1947 r.“stwierdził, że „część słowackiej opinii publicznej liczyła na łagodny wyrok sądu względnie na to, że wyrok zostanie ogłoszony, ale w żadnym wypadku wykonany. Na to nastawienie opinii publicznej [wpłynęły] po części dosyć łagodne wyroki [ferowane]w stosunku do osób współpracujących z Niemcami w okresie tzw. Protektoratu“.[9] Gdyby Beneš stanął przed Narodowym Sądem w Bratysławie musiałby z pewnością zaatakować w zeznaniach twórców Państwa Słowackiego, co na pewno nie przysporzyłoby mu sympatii pośród Słowaków. Główny oskarżyciel w procesie – Ľudovít Rigan przeczuwając taki obrót sytuacji już 17 marca 1946 r. wysłał list do Beneša, w którym grzecznie zapytał: „Czy Pan Prezydent wyraziłby ochotę w tej to sprawie złożyć świadectwo“? Rigan zaproponował także, iż może w każdym dogodnym dla prezydenta czasie stawić się na Hradczanach i spisać zeznania.[10] Co jest najbardziej bulwersujące, Rigan w załączniku wysłał 19 stronicowe streszczenie zeznań Jozefa Tisy (sic!) dotyczące lat 1935 – 1938. Złamał w ten sposób podstawową zasadę prowadzenia postępowań karnych polegającą na konfrontacji zeznań.[11] Serwilizm Rigana wobec prezydenta sięgnął zenitu wraz z dodaniem do pisma drugiego załącznika, w którym znalazł się jednostronicowy wypis z własnej książki Beneša pt.: „Šest let exilu a druhá světove valku. Reci, projevy a dokumenty“przedstawiający udział Jozefa Tisy w wypadkach z roku 1938,[12] zgodnie z prezydencką wersją historii lat 1938 – 1945.[13] Zabiegi prokuratora spełzły jednak na niczym, 4 maja 1946 r. szef prezydenckiej kancelarii Jaromír Smutný pisemnie zawiadomił Ľudovíta Rigana, iż „pan prezydent świadectwa w procesie przeciwko dr J. Tisie składać nie zamierza“, ponieważ – jak argumentował Smutný – kancelaria przesłała prokuraturze w Bratysławie kompletne materiały, które przedstawiają stanowisko Edvarda Beneša.[14]

Wracając jednak do głównego wątku, chcąc ukryć przedwojenne zaniechania Edvard Beneš oraz jego otoczenie polityczne potrzebowało kozła ofiarnego na którego można by zrzucić ciężar odpowiedzialności za katastrofę czechosłowackiego państwa 1938/1939. Prezydent Protektoratu Emil Hácha zmarł z przyczyn naturalnych kilka miesięcy po wyzwoleniu, Niemcy sudeccy zostali szybko przesiedleni, a sprawa węgierska ze względu na postawę ZSRR była nie do ruszenia. Do rozliczenia pozostał  tylko okres rządów ks. Jozefa Tiso. Proces Tisy znakomicie wpisał się w rozgrywkę pomiędzy autonomicznie nastawioną Partią Demokratyczną, a komunistami z drugiej strony.
2 grudnia 1946 r. doszło do wspólnego posiedzenia kierownictwa czeskich i słowackich komunistów, którzy podjęli uchwałę stwierdzającą m. in.: „w tej chwili proces Tisy jest jednym z najważniejszych wydarzeń w Republice a jego przebieg (...)musi posiadać wszystkie potrzebne cechy [pozory]legalności. Szybkie zakończenie procesu przeciwko Tisie i współpracownikom będzie sygnałem dla członków podziemia oraz jawnej reakcji (sic!), przyspieszy konsolidację politycznych stosunków na Słowacji i umocni jedność państwa oraz będzie miało znaczny wpływ na wewnętrzne polityczne stosunki w PD“. Aby osiągnąć powyższe założenia komuniści postulowali m. in. podjęcie ofensywy politycznej przeciwko ks. Tise na forum Narodowego Frontu Czechów i Słowaków. Postanowiono zapewnić polityczne wsparcie prokuratorom i sędziom (sic!) i chciano zdyskredytować Jozefa Tisę przez jak najszybsze ujawnienie opinii publicznego aktu oskarżenia oraz zneutralizowanie ewentualnych „protisowskich” działań Partii Demokratycznej. W efekcie końcowym działania Komunistycznej Partii Słowacji (KPS) miały doprowadzić
do podporządkowania Słowackich Organów Wykonawczych rządowi Klementa Gottwalda.[15] Osłabianie słowackich władz spotkało się z aprobatą  centralistycznego „Hradu” (prezydent, czescy narodowi socjaliści, ludowcy, część socjaldemokratów).

Sam proces rozpoczął się 19 listopada 1946 r i trwał tylko 71 dni. Składowi sędziowskiemu przewodniczył zagorzały komunista Igor Daxner.[16] Oskarżyciele przedstawili 113 zarzutów, za które zażądali dla Tisy kary śmierci. W trakcie procesu przesłuchano także 200 świadków oraz zapisano ok. 8000 stron stenogramów sądowych. Całość zebranych materiałów dowodowych oraz protokołów z zeznań świadków osiągnęła masę 700 kg.[17] Chociaż niektórzy twierdzą, iż proces był prowadzony przez „niezawisły“sąd nie ma to odzwierciedlenia w rzeczywistości. Większość z 7 osobowego składu sędziowskiego miało silne konotacje z komunistami i przy tym ewangelikami.[18]
Na niespełna miesiąc przed rozpoczęciem procesu Partia Demokratyczna podjęła nieudaną próbę odwołania prezesa Narodowego Sądu – Igora Daxnera. Jedną z nieformalnych obietnic przedwyborczych PD z wiosny 1946 r. był właśnie postulat ułaskawienia lub łagodnego wyroku dla Jozefa Tisy. Słowaccy komuniści zdawali sobie sprawę z powyższego zobowiązania demokratów i dlatego za wszelką cenę postanowili nie dopuścić do dotrzymania tej obietnicy. W konsekwencji cała sytuacja doprowadziłaby do zdyskredytowania demokratów w oczach byłego elektoratu partii ludackiej, który w ostaniach wyborach poparł właśnie tą partię[19]. Na jesieni 1946 roku po zakończeniu m. in. procesu Vojtiecha Tuki, który został skazany na śmierć przez Igora Daxnera, demokraci byli już pewni jakiego wyroku można się spodziewać. Surowym wyrokom ferowanym przez Narodowy Sąd z aprobatą przyglądali się komuniści, a także czescy politycy z prezydentem Edvardem Benešem na czele. Chcieli doszczętnie zniszczyć „plagę ludactwa“.
Samemu Benešowi przypisuje się słowa: „Tiso musi wisieć“, wypowiedziane w jednej z prywatnych rozmów ze współpracownikami, natomiast sekretarz Tisy – Karol Murín pisze (choć nie podaje źródła tej informacji), iż Beneš już w lipcu 1946 r. stwierdził, że „dr Tiso musi umrzeć“.[20] Analogiczny cytat zawarł w swych wspomnieniach także wojskowy prokurator w procesie – Anton Rašla, który powołując się na informacje uzyskane od Jána Lichnera, współpracownika prezydenta z londyńskiej emigracji podaje, iż Beneš podczas wojny, kiedy rozmowa schodziła na temat Jozefa Tisy w przypływie w zburzenia wielokrotnie powtarzał powyższe słowa. Rašla tłumaczy także dlaczego prezydent tak znienawidził ks. Jozefa Tiso. Mianowicie Beneš do roku 1938 uważał samego Tisę za swego sojusznika w strukturach HSPL. W tym przekonaniu umacniał prezydenta fakt uczestnictwa Tisy w pracach czechosłowackiego rządu (1927 r.) oraz aktywne poparcie dla kandydatury Beneša na stanowisko głowy państwa po ustąpieniu Tomáša Masaryka (1935 r.). Właśnie z tych powodów, według Antona Rašli, zmiana frontu przez Tisę taka bardzo zabolała Beneša i przy każdej okazji doprowadzała go do furii.[21]

Anton Rašla w dalszej części wspomnień pisze, iż prezydent Beneš w czasie procesu zachowywał się bez zarzutu, ale podaje także informacje, iż we wrześniu 1946 r. w wakacyjnej siedzibie prezydenta na zamku w Topoľčiankach doszło do spotkania pomiędzy Benešem a Igorem Daxnerem.[22] Rašla podaje, iż nie wie dokładnie o czym była mowa, ponieważ drugi z rozmówców przedstawił bardzo oszczędną relację z tego spotkania. Podaje jednak za Daxnerem, iż na pytanie prezesa „Czy okaże Tisie łaskę?”, prezydent miał odpowiedzieć: „Panie prezesie ja jestem konstytucyjnym prezydentem i udzielam to co uchwala rząd“.[23] Milan S. Ďurica powołując się na wspomnienia prokuratora Juraja Šujana oraz byłego słowackiego ministra gospodarki Gejzy Medrickiego pisze wprost, iż właśnie w Topoľčiankach Beneš powiedział Daxnerowi, iż „Tiso musi wisieć[24]. O poufnym spotkaniu Beneš – Daxner pisze krótko, nie ukrywając oburzenia, obrońca Jozefa Tisy, mecenas Ernest Žabkay: „po latach wyszło na jaw, że Daxner we wrześniu [1946 r.]złożył wizytę prezydentowi Republiki E. Benešowi i omówił z nim proces przeciwko Tisie, i to, czy wypadku [wydania] wyroku śmierci będzie udzielona łaska“.[25]

Zapowiedź oddania przez prezydenta „prawa łaski“w ręce gabinetu Gottwalda już na samym wstępie przekreślała jakiekolwiek szanse na u ułaskawienie Jozefa Tisy. Większość w tej sprawie w rządzie stanowiła w tej sprawie przedziwna koalicja: komunistów, narodowych socjalistów, socjaldemokratów oraz mało przychylnych oskarżonemu „bezpartyjnych ekspertów“(Svoboda, Masaryk), odmienne zdanie w tej kwestii posiadali tylko słowaccy demokraci i czescy ludowcy, którzy stanowili w rządzie tylko ok. 25 procent. Najbardziej zastanawiające jest, co dokładnie wydarzyło się Topoľčiankach. Czy już wtedy zapadła decyzja, iż Jozefa Tisę trzeba „powiesić“jak zwykłego zbrodniarza? I czy cały proces miał być tylko formalnością i listkiem figowym mającym przykryć ewentualne ustalenia Beneš-Daxner? Wspomnienia wojskowego prokuratora Antona Rašli spisane po tym jak autor w 1977 r. udał się na dobrowolną tzw. wewnętrzną emigrację (początek lat osiemdziesiątych XX wieku) nie dają na to jasnej odpowiedzi; w tej historii jest jednak zbyt wiele zwykłych zbiegów okoliczności, aby dać im wiarę. Natomiast całość wspomnień zmarłego w 2007 generała Rašli – jeśli weźmiemy pod uwagę czas, w którym zostały spisane – można uznać za źródło dosyć obiektywne.[26]

Dnia 19 marca 1947 r. I Senat Sądu Narodowego w Bratysławie zakończył postępowanie. Miesiąc później, 15 kwietnia 1947 r. Igor Daxner odczytał wyrok śmierci dla ks. Jozefa Tisy.[27] Nikt z obserwatorów procesu nie miał wątpliwości jakiego wyroku można się spodziewać, więc jeszcze przed jego formalnym ogłoszeniem werdyktu rozpoczął się bój o ułaskawienie byłego słowackiego prezydenta. W akcję włączyły się różne środowiska, słowaccy emigranci oraz Kościół Katolicki. Równocześnie komuniści rozpoczęli swoje starania o jak najszybsze wykonanie wyroku. Nawiązując do memorandum z 8 stycznia 1946 r. skierowanego do Prezydium SRN, Kościół Katolicki aktywnie włączył się w ułaskawienie ks. Jozefa Tisy.[28] Dnia 27 marca 1947 r. zebrani w Trnavie słowaccy duszpasterze upoważnili biskupa Pavla Jantauscha, aby w imieniu episkopatu wystosował oficjalną prośbę o łaskę dla Tisy.[29] Zgodnie z zaleceniem bp. Jantausch wystosował 31 marca krótki list do Beneša, w którym wezwał prezydenta, aby wyszedł naprzeciw oczekiwaniom słowackiego społeczeństwa i w przypadku wydania wyroku śmierci ułaskawił Jozefa Tisę.[30]
 W tym samym tonie bp. Jantausch wystosował list do Gustáva Husáka, aby ten jako Przewodniczący Zespołu Pełnomocników wsparł akcję na rzecz ułaskawienia Tisy,[31] a także premiera do Klementa Gottwalda oraz wiceprzewodniczącego Prezydium SRN Karola Šmidke.[32] 12 kwietnia w imieniu prezydenta odpowiedzi udzielił Jaromír Smutný. Szef prezydenckiej kancelarii w oschłym tonie w dwóch zdaniach poinformował biskupa, iż prezydent Beneš zapoznał się z listem oraz przekazał jego kopie do wiadomości Klementa Gottwalda, ministra sprawiedliwości Prokopa Drtiny oraz ministra spraw wewnętrznych Václava Noska.[33] Za ułaskawieniem opowiedzieli się też biskupi protestanccy: Vladimír Čobrda oraz Fedor Ruppelt,[34] a także papież Pius XII za pośrednictwem swego przedstawiciela w Pradze. 16 kwietnia mons. Raffaele Froni najpierw w rozmowie z wicepremierem ks. Janem Šrámkiem nalegał, aby ministrowie czeskiej partii ludowej zwrócili się do Edvarda Beneša z wnioskiem o ułaskawienie Tisy, na co Šrámek nie wyraził zgody,[35] natomiast chwilę później mons. Froni osobiście się spotkał z prezydentem i w imieniu Watykanu złożył prośbę o ułaskawienie Jozefa Tisy.[36]
Zgodnie z wykazem sporządzonym przez prezydencką kancelarię w dniu 24 czerwca 1947 r. w sprawie ułaskawienia Jozefa Tisy dotarło 465 listów i telegramów. Zdecydowana większość (315) dotyczyła ułaskawienia byłego słowackiego prezydenta, natomiast wniosek o jak najszybsze wykonanie wyroku znalazł się tylko w 150 listach. Korespondencja protisowska zdominowana została przez anonimy, których prezydenccy urzędnicy naliczyli 174, natomiast w części antytisowskiej znalazły się tylko 2 anonimy.[37] Chociaż suma wszystkich listów nie poraża wielkością jest to i tak dobry wynik uwzględniając fakty, iż sąd oraz władze pozostawiły społeczeństwu słowackiemu w praktyce tylko dwa dni na reakcję.

Gustáv Husák w sprawozdaniu wysłanym (3 kwietnia 1947 r) do premiera Klementa Gottwalda, nie miał wątpliwości jaki los spotka Jozefa Tisę. Napisał wprost, iż podejmuje wszelkie dostępne środki, aby Sąd jak najszybciej wydał wyrok, ale Igor Daxner nie może go zakończyć z powodów „technicznych“. Ponadto Husák poprosił Gottwalda, aby wpłynął na ministra sprawiedliwość Prokopa Drtinę, żeby do czasu wykonania wyroku na Tisie wstrzymał wydanie wyroku w równolegle rozpatrywanej sprawie byłego premiera II Republiki oraz Protektoratu Czech i Moraw – Rudolfa Berana.[38] Sam Beran w w czasie II wojny światowej utrzymywał kontakty ze słabą czeską konspiracją. W związku z totalną kontrolą jego poczynań oraz aresztowaniem w czasie wojny przez niemiecki aparat bezpieczeństwa przewidywano, iż w jego przypadku sąd nie wyda wyroku śmierci.[39] Husák obawiał się, iż casus Berana może być argumentem na rzecz łagodniejszego potraktowania Jozefa Tisy. Faktycznie, Gustav Husák w tej materii się nie pomylił, ponieważ w cztery dni po powieszeniu Tisy, Rudolf Beran wraz z sądzonym z nim gen. Janem Syrovým zostali skazani na 20 lat więzienia. Faktyczna procedura ułaskawienia ks. Jozefa Tisy rozpoczęła się natychmiast po ogłoszeniu wyroku śmierci. Obrońca dr Ernest Žabay po zamknięciu posiedzenia sądu udał się do Ivana Štefánika (PD), pełnomocnika ds. sprawiedliwości z przygotowanym już wcześniej 16 stronicowym wnioskiem o łaskę do prezydenta Beneša.[40]
 Obrońcy Tisy ostrzegli prezydenta, aby nie zaogniał relacji pomiędzy Czechami a Słowakami przez zatwierdzenie wykonania wyroku. Adwokat próbował też udowodnić, iż udzielenie przez Beneša łaski może się przyczynić do wzrostu jego prestiżu wśród Słowaków i umocnić jego wizerunek jako prezydenta obydwu narodów. Z drugiej strony próbowali zdyskredytować z prawnego punktu widzenia istotę działalności sądownictwa retrybucyjnego wykazując, iż posiada ono „tymczasowy charakter“i nie jest odpowiednio umocowany w systemie prawnym Czechosłowacji. Cały wywód w tej materii był faktycznym zanegowaniem rozporządzenia nr 33/45 SRN z 15 maja 1945 r. We wniosku znalazły się także przytaczane przez obronę argumenty usprawiedliwiające poczynania Jozefa Tisy w okresie 1938 – 1945.[41]

Wniosek przekazano do zaopiniowania 5 osobowemu Prezydium SRN. Ze swej strony Štefánik dołączył jeszcze do dokumentów swoją propozycję, aby zamienić Jozefowi Tisie wyrok śmierci na dożywotne więzienie.[42] Większość członków Prezydium (J. Lettrich, M. Polák i O. Cvinček) pochodziło z nominacji Partii Demokratycznej, natomiast komuniści mieli w tym gremium dwóch przedstawicieli (K. Šmidke i I. Horváth). Wydawało się, iż pozytywna opinia dla Jozefa Tisy jest już w zasięgu ręki. Tym bardziej, iż przedstawiciele demokratów zostali poinstruowani przez zarząd partii o potrzebie głosowania za prawem łaski dla skazanego. Rano 16 kwietnia 1947 r. w kulminacyjnym momencie płk. Milan Polák wstrzymał się od głosowania, co doprowadziło do pata w Prezydium. Przewodniczący Jozef Lettrich dysponował jeszcze możliwością oddania dodatkowego głosu, jednakże nie skorzystał z tego prawa i podjął decyzję o przekazaniu wniosku do rozpatrzenia przez władze centralne.[43]

Zastanawiające jest dlaczego w decydującym momencie obaj politycy Partii Demokratycznej zawiedli nadzieje większość społeczeństwa słowackiego. Słowaccy historycy sugerują, iż Jozef Lettrich bał się wziąć na siebie oraz na oskarżaną o „ludactwo” PD odpowiedzialność za ułaskawienie Tisy. Lettrich obawiał się, że złagodzenie wyroku dla Tisy umożliwi obozowi komunistycznemu ponowny frontalny atak na PD. Nie przewidział jednak tego, iż paradoksalnie właśnie zgładzenie Jozefa Tisy może przyczynić się najpierw do utraty zaufania zwykłych Słowaków, a w końcowym efekcie rozbicia Partii Demokratycznej.[44] Jozef Lettrich w swojej książce „Dejiny novodobého Slovenska“całkowicie przemilcza kwestię głosowania w Prezydium SRN, jednak pisze, że jako przewodniczący Partii Demokratycznej interweniował u prezydenta Beneša w sprawie ułaskawienia Tisy. Tłumacząc swoje zaangażowanie, o samym skazanym Lettrich powiada tak: „pomimo wszystkich czynów [Tisy] w totalitarnym reżimie Państwa Słowackiego, [sam] Tiso reprezentował umiarkowany kierunek, także byłoby niesprawiedliwe, gdyby ta ważna okoliczność nie zostałaby wzięta pod uwagę [podczas rozpatrywania wniosku o łaskę]“.[45] Wydaje się, że płk. Milan Polák kierował się trochę innymi przesłankami niż jego partyjny kolega. Jako Prezes Związku Żołnierzy Słowackiego Narodowego Powstania, poniekąd z racji pełnionej funkcji miał związane ręce. Jednakże obserwując jego karierę po 1948 można domniemywać, iż posiadał on jakieś powiązania z komunistami, ponieważ nie został jak jego współpracownicy z PD brutalnie wyrzucony z życia politycznego.[46]

Premier Klement Gottwald zaraz po otrzymaniu stanowiska w sprawie łaski dla Jozefa Tisy od Prezydium SRN, jeszcze tego samego dnia zwołał na godzinę 17.15 nadzwyczajne, tajne posiedzenie Rady Ministrów. Spieszono się niesamowicie, co potwierdza fakt, że pomiędzy bratysławskim głosowaniem, a rozpoczęciem w Pradze debaty rządowej nad sprawą udzielenia łaski Jozefowi Tisie, minęła zaledwie jedna godzina (sic!). Analizując możliwości komunikacyjne tamtych czasów można stwierdzić, iż było to niezwykłe tempo. Cała sytuacja zaskoczyła nawet samych członków rządu, ponieważ w głosowaniu nad udzieleniem Tisie łaski wzięło udział tylko 17 z 23 ministrów.[47]
Podczas krótkiej dyskusji na forum Rady Ministrów doszło do burzliwej wymiany zdań pomiędzy poszczególnymi ministrami. Od samego początku obrady rządu odbywały się w napiętej sytuacji, ponieważ w budynku, w którym debatowała Rada Ministrów zebrała się grupa działaczy słowackich organizacji byłych partyzantów oraz legionistów. O przylocie do Pragi delegacji weteranów już o godz. 14.00 informował płk. František Janda.[48] Chcieli oni osobiście wręczyć ministrom petycję z żądaniem natychmiastowego wykonania wyroku śmierci. Na ich przyjęcie nalegał wicepremier Viliam Široký (KPS), takiemu rozwiązaniu sprzeciwił się jednak socjaldemokrata Václav Majer, który zaproponował, aby prezydium rządu z kombatantami spotkało się już po zakończeniu posiedzenia rządu. Na wstępie zabrał głos premier Klement Gottwald, który poinformował wszystkich zebranych o telegramie jaki przesłał mu Gustáv Husák. Przewodniczący Zespołu Pełnomocników odciął się w nim od stanowiska pełnomocnika ds. sprawiedliwości Ivana Štefánika. Husák oznajmił, iż była to indywidualna akcja Štefánika nie skonsultowana, ani nie zatwierdzona przez wszystkich słowackich pełnomocników.[49]

Po zapoznaniu ministrów przez premiera Gottwalda ze stanowiskiem Prezydium SRN doszło do dyskusji czy Rada Ministrów ma w ogóle prawo zajmować się kwestią ułaskawienia Jozefa Tisy oraz czy centralny rząd obowiązują rozporządzenia Słowackiej Rady Narodowej. W związku z pierwszą kwestią obruszył się zwłaszcza czeski ludowiec František Hála, który stwierdził, iż Słowacka Rada Narodowa chce przerzucić na rząd odium odpowiedzialności za wykonanie wyroku śmierci na Tisie. Druga wątpliwość dotyczyła pewnego kontrowersyjnego zapisu w słowackim akcie retrybucyjnym z 15 maja 1945 r.,[50] który mówił, iż po ogłoszeniu wyroku należy po upływie 48 godzin przeprowadzić egzekucję skazanego. Rozważano czy ten sztywny termin obowiązuje także Radę Ministrów. W nawiązaniu do wątpliwości Františka Háli poruszono także sprawę drogi prawnej, zgodnie z którą Prezydium SRN ma rozstrzygać kwestię ułaskawień (m. in. II ugoda praska), co było znacznie istotniejsze dla samego meritum sprawy. II ugoda praska w 1 paragrafie podpunkt „b” jasno precyzowała, iż na terenie Słowacji prawo łaski jest w gestii prezydenta Czechosłowacji, ale tylko po uprzednim skierowaniu wniosku pełnomocnika ds. sprawiedliwości zaopiniowanego przez Prezydium SRN. W umowie z 11 kwietnia 1946 r. centralnemu rządowi zagwarantowano tylko możliwość zablokowania przesłania do prezydenta przez Prezydium SRN wniosku o łaskę, ale tylko w przypadku kiedy wniosek zagrażałby interesom państwa. W takim wypadku rząd musiał odesłać taki dokument do ponownego rozpatrzenia Prezydium SRN.[51]

W świetle obowiązujących przepisów Jozef Lettrich nie miał prawa odesłać niezaopiniowanego wniosku o ułaskawieni Tisy do rozpatrzenia przez rząd, a Rada Ministrów nie miała kompetencji rozpatrzyć tego dokumentu w takim stanie prawnym. Jedynym zgodnym z prawem wyjściem w tej sytuacji było odesłanie przez rząd wniosku w sprawie Tisy do ponownego rozpatrzenia przez Prezydium SRN.[52] Najwięcej wątpliwości w tej materii wykazali ministrowie z ramienia partii narodowosocjalistycznej oraz ludowej. Najbardziej aktywnymi osobami byli: minister sprawiedliwości Prokop Drtina oraz wicepremier Jaroslav Stránský.[53] Drtina w swych wspomnieniach wyraził także wielkie niezadowolenie, iż to właśnie centralny rząd musiał zdecydować o losie Jozefa Tisy. Oskarżył wręcz Słowaków, iż poprzez przekazanie wniosku o łaskę do Pragi Prezydium SRN z rzuciło na Czechów odium odpowiedzialności za śmierć byłego słowackiego prezydenta.[54]

W dalszej części posiedzenia wicepremier Zdeňek Fierlinger argumentował, iż niewykonanie wyroku śmierci mogłoby popsuć relacje Czechosłowacji m. in. ze Związkiem Radzieckim oraz Polską. Natomiast minister obrony gen. Ludvik Svoboda zdecydowanie odrzucił argumenty przedstawicieli Partii Demokratycznej mówiąc, iż to, że Jozef Tiso jest duchownym nie stanowi okoliczności łagodzącej, ponieważ poprzez swoją działalność polityczną „sprofanował“zarówno swe kapłańskie powołanie jak i cały słowacki Kościół Katolicki. Na nic się zdało płomienne przemówienie wicepremiera Jan Ursinego (PD), w którym próbował tłumaczyć meandry słowackiej historii z lat 1938 – 1945. Przytoczył w nim także informacje przedstawiające opinię powojennego społeczeństwa słowackiego na temat Jozefa Tisy, które w zdecydowanej większość opowiadało się za jego ułaskawieniem.[55] W ostatecznym efekcie większość gabinetu Klementa Gottwalda opowiedziała się za wykonaniem wyroku śmierci. Za udzieleniem łaski Jozefowi Tisie głosowało tylko 6 ministrów z Partii Demokratycznej oraz Czechosłowackiej Partii Ludowej. Pozostałych 13 członków gabinetu wyraziło negatywną opinię.[56]

Decyzja rządu wraz z uzasadnieniem została już o 22.00 przesłana w formie pisemnej do prezydenta Edvarda Beneša.[57] W świetle wcześniejszych prezydenckich deklaracji los Jozefa Tisy został przesądzony. Jeszcze o północy 16 kwietnia 1947 r. Jozef Lettrich podjął dramatyczną próbę uratowania życia byłego prezydenta Słowacji. O godz. 23:25 zadzwonił na Hradczany i chciał w rozmowie telefonicznej nakłonić prezydenta Beneša do udzielenia Tisie łaski. Beneš jednak nie zdobył się na odwagę i nie porozmawiał z Przewodniczącym SRN. W zastępstwie Beneša rozmowę odbył František Škarvan, osobisty sekretarz prezydenta. Po półtorej godzinie (0.53), Škarvan oddzwonił do Bratysławy i powiadomił Lettricha, iż „w nocy nie ma technicznej możliwości telefonicznego skontaktowania się z panem prezydentem Republiki“. Wspomniał też o rozmowie z szefem prezydenckiej kancelarii – Jaromírem Smutným, który zdeklarował się, iż zaraz rano powiadomi prezydenta o telefonie z Bratysławy i przekaże informacje. 17 kwietnia już o 7.55 pracownicy kancelarii „oficjalnie” powiadomili prezydenta o nocnej rozmowie z Lettrichem. Beneš jednak zamiast skontaktować się z słowackim politykiem o 8.08 odbył tylko przesądzająca o życiu Jozefa Tisy rozmowę telefoniczną z premierem Klementem Gottwaldem.[58]

Decyzję rządu Edvard Beneš przyjął zapewne z satysfakcją. Przecież wcześniej wielokrotnie podkreślał, iż „Tiso musi wisieć“. Stanowisko rządu miało jeszcze jedną zaletę dla Beneša. Zdejmowało po części odium odpowiedzialności z prezydenta za uśmiercenie Tisy, ponieważ mógł się po tym wydarzeniu wytłumaczyć, iż on tylko zatwierdził wolę gabinetu Klementa Gottwalda. Opinia rządu jednak nie była dla niego obligatoryjna i mógł się do niej nie zastosować. W przypadku Edvarda Beneša odmowa w sprawie łaski wobec jego rywala nosiła znamiona osobistej zemsty, a nie przezorności godnej męża stanu. Paradoksalnie śmierć Jozefa Tisy stała się początkiem końca systemu demokratycznego na Słowacji. Przede wszystkim była ciosem w Partię Demokratyczną, która utraciła zaufanie części swojego elektoratu. W przeciągu kilkunastu dni od śmierci Jozefa Tisy 40 tys. osób zrezygnowało z prenumeraty demokratycznego Času na rzecz Katolickich novin.[59] Z prawie 200 tys. członków PD na koniec 1945 r. w partii zostało na koniec 1947 r. tylko około 130 tys.[60] Było to ogromne osłabienie w przededniu ostatecznej konfrontacji z komunistami.

Sam wyrok został wykonany godz. o 5.23 18 kwietnia 1947 r.; po siedmiu minutach dwaj lekarze sądowi stwierdzili zgon byłego słowackiego prezydenta.[61] O terminie swej egzekucji Tiso został poinformowany pod wieczór dnia wcześniejszego. Obrońca dr. Ernest Žabky wspomina, iż osobiście poinformował Tisę o odmowie udzielenia mu łaski przez Beneša. Jozef Tiso miał ze spokojem przyjąć tę złą wiadomość. Swego adwokata poprosił o przysłaniu mu spowiednika, z którym modlił się przez większą część nocy.[62] Wyraził także życzenie, aby jego ciało zostało zostało pochowane w Banovcach nad Bebravą, gdzie w latach młodości był proboszczem.[63] Władze nie wyraził zgody na ostatnią wolę Jozefa Tisy, ponieważ obawiały się, iż grób mogłaby się stać obiektem kultu oraz pielgrzymek ludności słowackiej. Po dziś dzień trwają domysły co zrobiono z ciałem Jozefa Tisy. Jedna teoria mówi, iż zostało ono spalono w krematorium w Brnie, natomiast druga bardziej prawdopodobna mówi, iż został pochowany w nieoznaczonej mogile w Bratysławie na Cmentarzu św. Martina.[64] Drugą hipotezę uwiarygadniają informacje przekazane 19 kwietnia 1947 r. przez płk. Františka Jandę mjr. Bedřchowi Pokornému oraz prezydentowi Benešowi. Płk. Janda raportował, iż pogrzebem Tisy zajęli się funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, którzy w nocy z 18/19 kwietnia pochowali ciało na cmentarzu martińskim. Płk. Janda wspomina także, iż rano 18 kwietnia przewodniczący SRN Jozef Lettrich zażądał, aby mu pokazać ciało Jozefa Tisy. O godzinie 12.45 służba bezpieczeństwa zaspokoiła jego ciekawość.[65]

Podsumowanie
Proces ks. dr Jozefa Tisy wciąż budzi wiele emocji i pytań. Sam skazany nie wyraził skruchy, ani też nie przeprosił ze swe czyny. Z pewnością takie posunięcie nie pomogłoby mu ocalić życia, ponieważ zbyt wielu osobą zależało na jego śmierci. Chęć pogrzebania idei niepodległej Słowacji, której cielesnym uosobieniem był Tiso była do tego stopnia mocna, iż od kata wyłgał się realny zbrodniarz Alexander Mach. Były minister spraw wewnętrznych i szef Gwardii Hlinkowej bezpośrednio odpowiedzialny m. in. za eksterminacje słowackich Żydów, dzięki zeznaniom obciążającym Tisę, dostał tylko 30 lat wiezienia, a w 1968 roku wyniku amnestii wyszedł na wolność. Co się tyczy dr Edvarda Beneša – prowadził on zbyt bojaźliwy politykę wobec komunistów, zamiast odważnie wspierać czeskie i słowackie partie obywatelskie. W rok po wykonaniu wyroku na Tisie, sam został wyeliminowany z polityki przez Klementa Gottwalda i zmarł w osamotnieniu. Casusu JozefaTisy ma wiele analogii do losów francuskiego marszałka Philippa Pétaina, jednakże w przeciwieństwie do Edvarda Beneša, Charles de Gaull okazał łaskę swemu oponentowi.
Role of Dr. Edvard Beneš in the process of Fr. Dr. Joseph Tiso
President Edvard Beneš in post-war Czechoslovakia needed to find someone guilty, on which to dump the responsibility for the failure of the domestic and international politics of the period 1918– 1938, that helped break the Germans of Czechoslovakia and the Creation of the Slovak Republic. Cooperating with Adolf Hitler, Joseph Tiso became the perfect candidate for a scapegoat.
Recenzent: prof. PaedDr. Štefan Šutaj, DrSc.


[1] DEJMEK,Jindřich. Edvard Beneš. Politická biografie českého demokrata. Prezident republiky a vůdce národniho odboje (1935 – 1948), II. časť. Praha: Karolinum, 2008 s. 624.
[2] Z raportami można się zapoznać: Archiv Kanceláře Presidenta Republiky, Praga(skrót AKPR), sygn.: T 50/45; zob. też: KAPLAN, Karel. Dva retibuční procesy. Komentované dokumenty (1946 – 1947). Dokument 28. Praha : Ústav pro soudobé dějiny, 1992, s. 180-198.
[3] KOZIEŃSKI, Jerzy.Czechosłowacka jesień 1938. Poznań: Instytut Zachodni,1989, s. 15; zob. też: KASTORY, Andrzej.Problem granicy czechosłowacko-niemieckiej na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r.In: Dzieje Najnowsze,1973, t. 5, nr. 2.
[4] Zob. więcej nt. polityki zagranicznej Czechosłowacji przed II wojną swiatową: BIATOWSKI, Henryk. Między dwoma wojnami. Zarys dyplomacji. Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2001; BIATOWSKI, Henryk. Rok 1938. Dwie agresje hitlerowskie. Poznań : Wydawnictwo Poznańskie, 1985; ESSEN, Andrzej. Polityka Czechosłowacji w Europie Środkowej w latach 1918 – 1932. Kraków : Wydawnictwo Naukowe Akademii Pedagogicznej, 2006; ESSEN, Andrzej. Polska a Mała Entanta 1920 – 1934. Warszawa, Kraków : Wydawnictwo Naukowe PWN, 1992; KAMIŃSKI, Marek Kazimierz. Konflikt polsko-czeski 1918 – 1921. Warszawa : Wydawnictwo Neriton 2001.
[5] WALDEMBERG, Marek. Kwestie narodowościowe w Europie Środkowo – wschodniej. Warszawa : Wydaw. Naukowe PWN, 1992, s. 342; THURICH, Eckhart. Schwierige Nachbarschaften, Deutsche und Polen – Deutsche und Tschechen im 20. Jahrhundert. Eine Darstellung in Dokumenten. Stuttgart : W. Kohlhammer, 1990, s. 40.
[6] ZIELIŃSKI, Henryk. Historia Polski 1914 – 1939, Wrocław : Ossolińskich – Wydawnictwo,1985, s. 124-126; tabela cytowana za: „Mały rocznik statystyczny” 1939
[7] Zob. więcej nt. Słowacji w latach 1918 – 1938: CAMBEL, Samuel. Štátnik a národohospodár Milan Hodža 1978 – 1944, Bratislava : Veda, 2001; ORLOF, Ewa. Dyplomacja Polska wobec sprawy słowackiej w latach 1938 1939, Kraków : Wydawn. Literackie,1980; ORLOF, Ewa. Słowackie projekty autonomii w dwudziestoleciu międzywojennym w świetle polskich materiałów archiwalnych. In: ADAMCZYK, Jacek (Ed.) Dwa państwa – trzy narody. Ustroje polityczne Polski i Czechosłowacji (1918 1939).Warszawa : Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk, 2004; RYCHLÍK, Jan. Česi a Slováci ve 20. století. Česko-slovenskè vztahy 1914 – 1945. Bratislava : Academic Electronic Press, 1997.
[8] PETRUF, Pavol. Politické vzťahy medzi Francúzskom a Československom a Francúzskom a Slovenskom (1939 – 1948). Dokument 252. Martin : Vydavateľstvo Matice slovenskej, 2003, s. 528-531.
[9] Opinię przedstawił ppłk. Stanisław Letowski (warszawskie Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego) w notatce informacyjnej na temat sytuacji politycznej Słowacji skierowanej do Dyrektora Departamentu Politycznego warszawskiego MZS Józefa Olszewskiego; Notatka informacyjna z 20 maja 1947 r., Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP, Departament Południowy (dalej AMSZ, DP),WP-W, z. nr 6, t. 183, w. 12.
[10] Kopia pisma L. Rigana z 17 marca 1946 r., AKPR, sygn.: T 50/45.
[11] I załącznik do pisma L. Rigana: „Cząstkowy odpis z protokołu przesłuchania oskarzonego dra Jozefa Tisy“, AKPR, sygn.: T 50/45.
[12] II załącznik do pisma l. Rigana: „Wypis z publikacji“, AKPR, sygn.: T 50/45.
[13] Zob. BENEŠ, Edvard.Šest let exilu a druhá světováválka. Řeči, projevy a dokumenty z r. 19381945.Praha,1946, s. 124.
[14] Orginał pisma J. Smutnego z 4 maja 1946 r., AKPR, sygn.: T 50/45.
[15] W spotkaniu wzięli udział z KPC z: Klement Gottwald, Rudolf Slánsky, Vaclav Kopecký, Antonín Zápotocký, Václav Nosek, Karol Dolanský, Marie Švermová, Josef Krosnář, Josef Smrkovský, Gustáv Kliment, Ladislav Kopřiva, Josef Frank, Vaclav David, natomiast z ramienia KPS: Viliam Široký, Štefan Bašťovanský, Karol Šmidke, Július Ďuriš, Gustáv Husák, Jozef Šoltész, Martin Valachovič, Ladislav Holdoš, Edo Friš, Karel Bacílek, Ján Púll, Florián Bezek, Ladislav Novomeskýi Július Bránik;ŠUTAJ, Štefan.Slovenské občianske politické strany v dokumentoch (1944 – 1948).Dokument 87,  Košice: Spoločenskovedný ústav Slovenskej akadémie vied,2002, s. 304-306. Dostępny w Internecie: www.saske.sk/SVU/downloads/publikacie/SOPS.pdf
[16] Razem z Jozefem Tisą sądzono Alexandra Macha oraz zaocznie Ferdinanda Ďurčanskiego. Mach poszedł nawspółpracę i zeznawał przeciwko Tisie, natomiast Ďurčanskýpróbował na emigracji uzyskać poparciedyplomatyczne dla uwolnienia byłego słowackiego prezydenta.
[17] DAXNER,Igor. Ľudáctvo pred Národným súdom 19451961.Bratislava : Vydavateľstvo Slovenskej akadémie vied, 1961, s. 168; zob. też: VNUK, František. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu. Toronto – Svátý Jur : Zahraničná Matica slovenská, 1995, s. 15.
[18] PETRUF, P. Politické vzťahy medzi Francúzskom a Československom..., dokument 256, s. 599-602, zob. też.ĎURICA, Milan S. Jozef Tiso 1987 – 1947, Životopisný profil. Bratislava : Lúč, 2006, s. 486-489.
[19] VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 14.
[20] MURÍN, Karol. Spomienky a svedectvo. Trenčín : Priatelia prezidenta Tisu, 1991, s. 486, zob. też s. 214.
[21] RAŠLA, Anton – ŽABKAY, Ernest. Proces s dr. J. Tisom. Spomienky obžalobcu Antona Rašla, obhajcu Ernesta Žabkayho. Bratislava : Tatrapress,1990, s. 35.
[22] Jan Rychlík pisze, iż rozmowa pomiędzy prezydentem a Igorem Daxnerem odbyła się przy okazji wizyty słowackich legionitów z okresu I wojny światowej, RYCHLÍK, Jan. Česi a Slováci ve 20. století. Česko-slovenské vztahy 1945 – 1992. Bratislava : Academic Electronic Press, 1997, s. 93; zob. też KAPLAN,Karel. Pražské dohody 1945 – 1947. Sborník dokumentů.Dokument 28. Praha : Ústav pro soudobé dějiny, 1992, s. 237.
[23] RAŠLA ,A. – ŽABKAY, E. Proces s dr. J. Tisom..., s. 35-36.
[24] ĎURICA, M. S. Jozef Tiso 1987 – 1947...,s. 500.
[25] RAŠLA, A. – ŽABKAY, E. Proces s dr. J. Tisom..., s. 97.
[26] Zob. też wywiady i artukuły Antonina Rašli z lat 1999-2001 opublikowane w Portalu Internetowym Tygodnika polityczno-społeczengoSlovo. In: Slovo. Dostępny w Internecie: http://www.noveslovo.sk/c/22973/Taky_bol_prezident_Jozef_Tiso; http://www.noveslovo.sk/c/25328/Kazda_historicka_paralela_pokrivkava.  
[27] Zob. urywek propagandowej kroniki filmowej ukazujące ogłoszenie wyroku śmierci na ks. Jozefie Tisie:Dostępny w Internecie: http://www.youtube.com/watch?NR=1&v=gVjbf-h0pyI&feature=endscreen
[28] ŠUTAJ, Š. Slovenské občianske politické strany..., dokument 32, s. 157-158.
[29] ĎURICA, M. S. Jozef Tiso 1987– 1947..., s. 504.
[30] Pismo bp. Jantauscha z 31 marca 1947 r., AKPR, sygn.: T 56/47.
[31] ŠUTAJ, Š. Slovenské občianske politické strany..., dokument 104, s. 365-366.
[32] BARNOVSKÝ,Michal. Na ceste k monopolu moci. Mocenskopolitické zápasy na Slovensku v rokoch 19451948.Bratislava : Archa,1993, s. 126; zob też KAPLAN, K. Stát a cirkev v Československu v letech 19481953. Brno : Doplněk,1993, s. 20-21.
[33] Pismo J. Smutnego z 12 kwietnia 1947 r., AKPR, sygn.: T 56/47.
[34] VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 20.
[35] ĎURICA, M. S. Jozef Tiso 1987 – 1947...,s. 504.
[36] KAPLAN, K. Dva retibuční procesy..., dokument37, s. 221.
[37] Zestawienie statystyczne korospondencji w sprawie ułaskawienia Jozefa Tisy z dnia 24 czerwca 1947 r. W zestawieniu uwzględniono także wszystkie listyw sprawie Tisy wysłane do MSW, Ministerstwa Sprawiedliwości oraz rządu CSR, AKPR, sygn.: T 56/47.
[38] Sprawozdanie Gustava Husáka z dnia 3 marca 1947 r., Národný archiv,Praga,(skrót NA) KSČ-ÙV-100/24, 1540 I Klement Gottwald, s.41. a.j. 837.
[39] Zob. wiecej: Portal Internetowy Totalitia: http://www.totalita.cz/vysvetlivky/o_beranr.php oraz Portal Intenetowy Rządu Republiki Czeskiej: www.vlada.cz/cz/clenove-vlady/historie-minulych-vlad/rejstrik-predsedu-vlad/rudolf-beran-437/
[40] RAŠLA, A. – ŽABKAY, E. Proces s dr. J. Tisom..., s. 103; VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 23.
[41] Wniosek obrońców Ernesta Žabkaya oraz Martina Greča o ułaskawienie Jozefa Tisy do prezydenta Edvarda Beneša dostarczony do prezydenckiej kancelarii 16 kwietnia 1947 r., AKPR, sygn.: T 50/45.
[42] KAPLAN, K. Dva retibuční procesy..., dokument 36, s. 220.
[43] BARNOVSKÝ,M. Na ceste k monopolu moci, s. 129-130; VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 23.
[44] VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 23.
[45] LETTRICH, Jozef. Dejiny novodobého Slovenska (History of Modern Slovakia). Bratislava : Archa, 1993, s. 191.
[46] J. Rychlík twierdzi, iż M. Polák był tajnym współpracownikiem KPS, natomiast M. Barnovský jest w tej kwesti bardziej powściągliwy i pisze, że nie ma na taką działalność niezbitych dowodów; RYCHLÍK, J. Česi a Slováci ve 20. století, s. 91-92; BARNOVSKÝ,M. Na ceste k monopolu moci, s. 129-130 i 139.
[47] RYCHLÍK, J. Česi a Slováci ve 20. století, s. 91-92; KAPLAN, K. Dva retibuční procesy...,s. 250 i 260; natomiast F. Vnuk podaje, iż w głosowaniu wzięło udział 19 z 23 ministrów, VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 23-24.
[48] Telegram płk. F. Jandy z 16 kwietnia 1947 r., AKPR, sygn.: T 50/45.
[49] KAPLAN, K. Dva retibuční procesy...,dokument 39, s. 225-251 i dokument 40, s. 255-256.
[50] Dokumenty slovenskej národnej identity a štátnosti. Diel II. Dokument 275. BEŇKO, Ján (Ed.) Bratislava : Národné literárne centrum – Dom slovenskej literatúry, 1998, s. 414-421; zob też: DAXNER,I. Ľudáctvo pred Národným súdom 1945 1961. Dokument 1, s.191-203.
[51] GRONSKÝ, Ján. Komentované dokumenty k ústavním dějinám Československa 1945 – 1960, II. diel. Dokument 11. Praha : Karolinum, 2006, s. 197.
[52] PETRUF, P. Politické vzťahy medzi Francúzskom a Československom..., dokument 265, s. 619-620.
[53] KAPLAN, K. Dva retibuční procesy...,dokument 39, s. 225-251.
[54] DRTINA, Prokop. Československo,můj osud.Svazek II, kniha 2. Praha, 1992, s. 302.
[55] Orginał pisma premiera Klementa Gottwalda do prezydenta Edvarda Beneša z 16 kwietnia 1947 r., AKPR, sygn.: T 50/45.
[56] Za ułaskawieniem opowiedzieli się z PD: J. Ursíny, I. Pietor, J. Lichner i M. Fránek, natomiast z CzPL: F. Hála oraz J. Kopecký, VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945– 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 24.
[57] KAPLAN, K. Dva retibuční procesy...,dokument40,s. 255.
[58] Notatka służbowa prawdopodobnie F. Škarvan (podpis odręczny, małoczytelny) z 17 kwietnia 1947 r., AKPR, sygn.: T 50/45.
[59] Tajny raport płk. F. Jandy z 21 marca 1947 r., AKPR, sygn.: T 663/45; zob. też: VNUK, F. Slovensko v rokoch 1945 – 48. Druhý diel: Vltava sa vliala do Váhu..., s. 24-25;ŠUTAJ, Š.Slovenské občianske politické strany..., s. 219.
[60] DAXNER,I. Ľudáctvo pred Národným súdom 19451961, s. 173; ĎURICA, M. S. Jozef Tiso 1987 – 1947...,s. 532.
[61] KAPLAN, Karel. Dva retibuční procesy..., dokument 41, s. 257.
[62]  Zob. więcej nt. ostatnich godzin życia Jozefa Tisy, ĎURICA, M. S. Jozef Tiso 1987 – 1947..., s. 513-525.
[63] RAŠLA, A. – ŽABKAY, E. Proces s dr. J. Tisom..., s. 104-105.
[64] RAŠLA, A. – ŽABKAY, E. Proces s dr. J. Tisom..., s. 109; RYCHLÍK, J. Česi a Slováci ve 20. století, s. 96.
[65] Tajny raport na temat sytuacji na Słowacji po uśmierceniu Jozefa Tisy z19 kwietnia 1947 r., AKPR, sygn.: T 50/45.