n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, lipca 11, 2018

Dlaczego 3rp "Polska" jeszcze nie zbankrutowała?


Prawdziwe zadłużenie Polski wyszło na jaw – 276% PKB!

Politycy bardzo długo ukrywali prawdziwy dług publiczny Polski. GUS podaje, że wynosi on nie około 56% PKB i niecałe 1 bilion zł jak dotychczas podawano ale… aż 276% PKB co daje prawie 5 bilionów złotych ! GUS 20 kwietnia 2018 podał dane… na koniec 2015 roku, dziś mamy 2018 i zadłużenie z pewnością przekracza już 300% PKB.
Jest to wielki skandal, który wyszedł na jaw tylko dzięki temu, że Komisja Europejska nakazała Polsce prawidłowe policzenie długu publicznego.
Przede wszystkim GUS ukrywał dotychczas zobowiązania z tytułu emerytur, które trzeba będzie wypłacić emerytom. Po tych danych nie powinieneś mieć już złudzeń, że otrzymasz emeryturę, która pozwoli Ci przeżyć. System, który utrzymują dziś pracujący 20, 30 i 40 latkowie zawali się zanim przejdą na emeryturę. ZUS to klasyczna piramida finansowa o czym pisałem ostatnio w artykule: Pracownicze Plany Kapitałowe (- kolejny skok na kasę?), które mają przedłużyć agonię systemu emerytalnego w Polsce. W tym artykule pisałem:
Z danych GUS wynika, że na 36 mln Polaków, ledwie 16 mln pracuje. Jeśli weźmiemy pod uwagę armię urzędników w liczbie min. 700 tys oraz pracowników zatrudnionych w państwowych, gminnych i miejskich instytucjach, służbach mundurowych, instytutach, fundacjach, biurach politycznych i przedsiębiorstwach (tylko mała część kreuje wartość dodaną)… to strzelam – okaże się, że ledwie 12 mln Polaków pracujących w sektorze prywatnym utrzymuje pozostałe 24 mln osób. Będzie jeszcze gorzej bo szybko starzejemy się jako społeczeństwo.
Obniżenie wieku emerytalnego przyśpieszyło katastrofę systemu, a zadłużenie lawinowo rośnie. Może nie tylko samo obniżenie wieku ale to, że ludziom nie opłaca się pracować bo straciliby emeryturę. Programy socjalne jak 500+ też kiedyś się skończą, zwłaszcza, że ich wpływ na wzrost dzietności jest znikomy. Kolejne programy socjalne służące wzrostowi dzietności też nie załatwią sprawy. Nikt inteligentny nie robi bowiem dzieci dla zasiłków. Niektórzy zapewne to zrobią ale z takiej rodziny statystycznie wyrośnie zapewne mało inteligentnych i pracowitych Polaków. Inteligentnych, wykształconych i pracowitych ludzi będzie potrzebować gospodarka przyszłości za 15-20 lat w erze sztucznej inteligencji i postępującej automatyzacji. Tylko tacy ludzie będą potrafić budować nowoczesne polskie przedsiębiorstwa.

Czemu Polska jeszcze nie zbankrutowała?

Mamy jeszcze płynność finansową czyli na bieżąco możemy regulować swoje zobowiązania. Są też chętni na to, żeby pożyczać nam na spłatę zobowiązań. Państwo wyciska obywateli jak cytrynki poprzez podatki aby zasypać dziurę w budżecie. Ze średniej pensji liczonej według GUS dla firm powyżej 9 osób, oddajesz w formie podatków co-najmniej 60% swojej pensji – ZUS, PIT, VAT we wszystkim co kupujesz i masa innych opłat i danin zawartych w cenie produktów i usług.
Polski system emerytalno-gospodarczo-prawno-podatkowy musi się jednak zawalić, choć zapewne będzie utrzymywany przez polityków aż do momentu niewypłacalności – vide Grecja. Problem jednak w tym, że tym razem Niemcom nie będzie na rękę pompowanie euro w Polskę, jak w przypadku Grecji bo nie jesteśmy w strefie euro. Poczekają na katastrofę gospodarczą, wykupią aktywa – polskie firmy i zasoby naturalne za euro, a kolonializm ekonomiczny dopełni się w pełni. Oczywiście skorzystają na tym nie tylko Niemcy ale także inne bogate kraje np. USA. Tak prawdopodobnie wygląda dziś nowoczesna wojna, którą przegramy przez własną głupotę.

Zadłużenie rośnie przez naszą głupotę

Wydaje mi się, że w ogóle nie uczymy się nawet na naszej historii co pokazały chociaż czasy Edwarda Gierka. W tamtym czasie też zamiast inwestycji i rozwoju rodzimych firm mieliśmy konsumpcję na kredyt, gospodarkę centralnie sterowaną przez urzędników, a zasada „czy się stoi czy się leży 1000 zł się należy” kwitła. Dziś powtarzamy dokładnie to samo – wzrost gospodarczy oparty na konsumpcji i eksporcie zagranicznych firm ulokowanych w Polsce. Bardzo szybko się to skończy wraz z przyjściem kryzysu gospodarczego. Zostaną za to długi. W kuluarach mówi się, że prywatne polskie inwestycje porównywalne są dziś do błędu statystycznego. GUS nie kwapi się aby publikować je na bieżąco z podziałem na inwestycje zagraniczne w Polsce i te robione typowo przez prywatne polskie firmy.
Wielkim problemem jest to, że jesteśmy kolonią gospodarczą innych Państw. Spoglądając strategicznie na Polską gospodarkę można stwierdzić, że prywatnie Polacy nie mają przedsiębiorstw, technologii, kapitału. Zyski mają zagraniczne firmy w Polsce, które transferują do krajów macierzystych lub Państwowe urzędnicze monopole zasilające budżet. Prywatnie nie mamy aktywów– żyjemy w Państwie, w którym już mało co jest nasze, więc i emerytur nie będziemy mieli. To zasługa naszych polityków i ich polityki podatkowo-prawnej od czasów powojennych, z małymi przerwami.

Jak wyjść z pułapki zadłużenia i braku emerytur?

Sytuacja wydaje się beznadziejna jeśli gruntownie nie zreformujemy naszego Państwa.
Rozwiązaniem problemu zadłużenia jest powrót do podstaw budowania dobrobytu, a nie utrzymywanie systemu Państwa pseudo opiekuńczego:
  • Wysokiej klasy produkty i usługi dostarczane przez prywatne polskie firmy z polskim kapitałem budują silną gospodarkę i dobrobyt w długiej perspektywie. Zacznijmy w końcu budować swoje aktywa i majątek.
  • Co najmniej 70% Polaków powinno pracować w sektorze prywatnych firm, dziś jest to ledwie 12-13 mln Polaków w sektorze prywatnych firm – utrzymujących 24 miliony Polaków, z czego w firmach z polskim kapitałem pracuje coraz mniej osób.
  • Państwo musi być bardzo tanie i minimalne, spełniające tylko podstawowe potrzeby: wojsko, infrastruktura, renty dla niepełnosprawnych, polityka gospodarcza, edukacja do 18 roku życia – nic więcej. Reszta sfinansuje się sama na zasadach wolnorynkowych.
  • Minimalne, proste i pewne prawo, „zerowa” biurokracja oraz bardzo niskie podatki – to pozwoli nam stworzyć z Polski miejsce konkurencyjne na skalę światową. Kapitał, siła robocza popłynie szerokim strumieniem bo w końcu „będzie się opłacać” pracować i budować firmy w Polsce Polakom, ale także przyciągać pracowitych i przedsiębiorczych ludzi z całego Świata.
Obecnie nie widzę szans na pozytywne zmiany bo nie ma ludzi władzy, którzy chcieliby gruntowanie przebudować Państwo w tym kierunku.
W każdym razie pamiętaj, że złotówka stanie się prawie bezwartościowa, jak tylko dojdzie do niewypłacalności Państwa Polskiego. Jest to jednak kwestia lat, może nawet kilkunastu, więc na razie nie warto się tym przejmować. Zabezpieczyć możesz się poprzez kupno USD, albo aktywów, które zawsze mają wartość lecz jest na to zdecydowanie zbyt wcześnie.

czwartek, czerwca 28, 2018

Fenomen Władysława Pobóg Malinowskiego

Moje Kresy. Fenomen Władysława Pobóg-Malinowskiego

Władysław Pobóg-Malinowski z pierwszą żoną, Anną Marią Fijałek,  i córką (w środku) Ireną.  Ze zb. dr. Andrzeja Ruszczaka z Gdańska - siostrzeńca PoWładysław Pobóg-Malinowski z pierwszą żoną, Anną Marią Fijałek, i córką (w środku) Ireną. Ze zb. dr. Andrzeja Ruszczaka z Gdańska - siostrzeńca Poboga
Władysław Pobóg-Malinowski - bodaj najwybitniejszy polski historyk emigracyjny, nim zapisał się na trwałe w historiografii, przeżył we wczesnej młodości brutalne oskarżenie, o czym pisałem przed tygodniem.

W procesie, który był bacznie śledzony przez ówczesną prasę polską, bronił go m.in. wybitny prawnik Stanisław Szurmiej (ojciec pisarki Stefanii Kossowskiej) wspomagany przez liczny zespół adwokacki. Zarzuty, które wytaczała strona rosyjska i częściowo ukraińska (bo w obozie internowanych, gdzie Pobóg-Malinowski był zastępcą komendanta, więziono również jeńców wziętych do niewoli w wojnie polsko-ukraińskiej), były dość miażdżące. Proces zakończył się dla Pobóg-Malinowskiego oraz jego bezpośredniego przełożonego kpt. Franciszka Wagnera szczęśliwie.
Po uniewinnieniu irehabilitacji przez sąd Władysław Pobóg-Malinowski mógł wrócić do armii polskiej. Ożenił się z córką majora Fijałka - Anną Marią Fijałek i dzięki teściowi trafił do szkoły artyleryjskiej w Toruniu. Po jej ukończeniu został oficerem, wysoko ocenianym przez przełożonych. W opiniach wewnętrznych pisano o nim, że jest „nadzwyczaj inteligentny, gorliwy i wzorowy w wykonywaniu obowiązków”. Po toruńskiej szkole trafił do garnizonu krakowskiego i podjął tam studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, których nie ukończył. Przebywając w Krakowie, zaczął pisać nowele i pierwszą powieść, której akcję umieścił w małym kresowym garnizonie. Mając na utrzymaniu żonę i córkę, dorabiał również tłumaczeniami literatury rosyjskiej.
W 1925 roku w krakowskim „Ilustrowanym Kurierze Polskim” opublikował entuzjastyczną recenzję książki Piłsudskiego „Moje pierwsze boje”, która go urzekła. I wybuchła wówczas awantura, bo gen. Stanisław Szeptycki, który nie znosił Piłsudskiego, gdy dowiedział się, że jego adiutant jest autorem entuzjastycznej recenzji, usunął go z posady. Nie wiadomo do końca, jak to było, bo sam Pobóg-Malinowski twierdził, że przeszedł z garnizonu krakowskiego do Złoczowa na własną prośbę. Można wątpić, aby oficer o ambicjach literackich sam, z nieprzymuszonej woli chciał się przenieść z akademickiego miasta, o dużych zasobach bibliotecznych i wielkiej ofercie kulturalnej do małego garnizonu na galicyjskiej prowincji. Co prawda Złoczów miał życie towarzyskie, ale jakże mizerne przy tym, co oferował Kraków. Na decyzję o wyborze Złoczowa na pewno wpływ miał fakt, iż tam mieszkała z mężem - dr. Leopoldem Bilowickim - jego siostra Maria.
Pobóg związał się ze Złoczowem na trzy lata. Był tam cenionym i szanowanym oficerem, trzykrotnie w tym czasie odznaczonym. 12 Pułkiem Artylerii Lekkiej, w którym pełnił służbę, dowodzili wówczas pułkownicy Otton Alojzy Axmann i Karol Ignacy Nowak. Pobóg był oficerem łącznościowym. W Złoczowie napisał broszurę „Stefan Żeromski - życie i twórczość”, która wyszła nakładem Wilhelma Zukerkandla. Ale przełomem w jego życiu stał się odczyt o Piłsudskim, który wygłosił w złoczowskim pułku 19 marca 1928 roku, w dniu urodzin marszałka. Zrobiło to na słuchaczach - nie tylko wojskowych, ale też na zaproszonych do koszar przedstawicielach złoczowskiej elity - wielkie wrażenie. Trzy miesiące po tym odczycie oficyna Zukerkandla, która reagowała bezbłędnie na wszelkie nowinki, wydała broszurę z poszerzoną wersją wykładu Malinowskiego pt. „Symbol bohaterstwa - rzecz o marszałku Piłsudskim”.

Pod skrzydłami Fortuny

Broszura spotkała się z wyjątkowym przyjęciem. Cieszyła się poczytnością. W ciągu kilku miesięcy doczekała się drugiego wydania. Była recenzowana w prasie lwowskiej, krakowskiej i warszawskiej. Książka gloryfikowała Piłsudskiego i zwróciła uwagę na młodego, 30-letniego oficera ze Złoczowa. Zainteresował się nim szef Wojskowego Biura Historycznego gen. Julian Stachiewicz, jeden z pięciu najbliższych współpracowników i przyjaciół Piłsudskiego. Stachiewicz dostrzegł talent w młodym poruczniku i otoczył go specjalną opieką. Podjął też wówczas jedną z najbardziej ryzykownych decyzji w swoim życiu, na przekór rutynie i konwenansom. Szukając autorów do napisania historii obozu Piłsudskiego, postawił na nieznane nazwisko. Rozpoczął wówczas realizację dyrektywy marszałka, który twierdził, że „jeśli sami sobie nie napiszemy historii, to inni ją tak napiszą, że się w niej nie poznamy”. Stachiewicz, tworząc zespół historyków do napisania dziejów obozu sanacyjnego, postawił na młodego człowieka, właściwie amatora - bez studiów historycznych, a nawet z brakiem matury. Pominął utytułowanych profesorów uniwersyteckich.
Tak więc przy wielkim wsparciu złoczowskiej oficyny Zukerkandla i gen. Juliana Stachiewicza mityczna Fortuna położyła dłoń na ramieniu Pobóg-Malinowskiego. Tak zaczął się wysoki lot oficera ze złoczowskich koszar. Gdyby nie trafił wówczas pod skrzydła Stachiewicza, może zostałby w historii Polski tylko jako niechlubny bohater strzałkowskiego incydentu. Oprócz kwalifikacji trzeba mieć szczęście - mawiał cesarz Napoleon, mianując swych marszałków.
Stachiewicz szybko doprowadził do przeniesienia Pobóg-Malinowskiego ze Złoczowa do Warszawy i tym samym spełnił jego marzenia. Dał mu wielką, niewymierzalną szansę. Malinowski z dnia na dzień wszedł do elity politycznej obozu rządzącego nie jako polityk, ale jako historyk, publicysta i literat. Mógł na co dzień spotykać czołówkę piłsudczyków i widywać samego marszałka.

Trzytomowe opus magnum

W połowie września 1929 roku zlikwidował mieszkanie w Złoczowie i z żoną oraz czteroletnią córką przeniósł się do Warszawy. Zakończył wówczas swą karierę wojskową. Miał 30 lat i mocne oparcie w zafascynowanym nim i chroniącym go Julianie Stachiewiczu - wówczas młodym, czterdziestokilkuletnim generale chorym na gruźlicę. Stachiewicz będzie go osłaniał i szefował mu aż do swej śmierci w 1934 roku. A była to ważna sprawa, bo młody, zdolny publicysta o talentach historycznych szybko znalazł się w oku cyklonu związanym z różnymi interesami politycznymi i interpretacjami przeszłości byłych legionistów. Malinowski został sekretarzem redakcji monumentalnego wydawnictwa „Pisma - mowy - rozkazy Piłsudskiego” i rozpoczął pracę nad szczegółową, erudycyjną biografią polityczną marszałka. Zwieńczeniem tej pracy stało się już po wojnie, na emigracji we Francji, jego opus magnum - trzytomowa „Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945”, które wprowadziło go do panteonu wybitnych polskich historyków.
Janusz Cisek, dyrektor Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, stwierdził, iż trzytomowe, liczące ponad 1800 stron drobnego druku dzieło Pobóg-Malinowskiego stało się „ewangelią nie tylko dla piłsudczyków, ale wszystkich, którzy chcieli poznać meandry polskiej walki o niepodległość na przełomie XIX i XX wieku.
„Najnowsza historia polityczna Polski” Władysława Pobóg-Malinowskiego jest ogromną, wielowątkową, erudycyjną kroniką spraw oraz losów Polski i Polaków. Jest tam zapis faktów wydobytych z archiwów, z dokumentów rodzinnych, relacji, pamiętników, wspomnień, rozmów ze świadkami wydarzeń. Malinowski okazał się mistrzem w inicjowaniu źródeł wywołanych. Głosił kult precyzji i konkretu. Wiedział, komu i jakie zadać pytanie. Częstokroć pytał różne osoby o te same sprawy. Tym samym ten niezwykle pracowity człowiek - można rzec: klasyczny japoński pracoholik - uchronił od zapomnienia tysiące faktów, które wydobył z relacji i rozmów ze świadkami historii. Umiał omijać meandry nudziarstwa, pisząc o najbardziej zagmatwanych procesach walki politycznej. Potrafił pisać barwnie, sugestywnie, z rozmachem i budzić zainteresowanie historią. Walnie przyczynił się do zbudowania legendy i mitu Piłsudskiego.
Nie był w tym, co pisał, obiektywny. Był zgryźliwy i napastliwy w stosunku do wrogów i przeciwników politycznych, a faworyzował i łatwo usprawiedliwiał swoich idoli politycznych, z marszałkiem Józefem Piłsudskim na czele. Nie przemilczał jednak ich słabości i błędów. Był dla nich tylko nazbyt wyrozumiały. Szedł czasem pod prąd wyobrażeniom i interesom poszczególnych rywalizujących oraz zwalczających się grup w swoim obozie politycznym. Częstokroć drażnił nieznośną tezą, ale jednocześnie wciągał czytelnika w dywagacje i zmuszał do wyrobienia własnej opinii. Było to w zdecydowanej kontrze do tego, co pisali w PRL Włodzimierz Tadeusz Kowalski, Olgierd Terlecki, Zbigniew Załuski, a nawet Andrzej Garlicki - równie utalentowani pisarsko krajowi historycy i publicyści.
Władysław Pobóg-Malinowski był w dążeniu do celu uparty i bezkompromisowy, czym narażał się wielce wpływowym postaciom i zatruwał sobie życie codzienne, a zdarzało się, że unicestwiał swe przyjaźnie.

Cena bezkompromisowości i odwagi cywilnej

Wśród jego zaciekłych adwersarzy byli nierzadko ministrowie i premierzy rządu sanacyjnego oraz żona marszałka - Aleksandra Szczerbińska-Piłsudska, która nie szczędziła mu najostrzejszych ocen i epitetów. Mówiła i pisała o nim z nienawiścią. Nie pozostawał jej dłużny. Nazywał ją często (co prawda w rozmowach z przyjaciółmi i w listach do nich) „jędzą”, „wiedźmą” i „wdową narodową”. Bardzo różnił się w poglądach politycznych ze swoim szwagrem - dr. Leopoldem Bilowickim, który był pod wpływem ideologii Romana Dmowskiego, przywódcy Narodowej Demokracji.
Pobóg-Malinowski przypominał i wyciągał na światło dzienne sprawy niewygodne dla rządzącej elity, a później dla emigracyjnych uchodźców w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Pisał bowiem o socjalistycznej przeszłości Piłsudskiego, o jego napadzie na pociąg pocztowy pod Bezdanami, o indyferentyzmie religijnym marszałka i jego przejściu na ewangelicyzm. Szczególnie te dwie ostatnie sprawy były niewygodne dla cenzorów z obozu sanacyjnego. Napad na pociąg w Bezdanach pod Wilnem i zajęcie przez Piłsudskiego 200 tysięcy rubli na cele partyjne wykorzystywali propagandowo ukraińscy nacjonaliści. Gdy sądzono ich za napady na banki i poczty, m.in. w Truskawcu, Peczeniżynie, Bóbrce czy Gródku Jagiellońskim, twierdzili, że walcząc o niepodległą Ukrainę, robią to samo, co robił dwadzieścia lat wcześniej marszałek Piłsudski. Mówienie w katolickim społeczeństwie, że przywódca państwa przez wiele lat był ewangelikiem i miał indyferentny stosunek do religii rzymskokatolickiej, też było niewygodne.
Władysław Pobóg-Malinowski był bezkompromisowym antykomunistą. Krytykował system komunistyczny we wszystkich jego aspektach. Pisał i mówił o tym na falach Radia Wolna Europa. Nie był w stanie przebaczyć nikomu, kto podał rękę Sowietom (z gen. Władysławem Sikorskim i premierem Stanisławem Mikołajczykiem włącznie). Potępiał każdego, kto pojechał do Warszawy po 1945 roku, choćby intencje ratowania jakiejś cząstki dobra narodowego były oczywiste. Pod tym względem był ślepym fanatykiem.
U schyłku życia ciężko chorował na odnowioną gruźlicę.
Był ostro atakowany zwłaszcza za trzeci tom swojej „Najnowszej historii politycznej Polski” przez historyków i publicystów w kraju, ale też przez przeciwników na emigracji, szczególnie przez narodowców, takich jak Karol Zbyszewski - redaktor naczelny „Dziennika Polskiego” w Londynie. To przyśpieszyło jego śmierć. Zmarł w Genewie w 1962 roku, w wieku 63 lat. W nekrologu nawet przeciwnicy pisali o nim, iż stworzył „dzieło tyleż stronnicze, co bez mała genialne”. Zajął poczesne miejsce w historiografii Polski i na pewno długo je utrzyma.