n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

sobota, grudnia 27, 2008

Hoboken

Ameryka
Po sześciu latach nicnierobienia w Nowym Jorku zachciało mi się pisać i tak przyszła z przeszłości moich przodków Wileńszczyzna. Mimo, że pisałem po angielsku, a może dlatego właśnie.
Chciała żyć, nie odejść.
Rok był 1990. W Ameryce. Zaraz zaczęły przychodzić zaproszenia z fundacji na pisarski pobyt rezydencki, od New Hampshire po Kalifornię. Wybrałem Wyoming, bo oferowało ranczo, prerię, góry Skaliste, głęboką Amerykę, zaproszenie na ćwierć roku. Postanowiłem pojechać tam samochodem.
Który najpierw trzeba było nabyć.
Hoboken w New Jersey to pierwsze miasteczko na stałym gruncie Ameryki, patrząc z Manhattanu. Nie słynie z dealerów używanych samochodów, lepiej byłoby pojechać na Brooklyn. Ale jakoś mnie ciągnęło, żeby wybrać samochód w Hoboken. No to Hoboken.
Ciekawa sprawa, z tym naszym wewnętrznym głosem. Bo ruszę niedługo w kontynent amerykański, podróż długą, z momentami, i bez dobrze funkcjonującego instynktu, intuicji, przeczucia (czego część nazywamy w naszej kulturze sumieniem), słowem bez dobrej komunikacji między naszą świadomością a tym o co chodzi, nasze szanse na dotarcie do celu takiej podróży spadają praktycznie do zera. Wystarczy poczytać mity. One - dziś w formie powieści, filmów, gier komputerowych - jak religie, dawno by już wyszły z obiegu, gdyby sprzedawały kit, nie przydawały się w praktyce.
W tym kontekście jest bardzo ciekawe, że nasz "głos wewnętrzny" jako sygnał jest zasadniczo zawsze słaby. W kościółkach-plemionkach protestanckich, które w tej podróży pospotykam, pastorowie będą go dosłownie w ten sposób wiernym opisywać, jako "still small voice", mały cichy głos. Potem będzie kongregacja przewracać cicho kartki w swoich hymnałach, po takim kazaniu, stosowny hymn ten czy tamten wyszukując, i śpiewać słodko i harmonijnie przez dwie, trzy minuty o tym właśnie małym cichym głosie. Prawie jak o Dzieciątku Jezus. Prawie, że się modląc do niego. W praktyce o to będzie chodzić: o skupienie się na nim, medytację, przysposobienie się do lepszego jego wyłapywania. Mówiąc językiem opakunkowym: Bóg będzie starał się ich przez kłopoty i radości życia w ten sposób przeprowadzić.
Interesujące, że kiedy będę im się przysłuchiwał, tym sympatycznym protestantom w mojej podróży przez Amerykę, na ich niedzielnych nabożeństwach, czy podczas studiowania Biblii w środy, czy zwyczajnie jadąc gdzieś wspólnie samochodem i rozmawiając o sprawach, to nigdy od nikogo nie usłyszę, nikt z nich nigdy nie zapyta, ani pastor, ani wierny, ani dziecko nawet, że co to ten nasz Pan Bóg, w ciuciubabkę z nami się bawi? To nie mógł On tak zaplanować, żeby lepiej było słychać? Sygnał wzmocnić, antenę jakąś większą w nas cieleśnie wmontować? Nikt nigdy nie zapyta. Ludzie będą tracić wiarę, występować ze zgromadzeń, włącznie z pastorami, ale nikt jakoś nie zakwestionuje, że dlaczego ten głos, choć niby taki ważny, musi być taki przytłumiony. Ani razu przeciw głosowi tego od nich nie usłyszę.
I zdziwię was może w pierwszej chwili, jeśli powiem, że to właśnie dobrze o tym głosie świadczy. Bo ludzie, i ich pastorowie, tracą wiarę i odstępują od kościoła - i Kościoła, w wypadku katolików - ale czy kiedykolwiek ktoś powiedział, no koniec, wystarczy, dość już tego, odstępuję od małego cichego głosu? Powiedział ktoś kiedyś tak? Chyba wszyscy się zgodzimy, że ludzie jednak w ten sposób od Boga się nie odwracają. Choćby nie wiem jak na ich kościółek, czy nawet całą religię, się zdenerwowali, mały cichy głos zostawiają jednak w spokoju. A więc wiary, choćby nie wiem co mówili słowami, i co by im się wydawało w wyobraźni, w praktyce jednak nie odtrącają.
Z tym że, oczywiście, są problemy. Ludzie mają na przykład teraz tę gorączkę ekumenizmu. Nienaturalną pożywkę, można nawet powiedzieć narkotyk, porozumienia między religiami. Szanowania odmiennych doktryn, wypunktowywania tego co łączy, zamiatania pod dywan tego co dzieli. Organizują w związku z tym setki zjazdów, między swoimi, z innymi religiami, na tych zjazdach i nawet grubo przed nimi ich uczeni i politykowie religijni wchodzą z pasją na drabiny ze sznurkami, nożyczkami, piłkami w rękach, i przypiłowują, przycinają, podwiązują drzewka ich dogmatów, doktryn, tu brzozę, tam wierzbę, tam sosnę, inni buk, dąb, jesion, akację, jabłoń, rumianek, itd. Wymyślają co by tu jeszcze, aby tylko żadnej innej religii kształtem swojego pnia, gałęzi, łodygi, cieniem nawet na ziemi, nie obrazić.
Bardzo, muszę powiedzieć, mnie głos tylu światłych w naukach przecież ludzi dziwi. Bo czy nie widzą oni, że tu przeciez żyje im pod bokiem takie zgodne dla wszystkich objawienie, ten mały cichy głos, i nawet ten mały cichy głos swoim małym cichym głosem to im podsuwa, podsuwa... A oni jakby ciągle jeszcze usłyszeć tego nie umieją.
Na przykład w naszych Ewangeliach. Raz czy dwa Pan mówi o kwasie chlebowym, że do niego można przyrównać Królestwo Niebieskie. Że mała szczypta skryta w kilku miarach mąki (mowa chyba o trzech, a to dużo litrów) potrafi zakwasić wszystko... Tu, na płaszczyźnie technicznej, chciałbym tylko zauważyć, że Pan, choć wielkim rzemieślnikiem nie tylko Słowa, ale i słowa był - Jego porównania, metafory, krótka proza, był w tym prawie jak Dante i Milton - a jednak przyrównianie do kwasu chlebowego słabiej Mu się przyjęło w tradycji. Ludzie tego, mimo prawie dwóch tysięcy lat obecności na rynku, za bardzo nie kupili.
Ale za to jak rozkupili porównanie tyczące tego samego Królestwa Bożego stosujące ziarno gorczyczne! Oj, to poszło jak gorące bułeczki! Nie muszę się nawet zakładać, że nie ma chrześcijanina, któremu opowieść o ziarnie gorczycznym nie zasiała się w sercu głęboko: że takie oto to małe, jak kminek, czy nasienie sałaty nawet, a jakim krzewem i drzewem w rezultacie się staje! Aż ptaki - niebieskie - przylatują i odpoczywają na nim.
I właśnie tego głosu wewnętrznego, rozmiaru ziarnka kminku, nasienia sałaty, nam trzeba słuchać. O to chodzi. W pierwszych chwilach my często go nie rozumiemy, i często długo jeszcze po tym jak już faktycznie poruszamy się zgodnie z jego cichym planem. Ale on nie dlatego jest - jak chcielibyśmy mu to zarzucić - słaby i cichy, żeby nam utrudnić, tylko że ziarnem właśnie będąc, nasieniem, początkiem, zamierzeniem, planem, mały jest jeszcze w stosunku do tego, co ma z niego wyrosnąć. Krzew, krzak, drzewko, drzewo... Część świata naszego niezwykłego.

napisz do nas.
Hoboken - dobry wybór
Hoboken ? Świetny wybór. Byłem tam dwa dni i jestem oczarowany duchem tego miasta. Trafiłem akurat na włoski jarmark, który był kwintensencją unikalnego mixu amerykańskości i jednak eurpejskości. W ludziach, budynkach, powietrzu. Fajnie.
2008-05-12 20:20Szybszy014Polityka z punktu widzenia biznesuwww.szybszy.salon24.pl

GrudeQ



najpopularniejsze posty »
Czy Lwów i Wilno mogą być Polskie?Komentarze (65)
Uwagi nad Powstaniem ListopadowymKomentarze (64)
Polscy Pasożyci PaństwowiKomentarze (63)
Lech Wałęsa i jego CanossaKomentarze (61)
O argumentach głupich i głupszychKomentarze (61)



piątek, grudnia 19, 2008

MĄŻ STANU

18.12.2008 -
ČLÁNKY A ESEJE
Kam vede McCarthyho Cesta? -Gdzie prowadzi DROGA McCarthy'ego-

Rozsahem nevelkou knížku Cormaca McCarthyho s názvem Cesta jsem mezi nejzajímavější a nejpodnětnější knihy roku 2008 nezařadil náhodou. V posledních letech jsem nečetl mnoho knih s takovým zájmem jako tuto. Když se člověku nějaká kniha líbí, nebývá schopen ji odložit, ale v tomto případě to pro mne neplatilo. Úmyslně jsem ji odkládal, abych vždy učetl jen malý kousek, protože jsem ji nechtěl jen tak „prolítnout“. Chtěl jsem si vychutnat každou její řádku. A to pomalu. Kniha je mistrovsky napsaná. Je nesmírně hutná. Jazyk autora je úsporný a originální. Recenzenti často přirovnávají jižana McCarthyho k jinému velkému americkému jižanovi, k Williamu Faulknerovi, ale já to tak vůbec necítím. Nemá smysl knihu popisovat, ta se musí číst. Jedná se o svět po nějaké přírodní či lidmi způsobené katastrofě. Země je spálená, šedá, zaprášená, nic zeleného tam není. Slunce je beznadějně skryto za neprodyšným smogem. Lidí zůstalo málo. Živí se zbytky, které zůstaly z éry před katastrofou. Touto beznadějnou pustinou putují otec se synem a usilují o holé přežití. Mluví spolu. Nic více a nic méně. Ale je to úžasná zkratka a úžasné podobenství.Na první pohled je to kniha ponurá a leckdo ji tak opravdu vidí (a proto ji nemá rád), já ji však považuji za velmi optimistickou. Skoro všechno se sice zhroutilo, ale McCarthyho „hrdinové“ – otec a syn – se nevzdávají. Jdou dále, radují se z maličkostí, z každého dne navíc, z každé klidné chvilky, i když je stále jasnější, že cesta nevede nikam. Podstatné je to, že vede dopředu. To vybízí k mnoha interpretacím a je nesporné, že si je každý bude dělat po svém. Sám McCarthy je hluboce křesťanský člověk a svou knihou se snaží sdělit čtenářům, že západní civilizaci – když nebe zmizelo – chybí Bůh. Ale kniha má poselství univerzálnější, oslovující i lidi jiné víry (nebo i nevíry). Metafyzické odlišování „hodných a zlých“ (v terminologii dítěte) je velmi silné.McCarthy ukazuje těm nepokorným, kteří si s naším světem chtějí hrát, zranitelnost dnešního vyspělého světa. Ukazuje podstatu života. Naznačuje, jak rychle může přijít zkáza. Že je možné, aby se stalo něco, na co člověk nemá sebemenší bezprostřední vliv. Jak snadno se může zhroutit celá civilizace. Jak některé věci ztratí svůj význam a naopak, že význam některých, do té chvíle podceňovaných věcí, nečekaně narůstá. K zamyšlení vybízí i rychlost, s jakou nastává rozpad jakýchkoli společenských struktur, jak nezastavitelně dochází k atomizaci lidské společnosti, vedoucí až k tomu, že se lidé před sebou skrývají. Přesto na vztahu otce a syna McCarthy ukazuje, jak je blízkost druhého člověka pro život klíčová – přežívají jedině díky vzájemné podpoře, respektu a naslouchání jeden druhému. Je to sice kniha vysoce moderní a dnešní, ale současně – v dobrém slova smyslu – až příliš „stará“. Vrací nám několik zásadních témat, která se již zdála být – „postmoderně“ – znehodnocena. McCarthy ví, že tomu tak není a být nemůže. Nemám rád běžnou science fiction literaturu, ale vím, že ta je ve svých vrcholech – kde nejde o uchvacovávání se výdobytky techniky, ale o modelování hypotetického světa – naprosto úžasná, zejména ve svých antiutopiích. I tato kniha je toho příkladem.
Václav Klaus,
anketa LN Kniha roku 2008,
Lidové noviny, 18. prosince 2008