n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, lipca 06, 2012

" łże suverenność " * t r y u m f a t o r z y

Uroczystość odsłonięcia pomnika ewakuacji bojowników getta warszawskiego

http://www.msz.gov.pl/Uroczystosc,odsloniecia,pomnika,ewakuacji,bojownikow,getta,warszawskiego,35782.html

2010.05.13
Symcha Rotem (Kazik Ratajzer) oraz Pnina Grynszpan
Minister Radosław Sikorski wita się z Ambasadorem USA w Polsce Lee Feinsteinem i Szewachem Weissem
Minister Radosław Sikorski w trakcie powitania zgromadzonych

Przemówienie przedstawiciela delegacji Izraela
Minister Radosław Sikorski z żoną Anne Applebaum
Przemówienie Symchy Rotema (Kazika Ratajzera), który wyprowadził z getta ostatnią grupę bojowców
Zastępca Prezydenta m.st. Warszawy Jacek Wojciechowicz w trakcie przemówienia

czwartek, lipca 05, 2012

film o wojnie atomowej, UK, 1984


THREADS. Wstrząsający film o wojnie atomowej.


Film został zrealizowany w oparciu o autentyczne materiały oraz symulacje British Army na wypadek konfliktu atomowego. Został wyemitowany w brytyjskiej BBC tylko raz w 1984 roku, po czym jego emisja została wstrzymana ze względu na autentyzm i dramatyzm przekazu.   

Prawdziwość tego filmu potęguje konflikt irański stanowiący kanwę tego filmu, co czyni go bardzo aktualnym również w dzisiejszych czasach.


środa, lipca 04, 2012

Zydzi powinni przeprosic Polakow


Zydzi powinni przeprosic Polakow


1 Data: Maj 16 2009 18:40:27
Autor: wawa     wawa4WYTNIJTO@poczta.onet.eu

Zydzi powinni przeprosic Polaków:

- Za zdradzanie nas na rzecz zaborców

Powszechnie wiadomo, ze przez cale stulecia Polska byla jedy­nym schronieniem
dla Zydów z calej Europy. Zyskala wtedy miano paradisus Judeorum (Raj dla
Zydów), uzyte wobec Polski m.in. W Wielkiej Encyklopedii Francuskiej w XVIII w.
Wspólczesny histo­ryk zydowski Burnett Litvinoff ocenil w monumentalnym dziele
Antysemitism and Modern History (London 1988, ze przypusz­czalnie Polska
uratowala Zydów od calkowitego wyniszczenia w wiekach srednich i w dobie
Odrodzenia. Niestety za to schronie­nie, udzielane przez stulecia Zydom,
przesladowanym w calej resz­cie Europy, jakze czesto spotykalismy sie w dobie
zaborów z przejawami skrajnej wrecz ucieczki od wdziecznosci ze strony wielkiej
czesci Zydów.

Slynny zydowski przywódca syjonistyczny dr Leon Reich pisal w 1910 r., ze:
Potrzeba trzymania z silniejszym bierze u Zydów góre nad poczuciem wdziecznosci
(cyt. za: M. Wankowicz O Zydach, Kultu­ra 7-8,1950, s. 45). Doswiadczylismy tego
niestety az nazbyt czesto w czasie zaborów. Przewazajaca czesc Zydów okazala sie
calkowicie obojetna na los Polaków w czasie ich najgorszej niedoli w zaborze
rosyjskim i pruskim (bardziej zlozona byla sytuacja w zaborze au­striackim), a
czestokroc zdecydowanie stawala po stronie bez­wzglednych rusyfikatorów i
germanizatorów.

Ci sposród Zydów, którzy poparli Polaków w czasie ich niewoli stanowili
mniejszosc, poczawszy od Berka Joselewicza poprzez rabi­nów Abrahama Kohna
(otrutego w 1848 r. przez ortodoksyjnego [5] Zyda za swa manifestacyjna
propolskosc) i Meiselsa do Askenazego czy Feldmana.

Do niesamowitych rozmiarów dochodzilo niekiedy identyfiko­wanie sie Zydów z
zaborcami Polski. Historyk zydowski Jakub Schall wspominal, ze w 1848 r. Zydzi
poznanscy stanowczo odrzucili wezwania do powstania polskiego, twierdzac, ze
czuja sie Niemcami i ze ze sprawa polska nie maja doslownie nic wspólnego.

To calkowite identyfikowanie sie z Prusami i niechec do Polski ce­chowalo
konsekwentnie poznanskich Zydów i wciagu nastepnego pólwiecza. Jeszcze w 1910 r.
na 26 422 Zydów pruskich 26 400 podalo sie przy spisie ludnosci za Niemców, a
tylko 22 za Polaków (por. M. Stecka Zydzi w Polsce, Warszawa 1921, s. 45). W
zaborze rosyjskim tylko raz na kilka lat doszlo do prawdziwego przelomu i
bratania sie polsko-zydowskiego w okresie bezposrednio przed Powstaniem
Styczniowym (by przypomniec chocby piekna postac Zyda Michala Landego, który z
krzyzem w reku zginal od kul carskich zoldaków w czasie patriotycznej
manifestacji). Wkrótce po klesce powstania, gdy rozsrozyl sie terror rosyjski w
Polsce, wiekszosc Zydów uznala, ze nie warto dluzej dzielic losu pokonanych
Polaków i blyskawicznie sie od nich zdystansowala. Szczególne oburzenie w
polskich srodowiskach wywolywalo wykupywanie przez niektórych Zydów za bezcen
ma­jatków, skonfiskowanych przez wladze carskie rodzinom polskim, zamieszanym w
powstanie 1863 r.

Poparcie przez wielka czesc Zydów zaborców Polski: Rosjan i Prusaków
doprowadzilo do maksymalnego rozczarowania u pol­skich twórców w swoim czasie
najbardziej nawet przychylnie usto­sunkowanych do Zydów, od Boleslawa Prusa po
Aleksandra Swietochowskiego. Jakze wymowne pod tym wzgledem sa Kroniki Prusa z
lat 1909-1910. Prus pisal wówczas: (...) Stosunek niektórych grup zydowskich do
Polaków jest nie tylko niegodziwy, ale wprost - nie­przyzwoity (...) litwacy
(tj. Zydzi przybyli z Rosji - J.R.N.) odgrywaja role rusyfikatorów u nas, nawet
obrazaja nas, a Zydzi poznanscy wrecz glosza, ze zawsze walczyli przeciw Polakom
w interesie Niemiec (...). Ilez to razy wobec Polaków i Rosjan socjalisci
zydowscy czy nacjonalisci wykrzy­kiwali, ze Polska jest trupem gnijacym, a
Polacy rasa znikczemniala. (...) Kiedy cala imigracja niemiecka, chocby sprzed
stu lat, stala sie nasza krwia, koscia, sercem i dusza, masy zydowskie po wielu
wiekach sa nam obcymi; wiecej nawet - niektóre grupy zydowskie przypominaja
armie, która toczy z nami walke w celu wytepienia czy wygnania wiekszej czesci
[6] nas, a zamienienia reszty na swoich lenników, jezeli nie niewolników! (...)
(cyt. za: B. Prus Kroniki, t. XX, Warszawa 1970, s. 147,271,272).

- Za jakze licznych Zydów, szpicli i donosicieli w sluzbie carów

Historia odnotowala cale legiony antypolskich Zydów, szpicli i donosicieli. Mamy
rozliczne dokumenty na temat donoszacym Moskalom Zydów w czasie powstania
kosciuszkowskiego i wojny 1812 r. (ogromna czesc Zydów trzymala wtedy za
Moskwa). Do szczególnego rozkwitu doszlo promoskiewskie szpiclowanie z kregów
zydowskich w dobie Królestwa Kongresowego. Maurycy Mochnacki w swym wielkim
dziele Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831 (Warszawa 1984, t. I, s.
95) pisal, ze cala policja tajna, tak w Polszcze kongresowej i w guberniach
naszych, jak we wlasciwej Moskwie przez Zydów byla sprawowana. Znamienne tez, ze
gdy lud warszawski zabral sie do wieszania zdrajców i szpiegów w sierpniu 1831
r., to glównie Zydzi, jako najgorsi donosiciele padli ofiara tego wybuchu gniewu
ludu. By przypomniec chocby niektóre nazwiska powieszonych szpicli, poczawszy od
oslawionego Joela Mojzesza Birnbauma po Czyzyka Herszke Jednoraczke, Ejzyka
Lewkowicza Dzwarca, Abrahama Moszkowicza, Icka Mittelmana, Berka Blinnen-kranza
czy Fajwela Jekowicza.

Losy polskie naznaczone zostaly az zbyt wielka iloscia spisków zniweczonych
przez denuncjacje promoskiewskich Zydów-donosicieli. Poczawszy od historii
aresztowania w 1797 r. Sebastiana Ciecierskiego na skutek denuncjacji
wilenskiego Zyda Tobiasza Abrahamowicza. Aresztowanie doprowadzilo w efekcie do
wykry­cia wszystkich uczestników polskiego spisku na Litwie i w Warszawie.
Niewiele osób niestety wie o nikczemnej roli takich Zydów-donosicieli jak
wlasciciel winiarni Nisel Rosenthal, który wydal na smierc najslynniejszego
polskiego emisariusza Szymona Konarskiego, jak Artur Goldman, który wydal
carskiej policji przywódce Powstania Styczniowego Romualda Traugutta czy Lej-zor
Butler, który wydal Warynskiego. Przyklady tego typu mozna niestety dlugo, dlugo
mnozyc. [7]

- Za koncepcje Judeo-Polonii

Za szczególnie oburzajacy przyklad niewdziecznosci wobec Pol­ski trzeba uznac
wysuwane wielokrotnie przez niektórych Zydów rosyjskich, niemieckich i polskich
pomysly stworzenia tzw. Judeo-Polonii lub Judeo-Polski. Projekty te zmierzaly do
tego, zeby Polska jako prowincja rosyjska lub niemiecka musiala znosic
szczególne uprzywilejowanie zydowskiej mniejszosci narodowej, protegowanej na
kazdym kroku przez antypolski rzad zaborczy. Plany Judeo-Polonii grozily
umocnieniem ostatecznego rozczlonkowania Polski z pomoca wyslugujacych sie
zaborcom Zydów. Ta haniebna sprawa jest wciaz jeszcze za malo znana, a przez
dziesieciolecia PRL nalezala do najpilniej strzezonych tematów tabu. Tym, którzy
podwazaja w ogóle istnienie projektów Judeo-Polonii, traktujac pisanie o nich
jako wymysl antyzydowski, radze jak najszybciej zajrzec do wyda­nego w 1919 r. w
Warszawie Pamietnika i zjazdu zjednoczenia Po­laków wyznania mojzeszowego. W
ksiazce tej, opisujacej przebieg wielkiego, a dzis tak swiadomie przemilczanego
forum kilkuset Zy­dów - polskich patriotów, juz na wstepie znalazlo sie
stanowcze potepienie antypolskich pomyslów Judeo-Polonii. Inzynier Kazi­mierz
Sterling, w referacie wygloszonym na zjezdzie, napietnowal projekt Judeo-Polonii
jako smiertelne zagrozenie dla Polaków, wska­zujac na jego autora - syjoniste
rosyjsko-zydowskiego z Odessy -Wladimira Zabotinskiego. Grozil on Polakom w
artykulach, ze jesli nie pójda na maksymalne ustepstwa wobec Zydów, to musza sie
liczyc z tym, ze ci pójda na maksymalne antypolskie wspóldzialanie z rosyjskimi
zaborcami.

W slad za Zabotinskim z kolejnym projektem Judeo-Polonii tyl­ko, ze opartej o
Niemcy, wystapil we wrzesniu 1914 r. tzw. Deutschen Komittee zur Befreiung der
Russischen Juden (Niemiecki Ko­mitet Wyzwolenia Zydów Rosyjskich), znany pózniej
z wielu polakozerczych dzialan i pomyslów. Sugerowal on Niemcom powolanie na
terenie ziem polskich dawniej zagarnietych przez Rosje panstwa buforowego, które
na trwale rozczlonkowaloby ludnosc polska i zapobieglo jej mozliwosciom
irredenty. Mialo ono byc zdominowa­ne przez 6 milionów Zydów z Polski i Rosji.
Zydzi zwiazani z niemiecka kultura i jezykiem dzieki swemu yidish byliby swego
rodzaju Kulturtregerami niemieckiej cywilizacji w nowym protektoracie. [8] W
sklad utworzonego na terenach miedzy Baltykiem a Mo­rzem Czarnym panstwa
buforowego wchodziloby razem 6 milionów Zydów, 1,8 milionów Niemców, 8 milionów
Polaków, 5-6 milionów Ukrainców, 4 miliony Bialorusinów, 3,5 miliona Litwinów i
Lotyszów.

Plan panstwa buforowego byl szczególnie niebezpieczny z polskiego punktu
widzenia. Jego zrealizowanie doprowadziloby bowiem do trwalego podzialu narodu
polskiego, z którego 11 milio­nów pozostaloby poza granicami nowego panstwa
buforowego. Tych zas osiem milionów Polaków, którzy weszliby do nowego pan­stwa
buforowego, poddano by intensywnej germanizacji, prowa­dzonej przez Niemców i
Zydów. Przy okazji zrecznie rozgrywano by przeciw Polakom wielomilionowe rzesze
innych narodowosci. Byla­by to prawdziwie smiertelna petla dla Polski.

Na szczescie dla Polaków Niemcy ostatecznie nie zdecydowali sie na realizacje
tak niebezpiecznego dla nas planu Zydów niemiec­kich.

- Za rozliczne kampanie antypolonizmu

Niewiele osób w Polsce, patrzac na dzisiejsza ofensywe zydow­skiego
antypolonizmu zdaje sobie sprawe, ze jest to juz kolejna fala polakozerczych
kampanii, rozpoczetych po raz pierwszy na mie­dzynarodowa skale w czasie I wojny
swiatowej. To wtedy wlasnie duza czesc Zydów polskich, niemieckich i
amerykanskich wstapila z najróznorodniejszymi oszczerstwami na temat Polaków,
nagla­snianymi w róznych organach prasy europejskiej i amerykanskiej. Glównym
celem ówczesnej kampanii antypolonizmu bylo zapobie­zenie powstaniu niepodleglej
Polski. Dla bardzo wielu Zydów (poza patriotycznie polskimi Zydami -
asymilatorami, stanowiacymi nie­stety tylko jedna dziesiata czesc Zydów
polskich), pojawiajaca sie od poczatku I wojny swiatowej wizja niepodleglosci
Polski, i to Polski katolickiej, rysowala sie jako prawdziwy koszmar.

Niepodleglosc Polski widziana byla przez Zydów (takze tych rewolucyjnych z
SDKPiL na czele z Róza Luksemburg) jako grozba rozdzielenia trzech milionów
Zydów polskich od trzech milionów Zydów rosyjskich. Robili wiec co mogli, by
temu zapobiec. Wbrew [9] jakimkolwiek faktom upowszechniano na calym swiecie
twierdzenia o okrutnych pogromach na Zydach, przeprowadzanych jakoby przez
rozbestwionych Polaków. Mial to byc dowód, ze Polacy w zadnym razie nie dojrzeli
do jakiejkolwiek niepodleglosci, zbyt sa bowiem dzicy i niebezpieczni dla
wszelkich nacji wokól. Ta trwajaca kilka lat pelna niesamowitych klamstw
kampania przyniosla ogromne szkody dobremu imieniu Polski, pomimo prób jej
przeciw­dzialania ze strony grupy oburzonych antypolskimi oszczerstwami
uczciwych Zydów. Kilku z nich opublikowalo nawet odrebne pozy­cje ksiazkowe w
obronie prawdy o Polakach (Benjamin Segel, Ber­nard Lauer, Herman Feldstein i
Emil Deiches). Zydowskim polako­zercom nie udalo sie wprawdzie zapobiec
przeszkodzeniu wybiciu sie Polski na niepodleglosc, ale udalo sie im doprowadzic
do na­rzucenia Polsce skrajnie niekorzystnego traktatu o mniejszosciach
narodowych w 1919 r.

Takze w latach miedzywojennych niejednokrotnie dochodzilo do pojawiania sie
kolejnych fal antypolonizmu, zwlaszcza w niebywale oszczerczej czesci prasy
Zydów amerykanskich. Nierzadko za ata­kami na Polske i Polaków kryly sie
prosowieckie sympatie duzej czesci Zydów na Zachodzie. Od 1943 r. po wykryciu
zbrodni w Katyniu rozpoczela sie - z inicjatywy sowieckiej - nowa fala
zy­dowskiego antypolonizmu na Zachodzie. Ataki na Polaków jako rzekomych
faszystów, antysemitów i nacjonalistów mialy odwracac uwage zachodniej opinii
publicznej od sowieckich zbrodni, a zara­zem przekonywac, ze w tak ciemnym jak
Polska kraju, jedynie twar­da sowiecka piesc moze byc najlepszym zabezpieczeniem
przed wybuchami polskiego dzikiego antysemityzmu. Nowa, coraz bar­dziej
zmasowana ofensywe antypolonizmu, obserwujemy w ostatnich dziesiecioleciach, od
filmów Holocaust i Shoah po Shtetl i ksiazki J.T. Grossa. Cele sa bardzo
zróznicowane, a zydow­ski antypolonizm korzysta bardzo czesto ze wsparcia
niemieckiego i rosyjskiego antypolonizmu. Stad takie motywy, jak chec wybielenia
Niemców kosztem Polaków, wspieranie sie wzajemnie Niemców i Zydów w roszczeniach
wobec Polaków, staranie sie o upokorzenie Polski na arenie miedzynarodowej,
nader chetnie wspierane przez ciche intrygi Rosji. [10]

- Za role w partii zdrady narodowej - KPP

Juz w czasie sowieckiego najazdu na Polske zaznaczyl sie bardzo znaczacy udzial
lewicowych srodowisk zydowskich w poparciu dla bolszewickiej napasci (m.in.
udzial Feliksa Kohna i Józefa Unszlichta w samozwanczym rzadzie komunistycznym
na uslugach Armii Czerwonej w Bialymstoku. Ze srodowiska zydowskiego wywodzil
sie równiez trzon kierownictwa partii zdrady narodowej - Komuni­stycznej Partii
Polski (KPP), w tym jej glówny przywódca Adolf Warszawski (Warski). Zydowscy
komunisci wspierali bez reszty agenturalny program KPP (poparcie dla roszczen
terytorialnych wobec Polski na wschodzie i na zachodzie. Jak pisal zydowski
ba­dacz Jeff Schatz, zydowscy komunisci stanowili 54 procent aktywne­go
kierownictwa KPP w 1935 r. W Warszawie w 1937 r. Zydzi sta­nowili az 65 procent
ogólu czlonków organizacji komunistycznej.

- Za zdrade Polski na Kresach w latach 1939-1941

W wydanej w 1999 r. ksiazce Przemilczane zbrodnie szeroko opisalem juz
róznorakie przejawy zdradzenia Polski przez przewa­zajaca czesc Zydów na Kresach
wschodnich w latach 1939-1941. Pi­salem miedzy innymi o szerokim udziale Zydów w
antypolskiej dywersji prosowieckiej we wrzesniu 1939 r., o jakze licznych
przeja­wach denuncjowania Polaków i ukladania list Polaków do wywie­zienia na
Sybir, o walce z polskimi tradycjami narodowymi i religia katolicka, o
zydowskiej inteligenckiej Targowicy we Lwowie, o licznych przypadkach mordowania
Polaków (m.in. Wymordowa­niu dominikanów w Czortkowie przez zydowskich NKWD-zistów).

- Za zbrodnie w Koniuchach i Nalibokach

Ciagle niewiele sie robi dla jak najszybszego zakonczenia sledztwa (wszczetego
przez IPN na skutek udokumentowanych nalegan Kongresu Polonii Kanadyjskiej) w
sprawie mordów popel­nionych na kilku setkach polskich mieszkanców wsi Koniuchy
[11] i Naliboki, w tym wielu kobiet i dzieci. Ustalenie sprawców okrut­nego
mordu popelnionego 29 stycznia 1944 r. przez zydowskich partyzantów sowieckich
na 300 polskich mieszkancach wsi Koniu­chy nie jest szczególnie trudne. Paru z
nich bowiem wrecz chlubilo sie swymi zbrodniczymi dokonaniami. Na przyklad Chaim
Lazar opisywal w ksiazce Destruction and Resistance (New York, Shengold
Publisher, 1985, s. 174-175): Pewnego wieczoru stu dwudziestu partyzantów z
wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepsza bron, wyru­szylo w kierunku wsi. Bylo
wsród nich okolo 50 Zydów, przewodzonych przez Jaakowa Prennera. o pólnocy
przybyli oni na koniec wsi i zajeli odpo­wiednie pozycje. Rozkaz nakazywal nie
pozostawic ani jednej zywej duszy. Nawet zwierzeta domowe mialy byc wybite, a
cala wlasnosc zniszczona... Sygnal dano tuz przed switem. Wciagu niewielu minut
otoczono wies z trzech stron, z czwartej strony byla rzeka i jedyny most, który
znajdowal sie w rekach partyzantów. Partyzanci, z zawczasu przygotowanymi
po­chodniami, podpalali domy, stajnie i spichlerze, otwierajac intensywny
ostrzal domów... Pólnadzy chlopi wyskakiwali z okien szukajac drogi ratun­ku.
Wszedzie czekaly na nich jednak nieszczesne kule. Wielu wskakiwalo do rzeki i
plynelo nia ku drugiemu brzegowi, ale i ich równiez spotka ten sam los. Misja
zostala wypelniona w ciagu krótkiego czasu. Szescdziesiat rodzin liczacych okolo
300 ludzi zostalo zabitych; nikt z nich nie przezyl.

Potwierdzenie opisów rzezi dokonanej na polskich chlopach przez zydowskich
partyzantów znajdujemy równiez w paru innych ksiazkach zydowskich autorów, m.in.
Isaaca Kowalskiego. Znane sa nawet nazwiska niektórych zydowskich partyzantów
uczestnicza­cych w rzezi na Polakach: Israel Weiss, Schlomo Brand, Chaim La­zar,
Jacob Prenner, Isaac Kowalski, Zalman Wolozni.

Pomimo ze minelo juz ponad piec miesiecy od ogloszenia przez IPN o wszczeciu
sledztwa w sprawie mordu w Koniuchach, ciagle nie slyszymy zadnych oficjalnych
enuncjacji p. Kieresa na temat postepów tego sledztwa. Czy dlatego, ze w
Koniuchach zgineli tyl­ko Polacy? A przeciez w tym czasie, gdy tak niegodnie
milczy szef IPN - p. Kieres, wyszly na jaw nowe informacje odslaniajace
okru­cienstwo zbrodni popelnionej przez komunistów zydowskich na mieszkancach
Koniuchów. Byly to przede wszystkim wstrzasajace relacje na temat masakry
Polaków publikowane w polskiej gazecie wilenskiej Naszej Gazecie w marcu 2001 i
w polonijnym periody­ku Gazeta z Toronto z maja 2001 r. Oto fragmenty tych,
jakze wstrzasajacych swiadectw. [12]

W Naszej Gazecie z 29 marca 2001 r. czytamy m.in.: wyliczenie niektórych nazwisk
osób zamordowanych noca 29 stycznia 1944 r. przez zydowskich partyzantów
sowieckich. Byly wsród nich m.in. N. Molisówna, wiek ok. 1,5 roku, Marysia
Tubinówna ok. 4 lat i cale rodziny, tak jak Zyg­munt Bandalewicz (8 lat),
Mieczyslaw Bandalewicz (9 lat), Stanislaw Ban­dalewicz (45 lat), Józef
Bandalewicz (54 lata), Stefania Bandalewiczowa (48 lat). Póltoraroczna córeczka
Molisowej zginela wraz z matka, gdy ta ucie­kala posród kul trzymajac ja na
reku. Andrzej Kumor cytuje w artykule Gazety w Toronto z 4-6 maja 2001 r.
rozmowe z naocznym swiad­kiem tamtych wydarzen Edwardem Tubinem (mial wówczas 13
lat). Tubin opisywal: Nie bylo róznicy, kogo zlapali to wszystkich bili. Nawet
kobiete jedna, uciekala tam w las ku cmentarzu, to nie strzelali, ale kamie­niem
zabili, kamieniem w glowe. Jak mame zabili, to moze z osiem kul po piersiach
puscili (...). Wojtkiewicza zona byla w ciazy i chlopak byl, nie mial nawet dwa
latka. Zabili ja, a chlopak zostal zywy. Przyniesli slome, na nia rzucili,
zapalili. Temu chlopaczkowi nogi poopalalo - paluszki jemu odpa­dly. Przezyl pod
ta matka. Jak zapalili to tylko nogi mu sie spalily. Bylo strasznie, bylo
strasznie, nie przepuscili nikomu.

Dlaczego dokonano tego mordu na Polakach z Koniuchów? Bo chciano odpowiednio
odstraszajaco ukarac mieszkanców wioski, która chciala sie bronic przed ciaglymi
rabunkami. Polscy chlopi zorganizowali jednostke samoobrony, aby chronic wies
przed cia­glym rekwirowaniem zywnosci. Bo wies juz nie miala doslownie srodków
do zycia. Wilenska Nasza Gazeta z 29 marca 2001 r. przytacza relacje naocznego
swiadka Liliany Narkowicz opisujaca, ze partyzanci dokonywali wciaz grabiezczych
napadów, niczym bandyci. Nasi mezczyzni zbuntowali sie. Nie mielismy, czym
karmic wlasnych dzie­ci. U niektórych bieda az piszczala.

Innym przykladem rzezi dokonanej na Polakach przez zydow­skich partyzantów
sowieckich byl los miasteczka Naliboki w powiecie Stolpce, województwo
nowogrodzkie. 8 maja 1943 r. o swicie 128 polskich mieszkanców tego miasteczka
zostalo wymor­dowanych przez partyzantów dowodzonych przez dwóch zydow­skich
dowódców Tuwie Bielskiego i Szolema Zorina. Waclaw Nowicki, uratowany swiadek
tych wydarzen tak opisywal w ksiazce Zywe echa (Warszawa 1993) rzez na Polakach,
gdy o swicie przy­byli partyzanci-mordercy: Godzina 5 rano, 8 maja 1943 r. Dluga
seria z kaemu rozprula ponizej okien frontowa sciane naszego domu, stojaca pod
nia kanapa - przeleciala przez pokój i ugrzezla w przeciwleglej scianie zaledwie
[13] kilka centymetrów nad naszymi glowami (...). Mama dopadla okna. -Wies
plonie! - krzyczy (...). o godzinie 7.00 sciany i jeki ucichly. Ze­wszad wialo
groza smierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyc tragedie
swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespelna 2 godziny zginelo
128 niewinnych ludzi. Wiekszosc z nich, jak stwierdzili potem naoczni
swiadkowie, z rak siepaczy Bielskiego i Pobiedy.

Mordercy obojga plci wpadali do mieszkan i seriami z automatów uni­cestwiali we
snie cale rodziny, a obrabowane w pospiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i
pijani od krwi z okrzykiem hura szli dalej mordowac. Wielu zbudzonych nagla
strzelanina i jekiem sasiadów wylatywalo na podwórko. Tych rozstrzeliwano z
dziecmi pod scianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali sie w
popiól. Daleko slychac bylo ryk bydla i rzenie zagrabionych koni. Podczas
dantejskiego pogrzebu trudno bylo zidentyfikowac pozostale czasem tylko konczyny
dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Lojków, Chmarów i wielu innych.

Warto tu dodac, ze zydowski dowódca partyzancki Tuwia Biel­ski byl wymieniony
jednoznacznie jako sprawca rzezi w Nalibokach miedzy innymi w publikowanym w
Magazynie Gazety Wyborczej z 15 listopada 1996 r. tekscie Jacka Hugo Badera A
rewolucja to miala byc przyjemnosc. Bader pisal tam m.in. cytujac relacje
party­zanckie z tamtych lat: Zaczely sie masowe rabunki wsi. l to nie bylo raz
czy dwa, ale jedni wychodzili, drudzy wchodzili. Miejscowi zaczeli wiec walczyc
o chleb, organizowali polsko-bialoruska samoobrone. My ja wspie­ralismy. Sowieci
likwidowali. Wykanczali wioski. Derewno, Rubieszewicze, Starynki, Michalowo. W
Nalibokach wyrzneli 127 ludzi z samoobrony. Wszyscy mówili, ze Naliboki zrobil
Bielski. Wczesniej J. Hugo Bader pisal, ze Tuwia Bielski byl partyzantem
zydowskim. Inny rozmówca Badera - Boradyn tak mówil o zydowskich partyzantach z
oddzia­lów Tuwii Bielskiego i Szolema Zorina: Grupy rabusiów i tyle, którzy
brali, od kogo popadnie. Jedzenie, dzieciece ubrania, posciel, lyzki, widelce,
kosztownosci...

Obraz uzupelnia w tekscie Badera relacja b. zydowskiego party­zanta, dzis
emeryta - Jakowa Rumowicza. Wspominal on: U nas prawie polowa to Zydzi byli, ale
co to za partyzanci? Grabili tylko i gwalcili. [14]

- Za role Zydów w stalinizacji Polski

Od dluzszego czasu trwa proces wybielania roli Zydów w stalinizowaniu Polski, a
w szczególnosci w rozwijaniu najokrutniejszego instrumentu stalinowskiego
terroru - Ministerstwa Bezpieczen­stwa Publicznego i Urzedów Bezpieczenstwa.
Dokonuje sie prawdzi­wych ekwilibrystyk w wyliczaniu Zydów w bezpiece i ich
procento­wego udzialu w UB (chocby w tekstach K. Kerstenowej, znanej nie­gdys
chwalczyni komunizmu, poczawszy od jej oslawionej ksiazki o PKWN). Obliczeniami
procentowymi, które maja stawiac na równi kazdego podrzednego prymitywnego ubeka
z Pacanowa czy Grójca z wyrafinowanymi nadzorcami bezpieki na szczytach typu
Bermana, próbuje sie maksymalnie zaciemniac faktyczna sytuacje. Wszelkie rekordy
pod wzgledem wybielania roli Zydów w bezpiece pobil jed­nak oslawiony antypolski
hochsztapler Jan Tomasz Gross, piszac w wydanej w 2000 roku w USA pracy
zbiorowej Politics of Retribution, ze w polskiej bezpiece bylo wszystkiego kilka
tuzinów Zy­dów. Dlatego tak istotne wydaje sie przypomnienie, ze nie chodzilo o
rzekoma mala garstke Zydów w bezpiece, lecz o ich bardzo wielkie ilosci w
aparacie stalinowskiego terroru, i to na kluczowych pozy­cjach. Poczawszy od
faktycznego nadzorcy calego aparatu terroru, niszczacego tysiace polskich
patriotów - Jakuba Bermana, przez lata czlonka Biura Politycznego KC PPR, a
pózniej KC PZPR odpowie­dzialnego za nadzór nad bezpieka. Byl to najbardziej
niebezpieczny dla Polski morderca zza biurka, faktycznie zbrodniarz Numer Jeden,
którego nigdy za swe zbrodnie nie ukarano.

Oto przykladowo niektóre funkcje sprawowane przez zydow­skich bezpieczniaków.
Wiceministrowie Bezpieczenstwa Publiczne­go: Mieczyslaw Mietkowski i Roman
Romkowski, dowódca Korpu­su Bezpieczenstwa Wewnetrznego Juliusz Hibner, dyrektor
Gabi­netu Ministra BP, pózniej m.in. p.o. dyrektora Departamentu III MBP
(Ministerstwa Bezpieczenstwa Publicznego) Leon Ajzen-Andrzejewski, p.o.
dyrektora Gabinetu Ministra BP Zygmunt Braude, dyrektor Centralnej Szkoly MBP w
Lodzi, pózniej dyrektor De­partamentu Spoleczno-Administracyjnego MSW Mieczyslaw
Broniatowski, dyrektor Departamentu V, a pózniej III MBP Julia Brysti-ger,
dyrektor Gabinetu Ministra BP Juliusz Burgin, dyrektor Depar­tamentu VII, a
pózniej dyrektor Departamentu III MBP Józef Czaplicki, [15] dyrektor Gabinetu
Ministra BP Michal Drzewiecki, dyrektor Departamentu X MBP Anatol Fejgin,
dyrektor Departamentu Sledczego MBP Józef Rózanski, dyrektor Departamentu
Organizacji i Planowania MBP Michal Hakman, dyrektor Departamentu Szkole­nia MBP
Maria Kaminska, wicedyrektor Departamentu i MBP Julian Konar, dyrektor
Departamentu IV MBP Józef Kratko, dyrektor De­partamentu Wieziennictwa MBP
Dagobert Jerzy Lancut, dyrektor Centralnego Archiwum MBP Zygmunt Okret, dyrektor
Departa­mentu II MBP Leon Rubinsztejn, dyrektor Departamentu IV MBP Aleksander
Wolski-Dyszko, wicedyrektor Departamentu X MBP Józef Swiatlo, p.o. dyrektor
Departamentu II MBP Michal Taboryski, dyrektor Departamentu Sluzby Zdrowia MBP
Leon Gangel, dyrektor Centralnych Konsumów MBP Feliks Goldsztajn, wicedyrektor
De­partamentu Finansowego MBP Edward Kalecki, dyrektor Departa­mentu Sluzby
Zdrowia MBP Ludwik Przysuski, wicedyrektor De­partamentu Sluzby Zdrowia MBP Leon
Stach, wicedyrektor Depar­tamentu VII MBP Marek Fink, wicedyrektor Departamentu
Szkole­nia MBP Helena Gruda, wicedyrektor Departamentu IV MBP Ber­nard
Konieczny, wicedyrektor Departamentu III MBP Czeslaw Rin-ger, wicedyrektor
Departamentu V MBP Józef Tyminski.

Prawdziwa Liga Dyrektorów. Przyklady tego typu osób naro­dowosci zydowskiej na
kluczowych stanowiskach w bezpiece mozna by jeszcze bardzo dlugo mnozyc (por.
szerzej zródlowe opracowanie M. Piotrowskiego Ludzie bezpieki z walce z Narodem
i Kosciolem. Sluzba Bezpieczenstwa w Polskiej Rzeczypospolitej ludowej w latach
1944-1978 - Centrala, Lublin 2000, s. 313-345).

Dodajmy do tego fakt, ze decydujaca role w Ministerstwie Spra­wiedliwosci
odgrywal wiceminister Leon Chajn, przy figurancie ministrze polskiego
pochodzenia. Dodajmy odpowiedzialnych za represje tak licznych sedziów i
prokuratorów zydowskiego pocho­dzenia typu Heleny Wolinskiej, bezposrednio
odpowiedzialnej za mord na generale Nilu E. Fieldorfie, Marii Gurowskiej,
zastepcy prokuratora generalnego PRL Henryka Podlaskiego, zastepcy preze­sa
Najwyzszego Sadu Wojskowego Oskara Szyi Karlinera, szefa Glównego Zarzadu
Informacji Wojska Polskiego plk Stefana Kuhla, zwanego krwawym Kuhlem,
prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokurator Pauliny Kern, sedziego Emila Merza,
plk Józefa Feldma-na, plk Maksymiliana Litynskiego, plk Mariana Frenkiela, plk
Nauma [16] Lewandowskiego, prokuratorów w Prokuraturze Generalnej: Benedykta
Jodelisa, Pauline Kern, plk Feliksa Aspisa, plk Eugebiusza Landsberga, sedziego
Stefana Michnika etc.etc.

Wybielaczom roli Zydów w UB i generalnie w stalinowskiej wladzy warto
przypomniec jednobrzmiace swiadectwa na ten temat osób z jakze róznych srodowisk
intelektualnych od Marii Dabrow­skiej, Bohdana Cywinskiego i ojca Józefa M.
Bochenskiego po Stefa­na Kisielewskiego i Czeslawa Milosza. Najwybitniejsza
chyba pisar­ka tego okresu Maria Dabrowska w zapiskach w swym dzienniku pisala
pod data 17 czerwca 1947 r.: UB, sadownictwo sa calkowicie w reku Zydów. W ciagu
tych przeszlo dwu lat ani jeden Zyd nie mial pro­cesu politycznego. Zydzi
osadzaja i na kazn wydaja Polaków. Niemal dziewiec lat pózniej - 27 maja 1956 r.
ta sama Dabrowska zapisywa­la: Ostatnimi tygodniami bylam w Nieborowie w
towarzystwie samych Zydów oprócz Anny i Bogusia. Czeste ich rozmowy o wzrastaniu
antysemi­tyzmu. Czemu dzis sami sa czesciowo winni - bo jak mozna bylo dac soba
obsadzic wszystkie kluczowe pozycje zycia Polski: prokuratury, wydaw­nictwa,
ministerstwa, wladze partii, redakcje, film, radio itp.

Blizniaczo wrecz podobne w swej wymowie wydaja sie zapiski w dziennikach Stefana
Kisielewskiego. Pod data 18 pazdziernika 1968 r. Kisielewski pisze: Dwadziescia
lat temu powiedzialem Wazykowi, ze to, co robia Zydzi zemsci sie na nich srodze.
Wprowadzili do Polski ko­munizm w okresie stalinowskim, kiedy malo kto chcial
sie tego podjac z gojów (...). Niewiele pózniej, 4 listopada 1968 r. Kisielewski
zapi­suje: Po wojnie grupa przybylych z Rosji Zydów-komunistów (Zydzi zaw­sze
kochali komunizm) otrzymala pelnie wladzy w UB, sadownictwie, woj­sku, dlatego,
ze komunistów nie-Zydów prawie tu nie bylo, a jesli byli, to Rosja sie ich bala.
Ci Zydzi robili terror, jak im Stalin kazal (...).

Znany intelektualista katolicki Bohdan Cywinski tak ocenial role Zydów w
stalinizacji Polski na lamach podziemnego periodyku Glos w kwietniu 1985 roku:
Fakty manifestacyjnego popierania wladzy komunistycznej przez Zydów zaraz po
wojnie, wyjatkowe nagromadzenie osób pochodzenia zydowskiego w aspekcie wladzy,
a zwlaszcza w najbardziej znienawidzonych spolecznie resortach bezpieczenstwa i
propagandy oraz mnogosc przykladów szczególnej ich wrogosci wobec przejawów
polskiego szacunku dla narodowej tradycji - wszystko to w jakiejs mierze
pozostalo w swiadomosci starszych pokolen, powodujac zrozumiale urazy, z kolei
slynny katolicki intelektualista na emigracji ojciec Józef M. Bochenski
akcentowal na lamach paryskiej Kultury [17] (nr 7-8 z 1986 r.): Jak wiadomo,
wladza lezala w duzej mierze w ich (Zy­dów - J.R.N.) rekach po zajeciu Polski
przez wojska sowieckie - w szcze­gólnosci pewni Zydzi kierowali policja
bezpieczenstwa. Otóz ta wladza i ta policja jest odpowiedzialna za mord bardzo
wielu sposród najlepszych Pola­ków. Polacy maja, moim zdaniem, znacznie wieksze
prawo mówic o pogromie Polaków przez Zydów niz Zydzi o pogromach polskich
(podkr.-J.R.N.)

I wreszcie swiadectwo Czeslawa Milosza, tym wymowniejsze, ze chodzi o
intelektualiste znanego ze skrajnie prozydowskiej postawy, czlowieka, który
wzbogacil antypolskie uprzedzenia przedstawio­nym w wierszu Campo di Fiore
wymyslem o Polakach radosnie bawiacych sie na karuzeli wtedy, gdy plonelo
warszawskie getto. Przypomne tu, ze wymysl ten byl w swoim czasie prostowany
przez Wladyslawa Bartoszewskiego w tekscie Wierny krajowi (w Ze­szytach
historycznych paryskiej Kultury, z. 71 z 1985 r., s. 229). Bartoszewski
potwierdzal tam prawdziwosc stwierdzenia kuriera Jerzego Lerskiego o wózkach
zastyglej w bezruchu karuzeli, pi­szac: tak bylo! Karuzela byla nieczynna od
chwili wybuchu walk w getcie. Dzis ten sam Bartoszewski, chciwie wylapujacy
wszelkie zaszczyty ze strony zydowskiej, milczy jak grób w momencie, gdy kolejne
razy powiela sie przeciw Polakom miloszowy wymysl o radosnych za­bawach na
karuzeli w czasie walk w getcie. Wlasnie Milosz stwier­dzil w prawie nieznanym w
Polsce (poza moimi tekstami) wywia­dzie dla wydawanego w USA zydowskiego
czasopisma Tikkun (nr 2 z 1987 roku), mówiac o zydowskich komunistach: Oni
zajeli wszystkie czolowe pozycje w Polsce i równiez w bardzo okrutnej policji
bezpieczenstwa, poniewaz oni byli po prostu bardziej godni zaufania niz
miejscowa ludnosc. W tym stwierdzeniu Milosz nieco przesadzil, bo jednak Zydzi
nie zajeli wszystkich co do jednego stanowisk na szczytach wladzy i w bezpiece.
Byly tam jednak równiez i nie-zydowskie wyjatki, jak chocby Bierut i Radkiewicz,
choc grajace bardziej role figurantów. Generalnie jednak Milosz celnie okreslil
wyjatkowa, dominujaca role komunistów zydowskiego pochodzenia w stalinizacji Polski.

Wybielaczom roli Zydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomniec równiez
prawdziwie uczciwe i obiektywne swiadec­twa Polaków zydowskiego pochodzenia lub
polskich Zydów na ten temat. Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny
zydowskiego [18] pochodzenia w ksiazce Byc Zydem (Warszawa 1993, s. 181) pisal:
Proporcjonalnie wiecej bylo Zydów wsród katów niz ofiar, i chociaz nie wszyscy
byli równie gorliwi, to jednak w powszechnym odbiorze postrzega­na byla ich
aktywnosc. W innym miejscu swej ksiazki Wróblewski ubolewal, ze w 1968 roku pod
plaszczykiem dotknietej godnosci wyjez­dzali z kraju Zydzi, którzy sluzyli w UB,
byli sedziami czy prokuratorami z rekami umazanymi po lokcie we krwi.
Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia zydowskiego, który zadebiutowal
po wojnie, Leopold Tyrmand tak pisal w 1972 roku we wciaz swiadomie
prze­milczanej dzis w Polsce Cywilizacji komunizmu: Amerykanskie uniwersytety
przygarniaja dzis Zydów, którzy przez prawie 25 lat swych sluzb w policjach
politycznych Europy wschodniej ciezko przesladowali ludzi - w tym takze innych
Zydów - walczacych o prawo do niezawislosci sumienia. Dzis Zydzi ci chronia sie,
za swe niegdys tak latwo zapomniane zydostwo. Fakt, ze w Polsce w 1968 roku
przypomniano im nagle i brutalnie, ze sa Zydami, jest faktem groznym i
odrazajacym, wymagaja­cym napietnowania i potepienia. Ale nie czyni z nich ludzi
godnych sza­cunku, a nawet wspólczucia, a juz zupelnie nie upowaznia do
solidaryzo­wania z nimi. (...) Ludzie ci nie maja moralnego prawa do obrony,
przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistosci, w której po 25
latach dojsc moglo do tak karykaturalnych zwyrodnien mysli i pojec, jako
inzynierowie tej struktury, w której monstrualne klamstwo tak latwo jest uczynic
prawem zycia. Trudno jest zapomniec ich fanatyczna wiare w zlo, jaka glosili w
komunistycznych gazetach, ksiazkach, artykulach, filmach (...) (L. Tyrmand:
Cywilizacja komunizmu, Londyn 1972, s. 220-221).

Przypomnijmy równiez zapiski w dzienniku wybitnego twórcy pochodzenia
zydowskiego pisarza Marian Brandysa: Zydzi, którzy pozostali, weszli niemal w
calosci do nowej klasy rzadzacej (..) Zydzi gar­neli sie do wladzy jak cmy do
ognia (M. Brandys: Dziennik 1976-1977, Warszawa 1996, s. 235, 244). Profesor
zydowskiej literatury Ruth R. Wisse przypomniala na lamach elitarnego
zydowskiego czasopisma Commentary w styczniu 1987 roku, ze: Sowieci maja dlugie
doswiad­czenie w Polsce w wykorzystywaniu Zydów na swa korzysc. Bardzo zrecz­nie
pomogli oni w zatruciu stosunków polsko-zydowskich po wojnie przez wyznaczenie
wielu Zydów na widoczne pozycje wladzy w niepopularnym rzadzie komunistycznym
(...). Dodam do tego opinie slynnego zydow­skiego partyzanta doby wojny, pózniej
zakonnika Daniela Rufeisena: i jeszcze do tego po wojnie Zydzi zle przysluzyli
sie sprawom Polski (cyt. [19] za A. Tuszynska: Kilka portretów z Polska w tle,
Gdansk 1993, s. 138).

Zydowska lekarka Adina Blady Szwajgier zwierzala sie w rozmowie z Anka
Grupinska: Prosze nie zapominac, jaka byla rola Zydów w Polsce w okresie
powojennym. Kiedy dzis rozlicza sie zbrodnie stalinizmu... A nie moge
powiedziec, zeby tam Zydów nie bylo (...) Niech pani pamieta, ze wiekszosc tych
Zydów, którzy wrócili po wojnie do Rosji, zajela natychmiast najlepsze
stanowiska, których nie mogliby zajac przed wojna. Latwiej bylo Zydowi o to
stanowisko niz Polakowi. Bardzo to madra polityka Stalina (...) Zydom bardziej
wierzono niz Polakom (...) Ja mysle, ze Polacy po wojnie, wielu z nich przezylo
potworny koszmar. I niestety, utoz­samiane to jest z Zydami (...) Ta ojczyzna
byla niedobra nie tylko dla Zy­dów, prawda? Zreszta po wojnie byla najmniej
niedobra dla Zydów (A. Grupinski: Ciagle po kole. Rozmowy z zolnierzami getta
warszaw­skiego, Warszawa 2000, s. 184,186).

Godne uwagi na ten temat jest równiez swiadectwo zydowskie­go historyka i
publicysty Feliksa Mantela, który przez pewien czas po 1944 roku uczestniczyl w
zyciu publicznym Polski zwanej Ludo­wa, byl nawet krótko wiceministrem, aby
ostatecznie wyladowac na emigracji. Po latach bardzo ostro wspominal obserwowany
w Polsce po 1944 roku run na posady ze strony róznych osób zydowskiego
pochodzenia, piszac: Faktycznie Zydzi byli tylko instrumentem w rekach polityków
sowieckich (...) Wina niezaprzeczona tych Zydów, polskich ko­munistów jest to,
ze dali sie uzyc jako instrument polityki sowieckiej, drogi dazacej do
ujarzmienia narodu polskiego (F. Mantel: Stosunki polsko-zydowskie. Próba
analizy, Paryz 1986, s. 11).

Podobnie ocenial role jakze wielu Zydów-komunistów znany naukowiec zydowskiego
pochodzenia, byly dziekan Wydzialu Filo­zoficznego UW, odsuniety po marcu 1968
r., profesor Stefan Moraw­ski. W tekscie publikowanym w ksiazce Krajobraz po
szoku (War­szawa 1989, s. 20) Morawski wyznawal: (...) popelniono mnóstwo
ble­dów wysuwajac tuz po wojnie ludzi pochodzenia zydowskiego na wysokie
stanowiska w Sluzbie Bezpieczenstwa i wojsku. A wiekszosc z nich na nie chyba
nie zaslugiwala (...) Jestem przekonany, ze ta spolecznosc dala sie w niecny
sposób wykorzystac jako instrument w dlugoletniej krucjacie ujarzmiania Polski
przez Stalina. W swietle tego: nie to zawazylo, ze w polskiej partii
komunistycznej - tak jak w ogóle w historii ruchu komuni­stycznego - byl ogromny
procent ludzi pochodzenia zydowskiego. Zawazylo to, ze tymi wlasnie ludzmi,
poniewaz innych chetnych nie bylo, obsadzano [20] najwyzsze i najlepsze
stanowiska. A ludzie ci czestokroc nie mieli odpowiednich kwalifikacji. To byl
za duzy kapelusz na owe glowy (...).

Wybitny matematyk pochodzenia zydowskiego Hugo Steinhaus zapisal w swym
dzienniku juz 18 marca 1945 roku: w prezydium Rady Ministrów Zydzi maja 80 proc.
posad. To samo na innych wyzszych sta­nowiskach (H. Steinhaus: Wspomnienia i
zapiski, Londyn 1992, s. 298).

Warto moze przypomniec równiez dzis calkowicie niemal za­pomniany tekst
czolowego polskiego Zyda Stanislawa Krajewskiego z 1983 roku, a wiec z czasów,
gdy o wiele obiektywniej niz dzis sta­ral sie podejmowac sprawy stosunków
polsko-zydowskich. Piszac na lamach KOR-owskiej Krytyki pod pseudonimem Abel
Kainer, Krajewski stwierdzal: Istotnie powazna czesc kierowniczych stanowisk w
MBP (Ministerstwie Bezpieczenstwa Publicznego - J.R.N.) za cza­sów Bieruta
zajmowali Zydzi, czy ludzie pochodzenia zydowskiego. Jest to fakt, którego nie
wolno pomijac, fakt malo znany na Zachodzie, niezbyt chetnie wspominany przez
Zydów w Polsce. I o to wlasnie chodzi, ze dzis Zydzi polscy, w tym i sam pan
Krajewski, jeszcze bardziej niz kiedykolwiek staraja sie pomijac ponura
przeszlosc jakze wielu Zy­dów stalinowskich, tym chetniej za to odprawiajac
rózne sady nad Polakami. Moze te kilka przykladów z jakze bogatego zestawu
po­dobnych swiadectw (przygotowuje na ten temat odrebna gruba ksiazke) wystarczy
do zasygnalizowania: historyk pamieta! Moze te przyklady zniecheca równiez
amatorów szerzenia równie hucpiarskich klamstw jak te, które glosi ambasador
Izraela w Polsce Szewach Weiss. Maksymalnie negujac role Zydów w stalinizacji
Polski Weiss posunal sie do stwierdzenia, ze wszystkiego bylo zaledwie kilku
(Zydów) funkcjonariuszy w aparacie komunistycznej wladzy!

- Za gospodarcze niszczenie Polski w dobie stalinowskiej

Zydowscy prominenci na czele z Hilarym Mincem, dyktatorem calej gospodarki
polskiej w dobie stalinizmu, zadali niezwykle ciosy polskiej gospodarce, dopiero
dzwigajacej sie ze zniszczen wojen­nych. Minc wslawil sie juz przeprowadzeniem
tzw. bitwy o handel. Bitwy, która w katastrofalny sposób zdruzgotala polski [21]
handel i prywatna inicjatywe. To on wywarl decydujacy wplyw na wprowadzenie we
wrzesniu 1948 roku nowej skrajnie sekciarskiej polityki rolnej, niszczacej
szanse realnego rozwoju wsi. Maria Da­browska zapisala w swym dzienniku pod data
8 wrzesnia 1948 r. nastepujacy komentarz do gloszacego calkowita zmiane polityki
wobec wsi referatu Minca: (...) Dzis znów Hilary Minc wypowiedzial wielka wojne
bogatym chlopom. Wmówie tej pelno niewiarygodnych glupstw, nienawisci do Polski,
balwochwalczej czci dla Rosji, pelno takich klamstw o tym kraju, ze kon by sie
usmial (...) (M. Dabrowska: Dzien­niki powojenne 1945-1949, Warszawa 1996, s. 278).

Jedno konsekwentnie realizowal Minc w praktyce - zasade ota­czania sie na kazdym
kroku swoimi narodowosciowo towarzy­szami. Dominowalo dosc szczególnie kryterium
awansów, o którym tak wspomina znany krytyk teatralny zydowskiego pochodzenia
Andrzej Wróblewski w ksiazce Byc Zydem: (...) Sztab Minca, jego otoczenie
skladalo sie w wiekszosci z ludzi pochodzenia zydowskiego.

Szczególne szkody dla Polski przyniósl realizowany pod kie­rownictwem Minca tzw.
plan 6-letni ze skrajnie zawyzonymi, irrealnymi zadaniami, które wciaz
podnoszono pod haslami umocnienia obronnosci w kraju przed imperialistami. W
rezultacie wyciska­nia z ludnosci wszystkiego, co tylko sie dalo, w
przyspieszonym tempie spadala stopa zyciowa, a zwlaszcza konsumpcja przetworów
zbozowych i miesa. Coraz powszechniejsze wówczas nastroje total­nego
przygnebienia i frustracji w spoleczenstwie dobrze wyrazal popularny wsród
slaskich górników dwuwiersz:

Panie Truman, spusc ta bania
Bo tu nie do wytrzymania!

- Za zaprzepaszczenie tak wielu polskich szans po 1989 roku

Zydowskie srodowiska bylej tzw. opozycji laickiej na czele z B. Geremkiem i
Michnikiem ponosza ogromna czesc winy za zaprze­paszczenie szans na prawdziwie
glebokie przemiany w Polsce po czerwcu 1989 roku. To oni gremialnie poparli
polityke grubej kre­ski az doszli do jej uwienczenia oslawionym bruderszaftem
Michnika i gen. Jaruzelskiego. To oni odpowiadaja za zablokowanie [22] w Polsce
lustracji i dekomunizacji na wzór przemian czeskich, za utrzymanie w rekach
postkomunistów jakze wielu dzwigni wladzy, od czolowych pozycji w gospodarce po
media. To oni odpowiadaja równiez za narzucenie Polakom niszczacego planu
Sorosa-Sachsa-Balcerowicza i za skrajna prywatyzacje - czytaj: wyprzedaz za
bez­cen najcenniejszych kasków z polskiego przemyslu, banków etc. To oni sa
wreszcie szczególnie odpowiedzialni za skrajna polityke ciaglych jednostronnych
ustepstw - wbrew polskim interesom naro­dowym - w negocjacjach z Unia Europejska.

migawki * )kraj, )kRaj

Moje Deir es Zur


Dwa lata temu jeździliśmy z parą przyjaciół po Syrii. Wylądowaliśmy w Aleppo i gdy już wyczerpały się nam możliwości zawierania nowych przyjaźni na tamtejszym suku, postanowiliśmy przedostać się do Deir es Zur, Deir es Zaur, Dejr az Zaur, jak kto woli. To niewielkie miasto ma to do siebie, że leży na samym wschodzie kraju, nieopodal granicy z Irakiem. Chyba głównie dlatego chcieliśmy tam pojechać – “Lonely Planet” nie obiecywał prawie nic.

Proponowano nam pociąg i autobus, ale my wybraliśmy autostop. Poprosiliśmy właściciela hotelu, by napisał nam na kartce formatu A4 nazwę miasta po arabsku, a w notesie kilka zdań dla taksówkarza, który rano miał nas wywieźć za miasto. Przygód było co nie miara. Zatrzymywali się wszyscy, ale tylko po to, by zaproponować nam podwózkę na dworzec – bo przecież do Deir jeździ masa autobusów. Nie mamy pieniędzy? Chętnie pożyczą. To co, może jednak na dworzec? A my jak głupi upieraliśmy się przy autostopie. Minęło wiele godzin, zanim ktoś podwiózł nas na przedmieścia Rakki. Stamtąd kolejna okazja. Kierowca był przerażony, gdy na środku pustyni z okna samochodu robiłem zdjęcia wielkiemu nic. “No, mister, no, please, no!”, w bardzo uprzejmy sposób dawał do zrozumienia, że chce pomóc, ale to, co robi, nie jest dla niego bezpieczne i nie czuje się z tym komfortowo. Pokazywał zdjęcia swoich dzieci, które miał schowane gdzieś głęboko w pamięci telefonu. Na jego tapecie widniała za to podobizna Baszara Asada, o którym mówiliśmy per “kierownik”, dla niepoznaki.
Nie pamiętam imienia tego kierowcy. Pamiętam natomiast, że wydawał się bardzo przestraszony faktem, że wiezie troje białych. Mimo to nie spoczął, dopóki nie podwiózł nas pod drzwi hotelu Al Jamia al Arabia, wypytując po drodze przechodniów, jak tam trafić. Ledwie wyładowaliśmy plecaki, już go nie było.
Z Deir uciekliśmy po kilku godzinach. Przespacerowaliśmy się po wyjątkowo brzydkim mieście, zobaczyliśmy Eufrat i wiszący nad nim most, zjedliśmy ryby – podobno prosto z rzeki. Nie było tam nic więcej do roboty.
Dlaczego o tym piszę?
W Syrii trwa wojna domowa. Od kilku miesięcy Deir jest dzień w dzień masakrowane przez siły wojskowe podległe Asadowi. Scenariusz jest ciągle ten sam: ostrzał, atak, wycofanie się, ostrzał. A liczba ofiar rośnie. Tylko dziś, w niedzielę zginęło w Deir co najmniej 20 osób. Nie ma już pewnie obskurnego hotelu, nie ma restauracji nad Eufratem, a po moście nie biegają już uśmiechnięte dzieciaki.
Kartkę, na której po angielsku i arabsku napisano “Deir es Zur”, trzymam do dziś.

********************************

adam robiński: włoch w warszawie, czyli być może, ale nie musi

Autor tekstu na niedokończonym Stadionie Narodowym
Matteo i Ignazio przyjechali do Polski służbowo. Byli bezrobotni, ale zamiast oburzać się na brak pracy we włoskich redakcjach, postanowili zrobić coś na własną rękę. Jako wolni strzelcy pałający się dziennikarstwem, chcieli znaleźć nad Wisłą kopalnię tematów, od Bałtyku aż po Tatry. Założyli bloga, po czym wsiadłszy w wysłużonego opla zafirę, rocznik 2002 objechali polskie miasta-organizatorów Euro 2012.
Nie chcieli nic udowadniać. Nie planowali pokazywać niedokończonych polskich autostrad, rozkopanych ulic nadwiślańskich metropolii, zakorkowanych skrzyżowań w stolicy, wymienianej siedem razy w roku murawy na poznańskim stadionie, wadliwych schodów prowadzących na trybuny wiecznie spóźnionego Stadionu Narodowego, czy falistej blachy na dachu dworca kolejowego położonego przy tym ostatnim. Nie czytali wcześniej polskich gazet, nie rozmawiali z rzecznikami spółki PL.2012, ministerstwa sportu, stołecznego ratusza, Zarządu Dróg Miejskich, Autostrady Wielkopolskiej, ZBoWiD-u. Nie konsultowali stanu polskich lotnisk z kapitanem Tadeuszem Wroną, nie omawiali postępów prac w Konotopie z Cezarym Grabarczykiem, nie pytali Joanny Muchy o formę Kuby Błaszczykowskiego, a Jana Tomaszewskiego o wszystko pozostałe. Śmiem twierdzić, że nie wiedzieli nawet, kim jest Zbigniew Kręcina i co najchętniej przytuliłby prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Byli w Poznaniu, w Trójmieście, by w końcu trafić do Warszawy. Zafascynowała ich historia przesunięcia pomnika Czterech Śpiących przez budowniczych drugiej linii metra. Z zainteresowaniem wypytywali o stołeczną społeczność gejowską (i Annę Grodzką), o stosunek warszawiaków do dziedzictwa żydowskiego (i tolerancję względem mniejszości narodowych i etnicznych), o kryzys finansowy (a właściwie jego brak).
Z notesami pełnymi notatek i kartami pamięci wypełnionymi po brzegi zdjęciami mieli już wracać do Włoch, gdy na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej z Królewską, podczas rutynowego skrętu w lewo zajechali drogę rozpędzonemu focusowi, rozbijając swoje auto. Auto, którego włoskie ubezpieczenie nie obejmowało wypadków zagranicą. Gorzej być nie mogło. Matteo i Ignazio wpadli w kryzysowy wir wydarzeń, mogący wciągnąć setki, tysiące obcokrajowców, którzy w czerwcu przyjadą nad Wisłę po emocje sportowe, turystyczne, a często pewnie także alkoholowe i seksualne.
A jednak Włosi nie utonęli.
Okazało się, że spośród dwóch wezwanych na miejsce wypadku funkcjonariuszy drogówki jeden płynnie mówi po angielsku. Wytłumaczył Włochom ich oczywistą winę, wlepił mandat, pomógł zorganizować pomoc drogową, która przetransportowała niezdolne do dalszej jazdy auto na parking autoryzowanego serwisu samochodowego.
Okazało się, że pracownik autoryzowanego serwisu na warszawskich Bielanach nie dość, że również płynnie włada współczesną łaciną, to jeszcze bez wahania gotów jest poświęcić swój prywatny czas, by pomóc bezradnym turystom, którzy wkopali się w niekorzystną umowę z włoskim ubezpieczycielem. A gdy wyszło na jaw, że naprawa auta za pomocą oryginalnych części doprowadzi Włochów do bankructwa, ściągnął na miejsce zaprzyjaźnionego mechanika z małego warsztatu, by ten samemu przyjrzał się wrakowi opla i zaoferował pomoc dużo taniej.
Okazało się, że panie pracujące w Polskim Związku Motorowym może nie są w stanie powiedzieć, jakie dokumenty należy podpisać, by sprzedać szczątki niewiele wartego już auta, ale z niekłamanym zainteresowaniem włączą się w burze mózgów poświęconą transakcji. I, co ważniejsze, ich sugestia (by zadzwonić do wydziału transportu urzędu we właściwym miejscu zamieszkania we Włoszech) zaowocuje pozytywnym finałem zamieszania.
Okazało się, że nabywca rozbitego auta, który – owszem –  początkowo wywęszył niezły biznes i próbował bezradnym Włochom zapłacić za części pieniądze śmieszne, po udanej (dla obu stron) transakcji zaprzyjaźnił się z nimi, w zaufaniu pozwalając im na zabranie dokumentów samochodu do Włoch i odesłanie ich po wyrejestrowaniu pojazdu.
Okazało się, że w tej skomplikowanej machinie pomocy, serdeczności i dobrej woli, czarną owcą okazała się… włoska ambasada, której pracownicy nie wyrazili zainteresowania kłopotami swoich rodaków.
Być może Matteo i Ignazio mieli w swojej przykrej przygodzie wiele szczęścia. Być może gdyby policjant z patrolu drogówki nie znał angielskiego, pracownik serwisu był leniwy, a panie Krysia i Marysia z PZMOT delektowały się kawą i plotkami, zamiast obsługiwać petentów, rozbita zafira do dziś stałaby gdzieś na trawniku przy ulicy Królewskiej, na stałe wpisując się w małą architekturę okolicy.
Być może gdyby Jakub Wawrzyniak założył dłuższe korki i w ostatniej minucie meczu nie poślizgnął się we własnym polu karnym na PGE Arenie w Gdańsku, Polska po raz pierwszy w historii pokonałaby Niemcy.
A jednak w obu przypadkach stało się inaczej.
Autor tekstu na niedokończonym Stadionie Narodowym
Adam Robiński, redaktor prowadzący serwisów informacyjnych w “Rzeczpospolitej”, podróżnik i reportażysta, odkrywca historii nietypowych, miłośnik kuchni azjatyckiej, amator surfingu. http://adamrobinski.pl

Waterloo (Film 1970/Deutsche Synchronfassung)

wtorek, lipca 03, 2012

Sprawa Kristen Christian

źródło: Niedziela

Artur Stelmasiak

Pogromczyni banków



Młoda amerykanka z Los Angeles wywołała niemałe spustoszenie w bankach. Na jej internetowy apel odpowiedziało prawie 700 tys. osób, a z komercyjnych kont bankowych zniknęło 4,5 miliarda dolarów
 Zdjęcie profilowe
Jeszcze kilka miesięcy temu o Kristen Christian nie słyszał prawie nikt. Dziś mówią o niej działacze światowej finansjery, a prestiżowy magazyn „More” zaliczył ją do grona najbardziej wpływowych i dynamicznie działających kobiet świata, wraz z królową brytyjską Elżbietą II czy Angelą Merkel. Jak to się stało, że właścicielka malutkiej galerii w Los Angeles jest teraz nową bohaterką Ameryki?

Potęga Facebooka

Z nadejściem obecnego kryzysu gospodarczego popularność i zaufanie społeczne wobec wielkich korporacji finansowych radykalnie zmalało. Wraz z tym spadły notowania giełdowe oraz dochody wielkich banków. Jednym ze sposobów rozwiązania tego problemu miało być wprowadzenie opłat za korzystanie z karty debetowej. Co więcej, koszty mieli ponieść jedynie najubożsi Amerykanie. — Miałam już dosyć kolejnych prowizji. Uznałam za niewłaściwą sytuację, w której wielka i bogata korporacja zabiera pieniądze zwykłym ludziom. Z jednej strony banki dostały gigantyczne dofinansowanie ze strony rządu USA, a z drugiej — chcą przenieść odpowiedzialność za swoje złe decyzje na obywateli. To po prostu jest niesprawiedliwe — mówi „Niedzieli” Kristen Christian.
Szukając rozwiązania w Internecie, znalazła ofertę Unii Kredytowych działających na zasadach spółdzielczości, tak jak polskie SKOK-i. Okazały się one doskonałym antidotum na agresywną politykę sektora bankowego. Unia Kredytowa oferowała bowiem o wiele korzystniejsze warunki niż skomercjalizowane korporacje. — Założyłam więc na portalu społecznościowym Facebook profil o nazwie Bank Transfer Day i wysłałam do 200 znajomych krótki komunikat: „Jeśli nie chcesz płacić Bank of America 5 dolarów miesięcznie za dostęp do swoich pieniędzy, po prostu przenieś swoje oszczędności do przyjaznej, lokalnej Unii Kredytowej” — tłumaczyła Kristen Christian podczas pobytu w Warszawie. Przyjechała ona do Polski specjalnie na zaproszenie Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, które są polskim odpowiednikiem amerykańskiej Unii Kredytowej.

Dzień Zmiany Banku

Odzew internautów przerósł najśmielsze oczekiwania. Wpis młodej Amerykanki zataczał coraz szersze kręgi. Liczba osób, które zdecydowały się sprzeciwić dyktatowi banków, rosła lawinowo. W ciągu zaledwie kilku tygodni aż 650 tys. Amerykanów przeniosło swoje oszczędności do Unii Kredytowej. Proces ten trwa nadal, bo do dziś ze swoimi depozytami do Kas przeszło 2,5 mln Amerykanów, a wraz z nimi miliardy dolarów.
Udana akcja Bank Transfer Day (Dzień Zmiany Banku) jest doskonałym przykładem potęgi mediów społecznościowych, które — jak pokazał przykład Egiptu — mogą służyć zarówno do rewolucji, jak i do wywierania nacisku na wszechmocne korporacje. — Nie jestem jakąś polityczną buntowniczką. Nasza akcja pokazała tylko to, że wzrost świadomości konsumentów oraz sprzeciw wobec drapieżnej polityki banków może zapoczątkować trwały proces — wyjaśnia Christian.
Internetowa społeczność Amerykanów poszła o krok dalej. Teraz Bank Transfer Day zabiega w Kongresie USA o zniesienie limitów wysokości pożyczek, jakie są nałożone na Unie Kredytowe. — Te starania najprawdopodobniej zakończą się sukcesem — z dumą mówi młoda Amerykanka.
Kristen Christian, a raczej zainicjowana przez nią akcja, w krótkim czasie osiągnęła spektakularny sukces. Pomysłodawczyni założyła sobie, by nie przyjmować żadnych dotacji. Chce być w pełni niezależna, poza tym — jak twierdzi — media społecznościowe i generalnie Internet stwarzają możliwości, by osiągać wielkie cele za stosunkowo małe pieniądze. Okazało się, że jedni wydają miliardy, by zaistnieć społecznie i wpłynąć na polityków, a ona pokazała, że można bardzo wiele osiągnąć bez żadnych nakładów finansowych.

Regulacja rynku

Za sprawą 28-letniej Kristen z banków wyparowały miliardy dolarów. A to oznacza, że musi mieć również potężnych wrogów. Dowodem na to może być próba oczerniania jej w Internecie. Okazało się jednak, że za akcją tzw. czarnego PR stoją pracownicy banków. — Wysłałam do ich szefów pytania, czy robią to na własną rękę, czy takie dostali polecenie. Choć do tej pory nie dostałam odpowiedzi, to jednak o sprawie dowiedziały się media, co jeszcze bardziej zaszkodziło reputacji tych instytucji — podkreśla Christian.
Bank Transfer Day pokazuje, że społeczeństwo XXI wieku ma doskonałe instrumenty, by skutecznie bronić się przed korporacjami, które zawłaszczyły sobie rynek i próbują do maksimum wykorzystywać swoich klientów. — Komercyjne instytucje finansowe są nastawione na własny zysk, a więc troska o klientów ma drugorzędne znaczenie — tłumaczy Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej Kasy SKOK. — Natomiast w Uniach Kredytowych, takich jak np. SKOK-i klient musi się liczyć, bo jest on jednocześnie ich współwłaścicielem.
Apetyty instytucji komercyjnych mogą być powstrzymywane tylko na dwa sposoby — przez regulację wewnętrzną państwa oraz konkurencyjną alternatywę na rynku. — Jeśli konsumenci mają gdzie odejść, mogą z tej możliwości skorzystać. To powstrzymuje banki przed zaoferowaniem zbyt drogich produktów. Spółdzielczy sektor finansowy dobrze reguluje rynek, a więc jego istnienie jest także w interesie klientów banków komercyjnych — podkreśla Bierecki.
Przykładem patologii na polskim rynku są np. bardzo wysokie prowizje za korzystanie z kart płatniczych. Do tej pory bezpośrednie koszty tych operacji ponoszą sklepy, co w efekcie związane jest z większymi cenami. W naszym kraju opłaty za transakcje elektroniczne są dwukrotnie wyższe niż średnia w Unii Europejskiej oraz ośmiokrotnie wyższe niż na Węgrzech czy w Finlandii. Po tym, gdy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Narodowy Bank Polski zaczęły starać się o obniżenie tej opłaty, korporacje bankowe oświadczyły, że po obniżce prowizji pobieranych od sklepów wprowadzą dodatkowe opłaty dla klientów kart płatniczych. Podobne rozwiązanie usiłowały wprowadzić banki w USA. Rezultatem tego był właśnie Bank Transfer Day.

Amerykańska tajemnica

Podczas wizyty w Polsce Kristen Christian zauważyła jeszcze jedno niebezpieczeństwo w naszym kraju. Polskie banki są bowiem niemal w 70 proc. własnością instytucji zagranicznych. Zyski, które osiągają dzięki polskim konsumentom, są przeznaczane na dofinansowanie spółek-matek za granicą. — Widzę, że Polacy ciężko pracują, odnoszą sukcesy, a potem swoje pieniądze wysyłają za granicę. Eksport waszych oszczędności jest nonsensem — podkreśla Christian. — Najwyższy czas, żebyście wzięli za siebie odpowiedzialność. Jeżeli dostrzeżecie, że jakiś podmiot gospodarczy nie przyczynia się do rozwoju waszego kraju, po prostu trzeba przestać w niego inwestować.
W przeciwieństwie do banków, kasy oszczędnościowo-kredytowe nie wypłacają dywidendy. Cała nadwyżka przeznaczona jest na kapitał własny. Dzięki temu jej członkowie mają lepsze oprocentowanie oszczędności i tańsze kredyty. — Od prezesów banków różnię się tym, że co roku na walnym zebraniu, na które przyjeżdżają przedstawiciele kas, podaję kwotę, którą nasi członkowie i jednocześnie właściciele uzyskali z tytułu oszczędzania w SKOK-ach, a nie w bankach — tłumaczy Bierecki.
Coraz więcej Polaków dostrzega zalety tych alternatywnych usług finansowych. Dlatego też obserwujemy w naszym kraju podobne tendencje do amerykańskich. Tylko w pierwszym kwartale tego roku do SKOK-ów przystąpiło 170 tys. nowych członków. Szacuje się, że do końca roku zapisze się w sumie ok. pół miliona nowych osób.
W USA do podobnych Unii Kredytowych należy ponad 90 mln Amerykanów. Swoje kasy mają lokalne społeczności oraz grupy zawodowe. Kristen Christian współpracuje np. z Unią Kredytową Straży Pożarnej w San Francisco.— Podczas najczarniejszego okresu dla Amerykanów, w czasie wielkiego kryzysu, to właśnie Unie Kredytowe wspierały lokalne wspólnoty — mówi Christian. — Mimo tych tradycji, zasług i zasięgu społecznego te instytucje finansowe były w mediach amerykańskich „ściśle ukrywaną” tajemnicą. Jednak dzięki akcji Bank Transfer Day ta sytuacja radykalnie się zmieniła.

poniedziałek, lipca 02, 2012

POpolsza, kRaj b. " k .."


Co się u was k.... dzieje!

ZACHOWAJ ARTYKUŁPOLEĆ ZNAJOMYM
Teraz próbując cokolwiek załatwić czuję się jak ktoś, kto topi się w bagnie, a nogi ma oplątane przez wodorosty.

Izabela Brodacka Falzmann



Było to w roku 1974 lub 75. Kolega męża uciekł z jednostki wojskowej z bronią. Nie planował niczego- nie wytrzymał fali. Muzyk, delikatny długowłosy chłopak ( oczywiście ogolono go na zero) był bity, upokarzany, dręczony przez kolegów. Jakoś nie pocieszała go perspektywa rewanżu na „kotach”,  gdy już znajdzie się w „starym wojsku”. Największą torturą, której mu jako muzykowi nie szczędzono było „ stereo”. Zamykano go w metalowej biurowej szafie i koledzy walili w nią kijami i butami.
Pewnego dnia,  uciekając przed rozbawionymi prześladowcami, przeskoczył przez płot jednostki. Chciał popełnić samobójstwo w lesie. Dezercja z bronią to też było właściwie samobójstwo. Na szczęście  przyszło mu do głowy zadzwonić do Michała.

Michał obmyślił plan ratunku , w którym ja miałam być głównym aktorem. Kolega był uczniem liceum, w którym kiedyś pracowałam. Nie znałam go, ale byłam pewna, że nikt tego nie będzie sprawdzać.  Kluczowym punktem naszego planu było zdobycie nazwiska jakiegokolwiek wojskowego wysokiej szarży.  Niestety w tych sferach nie znaliśmy nikogo. Wreszcie znajomy, wykładający na WAT geometrię wykreślną,  z duszą na ramieniu podał nam nazwisko generała Kwiatka pracującego w domu bez kantów na  Krakowskim Przedmieściu, w departamencie szkoleń.
Zgłosiłam się w biurze przepustek, zażądałam widzenia z generałem Kwiatkiem i z kamienną twarzą odmówiłam zreferowania sprawy oficerowi dyżurnemu, twierdząc, że jest ona wagi państwowej. Po kilku telefonach oficer wydał mi imienną przepustkę polecając bardzo wolno iść przez podwórze. Czułam się dość nieswojo- okazało się, że chodziło tylko o to, żeby dać czas adiutantowi generała na wyjście po mnie. Nikt niepowołany nie mógł się przecież włóczyć po budynku.
W ogromnym gabinecie, za ogromnym biurkiem siedział tęgi człowiek o bystrym spojrzeniu. Pałając świętym oburzeniem,  na wysokim diapazonie, wykrzyczałam jakim skandalem jest fala, sprzedając wymyśloną  historię ukochanego ucznia. Generał wysłuchał mnie w milczeniu. Polecił doprowadzić dezertera następnego dnia o 6 rano przed gabinet określonego psychiatry w wojskowym szpitalu na Szaserów. „My wychowawcy musimy się wspierać” –dodał dziękując mi za wizytę. Nie zaprzeczyłam.  
Nie zdążyłam zamknąć drzwi gdy usłyszałam jak wrzeszczał do słuchawki: „ Co się u was k.... dzieje”. Reszty nie odważyłabym się zacytować.
Na następny dzień mąż, z pomocą innego kolegi wepchnęli siłą przerażonego delikwenta do gabinetu lekarza i zamknęli szybko drzwi. Nie było innego wyjścia. W rodzinnym domu szukała go już żandarmeria wojskowa.
Skończyło się dobrze. Po dwóch miesiącach chłopak został „wybrakowany” do cywila , a sprawa broni rozmyła się.

W mojej stajni jeździła dziewczyna, której siostra studiowała medycynę. Na wyścigach kręcił się również chłopak udający studenta socjologii. Zaproponował medyczce in spe spisywanie dla niego przebiegu religijnych spotkań studentów w kościele Św Anny. Miało to mu być potrzebne do pracy magisterskiej, miał nawet pismo przewodnie z UW. Naiwna dziewczyna pracowicie notowała przebieg dyskusji, a nawet podpisywała się na liście płac. Nie przyszło jej do głowy,  że na UW honoraria wypłaca raczej  kwestura.
Przybiegła do nas szlochając. Prowadzący sprawę tajniak, przełożony rzekomego studenta, dysponując jej podpisami na ubeckiej liście płac, szantażował ją, że ujawni wszystko na uczelni ( byłaby to w tych czasach  śmierć cywilna)  i żądał donoszenia na kolegów.
Pamiętam co powiedział jej mąż „ Twój rektor jest też ubekiem, ale żaden ubek nie lubi gdy mu ktoś sika na dywan, idź do niego, od drzwi lej ślozy i opowiedz mu wszystko zgodnie z prawdą.”
Poskutkowało. Wściekły rektor nie czekając na  wyjście dziewczyny z gabinetu, złapał za słuchawkę wrzeszcząc; Co się u was k... dzieje” . Dziewczynie dano spokój.

Dlaczego o tym piszę. Zarówno generał Kwiatek jak i rektor uczelni byli naszymi ideowymi przeciwnikami. Mieliśmy jednak do czynienia- że tak powiem-  z materiałem sprężystym. Była akcja i reakcja. Jeden człowiek był w stanie jednym telefonem uratować komuś życie. Brzmi to patetycznie, ale nie wiem jak bez niezapomnianego generała Kwiatka skończyłaby się sprawa dezercji z bronią i co zrobiłaby studentka prześladowana przez SB.

Inaczej mówiąc – rzucając się na głęboką wodę, żeby kogoś ratować,  mogłam ufać swojej umiejętności pływania i sile ramion. ( raczej sile perswazji i talentom aktorskim).

Teraz próbując cokolwiek załatwić, na przykład  ratować zabytkową kamienicę przed zburzeniem, piękne dęby przed wycięciem, czy ostatnio- ratować  konia,  czuję się jak ktoś, kto topi się w bagnie a nogi ma oplątane przez  wodorosty.

Czekam, że ktoś zatelefonuje do podwładnych  krzycząc :” Co się u was k... dzieje ”. Niestety bezskutecznie.

z krain pornoimperium


"Pornoland" - to trzeba znać. Uwaga, drastyczne treści!drukuj

Dodane przez: Redakcja Fronda.pl Kategoria: Kultura
/
Fronda.pl chwali książkę, która niemal na każdej stronie epatuje opisami brutalnego seksu? I w dodatku napisaną przez wojującą feministkę? Dokładnie tak, bo „Pornoland” powinien przeczytać każdy.

Nieco ponad miesiąc temu do polskich księgarń trafiła kontrowersyjna książka Gail Dines „Pornoland”. Publikacja z okładką w rażącym, czerwonym kolorze z rysunkiem rozchylonych kobiecych nóg ukazała się nakładem wydawnictwa W drodze, a jej patronem medialnym zostało radio TOK FM. - Samo to zestawienie, tak różnych redakcji i koncepcji świata, pokazuje, że sprzeciw wobec bezkarności pornobiznesu łączy. Na tym opierała się skuteczność naszych dotychczasowych akcji. Wierzę, że to się uda, że poniżaniu człowieka, mimo różnic światopoglądowych można wspólnie powiedzieć – stop! – mówił w rozmowie z portalem Fronda.pl Rafał Porzeziński ze Stowarzyszenia Twoja Sprawa, które objęło patronatem publikację.

Co więcej, STS zorganizowało akcję wysyłania kilkuset egzemplarzy „Pornolandu” do premiera, ministrów, urzędników, członków komisji parlamentarnych, liderów partii politycznych, posłów, prokuratorów, prezydentów oraz komendantów straży miejskiej wybranych miast. Książka została także wysłana do członków Komisji Rady Etyki Mediów, przedstawicieli przedsiębiorstw uczestniczących w dystrybucji pornografii takich jak TPSA, Polkomtel, Ruch, ludzi z reklamy, firm, urzędów. Działacze stowarzyszenia chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na problem skrajnego upadlania kobiet w treściach obecnych we współczesnej pornografii. Dodatkowo, zachęcili swoich sympatyków i zwolenników akcji przeciw porno, by ci wysyłali maile z wyrazami poparcia do polskich decydentów.

Jak zapewniał w rozmowie z Fronda.pl Porzeziński, wprowadzenie generalnego zakazu pornografii w samej Polsce niewiele zmieni. - Należy zdecydowanie egzekwować obecne przepisy prawa, które zakazują takiego sposobu dystrybucji pornografii, który naraża na styczność z pornografią dzieci. Należy egzekwować przepisy zakazujące rozpowszechniania pornografii z elementami przemocy. To jest absolutne minimum. Niestety, w tej dziedzinie postępowania prowadzone przez prokuraturę pozostawiają wiele do życzenia – mówił. Celem wydania w Polsce „Pornolandu” było rozpoczęcie publicznej debaty na temat obecności pornografii w rzeczywistości społecznej.
 

Na ile porno jest zakorzenione w naszej codzienności? Po lekturze książki Dines z przerażeniem można zdać sobie sprawę ze skali tego problemu. Lektura „Pornolandu” całkowicie zmienia spojrzenie na porno oraz stopień jego zasięgu i degeneracji. Autorka bez ogródek (i oszczędzania czytelnika) pisze o tym, jak pornografia drobnymi krokami, zdobywając kolejne przyczółki, wkradła się do naszej rzeczywistości na tyle głęboko, że już nawet nie dostrzegamy jej obecności wokół.

Dines zaczyna od krótkiego zarysowania skali zepsucia producentów porno i brutalizacji serwowanych przez nich obrazów we „Wstępie”, przez który co wrażliwszemu czytelnikowi będzie bardzo trudno przebrnąć. Wspomina o targach przemysłu porno, Adult Entertainment Expo, które corocznie ściągają tłumy fanów do Las Vegas. I bynajmniej nie są to imprezy, na których brylują skąpo odziane dziewczyny z pokazami filmów o zabarwieniu erotycznym. To spędy zwyrodnialców gotowych obmacywać obecne tam (oczywiście nagie) dziewczyny, poszukujących porno w najbardziej hardcorowej, wyuzdanej wersji.

Pojawiający się tam producenci porno nawet nie próbują ukryć, że jedynym, na czym im zależy, jest gruba kasa, jaką mogą łatwo zarobić produkując coraz to bardziej sadystyczne porno. „Przyznają, że ich pornografia staje się coraz bardziej ekstremalna, zaś ich sukces zależy od tego, czy uda im się wymyślić jakiś nowy, kontrowersyjny numer, który przyciągnie użytkowników wciąż poszukujących dodatkowego seksualnego napięcia. Żaden z mężczyzn, z którymi rozmawiałam, nie wydaje się szczególnie zainteresowany, jak te ekstremalne wyczyny miałyby być zrealizowane na prawdziwych, kobiecych ciałach, które i tak są już wykorzystywane do granic fizycznych możliwości. Nie, oczywistym jest, że ci mężczyźni skupieni są tylko na jednym – by dopchać się do koryta i dobrze na tym zarobić” – pisze Dines.

Żądza pieniądza leży u podstaw wygenerowania setek stron porno z opisami, takimi jak ten cytowany przez Dines: „Czy wiesz, co mówimy, gdy słyszymy o romantyzmie, grze wstępnej i innych takich? Mówimy, p*****l się! To nie jest kolejna strona, gdzie małe, ledwo podniesione k****y próbują zrobić wrażenie na zuchwałych d******h. Bierzemy sobie śliczne suczki i robimy z nimi to, co każdy prawdziwy mężczyzna NAPRAWDĘ chciałby zrobić. Dławimy je penisem, aż spłynie im makijaż – a potem zabieramy się za szlifowanie innych dziurek. Dopochwowa, analna, podwójna penetracja – wszystko, co brutalne z k*****m i dziurką. A potem serwujemy im lepką kąpiel!”.

To tylko jeden z setek opisów, które autorka cytuje w „Pornolandzie”, i jeden z tysięcy, jeśli nie milionów, które można znaleźć na stronach z filmami porno. Ze względu na to, że recenzję tę mogą czytać osoby niepełnoletnie i wrażliwe na takie drastyczne treści, nie będę już cytować za Dines „wyrafinowanych” opisów, jakimi producenci porno okraszają swoje dzieła. Dodam jedynie, że ten zacytowany przeze mnie, autorka „Pornolandu” znalazła na jednej z pierwszych stron z darmowym porno, które wyskoczyły jej po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „XXX”. Zapewniam, że po takim wstępie naprawdę wolałoby się uniknąć szczegółów tego, co można znaleźć w sieci za uiszczeniem stosunkowo niewielkiej opłaty… Ale Dines nie szczędzi czytelnikowi brutalnych opisów, które znalazła podczas swoich wieloletnich poszukiwań dotyczących hiperseksualizacji kultury i życia społecznego. I właściwe można by zapytać, dlaczego autorka już na samym początku książki epatuje takimi brutalnymi, wulgarnymi do granic możliwości tekstami. Dines ma jednak jasny cel – pokazać czytelnikowi, nawet za cenę jego zgorszenia, do jakiego stopnia człowiek potrafi stać się zwierzęciem, żeby zarobić mamonę.

Autorka „Pornolandu” zaczyna od wnikliwej analizy branży pornograficznej, pokazując, jaką drogę przeszedł ten przemysł od punktu wyjścia w latach ’70 XX wieku, aż po dzień dzisiejszy. Dines opisuje więc torowanie drogi dla współczesnej pornografii gonzo przez pierwsze erotyczne wielkonakładowe magazyny, jak „Playboy”, „Penthouse” i „Hustler”. Im bardziej Flint i Guccione [twórcy Hustlera i Penthousa] naciągali strunę, tym bardziej „Playboy” wydawał się dopuszczalny, a im głębiej „Playboy” zagnieżdżał się w oficjalnych nurtach, tym „Hustler” i „Penthouse” mieli większą swobodę by przesuwać się w kierunku twardej pornografii. Dzięki tej symbiozie, w momencie, gdy Internet zagościł w naszych domach, kultura była już odpowiednio przygotowana na zaakceptowanie pornografii jako części codziennego życia, a nie przemysłu, który produkuje system obrazów upokarzających i dehumanizujących kobiety i mężczyzn” – podkreśla.

Dines bezlitośnie pokazuje jakich rozmiarów sięga ta dehumanizacja, szczególnie w przypadku kobiet. One właściwie przestają być kobietami. W branży porno nikt o nich nie mówi „kobieta” czy dziewczyna”, a wulgaryzmy „suka” czy „p***a” to i tak jedne z „najłagodniejszych” epitetów, jakimi są określane. Kobiety w porno to „brudne dziwki”, „suki do rżnięcia”, „zafajdane wory na spermę”, gorące szpary”, „rury do dymania”, „mokre szmaty”, „spermozjady”, wyuzdane zdziry, które pragną ostrego seksu, a którym trzeba go dać, zaś za te pragnienia ukarać najgorszym sponiewieraniem, jakie tylko można sobie wyobrazić.

„Brak ludzkich cech u kobiet w pornografii często kończy się tym, że mężczyźni nie potrafią dostrzec brutalności pokazywanej praktyki seksualnej.(…) Odnosi się wrażenie, że mężczyźni myśląc o kobietach w pornografii mają w głowie obraz kobiety, która pewnego dnia przypadkiem wpadła na plan zdjęciowy filmu pornograficznego i zdała sobie sprawę, że to tego szukała całe swoje życie (…) Jeśli okazuje się, że kobiety w pornografii tak naprawdę nie lubią tego, co się z nimi robi, to fantazja, którą stworzyli użytkownicy, dotycząca kobiet i pornografii zaczyna się rozpadać, konfrontując ich z brutalną rzeczywistością, w której nie są one „lalkami do pie…”, ale istotami ludzkimi z prawdziwymi emocjami i odczuciami. Jeśli tak jest w rzeczywistości, użytkownicy musieliby przyznać przed samymi sobą, że podnieca ich oglądanie seksualne maltretowanych kobiet. (…) Mężczyznom może się wydawać, że obrazy porno są zamknięte na klucz w szufladce w mózgu pod nazwą „fantazja” i nigdy nie przedostają się do prawdziwego świata. Jednak wiele studentek mówi mi, że ich chłopacy coraz częściej domagają się seksu porno” – czytamy w „Pornolandzie”.

Mogło się nam wszystkim do tej pory wydawać, że piętno pornografii noszą na sobie jedynie aktorki występujące w tej branży, i mężczyźni, których podniecają takie filmy. Nic bardziej mylnego. Dines udowadnia, że bolesne skutki kultury porno odczujemy także my, kobiety, których mężczyźni, nawet w niewielki sposób mieli do czynienia z porno, niekoniecznie w wersji najbardziej brutalnej. Prosty przykład? Proszę bardzo – ileż to razy zdarza się, że mężczyzna zafascynowany tym, co przed chwilą zobaczył na ekranie, idzie do łóżka ze swoją partnerką/żoną, i nie tyle prosi, co żąda, odgrywania tych paskudnych scen na żywo? Dines opisuje w swojej książce dziesiątki rozmów z kobietami, studentkami, które – zdesperowane, nieumiejące odmówić – godziły się na chore wymysły swoich mężczyzn. Wspomina o kobiecie, której partner zasłaniał twarz pornograficznym pismem i gwałcił, albo o dziewczynie, której chłopak odmówił współżycia dopóty, dopóki nie ogoli swoich włosów łonowych.

Golenie genitaliów to zresztą kolejny, dobry (choć zdaję sobie sprawę z tego, że słowo to może średnio tu pasuje) przykład tego, jak porno wdarło się do naszego codziennego życia. Niewydepilowane okolice intymne uchodzą dziś za wyraz skrajnego niedbania o samą siebie (vide kinowa wersja serialu „Seks w wielkim mieście”, w którym jedna z bohaterek z obrzydzeniem patrzy na niewydepilowane okolice bikini koleżanki). A już szczytem pożądania są całkowicie wydepilowane genitalia, które przywodzą na myśl ciało małej dziewczynki. Dines podkreśla, że to czysta kalka z filmów pornograficznych i drwi z kobiet, które uważają się za takie wyzwolone, a niewolniczo kopiują co jakiś czas aktorki porno goląc sobie włosy łonowe. Bo tego pragną mężczyźni. To już nie jest przejaw dbania o siebie. To dowód tego, na jaką skalę porno przedarło się do naszej świadomości, bo robimy dokładnie to, co jest tam pokazane. I hipokryzji, bo jak najdalej odsuwamy od siebie myśl o prawdziwych przyczynach naszego działania.

O tym, jakie spustoszenie sieje porno w psychice mężczyzny można się przekonać, czytając choćby kilka komentarzy pod materiałami erotycznymi w sieci. Jeden z czytelników tak dzielił się swoimi wrażeniami po seansie: „Najbardziej na serio bolesną sceną, jaką kiedykolwiek widziałem, jest Gang Bang Auditions#3 (Przesłuchania do seksu zbiorowego 3) od Diabolic. Scena z Aspen Brock. Kiedy Lexington jest w jej c***e, a Mr Marcus w jej d***e. Kolesie zaczynają zadawać jej pytania „Lubisz mieć tego f***a w d***e?”, ale ją tak bardzo boli, że trudno zrozumieć, co odpowiada. Próbowała powiedzieć coś jak „Uwieeeeeeelbiam tooooo, ale wtedy zaczęły jej lecieć łzy. Wydaje mi się, że jeden z kolesi mówi „ooooooo, zobacz, ona płacze”. (…) Dzięki tej scenie i humorowi i rzadkości, z jaką widzi się laski porno, które nie dają sobie rady z k*****m, stanął mi do sufitu, z tego, co pamiętam”.

Czytając komentarze fanów ostrego porno, można odnieść wrażenie, że mężczyźni to sadyści, którzy odczuwają podniecenie jedynie na widok cierpiącej, dręczonej kobiety. Dines podkreśla jednak, że trudno przyjąć za constans uogólnienie, iż każdy przeciętny mężczyzna to chory, nienawidzący kobiet zboczeniec. To raczej obraz kreowany właśnie przez producentów pornografii, co nie zmienia faktu, że lubujący się w takich filmach faceci z czasem sami stają się sadystami.

Cały problem polega na tym, że wmawia się nam, że pornografia nie szkodzi dorosłemu człowiekowi, podczas gdy porno diametralnie zmienia mężczyzn i kobiety, wypaczając ich seksualność. To nie jest – jak przekonywał Porzeziński z STS – niewinna zabawa dorosłych w erotykę. Raczej coś tak paskudnego, że pozostawi to trwałe piętno na ich psychice i duszy, którego nie da się pozbyć tak samo łatwo, jak się je nabyło. Nasze sumienia, znieczulone setką obrazków soft porno, jakimi jesteśmy na bombardowani każdego dnia idąc z domu do pracy czy szkoły, przestają dostrzegać granicę, za którą  popporn zamienia się w ostrzejsze odmiany. Coraz mniej nas szokuje, coraz więcej jesteśmy w stanie tolerować, więc wydawać by się mogło, że ta rozkręcona machina porno jest nie do zatrzymania.

Choć książka Dines może gorszyć, to muszę przyznać, że dobrze się stało, że wreszcie ukazała się w języku polskim. Tym, co gorszy, nie jest sama publikacja amerykańskiej feministki. Tym, co powinno nas gorszyć i wywoływać jednoznaczny sprzeciw, jest przyzwalanie na upadlanie kobiet (nie tylko tych grających w porno, ale także nas wszystkich, kobiet, na które mężczyźni przekładają kalki z obrzydliwego świata porno), przyzwalanie na upadlanie dzieci (autorka odrębny rozdział poświęca pornografii pseudodziecięcej i dziecięcej) oraz upadlanie mężczyzn (tak, tak, to, że w filmach porno grają oni zazwyczaj „ogierów” nie oznacza, że są traktowani z szacunkiem; już samo zrobienie z nich zwierząt jest upadlające).

Jeszcze lepiej, że patronat nad pozycją katolickiego wydawnictwa objęło radio TOK FM. To daje nadzieję, że środowiska zazwyczaj dalekie od konserwatywnych idei być może aktywnie zaangażują się w walkę z porno. Porno, które w gruncie rzeczy jest nie tylko orężem skierowanym przeciw kobietom, ale zasadza się na nienawiści do drugiego człowieka. Nienawiści do kobiety, do osoby o innym kolorze skóry (to, co w innych gałęziach przemysłu rozrywkowego jest w ogóle nie do pomyślenia, tu przechodzi bez najmniejszego komentarza).

„Musimy zaoferować alternatywny sposób bycia, sposób, który przewiduje seksualność opartą na równości, godności i szacunku (…). Kobiety i mężczyźni muszą wyrzucić przemysłowo stworzone obrazy ze swoich sypialni i głów, by mogli znaleźć sposób na bycie seksualnym, który nie dyktuje dostosowywania się plastikowego, pospolitego i schematycznego seksu, oferowanego przez kulturę porno” – pisze w zakończeniu Dines.

Jej szokująca książka to zimny prysznic dla wszystkich, którzy myślą sobie, że porno-przemysł istnieje od zawsze i nic nie można zrobić, by go zatrzymać. „Pornoland” to terapia bardzo bolesna, ale konieczna, by nie przepoczwarzyć się w brutalne istoty człekokształtne, które do tej pory można było jedynie oglądać w filmach opisywanych przez Dines.

Marta Brzezińska