n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, stycznia 17, 2010

Inż. Stefan OSSOWIECKI, ŻYCIE i DZIEŁO.

... ( ) 95
Niemniej, we wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza nie brak relacji na temat
jego wizjonerstwa politycznego, zwłaszcza w przededniu wojny i w okresie okupacji hitlerowskiej.
Dotyczyły one niemal z reguły przyszłych losów Polski i Warszawy. Niestety, są to
wspomnienia spisywane już po wojnie i potwierdzające post factum trafność proroctw Ossowieckiego.
Opowieści te, jeśli dotyczyły okresu przedwojennego, stanowią na ogół zaprzeczenie
opublikowanych w lipcu i sierpniu 1939 roku w niektórych gazetach wiadomości, że
Ossowiecki wykluczał możliwość wybuchu wojny polsko-niemieckiej. Do najciekawszych
tego rodzaju materiałów należy relacja pisarza – Janusza Teodora Dybowskiego (1909–1977)
– zawarta w jego pamiętnikach. Pisze on, że powróciwszy 20 sierpnia 1939 roku z urlopu do
Poznania, przeglądając gazety z ostatnich tygodni, przeczytał wywiad udzielony przez Ossowieckiego
„Dziennikowi Poznańskiemu”, w czasie wizyty jasnowidza u hr. Mycielskiego, w
jego majątku w Kobylepolu.
W wywiadzie tym Ossowiecki oświadczył kategorycznie, że wojny nie będzie.
„W chwili, gdy czytałem ze zdziwieniem tę wiadomość – wspomina Dybowski – zapukała
do pokoju moja gospodyni.
– Proszę pana, pan hrabia Mycielski przyjechał – zaanonsowała z przejęciem. Wyszedłem
– Cieszę się z pana wizyty, jak równeż z nowin ujawnionych w Kobylepolu przez Ossowieckiego.
Właśnie o tym czytałem – rzekłem, wskazując gazetę.
– I ja z tym do pana przyjechałem odparł gość, jakoś zgnębiony. – Chciałem, aby pan poznał
Ossowieckiego, przysyłałem dwa razy auto, ale...
– Dopiero wczoraj wróciłem. Żałuję powiedziałem.
Mycielski ciężko usiadł na wskazane mu krzesło.
– Z tym do pana przyjechałem – powtórzył zdławionym głosem. Potężną jego postacią
wstrząsnęło coś, jak gdyby szloch.
– Hrabio, co się stało! – spytałem bardzo zaniepokojony.
– Nieszczęście – odparł głuchym głosem. – Zaraz opowiem... Wie pan, że jestem skromnym
rolnikiem. Gdy rozeszło się, że u mnie gości Ossowiecki, wszyscy chcieli go widzieć.
Na kolację powitalną zaprosiłem tylko 80 osób. Po deserze panie obskoczyły inżyniera
Ossowieckiego pytając jedna przez drugą:
– Mistrzu, co będzie z wojną, kiedy wybuchnie?!
– Wojny nie będzie – oświadczył im. – Proszę nie siać paniki.
Była już druga w nocy,
odprowadzałem mego gościa do jego pokoju. W bibliotece usiedliśmy na chwilę na cygaro.
Ossowiecki puścił kilka kłębów dymu, zasłonił nagle ręką oczy, ale dostrzegłem, że po
96
jego twarzy spływają łzy.
– Mistrzu, co się stało, na Boga? – spytałem. Ossowiecki blady spojrzał mi w oczy.
– Nieszczęście... Jesteśmy w przededniu wojny, już tylko dzielą nas od niej dni...
– Ale przecież pan mówił przed chwilą...
– A cóż ja mogłem powiedzieć? – odparł inżynier. – Był u mnie pół roku temu RydzŚmigły
i wziął słowo honoru, że o tym nikomu publicznie nie powiem.
– Jak daleko dojdą Niemcy? – zapytałem.
– Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji. Daleko, daleko...
– Do Uralu?
Ossowiecki zastanowił się chwilę:
– Do Kaukazu – odparł.
– A co z Polską?
– Będzie, będzie jeszcze większa niż jest teraz, ale za jaką cenę! Jezus Maria, za jaką cenę!
Tu mistrz Ossowiecki rozpłakał się, jak dziecko. Mówię o tym panu, choć nikomu tego nie
wolno mi powtórzyć. Mówię dlatego, że pan jest pisarzem. Trzeba o tym kiedyś powiedzieć,
napisać, gdy nas nie będzie – ciągnął mój gość. – Przecież Ossowiecki nie może z tym pozostać,
że kłamał...
– No, jeśli Rydz-Śmigły o tym wie... – wtrąciłem.
– Nic nie wiadomo, nic nie wiadomo. Ja wiem jedno – mówił Staś Mycielski – coś mnie
gnało z tym do pana...”145
O tym, że Ossowiecki przewidywał wybuch wojny i klęskę Polski pisze również w swych
wspomnieniach o jasnowidzu Jerzy Jacyna:
„Pamiętam rozmowy na temat możliwości wojny, prowadzone niejednokrotnie w domu
siostry Ossowieckiego – generałowej Jacynowej (...) Wizja Ossowieckiego nie pasowała zupełnie
do ówczesnych moich wyobrażeń o przyszłości. Prognoza jasnowidza była bowiem
mniej więcej taka: dojdzie do wojny. Polska będzie pobita, zginą miliony ludzi. Warszawa
będzie zburzona dwukrotnie – na początku i przy końcu wojny, wojna będzie trwała lata i
ogarnie cały świat, a głównym zwycięzcą będzie Rosja. No i wreszcie powstanie nowa Polska,
zupełnie inna niż była dotychczas. Ta wizja uległa wzbogaceniu i pewnym modyfikacjom
w ciągu paru ostatnich lat przed wojną, niemniej ogólny jej kształt i konkluzja były jednoznaczne:
klęska i odrodzenie się Polski”146.
Jeśli informacje o wypowiedziach Ossowieckiego dotyczących wybuchu wojny są często
sprzeczne, a wspomnienia pisane po wojnie – w dużym stopniu ubarwione legendą, relacje o
jego przepowiedniach zagłady Warszawy możemy chyba uznać w pełni za wiarygodne.
Grzymała-Siedlecki datuje pojawienie się tych apokaliptycznych proroctw nie na okres
przedwojenny lecz lata 1942–1943, co wydaje się znacznie prawdopodobniejsze. Plater-
Zyberk przytacza relację o przepowiedni z początków okupacji:
„Już po wojnie we Wrocławiu pani Zofia Jerzowa Lubieniecka, która z całą swoją rodziną
utrzymywała stały kontakt z inż. Ossowieckim, opowiedziała mi o swoim z nim pierwszym
spotkaniu w zbombardowanej Warszawie, po kampanii 1939 roku. Gdy pani Lubieniecka ze
zgrozą mówiła o zniszczeniach w mieście, Ossowiecki nagle złapał się za głowę. .
Po chwili zaczął mówić:
– Widzę straszne rzeczy... Teraźniejsze zniszczenia to jeszcze nic w porównaniu z tym, co
się z Warszawą stanie jeszcze... Widzę Warszawę kompletnie w gruzach i spaloną... bez ludzi... zielska porastają Warszawę... zające biegają po mieście...”147
++++++++
http://www.scribd.com/doc/25336905/BORUŃ-krzysztof-Ossowiecki-zagadki-jasnowidzenia

piątek, stycznia 15, 2010

Ś.p. Zofia z Kossaków, Dzieło.







Kultura 26 grudnia 2009
Książka na Święta

Trylogia krzyżowa Zofii Kossak to nasz polski epos o cywilizacji chrześcijańskiej, zasługująca by stanąć zaraz za sarmacką Trylogią Sienkiewicza.


Jej pierwsza część, „Krzyżowcy,” pokazuje dojrzewanie Europy chrześcijańskiej i Polskę – jako jej część. Christianitas to nie Kościół, ale gleba, na której rosną ziarna Ewangelii. Zofia Kossak pokazuje ją więc bez upiększeń, na tle jednego z najbardziej dramatycznych epizodów historii Zachodu – początku wojen krzyżowych. A wojna – jak mówi w powieści Tankred, jeden z najbardziej „kultowych” bohaterów wypraw krzyżowych – „jest zawdy wojną… Nie uświęca ludzi”.


Europa Zofii Kossak to nie tylko świat sprzed potopu nowoczesności, ale jednocześnie Europa, jaką znamy. W „Krzyżowcach” widzimy jak pojęcie godności człowieka – jedno z najbardziej charakterystycznych znamion Zachodu – rodzi się z wiary w Ofiarę Chrystusa złożoną za wszystkich ludzi, z nakazu miłości bliźniego, z poczucia honoru rycerskiego i obowiązku prawdomówności. Bo choć rycerski świat „posiadał tysiące wad, był twardy, bezwzględny, okrutny, łupieżczy i częstokroć niegodziwy, przecie zachowywał wiernie najważniejsze swoje przykazanie: wiarygodność słowa. Pasowany nie śmiał kłamać. Najcenniejszym przydomkiem każdego rycerza było: prawy, preux, probus.


Za hańbę poczytywano, gdy słowa mówiły inaczej niż myśl, dłoń poczynała inaczej niż słowa” .



(więcej w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego”).


Komentarze (6) »
http://blog.marekjurek.pl/

poniedziałek, stycznia 11, 2010

DROGI WYJSCIA


Ukryta tajemnica pieniądza

Louis Even

1. Uratowani z tonącego okrętu

Statek uległ katastrofie wskutek eksplozji. Ludzie szukając ratunku chwytali się jego szczątków. Kiedy było już po wszystkim pięciorgu z nich udało się uratować. Dryfowali na prowizorycznej tratwie.

Rozbitkowie od wielu godzin obserwowali horyzont w nadziei, że może spostrzeże ich jakiś okręt. Czy tą prowizoryczną tratwą dopłyną do jakiegoś gościnnego wybrzeża?

Wtem jeden z nich krzyknął: -Ziemia!Spójrzcie, ziemia! Właśnie tam dokąd spychają nas fale!

W miarę zbliżania się do brzegu ich twarze rozpogadzały się.

Rozbitków było pięciu. Pięciu Polaków.

Franciszek jest cieślą.To on pierwszy zawołał: ziemia! Paweł jest rolnikiem. Jakub, doświadczony hodowca bydła.Henryk, ogrodnik i Tomasz, mineralog.

2. Opatrznościowa wyspa

Nasi rozbitkowie poczuli, że wracają do życia, kiedy postawili stopy na lądzie.

Po osuszeniu się i rozgrzaniu zapragnęli poznać wyspę, na którą wyrzuciły ich fale z dala od cywilizacji. Nazwali ją „Wyspą rozbitków".

Po odbyciu krótkiego spaceru przekonali się, że wyspa nie jest pustynnym ugorem. Nie spotkali jednak żadnych ludzi. Natrafili natomiast na nieliczne stado zdziczałego bydła, z czego mogli wnosić, że dawniej mieszkali tu ludzie.

Jakub zapewnił, że będzie tu można rozwinąć hodowlę bydła.

Paweł stwierdził, że wyspa w większej części nadaje się pod uprawę.

Henryk oczekiwał obfitych zbiorów z licznych drzew owocowych rosnących na wyspie.

Franciszka zainteresował przede wszystkim las z różnorodnym drzewostanem - jak dobrze byłoby ściąć drzewa i zbudować domy dla małej kolonii.

Tomasza najbardziej zainteresowała skalista część wyspy. Dostrzegł tu oznaki, które wskazywały na podłoże bogate w minerały. Tomasz był pewien, że mimo braku ulepszonych narzędzi uda mu się wydobyć z rudy użyteczne metale.

A więc każdy z nich mógłby oddać się swoim ulubionym zajęciom na rzecz wspólnego dobra. Wszyscy dziękowali Opatrzności za uratowanie ich z wielkiego niebezpieczeństwa.

3. Prawdziwe bogactwo

I nasi przyjaciele wzięli się do pracy.

Domy i meble są dziełem cieśli. Z początku zadowalali się skromnym pożywieniem. Lecz wkrótce mogli zebrać plony z uprawianych przez siebie pól.

Z upływem czasu posiadłość rozbitków na wyspie wzbogacała się. Nie w złoto ani w banknoty lecz w realne bogactwo: w pożywienie, ubranie, mieszkania - w rzeczy odpowiadające ich potrzebom.

Każdy z nich pracował w swojej dziedzinie. Wszelką nadwyżkę jaką ktoś wyprodukował wymieniał za nadwyżki produktów wytworzone przez pozostałych.

Życie na wyspie nie zawsze było łatwe, gdyż brakowało im wielu rzeczy, do których byli przyzwyczajem w cywilizowanym świecie. Ale los ich mógłby być o wiele gorszy.

Zresztą już w Polsce poznali kryzys. Pamiętają jak musieli się ograniczać, podczas gdy sklepy w odległości dziesięciu kroków od ich domów były przepełnione towarami. Tutaj przynajmniej nie muszą patrzeć jak się psują produkty potrzebne do życia. I nie muszą obawiać się licytacji. Tutaj mają prawo do korzystania z owoców swojej ciężkiej pracy.

A więc nasi rozbitkowie eksploatują wyspę i wielbią Boga spodziewając się, że pewnego dnia odnajdą swoich krewnych zachowawszy dwa wielkie dobra: życie i zdrowie.

4. Wielka trudność

Nasi przyjaciele często zbierali sję dla omówienia wielu spraw.

W bardzo uproszczonym systemie gospodarczym, w jakim żyli i pracowali, jedno ich niepokoiło: że nie mają pieniędzy.

Prosta wymiana produktów za produkty jest niedogodna. Nie zawsze produkty do wymiany są równocześnie do dyspozycji.

Na przykład za drzewo dostarczone rolnikowi zimą można zapłacić warzywami dopiero za sześć miesięcy.

Niejednokrotnie również zdarzało się, że jeden z nich dostarczał produktu dużych rozmiarów, za który chciałby otrzymać zapłatę drogą wymiany na szereg mniejszych artykułów wyprodukowanych przez różnych producentów w różnym czasie.

To wszystko komplikowało sprawy biznesu i bardzo obciążało pamięć. Gdyby w obiegu były pieniądze, każdy z nich sprzedawałby swoje towary za pieniądze. Po ich otrzymaniu kupowałby rzeczy jakie chce, kiedy chce i gdy są do kupienia.

Wszyscy zgodzili się, że system pieniężny byłby dogodny.Ale żaden z nich nie wiedział, jak go ustanowić. Nauczyli się produkować realne bogactwo: rzeczy. Ale zupełnie nie wiedzieli jak wyprodukować pieniądz, odzwierciedlenie tego bogactwa.

Nie wiedzieli, w jaki sposób pieniądz powstaje i jak go stworzyć, gdy go nie ma i gdy zdecydowali się, że chcą go mieć. W ich sytuacji na pewno wielu wykształconych ludzi byłoby też w kłopocie podobnie jak wszystkie rządy były zakłopotane w okresie dziesięciu lat poprzedzających wojnę. Brakowało wówczas jedynie pieniędzy i rządy były wobec tego zagadnienia bezradne.

5. Przybycie jeszcze jednego rozbitka

Pewnego dnia wieczorem, gdy nasi przyjaciele siedząc na wybrzeżu roztrząsali ten problem po raz chyba setny, spostrzegli na morzu szalupę z samotnym wioślarzem.

Pospieszyli mu na ratunek. Z jego mowy wywnioskowali, że jest Polakiem. Wyjawił im, że jest Europejczykiem, który jako jedyny uratował się z rozbitego statku.Podał swoje nazwisko: Marcin Golden.

Opisali mu swoje położenie na wyspie mówiąc: - Chociaż żyjemy z dala od cywilizacji, nie możemy się skarżyć. Ziemia daje dobre plony, las również przynosi nam korzyści.

Jednego nam tylko brakuje: pieniędzy, które by nam ułatwiły wymianę naszych produktów.

- A więc błogosławcie przypadek, który mnie do was sprowadził - odrzekł Marcin.

- Jestem bankierem i pieniądz nie stanowi dla mnie żadnej tajemnicy. W krótkim czasie mogę ustanowić dla was system pieniężny, z którego będziecie zadowoleni. Będziecie mieli wtedy wszystko to, co mają cywilizowani ludzie.

Bankier!... Bankier!... Anioł, który by przybył prosto z Nieba nie wzbudziłby w nich większego szacunku. Czyż w krajach cywilizowanych nie przyzwyczaili się kłaniać bankierom, którzy sprawują kontrolę nad ruchem finansów?

6. Bóg cywilizacji

- Panie Marcinie, jako bankier nie będzie pan na naszej wyspie pracował.Zajmie się pan wyłącznie naszymi pieniędzmi i finansami.

- Z przyjemnością, z jaką by to zrobił każdy bankier, żeby się przyczynić do wspólnego dobra.

- Zbudujemy panu odpowiednie mieszkanie, które będzie odpowiadało godności bankiera. Czy w międzyczasie możemy pana ulokować w pomieszczeniu służącym nam do zebrań?

- Oczywiście, moi przyjaciele. Ale najpierw wynieśmy z łodzi ocalone przedmioty: prasę drukarską, papier i inne akcesoria, a przede wszystkim baryłkę, z którą zechciejcie obchodzić się ze szczególną ostrożnością.

Wyładowali wszystko, przy czym baryłka ich zaintrygowała.

- Ta baryłka - oświadczył Marcin - jest skarbem nie mającym sobie równego. Jest pełna ... złota!

Pełna złota! Zdawało się, że z pięciu ciał uleci pięć dusz! Na Wyspę Rozbitków wkroczył bóg cywilizacji. Bóg żółty, zawsze ukryty ale potężny, straszny, którego obecność czy nieobecność, albo najmniejsze kaprysy mogą decydować o losie wszystkich narodów!

- Złoto! Panie Marcinie, pan jest prawdziwym, wielkim bankierem.O, wasza wysokość!

O, czcigodny Marcinie! Najwyższy kapłanie boga, złota! A więc zechce pan przyjąć nasz hołd i przysięgę wierności!

- Tego złota starczyłoby dla całego kontynentu, moi przyjaciele.Ale złoto nie będzie krążyć. Trzeba je schować, gdyż jest ono duszą wszelkiego zdrowego pieniądza, a dusza zawsze jest niewidzialna. Wytłumaczę wam to wszystko przy wręczaniu pieniędzy.

7. Zakopywanie bez świadków

Zanim się wszyscy rozeszli na spoczynek Marcin rzucił pytanie: - Ile pieniędzy potrzebowalibyście na początek dla przeprowadzania waszych transakcji?

Spojrzeli po sobie i z pokorą poradzili się Marcina. Pod wpływem sugestii dobrego bankiera doszli do wniosku, że każdemu z nich na początek wystarczy po 200 zł.

Rozchodząc się wymieniali entuzjastyczne komentarze. I pomimo późnej pory spędzili większość nocy nie śpiąc, a ich wyobrażenia ekscytował obraz złota. Udało im się zasnąć dopiero nad ranem. Marcin nie tracił czasu. Zapomniał o zmęczeniu, pamiętając o swojej przyszłości na wyspie w charakterze bankiera. Pod osłoną ciemności nocy wykopał dół, zatoczył do niego baryłkę i zasypał ją ziemią. Dla zatarcia wszelkich śladów przykrył to miejsce starannie ułożoną darnią i posadził tam mały krzew.

Następnie na swojej małej prasie wydrukował 1000 jednozłotowych banknotów. Przy czym rozważał:

- Jak te banknoty jest łatwo zrobici Ich wartość opiera się na produktach, do których sprzedaży będą one służyć.

Bez nich banknoty te nie miałyby żadnej wartości. Ale moich pięciu naiwnych klientów o tym nie wie.

Sądzą, że gwarancją pieniędzy jest złoto. Dzięki ich niewiedzy i nieświadomości trzymam ich w ręku.

8. Do kogo należy nowy pieniądz?

Nazajutrz wieczorem rozbitkowie zebrali się u Marcina.Na stole leżało pięć plików banknotów.

- Zanim te pieniądze rozdzielę pomiędzy was - powiedział bankier - musimy się porozumieć.

- Podstawą pieniądza jest złoto. Złoto, umieszczone w moim banku jest moją własnością. Och! Nie martwcie się! Pożyczę wam tych pieniędzy i użyjecie ich na swoje potrzeby.Ale obciążę was odsetkami. Ponieważ na tej wyspie jest mało pieniędzy, a raczej wcale ich nie ma, sądzę, że będzie słuszne, jeśli zażądam od was niewielkiego procentu: ośmiu od stu (8%).

- Istotnie, panie Marcinie, jest pan wspaniałomyślny.

- Jeszcze jedno zastrzeżenie: interesy interesami, nawet wśród najlepszych przyjaciół.A więc zanim wręczę wam pieniądze, musicie mi podpisać zobowiązanie do zwrotu kapitału wraz z odsetkami. W wypadku waszej niewypłacalności będę zmuszony skonfiskować waszą własność. Och, to jest zwykła formalność. Bynajmniej nie pragnę waszych własności, zadowolę się swoimi pieniędzmi, co do których jestem pewien, że mi je zwrócicie. A wy zatrzymacie swoją własność.

- To jest słuszne i zgodne ze zdrowym rozsądkiem, panie Marcinie. Przyłożymy się do pracy ze zdwojoną gorliwością i wszystko panu spłacimy.

- Właśnie o to chodzi.

Gdy wyłonią się jakieś nowe problemy zawsze przychodźcie do mnie po radę. Jako bankier jestem waszym najlepszym przyjacielem.A oto dla każdego z was po 200 złotych.

I pięciu przyjaciół odeszło zachwyconych, z rękoma pełnymi pieniędzy i głowami zatopionymi w ekstazie z ich posiadania.

9. Zagadnienie arytmetyczne

Pieniądz Marcina zaczął kursować na wyspie.Wymiany się ożywiły i jednocześnie uprościły. Wszyscy byli zadowoleni i z szacunkiem i respektem kłaniali się Marcinowi.

Jednak Tomasz, mineralog, był zatroskany siedząc pracowicie z ołówkiem nad kartką papieru. Tomasz, jak inni, podpisał urnowy, że spłaci Marcinowi w ciągu roku 200 zł plus 16 zł odsetek. Przecież jego produkty są jeszcze w ziemi, a w kieszeni ma już tylko kilka złotych. W jaki sposób zdoła spłacić swój dług w nadchodzącym terminie płatności?

Długi czas łamał sobie głowę nad tym indywidualnym problemem, bez sukcesu. W koócu zaczął rozpatrywać go ze społecznego punktu widzenia.

- Jeżeli weźmiemy pod uwagę całą naszą społeczność na wyspie, czy będziemy w stanie wywiązać się z naszych zobowiązań? Marcin wyprodukował banknoty na sumę 1000 zł, a żąda od nas zwrotu 1080 zł. Nawet jeżeli zbierzemy wszystkie pieniądze, jakie są na wyspie chcąc mu je oddać będzie ich tylko 1000 zł, a nie 1080 zł. Nikt nie ma tych dodatkowych 80 zł. Produkujemy rzeczy, a nie złotówki.

Tak więc Marcin będzie mógł zawładnąć całą wyspą, ponieważ nie możemy mu zwrócić kapitału wraz z odsetkami (procentem).

Jeżeli są nawet tacy, którzy są w stanie spłacić cały swój dług nie troszcząc się o drugich, to niektórzy z nich zbankrutują od razu, inni przetrwają. Ale w końcu i na tych ostatnich przyjdzie kolej! Wtedy bankier stanie się właścicielem całej wyspy. Chcąc temu zapobiec musimy się zorganizować i wspólnie uregulować nasze sprawy.

Tomasz bez trudu przekonał swoich towarzyszy, że Marcin ich oszukał. Dlatego postanowili powtórnie się z nim spotkać.

ciag dalszy na str. 2


10. Dobroczynność bankiera

Marcin wyczytał z ich twarzy, co się dzieje w ich duszach. Zachował jednak dobrą minę. Impulsywny Franciszek przedstawił mu sprawę:

- W jaki sposób mamy panu oddać 1080 zł, skoro na całej wyspie jest tylko 1000 zł?

- Te dodatkowe 80 zł stanowią procent, moi przyjaciele. Czy wasza produkcja nie powiększyła się?

- Tak, ale pieniądz się nie powiększył.Pan domaga się pieniędzy, a nie towarów. Tylko pan robi pieniądze. Otóż pan wydrukował tylko 1000 zł, a żąda pan zwrotu 1080 zł. Nie możemy panu tyle oddać!

Chwileczkę, moi przyjaciele. Bankier zawsze się dostosowuje do okoliczności, dla większego dobra ogółu...

A więc spłaćcie mi tylko procent: nie więcej niż 80 zł. Kapitał zatrzymajcie.

- Czy pan umarza cały nasz dług, 200 zł każdemu z nas?

- O, nie! Przykro mi, ale bankier nigdy nie rezygnuje ze spłaty długu. W końcu oddacie mi wszystkie pieniądze, które wam pożyczyłem, ale co roku będziecie mi spłacać tylko odsetki. Nie będę się domagał zwrotu kapitału. Być może niektórzy z was nie będą mogli płacić nawet samych odsetek, gdyż pieniądze krążą od jednych do drugich. Ale zorganizujcie się jako państwo i przyjmijcie system dobrowolnej składki, co nazywa się podatkiem.

Tych, którzy mają więcej pieniędzy obciążycie większym podatkiem, biednych - mniejszym. Byleście spłacili mi w całości sumę odsetek, to ja będę zadowolony, a wasze małe państwo będzie się pomyślnie rozwijać.

Nasi przyjaciele wyszli trochę uspokojeni, ale wciąż wątpiący.

11. Ekstaza Marcina Golden

Po odejściu towarzyszy Marcin skupia się i myśli:

"Mój interes jest dobry. Ci ludzie są pracowici, ale nie znają się na rzeczy. Ich ignorancja i łatwowierność stanowi moją siłę. Poprosili mnie o pieniądze, a ja zakułem ich w kajdany niewoli. Podczas gdy ich oszukałem, obsypali mnie kwiatami".

"Istotnie, mogli się zbuntować i wrzucić mnie do morza. Ale... Mam ich podpisy. Są uczciwi. Dotrzymają swoich umów. Uczciwi i ciężko pracujący ludzie zostali stworzeni na tym świecie, żeby służyć bankierom i finansistom".

"O, wielki bankierze! O, światły mistrzu, słuszne jest stwierdzenie: 'Dajcie mi kontrolę nad finansami narodu, a zagrarn na nosie tym, którzy tworzą jego prawa.

Ja, Marcin Golden, jestem panem Wyspy Rozbitków, ponieważ kontroluję jej system pieniężny".

"Moja dusza jest przepełniona entuzjazmem i ambicją. Czuję, że mógłbym rządzić całym światem. To, co zrobiłem tutaj mógłbym przeprowadzić na całej Ziemi. Niech tylko wydobędę się z tej wysepki: wiem, jak rządzić światem, nie dzierżąc berła".

"Z największą rozkoszą wpajałbym swoją filozofię w głowy tych, którzy kierują społeczeństwem : bankierów, przemysłowców, polityków, reformatorów, profesorów, dziennikarzy - a staliby się moimi sługami. Masy są stworzone do życia w niewolnictwie, podczas gdy elita jest ustanowiona jako ich nadzorcy".

I w olśnionym umyśle Marcina powstaje cała struktura systemu bankowego.

12. Nieznośny koszt życia

Tymczasem sytuacja na wyspie się pogarsza. Wprawdzie produkcja wyraźnie wzrosła, ale spadła ilość wymiany towarów (transkcji).

Marcin pilnuje swoich interesów, ściągając odsetki regularnie. Pozostali muszą myśleć o odłożeniu pieniędzy dla niego.

Pieniądz zakrzepł - zamiast krążyć swobodnie. Ci, którzy płacą najwyższe podatki, występują przeciw tym, którzy płacą mniej.

Podnoszą ceny, żeby w ten sposób zrekompensować swoje straty. A najbiedniejsi, którzy nie płacą podatków, narzekają na drożyznę i kupują coraz mniej.

Nawet gdyby jeden z drugim podjęli pracę zarobkową zaczęliby nieustannie domagać się podwyżek płac, żeby dostosować się do coraz wyższych kosztów życia, do drożyzny.

Obniża się moralność, zanika radość życia, praca nie sprawia już zadowolenia.Bo po co pracować? Produkty trudno jest sprzedać, a jeżeli się je sprzeda, trzeba płacić Marcinowi podatki. A więc trzeba się ograniczać. To jest prawdziwy kryzys. I jeden drugiego oskarża o brak miłosierdzia i o to, że jest powodem drożyzny.

Pewnego dnia Henryk, siedząc w swoim sadzie, doszedł do wniosku, że „postęp", jaki przypisują systemowi pieniężnemu ustanowionemu przez bankiera wszystko na wyspie popsuł.

Z pewnością oni sami mają wady, ale system Marcina podsyca w nich to, co w ludzkiej naturze jest najgorsze.

I Henryk postanowił przekonać swoich przyjaciół i zjednoczyć ich do akcji. Zaczął od Jakuba.Z nim poszło mu łatwo.

-Och, nie jestem uczony - powiedział Jakub - ale już od dłuższego czasu czuję, że system tego bankiera jest bardziej zepsuty niż nawóz w mojej oborze ubiegłej wiosny.

Wszyscy po kolei zrozumieli to i postanowili ponownie spotkać się z Marcinem.

13. U kowala kajdanów

U bankiera rozpętała się burza.

- Na naszej wyspie brakuje pieniędzy, bo pan nam je zabiera. Płacimy i płacimy i jesteśmy panu jeszcze tyle winni, ile byliśmy na początku. Pracujemy, uprawiamy ziemię i powodzi się nam gorzej niż przed pana przybyciem. Długi! Długi! Jesteśmy aż po, szyję w długach.

- Och! Bądźcie chłopcy rozsądni!Wasze interesy kwitną i to wszystko dzięki mnie. Dobry system bankowy jest największym skarbem kraju. Ale żeby ten system działał korzystnie musicie mieć wiarę w bankiera. Przychodźcie do mnie jakbyście przychodzili do swojego ojca ... czy chcecie więcej pieniędzy? Bardzo dobrze. Moja baryłka złota jest warta o wiele tysięcy złotych więcej. Obciążając waszą własność długiem (hipoteką) pożyczę wam nowych tysiąc złotych.

- Tak! Teraz nasz dług podskoczy do 2000 zł! I mamy panu płacić dwukrotnie, większy procent, latami, do końca naszego życia?

- Tak, ale w miarę, jak będzie wzrastać wartość waszych nieruchomości będziecie mogli zaciągać nowe pożyczki, a spłacać będziecie mi zawsze tylko odsetki. Zsumujcie wasze wszystkie długi w jeden - to się nazywa długiem skonsolidowanym.

I możecie dodawać go do długu rok po roku.

- I zwiększać podatki rok po roku?

- Oczywiście. Ale jednocześnie każdego roku będzie się powiększać wasz dochód.

- A więc w miarę, jak wskutek naszej pracy wyspa będzie się rozwijać, będzie się powiększać nasz zbiorowy dług!

- Owszem, tak jak się to dzieje we wszystkich cywilizowanych państwach. Obecnie dług publiczny jest jak gdyby miernikiem dobrobytu kraju.

14. Wilk pożera owce

- Czy pan, panie Marcinie, nazywa to zdrowym systemem pieniężnym? Dług publiczny, gdy staje się nieunikniony i niespłacalny, nie jest zdrowy, lecz szkodliwy.

- Wszelki zdrowy system monetarny, moi panowie, jest opany na złocie i wychodzi z banku w postaci długów.

Dług narodowy jest dobrą rzeczą, nie pozwala ludziom na zbytnie zadowolenie. Rządy ujarzmiane są przez najwyższą i ostateczną mądrość ucieleśnioną w bankierach. Ponieważ jestem bankierem, jestem na waszej wyspie pochodnią cywilizacji. Będę dyktował waszą politykę i regulował wasz standard życia.

- Panie Marcinie jesteśmy tylko prostymi ludźmi, ale bynajmniej nie chcemy takiej cywilizacji. Nie pożyczymy już od pana ani jednego grosza. Niech lo będzie pieniądz zdrowy czy niezdrowy, ale nie chcemy więcej mieć z panem do czynienia.

- Współczuję wam, panowie, z powodu waszej niemądrej decyzji. Ale skoro ze mną zrywacie, przypominam o waszych zobowiązaniach. A więc oddajcie mi wszystko: kapitał i odsetki (procent).

- Ależ to jest niemożliwe! Nawet gdybyśmy oddali panu wszystkie pieniądze, jakie są na wyspie, jeszcze bylibyśmy panu dłużni.

- Nic na to nie poradzę.Czyście nie zagwarantowali mi na piśmie?Tak, czy nie?A więc na mocy świętości umów przejmuję wszystkie wasze zadłużone własności stanowiące gwarancje, jak to ustaliliśmy wówczas, gdy byliście tak uszczęśliwieni z mego przybycia. Ponieważ nie chcecie służyć potędze pieniądza dobrowolnie, zmuszę was do tego siłą. Nadal będziecie eksploatować wyspę, ale już dla mnie i na moich warunkach.Odejdźcie, jutro wydam wam rozkazy.

15. Kontrola prasy

Jak prawdziwy bankier, Marcin wiedział, że kto sprawuje kontrolę nad systemem pieniężnym jakiegoś narodu, sprawuje kontrolę nad samym narodem. Ale Marcin zdawał sobie sprawę, że dla osiągnięcia tego celu trzeba się postarać, by naród żył w nieświadomości.Dlatego należy go zainteresować innymi sprawami.

Marcin zaobserwował, że spośród pięciu rozbitków dwóch było konserwatystami, a trzech liberałami. Rozwinęło się to w trakcie ich wieczornych rozmów, szczególnie po tym, jak popadli w niewolnictwo. Pomiędzy konserwatystami i liberałami zaczęły narastać stałe tarcia i niezgoda.

Toteż pomógł on zorganizować dwa ugrupowania polityczne: partię konserwatystów i liberałów. Finansuje obie partie, zyskując w ten sposób pewność, że ten, kto zostanie wybrany pozostanie na jego usługach, zamiast służyć ludowi.

Henryk, który był najmniej stronniczy, uważając, że wszyscy mają takie same potrzeby i aspiracje, zasugerował utworzenie związku wszystkich ludzi, żeby wywarli nacisk na władze. Takiego związku Marcin nie mógłby uznać, ponieważ położyłoby to kres jego rządów. Żaden dyktator, bankier, finansista czy ktokolwiek nie mógłby stanąć przed wykształconymi i zjednoczonymi ludźmi.

Marcin starał się rozjątrzyć te ich polityczne dysputy do najwyższego stopnia. Przy pomocy swojej małej prasy drukarskiej wydawał dwa tygodniki: „Trybunę" dla liberałów i „Głos" dla konserwatystów.

„Trybuna" w skrócie mówiła:

„Jeżeli nie jesteście już panami u siebie, to z powodu tych zdradzieckich konserwatystów, którzy zawsze są przyklejeni do wielkich interesów".

„ Głos" w skrócie mówił: „Wasza zrujnowana gospodarka i dług państwowy jest dziełem tych przeklętych liberałów, którzy zawsze są gotowi do politycznych awantur".

I nasze dwa polityczne ugrupowania kłóciły się w najlepsze zapominając, że głównym sprawcą ich niezgody jest kontroler i władca pieniędzy, bankier Marcin.

16. Cenne znalezisko

Pewnego dnia Tomasz, mineralog, odkrył w głębi małej zatoki, wśród sitowia, opuszczoną łódź. Brakowało w niej wioseł i jakichkolwiek śladów, że ją ktoś używał. Tomasz znalazł w łodzi skrzynię w dość dobrym stanie, z kilkoma sztukami bielizny, z paroma drobnymi przedmiotami i pierwszym tomem publikacji Kredytu Społecznego z Kanady pt.: Pierwszy rok 'Michael' /'Vers Demain'.

Zasiadł do czytania. Treść książki pochłonęła go, a twarz mu się rozjaśniła.

- Ależ - zawołał - powinniśmy to wiedzieć od dawna! Wartość pieniądza w żadnym wypadku nie opiera się na złocie, lecz na produktach, które za pieniądze można kupić.

Krótko mówiąc, pieniądz powinien być rodzajem księgowości, kredytem przechodzącym z jednego konta na drugie, w zależności od kupna i sprzedaży. Ogólna suma pieniędzy zależy od ogólnej ilości produktów.

Wzrostowi produkcji zawsze musi towarzyszyć odpowiedni wzrost ilości pieniędzy.

Nigdy w żadnym czasie nie należy płacic odsetek od nowego pieniądza (pieniądz nie może być oprocentowany). Postęp nie jest reprezentowany przez wzrost długu publicznego, lecz przez dywidendę równą dla wszystkich... Ceny dostosowane są do ogólnej siły nabywczej przez współczynnik cen. Kredyt Społeczny...

Tomasz nie mógł się dłużej opanowć. Wstał i ruszył pędem, z książką w ręką, żeby podzielić się z tym wspaniałym odkryciem ze swoimi czterema towarzyszami.

17. Pieniądz - elementarna księgowość

Tomasz zmienił się w profesora. Uczył innych tego, czego sam się nauczył z przesłanej przez Boga publikacji Kredytu Społecznego.

- Oto - rzekł - co można by zrobić bez bankiera, bez jego złota, bez zaciągania długów.

- Otwieram konto na nazwisko każdego z nas. W kolumnie po prawej stronie zapisujęwpływy (kredyt), które powiększają konto; po lewej stronie zapisuję wydatki (debet), które zmniejszają konto.

Każdy z nas na początek chciał po 200 zł. Wpisujemy 200 zł jako wpływy dla każdego. I w tym momencie każdy ma natychmiast 200 zł.

Franciszek kupuje od Pawła produktów za 10 zł.Z konta Franciszka odejmuję wiec 10, zostaje mu 190. Dodaję 10 Pawłowi, który ma teraz 210.

Jakub kupuje u Pawła za 8 zł. Odejmuję 8 Jakubowi, któremu zostaje 192.Konto Pawła wzrosło do 218.

Paweł kupuje drzewo od Franciszka za 15 zł.Pawłowi odejmuję 15, ma on teraz 203. 15 dodaje Franciszkowi, który ma teraz 205.

I tak dalej, z jednego konta na drugie, całkiem tak samo, jak papierowe złotówki przechodzą z jednej kieszeni do drugiej.

Jeżeli ktoś z nas potrzebuje pieniedzy na powiększenie swojej produkcji udziela mu się nowego potrzebnego kredytu, bez oprocentowania, który odda on do funduszu kredytowego po dokonaniu sprzedaży. To samo odnosi się do nowych inwestycji publicznych, które są finansowane (odzwierciedlane) nowym kredytem.

Konto każdego powiększa się również okresowo o dodatkową sumę, w zależności od postępu społecznego, bez zabierania innym.I to jest dywidenda narodowa. W ten sposób pieniądz staje się narzędziem służącym.

18. Rozpacz bankiera

Wszyscy dobrze to zrozumieli. Mała społeczność wyspy stała się społecznością systemu Kredytu Społecznego. Nazajutrz Marcin otrzymał list opatrzony pięcioma podpisami.

„Szanowny Panie, Pan nas zadłużył, opodatkował i wykorzystał całkiem niepotrzebnie. Nie potrzebujemy, żeby Pan nadal kierował naszym systemem pieniężnym.

Odtąd bęcziemy mieć wszystkie potrzebne nam pieniądze bez złota, bez długów, bez złodzieja. Od dziś ustanawiamy na Wyspie Rozbitków system Kredytu Społecznego. Dywidenda narodowa zastąpi dług narodowy (dług publiczny).

Jeżeli Pan domaga się zwrotu kapitału, możemy Panu oddać wszystkie pieniądze, jakie Pan dla nas wyprodukował, ale nic ponadto. Nie może się Pan domagać" zwrotu tego, czego Pan nie wytworzył".

Marcin jest zrozpaczony. Jego imperium się wali. Jego marzenia rozpadły się. Co ma teraz zrobić? Wszelkie argumenty będą daremne.

Pięciu ludzi odkryło prawdę i stało się kredytowcami. Pieniądz i kredyt nie stanowią już dla nich żadnej tajemnicy, tak samo jak dla Marcina.

- Och, co robić? Ci ludzie zostali oświeceni i pozyskani przez Kredyt Społeczny. Ich doktryna rozszerzy się znacznie szybciej niż moja.Czy powinienem prosie ich o przebaczenie? Stać się jednym z nich?Mam uczynić to ja, finansista i bankier? Nigdy! Raczej odejdę i spróbuję żyć na uboczu.

19. Wykryte oszustwo

W celu zabezpieczenia się przed wszelkimi pretensjami bankiera, jakie mógłby w przyszłości sobie rościć, nasi przyjaciele postanowili wystawić mu dokument, stwierdzający, że posiada on to wszystko, co przywiózł na wyspę.

Dlatego sporządzili ogólny inwentarz:

łódź, mała prasa drukarska i ... osławiona baryłka złota.

Marcin musiał wskazać miejsce, gdzie ją ukrył. Przy wykopywaniu jej nasi przyjaciele odnieśli się do niej już z o wiele mniejszym respektem. Pod wpływem Kredytu Społecznego nauczyli się gardzić fetyszem złota.

Tomasz, mineralog, kiedy pomagał podnosić baryłkę spostrzegł, że jest zbyt lekka jak na złoto.

Porywczy Franciszek długo się nie wahając uderzył siekierą: oczom ich ukazało się wnętrze baryłki.Ani grama złota! Kamienie, nic więcej, tylko zwykłe kamienie, bez żadnej wartości!...

Nasi przyjaciele nie mogli ze zdumienoa przyjść do siebe.

- Pomyśleć,że całą swoją własnością zagwarantowaliśmy za kawałki papieru opartego na czterech szuflach kamieni. To jest grabież pomnożona przez kłamstwo!

-Pomyśleć,że w ciągu wielu miesięcy kłociliłmy się i nienawidziliśmy z powodu takiego oszustawa! Diabeł!

Gdy tylko Franciszek podniósł siekierę, bankier puścił się pędem w stronę lasu.

20. Pożegnanie Wyspy Rozbitków

Po otwarciu baryłki i ujawnieniu obłudy i dwulicowości nikt więcej nie słyszał o bankierze Marcinie.

Wkrótce po tym przepływający w pobliżu wyspy statek zauważył na niej oznaki życia i zarzucił kotwicę niedaleko brzegu. Nasi rozbilkowie dowiedzieli się, że statek płynie do Ameryki i postanowili powrócić nim do Kanady.

Najważniejsze dla nich było to, żeby zabrać ze sobą album "Pierwszy rok Kredytu Społecznego", który ocalił ich z rąk bankiera Marcina i klóry oświecił ich umysły nieuga-szonym światłem.

Kiedy wrócili do Kanady wszyscy poważnie zaangażował i się we współpracę z czasopismem "Michael" i stali się oddanymi i zagorzałymi apostołami idei Kredytu Społecznego.

(Historia ta nie ma na celu krytyki personelu zatrudnionego w banku, ani tez krytyki dyrektorów lub inspektorów bankowych. Oni sa po prostu pracownikami. Od nich pracodawca wymaga odpowiedniej "postawy", uprzejmosci, uczciwosci, dokladnego wykonywania polecen i absolutnego posluszenstwa. To system jest wadliwy, a my wszyscy jako pierwsi jestesmy z jego powodu poszkodowani.)



Od przypowiesci do rzeczywistosci

System pieniądza zadłużającego

System pieniądza zadłużającego zaprowadzony przez Marcina na Wyspie Rozbitków sprawiał,że mała społeczność wyspy zadłużała się w miarę, jak wyspa rozwijała się i wzbogacała dzięki pracy ich wszystkich.

Czy dokładnie tak samo nie dzieje się dzisiaj w naszych cywilizowanych państewkach?

Dzisiejsza Polska jest obecnie z pewnością bogatsza pod wzgledem rzeczywistego majątku niż była przed 50 lub 100 laty. Otóż porównajcie dług narodowy, sumę wszystkich długów publicznych, jakie Polska ma obecnie z długami przed 50, 100 lat, sprzed trzech wieków!

A przecież to bogactwo wyprodukowała w ciągu wielu lat sama ludność polska! Dlaczego więc zadłużać ją za rezultat jej własnej pracy?

Dla przykładu rozważcie przypadek szkół, wodociągów, mostów, dróg i innych budów o charakterze publicznym. Kto tego wszystkiego dokonał? - budowniczowie kraju. Kto dostarczył materiałów? - fabryki kraju. A dłaczego budowniczowie moga się zajmować robotami publicznymi? Ponieważ są inni pracownicy, którzy produkują zywność, odzież, obuwie i inne dobra lub zapewniają usługi, z których mogą korzystać konstruktorzy i przemysłowcy.

A więc to cała ludność dzięki swojej różnorodnej pracy wytwarza te dobra. Jeżeli nawet pewne rzeczy sprowadza się z zagranicy, to w zamian za produkty, które się tam wyeksportowało.

A co obecnie stwierdzamy? Wszędzie obywateli obciąża się podatkami: za szkoły, szpitale, mosty, drogi i inne roboty publiczne. A więc każe się płacić ludności za to, co sama wyprodukowala.

Płacić więcej niż wynosi cena

Ale na tym nie koniec. Ludności każe się płacić więcej niż wynosi cena tego, co ludność sama wyprodukowała. Jej własna produkcja będąca rzeczywistym bogactwem staje się dla niej długiem obciążonym procentem. Z biegiem lat suma procentów może się zrównać z wielkością długu nalożonego przez system albo moze ją nawet przewyższyć. W końcu dochodzi do tego, że ludności każe się płacić dwukrotnie, trzykrotnie cenę tego, co sama wyprodukowała.

Oprócz długów publicznych są też długi przemysłowe, również obciążone procentem. Zmuszają one przemysłowca, przedsiebiorcę do podnoszenia cen powyżej kosztu produkcji, tak, by mógł on zwrócić pożyczony kapitał wraz z odsetkami, bez narażania sie na bankructwo.

W obecnym systemie finansowym długi publiczne, długi przemysłowe i odsetki zawsze musi płacić ludność. Płacić w formie podatków, jeśli chodzi o długi publiczne; jesli chodzi o dlugi przemyslowe - płacić w formie cen, gdzie długi te są zawarte. Ceny rosną, podczas gdy podatki wyciagają pieniądze z kieszeni.

Tyrański system

To wszystko i jeszcze wiele innych rzeczy wskazuje na system monetarny, system finansowy, który obecnie rządzi zamiast służyć i który panuje nad ludnością, jak panował Marcin nad mieszkańcami wyspy, zanim się zbuntowali.

Ale co się dzieje, gdy władcy pieniądza odmawiają udzielenia pożyczki albo stawiają instytucjom publicznym lub przemysłowcom warunki za trudne do spełnienia?

Wówczas instytucje państwowe zaprzestają wykonywania projektów, które skądinąd są naglące; przemysłowcy zaprzestają starania się o rozwój produkcji, która odpowiadałaby potrzebom. I własnie z tego rodzi się bezrobocie. A żeby bezrobotni nie umarli z głodu trzeba obciążyć podatkami tych, którzy jeszcze cokolwiek posiadają, albo którzy pobierają pensje.

Czy możemy wyobrazić sobie bardziej tyrański system, z tak wieloma zgrubnymi skutkami!

Przeszkoda w dystrybucji

I to jeszcze nie wszystko. Oprócz zadłużania producentów albo paraliżowania produkcji, której finansowania się odmawia, taki system pienięzny jest złym narzędziem finansowania zbytu produktów.

Chociaż sklepy i magazyny są pełne, chociaż jest wszystko co potrzebne do produkcji jeszcze obfitszej, zbyt produktów jest ograniczony.

Istotnie, można nabyć tyle produktów, ile jest się w stanie za nie zapłacić. Przy obfitości produkcji powinna być zapewniona obfitość sily nabywczej w portfelach. Ale tak nie jest. Obecny system nakłada na produkty ceny zawsze wyższe, niż wynosi suma pieniędzy wkładana jako siła nabywcza do portfeli ludności. Ten system nie posiadażadnego mechanizmu wyrównujacego tę lukę.

Zdolność płatnicza nie odpowiada zdolności produkcyjnej. Finanse nie odpowiadają rzeczywistości, nie są na tym samym poziomie. Rzeczywistość oznacza obfitość dóbrłatwych do wyprodukowania.Finanse oznaczają pieniądz racjonowany i trudny do zdobycia.

Poprawić toco jest wadliwe

Obecny system finansowy jest w rzeczywistości systemem karzącym, zamiast być systemem służącym.

To nie znaczy,że trzeba go znieść, ale trzeba go poprawić. Można by to doskonale zrobić stosując zasady finansowe Kredytu Społecznego.

Wprowadzenie zasad Kredytu Społecznego stworzyłoby system, który by służył zamiast panować.

Idea KredytuSpołecznego

Pieniądz odpowiadający rzeczywistości

Pieniądz Marcina na Wyspie Rozbitków nie miałbyżadnej wartości, gdyby na wyspie nie było produktów. Nawet jeśliby jego baryłka była rzeczywiście pełna złota, czy można by było za nie coś kupić, gdyby nie było produktów? Otóż ani pieniądz papierowy, ani jakakolwiek suma cyfr w księdze Marcina nie mogłaby nikogo wyzywić, gdyby nie byłożywności. To samo odnosi się do ubrania. To samo odnosi się do wszystkiego.

Ale na wyspie były produkty. Pochodziły z bogactw naturalnych wyspy oraz z pracy małej społecznosci, która ją zamieszkiwala. Te bogactwa naturalne, które jedynie nadają wartość pieniądzom, były własnością wszystkich mieszkanców wyspy, a nie wyłaczną własnoscią Marcina, bankiera.

Marcin zadłużał ich za to, co było ich własnościa. Zrozumieli to po zapoznaniu się z zasadami Kredytu Społecznego. Zrozumieli,że wszystkie pieniadze, cały kredyt finansowy opiera się na realnym kredycie społeczeństwa, a nie na operacjach finansowych bankiera. Pieniądz powinien stać się ich własnoscią w chwili jego powstania, a więc powinien być im oddany, rozdzielony pomiędzy nich bez względu na to, w jaki sposób będzie potem przechodzić od jednych do drugich, zależnie od przepływu produkcji.

Odtad kwestia pieniądza stała się dla nich tym, czym jest w istocie: kwestią prostej rachunkowości.

Pierwszą rzeczą jakiej się wymaga od rachunkowości jest to,żeby była dokładna, zgodna z rzeczywistościa, która odzwierciedla. Pieniądz powinien odpowiadać produkcji bogactwa albo jego niszczeniu. Powinien postępowac za ruchem bogactwa: obfita produkcja - obfity pieniądz; produkcjałatwa -łatwy pieniżdz; produkcja automatyczna - automatyczny pieniądz; produkcja darmowa darmowy pieniądz.

Pieniądz na produkcję

Pieniądz powinien być do dyspozycji producentów, w miare jak go potrzebują do uruchomienia środków produkcji.

Jest to możliwe, ponieważ stało się tak z dnia na dzień w chwili wypowiedzenia wojny, w roku 1939. Pieniądz, którego brakowało wszędzie od dziesięciu lat, nagle się pojawił i w ciągu sześciu lat wojny nie było żadnego problemu braku pieniedzy na sfinansowanie całej możliwej i wymaganej produkcji.

A więc pieniądz może i powinien słuzyć produkcji publicznej i produkcji prywatnej tak samo wiernie, jak słuzył produkcji wojennej. Wszystko, co jest możliwe do zrealizowania w celu zaspokojenia slusznych potrzeb ludności powinno być możliwe do sfinansowania.

Byłby to koniec koszmarów dla organów państwowych i samych obywateli. Skończyłoby się bezrobocie i zwiazane z nim ograniczenia, dopóki istnieją rzeczy i zadania, które należy wykonać, żeby zaspokoić publiczne czy prywatne potrzeby ludności.

Wszyscy kapitalistami. Dywidenda dla każdego

Kredyt Społeczny zaleca rozdział okresowej dywidendy dla wszystkich. Powiedzmy, sumy pieniężnej przekazywanej co miesiąc każdemu, niezależnie od jego zajęcia - całkiem tak samo, jak dywidenda przekazywana kapitaliście, nawet gdy nie jest osobiście zatrudniony w produkcji.

Uznaje się,że kapitalista, który inwestuje swoje pieniądze w jakimś przedsiębiorstwie, ma prawo do dochodu ze swego kapitału, dochodu, który nazywa się dywidendą. Tak inni uzywają jego kapitału i ci inni są za to wynagradzani w postaci pensji. Ale kapitalista ciągnie korzyści z samego faktu obecności jego kapitału w przedsiębiorstwie. Jeżeli pracuje w nim osobiście, czerpie dochody z dwóch źródeł: w postaci wynagrodzenia za swoją pracę i w postaci dywidendy za swój kapitał (inwestycje).

Otóż Kredyt Społeczny uważa,że wszyscy członkowie społeczeństwa są kapitalistami. Wszyscy są włascicielami wspólnego kapitału realnego, który ma o wiele większy udział w nowoczesnej produkcji, niż kapitał w postaci pieniędzy czy indywidualny wkład pracowników.

Co stanowi ten wspólny kapitał?

Przede wszystkim zasoby naturalne kraju, których nikt nie wytworzył, które są darem Bożym dla mieszkańców danego kraju.

Następnie suma wiedzy, wynalazków, odkryć, ulepszeń techniki produkcji - tego całego postępu przyjętego, nagromadzonego, zwiększanego i przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Jest to dziedzictwo wytworzone przez minione pokolenia, którego nasze pokolenie używa i które powiększa, by je przekazać następnemu. Nie jest to niczyja wyłącznawłasność, ale wspólne dobro w całym tego słowa znaczeniu.

I własnie to stanowi największy czynnik nowoczesnej produkcji. Zalóżmy, że nie znamy siły napędowej pary, elektryczności, ropy - które są wynalazkami trzech ostatnich wieków - i zastanówmy się, czym byłaby całkowita produkcją, nawet gdyby robotnicy rzeczywiście zwiększyli wydajność pracy i to w ciągu wielu dodatkowych godzin.

Niewątpliwie potrzeba jeszcze producentów, aby ten kapitał przyniósł dochód. Producenci są wynagradzani za swoją pracę. Ale sam kapitał powinien przynosić dywidendę swoim właścicielom, a więc wszystkim obywatelom, gdyż wszyscy na równi są współdziedzicami minionych pokoleń.

Z uwagi na to, że ten wspólny kapitał stanowi największy czynnik nowoczesnej produkcji, dywidenda powinna być na tyle wysoka, by każdy mógł dzięki niej zaspokoić przynajmniej niezbędne potrzeby egzystencji. Następnie w miarę jako mechanizacja, motoryzacja, automatyzacja zaczynają odgrywać coraz wiekszą role w produkcji przy coraz mniejszym udziale pracy ludzkiej, część rozdzielana w postaci dywidendy powinna być coraz to większa.

Jest to zupełnie inny sposób pojmowania rozdziału bogactw niz obecny. Zamiast pozostawić osoby i rodziny na dnie nedzy albo opodatkowywac tych którzy jeszcze biorą udział w produkcji, wszyscy mieli by mieć zapewniony dochód oparty na dywidendzie.Byłby to lepszy rozdział u źródła.

Zarazem byłby to sposób bardzo dostosowany do wielkich możliwości nowoczesnej produkcji, sposób realizowania prawa każdego człowieka do używania dóbr materialnych. Prawa, które każda osoba ludzka posiada z samego faktu, że istnieje. Prawa fundamentalnego i nie ulegającego przedawnieniu, o którym Pius XII przypomniał w swoim historycznym przemówieniu radiowym z 1 czerwca 1949 r.:

"Dobra materialne zostały przez Boga stworzone dla wszystkich ludzi i powinno sie je udostępnić wszystkim, zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłości. Każdy człowiek, jako istota rozumna z natury posiada podstawowe prawo do używania ziemskich dóbr materialnych... to indywidualne prawo w żaden sposób nie może być zniesione, nawet przez zastosowanie innych pewnych i uznanych praw odnoszących się do dóbr materialnych".

Dywidenda dla wszystkich i dla każdego: oto najświatlejsza formuła ekonomiczna i społeczna, jaką kiedykolwiek zaproponowano światu, który nie stoi przed zagadnieniem produkcji, ale przed zagadnieniem rozdziału produktów (konsumpcji).

Nie przez partie polityczne

Jest wielu ludzi na całym świecie, którzy w Kredycie Społecznym Douglasa widzą najdoskonalszą propozycję obsłużenia nowoczesnej ekonomii obfitości, prowadzącą do tego, by produkty można było oddać do dyspozycji wszystkich.

Trzeba się jeszcze postarać, żeby ta koncepcja została zastosowana w praktyce.

Niestety, na przykład w Kanadzie politycy skompromitowali słowa Kredyt Spoleczny, nazywając nimi partię polityczną. Jest to największe zafałszowanie doktryny Douglasa. Doprowadziło to do zamieszania i braku zaufania do tej idei. Wielu z góry nie chce słyszeć o Kredycie Społecznym, gdyż uważają go za partię polityczną, a są już członkami innej partii.

Jednakże Kredyt Społeczny, właściwie pojęty, nie jest partią polityczną. Jest czymś przeciwnym. Sam założyciel szkoły kredytowej C.H. Douglas z pewnością znał swoją doktrynę lepiej, niż ktokolwiek inny (przede wszystkim nieskończenie lepiej od pyszałków, którzy chcą się posługiwać powierzchownym pojęciem, jakie mają o Kredycie Społecznym w celu zaspokojenia swych politycznych ambicji). Otóż Douglas stanowczo oświadczył, że pomiędzy Kredytem Społecznym, a polityką wyborczą zachodzi sprzeczność.

Partia polityczna i Kredyt Spoleczny są to dwie nazwy, z których jedna wyklucza drugą, ze względu na samą ich naturę, cel, siłę napędową, ducha.

Zasady Kredytu Społecznego opierają się na filozofii. I ta filozofia daje pierwszeństwo osobie przed grupą, przed instytucjami, nawet przed samym rządem. Wszelka działalność dokonywana w imie prawdziwego Kredytu Społecznego powinna odbywać się w służbie osoby.

A jeśli chodzi o partię polityczną, to jej działalność jest ożywiona i kierowana całkiem innym duchem.

Każda partia polityczna (stara czy nowa), ma przede wszystkim na celu zdobyć lub utrzymać władzę, stać się lub pozostać grupą, która będzie rządzić państwem. Jest to zdobywanie władzy dla pewnego stronnictwa.

Kredyt Społeczny, przeciwnie, uważa, że władza powinna być rozdzielona pomiędzy wszystkich: władza ekonomiczna - za pośrednictwem okresowej dywidendy umożliwiającej każdemu kierowanie produkcją swego kraju; władza polityczna - czyniąc Państwo, rządy na wszystkich szczeblach, rzeczą osób, a nie osoby rzeczą Państwa.

Partie polityczne są zainteresowane rządzeniem. Natomiast prawdziwy Kredyt Społeczny zainteresowany jest rozwojem indywidualnym i rozwojem narodu.

Polityka partii doprowadza do tego, że obywatele rezygnują z osobistej odpowiedzialności, gdyż partia całą wagę przywiązuje do głosu wyborczego, do aktu trwającego zaledwie kilka sekund, dokonywanego przez obywatela za parawanem, po spożyciu potrawki wyborczej przyprawionej wszystkimi sosami w ciągu kampanii wyborczej.

Natomiast Kredyt Społeczny uczy obywateli ponosić odpowiedzialność samemu, zarówno w polityce, jak w innych dziedzinach, i o każdym czasie, biorąc na siebie nadzorczą rolę rządów i ich odpowiedzialność, głosząc prawdę i ujawniając niesprawiedliwość, bez wytchnienia i wszędzie, gdzie się ją napotka.

Wszystkie partie polityczne przyczyniają się do wytworzenia w narodzie podziałów, gdyż jedne walczą z drugimi w pogoni za władzą. Otóż wszelkie podziały osłabiają. Naród podzielony, osłabiony, źle się rządzi.

Doktryna Kredytu Społecznego, w przeciwieństwie do partii, sprawia, że obywatele stają się świadomi podstawowych dążeń, wspólnych dla wszystkich. Autentyczny ruch kredytowy poucza obywateli, jak mają się zjednoczyć dążąc do zaspokojenia swoich wymagań, co do których wszyscy są zgodni. A w razie potrzeby jak mają wywrzeć zorganizowany nacisk na rząd, niezależnie od tego jaka grupa byłaby u władzy. I dlatego miesięcznik "Michael"/"Vers Demain" zaleca w polityce presję narodu zgrupowanego poza parlamentem, lecz oddziaływującego na rządy, tak aby delegaci narodu mogli ustanowić prawa w duchu Kredytu Społecznego.

Aby mogły zatryumfować tak wielkie idee, jak piękna kredytowa koncepcja ekonomiczna, potrzebni są nie politycy żądni sławy i chciwi pieniędzy, lecz apostołowie oddający się dla sprawy bezinteresownie, mający jedynie na celu tryumf prawdy i świata lepszego dla wszystkich; apostołowie pozbawieni tu, na ziemi, jakiegokolwiek wynagrodzenia, robiący dla wytkniętego celu wszystko co możliwe, a co do reszty - zdający się na Boga.

Pismo “Michael”/“Vers Demain” pracuje nad ukstałtowaniem takich właśnie apostołów, przedstawia ich zadania, działność i wyniki.

Louis EVEN

powrót do Artykułów

powrót do O nas

powrót do Strony głównej
http://www.michaeljournal.org/wyspa.htm

amerykański lewak

Obama przerobi konstytucję na podręcznik dla socjalistów
Listopad 10, 2008 Autor: Mirosław Domińczyk

Wybór Baracka Obamy w bardzo krótkim czasie doprowadzi do zniszczenia podziału sił, który w praktyce stanowi fundament tradycyjnych amerykańskich rządów. Ludzie, którzy znajdują się obecnie u władzy, rekrutują się głównie spośród uczelnianych lewackich radykałów z lat 60., marksistów.
________________________________________
Z Peterem Redpathem, profesorem filozofii w St. John’s University New York, rozmawia Anna Wiejak

Demokraci mają prezydenta i większość w Kongresie. Co to oznacza?
- Barack Obama i wszyscy, którzy go wspierają, są najzagorzalszymi lewakami. Moim prywatnym zdaniem, Obama oprze swą polityczną grę oraz polityczne decyzje na książce anarchisty Saula Alinsky’ego “Reveille for Radicals” (Przebudzenie radykałów). Jego prezydentura oznacza podkopanie tego, co jeszcze ocalało z amerykańskiej konstytucji i przerobienie na podręcznik dla socjalistów.

Dlaczego amerykańscy wyborcy zdecydowali się poprzeć Baracka Obamę?
- Kryzys ekonomiczny miał duży wpływ na wynik głosowania, jednakże czynników, które zadecydowały o tym, iż to Obama, a nie McCain zdobył najwięcej głosów, jest wiele. Amerykańskie media pozostają pod kontrolą środowisk lewicowych. Te lewackie media przez lata bezlitośnie atakowały administrację Busha, a później prowadziły intensywną kampanię propagandową przeciwko kandydaturze McCaina. Warto przypomnieć, że zarówno McCain, jak i Obama przysięgli nie wykorzystywać w prowadzonej przez siebie kampanii prywatnych funduszy, ale korzystać jedynie z kwot przysługujących im od państwa. Obama skłamał, składając tę obietnicę – kiedy już zabezpieczył sobie nominację z ramienia Partii Demokratów, wziął miliony od prywatnych donatorów z niemalże całego świata. Wiele ze źródeł, z których finansował kampanię, pozostaje niemożliwa do wyśledzenia. John McCain odmówił korzystania z prywatnych pieniędzy. Podobnie zresztą było w innych kwestiach – Obama miał pracowników, którzy jeździli po całym kraju, rejestrując nowych wyborców. Tymczasem wielu z owych nowych wyborców w zasadzie w ogóle nie była uprawniona do głosowania. Doszło do wielu oszustw. Niektórzy Amerykanie głosowali na Obamę, próbując złagodzić swoją winę za dawne akty dyskryminacji rasowej. Myślę jednak, że głównym problemem była różnica w funduszach na kampanię, bezlitosna antybushowska propaganda, jednocześnie faworyzująca Obamę. McCain miał za mało pieniędzy i prowadził słabszą kampanię. Myślę też, że niektórzy z członków Partii Republikanów celowo źle mu doradzali, aby skrępować go na wszelkie możliwe sposoby i nie dopuścić, by zwyciężył.

Ameryka przetrwa prezydenturę Obamy?
- Naprawa szkód, jakich dokona prezydentura Obamy, będzie trudna. Lewica była zdecydowana doprowadzić do zwycięstwa tego kandydata, ponieważ zorientowała się, że najprawdopodobniej to za jego kadencji zostanie wybranych wielu sędziów Sądu Najwyższego. Kiedy przyszło do głosowania w referendach, okazało się, iż Amerykanie skłaniają się do odrzucenia wielu proponowanych przez lewicę reform społecznych, w tym pełnego dostępu do aborcji, eutanazji i tzw. małżeństw homoseksualnych. W tej sytuacji jedynym sposobem, w jaki lewica może doprowadzić do przyjęcia swojego programu, jest przejęcie kontroli nad Sądem Najwyższym. Przejęła już kontrolę nad urzędem prezydenta i jest bardzo bliska zyskania całkowitej kontroli nad Kongresem. Wybór Baracka Obamy w bardzo krótkim czasie doprowadzi zapewne do zniszczenia podziału sił, który w praktyce stanowi fundament tradycyjnych amerykańskich rządów.
Warto przypomnieć, że ci ludzie, którzy znajdują się obecnie u władzy w Stanach Zjednoczonych, rekrutują się głównie spośród uczelnianych lewackich radykałów z lat 60., marksistów protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie.

Wybór Obamy świadczy o tym, że Amerykanie odwrócili się od tradycyjnych wartości?
- W pewnym zakresie tak. Większość Amerykanów wydaje się mieć sposób myślenia protestanckich fundamentalistów. Zasadniczo fundamentaliści są sceptykami. Wydaje się, że w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, jak powinno się pojmować moralność. Uważają, że należy ją rozpatrywać w kategoriach “szczerości uczuć”, intencji, nie zaś w kategoriach czynienia dobra lub zła. Sądzą, że to religia jest źródłem moralności, nie zaś że moralność jest źródłem religii. Stąd większość Amerykanów w sposób naiwny przyjmuje koncepcję, iż publiczna moralność istnieje i wywodzi się z publicznej, świeckiej religii. Większość Amerykanów mierzy prawdę za pomocą emocji, przeliczając wszystko na szczerość uczuć, nie zaś myśląc kategoriami trzeźwego osądu. Dotyczy to świeckiej lewicy, jak również przeciętnych mieszkańców Ameryki. Amerykańska lewica oddaje cześć kunsztowi sztuk, który zdaje się identyfikować z oświeconymi uczuciami lewackiego ducha. Dla lewicy ludzkość to bóg (duch społeczny cechujący prawdziwych socjalistów), który rozwija się poprzez wyrafinowane uczucia artystów. Stąd też m.in. bliskie związki amerykańskiej lewicy z Hollywood.
Aby forsować socjalistyczne cele, amerykański socjalizm zastępuje klasyczną ideę sprawiedliwości socjalistyczną ideą nieograniczonej tolerancji. W tym sensie “tolerancja” lub “współczucie” oznacza ślepe przyjmowanie wszystkiego, cokolwiek społeczny program lewicy zamierza promować i realizować w ramach przyjętego przez siebie politycznego planu działania. Obecnie pojmują oni tolerancję jako poprawnościowo polityczne postrzeganie dziejów, kierowanie się poprawnościowo politycznymi uczuciami i udzielenie pomocy w tworzeniu ich politycznego projektu: globalnego, ateistycznego, totalitarnego, socjalistycznego państwa.
W Ameryce współczesny socjalizm wydaje się określać Demokratów i ludzi, którzy ich popierają, jako “niewinnych” i “dobrych”, natomiast Republikanów i ich zwolenników jako “winnych” i “złych”.

Jest możliwe, że np. po czterech latach prezydentury Obamy kolejna kadencja będzie należała do Republikanów?
- To nie jest wykluczone. Jednakże, nawet jeśli rzeczywiście tak się stanie, to nie zmieni nam sytuacji, ponieważ wszystko wskazuje na to, iż obie amerykańskie partie polityczne są kontrolowane przez grupy dominujące w sektorze bankowym. Amerykańscy politycy są zasadniczo plutokracyjni. Wyobrażenie, że Demokraci są partią biedaków, natomiast Republikanie – partią bogaczy, zakrawa na dowcip. Obydwie partie reprezentują różne, posiadające międzynarodowe powiązania grupy wielkich interesów, które starają się zdominować scenę polityczną Ameryki. Owe grupy wielkich interesów zgadzają się dążyć do promowania jednego porządku światowego – świeckiego, ateistycznego państwa. Starają się forsować ów nowy porządek poprzez podkopywanie tradycyjnego modelu rodziny, narodowych konstytucji oraz tradycji w ogóle.

Kto byłby Pana zdaniem najlepszym kandydatem na przywódcę Republikanów i kontrkandydata Obamy?
- W chwili obecnej największe nadzieje w doprowadzeniu do odrodzenia się amerykańskiej polityki pokładałbym w gubernatorze Luizjany Bobbym Jindalu oraz gubernator Alaski Sarah Palin. Amerykańska lewica uważa się za z natury naukową i oświeconą intelektualnie, czyli stojącą w opozycji do z natury zacofanych. Stąd musi przedstawiać ludzi takich jak Palin, która akurat jest dosyć bystra, jako nienależących do “elyty”. Należy podkreślić, że spośród Republikanów, to właśnie Palin śmiertelnie przeraża lewicę.

Dlaczego?
- Obydwoje są młodzi, z umysłami silnie zakorzenionymi w rzeczywistości, nie zaś w utopijnych socjalistycznych mrzonkach. Mają charyzmę, aby pobudzić ludzi i uzyskać od nich wsparcie w tworzeniu ruchu politycznego.

Wydaje się mało prawdopodobne, aby McCain zdecydował się na ponowne ubieganie się o fotel prezydenta…
- McCain nie wystartuje ponownie w wyborach prezydenckich. Jest dżentelmenem i prawdziwym bohaterem. W trakcie swojej kampanii zdobył się na ogromny wysiłek stawienia czoła nierówności szans, która zresztą była nie do przezwyciężenia, włącznie z będącym kompletnie bez wyrazu wsparciem ze strony swojej własnej Partii Republikanów.

Co się stanie z amerykańską gospodarką? John McCain ostrzegał, że proponowany przez Obamę plan naprawy gospodarki doprowadzi do wzrostu bezrobocia i upadku klasy średniej…
- Miał rację. Polityka Obamy doprowadzi nie tylko do wzrostu bezrobocia, lecz również zniszczy wiele stanowych ekonomii.

Jest możliwe, że doprowadzono do wcześniejszego wybuchu kryzysu, aby pomóc Obamie odnieść zwycięstwo w wyborach?
- Należy zacząć od tego, że za gospodarczy bałagan w Stanach Zjednoczonych w głównej mierze odpowiadają amerykańskie media i Partia Demokratów. Przedstawiając taki, a nie inny pogląd na tegoroczne wybory w Stanach Zjednoczonych, poprzez pryzmat drugiej kadencji prezydentury George’a W. Busha, amerykańskie media usiłowały podkopać wiarę Amerykanów w gospodarkę. To członkowie Kongresu z Partii Demokratów forsowali prawo zmuszające amerykańskie banki do udzielania kredytów hipotecznych osobom, które nie posiadały zdolności kredytowej. Popierane przez Demokratów grupy zbirów zastraszały kierowników banków, aby przyjmowali złe wierzytelności, nawet od ludzi, którzy nie mieli zatrudnienia. Aby zatuszować udzielanie złych pożyczek, bankierzy łączyli je w pakiet z innymi pożyczkami i sprzedawali międzynarodowym inwestorom, tym sposobem pomagając podkopać światową ekonomię. Amerykańskie media w większości przemilczały tę informację i usiłowały przypisać cały upadek gospodarki polityce Busha. Republikanie byli po części za to wszystko odpowiedzialni, ponieważ wielu z nich przymykało oczy na to, co się dzieje, i nie próbowało forsować żadnych ustaw, które uratowałyby sytuację.

Czego zatem należy się spodziewać?
- Obama wykorzysta internetową bazę swoich zwolenników i spróbuje przejąć kontrolę nad przyszłym amerykańskim elektoratem. Demokraci będą usiłowali uzyskać kontrolę w stanach, które głosowały w tych wyborach na Republikanów. Jak powiedział Lenin, nie jest ważne, kto głosuje, ale kto liczy głosy.
Obamę czekają teraz ciężkie chwile, skoro wygrał poparcie ze strony amerykańskiego biznesu. Nie ufa mu bowiem wielu amerykańskich liderów biznesu. Jeżeli zaś chodzi o podejście prezydenta elekta do spraw ekonomicznych, to jest ono naiwne. Zupełnie nie rozumie on zasad tworzenia dobrobytu. Stąd amerykańska gospodarka będzie jeszcze przez długi czas toczyła walkę. Oczekuję, że w przyszłym roku nastąpi nieznaczna poprawa, jednakże w ciągu dwóch lat doświadczymy drastycznego spadku.
Ze względu na trudną sytuację gospodarczą kraju Obama nie będzie w stanie w sposób natychmiastowy wprowadzić w życie niektórych punktów programu socjalistów. Oczekuję również, iż jego uwagę przyciągną wcześniej liczne konflikty międzynarodowe.
Lecz jak tylko nadarzy się sposobność, będzie promował ustawodawstwo wymierzone przeciwko życiu, a optujące za śmiercią. Nominuje także skrajnie lewicowych sędziów do Sądu Najwyższego. Sądzę też, iż kilku starszych lewicowych sędziów zrezygnuje z zasiadania w Sądzie Najwyższym przed upływem kadencji, aby można było wyznaczyć na to miejsce lewicowych sędziów pokroju Lawrence’a Tribe’a.

Wybór Obamy ujawnił potęgę mediów.
- Amerykańskie media są wyraźnie sofistyczne, stanowią machinę propagandy kreującą medialnych bohaterów. Obama jest wytworem tych mediów, osobą praktycznie bez żadnego doświadczenia zarówno w sferze międzynarodowej polityki, jak i ekonomii, który został wybrany z dużą starannością przez dzierżących rzeczywistą władzę jako pusty symbol, w którym amerykańskie masy mogą pokładać swoje nadzieje i marzenia.
Wszystko wskazuje na to, iż amerykańskie media mają pompatyczny, urojeniowy pogląd na siebie. Identyfikują się one z głosem sumienia, wolnym od grzechu pierworodnego. Wydaje się, że uważają się one za nieomylne magisterium. Jeżeli natomiast okaże się, iż się pomyliły, winą za to obarczą kogoś innego.

Powinniśmy się spodziewać globalnej ofensywy lewactwa?
- Ta ofensywa już się rozpoczęła.

Na Obamę głosowało wielu katolików. O czym to świadczy?
- Wydaje się, że amerykańscy katolicy mylą wiarę z poglądem. Zdaje się, iż myślą oni, że to, w co wierzą, jest najzwyczajniej ich własną opinią (prywatną prawdą, która może wchodzić w konflikt z prawdą publiczną lub prawdą prywatną innej osoby). Wydaje się również, że są oni za słabo ewangelizowani.

Obawia się Pan obniżenia rangi statusu człowieka?
- Absolutnie. Obama popiera nawet zabójstwa dzieci, którym udało się przeżyć aborcję. On zupełnie nie pojmuje natury moralności. Jego brak moralnej wrażliwości jest wprost przerażający.

Jakiego rozwoju wydarzeń należy się spodziewać na linii Waszyngton – Kreml?
- Rosjanie mają powód do zadowolenia. Amerykańskie lewactwo, które poparło Obamę, to najzagorzalsi socjaliści-internacjonaliści. Oczywiście należy zatem spodziewać się kroków w kierunku stworzenia nowego ładu światowego.

Jaki będzie ten ład?
- W zasadzie to spodziewałbym się nie tyle nowego światowego ładu, ile nowego światowego nieładu. Powinniśmy przygotować się na serie zamachów na narodowe konstytucje, rodziny, kultury i tradycje, na próbę podporządkowania Brukseli narodowego sądownictwa poszczególnych państw wchodzących w skład Unii Europejskiej, a także podporządkowania zachodnich sił militarnych Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Jaką politykę zagraniczną będzie prowadził nowy prezydent?
- Spodziewałbym się, że Obama podąży śladem polityki zagranicznej Billa Clintona. Clintonowie i Obama mają wspólnych przyjaciół wśród lewackich radykałów. Myślę też, że Clintonowie sami w sobie silniej wpisują się w makiawelizm. Tymczasem Obama wydaje się bardziej ideologiem-teoretykiem, utopistą-marzycielem, szarlatanem. Sądzę, iż to właśnie czyni go potencjalnie bardziej niebezpiecznym, niż byliby Clintonowie. W zasadzie jest on młodym prawnikiem bez żadnego rzeczywistego doświadczenia politycznego, sofistą. W kwestiach prowadzenia polityki zagranicznej i gospodarczej będzie zatem musiał słuchać swoich “mocodawców”. W mojej ocenie, w skład jego ekipy wejdzie Richard Lugar.

A kim jest Michelle Obama?
- Nie wiem zbyt wiele na jej temat, może poza tym, iż podziela ona marksistowskie poglądy swojego męża.

—————————————————–

edycja:

11.11.2008 godz.10:00

Tekst ten otrzymałem od Przyjaciela z USA.

Znajduje się też pod tym adresem:

Niezależny Serwis Informacyjny

www.iskry.pl – Iskry Polskości – po prostu Twój serwis
http://dominczykmiroslaw.wordpress.com/2008/11/10/obama-przerobi-konstytucje-na-podrecznik-dla-socjalistow/

poniedziałek, stycznia 04, 2010

zasłużeni NIE POWIESZENI w POLSCE

Teczka biskupa lubelskiego Waldemar Łysiak

Wpadły mi w ręce wydruki dokumentów z teczki konfidenckiej biskupa lubelskiego. Chociaż jego oficer prowadzący zapewnił go, iż ta teczka została kompletnie zniszczona, więc agent może się czuć bezpieczny, wszelako w moskiewskim archiwum rosyjskich tajnych służb przetrwaly niektóre kopie i duża liczba oryginałów wywiezionych z Polski, co zezwala odtworzyć renegackie dossier hierarchy lubelskiego.

Pracował dla Rosjan przez kilkadziesiąt lat, a zawartość obciążających go papierów potwierdza tezę, że każdy kto usilnie zwalcza lustrację, kto rzuca jej kłody, próbuje ośmieszyc, zdezawuować − niewątpliwie był tajnym współpracownikiem reżimowej bezpieki. Niżej krótka historia tej współpracy:

Wojciech Skarszewski urodził się w 1742 roku. Od młodości lubił publikować artykuły na temat bieżących spraw politycznych tudzież kościelnych, zawsze bowiem pragnął rozgłosu jako myśliciel−mentor, a publicystyka dawała tu szerszą arenę popisu niż ambona. Właśnie piórem zwrócił uwagę ambasady rosyjskiej. By go nie spłoszyć − do werbunku wyznaczono księdza, Kajetana Ghigiottiego, elewa Watykanu i pupila Petersburga (Ghigiotti był etatowym szpiegiem na rosyjskim żołdzie). Później będą dyrygowali Skarszewskim oficerowie rosyjscy wyznaczeni przez ambasadora Bulhakowa. Dzięki nim robił blyskawiczną karierę, znalazł się w kręgu faworytów zaprzedanego Petersburgowi króla Stanisława Augusta (roku 1787 król udekorował go Orderem sw. Stanisława, zwanym przez patriotów “orderem zdrajców”) i wiosną 1791 otrzymał sakrę biskupią wraz ze stanowiskiem biskupa lubelskiego. Tego samego roku torpedował jak tylko mógł uchwalenie Konstytucji 3 Maja (jeszcze podczas decydujacej sesji, własnie 3 maja, gardłował przeciwko Ustawie Rządowej), rok później zaś stał się jednym z architektów Konfederacji Targowickiej. W prosty sposób wabił do niej tych posłów, którzy złożyli przysięgę na Konstytucję 3 Maja − mianowicie mocą swej biskupiej władzy uwalniał każdego zdrajcę od tej przysięgi, deklarując, iż była nieważna z gruntu.

W roku 1792 Bułhakowa zastąpił nad Wisłą nowy ambasador Petersburga, Sievers. Sytuacja w Polsce stawała się coraz bardziej chaotyczna, szerzyły się trendy antyrosyjskie, więc Sieversowi kazano to ukrócić. Natomiast Skarszewskiego martwiło, iż w razie wybuchu jakichś ruchawek mogą zostać przechwycone i ujawnione papiery obciążajace zdrajców, zwłaszcza pokwitowania żołdu kolaboranckiego (cytuję ich oryginalne brzmienie: “Zaświadczam niniejszym, iż odebrałem od Jego Ekscelencji Pana Sieversa, ambasadora rosyjskiego, tysiąc dukatów jako pólrocze mojej pensji, czego dowodem jest ten kwit, który własnorecznie sygnuję”; niżej szły data i podpis). Mogło się to zresztą przytrafić i bez ulicznych zamieszek, gdyż bank Teppera (gdzie realizowano i księgowano wypłaty dla tajnych współpracowników) ogłosił właśnie plajtę. Sieversowi udało się jednak sprawić, że na czele Komisji Likwidacyjnej dla banku Teppera postawiono.. biskupa lubelskiego. Rezydując w siedzibie Teppera przy ulicy Miodowej, biskup Skarszewski “zabezpieczył” co trzeba (opieczętował wszystkie kompromitujace kwity wypłat banku, które potem trafiły do tajnego archiwum kolejnego ambasadora, Igelströma, skąd agent Wulfers wywiózł je do Rosji podczas Insurekcji Kościuszkowskiej).
Głównym dziełem Sieversa i jego agentów (takich jak Skarszewski) był Drugi Rozbiór (1793). Patriotyczną retorsją Sarmatów była Insurekcja (1794). Władze powstańcze stolicy aresztowały Skarszewskiego jako renegata (targowiczanina), jednak gdy lud Warszawy dokonywał szubienicznego linczu na zdrajcach, biskup lubelski zdołał uniknąc sznura dzięki złotym monetom, które wetknął prowadzacemu go plebejuszowi. Później Sąd Kryminalny Wojskowy skazał biskupa na śmierć (brakowało papierowych dowodów zdrady, ale liczyly się zeznania swiadków, m.in. kilku kochanek Skarszewskiego, gdyż wielebny był rozpustnikiem). Egzekucję odwlekano (wskutek interwencji nuncjusza Litty), a kiedy Suworow zdobywał Warszawe − Skarszewski został uwolniony wraz z jeńcami rosyjskimi. Wrócił do Lublina i tam przeczekał wolną Polskę, którą cesarz Napoleon, wypędziwszy Rosjan, wskrzesił jako Księstwo Warszawskie. Grał wtedy patriotę (Kozmian pisze: “. pragnął sobie ujmować umysły, aby zapomniano jego przeszłość”). Gdy suwerenność została znowu utracona i Polska stała się okajdanionym satelitą Rosji − biskup lubelski mógł już jawnie wrócić do swych renegackich praktyk, lansując wiernosć dla cara Aleksandra I i cara Mikołaja I. Zostało to nagrodzone stanowiskiem arcybiskupa warszawskiego, czyli prymasa kraju. Walka o prymasostwo nie była łatwa. Skarszewski − biskup lubelski od 34 lat − pokonał kontrkandydatów dzięki wsparciu carskiego pełnomocnika, Nikolaja Nowosilcowa. U schylku 1824 roku dokonano ingresu nowego prymasa w warszawskiej katedrze Świetego Jana. “PSB” wzmiankuje, że ”ingres został uczczony odą przez alumnów seminarium metropolitalnego warszawskiego księży komunistów”. Trzy lata później rosyjski agent grający rolę prymasa (i uważający się za Filozofa) zmarł. Młodzież akademicka Warszawy rozpętała akcję bojkotu ceremonii pogrzebowych, a na trumnie renegata studenci zawiesili sznurową pętlę, przypominajac tym niewykonany wyrok z 1794 roku. Równo sto lat po tej dacie ukazała się w Krakowie praca powstańca styczniowego, Bronisława Szwarce, zawierająca
pierwszy raz ujawnioną listę 105 wpływowych zdrajców (posłów oraz dygnitarzy będących za “króla Stasia” na zołdzie Petersburga) i konkretne sumy zdradzieckich “honorariów”. Ten fragment odtajnionego archiwum Igelströma Szwarce wzbogacił lapidarnymi charakterystykami judaszów.
Względem Wojciecha Skarszewskiego przypomnial, ze biskup lubelski jako delegat skorumpowanego sejmu byl sygnatariuszem aktu Drugiego Rozbioru, i że jako “powolny we wszystkim Sieversowi, otrzymał od carycy krzyz z topazem i sygnet z brylantami”.

Waldemar Łysiak

NIE

( )
Nie wyciągnięto wniosków z przeszłości
Jak widać nie wyciągnięto żadnych wniosków z doświadczeń lat minionych i okresu radosnej prywatyzacji z początku lat 90. i przełomu 2000/2001. Czy warto było? Jaki był bilans zysków i strat? Czy prywatyzacja gwarantuje dożywotnio społeczny dobrobyt, postęp, wysoką jakość, a zwłaszcza, czy gwarantuje niższe ceny? To podstawowe pytania. Do tej pory sprywatyzowano w Polsce blisko 70 proc. majątku narodowego, w systemie bankowym to już prawie ok. 80 proc. Zyskaliśmy z tego raptem 83 mld zł, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi roczny deficyt handlowy Polski, choćby w zeszłym roku. Najwięcej uzyskano w roku 2000, bo aż 27, 2 mld zł, w roku 1999 13,3 mld zł i w roku 2004 10,3 mld. Jednak wówczas sprzedawano majątek narodowy wg zasady ministra Janusza Lewandowskiego i ministra Emila Wąsacza – za tyle, ile ktoś chciał dać. Dawano więc z reguły niewiele. Gdy wówczas prywatyzowano, a właściwie sprzedawano doskonały polski bank wraz z gotówką i klientami, uzyskano za jego całość ok. 3 mld zł. Dziś za resztówki tego samego banku Pekao S.A, czyli za 3 proc. posiadanych akcji, Skarb Państwa dostał od ręki blisko 1 mld 100 mln złotych. W 1992 podobna koalicja rządząca chciała sprzedać KGHM za 400 mln złotych. Dziś to wartość 1 – 2 proc. akcji tej firmy. Wiele sprywatyzowanych wówczas firm zmieniło już właściciela, ale już za kwoty wielokrotnie wyższe. Często trafiały do zagranicznych firm, których właścicielem również było państwo tyle, że obce. Po wyprzedaży z początku lat 90. i przełomu 2000/2001 blisko 70 proc. całego majątku narodowego, co wartościowszych segmentów naszego rynku (bowiem sprzedawaliśmy nie tylko firmy, ale głównie rynek), nasze społeczeństwo powinno dziś opływać w dostatki, a góra pieniędzy powinna rosnąć i procentować nowymi autostradami, wyższymi emeryturami, nowoczesną służbą zdrowia itd. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Dług publiczny Skarbu Państwa wynosi obecnie wielokrotność tego z początku lat dziewięćdziesiątych – blisko 650 mld zł. To tylko dług wewnętrzny, krajowy. Pojawił się jednak ogromny dług zewnętrzny, zagraniczny, rzędu 200 mld euro. Fatalnie zadłużyliśmy się jako społeczeństwo – mamy blisko 270 mld tylko na kredytach hipotecznych, ok. 200 mld długów z tytułu kredytów konsumpcyjnych, około 400 mld zł kredytów w bankach. Mamy olbrzymie zadłużenie na kartach kredytowych, które stale rośnie. Nie maleje również zadłużenie szpitali. Zadłużone i to potężnie, bo gdzieś na kwotę 40 mld euro są też sprywatyzowane, komercyjne banki, dziś własność kapitału zagranicznego. Mocno zadłużone są przedsiębiorstwa, również te sprywatyzowane. Mają długi w bankach na ok. 226 mld zł na koniec lipca 2009 r. i dziś nie bardzo mogą sobie pozwolić na nowe kredyty. Zadłużenie firm z tytułu emisji obligacji to już kwota 41 mld zł.

Gdzie są nasze pieniądze?
Rodzi się więc uzasadnione pytanie, gdzie się podziały pieniądze z tej rzekomo wielce udanej prywatyzacji? Te 83 mld złotych. Czy przepadły w kolejnych czarnych dziurach budżetowych? Największym skandalem prywatyzacyjnym współczesnej Europy był program NFI, czyli tzw. program powszechnej prywatyzacji, który przeciętnemu Polakowi przyniósł zysk rzędu raptem dwóch butelek wódki, bo na dobrą parę butów już nie starczyło. Ale i tak firmy zarządzające zarabiały od 2 do 3 mln dolarów rokrocznie bez względu na wyniki tego zarządzania. Sprzedawano więc jak widać tanio, nieroztropnie, pospiesznie, głównie z przyczyn ideologicznych i pod zagranicznych inwestorów strategicznych, absolutnie nie licząc strat, kosztów, efektów spadku dochodów podatkowych i budżetowych i utraty rynków zbytu. Dziś ponownie słyszymy starą śpiewkę – sprzedajmy wszystko, elektrownie, dystrybutorów prądu, KGHM, LOTOS, GPW itd. Bo państwo jest najgorszym właścicielem. Wtedy ceny tych produktów spadną, a budżet będzie miał większe dochody. Nie będziemy musieli podnosić podatku. Rzeczywiście, polskie państwo jest złym właścicielem, a przede wszystkim jest złym gospodarzem i nie dba o własnych obywateli. Problem jednak w tym, że żadna prywatyzacja nie usunie błędów popełnionych w polityce gospodarczej ani nie wyeliminuje na zawsze groźby deficytu budżetowego czy też spadku produkcji. Na przełomie 2000/2001 sprzedano majątek narodowy z bankami na czele za kwotę 34 mld zł tylko w tych dwóch latach. Wówczas wydawało się, że to gigantyczna kwota. Nie uchroniło nas to jednak przed dziurą budżetową i kryzysem 2001 r. Podobnie będzie i tym razem, nawet gdyby miał się powieść wielce optymistyczny scenariusz MSP, że uda się pozyskać z tej garażowej wyprzedaży całe 36,7 mld zł w 2009 i 2010 r. Już dziś wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, choćby po nieudanej próbie sprzedaży ENEI. Do piątku 14 lipca na akcje ENEI nie zapisali się wielcy faworyci (CEZ i Vattenfall). Gdyby to wszystko sprzedano, to i tak dziura Rostowskiego w budżecie na 2010 r. wyniesie ok. 100 mld zł. Potencjalnie w 2010 r. dochody krajowe, bez wpływów unijnych, wyniosą ok. 230 mld zł, a wydatki ok. 330 mld zł. Nie da się zapchać nawet połowy tej dziury dochodami z prywatyzacji. Potrzebne będą i cięcia budżetowe, i podwyżki podatków, od których rząd tak się dziś odcina i których ma nie być właśnie dzięki prywatyzacji.

Rząd mówi, że musi
Skoro rząd nie chce podnosić podatków ani zwiększać deficytu, co byłoby najprostsze i najtańsze wbrew pozorom, to postanowił wyprzedać majątek jak leci. Problem w tym, że potencjalni nabywcy dobrze wiedzą, że rząd jest na „musiku”, a nadmierna podaż musi obniżyć ceny. W Europie jest dziś więcej tych, co sprzedają niż tych, co kupują, a kupujący mogą przebierać w ofertach. Bardziej realna cena za przeznaczone dziś do prywatyzacji na lata 2009 – 2010 polskie spółki wynosi dzisiaj od 10 do 15 mld zł, a nie 37, 6 mld zł. Choć obecnie dla rządu każda złotówka liczy się na wagę złota, to trzeba bardzo dokładnie liczyć, ile na tej transakcji prywatyzacyjnej możemy zarobić. A przecież dobry i mądry gospodarz robi rachunek zysków i strat przed sprzedaniem. Sprawdza, co się bardziej opłaca – czy lepiej trochę podnieść deficyt budżetowy, co zrobiły oprócz Polski prawie wszystkie kraje dotknięte kryzysem, czy sprzedać resztę najlepszych firm, pozbawiając się jakiejkolwiek rezerwy na przyszłość. A przyszłość wcale nie rysuje się tak różowo. Gdy już wszystko sprzedamy, to co w 2011 r. czy w 2012 r. będziemy wyprzedawać? Wawel, jeziora mazurskie, Śląsk, a może nerki naszych obywateli?

Fatalny moment na prywatyzację
W takiej sytuacji potencjalni nabywcy polskich dystrybutorów energetycznych, zakładów energetycznych, petrochemii, zakładów chemicznych czy polskiej giełdy z pewnością podyktują nam niekorzystne warunku rynkowe. Można będzie uzyskać zaledwie minimalne kwoty.

Dojne krowy na zarżnięcie
Ktoś przy zdrowych zmysłach zadaje sobie na pewno pytanie, po co sprzedawać coś co dobrze funkcjonuje i przynosi zyski, daje pracę wielu ludziom, jest jednym z najbardziej znaczących płatników i podatników do budżetu państwa i składek ZUS. I tak spółce KGHM, przysłowiowej kurze znoszącej złote jaja, chce się podciąć gardło, a przy tym i swoją pozycję w firmie – ale po co?
KGHM w ciągu czterech ostatnich lat wpłacił do budżetu państwa 10 mld zł tylko z tytułu dywidendy. Co roku wpłaca też do polskiego budżetu państwa około 4 mld zł z tytułu podatków, składek ZUS i innych opłat. W ciągu najbliższych 4 lat wpłaci do budżetu z tego tytułu aż 16 mld zł podatku, a może i więcej. Łącznie, w ciągu najbliższych kilku lat będzie to więc kwota około 26 mld zł, a więc 3 kwoty, jaką MSP chce uzyskać ze sprzedaży w roku 2009/ 2010 wszystkich oferowanych przedsiębiorstw. Ile Skarb Państwa dostanie za sprzedaż 10 proc. akcji KGHM trudno dziś powiedzieć, ale z pewnością nie będzie to kwota 26 mld zł. II kw. br. spółka zakończyła z zyskiem około 1,5 mld zł przy przychodach ponad 5 mld zł. A przecież sprzedaje się raz, a dochody podatkowe będą jeszcze potrzebne przez lata. Być może MSP wychodzi z założenia, że jeśli wszystko posprzedaje, to podatki wcale nie będą potrzebne polskiemu budżetowi. A może całe państwo nie będzie już potrzebne obywatelom? Chociaż polskie stocznie w Szczecinie i Gdyni były już prywatyzowane, to i tak z długami wróciły do Skarbu Państwa i na garnuszek polskiego podatnika. Teraz nie wiemy tak naprawdę, kto kupił stocznie, ale wiemy, że nie zapłacił. Przecież polski LOT też był już prywatyzowany na rzecz Szwajcarów. Mieliśmy nie byle jakich fachowców od prywatyzacji m.in. J. Lewandowskiego i E. Wąsacza, który aktualnie, między innymi na łamach „Gazety Wyborczej”, radzi jak fachowo prywatyzować, choć sam znalazł się w kręgu zainteresowań prokuratury i Trybunału Stanu właśnie z powodu prywatyzacji. Powtórka kłopotów i skandali murowana. Dziś rząd i MSP sprzedają resztówki 2- 3 proc. banków za kwoty idące w setki milionów zł. Za 3 proc. Pekao SA dostał 1 mld 100 mln zł, za niecałe 2 proc. akcji BZ WBK 167 mln zł. Czyli bierzemy dziś za kilka procent akcji tyle co kiedyś braliśmy za 50, a nawet 100 proc. akcji, czyli za całość sprzedawanych, prywatyzowanych banków. To kiedy się prywatyzuje, a nie tylko jak, ma bardzo istotne, wymierne finansowe znaczenie. Zagwarantowanie budżetowi państwa stabilnych dochodów to obowiązek każdej władzy. Wygląda na to, że na najbliższych wyborach prezydenckich problemy Polski miałyby się zakończyć. Powstaje jednak pytanie, co po tych wyborach?

Kryzys energetyczny krąży nad Europą
Zastanawia ogromna presja polskiego rządu na wyprzedaż systemu energetycznego, dystrybutorów energii, rafinerii w najbliższych dwóch latach. Zwłaszcza w momencie, kiedy jest już pewne, że w Europie w najbliższych latach będzie bardzo brakować energii, grozi jej wręcz kryzys energetyczny i mówi o tym najnowszy raport amerykańskich służb wywiadowczych. Kto będzie miał energię w Europie, będzie coś znaczył i sowicie na tym zarabiał. Dostawy gazu z Kataru to bardzo wątpliwa śpiewka z przyszłości gdzieś w okolicach lat 2014-2015. Jeśli wszystko pójdzie tym razem lepiej niż ze sprzedażą polskich stoczni. Polacy i Urząd Regulacji Energetyki mają fatalne doświadczenia po sprzedaży Stoenu RWE czy Siekierek Vatenfallowi, czyli firmom obcym. Ceny energii po prywatyzacji polskich zakładów energetycznych wzrosły dramatycznie. Tylko w zeszłym roku o 40 proc., a dla przedsiębiorstw zaproponowano wzrost nawet o 80 proc. na ten rok. W przyszłym roku możemy się spodziewać dalszego wzrostu cen energii zarówno dla gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw. Co ciekawe w kasach tych dochodowych przedsiębiorstw jest żywa gotówka. Tylko w Enei 2 mld zł po zeszłorocznej emisji akcji. Polską tradycją prywatyzacyjną było przez lata kupowanie firmy w ramach tzw. prywatyzacji po części za pieniądze tej właśnie polskiej firmy. Jakby tego było mało, polskie firmy energetyczne to monopoliści. Sprzedawać będziemy więc nie tylko przedsiębiorstwo, ale i rynek z klientami, którzy podlegają dyktatowi cenowemu. Zwykłych polskich klientów praktycznie nikt nie broni. Swoboda wyboru dostawców energii to absolutna fikcja, a polski rynek energetyczny rośnie co roku o 5 proc. Dodatkowo już niedługo z budżetu państwa popłyną do firm energetycznych dwa potężne zastrzyki gotówki. Jedna z tytułu zwrotu akcyzy. Oczywiście nikt się nie martwi, że my odbiorcy też płacimy akcyzę za prąd i tu zwrotów na pewno nie będzie. Drugi zastrzyk to miliardy złotych płynące z tytułu rozwiązania tzw. kontraktów długoterminowych (KDT). Znowu więc będziemy napychać cudze, głównie zagraniczne kieszenie, uzyskując śmieszne w tym kontekście dochody za prywatyzację energetyki.

Naród bez własności, narodem bez przyszłości
Czy państwo bez własnych banków i przedsiębiorstw energetyki może sprawnie funkcjonować? Skąd będziemy brać dochody budżetowe w następnych latach? Nadal będzie trzeba dopłacać, i to słono, do emerytur (z OFE ok. 30 mld zł, z ZUS-u i KRUS-u ok. 50 mld zł rocznie). Na drogi w najbliższych 5 latach miało pójść 120 mld zł. Trzeba dopłacać do projektów UE w ramach współfinansowania, na co bardzo liczą polscy przedsiębiorcy. Czy nie zabraknie tych środków? Skąd na to weźmiemy skoro już dziś tak dramatycznie brakuje dochodów podatkowych i do końca roku zabraknie z tego tytułu w budżecie ok. 50 mld zł, a w przyszłym roku blisko 100 mld zł. Prywatyzacja w dotychczasowych wydaniu to przysłowiowe przejadanie pieniędzy, zapychanie kolejnych dziur budżetowych, miotanie się od ściany do ściany, prowizorka i brak przede wszystkim uczciwego bilansu.
Państwo polskie będzie pomimo mniej czy bardziej udanej prywatyzacji ciągle potrzebować środków na zaspokojenie podstawowych potrzeb obywateli: emerytalnych, zdrowotnych, edukacyjnych i transportowych.
Mimo prywatyzacji nadal jesteśmy państwem, które z powodu braku środków nie wywiązuje się przyzwoicie z żadnych obowiązków w stosunku do swoich obywateli.
Janusz SZEWCZAK
Autor jest analitykiem gospodarczym.
http://www.gazetafinansowa.pl/index.php/wydarzenia/kraj/2663-gdzie-s-nasze-miliardy-z-prywatyzacji.html