n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą POLSKA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą POLSKA. Pokaż wszystkie posty

środa, listopada 09, 2011

Stan przed zapaścią

Rozproszenie. Za Chiny Ludowe!

Gdy ostatni karton z pekińskimi rzeczami jest już zapakowany, SSL jest w Oslo. To dopiero kilka dni po zamachu, SSL idzie pod rządowy budynek i do pobliskiej świątyni. Widzi kwiaty i pluszaki na posadzce. Kiedy wsiadam po raz kilkunasty w moim życiu w samolot, który przewiezie mnie przez całą Azję, właśnie wtedy prawdopodobnie SSL patrzy na kawior, na wielką puszkę kawioru, która kosztuje tylko kilkanaście koron (tyle, ile posiłek w Mcdonaldsie). “Takie tanie, pewnie niedobre, musi być jakiś haczyk” – mówi do siebie i wędruje dalej. Chodzi po Oslo, podobnie, jak wcześniej po Barcelonie, Amsterdamie, Neapolu, Wiedniu na piechotę, żeby oszczędzić pieniądze. Od miesiąca śpi już tylko w salach wieloosobowych koedukacyjnych (czego nie znosi).
Kiedy samolot leci ponad Syberią, otwieram wreszcie jedną z gazet, które kupiłam wieczorem przed wyjazdem (wtedy, kiedy przy kiosku podszedł do mnie młody dziennikarz, który po kilku minutach rozmowy krzyknął “Boże, czemu ja Cię wcześniej nie spotkałem?!”). Autor tekstu dwoi się i troi, żeby tylko wytłumaczyć czytelnikowi, co to prawica, co to skrajna prawica, jak to jest, że ktoś porywa się na rząd i jego młodzieżówkę, bo jest za dużo emigrantów.
Gdy czekamy z J. na Dworcu Centralnym, komunikaty zlewają się w jedno. Berlin? Lublin? Odjedzie? Przyjedzie? Biegniemy po pojaśniałym, lecz wciąż spowitym w folie i usłanym pędzlami Centralnym, bo pociąg z Berlina właśnie wjechał, ale na zupełnie inny tor, niż mówili.
SSL wysiada. Plecak. Schudła od tego włóczenia się dwa miesiące po Europie, a skóra – o zgrozo – pociemniała do koloru skóry shan mama – mateczki z gór. Ale ta podróż była jej bardzo potrzebna. Z dala od zgiełku Taipei, stresów Szanghaju, chciała poczuć samotność. Rozważyć, czy chce piąć się wyżej (wyobrażam sobie, jak jej ojciec, polityk Kuomintangu, byłby dumny, gdyby tylko jakoś z wysokości mógł zobaczyć, jak ta młoda kobieta o bardzo długich oczach i dołeczkach w policzkach sobie radziła podczas ostatniej kadencji, jak stawiała czoło mafii i stawiała ławki dla starszych na skwerkach). Czy zostawić to teraz, przed progiem polityki ogólnotajwańskiej i iść w biznes? A ja? Ja przez te dwa miesiące chodziłam po łysych górach Mongolii Wewnętrznej, od jednego do drugiego kamiennego okrągłego ołtarza, a każdy z nich powiewał na stepowym wietrze tysiącem warstw wypłowiałych flag modlitewnych. Zastanawiałam się, jakie mam jeszcze możliwości. Potem po pustyni. Potem po Pekinie, żeby zamknąć jakoś to moje chińskie życie. Wyszło trochę niezgrabnie, koślawo, niezręcznie, jak i zresztą ono samo.
Nie wiem, że cena biletu komunikacji miejskiej przez te dwa lata wzrosła o 1.10 złotego. Nie wiem, czym się różnią koleje Mazowieckie od Regionalnych. Nie wiem, że bilety na autobus można kupić w automacie na przystanku. Gdy niemal wpadam na taki automat, wrzucam pieniądze i odchodzę. Zapomniałam biletu. Gdy chcąc wyjść z autobusu, gdy ten zbliża się do przystanku, wstaję i idę do właśnie otwierających się ostatnich drzwi (w Chinach to drzwi wyłącznie dla wysiadających) i wpadam na tłum wsiadających starszych pań, które zaczynają na mnie krzyczeć. Nie wiem, że przejście pod Centralnym jest w remoncie, nie wiem (a może wiem, tylko chciałam zapomnieć), że w święta religijne nie można kupić nawet chleba i boję się, że nie będę wobec tego w stanie zrobić dla SSL nawet najprostszego śniadania. A może podwieczorku. Mylą mi się godziny. “Jesteś jak laowaj mówiący nieźle po polsku, chociaż…jak to? Naprawdę nie rozumiesz komunikatów na dworcu?” – mówi SSL, gdy wreszcie udaje nam się dobrnąć do autobusu.
SSL bardzo podoba się Warszawa. Jest w przeciwieństwie do Włoch, w których zalegają w miastach góry śmieci – bardzo czysta, w przeciwieństwie do Francji gdzie w okienkach odburkują coś niegrzecznie, wszyscy mówią sobie dzień dobry, no i – w przeciwieństwie od miejsc, gdzie nie ma pięknego ciętego szkła – piękne cięte szkło jest w każdym sklepie z gospodarstwem domowym. Jak je tylko otworzą po tym święcie, musi kupić! Potem ostatniej nocy, popijając Gorzką Żołądkową, będziemy pakować w folię z bąbelkami 20 kieliszków z Syrenką, z panoramą Warszawy, z orzełkiem, który będzie się jakoś tak trzepotał, trochę zresztą tak, jak Syrenka ogonem.
Ale póki co…. “Wiesz, jutro być może tak nie będzie łatwo, jedziemy do jednego z najuboższych regionów Polski” – przygotowuję delikatnie grunt. “Będziemy pewnie jechać starym pociągiem, być może ludzie będą się na Ciebie trochę patrzeć. To znaczy oczywiście nie tak, jak na mnie w Chinach!” - uspokajam, widząc pytający wzrok.
Nie ma starego pociągu – jest pociąg nowiutki i nowoczesny, trochę przypomina tramwaj. Jedzie przez zielone pola i lasy. Nikt na SSL nie zwraca uwagi. Nawet, gdy SSL piszczy – zupełnie nie jak polityk, co z mafią walczył – na widok bocianiego gniazda. Nawet, gdy piszczy jeszcze głośniej na widok bociana-samego-w-sobie. Nikt nie reaguje, gdy na widok dwóch bocianów w gnieździe dziko wrzeszczy i wyrywa mi ramię (zapomniała puścić moją rękę, gdy rzuciła się w stronę okna, palce wbite w moje ramię na widok ptaszyska trzymają).
Gdy wreszcie docieramy na miejsce, leje deszcz. SSL podbiega do starszej pani bez parasolki i chroni ją przed wodą. “Kochanieńkie, nie przejmujcie się mną” – mówi kobieta – “ja tam przez las idę, pod samą granicę, będzie ze 20 minut, gdzie wam tam iść!”. SSL obstaje, że odprowadzamy. Trzyma parasolkę, ja siatkę z pomidorkami malinowymi, kupionymi przez starszą panią w Hajnówce. Gdy nieśmiało pytam, jak dojść do rezerwatu żubrów i paru jeszcze innych atrakcji, strasza pani lepiej się nam przygląda: “och, to wy chyba nie jesteście od nas?” “No nie, np. koleżanka jest z Tajwanu”. Jasne oczy patrzą zdezorientowane. “O, to faktycznie nie tutaj, pewnie aż spod Warszawy?”
Łazimy po starym wiatraku, zachęcamy żubry i łosia do pozowania, opracowujemy plan na wypadek ataku dzika, na tle wieczornego nieba widać sylwetki dwóch zapóźnionych bocianów. Nazywamy je odpowiednio kapitalistą – zibenjia (gniazdo na dachu banku) i obszarnikiem - dizhu (wielkie, ewidentnie dziedziczone w obrębie ptasiego rodu, gniazdo na przedwojennej willi). W nocy po miłej pogawędce ze sprzedawcą (kłania się szastając blond grzywką o ladę, niby po chińsku, żeby uhonorować pierwszego tajwańskiego gościa, któremu sprzedaje Żubrówkę), wracamy z małą latarką i wielką butelką, a kucharz naszego pensjonatu (mieszkał 6 lat, zaraz po wojnie, w Wietnamie) pyta, czy czegoś byśmy jeszcze nie zjadły (chętnie da szynkę z dzika…). Coś pohukuje (pewnie mi w głowie Żubrówka). “Ale wy pięknie potraficie chronić własną przyrodę” – mówi SSL i patrzy w czarne za oknem – w stronę białoruskiej granicy. Chwilę później, gdy pohukiwanie się nasili, opracujemy kilka planów, jak dyskretnie zasłonić Pałac Kultury, żeby przestał tak dominować (może przysłonić liśćmi?….dać na nim Mr Smileya? A może namiocik?… Chociaż mi tam się podoba, trochę jak Empire State Building, ale jestem tylko laowajem, z pewnością się nie znam”)
Na Dworcu w Białymstoku pusto. Od czasu do czasu podjeżdżają stare autosany, ale prawie nikt nie wsiada, choć strajk na kolei, a po torach obok zmyka jedynie w stronę zajezdni lokomotywa (“jak byłam w Mediolanie, strajk obejmował wszystkie środki komunikacji i nikt nikogo nie informował, kiedy się skończy, wszyscy tylko mówili „może”, mówili “proszę pytać około szóstej”). “Czemu one mają takie okrągłe tyły?” – dziwi się SSL patrząc na przyjeżdżające i odjeżdżające autosany. “Bo tak było modnie w latach 60-tych” – odpowiadam. Po nas przyjeżdża nowiutki busik mercedesa. “Co za piękny busik, mało gdzie widziałam takie ładne środki transportu. Tylko dlaczego muszę zapiąć pasy?” – dziwi się SSL. “Bo nie będziemy jechać po autostradzie, tylko po drodze z jednym pasem ruchu i drugim z naprzeciwka”. Strach w oczach. Pewnie miała mniejszy, jak szef lokalnej mafii przez pośredników zaproponował jej spotkanie w górach.
Coś mnie ściska, gdy wsadzam SSL do pociągu. Najpierw skończyło się moje chińskie życie. Ot tak, choć znaki jego końca widziałam od jakiegoś czasu. Teraz odjeżdża osoba tak podobna do mnie – chińska, ale laowajska. Rozumiejąca, ale obca. Obca u siebie, obca w Chinach, obca tutaj. Wracam do domu – teraz już idzie mi to lepiej – bilet, autobus, drzwi środkowe, tylko wcześniej stanąć przy nich, wysiąść, potem czekać na zielone, przechodzić na przejściu i nie na ukos. Gotowe!
Na mojej klatce wiele mieszkań zmieniło przez te dwa lata właścicieli. Zawieruszyli się gdzieś ci, którzy jako dwudziestokilkulatkowie wprowadzali się tutaj, gdy tylko polepiono z gruzów Getta wielkie cegły i zbudowano z nich – na piwnicach i fundamentach wypalonych kamienic osiedle – Muranów. “Pan mnie chamsko okłamuje!” – słyszę krzyk kobiecy dochodzący z mieszkania na parterze, tam gdzie mieszkało starsze małżeństwo. Teraz, przez niegdyś obstawione paprotkami, a dziś puste okna sypią się gruz i krzyki. “Co pan powiedział, hę? 300 złotych, tak, czy nie?”. “Ale kochanieńka, 300 na dzień, nie za dwa dni!”. “No nie, no!!….” “No przecież nie będę robił za 150 złotych na dzień, to jakieś kpiny” – rozlega się głos majstra.
Ja na razie tylko wiem, że strona tłumaczenia na chiński kosztuje połowę tego, co dwa lata temu. Żeby zarobić tyle, co ten majster, musiałabym tłumaczyć ok 6 stron na dzień. Przy założeniu, że w ogóle dostanę je do tłumaczenia, rzut okiem na polski internet uświadamia mi, że nie brakuje ludzi, którzy są skłonni odklepać cokolwiek za mniej. “A co to niby takiego, umowa spółki?” – poucza mnie szefowa biura tłumaczeń – “to prościusieńka sprawa – właśnie akurat na 60 brutto za stronę”. Zrobię? Nie zrobię? Czy mogę powiedzieć „za Chiny”?…
Wczoraj ostrzygłam połowę włosów na 4 milimetrowego jeża (druga połowa formuje nieco opadającego, ale bojowego grzywkopodobnego irokeza). Po raz pierwszy od chyba matury założyłam kupione kiedyś, a nigdy nie noszone arcywysokie szpilki. “Co to za szpile?” – patrzy w sposób zdezorientowany mój nagle zmalały ojciec. To? To mój strój wojenny.

http://zachinyludowe.net/

sobota, lipca 30, 2011

P O L S K A, RZPLITA

Historyczny zasięg państwa polskiego

niedziela, lutego 28, 2010

MOST

Najdłuższy i najwyższy most w  Polsce powstaje we Wrocławiu na Odrze. Ma być gotowy przed Euro 2012
Najdłuższy i najwyższy most w Polsce powstaje we Wrocławiu na Odrze. Ma być gotowy przed Euro 2012
Wawrzyniec Święcicki

Będzie to najdłuższy i najwyższy most w Polsce. Od kilku miesięcy powstaje na Odrze we Wrocławiu, będzie gotowy za półtora roku. Projektant myśli o nim jak o kobiecie w eleganckim kostiumie: - Mam nadzieję, że gdy ludzie spojrzą na ten most, nie dostrzegą żadnych zbędnych dodatków - rozmowa z prof. Janem Biliszczukiem* z Politechniki Wrocławskiej, którego zespół projektował most

ZOBACZ TAKŻE
Most na Odrze we Wrocławiu-Rędzinie
Most na Odrze we Wrocławiu-Rędzinie
Budowa najdłuższego i najwyższego mostu w Polsce
Budowa najdłuższego i najwyższego mostu w Polsce
Mirosław Maciorowski: Jak wielki będzie pana most?

Prof. Jan Biliszczuk: Całkowita długość wyniesie 1742 metry. Obecny rekordzista jest o 30 metrów krótszy - to most Solidarności na Wiśle w Płocku. Ale tamten most jest podwieszony do dwóch pylonów [wysokie wieże, do których przymocowane jest przęsło mostu] ustawionych po obu stronach Wisły. Nasz będzie wisiał tylko na jednym, stojącym na wyspie na środku rzeki.

Będzie najdłuższy, ale też najwyższy - pylon osiągnie 122 metry. To niezły drapacz chmur. Dla porównania: taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie znajduje się osiem metrów niżej!

Gdyby przyjąć jako kryterium powierzchnię, będzie to największy z istniejących mostów betonowych na świecie - będzie miał 70 tys. m kw.

Nie przez rozmiary będzie jednak unikatowy, lecz przez konstrukcję.



To znaczy jaką?

- Jej oryginalność polega na sposobie podwieszenia mostu do pylonu. Został on zaprojektowany w kształcie litery "H", a każda z dwóch wielopasmowych jezdni obwodnicy autostradowej Wrocławia zawiśnie podwieszona osobno na jednym z górnych ramion tej litery. To będą więc jakby dwa niezależne mosty. Takiego rozwiązania nie zastosował jeszcze nikt. Dotąd obie jezdnie były zawsze zespolone i podwieszone w całości do pylonu.

O wyborze takiej konstrukcji zdecydowały warunki postawione przez właściciela terenu oraz naturalne.

Po ośmiu latach targów na most wybrano tzw. stopień wodny Rędzin; to zespół dwóch ponaddwustumetrowych śluz na Odrze, które ułatwiają po niej żeglugę. Rzeka jest tam co prawda szeroka, ale pośrodku ma wysepkę. Można by postawić podpory w nurcie rzeki, ale utrudniłoby to żeglugę i przede wszystkim remonty śluz.

Gdyby most przesunąć trochę w dół albo w górę rzeki, nie musiałby być taki długi, jednak trzeba by wyburzyć mnóstwo budynków. Na to nikt się nie chciał zgodzić.

Chcieliśmy też zachować urodę tego miejsca. Gdy pierwszy raz pojechałem na tę odrzańską wyspę, pomyślałem sobie, że gdybym był dzieckiem, to chciałbym, żeby moja babcia tu mieszkała, a ja bym u niej spędzał wakacje. Przeciętnego widza nie interesują rozwiązania techniczne: liczy się to, co widzi z daleka. Chcieliśmy, żeby od naszego mostu ludzie nie odwracali głów.

Most musi cieszyć. Porównuję go do kobiety w eleganckim kostiumie. Mam nadzieję, że gdy ludzie spojrzą na ten most, nie dostrzegą żadnych zbędnych dodatków.

Betonowa budowla wśród zieleni? Trudno uwierzyć w zachowanie uroku tego miejsca.

- Postaramy się, by most był tak ładny jak na wizualizacjach.

Projektując, zawsze biorę pod uwagę otoczenie. Choć przyznam, że efekt bywa zaskakujący. Kiedyś projektowaliśmy kładkę na Dunajcu u podnóża Trzech Koron w Sromowcach Niżnych. Łączy Polskę ze Słowacją. Przyjeżdżam i widzę na naszym brzegu rzeki wysokie topole. Mówię: - Kurczę, trzeba ten pylon pochylić w kierunku Dunajca, żeby nie stał w lesie, bo wśród drzew nie będzie go widać.

Po pewnym czasie wracam na budowę i widzę, że topole zniknęły. Wójt kazał je wyciąć. I usunął element krajobrazu, który zdecydował o wyborze konstrukcji.

Następnie czytam artykuł o tej kładce w słowackim periodyku architektonicznym. Autorowi najbardziej podobał się właśnie pochylony pylon. Widział ukrytą symbolikę: dwuramienny pylon pochylony w kierunku Słowacji przypominał mu gospodarza, który w progu wita gości: "Zapraszamy: zachodźcie do nas". A mnie chodziło wyłącznie o to, aby pylon nie stał wśród drzew. Jak widać, dziennikarz wiedział lepiej, "co poeta miał na myśli".

Można więc stworzyć najbardziej oryginalną koncepcję, ale życie zrealizuje inną.

Ta kładka jest dla mnie powodem do dumy także z innego powodu. To unikat - największa na świecie kładka dla pieszych wykonana z drewna klejonego.

Źródło: Gazeta Wyborcza

piątek, stycznia 15, 2010

Ś.p. Zofia z Kossaków, Dzieło.







Kultura 26 grudnia 2009
Książka na Święta

Trylogia krzyżowa Zofii Kossak to nasz polski epos o cywilizacji chrześcijańskiej, zasługująca by stanąć zaraz za sarmacką Trylogią Sienkiewicza.


Jej pierwsza część, „Krzyżowcy,” pokazuje dojrzewanie Europy chrześcijańskiej i Polskę – jako jej część. Christianitas to nie Kościół, ale gleba, na której rosną ziarna Ewangelii. Zofia Kossak pokazuje ją więc bez upiększeń, na tle jednego z najbardziej dramatycznych epizodów historii Zachodu – początku wojen krzyżowych. A wojna – jak mówi w powieści Tankred, jeden z najbardziej „kultowych” bohaterów wypraw krzyżowych – „jest zawdy wojną… Nie uświęca ludzi”.


Europa Zofii Kossak to nie tylko świat sprzed potopu nowoczesności, ale jednocześnie Europa, jaką znamy. W „Krzyżowcach” widzimy jak pojęcie godności człowieka – jedno z najbardziej charakterystycznych znamion Zachodu – rodzi się z wiary w Ofiarę Chrystusa złożoną za wszystkich ludzi, z nakazu miłości bliźniego, z poczucia honoru rycerskiego i obowiązku prawdomówności. Bo choć rycerski świat „posiadał tysiące wad, był twardy, bezwzględny, okrutny, łupieżczy i częstokroć niegodziwy, przecie zachowywał wiernie najważniejsze swoje przykazanie: wiarygodność słowa. Pasowany nie śmiał kłamać. Najcenniejszym przydomkiem każdego rycerza było: prawy, preux, probus.


Za hańbę poczytywano, gdy słowa mówiły inaczej niż myśl, dłoń poczynała inaczej niż słowa” .



(więcej w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego”).


Komentarze (6) »
http://blog.marekjurek.pl/