n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

sobota, grudnia 27, 2008

Hoboken

Ameryka
Po sześciu latach nicnierobienia w Nowym Jorku zachciało mi się pisać i tak przyszła z przeszłości moich przodków Wileńszczyzna. Mimo, że pisałem po angielsku, a może dlatego właśnie.
Chciała żyć, nie odejść.
Rok był 1990. W Ameryce. Zaraz zaczęły przychodzić zaproszenia z fundacji na pisarski pobyt rezydencki, od New Hampshire po Kalifornię. Wybrałem Wyoming, bo oferowało ranczo, prerię, góry Skaliste, głęboką Amerykę, zaproszenie na ćwierć roku. Postanowiłem pojechać tam samochodem.
Który najpierw trzeba było nabyć.
Hoboken w New Jersey to pierwsze miasteczko na stałym gruncie Ameryki, patrząc z Manhattanu. Nie słynie z dealerów używanych samochodów, lepiej byłoby pojechać na Brooklyn. Ale jakoś mnie ciągnęło, żeby wybrać samochód w Hoboken. No to Hoboken.
Ciekawa sprawa, z tym naszym wewnętrznym głosem. Bo ruszę niedługo w kontynent amerykański, podróż długą, z momentami, i bez dobrze funkcjonującego instynktu, intuicji, przeczucia (czego część nazywamy w naszej kulturze sumieniem), słowem bez dobrej komunikacji między naszą świadomością a tym o co chodzi, nasze szanse na dotarcie do celu takiej podróży spadają praktycznie do zera. Wystarczy poczytać mity. One - dziś w formie powieści, filmów, gier komputerowych - jak religie, dawno by już wyszły z obiegu, gdyby sprzedawały kit, nie przydawały się w praktyce.
W tym kontekście jest bardzo ciekawe, że nasz "głos wewnętrzny" jako sygnał jest zasadniczo zawsze słaby. W kościółkach-plemionkach protestanckich, które w tej podróży pospotykam, pastorowie będą go dosłownie w ten sposób wiernym opisywać, jako "still small voice", mały cichy głos. Potem będzie kongregacja przewracać cicho kartki w swoich hymnałach, po takim kazaniu, stosowny hymn ten czy tamten wyszukując, i śpiewać słodko i harmonijnie przez dwie, trzy minuty o tym właśnie małym cichym głosie. Prawie jak o Dzieciątku Jezus. Prawie, że się modląc do niego. W praktyce o to będzie chodzić: o skupienie się na nim, medytację, przysposobienie się do lepszego jego wyłapywania. Mówiąc językiem opakunkowym: Bóg będzie starał się ich przez kłopoty i radości życia w ten sposób przeprowadzić.
Interesujące, że kiedy będę im się przysłuchiwał, tym sympatycznym protestantom w mojej podróży przez Amerykę, na ich niedzielnych nabożeństwach, czy podczas studiowania Biblii w środy, czy zwyczajnie jadąc gdzieś wspólnie samochodem i rozmawiając o sprawach, to nigdy od nikogo nie usłyszę, nikt z nich nigdy nie zapyta, ani pastor, ani wierny, ani dziecko nawet, że co to ten nasz Pan Bóg, w ciuciubabkę z nami się bawi? To nie mógł On tak zaplanować, żeby lepiej było słychać? Sygnał wzmocnić, antenę jakąś większą w nas cieleśnie wmontować? Nikt nigdy nie zapyta. Ludzie będą tracić wiarę, występować ze zgromadzeń, włącznie z pastorami, ale nikt jakoś nie zakwestionuje, że dlaczego ten głos, choć niby taki ważny, musi być taki przytłumiony. Ani razu przeciw głosowi tego od nich nie usłyszę.
I zdziwię was może w pierwszej chwili, jeśli powiem, że to właśnie dobrze o tym głosie świadczy. Bo ludzie, i ich pastorowie, tracą wiarę i odstępują od kościoła - i Kościoła, w wypadku katolików - ale czy kiedykolwiek ktoś powiedział, no koniec, wystarczy, dość już tego, odstępuję od małego cichego głosu? Powiedział ktoś kiedyś tak? Chyba wszyscy się zgodzimy, że ludzie jednak w ten sposób od Boga się nie odwracają. Choćby nie wiem jak na ich kościółek, czy nawet całą religię, się zdenerwowali, mały cichy głos zostawiają jednak w spokoju. A więc wiary, choćby nie wiem co mówili słowami, i co by im się wydawało w wyobraźni, w praktyce jednak nie odtrącają.
Z tym że, oczywiście, są problemy. Ludzie mają na przykład teraz tę gorączkę ekumenizmu. Nienaturalną pożywkę, można nawet powiedzieć narkotyk, porozumienia między religiami. Szanowania odmiennych doktryn, wypunktowywania tego co łączy, zamiatania pod dywan tego co dzieli. Organizują w związku z tym setki zjazdów, między swoimi, z innymi religiami, na tych zjazdach i nawet grubo przed nimi ich uczeni i politykowie religijni wchodzą z pasją na drabiny ze sznurkami, nożyczkami, piłkami w rękach, i przypiłowują, przycinają, podwiązują drzewka ich dogmatów, doktryn, tu brzozę, tam wierzbę, tam sosnę, inni buk, dąb, jesion, akację, jabłoń, rumianek, itd. Wymyślają co by tu jeszcze, aby tylko żadnej innej religii kształtem swojego pnia, gałęzi, łodygi, cieniem nawet na ziemi, nie obrazić.
Bardzo, muszę powiedzieć, mnie głos tylu światłych w naukach przecież ludzi dziwi. Bo czy nie widzą oni, że tu przeciez żyje im pod bokiem takie zgodne dla wszystkich objawienie, ten mały cichy głos, i nawet ten mały cichy głos swoim małym cichym głosem to im podsuwa, podsuwa... A oni jakby ciągle jeszcze usłyszeć tego nie umieją.
Na przykład w naszych Ewangeliach. Raz czy dwa Pan mówi o kwasie chlebowym, że do niego można przyrównać Królestwo Niebieskie. Że mała szczypta skryta w kilku miarach mąki (mowa chyba o trzech, a to dużo litrów) potrafi zakwasić wszystko... Tu, na płaszczyźnie technicznej, chciałbym tylko zauważyć, że Pan, choć wielkim rzemieślnikiem nie tylko Słowa, ale i słowa był - Jego porównania, metafory, krótka proza, był w tym prawie jak Dante i Milton - a jednak przyrównianie do kwasu chlebowego słabiej Mu się przyjęło w tradycji. Ludzie tego, mimo prawie dwóch tysięcy lat obecności na rynku, za bardzo nie kupili.
Ale za to jak rozkupili porównanie tyczące tego samego Królestwa Bożego stosujące ziarno gorczyczne! Oj, to poszło jak gorące bułeczki! Nie muszę się nawet zakładać, że nie ma chrześcijanina, któremu opowieść o ziarnie gorczycznym nie zasiała się w sercu głęboko: że takie oto to małe, jak kminek, czy nasienie sałaty nawet, a jakim krzewem i drzewem w rezultacie się staje! Aż ptaki - niebieskie - przylatują i odpoczywają na nim.
I właśnie tego głosu wewnętrznego, rozmiaru ziarnka kminku, nasienia sałaty, nam trzeba słuchać. O to chodzi. W pierwszych chwilach my często go nie rozumiemy, i często długo jeszcze po tym jak już faktycznie poruszamy się zgodnie z jego cichym planem. Ale on nie dlatego jest - jak chcielibyśmy mu to zarzucić - słaby i cichy, żeby nam utrudnić, tylko że ziarnem właśnie będąc, nasieniem, początkiem, zamierzeniem, planem, mały jest jeszcze w stosunku do tego, co ma z niego wyrosnąć. Krzew, krzak, drzewko, drzewo... Część świata naszego niezwykłego.

napisz do nas.
Hoboken - dobry wybór
Hoboken ? Świetny wybór. Byłem tam dwa dni i jestem oczarowany duchem tego miasta. Trafiłem akurat na włoski jarmark, który był kwintensencją unikalnego mixu amerykańskości i jednak eurpejskości. W ludziach, budynkach, powietrzu. Fajnie.
2008-05-12 20:20Szybszy014Polityka z punktu widzenia biznesuwww.szybszy.salon24.pl

GrudeQ



najpopularniejsze posty »
Czy Lwów i Wilno mogą być Polskie?Komentarze (65)
Uwagi nad Powstaniem ListopadowymKomentarze (64)
Polscy Pasożyci PaństwowiKomentarze (63)
Lech Wałęsa i jego CanossaKomentarze (61)
O argumentach głupich i głupszychKomentarze (61)



piątek, grudnia 19, 2008

MĄŻ STANU

18.12.2008 -
ČLÁNKY A ESEJE
Kam vede McCarthyho Cesta? -Gdzie prowadzi DROGA McCarthy'ego-

Rozsahem nevelkou knížku Cormaca McCarthyho s názvem Cesta jsem mezi nejzajímavější a nejpodnětnější knihy roku 2008 nezařadil náhodou. V posledních letech jsem nečetl mnoho knih s takovým zájmem jako tuto. Když se člověku nějaká kniha líbí, nebývá schopen ji odložit, ale v tomto případě to pro mne neplatilo. Úmyslně jsem ji odkládal, abych vždy učetl jen malý kousek, protože jsem ji nechtěl jen tak „prolítnout“. Chtěl jsem si vychutnat každou její řádku. A to pomalu. Kniha je mistrovsky napsaná. Je nesmírně hutná. Jazyk autora je úsporný a originální. Recenzenti často přirovnávají jižana McCarthyho k jinému velkému americkému jižanovi, k Williamu Faulknerovi, ale já to tak vůbec necítím. Nemá smysl knihu popisovat, ta se musí číst. Jedná se o svět po nějaké přírodní či lidmi způsobené katastrofě. Země je spálená, šedá, zaprášená, nic zeleného tam není. Slunce je beznadějně skryto za neprodyšným smogem. Lidí zůstalo málo. Živí se zbytky, které zůstaly z éry před katastrofou. Touto beznadějnou pustinou putují otec se synem a usilují o holé přežití. Mluví spolu. Nic více a nic méně. Ale je to úžasná zkratka a úžasné podobenství.Na první pohled je to kniha ponurá a leckdo ji tak opravdu vidí (a proto ji nemá rád), já ji však považuji za velmi optimistickou. Skoro všechno se sice zhroutilo, ale McCarthyho „hrdinové“ – otec a syn – se nevzdávají. Jdou dále, radují se z maličkostí, z každého dne navíc, z každé klidné chvilky, i když je stále jasnější, že cesta nevede nikam. Podstatné je to, že vede dopředu. To vybízí k mnoha interpretacím a je nesporné, že si je každý bude dělat po svém. Sám McCarthy je hluboce křesťanský člověk a svou knihou se snaží sdělit čtenářům, že západní civilizaci – když nebe zmizelo – chybí Bůh. Ale kniha má poselství univerzálnější, oslovující i lidi jiné víry (nebo i nevíry). Metafyzické odlišování „hodných a zlých“ (v terminologii dítěte) je velmi silné.McCarthy ukazuje těm nepokorným, kteří si s naším světem chtějí hrát, zranitelnost dnešního vyspělého světa. Ukazuje podstatu života. Naznačuje, jak rychle může přijít zkáza. Že je možné, aby se stalo něco, na co člověk nemá sebemenší bezprostřední vliv. Jak snadno se může zhroutit celá civilizace. Jak některé věci ztratí svůj význam a naopak, že význam některých, do té chvíle podceňovaných věcí, nečekaně narůstá. K zamyšlení vybízí i rychlost, s jakou nastává rozpad jakýchkoli společenských struktur, jak nezastavitelně dochází k atomizaci lidské společnosti, vedoucí až k tomu, že se lidé před sebou skrývají. Přesto na vztahu otce a syna McCarthy ukazuje, jak je blízkost druhého člověka pro život klíčová – přežívají jedině díky vzájemné podpoře, respektu a naslouchání jeden druhému. Je to sice kniha vysoce moderní a dnešní, ale současně – v dobrém slova smyslu – až příliš „stará“. Vrací nám několik zásadních témat, která se již zdála být – „postmoderně“ – znehodnocena. McCarthy ví, že tomu tak není a být nemůže. Nemám rád běžnou science fiction literaturu, ale vím, že ta je ve svých vrcholech – kde nejde o uchvacovávání se výdobytky techniky, ale o modelování hypotetického světa – naprosto úžasná, zejména ve svých antiutopiích. I tato kniha je toho příkladem.
Václav Klaus,
anketa LN Kniha roku 2008,
Lidové noviny, 18. prosince 2008

piątek, listopada 07, 2008

Ich złote ojro *

Złoty czy euro?
http://www.prawica.net/node/14081
Autor: Wojciech-Maltan, sob, 01/11/2008 - 23:44
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Artykuł 227. 1. Centralnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski. Przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza

To XIX-wieczne postrzeganie państw i narodów, gdzie immanentną cechą suwerenności są język, waluta, państwowość. Dziś mamy inne postrzeganie rzeczywistości. Dziś niepodległość i suwerenność to jest silna gospodarka i zamożni obywatele. My zmierzamy do tego modelu - jest reakcja Nowaka na słowa prezydenta, który uznał, że własna waluta pozwala suwerennie kierować polityką gospodarczą.

Zasadniczo nie zgadzam się z ustami Tuska, mam również wątpliwości, co on rozumie przez koncepcję suwerenności i autonomiczną politykę finansową, dlatego chciałbym się odnieść nie tyle do uwag Nowaka, co do związków własnego pieniądza i suwerenności państwa.

Ponadto wydaje mi się, że sprawa jest tak poważna, że nie można jej sobie lekce ważyć i w tak pogardliwy sposób zbywać osoby otwarte na poważny dyskurs.

Jak przed kilku laty zauważył prof. Jerzy Kranz, nie zgadzający się jednocześnie na używanie terminu suwerenność walutowa oraz dowodzący korzyści z przystąpienia do Wspólnoty:


Nie ulega wątpliwości, że problemy związane z unią walutą są poważne i nieporównywalne z niektórymi innymi ograniczeniami państw w wykonywaniu ich kompetencji (por. Spór o suwerenność).

Dyskusja o euro (czy w ogóle o suwerenności) ma kapitalne znaczenie dla obywateli i ich pojmowania państwa i integracji europejskiej. Taka dyskusja może dostarczy informacji, które będą im potrzebne w podejmowaniu ważkich decyzji.

Cezary Kosikowski w Finansach publicznych i prawie finansowym tak odnosi się do kwestii wprowadzenia wspólnej waluty:


Natomiast dla Polski skutki wprowadzenia EURO mogą ujawnić się w obszarze stosunków w handlu zagranicznym oraz mieć znaczenie dla przepływu kapitału, a także wpływać na stan i strukturę długu zagranicznego. Przewiduje się zarówno optymistyczny, jak pesymistyczny scenariusz tych skutków.

Poniższy wybór zagadnień nie pretenduje do głosu tej w dyskusji, a jest li tylko próbą jej rozpoczęcia, obierając formę publicystyczną jaką bardziej przystępną.

1. Istota suwerenności. Samowładność i całowładność. Suwerenność zewnętrzna, czyli możność kształtowania stosunków z innymi podmiotami podług trzech zasad: wolności, wzajemności i równości. Suwerenność wewnętrzna, nadrzędna, niezależna, samodzielna władza państwowa. Prawnik i historyk Jan Baszkiewicz, wymieniając trwałe wartości ukonstytuowane w okresie średniowiecza, wskazuje i akcentuje kształtowanie się form politycznych dla rozwoju narodowego – państw suwerennych.

Odrębnego omówienia wymagałaby kwestia niepodległości i suwerenności, wielu komentatorów traktuje te terminy jako synonimy, stosując je zamiennie. Nie zgadzam się z taką interpretacją, uważam, że co najwyżej pojęcie wolności może być utożsamianie w pewnych warunkach z pojęciem niepodległości (zob. nota J. Piłsudskiego z 16 XI 1919r. do rządów państw: (...)odbudowanie niepodległości i suwerenności Polski stało się odtąd faktem dokonanym)

Stosunek do suwerenności często jest determinowany przez dyscyplinę naukową, jaką zajmuje się jego interpretator. Na przykład poglądy konstytucjonalistów mogą skrajnie różnić się od stanowiska prawników zajmujących się porządkiem międzynarodowym.

Jak słusznie się podkreśla suwerenność absolutna jest trudna do utrzymania, ponieważ państwa wchodzą w relacje, zawierają umowy, organizują się w różne struktury. To, co należy do kompetencji własnej państwa, określone jest przez aktualny stan jego zobowiązań prawnomiędzynarodowych - podkreślają autorzy podręcznika do prawa międzynarodowego W. Góralczyk i S. Sawicki. Dodać można, że chodzi tutaj o dobrowolne zobowiązania.

2. Jeżeli byśmy zaczęli analizę od kwestii historycznych, to musielibyśmy ze zdziwieniem przyjąć twierdzenia przedstawiciela premiera. Ekonomiści są zgodni, co do tego, że polityka pieniężna (nie koncepcje suwerenności!) w swojej obecnej postaci pojawiła się w XX, wtedy to nastąpiło zerwanie z ograniczoną rolą państwa. Do sławetnego Kryzysu doprowadzili etatyści, a nie wolny rynek – to już moja uwaga, a nie powszechna opinia, zaznaczmy, niestety – wtedy to zdecydowano się wzmocnić politykę w obrębie gospodarczym, ze szczególnym uwzględnieniem sfery monetarnej.

Przyjmijmy więc za cezurę rok 1933, te wydarzenia stały się bodźcem do wyznaczania nowej polityki pieniężnej. Nie ma co się łudzić, że obecny kryzys będzie nauczką dla polityków, wprost przeciwnie, skupią się oni na przekonywaniu Nas, że tylko scentralizowana władza ( bez znaczenia, czy państwowa, czy supranarodowa, czy nowe ciało o szczególnych kompetencjach) jest w stanie odpowiednio zareagować.

Możemy cofnąć się do czasów monarchii, psucia monet, osłabiania siły nabywczej pieniądza – czy nie lepiej byłoby porównać Kaczyńskiego do zachłannego despoty? Odwołać się na przykład do koncepcji J. Bodin'a.

Poszedłbym nawet dalej, cuda premiera Tuska przypominają o pewnej mitycznej postaci. W tej konfrontacji trudno wskazać zwycięzcę: złotoręki czy złotousty?

3. Czy suwerenność monetarna jest przeżytkiem? Najprościej byłoby zapytać się, o to te państwa, które nie zrezygnowały z własnej waluty. I rzeczywiście, w tych krajach dostrzega się pewne cechy z XIX wieku: przedsiębiorczość, oszczędność, szacunek dla własności prywatnej et cetera. PO deklarowała poparcie dla tych wartości. I na deklaracjach się skończyło.

Włodzimierz Siwiński Ekonomia dla Prawników. Rozdział: Gospodarka światowa analizuje zjawisko integracji, dostrzegając korzyści z niej płynące, ale i wyrzeczenia ze strony państw:


Wzrost międzynarodowej integracji powoduje narastające uzależnienie krajów. (...) Bezprecedensowym wydarzeniem jest dobrowolne wyrzeczenie się własnej waluty uważanej za jedną z ważniejszych cech suwerenności państwowej. Oczywiste jest także, że kraje będące członkami unii walutowej nie mogą prowadzić własnej polityki pieniężnej wobec tego powierzają ją organom ponadnarodowym.

Autor uważa, że jeżeli zmiany są korzystne rezygnacja państwa z tej kompetencji nie powinna budzić niczyich obaw. W przedstawionym stanowisku brakuje jednak bilansu zysków i strat.

Skąd to przywiązanie do zbawczej roli euro, jakby państwa z tą walutą ominęła zapaść finansowa. Biedną Islandię przekonuje się, że ratunkiem dla niej jest przyjęcie wspólnego pieniądza. A wystarczy posłuchać naszego premiera, mówiącego, że My nie doświadczamy podobnych problemów. Czy złotówka przeszkadza ekipie Tuska uczynić polską gospodarkę silną a obywateli zamożnymi?

W tej sytuacji można odwołać się do przenikliwości polskiego obserwatora z XVI wieku, który przestrzegał, że rozwijają się te kraje, które mają dobrą monetę, upadają zaś i giną te, które używają złej. Z pomocą przychodzi też Rober Gwiazdowski, w Dzienniku zwięźle i trafnie opisał zjawisko zachłyśnięcia się europejskim pieniądzem:

Argumenty zwolenników euro są na poziomie argumentów za proszkiem do prania: "Ten wypierze lepiej!". A tak naprawdę co to jest za argument, że dzięki euro będzie szybszy wzrost gospodarczy? Jakim cudem? Jaki jest związek między kolorem farby na papierze waluty będącej oficjalnym środkiem płatniczym a tempem wzrostu gospodarczego? Makroekonomiści, którzy używają takich argumentów, nie mają zielonego pojęcia, co się dzieje w realnej gospodarce.

Drugi argument. Będzie bezpieczniej. Bardzo przepraszam, ale pierwszy z drugim jest sprzeczny! Jak się chce jechać szybciej, to się jedzie mniej bezpiecznie.

Dyskusja o wspólnej walucie sprowadza się nie do tego, czy wprowadzić, ale kiedy wprowadzić. Jednym tchem wymienianie są zalety, wady zaś pomijane. Najważniejszym dla mnie argumentem przemawiającym za zachowaniem własnej waluty jest autonomiczność kształtowania polityki monetarnej. Piszę to nie bez pewnego oporu – będąc przeciwnikiem administracyjnego sterowania gospodarką, czy to przez polskich, czy zagranicznych polityków (biurokratów), uważam jednak że bezpieczniej by polski aparat państwowy zachował ten ograniczony wpływ, niż nie miał wcale.

Czy polskie partie (przede wszystkim PiS) stać na uczciwą debatę o wejściu do strefo euro oraz o zyskach i stratach wynikających z takiej decyzji? Czy znowu zgoda na euro zostanie przehandlowana za jakieś ustępstwa na rzecz partii, która przyłączy się do chóru apologetów nowego pieniądza?


***

*Władysław Grabski: Awers monety 10 zł "Dzieje złotego". Z prawej strony u góry wizerunek orła ustalony dla godła Rzeczypospolitej Polskiej. Poniżej orła z prawej strony napis: 10 / ZŁ oraz oznaczenie roku emisji: 2004. U góry oraz z prawej strony półkolem napis: RZECZPOSPOLITA POLSKA. Z lewej strony portret Władysława Grabskiego oraz u dołu półkolem napis: WŁADYSŁAW GRABSKI. U dołu w środkowej części wizerunek awersu monety 1 złoty z 1924 roku. Pod lewą łapą orła znak mennicy: MW. Metal: 925/1000 Ag. Stempel: lustrzany. Średnica: 32,00 mm. Masa: 14,14 g. Wielkość emisji: 55.000 szt. Data emisji 21 kwietnia 2004 r - za stroną NBP

Wojciech Łapiński Gospodarka
Zaloguj się lub zarejestruj aby komentować
czytano: 244
Złotego nie należy się pozbywać w imię jednej waluty,
nie, 02/11/2008 - 11:58 Krzysztof Laskowski
którą łatwiej sterować i łatwiej zniszczyć niż kilkanaście walut jednocześnie. Rząd Donalda Tuska zdaje się tego nie zauważać.

O tym, w jaki sposób w Polsce dyskutuje się na ten temat, może służyć dyskusja, w której niedawno uczestniczyłem: powiedziałem (jestem przeciw eurowi), że nie ma dyskusji na argumenty za i przeciw eurowi, na co usłyszałem, że nawet jeśli znawcy będą rzetelnie wyłuszczać argumenty, nie wiadomo, ilu Polaków je zrozumie. Wytoczyłem armatę argumentów m.in. z tym, że gdyby w Europie utrzymywało się kilkanaście konkurujących ze sobą walut, byłaby presja na to, by ich nie dewaluować. W odpowiedzi powiedziano, że każdy, kto podaje argumenty przeciw, chce coś ugrać. Gdy pojawił się argument, że nie będzie trzeba przeliczać i to ułatwi eksport, odparłem, że Polska najwięcej towarów eksportuje do eurolandu.

Na zdanie, że w sprawie waluty należy przeprowadzić referendum, usłyszałem, że w ten sposób politycy zrzucają z siebie odpowiedzialność za podejmowane decyzje i że jest ono niepotrzebne. Odparłem, że w Danii i Szwecji referenda eurowe jednak przeprowadzono, a wyniki były negatywne. Pozostało to bez odpowiedzi.

W końcu wygrałem, co łatwo było zauważyć po gniewnej reakcji osoby optującej za eurem.

KKL

wtorek, listopada 04, 2008

ŁÓDŹ z nami i z CHRYSTUSEM



Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?


Wpisał: Ks. Jan Jenkins
02.11.2008.
Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?
Kazanie na 4 niedzielę po Objawieniu. Ks. John Jenkins, FSSPX
W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
W dzisiejszej Ewangelii słyszymy o władzy Chrystusa nad rozszalałymi żywiołami natury, widzimy, że posiada moc przywracania w niej porządku, rozkazywania im. Posiada władzę przywracania w niej pokoju. Potrafi uśmierzyć burzę, uciszyć wiatr. Jest absolutnym Panem
stworzenia, ponieważ wszystkie rzeczy zostały uczynione przez Niego.
I karci nas dziś za brak wiary.
Drodzy Wierni, dzisiejsza Ewangelia jest wiernym obrazem tego, co obecnie przeżywamy. Zbawiciel wszedł ze swymi uczniami do łodzi, by dostać się na drugą stronę jeziora. Założył swój Kościół, zbudowany na Apostołach i ich następcach, by doprowadzić nas do nieba. Jednak pośrodku jeziora Pan Jezus zasypia. Jest tu z nami, ale wydaje się spać. Jest tu, pośród nas, nie możemy Go jednak zobaczyć. Wydaje się, jakby spał.
A potem przychodzi potężna burza, sztorm - i łódź wydaje się tonąć. Wiatr wieje z taką siłą, że uczniowie zaczynają obawiać się o swe życie. Łódź zaczyna nabierać wody i wydaje się, że wszystko już stracone.
Jest tak również i dzisiaj, Drodzy Wierni. Znajdujemy się pośród wielkiej burzy, która wstrząsa Kościołem. W uszach słyszymy ryk wiatru obcych doktryn. Fale herezji piętrzą się coraz wyżej nad naszymi głowami. Starożytne kościoły, w których wiara głoszona była półtora tysiąca lat lub nawet dłużej, wykorzystywane są dziś przez wszelkiego rodzaju sekty do głoszenia ich ohydnych nauk. Powołania wydają się zanikać. Pasterze zmienili się w wilki, pożerające własną trzodę. Nawet sam Piotr wydaje się radować z faktu, że jego łódź nabiera wody. Ekumenizm, apostazja i herezja przeniknęły już do samego organizmu Kościoła, opanowując umysły jego przywódców. Wszystko wydaje się być stracone. Kościół wydaje się tonąć pod uderzeniami tych fal. Kusi nas, by zawołać: „Panie, ratuj nas, bo giniemy".
Jednak Zbawiciel wie, co robi. Ma świadomość kryzysu, w jakim się obecnie znajdujemy. Jego moc jest nieskończona. Wie wszystko. Ale my mamy tak mało wiary w Niego...
Widzieliśmy dowody Jego władzy nad naturą. Potrafi zmienić wodę w wino. Potrafi uleczyć z najstraszliwszych chorób. Dlaczego mielibyśmy obecnie w Niego zwątpić? Jeśli potrafi uczynić wszystkie te rzeczy, z pewnością jest w stanie zachować swój Kościół, swoją najcenniejszą własność, od wszelkiej szkody. Podtrzymuje przecież wszystko w istnieniu. Świat nie mógłby istnieć bez Niego, nawet Jego prześladowcy nie mogliby istnieć, gdyby On sam tego nie chciał. Pozwolił, by Jego Kościół został ukrzyżowany, podobnie jak chciał, by przybito do Krzyża Jego samego.
Drodzy Wierni, Kościół katolicki nie jest instytucją jedynie ludzką, lecz również Boską. To sam Zbawiciel, my jesteśmy Jego członkami. Nie pokładamy wiary w istocie ludzkiej, ale w naszym Panu Jezusie Chrystusie, Drugiej Osobie Trójcy Świętej. W samym Bogu. Kościół obejmuje oczywiście również element ludzki, podobnie jak Zbawiciel posiadał ludzką naturę, która mogła cierpieć, a nawet umrzeć. Niemożliwe było jednak, by Chrystus Pan pozostał w grobie. Musiał powstać z martwych, ponieważ zwyciężył śmierć. Tak więc również Kościół może pozornie umierać, jednak po obecnym prześladowaniu również on powstanie z martwych, i to jeszcze wspanialszy niż przedtem, podobnie jak Chrystus. A my mamy sposobność pomóc w tym chwalebnym zmartwychwstaniu.
Trwajcie przy Chrystusie, Drodzy Wierni. Obecnie wydaje się On spać w łodzi Kościoła, ale jej nie opuścił. Jest wciąż w łodzi, nawet podczas sztormu. Rozumując po ludzku, wszystko wydaje się być stracone. Wróg jest już wewnątrz murów, sami nawet biskupi wydają się nie wierzyć w naszego Pana, w to, że jest On kimś więcej, niż jedynie człowiekiem.
Chrystus śpi, ponieważ chce, byśmy zawierzyli Jego mocy. A jest tak potężny, że śpiąc podtrzymuje w istnieniu świat. Jednak pojawia się wówczas pokusa, by Go lekceważyć, by myśleć, że być może umarł. Dlatego właśnie potrzebujemy więcej nawet wiary, niż dotąd. Musimy tym bardziej wierzyć w Jego potęgę i Jego Bóstwo, tak jak uczniowie podczas Jego ukrzyżowania. Większa też będzie wówczas nasza zasługa.
A Chrystus pragnie, byśmy wysłużyli sobie wielką nagrodę. Podczas burzy żeglarze nie mogą pozwolić, by łódź miotana była bezładnie przez fale. Muszą wiosłować. Muszą pracować. Również my musimy pracować. Musimy robić wszystko, co w naszej mocy, by zachować wiarę, by utrzymać się na powierzchni wody (czyli nie utonąć).
Tak więc, Drodzy Wierni, w istocie żyjemy w najlepszych dla katolików czasach. Do tej pory być katolikiem było stosunkowo prosto. Trzeba było jedynie czynić to, co inni. A często nie było to wcale nic specjalnie godnego podziwu. Istniała więc wielka pokusa, by być przeciętnym, poniekąd można było być przeciętnym i w jakiś sposób uratować swoją duszę - jednak jak mała wówczas zasługa, jakie marnotrawstwo łaski!
Dziś jednak to niemożliwe.
Obecnie heroizmu wymaga nawet samo zachowanie wiary. I jaką jest zasługą! Jaki to wielki dowód miłości - zostać ze Zbawicielem, nawet kiedy łódź wydaje się tonąć. Dzisiejszy świat staje się coraz gorszy i coraz trudniej jest być katolikiem. Musimy więc mieć więcej wiary w Chrystusa Pana, więcej miłości do Niego. Ale też czekać nas za to będzie większa nagroda!
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus miała tylko jedno życzenie, które się nie spełniło. Pragnęła żyć w czasach ostatecznych, podczas najbardziej okrutnych prześladowań Kościoła, by mogła pokazać całą swą miłość do Zbawiciela. Takie były jej pragnienia, ale Panu Jezusowi spodobało się ich nie spełnić. Dał jednak tę sposobność nam. Nie zmarnujmy jej. Nie rozczarujmy św. Teresy naszą miernością. Sprawmy, by była z nas dumna. Kochajmy Pana Jezusa z wielkodusznością, jaką ona miała, byśmy mogli kiedyś dzielić z nią jej radość z oglądania Boga.
Amen

piątek, października 10, 2008

...po Powstaniu.


Relacje pisane całe
Wstecz...
Relacja Wiktorii Adamus (Drabińskiej)
[...] Pewnego dnia usłyszałam łomot do bramy - Niemcy dobijali się - otworzył bramę dozorca. Niemcy zapewniali wszystkich, że schron nie jest podlany benzyną i chcieli nas wpakować z powrotem, ale nikt nie chciał tam wejść, więc wygnali nas na Krakowskie Przedmieście bliżej kościoła Wizytek. Tam stał już tłum - nie wiem, ilu ludzi, pamiętam, że zajmował chyba całe Krakowskie Przedmieście od Wizytek do kościoła Świętego Krzyża.(...) Pamiętam jeszcze czołgi od strony Wizytek i z odwrotnej. Ten od Wizytek został podpalony przez powstańców. Powstało wielkie zamieszanie. Niemcy byli zdezorientowani. Matka ujęła mnie i [dziewięcioletniego brata] Zenka za rękę i poczęła uciekać. Skręciliśmy w Królewską. Niemcy spod numeru pierwszego zaczęli strzelać do nas z trzeciego piętra, ale udało nam się wbiec w ruiny. [...]
Więcej ...
Relacja Włodzimierza Antosiewicza
[...] Na ul. Wolskiej zostałem wybrany przez Niemców z kolumny i zabrany na teren kościoła św. Wojciecha. Pod wieczór zostałem zabrany przez SS-mana do budynku typu 1-piętrowego baraku około ogrodzenia kościoła. [...]
Więcej ...
Relacja Marii Jolanty Auleytner (Lepszy)
[...] [...] Chciałam zaraz wracać do domu, ale matka Hani zatrzymała mnie i powiedziała, że to zbyt niebezpieczne. Okazało się, że w tym czasie Ratusz jest bastionem powstańców, a dookoła są Niemcy i już rozpętała się strzelanina. I tak zostałam prawie do końca walk na Starówce, razem z rodziną państwa Dawidowicz. Tuż przed upadkiem Starówki spotkałam znajomych moich rodziców pp. Sołłowij, z którymi opuściłam Starówkę. (Później będąc już w Krakowie spotkałam na ulicy p. Dawidowicza i dowiedziałam się, że wszyscy przeżyli i zatrzymali się w Milanówku). Niemcy pędzili nas (całą niekończącą się rzeką ludzi), aż do obozu w Pruszkowie, gdzie przebywałam ok. 2-ch tygodni. [...]
Więcej ...
Relacja Heleny Balcer
[...] Z Warszawy wyszliśmy w poniedziałek, to jest 7 sierpnia 1944. Od tej chwili zaczyna się nasza tragedia. Szliśmy przez morze płomieni i masy trupów, zabitych i spalonych. Po wyjściu z piwnic oddzielono nas od mężczyzn. Ostatni raz z Lionejkiem [mężem] widziałam się 7 sierpnia godzina 10 rano. Nie wiem, gdzie go zły los rzucił, i on nie wie o mnie i o dziecku. Zapędzono nas do kościoła Św. Stanisława, a stamtąd do Pruszkowa. [...]
Więcej ...

Relacja Mariana Grzegorza Bergandera
[...] W czasie okupacji hitlerowskiej zamieszkiwałem wraz z rodzicami i młodszą siostrą w Warszawie przy ulicy Chłodnej 68 m. 7. W tym czasie uczęszczałem do szkoły powszechnej nr 139 (w czasie okupacji została zmieniona na nr 11), której siedzibą był kompleks szkolny przy ulicy Młynarskiej 2, a później po kilku przeprowadzkach kilkupiętrowy budynek na rogu ulic Leszna i Żelaznej. W roku 1944 kończyłem 7 klasę. [...] W czasie przechodzenia przez wykute przejście podniosłem za wcześnie i zbyt szybko głowę i z całej siły wyrżnąłem nią w sklepienie tego przejścia. Dostałem po tym silnego krwotoku z nosa, którego rodzice długo nie mogli mi zatamować. Gdy już trochę doszedłem do siebie, miałem iść na ulicę Leszno. Nie zdążyłem. Na podwórze wpadli Niemcy. [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Czajkowskiego
[...] 2.10.1944 r. opuszczamy Warszawę Kruczą, Piusa, Śniadeckich przy Politechnice, Filtrową do pl. Narutowicza. Tu pierwszy odpoczynek. Bagaży mamy niewiele, bo prawie wszystko legło w gruzach. [...]
Więcej ...

Relacja Elżbiety Dankowskiej-Walas
[...] Pamiętam moment wypędzenia po upadku Starówki- coś się działo, było jakieś zamieszanie - Niemcy zaczęli nas z tego schronu wypędzać. Mężczyzn nie było, tylko same kobiety i dzieci. Pamiętam, że miałam sandałki i skarpetki - i jak zaczęli nas pędzić, to zgubiłam ten sandał i szłam w jednym sandale i w samej skarpetce. A moja mama wyszła stamtąd w futrze. Ja się nie mogłam nadziwić - to był przecież sierpień, było ciepło, lato - po co mama to futro założyła; widocznie chciała je uratować. Czarne łapki karakułowe, zresztą jeszcze długo po Powstaniu miała te łapki. I w pantofelkach wyszła, w szpileczkach z wężowej skórki - w takich pantofelkach i tych karakułach... [...]
Więcej ...
Relacja Wiktorii Dewitz
[...] 1 sierpnia wybuchło Powstanie. Wszelka łączność z Warszawą została przerwana. Miałyśmy odtąd działać i decydować na własną rękę. Wówczas to ujawniłam zebranym pracownikom zakonspirowany charakter zakładu, będącego w istocie rzeczy jedną z placówek - służby harcerek, pozostawiając wolną rękę opuszczenia pracy lub podporządkowania się wymogom sytuacji na prawach „służby". Nie zapomnę nigdy pełnego napięcia wzruszenia, kiedy spośród wszystkich 10 pracowników łącznie z fizycznymi - padały kolejno głosy: „zostaję na służbie". [...]
Więcej ...

Relacja Jacka Fedorowicza
[...] Duży plac, tłum wypędzonych warszawiaków i segregacja przesądzająca o dalszych ich losach. Niemcy wybierali ludzi na roboty do Niemiec. Od robót zwalniał podeszły wiek (dziadkowie) ciąża (Marysia spodziewała się dziecka) i już podchowane, ale małe dziecko (ja stanowiłem tu tarczę ochronną dla mamy). Pozostawała ciocia Hanka, którą niechybnie czekała wywózka. [...]
Więcej ...
Relacja Mieczysława Gorzelniaka
[...] Na parę dni przed Powstaniem przebywaliśmy z rodziną na ul. Ogrodowej 5. Po zdobyciu gmachu Sądy (tam był szpital niemiecki) do zgrupowania pułkownika „Leśnika" i tam major „Ryś" (z rudymi wąsami) zapisał moje dane do brulionu i przydzielił mnie do inż. „Leona", któremu pomagałem w uruchomieniu radiostacji między innymi zakładaliśmy odpowiednie anteny, przy inż. „Leonie" pracowała panna „Wic", która robiła notatki z nasłuchu radiowego. [...]
Więcej ...
Relacja Ireny Grabowskiej-Szabuni
[...] Nie potrafię odtworzyć trasy, byłam śmiertelnie zmęczona, chora (zapalenie pęcherza, męczący kaszel, zapalenie płuc), oraz w depresji (nie znałam losu swojej matki, oddzielonej ode mnie w czasie transportu, jak również losu siostry, która była w batalionie „Zośka"). [...]
Więcej ...

Relacja Wandy Jarczyk
[...] Po upadku Powstania Warszawskiego, będąc w Grodzisku Mazowieckim u znajomych rodziców, zaczęłam szukać pracy i koleżanek, z którymi w czerwcu 1944 r. zdałam maturę w Warszawie. Siostry Urszulanki podały mi adres Teresy Tłomackiej. Napisałam do niej i natychmiast otrzymałam odpowiedź, że pracuje w Schronisku dla Sierot Wojennych RGO w Skierniewicach, które aktualnie poszukuje maturzystek na stanowiska opiekunek dzieci. Natychmiast się zdecydowałam. Dobrnęłam do Skierniewic trochę na piechotę, trochę pociągiem. Pracę rozpoczęłam w tym ośrodku RGO już 2 listopada 1944 r., jako wychowawczyni. [...]
Więcej ...
Relacja Marii Kapuścińskiej
[...] Drugiego sierpnia zostaliśmy usunięci przez Niemców z mieszkania do oficyny, a następnie do piwnic domów przy ul. Marszałkowskiej 20 i 18, gdzie oprócz nas przebywało wielu ludzi, których Powstanie zastało na ulicy lub przystanku tramwajowym. Było też kilka osób z domów nieparzystej strony ul. Marszałkowskiej (róg Oleandrów), które, po wyparciu z nich powstańców, podpalono wraz z mieszkańcami. Jakimś cudem zdołali dotrzeć na naszą stronę jedynie nieliczni z nich, prawie obłąkani z przerażenia. [...]
Więcej ...
Relacja Dariusza Karolaka
[...] Dzień kapitulacji Żoliborza utkwił także mocno w mej pamięci. Rankiem 1 października 1944 r. przyszli Niemcy. Musieliśmy opuścić schron i udać się wraz z innymi mieszkańcami w kierunku zachodnim. Szliśmy kolumną całą szerokością jezdni ulicami: Krasińskiego, Powązkowską, Okopową, Wolską, Bema aż do Dworca Zachodniego. Pamiętam wymalowane na parowozach lalki, ośmieszające powstańców. Zostaliśmy wywiezieni do obozu w Pruszkowie. Całe gromady ludzi stłoczono w halach fabrycznych. Posłanie mieliśmy na betonie. W obozie ojciec został od nas oddzielony i skierowany do grupy mężczyzn, która miała być wywieziona do obozu. Jednak dzięki pomocy znajomej moich rodziców działającej w PCK udało się przeprowadzić ojca z jego grupy do nas w przebraniu sanitariusza PCK. [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Kasprzaka
[...] Byłem w drużynie Władka Ślesickiego - to jest znany reżyser filmowy, ten, który nakręcił pierwsze „W Pustyni i w Puszczy" w latach siedemdziesiątych, pierwszy pełnometrażowy film. Był z nim również jego młodszy brat - Zygmunt. Byłem w tej samej drużynie przez cały wrzesień, na ulicy Koszykowej. Większość chłopców z tej drużyny pochodziła z Grochowa. Wychodziliśmy jako cała drużyna, po cywilnemu razem z ludnością cywilną, ale tak szliśmy, że mieliśmy się wszyscy na oku. Co parę metrów, ja idę z „Krukiem", tam Władek z Zygmuntem, tam „Dorsz" z kimś... cały czas kontrolujemy się... Tak doszliśmy do dworca zachodniego - stamtąd pociągiem dojechaliśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie zebraliśmy się całą drużyną, w warsztatach byliśmy razem. Spędziliśmy tak razem jeszcze noc. Następnego dnia była segregacja. Niemcy szczegółowo segregowali: do obozu koncentracyjnego, na roboty, gdzieś do bauerów, natomiast starców, matki z małymi dziećmi do osobnych grup. [...]
Więcej ...

Relacja Stanisława Korytowskiego
[...] Powstanie w Warszawie zbliża się do tragicznego końca. Od 1 X godz. 5.00 obowiązuje zawieszenie broni, a 2 X zaprzestanie walk. Wszyscy muszą opuścić miasto. Dnia 3 X w południe, na podwórzu kamienicy przy ulicy Chopina, pojawiają się żandarmi rozkazując opuszczenie domu w ciągu 2-ch godzin. Budynek ma być natychmiast wysadzony w powietrze. Tak mówi żandarm. W tym wypadku wierzymy Niemcom. Wychodzę z ludnością cywilną. Z matką i siostrą, wśród tłumu wypędzonych, idziemy przez gruzy i resztki barykad ulicami Koszykową i Śniadeckich. Na placu przed Politechniką RGO rozdaje chleb. Niemcy fotografują i chyba nas liczą. Ulicami Nowowiejską, Filtrową... i dalej aż do dworca Warszawa Zachodnia. [...]
Więcej ...

Relacja Leonarda Bura o Franciszku Kudławcu
[...] Po upadku Powstania Warszawskiego, wykorzystano jego habit, zaopatrzono w pismo RGO (pisane w języku polskim i niemieckim) i powierzono wyprowadzenie z Warszawy pokaźnej grupy ponad 100 dzieci, w tym szereg sierot lub dzieci zagubionych, w tym także dwójkę dzieci pochodzenia żydowskiego. Druh Kudławiec, wszystkie te dzieci wyprowadził etapami z Warszawy, dotarł do Częstochowy, tam uzyskał dla nich stałą pomoc i zakwaterowanie. (Byli to wyłącznie chłopcy). Jednocześnie podjął starania znalezienia bliższych lub dalszych rodzin tych dzieci. Do maja 1945 roku ponad 70 dzieci znalazło swoich dalszych lub bliższych krewnych. [...]
Więcej ...

Relacja Bogdana Lewandowskiego
[...] Kiedy po sześćdziesięciu trzech dniach nastąpiła kapitulacja, sądziliśmy, że najgorsze już minęło. Dom i nasze mieszkanie na razie uniknęły skutków wojny. Okazało się, że jeszcze gdzieś były ukryte zapasy żywności. Dostaliśmy nieco mąki, oleju i miodu. Nigdy nie zapomnę smaku tych świeżych placków z miodem. Tymczasem zarządzono ewakuację i wszystko musieliśmy pozostawić. Nie można było pojąć, że wypędzani jesteśmy z domu, a nawet z miasta. Spodziewaliśmy się rychłego powrotu, więc niewielkie cenne przedmioty i dokumenty zostały ukryte i zamurowane w piwnicy. Zwlekając, trzeciego dnia rozejmu ruszyliśmy z małymi tobołkami w nieznane. Ja niosłem skórzany tornister szkolny, w którym miałem własną bieliznę i ubrania. Podobnie były przygotowane na wypadek rozdzielenia, moja siostra Basia i Matka. [...]
Więcej ...
Relacja Wandy Felicji Lurie
[...] Następnego dnia egzekucje ustały. Niemcy wpadli tylko kilkakrotnie z psami, biegali po trupach, sprawdzali, czy kto nie żyje. Słyszałam pojedyncze strzały, prawdopodobnie dobijali żyjących. Leżałam tak trzy dni, to jest do poniedziałku (egzekucja odbyła się w sobotę). Trzeciego dnia poczułam, ze dziecko, którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Zaczęłam myśleć i badać możliwości ocalenia. [...]
Więcej ...

Relacja Anny Teofilak-Maliszewskiej
[...] Około 8-go sierpnia w naszym domu pojawili się żołnierze niemieccy z nakazem opuszczenia budynku. Mieszkańcy musieli wyjść natychmiast, bo dom miał być spalony. Stojąc już na ulicy przeżyłam okropne chwile strachu, gdy moja matka pobiegła z powrotem do mieszkania, aby zabrać coś z ubrania. Bałam się, czy zdąży wrócić. Następnie odłączyłyśmy się od kuzynów, którzy postanowili próbować wyjść z Warszawy przez Dolny Mokotów, co szczęśliwie się udało. [...]
Więcej ...
Relacja Elżbiety Massalskiej
[...] W dniu 2 września 1944 r. zostałyśmy wyprowadzone z ulicy Kapucyńskiej, z domu pod nr 15/17, gdzie mieszkałyśmy, i w którego piwnicach przebyłyśmy Powstanie. Miałam wtedy 14 lat. Zabrałyśmy ze sobą podręczny bagaż i ukochanego psa, suczkę rasy szkocki terier. Wyjść kazali nam „własowcy". Ponieważ krążyły pogłoski o tym, że zabijają oni psy, naszą „Bombkę" niosłam na rękach. „Własowcy" nie zainteresowali się psem, jedynie moim pierścionkiem i zegarkiem, które oczywiście zabrali. Poprowadzono nas ulicą Daniłowiczowską (z Kapucyńskiej było przejście przez bramę jednego z domów, wprost na ulicę Daniłowiczowską), koło spalonych ruin pałacu Blanka na plac Teatralny. [...]
Więcej ...
Relacja Stanisława Milewskiego
[...] Ponownie zostałem zatrzymany przez patrol hitlerowski w Grodzisku i z Pruszkowa wywieziony 29 września 1944 r. do obozu w Scheidemuhl (Piła). Przechodziłem przez miasto jako ostatni w grupie. Na ulicę wybiegły matki - Niemki z dziećmi na rękach. Wykrzykiwały przekleństwa pod naszym adresem. Jedna z matek z dwojgiem dzieci na rękach wrzasnęła w moim kierunku: „taki młody, a już bandyta..." i splunęła mi prosto w twarz. Przeżyłem to bardzo, zastanawiając się nad siłą nienawiść - chyba gdzie indziej niespotykanej... [...]
Więcej ...
Relacja Jana Ryszarda Mleczka
[...] Niemcy wypędzali ludność z bloków na Kole. Nie wiem, co stało się z moimi kolegami, gdyż na skutek przeczesywania lasku [?], każdy z nas wiał, gdzie mógł. Ja na ulicy Bolecha zmieszałem się z ludnością cywilną gnaną w kierunku ul. Ks. Janusza. Tam przy pętli tramwajowej rozdzielono uciekinierów. Ja wyglądając drobno razem z kobietami, dziećmi i starcami popędzony zostałem w kierunku wsi Górce i Boernerowo. We wsi Górce w nocy z kilkoma mężczyznami udało nam się uciec w stronę wsi Klaudyn z zamiarem przedostania się do Kampinosu. Był wśród nas człowiek, do którego zwracano się „Maryś", sprawiał wrażenie partyzanta, był uzbrojony. [...]
Więcej ...

Relacja Danuty Napiórkowskiej-Jarzębowskiej
[...] Przed i po wybuchu II wojny światowej mieszkałam wraz z rodzicami i młodszym bratem na Grochowie. 1 września 1939 r. uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego w szkole powszechnej przy zbiegu ulic Grochowskiej i Siennickiej, gdzie ja miałam uczęszczać w tym roku do II klasy, przerwał nagły bardzo silny i już tragiczny dla miasta w skutkach pierwszy niemiecki nalot bombowy. Ten wstęp ma istotne znaczenie dla dalszych moich przeżyć i wspomnień wojennych w czasie i po Powstaniu Warszawskim. Po wkroczeniu do Warszawy Niemcy zajęli na własne cele gmach szkolny. Szkoła „zorganizowała się" w niewielkim budynku po dawnej bursie przy ulicy Krypskiej na Grochowie. Tam, już w czasie okupacji niemieckiej ukończyłam właśnie 6 klas, gdy rodzice zdecydowali nagle o czasowej przeprowadzce do Warszawy lewobrzeżnej - do przyjaciół ojca na ul. Orlą 4. Bardzo przestronne luksusowe mieszkanie położone było na parterze, a jak się okazało nad nim, na I piętrze mieszkał drugi przyjaciel ojca. Niebawem zrozumiałam, że chodziło o to, ażeby wszystkie trzy rodziny były razem, bo mężczyźni też byli razem w konspiracji i razem walczyli w Powstaniu. 7 sierpnia 1944 roku to dzień, który pozostał tak wyraźny w mojej pamięci jakby to było wczoraj. W tym dniu po raz ostatni widziałam mojego ojca i w tym dniu przeżyłam prawdziwe piekło na ziemi. [...]
Więcej ...

Relacja Ludmiły Niedbalskiej
[...] [...] W nocy słychać było jakieś hałasy, głosy, w dzień detonacje, wybuchy. Mama nie pozwoliła mi wychodzić, więc dalej grzebałam w ciocinych skarbach, albo siedziałam na parapecie okna i wyglądałam na ulicę. Wśród gruzów kręcili się jacyś ludzie - upiory, ciągnęli jakieś rzeczy swoje, cudze, wszystko, co się mogło przydać. W perspektywie ulicy Wilczej - w lewo - widać było ulicę Marszałkowską, a tam nieco większy ruch, czasem samochody. Aż którejś nocy, przy jakimś większym hałasie, wylazłam z łóżka boso i wyjrzałam przez okno: na ulicy Marszałkowskiej palił się dom. Zupełnie na nowo. Dom, który wczoraj jeszcze stał cały. I chociaż wydawało mi się to absurdalne, w kierunku jego okien, z prawej strony, z dołu, z niewidocznego źródła, płynęły strumienie ognia. Rano usłyszeliśmy z bramy dawno nie słyszane, niemieckie szczekanie. Na podwórku wlazł szkop. Oświadczył, że mamy iść rozbierać barykady. Odpowiedziało mu milczenie i spokojne, wrogie spojrzenie stojących nieruchomo kobiet. Mężczyźni na wszelki wypadek nie wyszli. Niemiec patrzył na nas uważnie, zauważył rudego kota, podniósł karabin, strzelił. Kot uciekł. Niemiec opuścił karabin, odwrócił się i wyszedł na ulicę do kumpli. [...]
Więcej ...

Relacja Witolda Jerzego Niewiadomskiego
[...] Po kapitulacji zalecono nam, abyśmy wychodzili z ludnością cywilną. Nasi przełożeni sądzili, że w ten sposób łatwiej będzie się wydostać, uniknąć represji. Nie wiadomo przecież jak zareagują Niemcy. Pozostało wykonać ostatnie zadania: ukryć dokumenty, zakopać archiwum. Do końca pełniliśmy służbę pomocy ludności cywilnej. Kolega, z którym chodziłem na Żoliborz, został w grupie, która ewakuowała szpitale. Wychodził z Warszawy jakieś dwa, trzy tygodnie później z grupami Czerwonego Krzyża. Ja wychodziłem razem ze swoim drużynowym Tadeuszem Jaroszem „Topaczem", Józefem Przewłockim „Plackiem", jego matką i dwiema siostrami. Piątego czy szóstego października zebraliśmy przy Politechnice, potem ulicą Filtrową, przez plac Narutowicza na dworzec Zachodni. Przed dworcem przechodziliśmy przez ogródki działkowe. W czasie tamtego pięknego lata na działkach wyrosły dorodne pomidory, marchew i wszelka „zielenina". Zabawa zaczęła się dopiero w obozie przejściowym w Ursusie. Wpędzono nas tam do betonowej hali, bez wody, bez żadnych sanitariatów. Nie mogliśmy się ze śmiechu powstrzymać, kiedy te warzywka dały nam popęd. [...]
Więcej ...

Relacja Danuty Nizińskiej-Grzegrzółki
[...] W dniu 6 sierpnia, a była to niedziela (Przemienienie Pańskie) usłyszeliśmy walenie do bramy. Dozorca otworzył ją i Niemcy wpadli na podwórko z karabinami do strzału, powiedzieli, że dają nam 5 minut i musimy opuścić budynki. Wzięliśmy tylko poduszkę, kawałek słoniny i coś tam jeszcze i stanęliśmy w kolumnie na ulicy. Popędzili nas do placu Unii Lubelskiej. Obejrzałam się na nasz dom, ale już się wydobywały kłęby dymu. Szliśmy Aleją Szucha do Alei Ujazdowskich. Na rogu stał drewniany budynek, do którego wpakowali nas i trzymali całą noc. Rano po oddzieleniu mężczyzn popędzili nas ulicą Litewską do Marszałkowskiej i dalej do placu Zbawiciela. Na każdym rogu był ustawiony wielki karabin maszynowy, a przy nim Niemcy w czarnych mundurach. Przechodząc przez plac Zbawiciela oglądaliśmy ludzkie trupy leżące obok walizek, które były tak zapakowane, że aż wieka się odrywały. Ten widok pamiętam bardzo dobrze. [...]
Więcej ...
Relacja Haliny Paszkowskiej
[...] W trakcie pacyfikacji Woli w dniu 20 sierpnia formacje SS wypędziły nas do Pruszkowa, cudem uniknęliśmy rozstrzelania w drodze do peryferii miasta. Idąc widziałam na ulicy Bema pomordowanych ludzi, spalone niemowlęta. Widziałam płonącego konia (skrępowanego drutem i obłożonego drzewem). Na ul. Bema stali SS-mani przy nakrytych białym papierem stołach, na których stało na paterach ciasto, którym częstowali nas, pędzonych pod kolbami pistoletów. Okazało się, że próbowali kręcić film, niestety nie wyszedł po ich myśli, każdy z nas przechodząc koło tego stołu, odwracał głowę w inną stronę. Nieopodal natomiast rozstrzeliwali ludzi (tego oczywiście nie filmowali). [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Pawlaka
[...] Pod koniec września [1944 r.] harcmistrz z druhami, wyprowadzili nas gdzieś do jakiś okopów strzeleckich. Pamiętam, że było to na jakiejś skarpie. Wychylając się z rowu, widziałem szeroką panoramę w dole. To był z pewnością Dolny Czerniaków z rzadkimi luźno zabudowaniami. Niektóre z nich się paliły. Gdzieniegdzie wykwitały pióropusze ogniowe, a z oddali dochodziły odgłosy detonacyjne. [...]
Więcej ...
Relacja Wacławy Połomskiej
[...] Około południa na naszym podwórzu znów pojawili się Niemcy i rozkazali wszystkim mieszkańcom natychmiast opuścić budynek i zgromadzić się pod murem „Dywizjonu" po przeciwnej stronie ulicy Zagłoby. Mieszkańcy domu wyszli ubrani w to, co mieli na sobie. Mama oraz ja z siostrą byłyśmy tylko w sukienkach, a ojciec w spodniach i koszuli. Wkrótce żołnierze niemieccy zaczęli strzelać do budynku z fugasów i nasz dom zaczął się palić. [...]
Więcej ...
Relacja Romana Rechnio
[...] Nastały niedobre wieści, Powiśle upadło, hitlerowcy zdobyli elektrownię Powiśle, powstańcy wycofali się do Śródmieścia, a nas rano 4 września 1944 r. wypędzono z domów i nie dano nic zabrać. Popędzono nas mieszkańców Powiśla do dalekiego Pruszkowa do obozu przejściowego. [...]
Więcej ...
Relacja Barbary Rybeczko-Tarnowieckiej
[...] 1 sierpnia 1944 roku - piękny upalny dzień. POWSTANIE! Cóż to była za radość! Po pięciu latach ponurej okupacji zobaczyłam zatkniętą przy bramie polską flagę i młodych mężczyzn z opaskami biało-czerwonymi na rękawach. Była godzina 1715 - wszystkie dzieciaki z kamienicy przybiegły pod trzepak, obserwowaliśmy, co się dzieje. Kilka osób z ulicy wbiegło na nasze podwórze, dozorca zamknął bramę. Po chwili usłyszeliśmy pojedyncze strzały. Podniecenie było ogromne. [...]
Więcej ...
Relacja Mieczysława Rychtera
[...] Pozwalam sobie przesłać garść informacji o dzieciach warszawiaków wysiedlonych w okresie powstania. Informacja nie jest pełna, gdyż obejmuje dzieci, które uczęszczały do Szkoły Powszechnej nr 1 im. prezydenta Gabriela Narutowicza po 16 stycznia 1945 roku (wyzwolenie Grójca). Niewielka liczba dzieci razem z rodzicami powróciła na gruzy Stolicy (4-6), natomiast reszta pozostała do chwili, gdy powstały znośne warunki bytowania w odbudowującej się Stolicy. [...]
Więcej ...

Relacja Haliny Stępień
[...] 26 sierpnia 1944 roku podczas kolejnego nalotu bombowego został zburzony nasz dom. Spod zwałów gruzów wydobyto wielu rannych i zabitych. Między zmarłymi był mój ojczym, którego wraz z innymi pochowano w jednym z lejów bombowych na Rynku. Matkę moją, która została ciężko ranna w głowę, prowadziłam piwnicami do szpitala powstańczego przy Długiej (dziś gmach AGAD), gdzie została opatrzona, i ja także, ponieważ byłam ranna w nogę. [...]
Więcej ...

Relacja Małgorzaty Stępińskiej-Winckler
[...] W czasie jednego z bombardowań we wrześniu 1939 r. wielu z nich schroniło się na klatce schodowej, w którą trafiła bomba lotnicza. Zginęło wtedy około 20-tu osób. Pod koniec września, kiedy wyczerpały się domowe zapasy, zaczął dokuczać nam głód. [...]
Więcej ...

Relacja Eugeniusza Spiechowicza
[...] Urodziłem się 10 czerwca 1929 roku. W dniu rozpoczęcia Powstania Warszawskiego miałem ukończone 15 lat. Byłem harcerzem 48 Warszawskiej Wodnej Drużyny (Szare Szeregi). Pierwszy sierpnia 1944 zastał nas czekających na rozkaz przydziału miejsca i zadania, który nie dotarł. Wraz z moim kolegą z drużyny śp. Zygmuntem Perzykiem „Albatros" w dniu 2 sierpnia uciekliśmy naszym matkom z domu w celu przyłączenia się do walczących oddziałów. [...]
Więcej ...
Relacja Włodzimierza Szurmaka
[...] W roku 1944 mieszkałem na ulicy Płockiej 49. Posesja ta znajdowała się mniej więcej pośrodku między ulicą Górczewską a Gostyńską. Zamieszkiwana była przez sześć rodzin z branży taksówkarskiej i dorożkarskiej. Wiadomo było powszechnie, że jeden z mieszkańców posesji należy do AK, toteż wiadomości przynoszone przez niego, wskazywały na bliski wybuch powstania. W oparciu o te wiadomości na terenie posesji wykopano schron ziemny, w którym swobodnie pomieścili się wszyscy mieszkańcy, jak również poczyniono przygotowania aprowizacyjne. Zakopano, bądź pochowano w piwnicach wszelkie przedmioty stanowiące jakikolwiek majątek trwały mieszkańców. [...]
Więcej ...
Relacja Marii Tryczyńskiej
[...] Po upadku Powstania, które na Żoliborzu zakończyło się 30 IX [1944 r.] przeszłam „zaplątana" wśród ludności cywilnej (miała wtedy niespełna 15 lat i byłam drobną dziewczyną) przez obóz w Pruszkowie, następnie w Jędrzejowie, skąd wydostałam się na wieś i przejściowo zamieszkałam w Kozłowie w domu ówczesnego wójta p. Stawika, którego syn Adam i jego kuzyn Kazik Palka byli żołnierzami AK. Tu doczekałam końca wojny, co pozwoliło nam wraz z ojcem, matką i siostrą przedostać się do rodziny ojca do Chrzanowa pod Krakowem, gdzie mieszkaliśmy około roku. [...]
Więcej ...
Relacja Jerzego Uldanowicza
[...] Kapitulacja Powstania zastała mnie w domu przy ulicy Grzybowskiej 7, gdzie mieszkałem od czasów przedpowstaniowych, to jest na terenie wolnym od Niemców. Miałem wówczas 14 lat. W ciągu pierwszych 2-3 dni po kapitulacji ludność przebywająca w rejonie ulicy Grzybowskiej została poinformowana (nie pamiętam, w jaki sposób), że po obowiązkowym opuszczeniu Warszawy będzie skierowana na tereny wiejskie w Generalnym Gubernatorstwie. Informacja ta, której większość z nas dawała wiarę, nie tylko uśpiła naszą czujność i w zasadzie wyeliminowała próby ucieczek przed dotarciem do Pruszkowa, lecz także w istotnym stopniu wpłynęła na sposób naszego wyekwipowania się na wędrówkę, w szczególności spowodowała, że zamiast odzieży odpowiedniej do ciężkiej pracy fizycznej na otwartym terenie, co - jak się okazało później - było wyjątkowo potrzebne, wzięliśmy ze sobą różne przedmioty, które według naszej oceny mogłyby posłużyć na wsi do wymiany na żywność, zapłacenia za kwatery itp., pieniądz bowiem coraz bardziej tracił wartość. [...]
Więcej ...

Relacja Izabelli Wciślińskiej
[...] Pogoda w czasie Powstania była piękna. Kiedy więc było cicho i spokojnie, ludzie gromadzili się na podwórzu przy ulicy Marii Kazimiery. Dom nasz był od strony klatek schodowych obmurowany dość wysokim murem. Jedzenie było fatalne, jadło się kluski gwiazdki z marmoladą i trochę gotowanych warzyw, które znosili ludzie z okolicznych pól. Można było trochę w czasie spokoju gotować, gdyż była kuchenka węglowa i woda. Córeczkę swoją karmiłam wyłącznie piersią. [...]
Więcej ...
Relacja Janusza Waldemara Wilczyńskiego
[...] Około 10 września po zbombardowaniu naszego domu, całą rodziną uciekliśmy do ciotki do Śródmieścia na ulicy Górskiego 1. W Śródmieściu przeżyliśmy ogromne bombardowanie i zburzenie budynku Gimnazjum Górskiego, gdzie w piwnicy znajdował się szpital powstańczy. Ponieważ z gruzów wydobywały się stukania żywych, rzuciliśmy się do ratowania zasypanych. Niemcy widząc to z samolotów, zaczęli strzelać z broni maszynowej, ale nikt sobie z tego nic nie robił, dalej odgruzowaliśmy. Po chwili samoloty rzuciły bomby zapalające i wszystko się spaliło. Ogień był ogromny. 6 października po kapitulacji wyszliśmy z Warszawy, idąc w kolumnie pilnowanej przez Niemców do Pruszkowa. [...]
Więcej ...
Relacja Aleksandry Wróblewskiej
[...] Po kilku tygodniach pani Rabowska wyjechała do Zakopanego i tam przypadkowo spotkała znajomego pułkownika, któremu udało się wraz z żoną uciec z transportu już w Oświęcimiu i dopiero od niego dowiedziała się, że Hania jest w obozie. Po tej strasznej wiadomości pani Rabowska niezwłocznie wyjechała do Krakowa, by złożyć generał-gubernatorowi [Frankowi] podanie o zwolnienie dziecka. Podanie złożył osobiście prezes RGO, ale Frank wypierał się, że w obozie nie ma dzieci. Jeżeli jednak rzeczywiście dziecko tam przebywa, to wyda rozkaz, by je zwolniono. Nic jednak nie zrobił i nieszczęśliwe sześcioletnie dziecko przebywało w tym strasznym piekle od 12 sierpnia do 19 stycznia 1945. [...]
Więcej ...
Relacja Ryszarda Zabłotniaka
[...] W ostatnich dniach sierpnia 1944 zostałem zagarnięty wraz z dużą grupą ludności cywilnej ze Starego Miasta przez wojsko niemieckie i skierowany do kościoła na Woli. Miałem wtedy skończone 15 lat, przed wybuchem powstania byłem uczniem drugiej klasy gimnazjum ogólnokształcącego, oczywiście działającego w konspiracji. [...]
Więcej ...

Relacja Zbigniewa Zbigniewskiego
[...] Jestem mieszkańcem Warszawy od urodzenia. W 1944 roku miałem 15 lat i mieszkałem razem z rodziną - ojcem, macochą, siedmioletnią siostrą i roczną siostrą przyrodnią przy ulicy Grzybowskiej 32. (...) Powstanie Warszawskie zastało mnie przy pracy w piekarni znajdującej się przy ulicy Ciepłej róg Grzybowskiej. W ciągu pierwszych 10 dni Powstania przebywałem wraz z rodziną w rejonie zamieszkania. [...]
Więcej ...

Relacja Krystyny Zbyszewskiej
[...] Razem z moim oddziałem poszliśmy przez pół Warszawy, do placu Zbawiciela. Ja nie miałam broni, ale wszyscy moi koledzy z oddziału musieli swoją broń - rewolwery, karabiny - wrzucać do kosza. Myślałam, że serce mi się wykrwawi. Szliśmy Grójecką, do mojego mieszkania na trzecim piętrze. Wszystko było spalone. Mama gdzieś poszła, Niemcy ją gdzieś zabrali. Szłam z oddziałem do Ożarowa. Po drodze były pola pomidorów. Kiedy zobaczyliśmy te pomidory - po dziesięć czy piętnaście na jednym krzaczku, wszyscy się na nie rzuciliśmy. Poleciałam i jadłam, nie mogłam się powstrzymać. [...]
Więcej ...

Relacja Jerzego Zenona Zenowicza
[...] Siedziałem jako posądzony o ucieczkę z Niemiec, nie było tłumaczenia, że wymieniałem pieniądze w kantorze, że tu są moi rodzice, matka w obozie, ojciec w szpitalu dla gruźlików w Breslau Odertor. [...]
Więcej ...
Relacja Konrada Zienkiewicza
[...] Losy mojej rodziny, jak i wielu innych z Sadyby, były może trochę nietypowe, bo nie przechodziliśmy przez żaden obóz, a ponadto mieszkaliśmy na Sadybie jeszcze przez miesiąc po zakończeniu Powstania (...) [...]
Więcej ...
Relacja Tadeusza Ziomka
[...] Dzień 1 sierpnia 1944 roku był bardzo ciepły. W domu naszym od rana nie widać było mężczyzn, którzy, jak się mówiło między zaufanymi, poszli na akcje. Siedzieliśmy z grupą chłopców przed bramą domu, na schodkach sklepu spożywczego pani Zybert, kiedy usłyszeliśmy ryk syren zajeżdżających samochodów niemieckich. Szybko uciekliśmy w podwórko i zaryglowaliśmy bramę. Potem słychać było strzały, wybuchy bomb, ryk samolotów. Odtąd wakacje spędzałem już tylko w domu, a następnie w piwnicy. Był to początek Powstania Warszawskiego. (...) [...]
Więcej ...
Relacja Haliny Rozwadowskiej, matki ośmioletniego Marka
[...] Szłam przy furce, na której ktoś umieścił mi dziecko, sama nie pomyślałam o tym. Szliśmy długo. Moje bose nogi w drewniakach nie czuły zmęczenia. Pociąg, mający nas odwieźć do Pruszkowa, składał się z otwartych lor. Wepchnięta do jednej z nich nie szukałam oparcia o jej krawędź, jak to robili inni. Stałam tak, jak mnie wepchnięto. Zaczął kropić deszcz, którego tak wyglądaliśmy w spieczonej słońcem i pożarem Warszawie, potem padał już gęsto, zacinał z ukosa, aż zamienił się w ulewę. [...]
Więcej ...
Relacja Leokadii Ciekanowskiej
[...] Przy wszystkich mijanych domach wzdłuż ulicy Górczewskiej leżały zwłoki pozabijanych ludzi. Przy wyjściu z każdego domu - były to przeważnie domy parterowe - z jednej strony sieni leżeli zabici mężczyźni, z drugiej zaś zabite kobiety i dzieci. Przy jednym z domków widziałam leżącą zabitą niewiastę, trzymającą w ostatnim uścisku na ręku martwe niemowlę. [...]
Więcej ...

Relacja Andrzeja Gracjana Flaszczyńskiego
[...] Po kapitulacji miasta staraliśmy się wyjść jak najpóźniej. Wyszedłem z rodziną prawdopodobnie 5 października, kiedy weszli Niemcy. Pamiętam, że na barykadzie, w poprzek ulicy Poznańskiej ustawili karabin maszynowy i z okrzykiem: „Alle raus!" wyrzucali nas z domów. Przeszliśmy przez plac przy Politechnice. Ulice zostały obstawione przez Niemców i kierowano nas do Dworca Zachodniego. Tutaj podstawiono pociąg, załadowano nas do niego i zawieziono nie do Pruszkowa, ponieważ był pełny, tylko do Ursusa. [...]
Więcej ...
Relacja Wandy Kamienieckiej-Grycko
[...] Wychodziłam z Warszawy, z mojego Miasta, z rozpaczą po utracie dwumiesięcznej wolności, po spalonym mieście, z bólem w sercu za całą młodzież harcerską, która zginęła, z niepokojem o te, które odeszły i nie wróciły, z dręczącym pytaniem, czy była to właściwa pora na Powstanie, ale jednocześnie z głębokim przekonaniem, że zryw powstańczy był nieunikniony i że wszystkie ofiary nie pójdą na marne, że istniał w tym wszystkim jakiś głęboki sens. [...]
Więcej ...
Relacja Henryka Piotrowskiego
[...] Przechodziłem już podwórze przy ulicy Fabrycznej 14, skąd przez otwór w murze, przechodziło się na nasze podwórze przy ulicy Fabrycznej 16. I tu w samym otworze zamurowało mnie, słyszę okrzyk: „Hände hoch", i widzę duży grupę SS-manów z bronią gotową do strzału. Nim zrozumiałem, co się stało, i słowa, które były skierowane do mnie, dostałem pod żebra lufą automatu od najbliższego Niemca. Następnie na ich polecenie dołączono mnie do mężczyzn. Niemcy biegali jak opętani, wypędzali ludzi z piwnic, nie pozwalali prawie nic brać z sobą i wypędzali na podwórze. W niektórych mieszkaniach dało się słyszeć strzały, widocznie, jeśli kogoś znaleźli w jakimś ukryciu, to rozstrzeliwali. Wypędzali nas na ulicę i pędzili w kierunku ulicy Rozbrat. Dopiero tu dochodząc do rogu ulic Fabryczna - Rozbrat, ujrzałem ogrom zniszczeń i strat. [...]
Więcej ...

Relacja Henryka Bana
[...] 1 sierpnia 1944 r. na kilka minut przed Powstaniem Warszawskim poszedłem do sklepu, który mieścił się na rogu ulic Rakowieckiej i Sandomierskiej. Naprzeciw ulicy Sandomierskiej przy bramie koszar był bunkier niemiecki obsadzony cekaemami. Sklepowa Pani Kwiatkowska zatrzasnęła żaluzję sklepową, w momencie, gdy mnie obsługiwała wybuchła strzelanina z niemieckiego bunkra serie z karabinów maszynowych, które szły w ulicę Sandomierską i po ulicy Rakowieckiej. Sklepowa nie wypuściła mnie przez zaplecze. W tym rejonie wyjść na ulicę równało się wyrokowi śmierci. 4 sierpnia Niemcy włamali się do okolicznych domów, między innymi na ulicę Rakowiecką 9, gdzie ja przebywałem. [...]
Więcej ...
Relacja Anieli Libionki
[...] Po kapitulacji Powstania Warszawskiego zorganizowały władze RGO celem niesienia pomocy wysiedleńcom Warszawy - dotarłyśmy i my do nich i zaopatrzyły się w odpowiednie dokumenty (zakład dziecięcy RGO) i w 4-ty dzień po kapitulacji opuściły Warszawę razem z dziećmi - na furmankach, pod konwojem niemieckim - do obozu w Pruszkowie. Pamiętam ten dzień dokładnie - przez spalone i zburzone miasto dotarłyśmy na ulicę Koszykową - bo stamtąd zabierały między innymi punktami transporty - padał deszcz, my załadowane pokotem jedziemy na nieznane - po drodze dobiegały nas różne wersje o obozie i chcąc ratować starszą młodzież i część instruktorek na postojach wysadzałyśmy je w krzaki przydrożne, wyznaczając punkt spotkania w Komorowie u Hani Piotrowskiej. [...]
Więcej ...
Relacja Leszka Mieczysława Muszla
[...] 11 sierpnia 1944 r. w godzinach rannych Niemcy opanowali nasz budynek i natychmiast zostaliśmy wyprowadzeni i wypędzeni całą kolumną w kierunku Woli ulicą Długą, Rymarską, Placem Bankowym, Elektoralną do Chłodnej, a następnie zapędzeni do kościoła św. Karola Boromeusza. W kościele wypełnionym po brzegi ludźmi, w upale, przebywaliśmy bez wody. Niemcy trzymali nas kilkanaście godzin, po czym ponownie wypędzili nas w uformowanych kolumnach. Całą drogę szliśmy wśród ruin i zgliszczy pełnych trupów, widok był przerażający. Za ulicą Młynarską z bramy szpitala chorób zakaźnych św. Stanisława wyjechał Niemiec na motorze z koszem chyba dla zastraszenia prosto w pędzonych ludzi. [...]
Więcej ...
Relacja Mirosławy Grabowskiej (Gelber-Olszowej)
[...] Grupy ludzi wywoływanych po nazwisku pędzono na dworzec. Szliśmy przepiękną ulicą, na której po obu stronach rosły jarzębiny. Po drodze podeszła do nas kobieta i na migi pytała kim jesteśmy i dokąd idziemy. Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć na drugie pytanie. Domyśliła się sama - z kierunku, w jakim szliśmy. Po czym zniknęła nam z oczu. Na dworzec wbiegła później zdyszana na dworzec, z koszykiem pomidorów i chlebem. Kim była...? [...]
Więcej ...

Relacja Zbigniewa Badowskiego
[...] Wkrótce dowiedzieliśmy się o kapitulacji. Strzały umilkły. Zapadła cisza, tak niezwykła w tym miejscu; tak, że zdawało się, że czegoś brakuje. Tylko swąd z palących się domów i nocne łuny pożarów przypominały nam te straszne chwile. Mieszkańcy naszego domu i przebywający w nim uciekinierzy, po ogłoszeniu komunikatów o przymusowej ewakuacji, zaczęli powoli opuszczać zniszczone miasto. [...]
Więcej ...
Relacja Wandy Łabuzińskiej
[...] O tej porze do kamienicy wkroczyli żołnierze Wehrmachtu i wypędzili całą ludność zamieszkałą w kamienicy, jak również z sąsiednich budynków pod Kasyno Gry przy al. Szucha. Tam nas trzymali pod karabinami maszynowymi na stojakach. Następnie wszystkich popędzili al. Szucha na dziedziniec gestapo i nastąpiła pierwsza selekcja wypędzonych mieszkańców z ul. Koszykowej na dwie grupy - mężczyzn i kobiety z dziećmi. Po selekcji, mężczyzn pozostawiono na gestapo przy al. Szucha, natomiast kobiety i dzieci popędzili do Straży Pożarnej na pl. Unii Lubelskiej. Na drugi dzień znowu przyszli Niemcy i dokonali następnej selekcji tym razem na trzy grupy: - kobiety z dziećmi - młode kobiety - stare kobiety. [...]
Więcej ...

Relacja Jadwigi Kowejszy
[...] Po jakimś czasie przewieziono nas pociągiem osobowym do obozu przejściowego w Pruszkowie. Pamiętam, że gdy znaleźliśmy się już w pociągu, przez uchylone jeszcze drzwi jacyś ludzie z peronu podawali nam w pośpiechu butelki z wodą i z mlekiem. Mój ojciec chwycił jedną z butelek. Dorośli ustalili, że mleko będzie dla dzieci, a woda dla pozostałych. Zapamiętałam ten fakt, ponieważ bardzo byłam spragniona; było gorąco, świeciło słońce, a w wagonie było duszno. Mój brat był wówczas chory na biegunkę i rodzice nim się głównie zajmowali. Podróż nie trwała długo. [...]
Więcej ...
Relacja Bohdana Kapicy
[...] W godzinach rannych dnia 8 sierpnia 1944 roku zespół naszych domów (ulicy Dworskiej 30 i 32) został otoczony przez żołnierzy SS i „własowców". Wymienieni, terroryzując ludność strzałami z pistoletów maszynowych i karabinów, polecili wyjście wszystkim mieszkańcom przed dom na ulicę. Zapowiedzieli, że po 5 minutach pozostających mieszkańców w domu rozstrzelają i dom spalą. Większość mieszkańców wyszła na ulicę Dworską, znikoma część uciekła na ulicę Kraszewskiego (uprzednio wybitym otworem ewakuacyjnym). Bardzo szybko sformowano kolumnę i popędzono nas ulicą Dworską w kierunku Gazowni. Ruszyliśmy w nieznane, chociaż dobrze znanymi ulicami. [...]
Więcej ...

Relacja Cecylii Krajewskiej
[...] Ze wszystkich piwnic wychodzili ludzie i stopniowo tworzył się długi wąż. Nad Wisłą stały już tłumy uciekinierów takich jak my. Pilnujący nas Ukraińcy w niemieckich mundurach buszowali między ludźmi, ściągając im z rąk zegarki i pierścionki. Wybierali sobie dziewczyny i ciągnęli je w gruzy. [...]
Więcej ...

Relacja Angeliki Józefowicz
[...] Nasz dom stoi nie zburzony, tylko w mieszkaniu (ostatnie trzecie piętro) w jednym z pokoi jest wyrwa w suficie. Mieszkanie wygląda jak dawniej, tyle tylko, że nie sprzątane, wszystko pokryte grubą warstwą kurzu, ale wydaje się, że wszystko jest na swoim miejscu. Mama szybko coś pakuje, a mnie proponuje wziąć ulubioną zabawkę. Oczywiście wybieram konia na biegunach. Widzę smutek w oczach matki i słyszę - weź coś innego! Rozglądam się bezradnie i biorę cukrową lalkę (taką z krochmalu). Zjem ją po kawałeczku w czasie wielodniowej tułaczki, oszukując nieznośny głód. [...]
Więcej ...

Relacja Teresy Różyckiej
[...] Do naszego domu żołnierze Kamińskiego (Ukraińcy czy Rosjanie w służbie Wehrmachtu, zwani Własowcami) wpadli 10 sierpnia. Drzwi otworzyła im moja mama, inni się bali. Wyprowadzili nas wszystkich na sąsiednie ulice. Jednemu z żołnierzy wpadła w oko moja prawie piętnastoletnia siostra i zaczął ją głaskać i czule przemawiać. Moja mama z płaczem podała jej różaniec: "Niech cię Matka Boża córeczko ratuje!". Ale ja zareagowałam gwałtownie: „Mamusiu, to dobry człowiek, on nic złego nie zrobi"! Moje oczy i jego spotkały się. Powtórzył: „Dobry czeławiek!" Ciągle patrząc na mnie puścił Marychę i odszedł. Tak Maryja posłużyła się mną, by uratować moją siostrę. Zaprowadzono nas na słynny Zieleniak przy ul. Grójeckiej. [...]
Więcej ...

Relacja Stefana Wojciecha Niesłuchowskiego
[...] W pewnym momencie pokazał się Niemiec i kazał wszystkim cofnąć się i wyjść, miał zawinięte rękawy. Trudno mi powiedzieć o wrażeniach mojego ojca. Zaczęliśmy się wycofywać i doszliśmy do naszej bramy od strony ulicy Marszałkowskiej, cały czas pilotowani przez Niemców. W bramie kazano mężczyznom oddzielić się od kobiet. Ojciec myślał, że to uratuje go i że będzie razem z nami cały czas. Miał najmłodszego mojego brata na rękach. Niemiec kazał mojego brata oddać. Wzięła go niania i położyła do wózka. Mężczyźni, którzy w ten sposób wyłuskani zostali z całej grupy, pozostali na miejscu, a nam kazano przejść na drugą stronę ulicy w rejon ubikacji podziemnych i tam musieliśmy się położyć. Były tam małe drzewka, za którymi Niemcy z podwiniętymi rękawami zaczęli się chować, ponieważ z jedynej barykady polskiej szedł ostrzał. Jeden z Niemców został ranny i był opatrywany przez pewnego sanitariusza. Jednocześnie nad naszymi głowami trwał ostrzał w kierunku barykady z rejonu alei Szucha, z terenu niezabudowanego. [...]
Więcej ...
Relacja Andrzeja Korgola
[...] Wraz z najbliższą rodziną, matką i dziadkiem, przygotowywaliśmy się do opuszczenia domu przy ul. Żurawiej 25 m. 9, gdzie mieszkaliśmy po spaleniu w 1939 roku mieszkania przy ul. Nowy Świat 64. Najcenniejsze rzeczy z domowego dobytku, dokumenty, fotografie i inne pamiątki pakowaliśmy do walizek, które wraz z rzeczami innych sąsiadów, zostały zamurowane w jednej z piwnic naszej kamienicy. Najpotrzebniejsze rzeczy wzięliśmy z sobą w nieznaną drogę. Po ulicach z częściowo rozebranymi barykadami, jeździły niemieckie samochody, ogłaszając przez zainstalowane głośniki, aktualne komunikaty odnośnie wymarszu mieszkańców poszczególnych ulic. W bramach domów rozlepione zostały komunikaty na ten temat. [...]
Więcej ...
Relacja Haliny Olk Wieczorek
[...] W Oranierburgu była selekcja, żeby nie było osób samotnych do Lerte. Tam była też kąpiel, golenie głów, jak ktoś miał wszy i po nocy spędzonej na podłodze, znów do pociągu. Gdy w pociągu ktoś miał fizjologiczną potrzebę, to trzeba było załatwiać się w biegu pociągu. Matka trzymała za ręce w drzwiach pociągu towarowego, wszystkie kobiety robiły tak samo. A w wagonie byli też chłopcy 16 – 17 letni. [...]
Więcej ...

Relacja Ewy Osieckiej
[...] Oczami przerażonego i zadziwionego zarazem dziecka patrzę na stojącego przy furtce Niemca, z karabinem, który ma na rękach aż po łokcie różne zegarki i wychodzącym z domu ludziom zdziera następne, także pierścionki.... Tuż obok domu na ulicy ogromne leje po pociskach; zaplątujemy się w pozrywane druty przewodów elektrycznych, zapadamy się w te leje. Nie poznajemy ulic- dymy, pożary, jęki. Wpędzają nas na wysepkę w Forcie Czerniakowskim. [...]
Więcej ...
Relacja Alicji Rzaczykiewicz
[...] Ktoś dał mi kawałek chleba, ktoś inny pozwolił przykucnąć na swoim barłogu, aby się przespać. Oblazły mnie wszy, nie było, gdzie się umyć. Strach był ogromny, leciały bomby, Warszawa się paliła. Co jakiś czas wpadali Niemcy z wycelowanymi do nas karabinami. Siedziałam w najciemniejszym kącie piwnicy. [...]
Więcej ...
Relacja Sylwestra Rzaczykiewicza
[...] Był piękny poranek dnia 7 września 1944 roku. Na osiedlu Jelonki zwanym Miasto Ogród znajdującym się między Fortem Wola a Odolanami w Warszawie od rana było spokojnie. Tu po wymordowaniu mieszkańców Woli przez Ukraińców z Armii RONA, którzy stacjonowali na tym osiedlu, trzeba się było mieć na baczności, a szczególnie kobiety, które były atakowane przez pijanych Ronowców. [...]
Więcej ...
Relacja Bohdana Lewartowskiego
[...] W parku SS-man zabija niesionego przez rodzinę na noszach volksdeutscha z sąsiedniego domu i jakąś staruszkę. Na Wawelskiej za Raszyńską pozostałości plądrowania domów przez własowców. Przed willami leżą wyrzucone sprzęty, a między nimi zwłoki mieszkańców. Na Grójeckiej własowiec każe mi wyjść z grupy i stanąć twarzą do ściany. Czekam na strzał, ale nic się nie dzieje. Po chwili odwracam się i nie widząc nikogo, doganiam naszych. Na Dworcu Zachodnim ładujemy się do elektrycznego pociągu, który dowozi nas do Pruszkowa. [...]
Więcej ...

Relacja Elżbiety Uszyńskiej
[...] W pośpiechu gromadzimy niezbędne rzeczy, które zabierzemy ze sobą. Część dobytku rodzice zamurowują w piwnicy. Może coś ocaleje? Ja opatulam w poduszki moje lalki. Ktoś nie powiedział, że naboje i odłamki wpadając w pierze, tracą swoją siłę. Osłaniam je w ten sposób, przed okaleczeniem. Opuszczam moje towarzyszki wojennego dzieciństwa, o imionach bohaterek, Emilkę od Emilii Plater i Joasię od Joanny D'Arc, pewna, że do nich wrócę. [...]
Więcej ...

Polski English Deutsch
Galeria fotografii
http://www.banwar1944.eu/?ns_id=44

piątek, września 26, 2008

Generał porucznik Ion Mihai Pacepa


ROSYJSCY SZPIEDZY PRZYSZŁOŚCI (‘Russian Spies of the Future’)


Służby specjalne / Ion Mihai Pacepa


Prezydent Władimir Putin ogłosił nową "Zimną Wojnę" przeciwko Zachodowi .[1] Byłem jednym z protagonistów starej "Zimnej Wojny". Była to walka zasadniczo toczona za pomocą szpiegów, pomimo pierwszeństwa nadanego przez media konfrontacji nuklearnej. Atomową bombą Bloku Sowieckiego w dziedzinie szpiegostwa był tzw. “nielegał”, to jest specjalny oficer wywiadu, którego nadzwyczajna wartość jest wciąż zbyt mało znana poza Kremlem.
Koncepcja “nielegała” była – i wciąż jest – unikatowo związana z wywiadem rosyjskim i zawarta jest w szczegółach w aspektach ściśle strzeżonej tajemnicy. W 1964 r. zostałem zastępcą szefa wywiadu rumuńskiego, znanego jako DIE [2], ale musiało minąć następne osiem lat, kiedy to stałem się odpowiedzialny za nadzór nad rumuńskimi operacjami przeprowadzanymi przez „nielegałów” i mogłem ze zdumieniem pojąć, jak mało dotąd wiedziałem o tej super-tajnej dyscyplinie wywiadowczej. „Brygada U”, tak nazywał się “nielegalny” komponent mojej służby wywiadowczej, był tak bardzo - nazwijmy to - “cicho-sza!”, tak bardzo pokryty nakazem milczenia i w związku z tym zupełnej niewiedzy dla postronnych, że tylko cztery osoby spoza Brygady (wśród nich jedną stałem się właśnie ja) – w ogóle znały lokalizację dowództwa tego oddziału. Oficerowie “Brygady U” nigdy nie postawili nogi wewnątrz innych rumuńskich struktur wywiadowczych. „Nielegalni oficerowie”, skierowani do pracy zagranicą, nie byli tam prowadzeni przez „legalne” rezydentury, ale przez innych „nielegalnych” oficerów z kwatery głównej "Brygady U”. Było to państwo w państwie, całkowicie samodzielnie strzegące swych sekretów.
Nowa "Zimna Wojna" Prezydenta Putina wysuwa koncepcję oficera-“nielegała” znów na "pierwszą linię frontu". Rosyjski dziennik „Wzgliad” (Punkt Widzenia) donosi, iż George Blake – rzekomy Brytyjczyk, który obecnie mieszka w Moskwie – opublikował swoją nową książkę, zatytułowaną „Przezroczyste Ściany”. Przedmowę do książki podpisał osobiście sam szef służby wywiadowczej Rosji Siergiej Lebiediew. “Pomimo, iż książka jest poświęcona przeszłości, jest ona również o teraźniejszości”[3] pisze Lebiedew. Jestem pewien, że ma tu zupełną rację.
Nowe informacje nadchodzące z Moskwy potwierdzają to, co od dawna podejrzewali tzw. “dobrze poinformowani”. Blake, znany nam, jako były wyższy oficer brytyjskiej Secret Intelligence Service (SIS) [zwana w potocznym języku M.I.6], potem na szczycie społeczności wywiadowczej Bloku Sowieckiego – “szpieg stulecia”, był w istocie od zawsze Rosjaninem. Innymi słowy był jednym z "nielegałów" KGB, wysłanym do Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej, który zadał więcej strat Zachodowi niż jakikolwiek inny szpieg.
To tłumaczy, dlaczego Blake potrafił uniknąć takich przypadłości jak alkoholizm, zamiany żon, czy depresje, na które cierpieli po przeprowadzce do Moskwy, szpiedzy tacy, jak Kim Philby, Donald Maclean czy Guy Burgess. Tłumaczy to także, dlaczego Blake, kiedy SIS wysłał go w 1947 r. na kurs języka rosyjskiego na Cambridge University przeznaczony dla oficerów brytyjskich sił zbrojnych, był w stanie płynnie czytać "Annę Kareninę" w mniej niż trzy miesiące [4] – coć każdy, kto studiował język rosyjski, zgodzi się, że to niezwykle osiągnięcie. Dało ono Blake’owi niezwykłe przyspieszenie na drabinie awansów w hierarchii SIS. Blake jest już jednka tylko historią. Jego biografia ma wciąż luki – tak jak powinna je zapewne mieć każda autentyczna biografia szpiegowska. Ale jego przypadek nieźle ilustruje to, czego powinniśmy spodziewać się po Rosji, przynajmniej tak długo jak kraj ten będzie rządzony przez byłych oficerów KGB.
* * *

22 października 1966 r. miała miejsce w Anglii dramatyczna ucieczka z więzienia. George Blake, odsiadujący bezprecedensowy czterdziestodwu-letni wyrok wiezienia za szpiegostwo na rzecz Sowietów, wydostał się z wiezienia Wormwood Scrubs – po czym pojawił się w Moskwie.[5] Przez lata Moskwa zaprzeczała jakimkolwiek swym związkom z ucieczką Blake’a. Tymczasem ostatnio uciekinier ze służb rosyjskich na Zachód nazwiskiem Wiktor Czerkaszyn ujawnił, że śmiała ucieczka George Blake została przygotowana przez KGB – a Czerkaszyn sam był niegdyś przydzielony służbowo do opracowywania planów tej ucieczki.[6] W rzeczywistości nie tylko Blake został uwolniony z wiezienia, ale i jeden z jego wybawców nazwiskiem Sean Bourke, który potem towarzyszył Blake’owi w drodze do Moskwy. Jednak Bourke nie mógł się przystosować do tamtejszego, rosyjskiego życia, toteż KGB pozwoliło mu w końcu udać się do Irlandii, gdzie już nie sięgała brytyjska jurysdykcja.
Oryginalne dokumenty KGB zawarte w tzw. Archiwum Mitrochina (Mitrokhin Archive) – ocenione przez FBI, jako “najbardziej całościowe i zasobne materiały wywiadowcze kiedykolwiek pozyskane z jakiegokolwiek źródła”[7] - pokazują, iż służba wywiadu zagranicznego KGB - zwana PGU [Pierwoje Gławnoje Uprawlenije],[8] zaburzyła także pamięć Bourke’a. Na polecenie otrzymane od generała Aleksandra Sacharowskiego - wówczas szefa PGU, Bourke otrzymał “lekarstwo” mające mu pomóc, w rzeczywistości „mające na celu wywołanie uszkodzenia mózgu i poprzez to ograniczenie jego potencjalnej użyteczności, gdyby wpadł w ręce brytyjskiego wywiadu”. Bourke napisał niewinną książeczkę nt. ucieczki i szybko potem już zmarł.[9]
Dlaczego PGU w tak bezprecedensowy sposób chciała ukryć przed światem swoje zaangażowanie w realizację ucieczki Blake’a z wiezienia? Dlatego, że nie chciała, aby na zewnątrz wydostał się nawet okruch z zasobu najbardziej tajnych z tajnych tajemnic: dotyczących szczegółów ze sfery rosyjskich operacji “nielegalnych”.
Rosyjski termin: “nielegalne operacje” ['illegal operations' w tłumaczeniu rosyjskiej terminologii na angielski] nie ma nic szczególnie wspólnego z ideą łamania czy nieprzestrzegania prawa [z natury rzeczy takimi są wszystkie operacje wywiadowcze zagranicą na terytorium jakiegoś państwa, gdy są wymierzone przeciwko temu państwu]. W rosyjskiej terminologii wywiadowczej, "legalny" oficer to oficer wywiadu przydzielony zagranicą do której z rosyjskich ambasad lub innego oficjalnego przedstawicielstwa rządowego. Natomiast oficer "nielegalny" to ktoś, kto przyjmuje nierosyjską tożsamość i pojawia się zagranicą jako osoba nie mająca żadnych związków z Rosją. Innymi słowy, w jakimkolwiek kraju zachodnim rosyjski nielegalny oficer wywiadu wygląda i zachowuje się po prostu tak samo, jak Twój najbliższy sąsiad.
Dobry nielegalny oficer może wyrządzić Zachodowi więcej szkód niż setki klasycznych szpiegów. Blake był wybitnym nielegalnym oficerem. Doprowadził do stanu nieużyteczności dwie spośród najbardziej produktywnych operacji przechwytujących wrażliwe dane przeciwnika, jakie prowadziły państwa NATO podczas Zimnej Wojny: operacje tunelowe w Berlinie i w Wiedniu. Nie tak dawno odwiedziłem Muzeum Alianckie (Allied Museum) w Berlinie, które posiada dużą ekspozycję poświęconą wspólnemu tunelowi SIS/CIA [w l. 50.] Ta bardzo tajna operacja, określona kryptonimem ‘Operation Gold’, pozwoliła Aliantom podłączyć się do sowieckich wojskowych linii telefonicznych, łączących Berlin Wschodni z Moskwą. Wg oficjalnych danych udostępnionych przez Muzeum, tunel umożliwił SIS/CIA uzyskiwanie niezwykle ważnych informacji wojskowych z Bloku Wschodniego, zaś Sowietów kosztowało miliardy, zanim Moskwa była w stanie naprawić zadane jej szkody.
Blake poinformował KGB o tunelu już od samego początku jego istnienia, zabierając protokoły z pierwszego spotkania przygotowawczego, na którym zaplanowano wstępnie operację. Spotkanie to miało miejsce w lutym 1954 r. w Londynie. Celem ochrony Blake’a, Moskwa pozwoliła na to, aby operacja tunelowa przebiegała bez zakłóceń przez ponad rok, aż do 22 kwietnia 1956 r., kiedy to sowieckie wojska łącznościowe dokonując inspekcji niektórych nieprawidłowo ułożonych kabli, niby “przypadkowo” natknęły się na założone przez zachodnie służby podsłuchy. SIS i CIA przypisały później utratę możliwości dalszej kontynuacji operacji zaistniałym błędom o charakterze wyłącznie technicznym.[10]
Posiadanie przez Sowietów Blake’a uplasowanego w zachodniej służbie wywiadowczej miało, w sposób oczywisty, niezwykłą dla nich wartość. Dlaczego tak się działo?
Jak się w końcu okazało, w tym właśnie czasie Blake przekazał KGB nazwiska około 400 funkcjonariuszy i agentów SIS oraz CIA.[11] Sam szef SIS oceniał, iż 15 lat pracy SIS w Niemczech poszło na marne,[12] oraz, że sędzia, który skazał Blake’a w 1961 r. posunął się zbyt daleko w swej mowie stwierdzając, iż to Blake właśnie zrujnował większość działań wywiadu brytyjskiego przeprowadzanych od końca II wojny światowej.[13]
* * *

Większość ludzi nie ma najmniejszego pojęcia, jak oficer-nielegał wygląda i jak wygląda jego działalność. Nic dziwnego.
W chwili, gdy nielegał zostanie wysłany zagranice, po prostu wtapia się w otoczenie. Rudolf Abel był typowym "nielegalnym" oficerem. Jako rzekomo rodowity Nowojorczyk nazwiskiem Emil Goldfus, (którą to tożsamość Abel przejął od zmarłego noworodka), oficer ten w latach pięćdziesiątych osiedlił się na Brooklynie, udając wobec otoczenia, że jest artystą i fotografem. W 1957 r. FBI otrzymała wystarczającą wskazówkę co do jego prawdziwej działalności i aresztowała go za szpiegostwo, ale Abel konsekwentnie odmawiał ujawnienia swojej prawdziwej tożsamości, jak też i dyskusji na temat swoich zadań wywiadowczych. Czynił to zarówno podczas aresztowania, jak i podczas rozprawy sądowej. Przyznał się jedynie, że jest obywatelem sowieckim, podając, jako swoje własne nazwisko - nazwisko zmarłego kolegi z PGU, brzmiące "Rudolf Abel", (co było zapewne sygnałem dla PGU, że nic istotnego nie wysypie). Ostatecznie "Abel" został zwolniony w ramach wymiany szpiegów Wschód-Zachód.[14]
Po 1962 r., w którym został on uwolniony za pilota U-2 Francisa Garego Powersa, Abel zaczął odwiedzać satelickie służby KGB, aby wzmocnić ich morale. Spotkałem go raz. Według jego własnych słów, Abel rozpoczął swoją karierę wywiadowczą w 1927 r., jako specjalista od komunikacji radiowej NKWD i następnie kierował jednostką przechwytu radiowego NKWD. W 1934 r. Abel został wysłany, jako nielegał, do Londynu. Tam namówił znanego i słynnego fizyka Piotra Kapicę, aby odwiedził Związek Sowiecki, gdzie jego paszport został następnie skonfiskowany. Kapica miał odtąd pozostać w Moskwie, mianowany szefem sowieckiego instytutu badawczego, wybudowanego specjalnie dla niego, i w 1978 r. otrzymał nagrodę Nobla, jak to powiedział nam Abel z prawdziwie ojcowską dumą. Abel twierdził też, że przebywał w Londonie ponownie w latach 1935-1936, w tym czasie jako "nielegalny" szyfrant obsługujący szajkę szpiegowską znaną jako ‘Cambridge Five’.
Abel został nam przedstawiony po prostu, jako "Pułkownik Abel", a nie pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Powiedział nam przy tej okazji: “Nielegał powinien umrzeć, jako nielegał”.
W 1972 r. podczas wizyty w Moskwie, zostałem zabrany, aby zobaczyć groby Chruszczowa i Abla. Grób Abla wyglądał monumentalnie, Chruszczowa – w owym czasie – raczej dość mizernie. Dla PGU grób był głównym sposobem uhonorowania nielegała. Na grobie Abla były wyryte dwa nazwiska: 'Rudolf Iwanowicz Abel' oraz 'Wiliam Genrichowicz Fisher'. „Czy Fisher to było jego rzeczywiste nazwisko?” - spytałem generała Sacharowskiego, byłego głównego doradcy ds. wywiadu w Rumunii, który właśnie wówczas przeszedł na emeryturę, po tym jak był przez ostatnie 14 lat szefem PGU. “Kto wie?” - powiedział mi, przyjacielsko mrugając do mnie okiem.
Szkolenie nielegała zabiera na ogół od trzech do ośmiu lat, włącznie z wizytami zapoznawczymi w krajach zachodnich, intensywną nauką języków obcych i ćwiczeniami w tajnych technikach komunikacyjnych (z użyciem tajnego sprzętu). Niewątpliwie najważniejszym celem wszystkich szkoleń było doprowadzenie do takiej sytuacji, aby nielegał czuł się komfortowo w nowej, zachodniej tożsamości, podczas gdy jednocześnie chodziło także o to, aby wzmocnić ideologiczne zaangażowanie delikwenta we własną służbę.
Po tym jak nielegał został wyekspediowany zagranice, bywał on periodycznie infiltrowany do ojczyzny "na czarno" ('black') – tzn. w sposób potajemny, z inną tożsamością, po to aby „naładował swoje baterie”, co oznaczało polityczną indoktrynację.

* * *
Jest prawie niemożliwością zidentyfikować "nielegała", który żyje na Zachodzie, wykorzystując tzw. „legendę” tutejszego urodzenia. Aprobowałem do użytku wiele takich biograficznych „legend”. Wszystkie one były wsparte o zachodnie świadectwa urodzenia, dyplomy szkolne, zdjęcia rzekomych krewnych a nawet fałszywe groby. W niektórych ważnych przypadkach tworzyliśmy nawet ersatz żyjących krewnych na Zachodzie, poprzez wykorzystanie zmotywowanych ideologicznie ludzi. Otrzymywali oni od nas tajne zabezpieczenie na życie w zamian za swoje usługi.
Z definicji nie ma jednak takich „legend”, które by nie były w jakiś sposób dziurawe. Doświadczone oko może dostrzec kilka takich znaków zapytania w biografii Blake’a. Cechą charakterystyczną „oficerów nielegalnych” jest to, iż urodzili się w innym kraju, niż obywatelstwo kraju, do którego się przyznają, wszystko po to, aby uniknąć ścisłej analizy sprawdzającej ich życiorysy. Biografia Blake’a odpowiada tej żelaznej zasadzie. Twierdził, że urodził się jako obywatel brytyjski nazwiskiem George Behar w Holandii w 1922 r. Jego matka była Holenderką a ojciec tureckim (lub hiszpańskim albo egipskim) [czyli: sefardyjskim a nie aszkenazyjskim] Żydem, który otrzymał brytyjskie obywatelstwo za walkę w szeregach armii brytyjskiej. Blake twierdził, że urodził się 11 listopada – w Święto Zawieszenia Broni (Armistice Day) – fakt, który zrobił podobno takie wrażenie na jego ojcu, iż ten naciskał na matkę, aby na cześć Jerzego V, króla Anglii, którego uwielbiał, dziecko nosiło imię: ‘George’. Blake zeznał także, że jego ojciec studiował na Sorbonie, i że jego rodzice udali się do Londynu w celu zawarcia ślubu cywilnego, po to, by nie obrazić holenderskich krewnych, którzy sprzeciwiali się rzekomo małżeństwu jego matki z cudzoziemcem.[15] To jest rodzaj tych sentymentalnych smaczków, które KGB (oraz moje DIE) lubiło dodawać do biografii każdego nielegała – ale oczywiście równie dobrze takie smaczki mogły być zupełnie prawdziwe.
Wczesny życiorys Blake’a obfituje w bajkowe opisy ludzi i miejsc, które są całkowicie nie do sprawdzenia: członkowie rodziny, którzy zmarli wcześnie, mnóstwo mglistych, trudno uchwytnych historii familijnych, itp., itd. Jego ojciec np. nie tylko „wygodnie” dla Blake’a zmarł, gdy Blake był jeszcze bardzo młody, ale także George w istocie mało o nim wiedział, jako że nie dzielili ze sobą wspólnej mowy codziennej – mówili różnymi językami.[16] Dzielnica w Rotterdamie, gdzie George rzekomo mieszkał jako dziecko, została - w sposób również „wygodny” „dla sprawy” - zniszczona w czasie wojny.[17] To miał być inny często powtarzany element w fikcyjnych biografiach nielegałów po II wojnie światowej, gdy tak wiele europejskich dzielnic różnych miast zostało – jakże „wygodnie” – zniszczonych całkowicie.
Blake twierdzi, iż po tym jak skończył 13 lat, spędził stosunkowo dużo czasu z siostrą ojca i z jej rodziną w Kairze, gdzie też nauczył się angielskiego i francuskiego.[18] Zdarzyło się jednak, że kiedy po latach próbował zlokalizować swych rzekomych krewnych w Kairze, dowiedział się „nieszczęśliwie”, iż wszyscy oni już nie żyją.[19]
Gdy po raz pierwszy Blake postawił stopę na ziemi brytyjskiej, okazało się – jak twierdził – że ma matkę i dwie siostry żyjące w Londynie, które uciekły z Holandii. Jednak jego rzekome siostry urodziły się długo po Blake’u i dowiedziały się o nim za pośrednictwem matki, która związała się małżeństwem z Henri Curiel’em, założycielem Egipskiej Partii Komunistycznej.[20] (Curiel był zidentyfikowaną, rzeczywistą osobą, ale nic nie potwierdza jego rzekomych związków rodzinnych z matką Blake’a.) Był to dość często używany przez nas trick, a niektóre stare wdowy były zawsze wobec nas bardzo wdzięczne za sowite zabezpieczenie, które dostarczaliśmy im w zamian za ich specyficzne usługi. Matka Blake’a wydawała się być szczęśliwa także i w tej roli, i nawet przeniosła się na moment do Moskwy, po tym jak Blake został tam przez nas eksfiltrowany z brytyjskiego więzienia. W swojej autobiografii Blake często mówi z uczuciem o matce, która prowadziła mu, jako kawalerowi, dom, zarówno w Londynie, jak i w Moskwie.
Zasadniczą sprawą dla rosyjskich nielegałów jest otrzymanie zachodniego obywatelstwa - ale, co istotne - bez pozostawiania śladów prowadzących z powrotem do Rosji. W rezultacie tych zabiegów "nowy” nielegał podróżuje najpierw do wielu innych państw niż docelowe, przybierając różne tożsamości. Dopiero wówczas, kiedy jego rosyjskie związki wydają się być w końcu dobrzez zatarte, jest gotowy przyjąć swoją ostateczną tożsamość. Ponieważ nielegał opiera ten proces na jakimś inicjującym, wstępnym dokumencie sfałszowanym przez KGB [obecnie FSB, bądź wydzielony z niej wywiad, (dawne PGU KGB) - pod nazwą SWR, Służba Wnieszniej Razwiedki], powinien zamienić ten dokument na nowy, prawdziwy, ale nie w kraju wydającym taki dokument, ale w jednej z jego ambasad zagranicą, gdzie częstokroć praktyka sprawdzająca wykazuje tendencję do mniejszej skrupulatności – i skąd nielegał może uciec, gdyby fałszerstwo zostało wykryte.
Blake skończył zacieranie śladów wraz z otrzymaniem dokumentu podróży wydanym przez brytyjskiego przedstawiciela w amerykańskim konsulacie* w Lyonie, we Francji podczas wojny.[21] Ukoronował zaś swoją historię życia posiadaniem wielu osobowości i tożsamości – co było praktycznie nie do sprawdzenia – gdyż wcześniej miał rzekomo działać w ruchu oporu w Holandii, Francji i Hiszpanii. Napomyka o tym mimochodem w swojej książce: “Musiałem często zmieniać swoje nazwiska w trakcie mojego życia.”[22]
Najważniejszą zasadą nielegała, który pragnie pozostać w łaskach swojego rządu, jest nie przyznać się nigdy, że jest oficerem wywiadu posiadającym fałszywy życiorys. Blake podkreśla to w swojej książce. W kwietniu 1961 r. został sprowadzony z powrotem z Libanu do Londynu – SIS wysłał go na Bliski Wschód, aby studiował arabski - i skonfrontowano go z dowodami (dostarczonymi przez źródło, które przeszło na stronę CIA). Przez dwa dni Blake zaprzeczał wszystkiemu. W końcu trzeciego dnia śledczy z SIS w desperacji zauważył: “Wiemy, że pracowałeś dla Sowietów, ale rozumiemy: dlaczego? Kiedy zostałeś ich jeńcem w Korei, byłeś torturowany i wyznałeś, ze jesteś brytyjskim oficerem wywiadu. Odtąd byłeś przez nich szantażowany i nie miałeś żadnej szansy, tylko musiałeś z nimi współpracować”. Blake gniewnie zaprzeczył, że był torturowany lub szantażowany, twierdząc że działał, jako szpieg z powodu swoich przekonań, z powodu wiary w komunizm. Następnie rozpoczął wyznawać swoją zdradę w nieprzerwanym monologu – robiąc sobie przerwę tylko raz i zapytując śledczego; “Czy cię może nudzę?”[23]
Oto zeznanie Blake’a, w które współczujący mu śledczy chętnie uwierzyli. W 1948 r. SIS wysłał go do Południowej Korei, gdzie został przydzielony, jako jedyny oficer SIS do brytyjskiego poselstwa w Seulu. W 1950 r. Północni Koreańczycy [w wyniku działań wojennych] zajęli poselstwo, wzięli wszystkich brytyjskich pracowników do niewoli i wysłali ich do Północnej Korei. Tam Blake czytał „Kapitał” Marksa i inne książki po rosyjsku, dostarczane celowo więźniom przez ambasadę rosyjską. Blake twierdzi, że w rezultacie lektur przekonał się do komunizmu, potajemnie poprosił o spotkanie z sowieckim oficerem i w 1951 r. zaczął współpracować z własnej woli z wywiadem sowieckim.[24] Śledczy z SIS gratulowali sobie tego, że Blake zaczął zeznawać, ponieważ bez tych zeznań sprawa nie poszłaby do sądu.[25]
Blake’a zeznania były fałszywe. Według oryginalnych dokumentów KGB znalezionych w Archiwum Mitrochina, Blake miał w PGU pseudonim operacyjny “DIOMID.”[26] PGU i jego poprzednicy, w szczególności we wczesnych latach historii Czeka/OGPU/NKWD/KGB nadawali często pseudonimy, które były w jakiś sposób bezpośrednio związane z rzeczywistym życiem agenta. Fakt, że Blake był nazwany przez nich „DIOMID”, poważnie wskazuje na przesłanki do hipotezy, że nie rozpoczął swej współpracy z PGU dopiero w 1951 r., kiedy był trzymany, jako więzień w Korei Północnej. Pseudonim „DIOMID” wskazuje raczej na jego karierę, jako nielegała, która rozpoczęła się zaciągiem do brytyjskiej marynarki już w 1943 r. i niemal natychmiastowym zaokrętowaniem na krążownik szkoleniowy [H.M.S.] Diomede, a następnie szybkim przeniesieniem do SIS.[27]
Wykalkulowane zeznania Blake’a wobec SIS pozwoliły mu utrzymywać w tajemnicy jego status "nielegała". Rozumiał, że SIS ma wystarczająco dużo dowodów, aby posłać go do więzienia, ale kalkulował, że jeśli jego status sowieckiego nielegała nie zostanie ujawniony, w końcu będzie mógł zostać zwolniony, trafi do Moskwy, gdzie będzie powitany z honorami i z wysoką emeryturą. George de Mohrenschildt, którego identyfikuję w mojej ostatniej książce, jako nielegała KGB, powiązanego z zabójcą Kennedy’ego - Lee Harvey Oswaldem, wiedział, że on nigdy nie będzie mógł być zabrany do Moskwy – bo to mogłoby jednoznacznie wskazać na fakt, iż to właśnie KGB było zamieszane w zabójstwo amerykańskiego prezydenta. Dlatego de Mohrenschildt popełnił samobójstwo, kiedy zrozumiał [w 1977 r.], iż mógłby zostać zmuszony do ujawnienia swojego statusu "nielegalnego oficera" KGB.[28]
Lojalność wobec sowieckiego komunizmu była zasadą, której mieli przestrzegać "nielegałowie", chcący zachować wsparcie Moskwy. [George] de Mohrenschildt, który udawał typowego europejsko-amerykańskiego arystokratę, członka światowego high life’u, poświęcającego się też i walce z komunizmem, pozostawił pośmiertną odę do swego Naczelnego Wodza - Nikity Chruszczowa - pisząc: “Już teraz odszedł. Niech Bóg błogosławi jego Biblię cytującą osobowość. Jego nagłe napady gniewu i uderzenia w stół własnym butem – są już przeszłością i należą do historii. Miliony Rosjan za nim tęsknią.”[29]
Blake był również posłuszny tej zasadzie lojalności. We wszystkich swoich następnych oświadczeniach stale ukazywał siebie jako przekonanego komunistę. Nawet przed swoim procesem w 1961 r., kiedy jego adwokat zapytał go, czy mógłby się zwrócić w swym wystąpieniu do sędziego ze stwierdzeniem, iż Blake bardzo żałuje tego wszystkiego, co zrobił, bo to mogłoby pomóc w jego sprawie, Blake odmówił, odpowiadając na sugestię adwokata, że to nie tylko nie jest prawdziwe, ale także poniżej jego godności.[30] A co do rutynowej kontroli bezpieczeństwa podczas II wojny światowej, przeprowadzonej na nim bez potrzebnej gorliwości, powiedział raz w wywiadzie pytającemu: “Oni nie rozumieli, że przez okres wojny [niewątpliwie od 22 czerwwca 1941 r., nie wcześniej!], moją lojalnością było oddanie anty-hitleryzmowi, a nie Wielkiej Brytanii.”[31] Zaprzeczył także, aby był kiedykolwiek zdrajcą, albowiem nigdy nie czuł się związany z Brytanią: “Aby zdradzić, ktoś najpierw musi mieć określoną przynależność. U mnie nie było nigdy oddania dla Wielkiej Brytanii.”[32] W swojej autobiografii – niewątpliwie pisanej z niezłym ładunkiem informacji aprobowanych przez KGB – nazywa komunizm najwyższą formą organizacji społecznej i często twierdzi, że w komunizmie pociąga go idea społeczeństwa, które obala różnice klasowe.[33]
Nielegalni oficerowie wysyłani zagranicę mogą nauczyć się od Blake’a przykładów lojalności wobec Moskwy, która w efekcie opłaca się pod postacią dobrej emerytury oraz szczęśliwego i poważanego życia w Moskwie.

* * *
Od czasu II wojny światowej – gdy, jak i przedtem, większość nielegalnych oficerów była bądź osobami samotnymi ("singlami"), bądź też (naprawdę lub na pokaz) małżonkami, w ważnych dla Sowietów krajach wywiady Bloku Wschodniego zakładały "nielegalne rezydentury" ('illegal residencies'). To były mini-stacje wywiadowcze ukryte w prywatnych mieszkaniach i przystosowane do tego, aby prowadzić z nich operacje wywiadowcze podczas wojny, wówczas, kiedy ambasady i konsulaty zostały zamknięte, ale już w czasie pokoju prowadzące wybitnie ważnych dla Sowietów agentów. "Nielegalna" rezydentura składa się z "nielegalnego" rezydenta, a także zazwyczaj z "nielegalnego" oficera wsparcia lub zespołu dla utrzymywania tajnej komunikacji z Moskwą, czasem z paru innych "nielegalnych" oficerów oraz z kilku agentów uważanych za zbyt cennych, aby mogli być prowadzeni przez "legalne" rezydentury.
Istnieją poważne przesłanki, choć nie o charakterze dowodów, lecz raczej poszlak, że Blake był prowadzony przez taką właśnie "nielegalną" rezydenturę. W swej autobiografii pisze, że w Moskwie zaprzyjaźnił się z Gordonem Lonsdalem, którego spotkał jakoby po raz pierwszy, kiedy obydwaj odbywali karę w wiezieniu Wormwood Scrubs na początku lat sześćdziesiątych. Lonsdale, którego tożsamość Sowieci potwierdzili, jako oficera PGU nazwiskiem Konon Mołody, został zwolniony w ramach wymiany szpiegów Wschód-Zachód w 1964 r. (Okoliczności dotyczące jego aresztowania dostarczyły materialny dowód na to, że Mołody był nielegałem PGU.) Blake napisał o nim: “Lonsdale był tzw. "nielegalnym rezydentem". Miałem zwykle największe uznanie i podziw dla tego rodzaju oficerów wywiadu. Według mnie nie było lepszych niż oni. Lonsdale był doskonałym przykładem na to, jaki powinien być "nielegalny oficer". Dalej dodaje co następuje: “Tylko służba wywiadu, która pracuje dla wielkiej sprawy, może wymagać takiego poświęcenia od swoich oficerów. To jest przyczyna dla której, na ile znam te sprawy, w jakimkolwiek czasie w okresie pokoju, tylko sowiecki wywiad ma "nielegalnych rezydentów".”[34]
Skąd obywatel brytyjski George Blake, nawet jeżeli pracował kiedyś dla SIS, zna tak dużo istotnych szczegółów na temat nielegalnych rezydentów PGU? Uważam, iż Blake stanowił "ekspresowy" powód ustanowienia pierwszej powojennej sowieckiej "nielegalnej" rezydentury w Londonie. To była wielka sprawa, ale Blake był przecież ekstraordynaryjnym przypadkiem. Po swoim powrocie z Korei w 1953 r., Blake awansował na istotne stanowiska w centrali SIS a "nielegalny" komponent PGU na pewno chciał utrzymywać z nim bliski kontakt i dostarczać mu szybkiego sposobu komunikacji, po to aby mógł wysyłać do centrali PGU oczekiwane tam, obszerne materiały wywiadowcze na temat operacji SIS.
Oto fakty. Pierwszymi członkami "nielegalnej" rezydentury Mołody’ego, jacy mieli przybyć do Londynu, byli "nielegalni" [czyli związani z "nielegałami", a nie np. z ambasadą] agenci Morris i Lona Cohen, których tożsamości zostały wcześniej ujawnione w Stanach Zjednoczonych. (O Cohenach można powiedzieć, że oboje urodzili się w Stanach, co uczyniło z nich raczej agentów KGB, niż kadrowych oficerów, ale poza tym ich kariery zawodowe były paralelne do tych, które były udziałem nielegalnych oficerów.) Zaplanowano wysłanie ich do Japonii, ale nagle zostali przydzieleni do nowej "nielegalnej" rezydentury w Londynie jako zespół wsparcia łącznościowego. W maju 1954 r. pojechali do Paryża, aby uzyskać nowe tożsamości, Petera i Helen Kroger, a także, aby spotkać się tam z Mołodym. Morris stwierdził pewnego razu, że on i żona, przybrali holenderskie nazwiska, ponieważ pierwotnie byli typowani na wyjazd do Południowej Afryki.[35] Uważam jednak, że rzekomy holenderski ‘background’ Blake’a mógł dać mu powody do tego, by móc wiarygodnie znać Krogerów, gdyby potrzebowali oni alibi czy jawnego publicznego usprawiedliwienia dla np. osobistego spotkania (Blake’a z Krogerami). W Londynie Cohenowie, obecnie Krogerowie, wynajęli dom w niezbyt rzucającej się w oczy dzielnicy i założyli księgarnię-antykwariat. W rzeczywistości Krogerowie byli jednostką komunikacyjną "nielegalnej rezydentury", dla odkodowywania komunikacji radiowej, sporządzania i przekazywania zdjęć fotograficznych zminimalizowanych do kropki (microdot) i – ogólnie – dla tajnych pisemnych kontaktów z Moskwą. W 1954 r. Mołody udał się do Kanady, aby przybrać tożsamość Kanadyjczyka Gordona Lonsdale.
W marcu 1955 r. Lonsdale zjawił się w Londonie i zaczął swoją karierę w biznesie maszyn sprzedających (vending machines)[36] W ciągu następnych 6 lat Lonsdale jest znany z prowadzenia tylko dwóch agentów, Harry Houghton’a i jego narzeczonej Ethel Gee; oboje dostarczali tajnych informacji nt. uzbrojenia brytyjskich okrętów podwodnych.[37] Nie wydaje się, by skomplikowany proces zakładania nielegalnej rezydentury był dla PGU wydajną metodą prowadzenia dwóch zwykłych spraw, które na pewno mogły być prowadzone przez legalną rezydenturę. (Mołody krótko prowadził także długoletniego agenta "legalnej" rezydentury londyńskiej, ale po dwóch miesiącach została ona przekazana z powrotem legalnej rezydenturze).[38] Działo się to na początku 1959 r., kiedy Blake powrócił właśnie z podróży do Londynu, po wieloletnim pobycie w Berlinie Zachodnim.)
Uciekinier [z KGB] Oleg Gordijewski powiada nam, że Mołody był (według stanu wiedzy z 1985 r.) jedynym powojennym nielegalnym oficerem, którego portret wisiał w „Izbie Pamięci” PGU[39] Prowadzenie przez Mołody’ego Houghton’a i jego narzeczonej, dwojga wartościowych, ale jednak pospolitych agentów, nie mogło przynieść Mołodemu na koniec aż takich zaszczytów. Co innego prowadzenie przez niego Blake’a. To mogłoby także wyjaśnić, dlaczego Blake wyraził “prawdziwą radość” z przypadkowego spotkania z Morrisem Cohenem w Moskwie pewnego dnia 1971 r. Według Archiwum Mitrochina, obydwaj wymienili numery telefoniczne i obiecali się jeszcze spotkać, ale wówczas Centrala KGB zniechęciła ich do tego w rozmowach indywidualnych, a każdy z nich znalazł wymówkę dla drugiego, jak to zostało potwierdzone przez ich telefony będące na podsłuchu. Nigdy więc więcej już się nie spotkali.[40] Chociaż Cohenowie i Blake widzieli się krótko w wiezieniu Wormwood Scrubs w Wielkiej Brytanii, KGB w oczywisty sposób nie chciała, aby byli postrzegani jako bliscy przyjaciele, bowiem mogliby przez to potwierdzić, że byli razem członkami nielegalnej rezydentury Mołody’ego. (Blake w swojej autobiografii nawet nie wspomina małżeństwa Cohenów/Krogerów.)
W 1959 r. CIA powiadomiło SIS, iż otrzymało informację nt. dwóch sowieckich agentów działających w Wielkiej Brytanii, jednego pracującego w ośrodku badawczym marynarki wojennej (Royal Navy) i jednego w SIS. Do marca 1960 r. oficerowie brytyjskiej służby bezpieczeństwa zebrali wystarczające informacje, aby zidentyfikować Harry Houghton’a (i jego narzeczoną Ethel Gee), których śledzili po to, aby zidentyfikować Lonsdale’a (Mołody), a który w rezultacie doprowadził ich do Krogerów (Cohenów). Lecz Brytyjczycy sprytnie pozwolili sprawom toczyć się dalej, mając nadzieję dowiedzieć się coś więcej. W sierpniu [1960 r.], Mołody został podsłuchany, kiedy mówił Houghton’owi, że tym razem nie będzie comiesięcznego spotkania we wrześniu, jako że udaje się do USA (w rzeczywistości do Moskwy), ale miał nadzieje zjawić się z powrotem na spotkanie październikowe.
Mołody’ego nie było w Wielkiej Brytanii od 27 sierpnia do 17 października. Kiedy powrócił, M.I.5 był w stanie skopiować jego jednorazowe zestawy kodowe (code pads) i odszyfrować jego korespondencję radiową, pozytywnie identyfikując go, jako "nielegała" KGB. Komunikacja radiowa była monitorowana przez dwa miesiące po powrocie Mołody’ego z Moskwy, ale zawierała tylko rutynowe instrukcje nt. prowadzenia “SHAH’a” (Houghton’a) i informacje od rodziny Mołody’ego w Moskwie. ‘The Government Communications Headquarters’ (GCHQ, brytyjski ekwiwalent amerykańskiej NSA) zidentyfikował wówczas podobny link do wymiany radiowej, zawierający około dwukrotnie większą objętość wiadomości, który był wysyłany od ok. 1955 r. do sierpnia 1960 r., a następnie gwałtownie wstrzymany.[41] Na początku września 1960 r. Blake opuścił Londyn, aby studiować arabski w szkole w Libanie. Sugeruję, że ten spadek w ilości komunikacji radiowej Mołody’ego z Centralą KGB mógł mieć związek z nowym przydziałem Blake’a w ramach SIS i przyszłymi działaniami Mołody’ego już bez Blake’a.
Przyszłość zadbała o siebie sama wraz z aresztowaniem Mołody’ego i Cohenów w styczniu 1961 r. a Blake’a w kwietniu 1961 r. Składając wszystko razem w jedną całość, jest ewidentne, że ta grupa, stanowiąca w moim przekonaniu nielegalną rezydenturę, dokonała niezwykłej wielkości, bezprecedensowych szkód wymierzonych w bezpieczeństwo Zachodu.

* * *
11 września 2002 r. wyselekcjonowana grupa byłych wyższych oficerów KGB zgromadziła się w Muzeum KGB, posępnym, szarym budynku położonym za głównym budynkiem Łubianki. Nie zgromadzili się po to, aby sympatyzować z nami w rocznicę naszej narodowej tragedii ale po to aby świętować 125-te urodziny Feliksa Dzierżyńskiego[42] – człowieka, który stworzył jedną z najbardziej zbrodniczych instytucji współczesnej historii.
George Blake, którego uśmiechnięta podobizna wisi w tym Muzeum na honorowym miejscu, był wśród weteranów-czekistów. Jego zainspirowana przez KGB książka autobiograficzna została również zaprezentowana na czołowym miejscu w Muzeum. W książce tej Blake przemawia jakby półszeptem, po to aby wszyscy nielegalni oficerowie kryjący się w świecie mogli usłyszeć, iż on nigdy nie ujawnił, że był nielegałem, i że w uznaniu jego lojalności rząd sowiecki nagrodził go Orderem Lenina – który Philby, gdy sam wreszcie otrzymał był onegdaj ten order, porównał go w uniesieniu do nadania brytyjskiego szlachectwa, choć był zły i naburmuszony, że dostał go rok później od Blake’a.[43]
Fakt, iż książka Blake’a wylicza wśród otrzymanych przezeń odznaczeń, także Wojskowy Order Czerwonej Gwiazdy oraz Wojskowy Order Zasługi[44] – odznaczenia, które mógł otrzymać tylko oficer sił zbrojnych - świadczy dobitnie o tym, że KGB ogłosiło wspomnianą książkę zasadniczo po to, aby jej nielegalni oficerowie rozsiani po świecie sobie z niej skorzystali. Potwierdza to także własny status Blake’a, jako nielegalnego oficera, oraz to, iż wszyscy oficerowie PGU [obecnie: SWR, Służba Wnieszniej Razwiedki)], zarówno ci "legalni" jak i "nielegalni", posiadają stopień wojskowy.
Dziś Rosją rządzi około 6 tysięcy byłych oficerów KGB, usytuowanych kluczowo w jej federalnej i w lokalnych administracjach rządowych, a nielegalni oficerowie są popularni bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Od upadku Związku Sowieckiego Kanada aresztowała i deportowała przynajmniej trzech nielegalnych oficerów pracujących dla SWR (nowa nazwa PGU). Dwaj zostali złapani w 1996 r., jeden w 2006 r. Pierwsi dwaj, używający dokumentów na nazwiska Ian Mackenzie Lambert oraz Laurie Brodie, posługiwali się skradzioną tożsamością zmarłych kanadyjskich dzieci. Trzeci, z dokumentami na nazwisko Paul William Hampel, używał tożsamości pewnego żyjącego Kanadyjczyka.[45]
Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia "skąd?" i "dlaczego?" to, najnowsze wejście w Wikipedii na osobę Blake’a, umieszczone w sieci WWW kilka tygodni temu [pisane przed 04.12.2007 r.] opisuje go niespodziewanie jako „pułkownika wywiadu zagranicznego”. Niewątpliwie, Moskwa chce aby jej nielegałowie zagranicą usłyszeli z niezależnego źródła także i to, jak bardzo Blake jest teraz honorowany w Moskwie.
Rosyjska służba wywiadu zagranicznego zawsze wierzyła w standaryzowanie swoich operacji, czego nas – w służbach satelickich – stale też uczono. Fenomenalny sukces George Blake’a zapewnia wszem i wobec, iż tradycyjny wzór rosyjskich "nielegalnych operacji" będzie ciągle powtarzany w przyszłości. Nic tak nie cieszy się sukcesem, jak sam sukces.

Przypisy:
[1] Luke Hardin, “The new cold war: Russia’s missiles to target Europe,” /Nowa "Zimna Wojna": rosyjskie rakiety wycelowane w Europę/, The Guardian, June 4, 2007.
[2] Departamentul de Informatii Externe, Department of Foreign Intelligence, /Departament Wywiadu Zagranicznego/.
[3] George Blake, Wikipedia, October 2007.
[4] George Blake, No Other Choice: An Autobiography, /Bez innego wyboru: autobiografia/ (New York: Simon & Schuster, 1990), pp. 105-106.
[5] Blake, pp. 227-228, 231-232.
[6] Victor Cherkashin, with Gregory Feifer, Spy Handler: Memoir of a KGB Officer, /Oficer prowadzacy: wspomnienia oficera KGB/, (New York: Basic Books, 2005), p. 69.
[7] Cytowane z obwoluty książki: Christopher Andrew and Vasili Mitrokhin, The Sword and the Shielf: The Mitrokhin Archive and the Secret, History of the KGB, /Miecz i Tarcza: Archiwum Mitrochina i tajna historia KGB/ (New York: Basic Boks, 1999).
[8] Pervoye Glavnoye Upravleniye, First Chief Directorate of the KGB /Pierwszy Zarząd Główny/.
[9] Mitrokhin Archive, p. 400.
[10] Blake, pp. 180-181.
[11] Blake, pp. 17-22, 207.
[12] Tom Bower, The Perfect English Spy: Sir Dick White and the Secret War 1935-90 ,/ Doskonaly angielski szpieg: Sir Dick White i tajna wojna 1935-1990/, (New York: St. Martin’s, 1995), p. 181.
[13] Blake, p. 204.
[14] Mitrokhin Archive, p. 172.
[15] Blake, pp. 26-30.
[16] Blake, p. 31.
[17] Blake, p. 29.
[18] Blake, pp. 38-46.
[19] Blake, p. 111.
[20] Blake, p. 111.
[21] Blake, pp. 68, 75.
[22] Blake, p. 29.
[23] Bower, p. 265.
[24] Blake, pp. 111, 137-144.
[25] Bower, p. 266.
[26] Mitrokhin Archive, p. 399.
[27] Blake, p. 80.
[28] Ion Mihai Pacepa, Programmed to Kill: Lee Harvey Oswald, the Soviet KGB, and the Kennedy Assassination, /Zaprogramowany po to, aby zabić: Lee Harley Oswald, sowieckie KGB i zabójstwo Kennedy’ego/, (Chicago: Ivan R. Dee, 2007), p. 144.
[29] Pacepa, p. 174.
[30] Blake, p. 203.
[31] Bower, p. 260.
[32] Cytat z: Wikipedia, October 2007.
[33] Blake, pp. 3, 134-140.
[34] Blake, p. 263.
[35] Wywiad na temat KGB z Morrisem Cohenem, (KGB interview with Morris Cohen), tekst został opublikowany w Internecie pod następującym adresem: http://www.pbs.org/redfiles/kgb/deep/interv/k_int_morris_cohen.htm.
[36] Christopher Andrew and Oleg Gordievsky, KGB: The Inside Story /KGB: historia wewnętrzna; istnieje polski przekład/ (New York: HarperCollins, 1990), pp. 440-442.
[37] Mitrokhin Archive, p. 410.
[38] Mitrokhin Archive, p. 410.
[39] Andrew and Gordievsky, p. 443.
[40] Mitrokhin Archive, p. 411.
[41] Peter Wright with Paul Greengrass, Spy Catcher: The Candid Autobiography of a Senior Intelligence Officer, Łowca szpiegów; autentyczna autobiografia wyższego oficera wywiadu/, (New York: Dell, 1987), pp. 161-182.
[42] Douglas J. Brown, “Chekists Around the World Celebrate 9/11”, /Czekiści na całym świecie celebrują 11 września/, NewsMax.com, September 19, 2002, published in www.newsmax.com/archives/articles/2002/18/170000.shtml.
[43] Bower, p. 384.
[44] Blake, p. 132.
[45] Steward Bell and Adrian Humphreys, “Suspected spy arrested: False identity a Russian technique,” /Podejrzany o szpiegostwo aresztowany: fałszywa tożsamość jako rosyjska technika [wywiadowcza]/, National Post, 16 November, 2006.

Generał porucznik Ion Mihai Pacepa jest najwyższym rangą oficerem wywiadu, jaki kiedykolwiek uciekł z Bloku Sowieckiego. Jego najnowszą książką jest: “Zaprogramowany, aby zabić: Lee Harley Oswald, sowieckie KGB i zabójstwo Kennedy’ego” (Programmed to Kill: Lee Harvey Oswald, the Soviet KGB, and the Kennedy Assassination).

Tłumaczył z j. angielskiego: W.A.; uwagi tłumacza do tekstu artykułu podane są w tekście w: [nawiasach kwadratowych] + w jednym przypisie (*).

Źródło:
Front Page Magazine 12/4/2007 [4 grudnia 2007 r.]
Strona www źródłowa:
http://frontpagemagazine.com/