n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, sierpnia 31, 2008

WRZESIEŃ





http://www.westerplatte.org/glowna/index.php?kod=28

SIERPIEŃ, WRZESIEŃ 1939 * WESTERPLATTE
Westerplatte
Historia półwyspu Westerplatte Jak powstał półwysep? Uzdrowisko Wolne Miasto Gdańsk Jak wygląda obecnie? Projekt zmian w zagospodarowaniu przestrzennym
WST
Wojskowa Składnica Tranzytowa w latach 1926-1939 WST 7 dni obrony Obiekty i placówki Obsada stanowisk oficerskich 1929-39 Organizacja WST od 31.10.1927 Organizacja WST od 1934 Organizacja WST od 1939
Kalendarium
Kalendarium WST Kalendarium
Wojna 1939
Historia 7 dni obrony W.S.T. 7 dni obrony Wspomnienia kmdr por. Dąbrowskiego Weisse Flagge auf Westerplatte Rozmieszczenie Załogi 1.09.1939 Ordre de bataille WST w dniu 1.09.1939 Ordre de bataille w dniu 2.09.1939
Niemieckie Raporty Bojowe
Raporty Bojowe. Raporty Bojowe
Załoga
Żołnierze i pracownicy cywilni W.S.T. w 1939 r. kmdr por. Franciszek Dąbrowski Załoga stała WST Żołnierze przybyli w 1939 Obsada stanowisk bojowych 1.09.1939 Polegli podczas obrony WST Ranni podczas obrony WST Pracownicy cywilni WST w dn. 31.08.1939
Ordre de bataille
W.S.T. vs niemieckie jednostki oraz straty obu stron Garnizon na Westerplatte Siły niemieckie
Uzbrojenie
Uzbrojenie polskich żołnierzy i niemieckich oddziałów Garnizon na Westerplatte Siły niemieckie
Rekonstrukcja
Reenacting i Stowarzyszenie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Rekonstrukcje historyczne W-tte 2006 Projekt zmian w zagospodarowaniu przestrzennym Bitwa o Fort
Varia
Ciekawostki związane z Westerplatte Jan Paweł II na Westerplatte Widokówki Znaczki pocztowe Medale i odznaczenia Znaczki pamiątkowe Książki Muzeum Film Teatr Inne
Galeria
Fotografie Fotoreportaże Dawne Westerplatte Westerplatte dziďż˝ Tapety na pulpit Filmy z Westerplatte
Bibliografia
Literatura nt. Westerplatte Bibliografia
Komiks Wojenny "Westerplatte. Załoga Śmierci"
Kroniki Epizodów Wojennych tom 1 Komiks wojenny O komiksie "Westerplatte" w prasie, radio i TV Strona rysownika komiksu
Dziennik bojowy "Schleswig-Holstein"
Dziennik bojowy (opis opracowań dokumentu) oraz uzupełnienia przypisów do książki "Zanim poddał się Hel" Dziennik bojowy
Poczta polowa
Artykuły, komentarze, listy, informacje Poczta polowa
Linki
Odnośniki m.in. do stron związanych z W.S.T. i Kampanią 1939 r. Linki
STEIN http://rprl.blogspot.com/

poniedziałek, sierpnia 25, 2008

...RAZ TYLKO DANY TEN CZAS...

JANKALESKA

2008/08/23

Internet jak w chaerelu czyli czarna dziura Jankego
Ktos kto otwiera nowe blogowisko musi wyposazyc je w RSS. Ludzie nie chca zakladac blogow tam gdzie nie ma RSS, tak jak nie chca sie osiedlac tam gdzie nie ma elektrycznosci. Cos w tym jest, dlatego blogowisko Jankego zostalo wyposazone w takowy przyrzad. Elektrycznosc w domu i zagrodzie. Moze troche przaśna, ograniczona do 200 znakow czystego tekstu i odarta z kodu html czyli z linkow do innych stron, do grafiki i do video, ale jest, dziala, mozna jej uzywac. Oczywiscie do czasu kiedy sie Janke zdenerwuje, bo wtedy cofa lapsko z marchewka RSS i tlucze po oczach trzymanym w drugiej rączce nahajem blokady IP. Lista Obecnosci do pokazania zajawek postow z innych blogow uzywa miedzy innymi serwisow pipes.yahoo.com i feedjumbler.comPipes to obecnie lider w internetowym transformowaniu RSS, a facet prowadzacy feedjumbler potrafi lepiej przetlumaczyc na polski "& oacute;" niz sam Miszcz R. Krawczyk. Jak juz sie oba chlopy z aparatu pobolszewickiej propagandy dobrze zdenerwowali to na serwerze s24 zablokowali IP pipes i fjumbler. Wiocha? Wiocha, potiomkinowska. A bylo o co sie denerwowac, ktos probowal cos wyciagnac z niebytu poza strona glowna s24. A to przeciez wylaczna domena tow. Janke - skazywac na niebyt w kazamatach czarnej dziury sb2024 lub wygrzewac do oporu na stronie glownej. Naruszenie monopolu. Tu nawet nie chodzi o prostacka chciwosc na kapuche, jezeli zjadą Panstwo na dol tej strony (przyciskajac klawisz "end") to zobacza rezultat pobrania z s24 RSS z 30 blogow, serwer s24 przeslal netem okolo 300 kB. Dla przykladu jeden post pana A. Sciosa (dlugi tekst) to 260 kB.Zatem w gre nie moze wchodzic tu zwykla chciwosc, moze raczej nieoczekiwane oszolomienie wladzą u kilku chlopow (z aparatu).Do czego prowadzi taka arogancja?
za: http://www.alexa.com/data/details/traffic_details/salon24.plUdzial sb2024 w swiatowym necie spadl w ciagu roku o polowe, do jednej dziesieciotysiecznej procenta (blogger.com ma 4000 razy wiecej, cale 0.4 procenta), a blogowisko Agory bez zmian. Byc moze dlatego, ze Michnik nie biega z knutem po blogach i nie usuwa ani komentarzy, ani blogow ze strachu przed Jankem.Nie ma co ukrywac. Cieszy upadek Jankego, redukcja z entuzjastycznie przyjmowanego centrowego demokraty, z politycznej wyroczni i eksperta do zamordysty i pobolszewickiego cenzora w sluzbie ustrojowej transformacji.Darz Bór.




http://viilo.blogspot.com/



niedziela, sierpnia 24, 2008

OLIMPIA


Olimpiada
Rybitzky, 23 sierpień, 2008 - 16:06


- Sierżancie Yang, proszę powiedzieć porucznikowi Li, że właśnie zaczyna się finał siatkówki plażowej. Występują w nim nasze zawodniczki i mają szansę zdobyć kolejne złoto dla naszej ludowej ojczyzny. Nich porucznik Li weźmie swoich ludzi do sali telewizyjnej i zrobią sobie przerwę.- Tak jest, obywatelu kapitanie! - Yang zasalutował i ruszył wykonać polecenie. Po opuszczeniu gabinetu dowódcy przeszedł kilka kroków przez elegancko urządzaną administracyjna część więzienia. Po chwili jednak minął strażnika i znalazł się w strefie przeznaczonej dla więźniów. Schodził coraz niżej mrocznymi korytarzami, czując na sobie wzrok tybetańskich więźniów. Stłoczeni w celach po kilkunastu, patrzyli w milczeniu na zardzewiałe kraty. Czekali na swoją kolej.
Oto właśnie kilku żołnierzy wywlekało z celi młodych mnichów. Nastoletni chłopcy, w porwanych ubraniach, z pokaleczonymi twarzami, nie stawiali oporu.
- Zostawcie ich - powiedział Yang. Żołnierze popatrzyli na niego zdziwieni, wiec wyjaśnił: - Kapitan kazał wam zrobić przerwę. Nasze siatkarki grają. Wsadźcie ich z powrotem do dziury, a ja zawiadomię porucznika.
Sierżant zszedł schodami do podziemi. Okutych drzwi pilnowało dwóch strażników. Widząc nadchodzącego Yanga otworzyli je bez słowa. W nozdrza sierżanta uderzył mdły smród krwi, potu i moczu. Stanął na lepkiej posadce, pośród ciał ubranych w pomarańczowe habity. Ludzie porucznika Li właśnie kończyli pracę. Dwóch żołnierzy trzymało klęczącego Tybetańczyka. Trzeci spoglądał na siedzącego za biurkiem porucznika. Ten rzekł tylko jedno słowo:
- Zezwalam.
Żołnierz przystawił do potylicy więźnia małokalibrowy pistolet i wystrzelił. Dopiero wtedy odezwał się Yang:
- Obywatelu poruczniku, kapitan wzywa was oraz waszych ludzi na mecz siatkarek.
- Siatkarek? - zdziwił się Li - Przecież dziś nie grają.
- Plażowych.
- Acha. No to idziemy - porucznik wstał zza biurka i zwrócił się do swoich ludzi - Słyszeliście, chłopaki. Mamy przerwę. Dorzućcie te ścierwo do pozostałych, potem posprzątamy. Teraz pora na trochę olimpiady.
***
Mieszkańcy afgańskiej wioski tłoczyli się przed telewizorem. Kolejny raz oglądali to samo - powtórkę walki Rohullaha Nikpai. W taekwondo zdobył on brązowy medal - pierwszy medal olimpijski w historii Afganistanu. Do niedawna Afgańczycy nawet nie wiedzieli, że istnieje taka dyscyplina, lecz teraz to było nieważne. Każdy chłopiec w wiosce chciał teraz pójść w ślady słynnego sportowca i uprawiać koreańską sztukę walki.
Żadnemu z nich nie było jednak dane pójść w ślady Rohullaha. Gdy nad oglądającymi telewizję Afgańczykami eksplodowała rakieta, chłopcy, jak również ich rodzeństwo i rodzice - po prostu wyparowali. Przynajmniej ci, którzy mieli szczęście. Pozostałych czekał los gorszy od śmierci - kalekie i samotne życie pośród ruin.
Kilka kilometrów nad wioską pilot amerykańskiego samolotu zameldował o odpaleniu rakiet i wykonał nawrót w kierunku bazy. Był bardzo zadowolony - Michael Phelps zdobył ósmy złoty medal.
***
Irakli Tsirakidze rzucił na matę przeciwnika. Zwycięstwo! Gruzja zdobywa kolejny medal - tym razem w judo. Danola patrzyła na triumfującego Gruzina, a z jej oczu płynęły łzy. Nie były to jednak łzy szczęścia, a bólu i rozpaczy. Walkę widziała niezbyt dokładnie - bo do góry nogami. Jej głowa zwisała z łóżka, dokładnie naprzeciw odbiornika. Długie czarne włosy rozpływały się po zabłoconym dywanie. Nie pozostawało jej nic poza patrzeniem na transmisję z olimpiady. Naga i pohańbiona, tkwiła przywiązana do własnego łóżka.
Rosjanie zajęli gruzińską wioskę w Osetii już drugiego dnia wojny. Dowódca powiedział żołdakom: „Tu możecie robić co chcecie". Nie trzeba im było dwa razy powtarzać. Otaczali domy, zabijali mężczyzn, rabowali dobytek. Z kobietami zaś czynili dokładnie to samo, co rosyjscy żołnierzy czynią od wieków.
Danola nie wiedziała, co zrobili z jej rodziną. Trzech Rosjan od razu zawlekło ją do pokoju i zaczęło gwałcić. Teraz zrobili sobie przerwę. Oglądali walkę Gruzina, licząc na to, ze przegra. Dziewczyna zobaczyła, jak jeden z nich podchodzi wściekły do telewizora i przewraca go kopniakiem. Chwilę potem poczuła na sobie ciężar i smród. Oprawcy powrócili do własnych zawodów.
4.02
Średnio: 4 (1 głos)
»
Rybitzky - blog
Zaloguj się lub zarejestruj by odpowiadać
Feed: Rybitzky - PiS&Love
oryginał
zgłoś naruszenie

EUrazja

-----------------------------------------------

http://polandiran.blogspot.com/

środa, sierpnia 20, 2008

EUROPA LEMMINGÓW -


- czy nie tak skończy ?

WYBÓR NALEŻY DO CIEBIE...

"" UPADEK ""



DAŁOJ !


Opublikowany 5 lipca 2008
Wyobraźmy sobie przez moment całkiem nieprawdopodobną historię. Jest lipiec roku 2008 – znika komunizm, w sposób realny, niekwestionowany, prawdziwy. Owo zniknięcie nie ma nic wspólnego z rokiem 1989 – tamto było fikcją, prowokacją, okrutnym żartem bolszewików. To obecne jest realne, choć tylko umowne, spreparowane na potrzeby niniejszego tekstu. Nie ma… komunizmu. Przestał istnieć i choć nie wiemy, czy kiedy jeszcze nie powróci, możemy poczuć się prawdziwie wolni, raczej uwolnieni z jego natrętnego towarzystwa. Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie tego oczekiwaliśmy?
Cóż to właściwie oznacza „upadły komunizm”, w naszym zaściankowym peerelu? Niewątpliwie zniesienie wszelkich instytucji. Zatem rządu, prezydenta, parlamentu, wymiaru sprawiedliwości, policji, wojska, administracji lokalnej, instytucji podatkowych, wszelkich innych, jeśli tu do tej pory nie zostały wymienione, elementów władzy państwa nad obywatelem. Nie wydaje się, aby zwyczajne przytupnięcie nogą mogło wystarczyć dla realizacji tego zadania, ale nie to jest w tej chwili przedmiotem naszego zainteresowania.
Zgładzenie tych instytucji to zaledwie początek i wcale nie najważniejszy punkt programu. Komunistyczne instytucje, o których mowa powyżej, są jedynie fasadą, wytworem i spuścizną czegoś znacznie potężniejszego, za to mniej podatnego na analizę i dotyk ciekawskich oczu obserwatora – są wytworem arrangementu, umowy, spisku, prowokacji, jak kto woli, tak niech sobie nazywa. Nie wolno zapominać, że świat, który mamy przed oczami, nie jest realny, jest tworem sztucznym, z wirtualnymi prezydentami, premierami, sądami czy wojskiem.
Likwidujemy zatem arrangement, niepozorny konsensus, który obowiązuje już od prawie dwudziestu lat. Rozrywamy powiązania między starą komunistyczną władzą, jej współczesnymi spadkobiercami oraz Kościołem, odgrywającym wiodącą rolę przy aranżacji, nazwijmy to, umowy. Nie zapominamy także o pokłosiu mniej formalnym, mniej zinstytucjonalizowanym, o ochronnym parasolu „nadbudowy”, bez której sukces rodzimej pierestrojki nie byłby możliwy: likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje wypełnione po brzegi spadkobiercami peerelowskiej propagandy.
Sytuacja zmusza do żelaznej konsekwencji. Nie wolno nam bawić się w sentymenty. Jeśli w rękach wroga pozostawimy choć jedną dziedzinę życia, bolszewicka hydra rychło znów podniesie łeb. Nie wolno nam zapominać o oświacie. To za sprawą edukacji dokonywało się i dokonuje największe spustoszenie w obrębie świadomości. To tu miliony i miliony młodych ludzi, pokolenie za pokoleniem, odbierają najskuteczniejszą lekcję podległości, wyciszania wolnościowego atawizmu, akceptacji zła. Nasze bezlitosne, rewolucyjne oko kierujemy w stronę pedagogicznego ciała: tępiony być musi najdrobniejszy nawet przejaw poddaństwa i tolerancji wobec totalizmu. Szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji. To one przecież decydują o kondycji ideowej przyszłych nauczycieli, urzędników, oficerów, księży i redaktorów, w efekcie – tzw. społeczeństwa.
Dotarliśmy do celu. Nie ma komunizmu. Nie ma ludzi uwikłanych w jego budowę, podtrzymywanie, transformację, a przynajmniej nie zajmują eksponowanych stanowisk. Co mamy w zamian, czym dysponujemy? Cóż dostrzegamy wokół? Pustkę. Po naszej antybolszewickiej stronie jest może kilku, może kilka tuzinów zwolenników. Reszta, czterdziestomilionowy naród, społeczeństwo stoi z boku oniemiałe, z rozdziawioną gębą. Cośmy najlepszego zrobili? Zabiliśmy ich przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Nie mają co ze sobą zrobić, nie wiedzą gdzie się podziać. Katastrofa.
Pisząc „Miejmy nadzieję…”, Józef Mackiewicz był przekonany o możliwości obalenia komunizmu. Szansy upatrywał w spontanicznym zrywie całego społeczeństwa:
„Dałoj sowietskuju włast`!” Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przekroczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym, i wolnym jeszcze ludziom na świecie.
Wierzył, że szary sowiecki obywatel pragnie tylko jednego – zniesienia komunistycznej zarazy. Czy dostatecznie trafnie oszacował siłę oddziaływania bolszewizmu, czy wziął pod uwagę przemiany świadomościowe, które dokonują się w obrębie nie jednego tylko pokolenia, ale dwóch, trzech? Czy zastanawiał się nad mentalną kondycją ludzi, którzy przedbolszewickie czasy znają jedynie z nielubianej na ogół przez młodzież, potwornie zniekształconej historii?
Rzeczywistość roku 1989, jednego z najbardziej nierzeczywistych periodów w dziejach, ujawniła smutną prawdę. Mimo deklaratywnej niechęci do „komuny”, społeczeństwo obojętnie przypatrywało się okrągłostołowym manipulacjom, a ich rezultaty przyjęło z zadowoleniem. Nie było mowy o obaleniu komunizmu, ponieważ podobny slogan nie zagościł w społecznej świadomości. Nie było mowy o powrocie do prebolszewickiej normalności, ponieważ nie sposób powrócić w rejony, w których się nigdy nie było.
Analizując stan społeczeństwa AD 1982, 1989 lub 2008 trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w żadnym z tych okresów nie może być mowy o stanie bolszewickiego zniewolenia, ale o bolszewickiej normalności, stabilizacji. Stan ustrojowy, polityczny, społeczny, etc., do którego miliony mieszkańców peerelu, czy innych podbolszewickich krain, przywykły, dla których jest rzeczą naturalną, banalnie zwyczajną, który bywa jedynie czasem uciążliwy o tyle jednak tylko, o ile uciążliwe bywają kolejne odsłony przeciętnego życia, jest stanem… naturalnym, przyrodzonym, od którego ani się chce wyzwalać, ani uciekać.
Na czym polega ten stan, stan zakorzenienia w bolszewizmie? Przede wszystkim na braku świadomości, że się z owym bolszewizmem nie zerwało, że ciągle jest obecny, aktywny, dominujący. Na bezwolnym przyzwyczajeniu, że świat, w którym żyjemy, tzw. rzeczywistość, nie jest wytworem obiektywnych czynników, ale efektem kreacji, manipulacji, zmaterializowanym postulatem takiej czy innej ideologii. Sztuczność, wirtualność świata nie poraża, nie bulwersuje, nie wywołuje oporu ani gniewu. Jest społecznym rodzajem gry, choć chodzi o realne życie.
Prozaiczne, ludzkie, znane z historii kłamstwo wywołuje kontrakcję jaką jest naturalna potrzeba dążenia do prawdy. Bolszewicy doskonale poradzili sobie z tą tendencją. Ich kłamstwo przestało być. Stało się rzeczywistością, tyle że o odwróconym wektorze. Bolszewicy nie przynoszą kłamstwa, ale swój nowy wynalazek. Pod wpływem hipnozy strachu czy zwykłej propagandy, obdarowują nim całe społeczeństwo niczym nową ewangelią. Stara, zakorzeniona w historii rzeczywistość przestaje istnieć. Mija dekada, pokolenie, dwa i już nikt nie pamięta jak było kiedyś.
Co oznaczał pamiętny rok 1989 dla grona wyznawców? Upadek komunizmu, przepędzenie bolszewików? Czy stało się tak wbrew czy zgodnie z wolą społeczeństwa? Pytanie niby to retoryczne. Minęły cztery lata i to samo społeczeństwo postanowiło zerwać z fikcją rzekomo upadłego komunizmu, głosując zdecydowanie na jego przedstawicieli. Po kolejnych dwóch latach ulubieńcem tłumu stał się jeden z czołowych komunistów, obejmując stanowisko „prezydenta”. Jego popularność sięgnęła siedemdziesięciu i więcej procent. Czy był to tylko kaprys zmaltretowanego transformacją społeczeństwa? Czy też, wobec iluzoryczności „rewolucji”, szyldy partyjnych demagogów i aparatczyków, pod którymi uprawiają swój proceder, przestały mieć znaczenie?
Rok 1989 spłynął z kart historii jak nie przymierzając woda po kaczce. Przestał się liczyć, gdy sympatie społeczeństwa odwróciły się od samozwańczych „obalaczy komuny” na rzecz dawnych panów. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby ujawnić wstydliwe przywiązanie. Nie licząc porzucenia zgrzebnych atrybutów socjalizmu, uprzykrzających życie peerelowskim obywatelom, nie dokonał się żaden przełom, żaden zwrot historii. Co najwyżej rzeczywistość stała się jeszcze bardziej surrealistyczna, a bolszewicy odnieśli kolejne zwycięstwo.
Komunizm nie upadł, tak jak najpewniej nie upadnie w lipcu 2008 roku, ponieważ nie mogła tego dokonać grupka w taki czy inny sposób ubezwłasnowolnionych opozycjonistów, z których zresztą większość pałała mniej lub bardziej utajoną sympatią do socjalizmu, byleby z ludzkim, nie zamordystycznym, obliczem. Nie zrobiło tego społeczeństwo, ponieważ podobny zamysł nigdy nie zagościł w jego mentalności. Nie upadł na życzenie samych komunistów, choć ta absurdalna teza zdaje się być nawet całkiem popularna.
Józef Mackiewicz wierzył w przebudzenie. Wierzył, że społeczeństwo samoistnie może otrząsnąć się z bolszewickiego zniewolenia i obalić komunistyczne panowanie. Choć widział i rozumiał proces bolszewizacji, podważał jego trwałość. Gdy obserwuje się historię ostatnich 20 lat, łatwość z jaką społeczeństwo przełknęło fikcję rzekomego upadku komunizmu, marazm i obojętność towarzyszące kolejnym politycznym wyborom, można nabrać wątpliwości, czy owa Mackiewiczowska wiara skrojona została wedle słusznej miary, a „przywrócenie rozsądku”, o którym pisał, kiedykolwiek nastąpi.


poniedziałek, sierpnia 18, 2008

KAUKASKIE MONACHIUM 2008


Gruzja płonie, Zachód milczy
(kt)

Dnia 8 sierpnia 2008 roku rozpoczęły się rosyjskie bombardowania gruzińskich wiosek, znajdujących się w pobliżu granicy Osetii Południowej - seperatystycznej republiki nie uznającej władzy Tbilisi.

Około godziny 13 czasu polskiego, granicę Gruzji przekroczyły rosyjskie czołgi. Sprowokowane gruzińskie siły zbrojne przystąpiły do pacyfikacji objętej podsycanym z Moskwy buntem prowincji.

Wojna trwa - Zachód boi się zdeklarować.

Nie ma wątpliwości, że prezydentura Jelcyna i idąca z nią pozorna demokratyzacja Rosji, były jedynie maskującym prawdziwe przemiany epizodem w historii tego kraju. Wraz z upływem lat, coraz mocniej napinająca muskuły Moskwa daje światu kolejne sygnały, świadczące o odradzaniu się imperialnych ambicji Wielkiego Niedźwiedzia - rywalizująca z Amerykanami o wpływy na Pacyfiku Rosja, zamierza niebawem wyposażyć swoją flotę na Oceanie Spokojnym w nowe atomowe okręty podwodne klasy "Borej", krążą pogłoski o powrocie rosyjskich żołnierzy na Kubę a rosyjskie bombowce, tak jak za czasów zimnej wojny, znów wylatują na długodystansowe loty patrolowe w pobliże terytoriów państw NATO.

Komu, pomimo tych faktów, pozostały jakiekolwiek złudzenia odnośnie Federacji Rosyjskiej, powinien się ich dzisiaj ostatecznie wyzbyć - Rosjanie pod pozorem próby stabilizacji sytuacji w Osetii Południowej, wprowadzili dziś na tereny należące do Gruzji swe wojska i zaatakowali gruzińskich żołnierzy.

Siły rosyjskiego imperializmu, jak zwykle nie przebierając w środkach, walczą o rozszerzenie wpływów w rejonie Kaukazu.

Faktem jest, że Osetia Południowa nie jest odrębnym państwem, a jedynie prowincją, należącą w całości do Gruzji. Rosjanie, wspierając ruchy seperatystyczne na owym terytorium, przez lata dążyli do wyrwania go spod jurysdykcji Tbilisi i przyłączenia do Federacji Rosyjskiej.

To działania analogiczne do wydarzeń z czasów Kampanii Wrześniowej, kiedy to Rosja, w obliczu agresji niemieckiej na Polskę, pozornie zatroskana o losy narodów tzw. Ukrainy Zachodniej - wschodnich terenów II Rzeczpospolitej, wbiła Polakom nóż w plecy i, wkraczając na polskie terytorium 17 września, zagarnęła całe Kresy, tym samym dzieląc się terytorium Polski na pół z hitlerowskimi Niemcami.

Tam też królowały szumne pacyfistyczne hasła i slogany. Tam też realizowano je w praktyce za pomocą czołgów i regularnego wojska.

Tak, jak we wrześniu 1939 roku komuniści Europy, tak dziś wszyscy zmanipulowani moskiewską propagandą obywatele, zapewne podniosą krzyk o konieczności utrzymania pokoju i słuszności rosyjskiej interwencji.

Hordy speców od propagandy już teraz masowo kłamią w zachodnich mediach, a chłonące ich propagandę jak gąbka tłumy pożytecznych idiotów powtarzają owe kłamstwa przed telewizorami w domach i biurach europejskich miast. Tak, jak w okresie 1939-45, tak dziś w opinii publicznej dominują poglądy podsuwane przez czerwoną propagandę i odwracają uwagę zachodnich społeczeństw od zatrważających faktów.

Zresztą analogii z początkiem II Wojny Światowej jest więcej - Tak, jak w 1939 roku Czechosłowacja, tak dziś Gruzja, w walce z dużo potężniejszym wrogiem, pozostaje sama na polu bitwy.

Tak jak w 1939 roku w Monachium, tak dziś w Pekinie, wielcy tego świata uśmiechają się do kamer i udają, że nic złego się nie dzieje, naiwnie łudząc się, że agresor zaspokoiwszy się swą pierwszą zdobyczą nie sięgnie po następne.

8 sierpnia 2008 roku wojska rosyjskie naruszyły integralność terytorialną bliskiego sojusznika USA oraz kandydata do NATO i, wykorzystując podsycany przez siebie konflikt etniczny, targnęły się na niepodległość kraju, który tak niedawno z trudem wywalczył sobie demokrację.

A Zachód milczy - odezwy, apele i apeliki kolejnych krajów się nie liczą, bo nikogo w Moskwie nie obejdą.

Potrzebne są stanowcze działania, ale niestety na takie naszych rodzimych europedziów i jankeskich biznesmenów nie stać.

Obecne działania Rosji to powtórzenie manipulacji z 39 roku, a anemiczna reakcja krajów Zachodu to powtórzenie haniebnej polityki appeasementu sprzed II Wojny Światowej. Tylko człowiek całkowicie uległy wobec kłamliwej propagandy nie zauważy tych analogii. Jak wiadomo, historia lubi się powtarzać - tylko kiedy w końcu wyciągniemy z niej wnioski?
Etykiety: , , , ,

ZADWÓRZE



Zapłacili najwyższą cenę .
***

Zadworze - Polskie Termopile - zaslyneło jako najbardziej dramatyczny epizod walk o Lwow w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Tu 17 sierpnia stoczyl bitwe ochotniczy batalion lwowski pod dowodztwem kpt. Boleslawa Zajaczkowskiego z przewazajacymi silami sowieckimi 6. dywizji kawalerii z 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego.

***

Polscy zolnierze - glownie mlodziez szkolna, harcerze, obroncy Lwowa z 1919 r., a takze ziemianie, inteligencja, robotnicy, rolnicy - walczyli w 1920 r. o granice panstwa polskiego, o przynaleznosc wschodniej Malopolski do Polski oraz bronili Europy przed naporem bolszewickim, wstrzasami rewolucyjnymi i systemem komunistycznych rzadow. Walki w obronie Lwowa zatrzymywaly w tym rejonie armie Budionnego i uniemozliwialy mu wsparcie armii Tuchaczewskiego pod Warszawa. Dawaly nieco czasu na przesuniecie czesci sil polskich z poludnia pod Warszawe, na przygotowanie stolicy do obrony oraz skoncentrowanie nad srodkowym Wieprzem sil do decydujacego uderzenia. Dzieki tym dzialaniom mozliwe bylo zwyciestwo polskie w wielkiej bitwie pod Radzyminem.
Walki o Lwow Wiele wskazuje na to, iz przywodcom bolszewickim bardzo zalezalo na zdobyciu Lwowa, ze wiazali z tym plany dalszej ekspansji na zachod i poludnie Europy. Planowali poprzez front zachodni, pod dowodztwem Tuchaczewskiego, i poludniowo-zachodni, dowodzony przez Jegorowa, z grozna jego glowna sila - Pierwsza Konna Armia Budionnego - wziac Polske w kleszcze i zadac jej ostateczny cios pod Warszawa. Budionny mial do dyspozycji cztery dywizje o lacznej sile 12 tysiecy szabel, 2 tysiace bagnetow, 304 karabinow maszynowych, 48 dzial, 12 samolotow, 5 pociagow i 8 samochodow pancernych. Po krwawych walkach z Ukraincami w listopadzie 1918 r., a nastepnie oblezeniu i ciaglym zagrozeniu az do wiosny 1919 r. mlodziez lwowska uzupelniala szeregi Wojska Polskiego, tworzac jednostki, ktore braly udzial w wojnie polsko-bolszewickiej. Wiosna 1920 r. poczatkowo Wojsko Polskie odnosilo pewne sukcesy na Ukrainie, ale wkrotce nastapila kontrofensywa Armii Czerwonej. W pierwszych dniach czerwca 1920 r. armia Budionnego przerwala front polski pod Koziatynem. Prowadzac walki na tylach, w szybkim tempie posuwala sie na zachod. Gdy we Lwowie dostrzezono zblizajace sie niebezpieczenstwo, w ciagu okolo trzech tygodni zorganizowano dwa pulki piechoty, dwa pulki jazdy, pulk artylerii, kompanie szturmowa z oddzialem samochodow pancernych i dywizjon lotnictwa mysliwcow, ktore zostaly wyposazone przez lwowskie spoleczenstwo i okolicznych ziemian. Utworzono rowniez grupe partyzancka - oddzial lotny zlozony z roznych rodzajow broni pod dowodztwem rtm. dr. Romana Abrahama, slynnego obroncy Gory Stracenia podczas walk z Ukraincami w listopadzie 1918 r. W sumie do sluzby ochotniczej zglosilo sie ponad 20 tys. osob, z tego w Malopolskich Oddzialach Armii Ochotniczej znalazlo sie ponad 12 tys. Ochotnicza Legia Obywatelska, pelniaca sluzbe pomocnicza, liczyla prawie 30 tys., stanowily ja glownie osoby starsze i dzieci ponizej 17 lat. Czesc kobiet sluzyla w oddzialach liniowych, a inne jako kurierki, sanitariuszki w oddzialach wartowniczych i innych sluzbach pomocniczych. W miescie odbywaly sie nabozenstwa i modly w intencji Ojczyzny i jej obroncow.
Na poczatku sierpnia przylaczono 1. i 3. dywizje legionowa i niektore oddzialy jazdy ze Lwowa do wojsk polskich pod Warszawa, przygotowujacych sie do kontrofensywy. Pozostale, oslabione oddzialy prowadzily przez dwa tygodnie tzw. ofensywna obrone Lwowa. Gdy Armia Czerwona sforsowala Bug, wojska Budionnego, po stoczeniu wielu walk, ruszyly na Lwow, napotykajac jednak na zdecydowany, twardy i pelen poswiecenia opor polskich oddzialow. Regularne oddzialy polskie i ochotnicze baony lwowskiej mlodziezy walczyly zazarcie pod Kamionka Strumillowa, Ruda Siedlecka, Krasnem, Buskiem, Bilka Szlachecka, Kurowicami, Streptowem, Zuchorzycami, Laszkami Krolewskimi, zadajac wrogom powazne straty, ale i same placac za to bardzo wysoka cene. Bolszewicka jazda niejednokrotnie atakowala oddzialy polskie z tylu. Tak doszlo do tragicznej bitwy pod Zadworzem.
Bitwa Slynna bitwa pod Zadworzem rozegrala sie 17 sierpnia 1920 r. Dzien wczesniej, 16 sierpnia, I batalion 54. pulku piechoty zostal zaatakowany pod Zadworzem przez oddzialy 6. dywizji konnej armii Budionnego i prawie caly wybity. 17 sierpnia batalion mlodych lwowskich ochotnikow, wchodzacy w sklad zgrupowania rotmistrza Romana Abrahama, walczacego na calym poludniowo-wschodnim froncie i odnoszacego wiele bojowych sukcesow, maszerowal z Krasnego wzdluz linii kolejowej na Lwow. Batalionem dowodzil kpt. Boleslaw Zajaczkowski. Gdy oddzial doszedl do wsi Kutkorz, znalazl sie nagle w silnym ogniu z broni maszynowej od strony Zadworza. Kapitan Zajaczkowski rozwinal baon w tyraliere i zaczal posuwac sie skokami ku zajetej przez bolszewikow wsi Zadworze. W poblizu zadworzanskiej stacji nastapila dalsza wymiana ognia. Porucznik Antoni Dawidowicz poprowadzil tyraliere na stojace obok stacji dziala. Na Polakow ruszyla wowczas spod pobliskiego lasu sowiecka kawaleria. Abrahamczycy odparli ten atak. W wyniku walki w poludnie zdobyli stacje kolejowa. Zaczynalo brakowac im amunicji, zabierali wiec ja zabitym i rannym. Tymczasem bolszewicy nasilali natarcie. Mlodzi lwowiacy, broniacy sie juz tylko bagnetami, do wieczora toczyli krwawy boj, ponoszac wielkie straty. Odparli jednak szesc konnych szarz, wytrwali pod ciezkim ostrzalem artylerii. Porucznik Dawidowicz atakiem po krotkiej walce zdobyl stacje kolejowa, a l. kompania opanowala pobliskie wzgorze. Nadciagnely jednak nowe sily bolszewickie, ktore zaczely okrazac lwowski batalion. Na krotko jego walke wsparly trzy polskie samoloty, ktore nadlecialy od strony Lwowa i ogniem karabinow maszynowych oraz bombami z gory zaatakowaly nieprzyjacielskie sily. Otoczeni przez wroga zolnierze nie poddali sie nawet wtedy, kiedy zabraklo amunicji. Gdy przy zyciu bylo juz tylko okolo trzystu zolnierzy, kapitan Zajaczkowski rozkazal o zmierzchu odrywanie sie grupami do borszczowickiego lasu. Jednak wojsko polskie zostalo zaatakowane z broni maszynowej przez trzy sowieckie samoloty. Ocalala grupa, bezbronna, otoczona przez Rosjan, walczyla jeszcze krotko na kolby w poblizu budki droznika. Sowieci, rozwscieczeni oporem mlodych lwowiakow, rabali ich szablami, a rannych dobijali kolbami. Na polu walki padlo 318 mlodych bohaterow, nieliczni dostali sie do niewoli. Kapitan Zajaczkowski i kilku jego podwladnych popelnilo samobojstwo, aby nie wpasc w rece wroga. Zginal m.in. dziewietnastoletni Konstanty Zarugiewicz, uczen siodmej klasy pierwszej szkoly realnej, obronca Lwowa z 1918 roku, kawaler Virtuti Militari i Krzyza Walecznych. Matce jego przypadl w 1925 r. zaszczyt wyboru trumny sposrod 124 nierozpoznanych zwlok uczestnikow walk o Lwow. Zwloki te przewieziono nastepnie z najwyzszymi honorami do Warszawy i umieszczono w Grobie Nieznanego Zolnierza.
Zadworze stalo sie symbolem bohaterskiej walki mlodziezy lwowskiej. Bitwe pod Zadworzem nazwano Polskimi Termopilami. Batalion kpt. Zajaczkowskiego zlozyl wielka ofiare krwi, lecz swa walka umozliwil innym oddzialom polskim wycofanie sie i zajecie pozycji obronnych pod Lwowem oraz powstrzymal nawale konnicy Budionnego praca na Lwow.
Pamiec Ciala pieciu oficerow walczacych pod Zadworzem, ktore udalo sie zidentyfikowac, pochowano na cmentarzu Orlat we Lwowie. Pozostali bohaterowie zadworzanskiej bitwy spoczeli na miejscu swej meczenskiej smierci, na zolnierskim cmentarzu, w poblizu usypanego na ich czesc i zwienczonego krzyzem kurhanu. U stop kurhanu umieszczono tablice pamiatkowa z napisem: "Orletom, poleglym w dniu 17 sierpnia 1920 r. w walkach o calosc ziem kresowych".
Rocznice walki i meczenskiej smierci Orlat Lwowskich w Zadworzu przed wojna obchodzono w Polsce z udzialem najwyzszych wladz panstwowych bardzo uroczyscie. Podczas uroczystosci poswiecenia kamienia wegielnego pod kurhan 21 sierpnia 1927 r. owczesny dowodca Okregu Korpusu we Lwowie gen. dyw. Wladyslaw Sikorski skierowal do jej uczestnikow nastepujace slowa: "Kiedy w smiertelnej bitwie nad Wisla 1920 roku rozstrzygaly sie losy polsko-rosyjskiej wojny oraz zmartwychwstalej Rzeczypospolitej, Lwow, wiazac na swych przedpolach grozna armie Budionnego, spelnil historyczna role. Tej pieknej roli najwymowniejszym swiadectwem jest mogila Zadworza - symbol ofiarnego zolnierza, ktory odciety od swego dowodcy - sluzyl wiernie Ojczyznie az do ofiary zycia wlacznie". Powrocono do tej tradycji w ostatnich latach - na uroczystosci patriotyczne w Zadworzu przybywaja zarowno Polacy ze Lwowa i okolic, jak rowniez z roznych stron Polski. Zadworze oddalone jest od Lwowa zaledwie o 33 km na wschod, warto wiec uczynic je stalym punktem programu wycieczek - obok np. zwiedzania cmentarza Lyczakowskiego czy Orlat Lwowskich.
Zadworzanskie rocznice czczono tez przed wojna slawnym marszem zadworzanskim we Lwowie. W nocy z 14 na 15 sierpnia polscy zolnierze w pelnym rynsztunku bojowym maszerowali od mogily w Zadworzu w strone Lwowa, az do koszarow wojskowych na Lyczakowie. Na zakonczenie marszu przed pomnikiem Adama Mickiewicza odbywala sie defilada.
Bohaterom spod Zadworza poswiecono wiele wierszy, Zofia Kossak-Szczucka napisala przejmujace opowiadania "Pod Zadworzem", znany jest obraz lwowskiego batalisty Stanislawa Batowskiego-Kaczora "Bój pod Zadwórzem".
Alicja Trzesniowska

DORNIER Do 335



Niemiecki samolot myśliwsko-bombowy Dornier Do 335

Wiele spośród maszyn niemieckiej Luftwaffe, szczególnie tych powstałych w końcowych latach II wojny światowej, przeszło do historii lotnictwa. Co prawda, prace nad nimi rozpoczęto za późno, a produkcja miała zbyt ograniczony charakter, by mogły odwrócić niepomyślny dla III Rzeszy przebieg konfliktu, jednak miały ogromny wpływ na rozwój powojennej myśli konstrukcyjnej w lotnictwie wojskowym. Jednym z najbardziej nietypowych, a zarazem udanych samolotów Luftwaffe był Dornier Do 335 Pfeil (Strzała) – dwusilnikowy myśliwiec bombardujący.

Projekt
Autorem projektu Do 335 był prof. dr Claudius Dornier, jeden z najwybitniejszych niemieckich konstruktorów lotniczych, znany przede wszystkim z budowy całkowicie metalowych łodzi latających i bombowców dla Luftwaffe, takich jak np. słynne Do 15 (Militär-Wal 33) czy „Latający ołówek” Do 17. Zagadnieniem szczególnie interesującym Dorniera od czasów I wojny światowej był ciąg współosiowy, występujący w tzw. systemie tandem, w którym maszyna wyposażona była w dwa silniki, ciągnący i pchający, ustawione w jednej osi. Układ ten został opatentowany przez Dorniera 3 sierpnia 1937 roku pod numerem 728044 i był wykorzystywany w wielu jego konstrukcjach, głównie łodzi latających (Do 15, Do 18).

W planach profesora rychło pojawiła się także budowa znacznie mniejszej maszyny z systemem tandem – szybkiego myśliwca. Najpierw jednak należało przeprowadzić szereg testów, które wykazałyby pozytywny wpływ tego rozwiązania napędowego na osiągi samolotu. W tym celu Dornier polecił skonstruowanie specjalnej maszyny doświadczalnej. Zadanie to otrzymał dr Ulrich Hütter oraz firma Schempp-Hirth. Tak powstał, oparty na płatowcu Do 17, drewniany Göpingen Gö 9, wyposażony w silnik Hirth HM 60R o mocy 59 kW (80 KM), napędzający za pomocą wydłużonego wału napędowego czterołopatowe, drewniane śmigło umieszczone za tylnim usterzeniem. Próby z Gö 9, rozpoczęte w 1940 r. i trwające aż do końca 1941 r., wypadły bardzo pomyślnie.

Jednak Technische Amt Reichsluftfahrtministerium (RLM) – Wydział Techniczny Ministerstwa Lotnictwa Rzeszy – zainteresowany był przede wszystkim produkcją przez zakłady Dorniera bombowców i łodzi latających. Dlatego też nakazano profesorowi zaniechanie prac nad myśliwcami. Mogło się wydawać, że projekt najnowszej maszyny Dorniera na zawsze pozostanie na papierze. Wkrótce jednak, w 1942 roku, ten sam Technische Amt ogłosił konkurs na szybki, dwusilnikowy samolot myśliwsko-bombowy. Maszyna miała osiągać prędkość maksymalną ok. 800 km/h i zabierać co najmniej 500 kg bomb. Warunki konkursowe otrzymały trzy firmy: Arado, Dornier i Junkers. Profesor Claudius Dornier zgłosił projekt swojego myśliwca z silnikami w systemie tandem, oznaczony jako P.231, i okazał się zwycięzcą rywalizacji. RLM nadało maszynie nowe oznaczenie – Do 335.

Wyjątkowy napęd
Wydział Techniczny dostrzegł ogromne zalety samolotu, które już wcześniej wykazały badania prowadzone dla Dorniera. Zastosowany w Do 335 system tandem zdecydowanie przewyższał tradycyjne, równoległe rozmieszczenie motorów w gondolach na skrzydłach. Po pierwsze, zapewniał samolotowi opór czołowy tylko nieznacznie większy od oporu maszyn jednosilnikowych. Po drugie, tylne, pchające śmigło okazało się bardzo efektywne, jako że odpychany przez nie słup powietrza nie napotykał na przeszkody, jak w przypadku przedniego śmigła. Po trzecie, tylny napęd wpływał na lepsze działanie sterów oraz pozwalał na zmniejszenie momentu obrotowego silnika dzięki temu, że oba śmigła pracowały w odwrotnych kierunkach. Po czwarte, rozmieszczenie dwóch motorów w osi samolotu, a nie w gondolach na skrzydłach, powodowało, że w sytuacji unieruchomienia jednego z nich nie występował problem z asymetrią ciągu i maszyna przez długi czas mogła spokojnie lecieć na jednym silniku. W końcu, układ tandem zapewniał większe bezpieczeństwo pilotom, gdyż rozmieszczenie drugiego motora za kabiną zapewniało lepszą ochronę przed ostrzałem z tyłu.

Prototypy
W styczniu 1943 roku Reichsluftfahrtministerium zamówiło trzy prototypy Do 335. Pierwszy z nich, Do 335 V1 (CP+UA), będący wzorcem wersji wielozadaniowej, był gotów na jesieni. 26 października z lotniska Friedrichshafen odbył się pierwszy lot tej maszyny, a za jej sterami usiadł szef pilotów doświadczalnych zakładów Dorniera – Hans Dieterle. Wyniki prób były dobre. Kolejne loty Do 335 V1 wykazały, że samolot na samym tylko tylnim silniku osiąga bez problemu prędkość 560 km/h. Zauważano jednak tendencję do przegrzewania się tego motora oraz niewielkie problemy ze statecznością dynamiczną podłużną.

W następnych miesiącach przystąpiono do prób z kolejnymi, udoskonalonymi prototypami:
- Do 335 V2 (CP+UB), w którym zmieniono kształty: osłon przedniego silnika, wlotu powietrza do chłodnicy tegoż motora oraz luków podwozia głównego. W jednej z późniejszych prób, 15 kwietnia 1944 r., maszyna ta rozbiła się na skutek pożaru tylniego silnika, który spowodował przepalenie linek sterowniczych i utratę kontroli nad samolotem.
- Do 335 V3 (CP+UC), w którym zmodyfikowano system rur wydechowych oraz owiewki nasady skrzydeł.
- Do 335 V4 (CP+UD), mającym stanowić pierwowzór samolotu Do 435, który posiadał nowe skrzydło o rozpiętości 18,40 m, skonstruowane przez zakłady Heinkla. Prace nad tym prototypem nigdy nie zostały ukończone z powodu zawieszenia przez RLM programu rozwojowego myśliwca Do 435.
- Do 335 V5 (CP+UE), na którym, jako pierwszym prototypie, zainstalowano uzbrojenie strzeleckie. Składało się ono z jednego działka MK 103 kal. 30 mm, wbudowanego między cylindrami przedniego silnika, oraz dwóch działek MG 151 kal. 20 mm, umieszczonych nad przednim silnikiem.
- Do 335 V6 (CP+UF), na którym testowano różne rodzaje wyposażenia m.in. radiowysokościomierz FuG 101.
- Do 335 V7 (CP+UG), który posłużył do testów z silnikami Junkers Jumo 213 A/E i został zniszczony w wyniku alianckiego bombardowania zakładów Junkersa w Dessau.
- Do 335 V8 (CP+UH), pierwszym wyposażonym w silniki Daimler-Benz DB 603E-1, przewidziane dla seryjnych maszyn. Nowe jednostki napędowe wymusiły także przekonstruowanie osłon w V8.
- Do 335 V9 (CP+UI), który był wzorcem mającej pełnić zadania myśliwsko-bombowe seryjnej wersji Do 335A-1, nazwanej Pfeil (Strzała). Posiadał poprawioną konstrukcję podwozia oraz nowy system otwierania kabiny pilota – nie, jak w większości wcześniejszych prototypów, do góry do tyłu, lecz tak, jak w pierwszych maszynach (V2 i V3), na bok. Do 335 V9 wyposażony był w jedno działko MK 103 kal. 30 mm oraz dwa działka MG 151 kal. 20 mm. Zapas amunicji wynosił odpowiednio 70 oraz 200 pocisków (na lufę).

Prototypem Do 335 V9 zajął się ośrodek doświadczalny w Rechlinie. Maszyna, mimo pokaźnych rozmiarów, wykazała się w serii prób doskonałą zwrotnością i osiągnęła prędkość maksymalną 760 km/h. Był to wspaniały rezultat, jak na samolot o napędzie tłokowym. Dla porównania, jeden z najszybszych myśliwców o tym napędzie, słynny amerykański P-51 Mustang, mógł lecieć z maksymalną prędkością 703 km/h. Nie trzeba więc było długo czekać na zapadnięcie decyzji o rozpoczęciu montażu seryjnej wersji przedprodukcyjnej Do 335 – Do 335A-0 (Werk-Nr 240101 do 110).

Wersje produkowane seryjnie
Czas mijał nieubłaganie, a położenie Niemców na frontach II wojny światowej stawało się coraz trudniejsze, choć nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Mimo to nie zaprzestano prac i produkcji najnowszych samolotów, w tym Do 335. Pierwszy seryjny egzemplarz wersji Do 335A-0 liczącej dziesięć maszyn, oznaczony jako Do 335A-01 (VG+PG), został oblatany 30 września 1944 r.

Do 335A-0
Kadłub Do 335 wykonany był całkowicie z metalu. Część ogonowa, wraz z tylnim silnikiem, oddzielona była specjalną, ognioodporną ścianą. Płat samolotu, o trapezowym obrysie i powierzchni wynoszącej 38,5 m², umiejscowiony został, jak na ówczesne konstrukcje, daleko – mniej więcej w połowie kadłuba. Maszyna miała więc długi nos i dlatego też doczekała się od pilotów przezwiska Ameisenbär, czyli mrówkojad. Kąt natarcia skrzydeł wynosił 13º, a umieszczone w nich klapy wychylały się przy starcie i lądowaniu odpowiednio o 30 i 50º. W środkowej części kadłuba znajdowała się komora bombowa, mogąca pomieścić jedną bombę o wagomiarze 500 kg lub dwie bomby 250 kilogramowe.

Napęd wersji A-0 stanowiły dwa silniki Daimler-Benz DB 603A-2, wprawiające w ruch trójłopatowe śmigła o średnicy 3,5 m. Co ciekawe, przedni motor oraz śmigło mogły być demontowane w celach transportowych. Powietrze do drugiego silnika było dostarczane poprzez charakterystyczny duży chwyt, znajdujący się pod ogonem. Samolot posiadał trzy zbiorniki paliwa, jeden główny, znajdujący się w kadłubie za kabiną pilota o pojemności 1230 dm³, oraz dwa mniejsze, rozmieszczone w obu skrzydłach, mieszczące po 310 dm³ paliwa.

Podwozie maszyny składało się z trzech kół: dwóch głównych, chowanych w centropłacie, o wymiarach 1,01 m x 0,38 m, oraz przedniego, ruchomego na boki, o wymiarach 0,68 m x 0,25 m, które po obrocie o 90º składało się do komory umieszczonej pod kabiną pilota. Każde z kół głównych mogło hamować osobno.

Maszynę wyposażono również w oryginalny i zarazem bardzo skomplikowany system opuszczania kabiny pilota. Do 335 był drugą na świecie maszyną posiadającą wyrzucany fotel. Jednak, aby pilot mógł się katapultować, musiał najpierw uruchomić ładunki odstrzeliwujące łopaty tylnego śmigła oraz tylne usterzenie i ręcznie odrzucić osłonę kabiny. W razie konieczności lądowania „na brzuchu” można też było odstrzelić dolny statecznik pionowy.

Na pokładzie wersji Do 335A-0 zainstalowano urządzenia radiowe typu FuG 16Z (Y), FuG 125 oraz FuG 25a. Uzbrojenie strzeleckie A-0 było analogiczne do zastosowanego w prototypie V9.

Samoloty w wariancie A-0 zostały przygotowane do poddania próbom wojskowym. Dokonało ich specjalnie do tego powołane we wrześniu 1944 r. Erprobungskommando 335, które sprawdziło przydatność maszyn do zadań bojowych. Testom poddano kilka z dziesięciu egzemplarzy serii.

Do 335A-1
Kolejna wersja seryjna, w liczbie jedenastu egzemplarzy, nosiła oznaczenie Do 335A-1. Samoloty tego wariantu były napędzane silnikami Daimler-Benz DB 603E, których moc startowa wynosiła 1323 kW (1800 KM). Uzbrojenie A-1 stanowiło działko MK 103 kal. 30 mm oraz dwa działka MG 151 kal. 15 mm. Oprócz tego maszyny tej wersji zabrać mogły dwie 250 kilogramowe bomby lub dwa zbiorniki paliwa o pojemności 300 dm³, podwieszane pod skrzydłami.


Dane taktyczno-techniczne Dorniera Do 335A-1:
Typ
jednomiejscowy samolot myśliwsko-bombowy

Napęd
dwa silniki Daimler-Benz DB 603E-1, dwunastocylindrowe, chłodzone cieczą, rzędowe, o mocy startowej 1323 kW (1800 KM) każdy

Uzbrojenie
1 działko MK 103 kal. 30 mm z zapasem amunicji 70 naboi, 2 działka MG 151 kal. 15 mm z zapasem 200 pocisków na lufę, jedna bomba o wagomiarze 500 kg typu S.C. 500 lub SD 500 albo dwie bomby o wagomiarze łącznym 500 kg typu S.C. 250

Osiągi:

- prędkość maksymalna na wysokości 0 m
580 km/h

- prędkość maksymalna na wysokości 6400 m
763 km/h

- prędkość przelotowa na wysokości 7100 m
685 km/h

- prędkość ekonomiczna na wysokości 6000 m
472 km/h

- prędkość lądowania
180 km/h

- czas wznoszenia na wysokość 6000 m
10,0 min

- pułap praktyczny
11 400 m

- zasięg
1380 km

Masa własna
7400 kg

Masa całkowita
9610 kg

Wymiary:

- rozpiętość
13,80 m

- długość
13,85 m

- wysokość
5,00 m




Pozostałe warianty Do 335
Samolot wersji Do 335A-2 został zaprojektowany jako bombowiec, który miał przenosić ładunek bomb do 1000 kg. Jednak podobnie jak wariant samolotu niszczycielskiego (Zerstörer), oznaczony jako Do 335A-3, nigdy nie został wyprodukowany.

Do 335 doczekał się także opracowania wersji rozpoznawczej (Do 335A-4), która miała być wyposażona w dwie kamery Rb 50/18. Do prób z nowym sprzętem przystosowano prototyp V3, przekazany w lipcu 1944 r. do testów operacyjnych i służby w 1. eskadrze jednostki eksperymentalnej Naczelnego Dowództwa Lotnictwa Wojskowego.

Pod koniec 1944 r. zaplanowano także wykorzystanie Do 335 jako nocnego myśliwca (wersja Do 335A-6). Wymagało to jednak dosyć znaczących zmian w konstrukcji maszyny, bowiem konieczne stało się wbudowanie nowego stanowiska dla operatora radaru. Problem ten rozwiązano dodając do płatowca wersji A-1 drugą kabinę, umieszczoną za i powyżej stanowiska pilota. Ceną jednak było drastyczne zmniejszenie pojemności głównego zbiornika paliwowego aż do 600 dm³. W związku z tym nocny myśliwiec miał zabierać dwa podwieszane trzystulitrowe zbiorniki. Samolot wyposażono także w urządzenie MW-50, które na krótki czas pozwalało zwiększyć moc silników do 1470 kW (2000 KM). Dla maszyny przewidywano radar pokładowy typu FuG 220 Liechtenstein SN-2 lub Siemens FuG 218 Neptun V. Anteny radaru zamocowano na dolnej krawędzi skrzydeł w ten sposób, że były wysunięte poza krawędź natarcia. Antena na lewym płacie odpowiadała wiązce poziomej, na prawym – pionowej. Ponadto, w wersji A-6 miało zostać zainstalowane urządzenie wykrywające impulsy wysyłane przez zestawy radiowe British H2S, wykorzystywane na brytyjskich bombowcach. Aby utrudnić wykrycie myśliwca w nocy, zamontowano także tłumiki płomieni z rur wydechowych. Wszystkie te modyfikacje spowodowały pogorszenie właściwości lotnych Do 335A-6 o ok. 10%, w tym redukcję prędkości maksymalnej o 70 km/h. Próby przeprowadzono na dwóch prototypach – Do 335 V10 oraz Do 335 V16. Linia produkcyjna nocnego myśliwca Do 335, którą miały uruchomić zakłady Heinkla w Wiedniu, nigdy jednak nie została ukończona. Do służby trafiła więc w końcu tylko jedna maszyna – Do 335 V10, która latała w I./NJG 3.

Niemcy doszli do wniosku, że dwumiejscowy Do 335 mógłby się również doskonale nadawać do celów szkoleniowych. Dlatego też powstał projekt wersji treningowej A-10. Jako wzór posłużyły prototypowe maszyny: V11, napędzany silnikami Daimler-Benz DB 603A-2, oraz V12, wyposażony w jednostki napędowe Daimler-Benz DB 603E-1. Zwieńczeniem projektu było wyprodukowanie przed końcem wojny w zakładach Oberpfaffenhofen trzech seryjnych samolotów wersji A-10 o numerach Werk-Nr 240111, 240112 i 240114.

Od lata 1944 r. pracowano także nad wersjami B Do 335. Pierwszą z nich, zbliżoną do A-1, był ciężki jednomiejscowy myśliwiec dzienny – niszczyciel bombowców (Zerstörer) – Do 335B-1, wzbogacony o: nowy osprzęt, uzbrojenie (dwa działka MG 151 kal. 20 mm zamiast 15 mm), opancerzony wiatrochron oraz zbiornik paliwa w miejscu komory bombowej. Niemcy porzucili jednak prace nad tym wariantem na rzecz jeszcze lepiej uzbrojonego Do 335B-2. Jego broń strzelecką stanowiły, oprócz działka MK 103 kal. 30 mm i dwóch działek MG 151 kal. 15 mm, dwa kolejne działka MK 103 kal. 30 mm zamontowane w skrzydłach. Prototypami wersji B-2 były dwa samoloty: Do 335 V13 (RP+UP), który po raz pierwszy wzbił się w niebo 31 października 1944 r., oraz Do 335 V14 (RP+UQ). Kolejny wariant, B-3, miał być wyposażony w silniki Daimler-Benz DB 603LA.

Ostatnimi projektowanymi wersjami Do 335 były:
- Do 335B4 – samolot rozpoznawczy, wyposażony w skrzydła Heinkla o długości 18,40 m (jak w V4) oraz silniki Daimler-Benz DB 603LA dla osiągania większych wysokości,
- Do 335B-5 – maszyna treningowa, również ze skrzydłami Heinkla,
- Do 335B-6 – nocny myśliwiec,
- Do 335B-7 – udoskonalony nocny myśliwiec z powiększoną do 41 m² powierzchnią skrzydła oraz silnikami Daimler-Benz DB 603LA,
- Do 335B-8 – nocny myśliwiec do lotów na dużych wysokościach, wyposażony w skrzydło Heinkla (o długości 18,40 m).

Podsumowanie
Dornier Do 335 był jednym z najbardziej oryginalnych samolotów bojowych II wojny światowej. Niezwykły napęd i solidna konstrukcja sprawiały, że miał wspaniałe osiągi, a co więcej, wyposażono go w potężne uzbrojenie. Wszystkie te zalety czyniły z niego pretendenta do roli głównego niszczyciela bombowców w Luftwaffe, zaś jego dwuosobowa wersja miała ogromne szanse, by doskonale sprawdzić się jako nocny myśliwiec. Jednak opóźnienia w realizacji projektu i związana z sukcesami wojsk sprzymierzonych coraz gorsza kondycja niemieckiego przemysłu spowodowały, że Do 335 nigdy nie dane było spełnić pokładanych w nim nadziei. Do końca wojny zmontowano zaledwie 37 maszyn.

Kamil Walarowski



Bibliografia:
- Murawski Marek, „Samoloty Luftwaffe” t. I, Warszawa 1999
- Donald David, „Samoloty Luftwaffe w II wojnie światowej”, Warszawa 1998

piątek, sierpnia 15, 2008

blog H. PIECUCH

Mity służb specjalnych [cz.IV, ost.], służby specjalne a politycy, Wojna 4 GW, Gruzja, W. Putin12 sie 2008
…wszystko co się dzieje na świecie jest grą. Od ewolucji po wojny. W tym sensie tylko gry zmieniają świat.
Robert J. Aumann
***************
No i świat znowu gra coraz bliżej nas. Tym razem przedmiotem gry stała się Gruzja. Zanim napiszę kilka słów na ten temat chciałbym dokończyć mit trzeci z pierwszoplanowych mitów służb specjalnych. Mit państwa w państwie. Mit wymyślony, rozpowszechniony i kultywowany przez polityków, którzy swe brudne, a nawet paranoiczne pomysły realizują rękami służb specjalnych, aby następnie, w razie wpadki wrzeszczeć:- Ludzie! Patrzcie! To nie my! To te dranie, łobuzy, moczymordy, cynicy, hochsztaplerzy, ludzie-wilki, a nawet bandyci, złodzieje i mordercy, ludzie bez zasad moralnych!…Śmieszna i naiwna argumentacja. Wynika z niej, że politycy są inni, bardziej prawi od ludzi służb specjalnych. A to przecież politycy [no, oczywiście, nie wszyscy], znacznie częściej niż inne grupy zawodowe, zrzucają winy na innych, pragnąc czuć się lżej. To politycy wydają służbom specjalnym polecenia by mordowano, prowokowano, inspirowano, dezinformowano, korumpowano, kłamano, niszczono, kamuflowano, rozpracowywano, szantażowano…I służby specjalne polecenia wykonują, gdyż po to są. Ale nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach nie przychodzi im do głowy, by przejąć władzę, bawić się w rządzenie państwem. Poszczególni prominenci tajnych służb mogą co najwyżej próbować wprowadzić w maliny kogoś z polityków, komuś pomóc zdobyć władzę lub ją utrzymać.Historia zna tysiące przykładów posługiwania się służbami specjalnymi w zbrodniczych celach. Prawie zawsze było to dziełem polityków. I na nic się zdają przekonania, np. W. Gomułki, rozpowszechniane nawet z pomocą profesorskich ust, że w latach 1944-1955 bezpieka była państwem w państwie, i mogła nawet, gdyby chciała, aresztować B. Bieruta.Przeczą temu fakty. W pierwszej dekadzie Peerelu to B. Bierut był panem sytuacji. On decydował często o najdrobniejszych sprawach, takich jak: jakie pytania powinni zadawać podejrzanym nawet niscy rangą oficerowie Departamentu Śledczego MBP.To Bierut et consortes kazali w pewnym momencie bezpiece skasować Gomułkę i zastanawiali się czy urwać mu łeb, czy też potrzymać trochę w izolacji. To Bierut kazał odstrzelić Żymierskiego, wsadzić do lochu Spychalskiego i spółkę.Zgoda, Bierut robił to najprawdopodobniej na życzenie Moskwy, a w najlepszym razie w uzgodnieniu z Moskwą. Jednak twierdzenie, że służby specjalne mogły ustrzelić Bieruta to megalomania i przechwałki bez pokrycia bezpieczniackich średniaków, tak chętnie rozpowszechniane dziś przez niektórych historyków, którzy liznęli szczątkowych papirusów pozostawionych przez peerelowskie służby specjalne.Przechodząc do ostatniej dekady Peerelu, wolno powiedzieć, że na nic zdają się tłumaczenie Cz. Kiszczaka i W. Jaruzelskiego, że matactwa i przestępstwa popełnione np. w sprawie morderstwa Grzegorza Przemyka, to robota bezpieki, skoro dokumenty świadczą, że generałowie kłamią. Matactwa dotyczące tej ponurej zbrodni były m.in. dziełem Cz. Kiszczaka - polityka i jego pryncypała gen. W. Jaruzelskiego, który się na to zgodził, i całego Biura Politycznego KC PZPR, którego członkowie również byli o sprawie poinformowani. A zbrodnia na księdzu Jerzym Popiełuszce? Świat się zdziwi, gdy prawda materialna ujrzy światło dzienne, a wierzę głęboko, że prędzej czy później to się stanie. Ale raczej później. Bo ta prawda jest dziś niewygodna zarówno dla rządzących jak i dla Kościoła.Nie, panowie politycy! Przekonanie, że służby specjalne były lub są państwem w państwie jest mitem. Mitem bardzo wygodnym dla was i dla waszych protegowanych. Mit ten bardzo mile łechce próżność własną ludzi służb specjalnych, ale przede wszystkim pozwala im łatwiej żyć w przekonaniu, że są niezbędni, niezastąpieni, patriotyczni i skuteczni.Mit ten pozwala im mieć gęby pełne frazesów, przekonywać, że dbają o bezpieczeństwo państwa i nas wszystkich. Pozwala również, niestety, wyciągać łapę po coraz większe sumy wyjmowane przez polityków z kieszeni podatników.Kolejnym bowiem mitem jest wmawianie społeczeństwu, że ludzie tajnych służb robią coś z motywów patriotycznych, depczą w gównie dla szczytnych celów demokracji, itp. Przecież od czasu, gdy Fenicjanie wynaleźli coś tak nieskomplikowanego jak pieniądze, służby specjalne bardzo rzadko oczekują innych dowodów uznania. Wystarczy kasa.Pora w końcu zrozumieć, że dziś już nikt nie szpieguje dla ideologii, nikt nie brudzi sobie rąk ze względów uczuciowych, patriotycznych. W szpiegowskim towarzystwie prawie zawsze chodzi o pieniądze. Pieniądze społeczeństwa dzielą politycy. Krąg się zamyka i “Towarzysz Fama” rusza w naród urabiać opinię o niezbędności podnoszenia nakładów na służby specjalne.Jak się ma opowieść o micie służb specjalnych do tego, co chcę wyznać za chwilę? Czy nie zaprzeczam sam sobie? Zanim mnie, szaławiła niepoprawnego zdemaskujecie, schwytacie na łgarstwie, przyszpilicie, zdemistyfikujecie, weźcie łaskawie pod uwagę, że to, co napisałem wyżej, nie wyklucza możliwości rozpracowywania poszczególnych polityków przez służby specjalne. W takim wypadku warto się jednak starać odpowiedzieć dlaczego i dla kogo to robią?Myślę, że dobrym przykładem są tu m.in. obecne wydarzenia w Gruzji, ze szczególnym uwzględnieniem prezydenta tego kraju.Co tu wiele pisać, oceniam, że jest to facet mądry inaczej. Facet, który wprawdzie pamięta, że demokracja to rządy większości. Ale chyba zapomniał drugiej części definicji, która brzmi “przy respektowaniu praw mniejszości”. To, co zrobił M. Saakaszwili, gdy w cieniu Igrzysk Olimpijskich usiłował siłowo rozwiązać problemy mniejszości, to nic innego jak harakiri, popełnionego na sobie przez ulubieńca mojego prezydenta, który natychmiast stanął murem za swoim faworytem.Mój prezydent? Hm.W czasie ostatniego pobytu nad Bałtykiem złowiłem złotą rybkę, która spytała mnie czego oczekuję za jej uwolnienie. Zażądałem wszystkich ryb z Bałtyku. Złota rybka zastanowiła się i powiedziała: “Może jednak miałbyś inne życzenie”. “Chciałbym zrozumieć swego prezydenta. Możesz mi pomóc?”. “Tak za jednym razem może mi się nie uda, ale wyłowię ci te ryby co do jednej” - oświadczyła złota rybka.Analizując przebieg ostatnich wydarzeń w Gruzji widać wyraźnie, że Saakaszwili sam tego nie wymyślił. Tu znać rękę mojego przyjaciela W. Putina. Myślę, że metasowieckie służby specjalne, które w przygranicznych państwach czują się jak ryby w wodzie, zagrały va banque. Wykorzystując jako pretekst m.in. tandetnie załatwioną przez UE i USA sprawę Kossowa, opracowano odpowiednią kombinację operacyjną, którą “sprzedano” prezydentowi Gruzji. Saakaszwili pomysł wziął za dobrą monetę. Przypuszczam, że gruzińskie służby specjalne [o ile coś takiego istnieje] muszą być solidnie zinfiltrowane przez służby rosyjskie, co nie powinno specjalnie dziwić. Dziwić jednak powinno postępowanie CIA, które nie po raz pierwszy dały dupy i nie zapobiegły sprowokowaniu, a raczej daniu Rosji pretekstu do ataku. Przecież dla kogo jak dla kogo, ale dla Amerykanów powinno być jasne, że Kreml od lat porządkuje sprawy na Europejskim Teatrze Działań Paliwowo-Energetycznych. A Gruzja, obok Wielkiej Rury jest kluczem do tych porządków, w ramach których wszystkie atuty mają pozostać w rękach Moskwy. Toż to nic innego jak element wojny 4GW [Fourt Generation Warfare], w której walka toczy się przede wszystkim w sferze informacji. W 4 GW 60 proc. wysiłku skierowane jest na .wojnę informacyjną, 25 proc. to aktywne działania operacyjne służb specjalnych i 15 proc. działania militarne. Walka informacyjna to każde działanie obejmujące utrudnianie przeciwnikowi dostępu do informacji, a także wykorzystywanie, zniekształcanie lub zniszczenie informacji przeciwnika, przy jednoczesnej ochronie własnych informacji przed podobnymi działaniami wroga i wykorzystanie ich w działaniach militarnych. Wszystkie te elementy były widoczne jak na dłoni w rosyjskich działaniach w Gruzji. Aby się o tym przekonać wystarczyło w czasie konfliktu posłuchać zagranicznych informacji [angielskich, niemieckich, rosyjskich, francuskich], a nie tylko zdawać się na zdanie rodzimych najmimord informacyjnych, urabiających społeczeństwo w zależności od tego, jakiej partii sprzyjają.Można się zastanawiać po co cała operacja była potrzebna Putinowi? Widzę co najmniej trzy powody. Pierwszy – dostarczenie pretekstu do pokazania światu, kto rządzi w Kotle Kaukaskim; drugi – testowanie działań Zachodu, ze sprawdzeniem lojalności Rosyjskiego Konia Trojańskiego w Unii Europejskiej – Niemiec; i trzeci – wewnątrzrosyjski, danie do zrozumienia rodakom, kto ma decydujący głos w Rosji, z jednoczesnym osłabieniem pozycji Miedwiediewa.Akcja w Gruzji zweryfikowała zamiary Putina. Politycy zachodni sympatyzujący z Rosją, dostali niebagatelny argument do ręki, by jeszcze bardziej stawiać na Putina. Niemcy zdały egzamin w stu procentach. Miedwiediew zrozumiał, że wprawdzie wydaje rozkazy, ale nie rządzi i nie dowodzi. Przy okazji po raz któryś pokazano indolencję ONZ i nędzną skuteczność UE.No to z Gruzji wracamy na podwórko rodzimych służb specjalnych, aczkolwiek wspominane w tym blogu mity, nie są jedynie naszą specjalnością. Nie od rzeczy będzie teraz wspomnieć, że różne służby specjalne (chociaż tego samego państwa) niekoniecznie kochają się wzajemnie. Przeważnie żyją jak pies z kotem. Niejednokrotnie, walcząc z krajowym rywalem, pomocy szukają u obcych mocarstw. Kiedyś był to Związek Sowiecki, dziś – Wielki Brat – bis, ale nie tylko.Jest to bardzo paskudny obyczaj, który, tak myślę, niezmiernie trudno wyplenić z mentalności niektórych funkcjonariuszy bardzo przywiązanych do takich metod. Dlatego, omawiając wybrane akcje służb specjalnych Peerelu nie sposób pominąć wzajemnych relacji wojskowych służb specjalnych do cywilnych i odwrotnie. Na pierwszy rzut oka wszystko było w najlepszym porządku. Gdy jednak przyjrzeć się sprawie bliżej wyłania się bagno. Przyczyn takie stanu rzeczy należy szukać nie tylko w rodowodzie poszczególnych służb ale również w zadaniach i sposobach oceny służb dokonywanej przez polityków.Zacznijmy od rodowodu.Na początku było słowo J. Stalina skierowane do mjr/gen. NKWD G. Żukowa i płk/gen. Z. Berlinga. Potem powstał resort bezpieczeństwa, ale nieco wcześniej Informacja Wojskowa, zwana nie wiedzieć dlaczego Informacją Wojska Polskiego. Przecież w tej formacji, od początku, nie było ani jednego oficera Polaka na jakimkolwiek stanowisku dowódczym. Tylko nieco wcześniej generalissimus nakazał stworzenie Związku Patriotów Polskich i powołanie Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Zatwierdził też listę płac Patriotów Polskich [listę ogłoszę w jednym z następnych blogów] oraz kazał utopić [aczkolwiek niektórzy twierdzą, że wcześniej - udusić] gen. W. Sikorskiego. No i od tamtego czasu wszystko zaczęło się kręcić. Wirowanie trwa do dziś. Kręcimy tarczę i wpieprzamy się w sprawy, w których nas nie powinno swędzić. Iran, Afganistan, Węzeł Kaukaski…. Nasi kosztowni politycy mówią tak przekonująco…
HASŁO BLOGU:Kiedyś politycy kłamali nieświadomie. Dziś stali się profesjonalistami.
Kategoria: Bez kategorii 5 Komentarzy »
http://piecuch.pl/blog/

PRZECIW EU-walucie

8.7.2008 - JINÝMA OČIMA

Desetkrát ano pro odklad eura

Můj příspěvek je reakcí na článek Martina Jahna "Desetkrát ano pro přijetí eura".
Jahn se na euro dívá spíše jako obchodník než jako ekonom.
V podstatě říká, že posilující koruna poškozuje české exportéry a tím "samozřejmě" i českou ekonomiku. Tak samozřejmé to ale není. Za prvé: exportéři představují pouze jednu zájmovou skupinu. Posilující koruna je vystavuje tvrdší zahraniční konkurenci a někteří neobstojí. Z toho ale nelze vyvozovat, že to poškodí českou ekonomiku. Čeští spotřebitelé mohou nakupovat levnější zboží. Takové jsou zákony trhu - ty nepracují ve prospěch dílčích zájmových skupin, ale ve prospěch spotřebitelů.
Za druhé: i kdyby se náš export snížil, nemusí to být ekonomicky nepříznivé. Dlouhodobá rovnováha ekonomiky je slučitelná s vyrovnanou obchodní bilancí, přebytky nebo schodky obchodní bilance jsou přechodné epizody. Export, import, investice - to vše má nakonec jediný cíl: spotřebu. Jeden ztratí, další získá.
Za třetí: přínosy z přijetí společné měny nelze měřit úsporou nákladů na směnu měn a na zajišťování proti kurzovým rizikům. I zde platí: co je pro jednoho nákladem, je pro druhého příjmem. Přijetím eura se sníží příjmy směnáren a bank. Nelze popřít efekty ze společné měny, ty se však měří tak zvaným efektem obchodu: měnová unie by měla vést ke zvětšení obchodu a ten ke zvýšení hospodářského růstu. Empirické studie na toto téma však zatím neposkytují přesnější odhady tohoto efektu.
Faktem ale je, že intenzita našeho obchodu s eurozónou je už dnes vysoká: náš zahraniční obchod se zeměmi EU vyjádřený jako podíl na domácím HDP činil v roce 2005 105 procent (!).
U srovnatelných zemí, které mají euro, je to mnohem méně: Rakousko 61, Irsko 58, Portugalsko 42 a Řecko jen 17,5 procenta.
Geofrafická blízkost obchodních partnerů prostě má větší vliv na obchod než měnová unie. Za čtvrté: kdybychom dnes měli euro, byla by u nás vyšší inflace. Jsme konvergující ekonomikou, naše cenová hladina je stále pod 60 % cenové hladiny vyspělých zemí EU. Dokud máme vlastní měnu, doháníme zahraniční cenovou hladinu přes posilování koruny. Když budeme mít euro, jedinou cestou tohoto dohánění bude vyšší růst našich cen. Exportéři by to možná upřednostnili, spotřebitelé sotva. Polštář se vypouští
Za páté: náš export těží z toho, že je koruna vůči euru podhodnocená. Tento kurzový polštář, který chránil české exportéry před zahraniční konkurencí, se postupně vypouští. Po přijetí eura se pouze změní způsob vypouštění tohoto polštáře: místo posílení nastoupí vyšší inflace.
Za šesté: v případě brzkého přijetí eura se budou ceny zvyšovat nikoli kvůli "zneužívání eura ke zdražování", ale kvůli růstu mzdových a jiných nákladů. Zdražování ropy by mnohem více zvyšovalo ceny benzinu a energií, kdyby koruna neposilovala vůči dolaru. Neladíme s okolím
Za sedmé: česká ekonomika na euro není připravena. Připravenost na společnou měnu se neposuzuje podle konkurenceschopnosti, ale podle toho, zda ztráta národní měny bude efektivně nahrazena jinými přizpůsobovacími mechanismy. Těmi jsou pružné trhy práce, vysoká mezinárodní mobilita české pracovní síly a sladěnost českého hospodářského cyklu s hospodářským cyklem dalších zemí. Zatím nejsou tyto podmínky splněny.
Za osmé: změny kurzu představují mechanismus, kterým se ekonomika vyrovnává s vnějšími šoky. Klesá- li poptávka po českém zboží nebo důvěra investorů v českou ekonomiku, dochází k oslabení koruny a naopak. Zmizí-li tento mechanismus, bude se ekonomika s vnějšími šoky muset vyrovnávat prostřednictvím deflace a inflace, což zpomaluje její růst. Později není špatně
Za deváté: zejména pro malou otevřenou ekonomiku je riskantní podřídit se jednotné měnové politice eurozóny, která vytváří pro všechny členské země jednotnou úrokovou míru, ačkoli se země mohou nacházet v odlišných fázích hospodářského cyklu.
Za desáté: zavázali jsme se k přijetí eura, ale z toho neplyne, že je lépe udělat to dříve než později. Rozhodující je schopnost dlouhodobě plnit maastrichtská kritéria, ale také (a především) podmínky reálné ekonomické sladěnosti. Švédsko se rovněž zavázalo přijmout euro, a přesto tak nečiní.
Robert Holman, člen bankovní rady ČNB a profesor Národohospodářské fakulty VŠE, Hospodářské noviny, 8.7.2008
*************************
http://www.klaus.cz/klaus2/asp/clanek.asp?id=1e0VbjsROmDz

niedziela, sierpnia 10, 2008

POST-ZEMKE. SPRAWA SUMLIŃSKIEGO

2008-08-08, 19:58:12
UKRYTE OBLICZA PRAWDYTagi:
WSI
agentura
Sumliński
Służba Bezpieczeństwa i jej agenturalne powiązania to nie historia. To coś, co wciąż trwa – to słowa Wojciecha Sumlińskiego z programu lubelskiej TV „Oblicza prawdy”.
W programie tym dziennikarz ujawniał powiązania bezpieki z agenturą, ulokowaną w mediach, w biznesie, w Kościele. Demaskował ludzi pełniących dziś wysokie funkcje publiczne, wskazując, że do swoich stanowisk doszli drogą donosów, łajdactw i zdrady. Wielu lubelskich dziennikarzy, adwokatów czy biznesmenów musi dziś zacierać ręce, słysząc kolejną zapowiedź aresztowania Sumlińskiego.
Komunistyczna bezpieka ma wiele powodów, by nienawidzić dziennikarza
Przypomnę, że już raz Wojciech Sumliński stał się celem nagonki tzw. wymiaru sprawiedliwości, zarządzanego w roku 2003 przez tow. Grzegorza Kurczuka. Wówczas to Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia zwolnił Ewę Ornacką i Wojciecha Sumlińskiego z tajemnicy dziennikarskiej, nakazując im ujawnienie, od kogo uzyskali zeznania Jarosława Sokołowskiego, pseudonim Masa, obciążające polityków. Sąd domagał się również, by dziennikarze ujawnili dane umożliwiające identyfikację osób udzielających informacji.
Ale sprawą, która szczególnie zajmowała uwagę Sumlińskiego, była tajemnica związana z zabójstwem ks.Popiełuszki. Rozwiązaniu jej poświęcił Sumliński kilka ostatnich lat. Wnioski, jakie zawarł w książce „Kto naprawdę Go zabił?” musiały na autora zwrócić uwagę ludzi odpowiedzialnych za tę zbrodnię.
Śledztwo w sprawie zabójstwa ruszało dwukrotnie i dwukrotnie przecinały je polityczne interwencje.
W roku 1990 powierzono prowadzenie sprawy prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu. Prokurator dociera do nowych świadków zbrodni na księdzu. Ich zeznania mogą okazać się przełomowe dla śledztwa. Być może pozwolą postawić zarzuty najwyżej postawionym osobom w państwie. Witkowski planuje przesłuchanie trzech, szczególnie ważnych świadków, byłych oficerów WSI.- Okazuje się, że kilku członków Wojskowych Służb Informacyjnych już miesiąc przed zabójstwem księdza obserwowało Piotrowskiego, Pękalę i Chmielewskiego - twierdził Sumliński. Ujawnił również, że pierwsze odwołanie Witkowskiego poprzedziła rozmowa telefoniczna pomiędzy Wojciechem Jaruzelskim, a Czesławem Kiszczakiem. Jaruzelski miał zadzwonić do Kiszczaka mówiąc, że robi się niebezpiecznie i że trzeba coś zrobić z Witkowskim.
W tym tkwiła wówczas, zdaniem Sumlińskiego, cała tajemnica odsunięcia prokuratora Witkowskiego od śledztwa.
Ponownie Witkowski wraca do śledztwa już po powstaniu IPN-u, w roku 2001. Na początku października 2004 roku prokurator informuje swoich przełożonych o rezultatach śledztwa. Chce jak najszybciej przesłuchać tych, którzy jego zdaniem stoją za tą zbrodnią. Szykuje obszerny komunikat prasowy, który zamierza przekazać mediom w 20 rocznicę zamordowania księdza Popiełuszki. Wśród nazwisk osób podejrzanych pojawia się nazwisko generała Kiszczaka i Waldemara Chrostowskiego.
14 października, kilka dni po rozmowie ze zwierzchnikami, prokurator po raz drugi zostaje odsunięty od śledztwa. Czy znowu zdecydował o tym telefon? Kilka miesięcy przed decyzją gen Kiszczak opublikował list otwarty do Leona Kieresa, pod wymownym tytułem „Niedorzeczności prokuratora”. To wystarczyło.
„W tej sprawie do jednej bramki grają mordercy i ci, którzy brali udział w tuszowaniu tej zbrodni. Ujawnienie prawdy nie jest też - paradoksalnie - na rękę wielu hierarchom kościelnym - twierdził Sumliński.
Można się zastanawiać - na jakiej zasadzie Czesław Kiszczak ma moc sprawczą wstrzymania postępowań prokuratorskich, ale dla osób znających realia III RP byłyby to dywagacje zbędne.
W swojej książce „Kto Go naprawdę zabił” zawarł wiele informacji, pochodzących ze śledztwa, prowadzonego przez prokuratora Witkowskiego. Myślę, że jeszcze więcej informacji zdecydował się nie publikować, obawiając się konsekwencji ich ujawnienia. Wszystkie materiały związane ze sprawą zabójstwa księdza Sumliński przechowywał w domu. Wiemy też, że od wielu miesięcy gromadził materiały do pierwszej w Polsce książki na temat WSI, a sama książka była już ukończona.
Podczas rewizji w dniu 15 maja br. ABW zabrało dziennikarzowi dokumenty związane ze śledztwem w sprawie zabójstwa ks.Popiełuszki. W wypowiedzi dla regionalnego Radia Podlasie, Sumliński stwierdził, że „w mieszkaniu zarekwirowano trzy tysiące tajnych, poufnych i niejawnych dokumentów. Były to dokumenty dotyczące sprawy ks. Popiełuszki, którą zajmuję się od kilku lat.”
Wielokrotnie, z uporem maniaka zwracałem uwagę, że powodem realizacji kombinacji operacyjnej wobec Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka mogła być sprawa udziału tych osób w ujawnianiu fałszerstw, związanych ze śledztwem w sprawie zabójstwa ks.Jerzego. Udział w kombinacji oficerów WSW/WSI oraz Janusza Zemke i Bronisława Komorowskiego wskazuje, że ta teza jest wielce prawdopodobna.
Przypomnę, że 6 marca 2007r. w regionalnym pasmie bydgoskiej TV wyemitowano program poświęcony bydgoskiemu posłowi Januszowi Zemke. Dziennikarze poinformowali, że w aktach lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej nazwisko posła pojawia się w dokumentach śledztwa, dotyczącego śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Zapisano w nich zeznania Stefana S., byłego szefa wojewódzkich struktur Służby Bezpieczeństwa w Bydgoszczy, który twierdzi, że był naciskany przez ówczesnego sekretarza wojewódzkiego partii Janusza Zemke, żeby nie angażować się mocno w śledztwo dotyczące tego morderstwa.
Stefan S. to nieżyjący już Stefan Stefanowski - zastępca Komendanta Wojewódzkiego MO ds.SB w Bydgoszczy w latach 1983-1990, wieloletni (od 1949r) funkcjonariusz UB i SB.
Wkrótce po tym poseł Zemke poszukuje kasety z nagrania 30 - minutowego programu, zastanawiając się nad skierowaniem oskarżenia przeciwko jego autorom. Wśród nich, jak donosi Ekspres Bydgoski, jest autor książki o śmierci ks. Jerzego – Wojciech Sumliński.
Artykuł „Dziennika" z 28 kwietnia br. „Handel aneksem Macierewicza” br., zawiera fragment rozmowy dziennikarzy z Aleksandrem Lichockim, w którym ten ostatni tak charakteryzuje rolę Janusza Zemke:
„we wrześniu 2007 Zemke wysyła do niego (Lichockiego) Grobelnego, Grobelny prowokuje rozmowę o aneksie i ją nagrywa, taśmę ma przekazać dziennikarzom.
Ale co jest na tej taśmie? Proponował pan Grobelnemu aneks?
- Nie, tylko na odczepnego powiedziałem mu, że to będzie kosztowało duże pieniądze!
Co na to Grobelny?
- Lichockiego widziałem ostatnio 2 - 3 lata temu. O aneksie nie rozmawiałem z nim nigdy.
Co na to Zemke?
- To jakieś bzdury! Nic nie wiem o rozmowach Grobelnego z Lichockim na temat aneksu. Zapewniam, że człowiek, który przyszedł do mnie w lipcu po poradę to nie był Grobelny."
Kim jest Henryk Grobelny? Jego nazwisko znajdziemy w Raporcie z weryfikacji WSI. Mjr. Henryk Grobelny w okresie 1997-2002 był zastępcą Prezesa Agencji Mienia Wojskowego, w latach 2003-2005 dyrektorem Departamentu Infrastruktury MON. W 2005 r. został doradcą Prezesa Agencji Mienia Wojskowego. W okresie PRL był wieloletnim funkcjonariuszem cywilnych służb specjalnych. W latach 1972-1990 był funkcjonariuszem MSW w województwie bydgoskim. W 1976 r. ukończył WSO MSW w Legionowie. Na przełomie 1987/88 przebywał w Moskwie na szkoleniu kontrwywiadowczym KGB dla kadry kierowniczej WSW, MON i MSW. Na kurs ten był delegowany przez MSW z racji zajmowanego stanowiska.
Zadziwiające jest, że przez ostatnie miesiące nikt nie zadał elementarnych pytań, o rolę Janusza Zemke i Henryka Grobelnego w sprawie tzw. afery aneksowej. Skąd się w niej wzięli i dlaczego?
W czerwcu br. Wprost poinformowało, że z materiałów, które w 2007 roku przekazała Komisja Weryfikacyjna WSI do Instytutu Pamięci Narodowej, wynika, że w dniu uprowadzenia księdza funkcjonariusze WSW monitorowali działanie grupy oficerów SB, która uprowadziła Popiełuszkę. Potwierdza to prawdziwość twierdzeń Sumlińskiego, pochodzących z roku 2006. Wojskowi byli zarówno w Górsku - miejscu uprowadzenia, jak również w kolejnych miejscach, do których przewożono Popiełuszkę. W jednym z dokumentów jest zapis, iż wojskowi znaleźli się w tych miejscach w związku z prowadzoną przez nich sprawą „Popiel", a taki właśnie kryptonim nosiła akcja inwigilacji Popiełuszki przez SB.
Jeśli więc Komisja Weryfikacyjna WSI dotarła do dokumentów, wskazujących na udział wojskowych służb w operacji „Popiel”, informacja ta musiała wywołać w środowisku WSI reakcję. Byłaby przecież przełomem w śledztwie, prowadzonym przez IPN i mogła wskazywać na faktycznych inspiratorów tej zbrodni. Stanowiłaby również zagrożenie dla fałszywego wizerunku tych służb, jaki próbuje się narzucać polskiemu społeczeństwu, uzasadniając reaktywację WSI. Wreszcie – mogłoby to doprowadzić do ujawnieniem osób, z kręgów ówczesnej opozycji i Kościoła, które miały swój udział w doprowadzeniu do zabójstwa ks.Jerzego.
Być może decydenci akcji ABW liczyli na to, że wśród przejętych podczas rewizji dokumentów, znajdą również związane z tymi odnalezionymi przez Komisję Weryfikacyjną i zdołają przygotować akcję dezinformacyjną, przed oficjalną publikacją aneksu do Raportu? Mogło również chodzić o sprawdzenie, jaką wiedzą dysponuje Sumliński, jak dalece udało mu się wniknąć w sprawę i komu z obecnych decydentów może ta wiedza zagrażać?
Czas, jaki upłynął, pomiędzy rewizją u Sumlińskiego a postanowieniem sądu o tymczasowym aresztowaniu wykorzystano na dokładne zapoznanie się z zarekwirowanymi materiałami. Po ich lekturze, najwyraźniej uznano, że dalsze przebywanie dziennikarza na wolności stanowi zagrożenie, a jego wiedza może zostać ujawniona. Możliwe też, że areszt miałby skłonić Sumlińskiego do zaniechania prowadzenia dalszego śledztwa w sprawie zabójstwa księdza.
Te okoliczności mogą uzasadniać niebywały wprost upór, z jakim prokuratura próbuje posłać dziennikarza do aresztu. Nie wykluczają też, że inna przesłanką kombinacji był zamiar uderzenia w Komisję Weryfikacyjną WSI.
Tyle tylko, że od ponad miesiąca Komisja nie prowadzi już działalności, a wszystkie zgromadzone przez nią akta zostały skutecznie wykradzione przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Aneks do Raportu jest nadal tajny, a jego jedynym depozytariuszem jest Prezydent RP. Oczywiście – można zakładać, że celem kombinacji jest skompromitowanie Komisji i Antoniego Macierewicza, a nawet próba pociągnięcia osób związanych z likwidacją WSI, do odpowiedzialności karnej. Uważam jednak, że po 30 czerwca, a szczególnie po faktycznej reaktywacji układu WSI - ten cel miałby wyłącznie znamiona zemsty. I choć ludzie komunistycznej bezpieki są mściwi, to znacznie bardziej zależy im na własnym bezpieczeństwie i interesach. Ponieważ, nie mają już żadnej możliwości wpływu na ostateczny efekt prac Komisji Weryfikacyjnej, warto zastanowić się, co w obecnej chwili uzasadnia prowadzenie tej kombinacji?
Trudno, uwierzyć, by Wojciech Sumliński miał być tylko przedmiotem bezpieczniackiej zemsty, a celem jego aresztu – wydobycie informacji związanych z aneksem i Komisją Weryfikacyjną. Ewentualne straty, jakie obecna władza może ponieść, w związku z coraz mocniejszym nagłaśnianiem sprawy Sumlińskiego, nie uzasadniają moim zdaniem, by celem działań wobec dziennikarza były wyłącznie okoliczności związane z „aferą aneksowi”.
Ten cel musi być wskazany znacznie głębiej, niż nakazuje w to wierzyć pobieżna analiza zjawisk. Trzeba by wyjść, poza krąg interpretacji tej sprawy, narzucony przez agenturalnie zainspirowane lub „kapturowo” wykorzystywane media i spojrzeć na nią w kontekście śledztwa, związanego z zabójstwem ks. Jerzego.
- Wszystko, co najważniejsze i najciekawsze w tej sprawie, jest jeszcze przed nami. Żyją świadkowie, są dokumenty, dowody, wystarczy tylko tego dotknąć. Kiedy śledztwo znowu naprawdę ruszy, to ziemia zatrzęsie się bardziej, niż w sprawie śmierci generała Papały. Tacy stoją za tym ludzie. – pisał w listopadzie 2006r Wojciech Sumliński.
Źródła:

http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20061103/MAGAZYN/61103020&SearchID=73326255662422
http://jozefow.lubelskieonline.pl/wiadomosci/news.php?id=829
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul&id=3523
http://cogito62.salon24.pl/74980,index.html
http://cogito62.salon24.pl/76666,index.html
http://cogito62.salon24.pl/79358,index.html
komentarze (44)