- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"
Archiwum
-
▼
2022
(56)
- ► października 2022 (5)
- ► września 2022 (2)
- ► sierpnia 2022 (4)
- ► lipca 2022 (8)
- ► czerwca 2022 (6)
- ► kwietnia 2022 (7)
- ► marca 2022 (5)
- ► lutego 2022 (6)
- ► stycznia 2022 (4)
-
►
2021
(30)
- ► grudnia 2021 (3)
- ► listopada 2021 (4)
- ► października 2021 (7)
- ► września 2021 (1)
- ► sierpnia 2021 (5)
- ► lipca 2021 (1)
- ► czerwca 2021 (1)
- ► kwietnia 2021 (3)
- ► marca 2021 (1)
- ► lutego 2021 (1)
-
►
2020
(12)
- ► grudnia 2020 (1)
- ► października 2020 (1)
- ► września 2020 (2)
- ► sierpnia 2020 (1)
- ► lipca 2020 (1)
- ► czerwca 2020 (4)
- ► marca 2020 (2)
-
►
2019
(5)
- ► grudnia 2019 (1)
- ► września 2019 (2)
- ► stycznia 2019 (1)
-
►
2018
(9)
- ► września 2018 (1)
- ► lipca 2018 (3)
- ► czerwca 2018 (3)
- ► kwietnia 2018 (1)
- ► marca 2018 (1)
-
►
2017
(24)
- ► grudnia 2017 (1)
- ► listopada 2017 (2)
- ► października 2017 (2)
- ► sierpnia 2017 (2)
- ► lipca 2017 (1)
- ► kwietnia 2017 (2)
- ► marca 2017 (2)
- ► lutego 2017 (6)
- ► stycznia 2017 (4)
-
►
2016
(38)
- ► grudnia 2016 (4)
- ► listopada 2016 (3)
- ► października 2016 (2)
- ► września 2016 (6)
- ► sierpnia 2016 (3)
- ► lipca 2016 (1)
- ► czerwca 2016 (2)
- ► kwietnia 2016 (4)
- ► marca 2016 (3)
- ► lutego 2016 (2)
- ► stycznia 2016 (4)
-
►
2015
(60)
- ► grudnia 2015 (2)
- ► listopada 2015 (3)
- ► października 2015 (1)
- ► września 2015 (9)
- ► sierpnia 2015 (6)
- ► lipca 2015 (5)
- ► czerwca 2015 (7)
- ► kwietnia 2015 (4)
- ► marca 2015 (11)
- ► lutego 2015 (4)
- ► stycznia 2015 (7)
-
►
2014
(123)
- ► grudnia 2014 (6)
- ► listopada 2014 (11)
- ► października 2014 (4)
- ► września 2014 (8)
- ► sierpnia 2014 (9)
- ► lipca 2014 (21)
- ► czerwca 2014 (9)
- ► kwietnia 2014 (20)
- ► marca 2014 (5)
- ► lutego 2014 (6)
- ► stycznia 2014 (12)
-
►
2013
(157)
- ► grudnia 2013 (5)
- ► listopada 2013 (10)
- ► października 2013 (9)
- ► września 2013 (11)
- ► sierpnia 2013 (9)
- ► lipca 2013 (5)
- ► czerwca 2013 (10)
- ► kwietnia 2013 (14)
- ► marca 2013 (10)
- ► lutego 2013 (28)
- ► stycznia 2013 (33)
-
►
2012
(249)
- ► grudnia 2012 (19)
- ► listopada 2012 (23)
- ► października 2012 (26)
- ► września 2012 (11)
- ► sierpnia 2012 (20)
- ► lipca 2012 (8)
- ► czerwca 2012 (27)
- ► kwietnia 2012 (8)
- ► marca 2012 (12)
- ► lutego 2012 (27)
- ► stycznia 2012 (35)
-
►
2011
(256)
- ► grudnia 2011 (10)
- ► listopada 2011 (54)
- ► października 2011 (8)
- ► września 2011 (5)
- ► sierpnia 2011 (23)
- ► lipca 2011 (13)
- ► czerwca 2011 (8)
- ► kwietnia 2011 (15)
- ► marca 2011 (22)
- ► lutego 2011 (52)
- ► stycznia 2011 (32)
-
►
2010
(133)
- ► grudnia 2010 (8)
- ► listopada 2010 (29)
- ► października 2010 (7)
- ► września 2010 (11)
- ► sierpnia 2010 (11)
- ► lipca 2010 (3)
- ► czerwca 2010 (1)
- ► kwietnia 2010 (15)
- ► marca 2010 (13)
- ► lutego 2010 (9)
- ► stycznia 2010 (7)
-
►
2009
(27)
- ► grudnia 2009 (7)
- ► listopada 2009 (2)
- ► października 2009 (3)
- ► września 2009 (5)
- ► sierpnia 2009 (1)
- ► lipca 2009 (2)
- ► kwietnia 2009 (4)
- ► marca 2009 (1)
- ► stycznia 2009 (2)
-
►
2008
(55)
- ► grudnia 2008 (5)
- ► listopada 2008 (2)
- ► października 2008 (6)
- ► września 2008 (16)
- ► sierpnia 2008 (18)
- ► lipca 2008 (1)
-
►
2006
(1)
- ► listopada 2006 (1)
LOKALIZATOR
A K T U E L L
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CCCPOLSKA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CCCPOLSKA. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, lutego 01, 2010
środa, sierpnia 20, 2008
"" UPADEK ""
DAŁOJ !
Opublikowany 5 lipca 2008
Wyobraźmy sobie przez moment całkiem nieprawdopodobną historię. Jest lipiec roku 2008 – znika komunizm, w sposób realny, niekwestionowany, prawdziwy. Owo zniknięcie nie ma nic wspólnego z rokiem 1989 – tamto było fikcją, prowokacją, okrutnym żartem bolszewików. To obecne jest realne, choć tylko umowne, spreparowane na potrzeby niniejszego tekstu. Nie ma… komunizmu. Przestał istnieć i choć nie wiemy, czy kiedy jeszcze nie powróci, możemy poczuć się prawdziwie wolni, raczej uwolnieni z jego natrętnego towarzystwa. Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie tego oczekiwaliśmy?
Cóż to właściwie oznacza „upadły komunizm”, w naszym zaściankowym peerelu? Niewątpliwie zniesienie wszelkich instytucji. Zatem rządu, prezydenta, parlamentu, wymiaru sprawiedliwości, policji, wojska, administracji lokalnej, instytucji podatkowych, wszelkich innych, jeśli tu do tej pory nie zostały wymienione, elementów władzy państwa nad obywatelem. Nie wydaje się, aby zwyczajne przytupnięcie nogą mogło wystarczyć dla realizacji tego zadania, ale nie to jest w tej chwili przedmiotem naszego zainteresowania.
Zgładzenie tych instytucji to zaledwie początek i wcale nie najważniejszy punkt programu. Komunistyczne instytucje, o których mowa powyżej, są jedynie fasadą, wytworem i spuścizną czegoś znacznie potężniejszego, za to mniej podatnego na analizę i dotyk ciekawskich oczu obserwatora – są wytworem arrangementu, umowy, spisku, prowokacji, jak kto woli, tak niech sobie nazywa. Nie wolno zapominać, że świat, który mamy przed oczami, nie jest realny, jest tworem sztucznym, z wirtualnymi prezydentami, premierami, sądami czy wojskiem.
Likwidujemy zatem arrangement, niepozorny konsensus, który obowiązuje już od prawie dwudziestu lat. Rozrywamy powiązania między starą komunistyczną władzą, jej współczesnymi spadkobiercami oraz Kościołem, odgrywającym wiodącą rolę przy aranżacji, nazwijmy to, umowy. Nie zapominamy także o pokłosiu mniej formalnym, mniej zinstytucjonalizowanym, o ochronnym parasolu „nadbudowy”, bez której sukces rodzimej pierestrojki nie byłby możliwy: likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje wypełnione po brzegi spadkobiercami peerelowskiej propagandy.
Sytuacja zmusza do żelaznej konsekwencji. Nie wolno nam bawić się w sentymenty. Jeśli w rękach wroga pozostawimy choć jedną dziedzinę życia, bolszewicka hydra rychło znów podniesie łeb. Nie wolno nam zapominać o oświacie. To za sprawą edukacji dokonywało się i dokonuje największe spustoszenie w obrębie świadomości. To tu miliony i miliony młodych ludzi, pokolenie za pokoleniem, odbierają najskuteczniejszą lekcję podległości, wyciszania wolnościowego atawizmu, akceptacji zła. Nasze bezlitosne, rewolucyjne oko kierujemy w stronę pedagogicznego ciała: tępiony być musi najdrobniejszy nawet przejaw poddaństwa i tolerancji wobec totalizmu. Szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji. To one przecież decydują o kondycji ideowej przyszłych nauczycieli, urzędników, oficerów, księży i redaktorów, w efekcie – tzw. społeczeństwa.
Dotarliśmy do celu. Nie ma komunizmu. Nie ma ludzi uwikłanych w jego budowę, podtrzymywanie, transformację, a przynajmniej nie zajmują eksponowanych stanowisk. Co mamy w zamian, czym dysponujemy? Cóż dostrzegamy wokół? Pustkę. Po naszej antybolszewickiej stronie jest może kilku, może kilka tuzinów zwolenników. Reszta, czterdziestomilionowy naród, społeczeństwo stoi z boku oniemiałe, z rozdziawioną gębą. Cośmy najlepszego zrobili? Zabiliśmy ich przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Nie mają co ze sobą zrobić, nie wiedzą gdzie się podziać. Katastrofa.
Pisząc „Miejmy nadzieję…”, Józef Mackiewicz był przekonany o możliwości obalenia komunizmu. Szansy upatrywał w spontanicznym zrywie całego społeczeństwa:
„Dałoj sowietskuju włast`!” Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przekroczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym, i wolnym jeszcze ludziom na świecie.
Wierzył, że szary sowiecki obywatel pragnie tylko jednego – zniesienia komunistycznej zarazy. Czy dostatecznie trafnie oszacował siłę oddziaływania bolszewizmu, czy wziął pod uwagę przemiany świadomościowe, które dokonują się w obrębie nie jednego tylko pokolenia, ale dwóch, trzech? Czy zastanawiał się nad mentalną kondycją ludzi, którzy przedbolszewickie czasy znają jedynie z nielubianej na ogół przez młodzież, potwornie zniekształconej historii?
Rzeczywistość roku 1989, jednego z najbardziej nierzeczywistych periodów w dziejach, ujawniła smutną prawdę. Mimo deklaratywnej niechęci do „komuny”, społeczeństwo obojętnie przypatrywało się okrągłostołowym manipulacjom, a ich rezultaty przyjęło z zadowoleniem. Nie było mowy o obaleniu komunizmu, ponieważ podobny slogan nie zagościł w społecznej świadomości. Nie było mowy o powrocie do prebolszewickiej normalności, ponieważ nie sposób powrócić w rejony, w których się nigdy nie było.
Analizując stan społeczeństwa AD 1982, 1989 lub 2008 trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w żadnym z tych okresów nie może być mowy o stanie bolszewickiego zniewolenia, ale o bolszewickiej normalności, stabilizacji. Stan ustrojowy, polityczny, społeczny, etc., do którego miliony mieszkańców peerelu, czy innych podbolszewickich krain, przywykły, dla których jest rzeczą naturalną, banalnie zwyczajną, który bywa jedynie czasem uciążliwy o tyle jednak tylko, o ile uciążliwe bywają kolejne odsłony przeciętnego życia, jest stanem… naturalnym, przyrodzonym, od którego ani się chce wyzwalać, ani uciekać.
Na czym polega ten stan, stan zakorzenienia w bolszewizmie? Przede wszystkim na braku świadomości, że się z owym bolszewizmem nie zerwało, że ciągle jest obecny, aktywny, dominujący. Na bezwolnym przyzwyczajeniu, że świat, w którym żyjemy, tzw. rzeczywistość, nie jest wytworem obiektywnych czynników, ale efektem kreacji, manipulacji, zmaterializowanym postulatem takiej czy innej ideologii. Sztuczność, wirtualność świata nie poraża, nie bulwersuje, nie wywołuje oporu ani gniewu. Jest społecznym rodzajem gry, choć chodzi o realne życie.
Prozaiczne, ludzkie, znane z historii kłamstwo wywołuje kontrakcję jaką jest naturalna potrzeba dążenia do prawdy. Bolszewicy doskonale poradzili sobie z tą tendencją. Ich kłamstwo przestało być. Stało się rzeczywistością, tyle że o odwróconym wektorze. Bolszewicy nie przynoszą kłamstwa, ale swój nowy wynalazek. Pod wpływem hipnozy strachu czy zwykłej propagandy, obdarowują nim całe społeczeństwo niczym nową ewangelią. Stara, zakorzeniona w historii rzeczywistość przestaje istnieć. Mija dekada, pokolenie, dwa i już nikt nie pamięta jak było kiedyś.
Co oznaczał pamiętny rok 1989 dla grona wyznawców? Upadek komunizmu, przepędzenie bolszewików? Czy stało się tak wbrew czy zgodnie z wolą społeczeństwa? Pytanie niby to retoryczne. Minęły cztery lata i to samo społeczeństwo postanowiło zerwać z fikcją rzekomo upadłego komunizmu, głosując zdecydowanie na jego przedstawicieli. Po kolejnych dwóch latach ulubieńcem tłumu stał się jeden z czołowych komunistów, obejmując stanowisko „prezydenta”. Jego popularność sięgnęła siedemdziesięciu i więcej procent. Czy był to tylko kaprys zmaltretowanego transformacją społeczeństwa? Czy też, wobec iluzoryczności „rewolucji”, szyldy partyjnych demagogów i aparatczyków, pod którymi uprawiają swój proceder, przestały mieć znaczenie?
Rok 1989 spłynął z kart historii jak nie przymierzając woda po kaczce. Przestał się liczyć, gdy sympatie społeczeństwa odwróciły się od samozwańczych „obalaczy komuny” na rzecz dawnych panów. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby ujawnić wstydliwe przywiązanie. Nie licząc porzucenia zgrzebnych atrybutów socjalizmu, uprzykrzających życie peerelowskim obywatelom, nie dokonał się żaden przełom, żaden zwrot historii. Co najwyżej rzeczywistość stała się jeszcze bardziej surrealistyczna, a bolszewicy odnieśli kolejne zwycięstwo.
Komunizm nie upadł, tak jak najpewniej nie upadnie w lipcu 2008 roku, ponieważ nie mogła tego dokonać grupka w taki czy inny sposób ubezwłasnowolnionych opozycjonistów, z których zresztą większość pałała mniej lub bardziej utajoną sympatią do socjalizmu, byleby z ludzkim, nie zamordystycznym, obliczem. Nie zrobiło tego społeczeństwo, ponieważ podobny zamysł nigdy nie zagościł w jego mentalności. Nie upadł na życzenie samych komunistów, choć ta absurdalna teza zdaje się być nawet całkiem popularna.
Józef Mackiewicz wierzył w przebudzenie. Wierzył, że społeczeństwo samoistnie może otrząsnąć się z bolszewickiego zniewolenia i obalić komunistyczne panowanie. Choć widział i rozumiał proces bolszewizacji, podważał jego trwałość. Gdy obserwuje się historię ostatnich 20 lat, łatwość z jaką społeczeństwo przełknęło fikcję rzekomego upadku komunizmu, marazm i obojętność towarzyszące kolejnym politycznym wyborom, można nabrać wątpliwości, czy owa Mackiewiczowska wiara skrojona została wedle słusznej miary, a „przywrócenie rozsądku”, o którym pisał, kiedykolwiek nastąpi.
Wyobraźmy sobie przez moment całkiem nieprawdopodobną historię. Jest lipiec roku 2008 – znika komunizm, w sposób realny, niekwestionowany, prawdziwy. Owo zniknięcie nie ma nic wspólnego z rokiem 1989 – tamto było fikcją, prowokacją, okrutnym żartem bolszewików. To obecne jest realne, choć tylko umowne, spreparowane na potrzeby niniejszego tekstu. Nie ma… komunizmu. Przestał istnieć i choć nie wiemy, czy kiedy jeszcze nie powróci, możemy poczuć się prawdziwie wolni, raczej uwolnieni z jego natrętnego towarzystwa. Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie tego oczekiwaliśmy?
Cóż to właściwie oznacza „upadły komunizm”, w naszym zaściankowym peerelu? Niewątpliwie zniesienie wszelkich instytucji. Zatem rządu, prezydenta, parlamentu, wymiaru sprawiedliwości, policji, wojska, administracji lokalnej, instytucji podatkowych, wszelkich innych, jeśli tu do tej pory nie zostały wymienione, elementów władzy państwa nad obywatelem. Nie wydaje się, aby zwyczajne przytupnięcie nogą mogło wystarczyć dla realizacji tego zadania, ale nie to jest w tej chwili przedmiotem naszego zainteresowania.
Zgładzenie tych instytucji to zaledwie początek i wcale nie najważniejszy punkt programu. Komunistyczne instytucje, o których mowa powyżej, są jedynie fasadą, wytworem i spuścizną czegoś znacznie potężniejszego, za to mniej podatnego na analizę i dotyk ciekawskich oczu obserwatora – są wytworem arrangementu, umowy, spisku, prowokacji, jak kto woli, tak niech sobie nazywa. Nie wolno zapominać, że świat, który mamy przed oczami, nie jest realny, jest tworem sztucznym, z wirtualnymi prezydentami, premierami, sądami czy wojskiem.
Likwidujemy zatem arrangement, niepozorny konsensus, który obowiązuje już od prawie dwudziestu lat. Rozrywamy powiązania między starą komunistyczną władzą, jej współczesnymi spadkobiercami oraz Kościołem, odgrywającym wiodącą rolę przy aranżacji, nazwijmy to, umowy. Nie zapominamy także o pokłosiu mniej formalnym, mniej zinstytucjonalizowanym, o ochronnym parasolu „nadbudowy”, bez której sukces rodzimej pierestrojki nie byłby możliwy: likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje wypełnione po brzegi spadkobiercami peerelowskiej propagandy.
Sytuacja zmusza do żelaznej konsekwencji. Nie wolno nam bawić się w sentymenty. Jeśli w rękach wroga pozostawimy choć jedną dziedzinę życia, bolszewicka hydra rychło znów podniesie łeb. Nie wolno nam zapominać o oświacie. To za sprawą edukacji dokonywało się i dokonuje największe spustoszenie w obrębie świadomości. To tu miliony i miliony młodych ludzi, pokolenie za pokoleniem, odbierają najskuteczniejszą lekcję podległości, wyciszania wolnościowego atawizmu, akceptacji zła. Nasze bezlitosne, rewolucyjne oko kierujemy w stronę pedagogicznego ciała: tępiony być musi najdrobniejszy nawet przejaw poddaństwa i tolerancji wobec totalizmu. Szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji. To one przecież decydują o kondycji ideowej przyszłych nauczycieli, urzędników, oficerów, księży i redaktorów, w efekcie – tzw. społeczeństwa.
Dotarliśmy do celu. Nie ma komunizmu. Nie ma ludzi uwikłanych w jego budowę, podtrzymywanie, transformację, a przynajmniej nie zajmują eksponowanych stanowisk. Co mamy w zamian, czym dysponujemy? Cóż dostrzegamy wokół? Pustkę. Po naszej antybolszewickiej stronie jest może kilku, może kilka tuzinów zwolenników. Reszta, czterdziestomilionowy naród, społeczeństwo stoi z boku oniemiałe, z rozdziawioną gębą. Cośmy najlepszego zrobili? Zabiliśmy ich przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Nie mają co ze sobą zrobić, nie wiedzą gdzie się podziać. Katastrofa.
Pisząc „Miejmy nadzieję…”, Józef Mackiewicz był przekonany o możliwości obalenia komunizmu. Szansy upatrywał w spontanicznym zrywie całego społeczeństwa:
„Dałoj sowietskuju włast`!” Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przekroczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym, i wolnym jeszcze ludziom na świecie.
Wierzył, że szary sowiecki obywatel pragnie tylko jednego – zniesienia komunistycznej zarazy. Czy dostatecznie trafnie oszacował siłę oddziaływania bolszewizmu, czy wziął pod uwagę przemiany świadomościowe, które dokonują się w obrębie nie jednego tylko pokolenia, ale dwóch, trzech? Czy zastanawiał się nad mentalną kondycją ludzi, którzy przedbolszewickie czasy znają jedynie z nielubianej na ogół przez młodzież, potwornie zniekształconej historii?
Rzeczywistość roku 1989, jednego z najbardziej nierzeczywistych periodów w dziejach, ujawniła smutną prawdę. Mimo deklaratywnej niechęci do „komuny”, społeczeństwo obojętnie przypatrywało się okrągłostołowym manipulacjom, a ich rezultaty przyjęło z zadowoleniem. Nie było mowy o obaleniu komunizmu, ponieważ podobny slogan nie zagościł w społecznej świadomości. Nie było mowy o powrocie do prebolszewickiej normalności, ponieważ nie sposób powrócić w rejony, w których się nigdy nie było.
Analizując stan społeczeństwa AD 1982, 1989 lub 2008 trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w żadnym z tych okresów nie może być mowy o stanie bolszewickiego zniewolenia, ale o bolszewickiej normalności, stabilizacji. Stan ustrojowy, polityczny, społeczny, etc., do którego miliony mieszkańców peerelu, czy innych podbolszewickich krain, przywykły, dla których jest rzeczą naturalną, banalnie zwyczajną, który bywa jedynie czasem uciążliwy o tyle jednak tylko, o ile uciążliwe bywają kolejne odsłony przeciętnego życia, jest stanem… naturalnym, przyrodzonym, od którego ani się chce wyzwalać, ani uciekać.
Na czym polega ten stan, stan zakorzenienia w bolszewizmie? Przede wszystkim na braku świadomości, że się z owym bolszewizmem nie zerwało, że ciągle jest obecny, aktywny, dominujący. Na bezwolnym przyzwyczajeniu, że świat, w którym żyjemy, tzw. rzeczywistość, nie jest wytworem obiektywnych czynników, ale efektem kreacji, manipulacji, zmaterializowanym postulatem takiej czy innej ideologii. Sztuczność, wirtualność świata nie poraża, nie bulwersuje, nie wywołuje oporu ani gniewu. Jest społecznym rodzajem gry, choć chodzi o realne życie.
Prozaiczne, ludzkie, znane z historii kłamstwo wywołuje kontrakcję jaką jest naturalna potrzeba dążenia do prawdy. Bolszewicy doskonale poradzili sobie z tą tendencją. Ich kłamstwo przestało być. Stało się rzeczywistością, tyle że o odwróconym wektorze. Bolszewicy nie przynoszą kłamstwa, ale swój nowy wynalazek. Pod wpływem hipnozy strachu czy zwykłej propagandy, obdarowują nim całe społeczeństwo niczym nową ewangelią. Stara, zakorzeniona w historii rzeczywistość przestaje istnieć. Mija dekada, pokolenie, dwa i już nikt nie pamięta jak było kiedyś.
Co oznaczał pamiętny rok 1989 dla grona wyznawców? Upadek komunizmu, przepędzenie bolszewików? Czy stało się tak wbrew czy zgodnie z wolą społeczeństwa? Pytanie niby to retoryczne. Minęły cztery lata i to samo społeczeństwo postanowiło zerwać z fikcją rzekomo upadłego komunizmu, głosując zdecydowanie na jego przedstawicieli. Po kolejnych dwóch latach ulubieńcem tłumu stał się jeden z czołowych komunistów, obejmując stanowisko „prezydenta”. Jego popularność sięgnęła siedemdziesięciu i więcej procent. Czy był to tylko kaprys zmaltretowanego transformacją społeczeństwa? Czy też, wobec iluzoryczności „rewolucji”, szyldy partyjnych demagogów i aparatczyków, pod którymi uprawiają swój proceder, przestały mieć znaczenie?
Rok 1989 spłynął z kart historii jak nie przymierzając woda po kaczce. Przestał się liczyć, gdy sympatie społeczeństwa odwróciły się od samozwańczych „obalaczy komuny” na rzecz dawnych panów. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby ujawnić wstydliwe przywiązanie. Nie licząc porzucenia zgrzebnych atrybutów socjalizmu, uprzykrzających życie peerelowskim obywatelom, nie dokonał się żaden przełom, żaden zwrot historii. Co najwyżej rzeczywistość stała się jeszcze bardziej surrealistyczna, a bolszewicy odnieśli kolejne zwycięstwo.
Komunizm nie upadł, tak jak najpewniej nie upadnie w lipcu 2008 roku, ponieważ nie mogła tego dokonać grupka w taki czy inny sposób ubezwłasnowolnionych opozycjonistów, z których zresztą większość pałała mniej lub bardziej utajoną sympatią do socjalizmu, byleby z ludzkim, nie zamordystycznym, obliczem. Nie zrobiło tego społeczeństwo, ponieważ podobny zamysł nigdy nie zagościł w jego mentalności. Nie upadł na życzenie samych komunistów, choć ta absurdalna teza zdaje się być nawet całkiem popularna.
Józef Mackiewicz wierzył w przebudzenie. Wierzył, że społeczeństwo samoistnie może otrząsnąć się z bolszewickiego zniewolenia i obalić komunistyczne panowanie. Choć widział i rozumiał proces bolszewizacji, podważał jego trwałość. Gdy obserwuje się historię ostatnich 20 lat, łatwość z jaką społeczeństwo przełknęło fikcję rzekomego upadku komunizmu, marazm i obojętność towarzyszące kolejnym politycznym wyborom, można nabrać wątpliwości, czy owa Mackiewiczowska wiara skrojona została wedle słusznej miary, a „przywrócenie rozsądku”, o którym pisał, kiedykolwiek nastąpi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)