Przypuśćmy, że chcemy potężnie naruszyć, a potem pokonać starą i potężną cywilizację, obcą nam kulturowo i w dodatku wrogą ideologicznie, bo sprzeczną z podstawami naszej. Nie zrobimy tego żołnierzami i czołgami, ponieważ oni mają więcej. Mają też broń lepszą i potężniejszą. Nie mamy szans. Cóż więc nam pozostaje? Erozja, czyli na pozór pozytywne działanie, prowadzące do erozji wrogiego systemu. Potrzebne nam będzie kilka narzędzi: pieniądze, ludzie, media i strach. Nie stosujemy ich od razu. Po kolei. Czekamy. Jesteśmy cierpliwi.
Zacznijmy od pieniędzy.
Na szczęście mamy skarb, którego nasi adwersarze potrzebują niczym wody. Niczym powietrza. I mamy coś jeszcze: tamten wrogi świat nie jest jednością. Jest podzielony. Dwa potężne mocarstwa zwalczają się ustawicznie. To drugie, zostawimy na razie w spokoju. Nasze cele są wspólne, a ono w swojej masie przypomina trochę nasz sposób zarządzania społeczeństwem. Pozwalamy więc, by oba mocarstwa eksploatowały nasz skarby, budowały nam infrastrukturę, ustanawiały rządy ludzi, którzy wydają się im przychylni, sprzedawali broń i zwalczały nawzajem wpływy drugiego.
Ułatwiamy im to.
Pieniądze płyną do nich, a nieliczni wybrani korzystają z tych środków bez zahamowani. Wroga cywilizacja jest zadowolona i nie zauważyła, że wraz z pieniędzmi płyną ludzie. Najpierw zwykli. Kazaliśmy im przyjmować zewnętrzne objawy tamtej kultury. Wrogowie nazwali to asymilacją. Nasi pionierzy ściągają innych. Zakładają rodziny. Ich dzieci chodzą do ich szkół, studiują na ich uczelniach, żenią się z ich kobietami, powoli wchodzą w ich struktury polityczne, opanowują związki zawodowe. Noszą ich stroje. Wybaczamy im to wszystko, bo wiemy, że stali się bojownikami naszej wiary, a ona pozwala na przywdziewanie masek. Przyjdzie czas, a wyjmą dywany modlitewne i pokłonią się otwarcie w stronę Świętego Miasta.
Nadchodzi drugie pokolenie.
Już nadeszło. Mamy więc naszych ludzi. Teraz tworzymy pozostałych. Pieniądze przynoszą efekt. Operacje finansowe pomnażają nasze zyski. Nie inwestujemy ich u siebie. Po co? Chcemy przecież wygrać wojnę. Wszystko pozostanie u nich. Niech im się tak wydaje. Powoli budujemy wpływy w mediach, instytutach naukowych zajmujących się społeczeństwem, ruchach społecznych, które buntują się przeciw staremu porządkowi. Teraz możemy podkreślać nierówność, neokolonializm, rasizm. Powstają na tej bazie partie polityczne. Finansujemy je. Partie tradycyjne bronią się, więc część działaczy przyjmuje nowe prądy. Im też pomagamy. Tu mamy sojusznika: jedno z mocarstw. To bardziej zacofane. Z przyjemnością uderzy w integralność ideologiczną swojego przeciwnika, który zapomniał już, co jest strach i niedostatek.
Nie chce tego wiedzieć.
Ekologia urasta do rozmiarów racji stanu. Podoba nam się to, ponieważ wspaniale można to wykorzystać przeciwko starej cywilizacji. Ludzie chcą żyć. Chcą korzystać i bawić się wesoło. Pielęgnujemy więc, wsobność oraz egoizm. Finansujemy wzorce proste i przewidywalne. Nazywamy to szumnie kulturą. Im więcej ludzi sztuki potępi własne korzenie, tym lepiej. Potępiamy rasizm. Obwiniamy ich za  wszystko. Tylko obcy może być niewinny. Oni zawsze są winni. Pilnujemy jednocześnie, by nikomu nie przyszła do głowy idea zastąpienia naszego skarbu innym źródłem. Nasze pieniądze stworzyły grupy świetnie strzegące naszego skarbu. Lepiej niż my sami. Nadszedł czas na uderzenie w to, co spaja każde społeczeństwo.
Nadszedł czas na zniszczenie pojęcia rodziny.
Najpierw instytucja powszechna, na której stoi tamta cywilizacja. Jak każda, stworzona przez człowieka, popełnia błędy. Nie większe niż inni. Nie tyle co inni. Nawet mniej. Nam chodzi o to, by te błędy nagłośnić. Rozdmuchać tak, by ludzie nie widzieli już właściwej idei, a tylko wypaczenia, wyolbrzymione i przerysowane. Tak też się dzieje. Najpierw wolno, nieśmiało, potem rusza lawina. Po to przecież finansowaliśmy po cichu media, instytucje kulturalne, wydawców, organizacje społeczne, polityków.
Dopóki koncerny odnotowują zysk, nikt nic nie zauważy.
Jednocześnie wspieramy niewidzialni, wszystko to, co u nas karane jest śmiercią. Aborcja, homoseksualizm, eutanazja, wolna miłość, tak ceniona przez młodzieżowych idoli, związki bez zobowiązań, by spadała ich populacja, kwestionowanie płciowości, poparte sponsorowanymi badaniami naukowymi. Dodamy jeszcze działania polityczne, wzmagające poziom biedoty, by rodzin nie opłacało się im zakładać i czekamy. W końcu, pozostaną tylko nasze klany, bo oni będą zapijać smutki w barach, oglądać mecze i kochać się krótko. Jak zwierzęta.
Mamy ludzi. Mamy media. Mamy rodziny.
Teraz przyszedł czas na strach. Doprowadziliśmy do jednego wydarzenia, które ich zszokowało. Uderzyli więc, najpierw w najmniej ważny element naszego świata. Nie straciliśmy nic, lecz to uderzenie wzmogło nienawiść do nich. Następnie uderzyli raz jeszcze. Tym razem w jednego z naszych. Nie szkodzi. Za bardzo uwierzył w swoją unikalność. Uderzyli i wprowadzili chaos. Jeszcze niewielki, choć już znaczący. To za mało. Mówią wciąż o demokracji. Nie więc, wprowadza swoją demokrację.
I stało się.
Obalili rządy mocne i stabilne. Nie zawsze zgodne z naszymi ideami. Niech sczezną. Na miejsce obalonych nie przyszła jednak ich demokracja, lecz armia wojowników okrutnych i oddanych sprawie. Jest ich coraz więcej. I u nich przybywa naszych rycerzy, a oni wciąż rozprawiają o równości i braterstwie. Ziarno wyrosło pięknie. Nadchodzi czas żniw.
Ten tekst nie jest żadną analizą i proszę o potraktowanie go, jako konspektu powieści lub scenariusza filmu. Napisałem go po lekturze rozpraw i artykułów, pochodzących z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku oraz znanych wszystkim analiz działań potężnych służb specjalnych równie potężnego kraju. Wszystko jest dostępne w kilku znanych językach europejskich.
Piotr Wroński
Piotr Wroński - fot. Julita SzewczykPułkownik Piotr Wroński, pracownik I Departamentu SB, a w III RP oficer UOP i Agencji Wywiadu jest autorem powieści z kluczem „Spisek założycielski. Historia jednego morderstwa” odsłaniającej kulisy działalności bezpieki, w tym m.in. morderstwa bł. ks Jerzego Popiełuszki.