n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, sierpnia 28, 2011

cena t a m t e g o złota



Janusz Wróbel, IPN Łódź    http://www.ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=345&id=5518&poz=2

 
Wojenne losy polskiego złota
 


Rząd polski od czasu reformy monetarnej Władysława Grabskiego przywiązywał wielką wagę do stabilizacji waluty. Jednym z najważniejszych czynników gwarantujących siłę złotówki były odpowiednio wysokie rezerwy złota. Gromadził je Bank Polski utworzony w 1924 r., w formie prywatnej spółki akcyjnej. Jego obowiązkiem była emisja waluty polskiej oraz utrzymywanie stałego kursu wymiany. Starano się to zapewnić dzięki zgromadzeniu odpowiednio wysokich rezerw złota i obcych walut.


Według oficjalnych danych z sierpnia 1939 r. Bank Polski posiadał złoto w sztabach o łącznej wadze prawie 38 ton, a ponadto sporo złotych monet [1].
W obliczu nadciągającej wojny z Niemcami podjęto odpowiednie kroki, aby złoto zabezpieczyć. Część złota znajdującego się w warszawskim skarbcu Banku Polskiego postanowiono wyekspediować do oddziałów terenowych położonych we wschodniej części kraju. W czerwcu i lipcu 1939 r. cztery transporty pojechały do oddziałów banku w Siedlcach, Brześciu nad Bugiem, Zamościu i Lublinie. Ponadto w twierdzy brzeskiej przygotowano specjalne pomieszczenia, dokąd miano w razie potrzeby ewakuować całe złoto z Warszawy. Jeszcze przed wybuchem wojny zastanawiano się, czy nie wywieźć go na Zachód, gdzie złożone w bankach francuskich, angielskich i amerykańskich byłoby całkowicie bezpieczne. Na ten temat panowały jednak rozbieżne opinie. O ile kierownictwo Banku Polskiego pomysł ten popierało, o tyle sprzeciwiał się temu wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, który obawiał się, że w niesprzyjających okolicznościach polskie złoto łatwo mogłoby paść ofiarą sekwestru. Niewątpliwie w dyskusjach nad tym zagadnieniem brano pod uwagę doświadczenia z okresu pierwszej wojny światowej, kiedy to Rosja dysponująca ogromnymi rezerwami złotego kruszcu przechowywanego w krajowych bankach miała duże problemy z wykorzystaniem ich do sfinansowania zakupów broni na Zachodzie. Rosjanie musieli uciec się do transportowania złota drogą morską, co w warunkach wojennych wiązało się z dużym ryzykiem [2].
Do wybuchu wojny, mimo podejmowanych prób, plany wywiezienia złota z Polski nie zostały zrealizowane. Z oczywistych względów odrzucono pomysł transportu złota drogą lądową przez Niemcy. Nie wywieziono go również nowoczesnymi samolotami pasażerskimi LOT-u, gdyż nie zdołano załatwić wszystkich formalności związanych z międzylądowaniem w krajach skandynawskich. Według stanu z 1 września 1939 r. zasoby złota Banku Polskiego były ogółem warte 463,6 mln złotych, to jest około 87 mln ówczesnych dolarów amerykańskich. Z tego złoto wartości 193 mln zł znajdowało się nadal w skarbcu centralnym w Warszawie. Sztaby wartości 170 mln zł przechowywano w Brześciu nad Bugiem, Lublinie, Siedlcach i Zamościu, a złoto wartości nieco ponad 100 mln zł znajdowało się w depozytach Banku Polskiego ulokowanych od dawna za granicą, głównie w Banku Francji, Banku Anglii oraz bankach amerykańskich i szwajcarskich [3]. Tak więc zasadnicza część złotego skarbu Rzeczypospolitej znajdowała się nadal w kraju. W pierwszych dniach wojny ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo rezerw złotego kruszcu zdali sobie sprawę z faktu, że wojska niemieckie zbliżają się do stolicy szybciej, niż tego się spodziewano. Uznano, że nie ma chwili do stracenia i należy natychmiast podjąć decyzję o ewakuacji zasobów przechowywanych w podziemiach Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej.
4 września autobusami należącymi do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych wywieziono do Brześcia 15 ton złota wartości 80 mln zł. Tegoż dnia u premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego zjawili się pułkownicy Ignacy Matuszewski i Adam Koc oraz były minister handlu Henryk Floyar-Rajchman. Oświadczyli, że działają z upoważnienia wicepremiera i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego, i zażądali pomocy w zorganizowaniu ewakuacji złota z Warszawy. Premier w pełni podzielił ich troskę o bezpieczeństwo skarbu Rzeczypospolitej i wydał im specjalne glejty gwarantujące pomoc wszystkich organów państwowych w przeprowadzeniu tej ważnej misji. Nad bezpieczeństwem operacji czuwali urzędnicy Banku Polskiego uzbrojeni w broń krótką oraz strażnicy bankowi. Okazało się jednak, że obiecanych samochodów było zbyt mało, aby wywieźć wszystko jednym transportem. W nocy z 4 na 5 września pierwsza partia złota z Warszawy dotarła do Lublina, szybko ją rozładowano i auta wróciły do Warszawy po resztę złota. 5 września druga kolumna opuściła stolicę, napotykając na szosach ogromne trudności. Drogi były zatarasowane wszelkiego rodzaju pojazdami, wszędzie panował niesamowity chaos, trwały ataki lotnictwa niemieckiego. Mimo to kolumna z transportem złota dotarła do Lublina, gdzie spodziewano się dłuższego postoju.
Okazało się, że były to złudne nadzieje. Niemcy parli na wschód, oskrzydlając polskie armie od północy i południa. W tej sytuacji nakazano dalszą ewakuację złota w kierunku południowo-wschodnim. Uznano, że nowym miejscem przechowania skarbu Banku Polskiego będzie Łuck. W nocy z 7 na 8 września 30 autobusów i samochodów osobowych przewiozło tam całe złoto znajdujące się w Lublinie. Zatrzymano się na dłuższy odpoczynek.
Wydarzenia wojenne rozwijały się jednak w takim tempie, że zaczęto myśleć o całkowitej ewakuacji wszelkich zasobów kruszcu poza granicę Polski. Do przygotowań przystąpiono wszędzie tam, gdzie znajdowało się złoto, a więc nie tylko w Łucku, ale również w Brześciu nad Bugiem, Siedlcach i Zamościu. Między 7 a 9 września drogą kolejową przewieziono do Śniatynia przy granicy z Rumunią cały zapas złota przechowywany dotąd w Brześciu oraz w Łucku. Tam też dotarło złoto z Zamościa. 13 września w Śniatyniu zebrano całość złota Banku Polskiego z wyjątkiem 3817 kg złota wartości ponad 22 milionów złotych, które pozostawiono w Dubnie do dyspozycji rządu polskiego.
Teraz należało załatwić na drodze dyplomatycznej kwestię tranzytu polskiego złota przez terytorium Rumunii. Sprawa nie była wcale prosta. Wprawdzie kraj ten był formalnie związany sojuszem z Polską od 1921 r., ale jego ostrze wymierzone było nie przeciwko Niemcom, a Związkowi Sowieckiemu. Ponadto Bukareszt był pod stałym naciskiem Berlina i Moskwy, które nalegały, aby rząd rumuński nie zezwalał na tranzyt ludzi i towarów z Polski na Zachód i odwrotnie. Z każdym dniem, wraz z pogarszaniem się sytuacji militarnej Polski, stanowisko Rumunii było coraz trudniejsze, w coraz mniejszym stopniu mogła ona ignorować naciski niemieckie i sowieckie.
Ambasada Rzeczypospolitej w Bukareszcie, powiadomiona o planach ewakuacji polskiego złota przez Rumunię, rozpoczęła energiczne starania o uzyskanie na nią zgody rządu rumuńskiego. Polaków wspierali w tych staraniach ambasadorzy Francji i Wielkiej Brytanii, również zainteresowani tym, aby polskie złoto nie wpadło w ręce niemieckie.
Wysiłki dyplomatyczne okazały się skuteczne i ambasador Roger Raczyński zawiadomił władze polskie, że Rumuni zgadzają się na przewóz polskiego złota do portu w Konstancy nad Morzem Czarnym, gdzie oczekiwać miały statki alianckie. Rumuni stawiali jednak jeden warunek; cały transport miał odbyć się w ciągu 48 godzin.
Po polskiej stronie granicy rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do ewakuacji. W nocy z 13 na 14 września załadowano na stacji w Śniatyniu całość złota do dziewięciu wagonów towarowych. Każdy wagon opatrzono trzema rodzajami plomb i zamknięto na kłódki. Pół godziny po północy pociąg przekroczył granicę i ruszył w kierunku Konstancy. Przez cały czas był eskortowany przez rumuńskich policjantów i polski personel Banku Polskiego. 15 września, krótko po północy, „złoty” pociąg był już w Konstancy. Na miejscu okazało się jednak, że nie ma statku, który mógłby natychmiast zabrać ładunek. Przewlekanie sprawy było bardzo niebezpieczne, gdyż Niemcy wpadli już na trop polskiego złota i zaczęli energiczne starania, aby je zatrzymać. 14 września poseł niemiecki w Bukareszcie Wilhelm Fabricius na spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu złożył protest przeciwko łamaniu przez ten kraj neutralności. Niemiecki dyplomata domagał się, aby Rumuni złoto traktowali jak materiał wojenny. Rumuński minister udał, że o sprawie przewozu złota nic konkretnego nie wie, ale obiecał przeprowadzić odpowiednie dochodzenie. Przyjęta przez niego taktyka była korzystna dla Polski, dawała bowiem czas na wywiezienie złota z Konstancy.
Warto w tym miejscu dodać, że w tym samym czasie Polskę opuściło kierownictwo Banku Polskiego, a poza złotem wywieziono papiery wartościowe oraz klisze umożliwiające druk banknotów. O ile ewakuacja złota była w pełni uzasadniona, o tyle, jeśli chodzi o wyjazd dyrekcji banku i wywiezienie klisz, opinie specjalistów do dziś są podzielone. Niektórzy uważają, że miało to negatywne następstwa gospodarcze dla okupowanego kraju, doprowadziło do próżni walutowej i ułatwiło okupantowi ograbienie ludności [4].
14 września do Konstancy wpłynął mały tankowiec „Eocene” o wyporności zaledwie 4 tys. ton. Statek był zarejestrowany w Hongkongu i wykonywał zlecenia amerykańskiej firmy naftowej. Jego dowódca kpt. Brett sądził, że w Konstancy czeka go rutynowy załadunek paliwa, tymczasem odwiedził go konsul brytyjski, który poprosił o zabranie kilkudziesięciu ton polskiego złota. Kapitan Brett nie miał nawet czasu dobrze przemyśleć ryzyka związanego z tą sprawą, gdyż konsul dał mu pięć minut na zastanowienie. Na szczęście dla Polaków wyraził zgodę. Złoto załadowano na pokład statku i wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby opuścił Rumunię.
Okazało się jednak, że miejscowi urzędnicy nie wyrażali zgody na opuszczenie portu, twierdząc, że nie wszystkie formalności zostały załatwione. Polacy podejrzewali, że jest to wynik niemieckich nacisków. Czekanie na wyjaśnienie wszystkich wątpliwości i oficjalną zgodę zarządu portu w Konstancy było niebezpieczne, z drugiej jednak strony ryzykowne było również samowolne opuszczenie portu. Obawiano się, że może nastąpić atak lotniczy bądź interwencja marynarki wojennej. Ostatecznie jednak uznano, że lepiej podjąć ryzyko na morzu niż bezczynnie czekać, aż Niemcy położą rękę na polskim złocie.
„Eocene” podniósł kotwicę i nie pytając nikogo o zgodę, odpłynął na południe w kierunku cieśnin tureckich. Kpt. Brett trzymał statek możliwie blisko brzegu, tak aby w przypadku storpedowania osadzić go na mieliźnie i uratować złoto. Na szczęście nic złego się nie stało i już 16 września statek wpłynął do tureckiego portu pod Stambułem.
Nie ulega wątpliwości, że wywiezienie złota z Polski nie byłoby możliwe bez życzliwości Rumunów. Ich stanowisko wywołało wściekłość Niemców. Ambasador Fabricius oświadczył ministrowi Gafencu, że Rumunia „dopuściła się ciężkiego naruszenia neutralności, co nigdy więcej nie powinno się powtórzyć” [5].
Kolejnym zadaniem, jakie stanęło przed opiekunami transportu, było wyjaśnienie stanowiska Turcji, która sprawowała kontrolę nad cieśninami czarnomorskimi i mogła bez trudu zatrzymać transport polskiego złota. Do akcji przystąpił ambasador polski w Ankarze Michał Sokolnicki, mający zresztą od lat bardzo dobre stosunki z najwyższymi czynnikami Republiki Tureckiej. Po rozmowach z ministrem spraw zagranicznych Sükrü Saracoglu stanowisko władz w Ankarze wyjaśniło się. Turcja godziła się na tranzyt polskiego złota.
Ze względów bezpieczeństwa zdecydowano przetransportować polskie złoto drogą kolejową do Syrii. Wydawało się to rozwiązaniem najbardziej sensownym, gdyż dalsza podróż morska mogła się okazać ryzykowna, zwłaszcza że na Morzu Śródziemnym operowały już niemieckie U-booty. Nie można też było wykluczyć sabotażu agentów niemieckiego lub sowieckiego wywiadu.
20 września sztaby złota z pokładu tankowca przeniesiono do wagonów specjalnego pociągu podstawionego przez władze tureckie. 22 września transport kolejowy bez przeszkód przybył do granicy syryjskiej, gdzie ochronę cennego ładunku przejęli Francuzi. W dwa dni później polskie złoto dotarło do Bejrutu.
Cały polski personel prowadzący ewakuację mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. Złoto Banku Polskiego znalazło się na terytorium podległym sojuszniczej Francji.
Wywiezienie skarbu Banku Polskiego uznać trzeba niewątpliwie za duży sukces. Ocalono ważny składnik majątku narodowego. Było to tym istotniejsze, że od pierwszych dni okupacji na ziemiach polskich obydwaj okupanci bezwzględnie grabili mienie. Tylko na obszarze Generalnego Gubernatorstwa do początku 1940 r. Niemcy zabrali z sejfów bankowych dewizy i różne inne kosztowności (także biżuterię) na kwotę 2 238 149 marek, w tym 276 559 dolarów amerykańskich. Samych metali szlachetnych wywieziono do Niemiec 28 ton. Łupem Niemców padły też dzieła sztuki. Naziści zagarnęli między innymi trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji Czartoryskich (Damę z gronostajem Leonarda da Vinci, Portret młodzieńca Rafaela i Pejzaż z dobrym Samarytaninem Rembrandta) [6]. Dodać trzeba, że dla Berlina wymknięcie się transportu złota Banku Polskiego oznaczało także utratę ważnego atutu w ewentualnych rozmowach na temat utworzenia kolaboracyjnego rządu polskiego czy rokowaniach z mocarstwami zachodnimi, czego jeszcze wówczas nie wykluczano.
Z chwilą dotarcia transportu do Bejrutu wydawało się, że odyseja złota Banku Polskiego dobiegła szczęśliwego końca. Mało kto zdawał sobie jednak sprawę z tego, że zakończył się tylko pierwszy jej etap.
Władze polskie zastanawiały się, co zrobić dalej ze złotem. Przeważało stanowisko, że trzeba je przewieźć do Francji, gdzie tworzył się rząd polski na uchodźstwie pod kierownictwem gen. Władysława Sikorskiego i gdzie formowała się już armia polska. Tego samego zdania były władze francuskie, które wyznaczyły do przewozu złota krążownik „Emile Bertin”. 23 września w porcie bejruckim zaczęto przeładunek skrzyń, a już 27 września krążownik był w Tulonie, gdzie złoto wyładowano i tymczasowo złożono w tamtejszym silnie strzeżonym arsenale francuskiej marynarki wojennej.
W Bejrucie pozostała jednak druga partia złota, którą także skierowano do Tulonu, tym razem na pokładach dwóch szybkich niszczycieli. W początkach października 1939 r. skarb Rzeczypospolitej znowu był w jednym miejscu, pod kontrolą rządu polskiego.
Jeszcze w tym samym miesiącu przewieziono złoto pod konwojem francuskiej żandarmerii do Nevers nad Loarą w centralnej Francji. Spodziewano się, że tu pozostanie do końca wojny, oczywiście zwycięskiej dla Francji i jej sojuszników. Na razie blisko 34 tony złota spoczęły w podziemnym skarbcu tamtejszego oddziału Banku Francji.
Rząd polski na uchodźstwie podchodził do kwestii polskiego złota bardzo rozważnie, traktując je jako skarb narodu, który powinien być zachowany na potrzeby powojennej odbudowy. Odrzucono pojawiające się co jakiś czas pomysły, aby złoto spieniężyć, utrzymać z niego rząd polski na uchodźstwie i pokryć koszty formowania Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Te wydatki cywilne i wojskowe były pokrywane przez cały czas wojny z kredytów gotówkowych udzielanych przez zachodnich sojuszników [7].
Chociaż na przełomie lat 1939/1940 polscy emigranci we Francji, z premierem Sikorskim na czele, nie wątpili w potęgę Francji i ostateczne zwycięstwo aliantów, przezorni bankowcy zaczęli snuć plany wywiezienia części złota do Anglii lub za ocean do Stanów Zjednoczonych. Rozmowy na ten temat przeciągnęły się aż do 10 maja 1940 r., kiedy to na Francję runęła ofensywa Wehrmachtu. Złoto polskie spoczywające w banku nad Loarą ponownie znalazło się w niebezpieczeństwie. Francuzi obiecywali jednak solennie, że życzeniu Polaków stanie się zadość i złoto zostanie wysłane za ocean.
22 maja 1940 r. rząd polski, nie czekając na wynik ciągle trwających negocjacji polsko-francuskich w tej sprawie, zwrócił się o pomoc do Anglików, a ponadto prosił dowództwo Polskiej Marynarki Wojennej o wyznaczenie statków polskich, które mogłyby podjąć się trudnej i niebezpiecznej misji przewiezienia skarbu Banku Polskiego do Ameryki. Niestety, sprawa ta ślimaczyła się i nic nie zapowiadało, że szybko będzie zakończona, tym bardziej że Francuzi najwyraźniej przegrywali wojnę i tak jak przed rokiem w Polsce, administracja i transport działały coraz gorzej. Dopiero 31 maja Bank Francji wydał polecenie ewakuacji złota polskiego z Nevers do innej miejscowości położonej nieco dalej na zachód [8]. Polacy uważali, że decyzja jest błędna, gdyż w zaistniałej sytuacji należy złoto natychmiast wysłać do Ameryki. Poleceniu sojuszniczych władz nie można było się jednak przeciwstawić i ostatecznie skrzynie złota wydobyto ze skarbca banku w Nevers i załadowano na wagony kolejowe. 3 czerwca złoto dotarło do jednej z miejscowości w południowej Francji, gdzie zaczęto jego rozładunek. Położenie armii francuskiej było na tyle złe, że zanim rozładowano złoto, nadszedł nowy rozkaz, aby je zawieźć do portu Brest na wybrzeżu atlantyckim. Wkrótce i ten rozkaz okazał się nieaktualny i nadeszły nowe instrukcje. Złoto miano wywieźć do portu w Lorient, gdzie podobno oczekiwały statki. Cenny kruszec załadowano do pięciu wagonów i doczepiono do specjalnego pociągu, którym ewakuowano złoto Królestwa Belgii. Transport złota polskiego i belgijskiego dotarł bez przeszkód do Lorient i miał pozostać w tamtejszej bazie morskiej marynarki francuskiej. Nadzieje na stabilizację sytuacji na froncie, na co liczono, okazały się jednak płonne. W okolicach Lorient widać już było objawy paniki, rozchodziły się nawet pogłoski, że Niemcy wysadzili tu desant spadochronowy. Polscy urzędnicy odpowiedzialni za bezpieczeństwo złota Banku Polskiego doszli do wniosku, że niezwłocznie trzeba je wywieźć za ocean, jeśli ma nie wpaść w ręce niemieckie. Starano się skłonić Francuzów do skierowania do Lorient odpowiedniego okrętu, który mógłby przyjąć złoto belgijskie i polskie. Udało się wreszcie uzyskać od wiceadmirała de Laborde rozkaz wysłania do portu w Lorient krążownika pomocniczego „Victor Schölcher”. Znalazł się on w porcie 16 czerwca, a tego samego dnia rząd francuski zdecydował się na kapitulację.
Na szczęście w Lorient o tym jeszcze nie wiedziano. 17 czerwca nad ranem zakończono załadunek złota na krążownik i około południa wyszedł on w morze, klucząc wśród pól minowych postawionych przy wejściu do portu.
Polskie złoto konwojował dyrektor Stefan Michalski z Banku Polskiego, który był przekonany, że statek skieruje się na zachód ku brzegom Stanów Zjednoczonych. Tymczasem ku swemu zdumieniu spostrzegł, że okręt skręcił na południowy zachód. Kapitan okrętu poinformował go, że płynie do Casablanki. 23 czerwca krążownik „Victor Schölcher” szczęśliwie dotarł do Maroka. Polacy nie mogli być jednak tym zachwyceni. Francja skapitulowała i nie było wiadomo, jak nowy rząd rozwiąże kwestię polskiego i belgijskiego złota. Podjęto więc na miejscu w Casablance oraz w Londynie starania, aby skłonić Francuzów do skierowania okrętów ze złotem do wybrzeży amerykańskich. Niedawni sojusznicy realizowali jednak swoją politykę. Wprawdzie krążownik wyszedł ponownie w morze, ale i tym razem nie popłynął na zachód, a na południe. Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Punktem docelowym był Dakar we francuskim Senegalu.
O celu rejsu nie wiedziały władze polskie, które w pośpiechu przeniosły się do Londynu. W ogólnym rozgardiaszu panującym w tych dniach nie zapomniano jednak o złocie Banku Polskiego. Generał Sikorski osobiście interweniował u premiera Winstona Churchilla, prosząc go, aby brytyjska marynarka wojenna zatrzymała statek z polskim złotem. Problem był jednak w tym, że w Londynie nie wiedziano, gdzie jest złoto. Nadchodziły sprzeczne wiadomości: że polskie złoto płynie na pokładzie krążownika „Emile Bertin” do Kanady, że jest transportowane na Martynikę. Sytuacja wyjaśniła się dopiero 30 czerwca, kiedy dotarła do Londynu depesza dyr. Michalskiego nadana za pośrednictwem konsulatu angielskiego w Dakarze, informująca, że w porcie tym rozładowano skarb Banku Polskiego, a także złoto Narodowego Banku Belgii. Rychło jednak i te wiadomości okazały się nieaktualne. Francuzi obawiając się ewentualnej próby odzyskania złota przez marynarkę brytyjską, wysłali je w głąb kraju. Skrzynie ze złotem wywieziono daleko na wschód na obrzeża Sahary, do miasteczka Kayes (obecnie Republika Mali), odległego od Dakaru o prawie 800 km. Powstała w ten sposób zupełnie nowa sytuacja. Złoto wprawdzie nie wpadło w ręce Niemców, co byłoby najgorsze, znalazło się jednak w rękach rządu Vichy, który poszedł na współpracę z Niemcami i w niczym nie chciał się im narażać.
W Londynie, gdzie zainstalował się od nowa polski rząd na uchodźstwie, postanowiono zrobić wszystko, aby złoto z Afryki wydobyć i przetransportować do Ameryki. Szkopuł polegał jednak na tym, że rząd gen. Sikorskiego dysponował nikłymi środkami i we wszystkim musiał polegać na swym jedynym sojuszniku – Wielkiej Brytanii. Polski przywódca wielokrotnie rozmawiał z premierem Churchillem na temat polskiego złota, namawiał go nawet do użycia siły przeciwko Francuzom, jeśli nie będą chcieli dobrowolnie go wydać.
Wkrótce okazało się, że Francja kapitulując przed Hitlerem, musiała uwzględniać niemiecki punkt widzenia także w kwestii złota. Wprawdzie marszałek Philippe Pétain nie zgodził się wydać złota III Rzeszy, ale też zobowiązał się, że nie zostanie ono zwrócone Polakom.
W tej sytuacji zaczęto poważnie rozważać użycie siły. Anglicy długo pozostawali głusi na prośby Polaków w tym względzie, ale w końcu doszli do wniosku, że będzie to korzystne także dla ich interesów. Admiralicja brytyjska opracowała śmiały plan ataku na Dakar. Chodziło głównie o to, aby port ten nie stał się przypadkiem bazą dla niemieckich okrętów podwodnych. Sprawa polskiego złota miała drugorzędne znaczenie.
W końcu września 1940 r. potężna eskadra angielskich pancerników wsparta przez lotniskowiec pojawiła się pod Dakarem z zamiarem opanowania portu. Francuzi nie zamierzali jednak kapitulować i stawili silny opór. Jeden z pancerników został poważnie uszkodzony, a ostrzał artyleryjski i ataki lotnicze na miasto okazały się nieskuteczne, głównie na skutek złej pogody. W tej sytuacji Anglicy zdecydowali się na odwrót. Polskie złoto pozostało więc w nadal w rękach rządu marszałka Pétaina [9].
Fiasko próby zbrojnego odbicia złota Banku Polskiego zmusiło Polaków do ponowienia pertraktacji z Francuzami. Zaczęły się poufne kontakty polskich dyplomatów z rządem marszałka Pétaina. Okazało się, że porozumienie jest możliwe. Francuzi wprawdzie nie godzili się na wydanie polskiego złota znajdującego się w Afryce, ale zaproponowali, że oddadzą do dyspozycji Banku Polskiego złoto Banku Francji zdeponowane w Kanadzie. Rozwiązanie to wydawało się do przyjęcia, ale o dziwo nie zgodzili się na nie Anglicy. Otóż złoto francuskie znajdujące się w Kanadzie tak czy owak było już w rękach Brytyjczyków i mogli z nim zrobić, co tylko chcieli. Przekazanie ich Polakom było niekorzystne dlatego, że Francuzi oddawali złoto, nad którym nie mieli już kontroli. Mogliby też bez przeszkód dysponować złotem polskim w Afryce, a może nawet przekazać je Niemcom. Z punktu widzenia Londynu lepiej było więc, aby wszystko pozostało bez zmian.
Oczywiście bez zgody i pomocy Anglików Polacy nic w sprawie złota zrobić nie mogli, zaczęli więc szukać innego rozwiązania. Przykład dali Belgowie, którzy byli w podobnej sytuacji. Francuzi nie chcieli oddać ich zasobów złota, które znalazły się również w Afryce. W tej sytuacji Belgowie zdecydowali się wytoczyć Bankowi Francji proces przed sądem amerykańskim w Nowym Jorku. Rozwiązanie to było o tyle trafne, że w bankach amerykańskich spoczywały znaczne depozyty francuskiego złota, które w przypadku pomyślnego wyroku można było przejąć. Podobnie postąpili Polacy.
Nie było szansy, aby polskie złoto wydał rząd marszałka Pétaina, ale inaczej rzecz się miała z Francuskim Komitetem Narodowym gen. Charles’a de Gaulle’a, który stanowił zalążek rządu francuskiego u boku aliantów. W październiku 1941 r. rząd gen. Sikorskiego zawarł z komitetem układ, w którym znalazł się paragraf dotyczący polskiego złota. Francuzi zobowiązywali się w nim do zwrotu kruszcu, natychmiast jak tylko wejdą w jego posiadanie.
Wypełnienie tego zobowiązania stało się możliwe po lądowaniu wojsk amerykańskich i angielskich w listopadzie 1942 r. w koloniach francuskich w północnej Afryce. Od tej chwili posiadłości kolonialne Francji zostały uwolnione spod kontroli rządu marszałka Pétaina i znalazły się w strefie wpływów państw alianckich i komitetu gen. de Gaulle’a. Powstała tym samym realna szansa, że polskie złoto wróci do prawowitego właściciela. Zanim rząd polski przejął kontrolę nad złotem, upłynęło jednak sporo czasu. Dopiero w styczniu 1944 r. polscy urzędnicy bankowi dotarli do Dakaru, a wkrótce do położonej w głębi kraju miejscowości Kayes, gdzie w pilnie strzeżonym budynku administracji kolei przechowywano złoto Banku Polskiego. Wkrótce skrzynie złota przewieziono do fortu w Dakarze, komisyjnie przejęli je Polacy. Po czterech latach złoto wróciło więc do prawowitych właścicieli. Rząd polski na uchodźstwie podjął teraz decyzję, aby część złota skierować do Anglii, a resztę na kontynent amerykański.
Tymczasem sytuacja polityczna ponownie zaczęła się komplikować. Przeciwko wydaniu złota rządowi polskiemu zaprotestował ambasador sowiecki przy władzach francuskich, Aleksander Bogomołow. Utrzymywał on, że złoto powinno pozostać na razie w Afryce, a jako decydujący powód takiego rozstrzygnięcia podał przekonanie rządu sowieckiego, że rząd polski w Londynie nie powróci do kraju. Zdaniem sowieckiego dyplomaty złoto powinno przypaść polskiemu rządowi, który miał być w przyszłości utworzony przez komunistów. Na szczęście gen. de Gaulle nie podzielał sowieckiego punktu widzenia.
W lutym 1944 r. do Dakaru przybyły dwa amerykańskie niszczyciele, które łącznie zabrały po 500 skrzynek złota. Dotarły one bez przeszkód do Nowego Jorku, gdzie w arsenale US Navy zaczęto wyładunek. Zachowano wszelkie środki ostrożności. W porcie czuwali żołnierze piechoty morskiej, agenci FBI i policja. Przystąpiono również do transportowania złota przeznaczonego do Wielkiej Brytanii i Kanady.
Kiedy złoto zostało rozmieszczone w sojuszniczych bankach Anglii, Kanady i Stanów Zjednoczonych, zaczęła się nowa rozgrywka. W Polsce powstał Rząd Tymczasowy składający się z komunistów i ich sympatyków, uznawany przez Związek Sowiecki. Rząd polski w Londynie wprawdzie nadal był uznawany przez państwa zachodnie, ale nie ulegało wątpliwości, że w najbliższych latach to Sowieci będą mieli najwięcej do powiedzenia w sprawach polskich.
Komuniści polscy mieli wielką ochotę przejąć złoto Banku Polskiego. Dawało to wielorakie korzyści. Można było uzyskać najlepszy środek płatniczy, co było bardzo ważne w sytuacji, gdy w zniszczonym kraju brakowało dosłownie wszystkiego. Przekazanie komunistom złota polskiego z banków zachodnich byłoby także dowodem, że państwa zachodnie pogodziły się z rządami komunistów w Polsce. Byłaby to więc pośrednia forma ich legitymizacji.
W początkach lipca 1945 r., już po zakończeniu wojny w Europie, mocarstwa zachodnie wycofały uznanie dla polskiego rządu w Londynie. Za jedyny legalny rząd polski uznano Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej w Warszawie zdominowany przez komunistów. Zaczęły się teraz rozmowy o przekazaniu złota Banku Polskiego władzom w Warszawie. Z początku szły bardzo opornie. Anglicy nie negowali prawa Warszawy do przejęcia spadku po Banku Polskim, ale domagali się uregulowania zobowiązań polskich wobec Wielkiej Brytanii zaciągniętych w okresie wojny. Chodziło głównie o spłatę kredytów udzielonych rządowi emigracyjnemu na utrzymanie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i na cele cywilne. Ostatecznie w czerwcu 1946 r. doszło do podpisania układu o likwidacji wszystkich zobowiązań rządu RP wobec Wielkiej Brytanii. Przewidywał on, że z tytułu wydatków poniesionych przez Wielką Brytanię na poczet utrzymania polskich uchodźców wojennych, które zamknęły się ogólną kwotą 32 mln funtów szterlingów, Polska wypłaci 3 mln funtów szterlingów w złocie, które miały pochodzić z zasobów Banku Polskiego przechowywanych w Londynie. Reszta złota miała powrócić do Polski lub pozostać w bankach angielskich do dyspozycji rządu polskiego w Warszawie.
Inaczej rozwiązano sprawę tej części złota Banku Polskiego, która znalazła się w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.
Poseł polski w Kanadzie z ramienia rządu emigracyjnego, Wacław Babiński, uznał, że złoto nie powinno wpaść w ręce komunistów. Alarmował władze w Londynie, proponował nawet, aby przekazać złoto Banku Polskiego do Irlandii, która była jednym z nielicznych krajów nie uznających rządu komunistycznego w Warszawie. Niestety, do realizacji tego ciekawego pomysłu, który pozostawiłby do dyspozycji polskiej emigracji politycznej znaczne zasoby finansowe, ostatecznie nie doszło. Nie starczyło na to czasu, a przede wszystkim determinacji emigracyjnych polityków [10]. Kanada, w ślad za USA i Wielką Brytanią, wycofała swe uznanie dla rządu polskiego w Londynie i zamroziła aktywa polskie do czasu wyjaśnienia sytuacji. Podobnie miała się rzecz w Stanach Zjednoczonych. Po dłuższych pertraktacjach w 1946 r. władze warszawskie weszły w posiadanie złota Banku Polskiego, pozostawiając je zresztą w depozytach w tamtejszych bankach.
Trzeba w tym miejscu stwierdzić, że urzędnicy z Banku Polskiego i rząd na uchodźstwie nie zrobili w zasadzie nic, aby przeszkodzić komunistom w przejęciu złota. Pozbawili się tym samym możliwości zachowania złota, które mogło w przyszłości finansować polską akcję polityczną na emigracji i stanowić podstawy finansowe polskiego rządu na uchodźstwie. Nie było to jednak zwykłe zaniedbanie, ale wynikało raczej z faktu, że uważano złoto za nienaruszalny skarb narodu polskiego, który powinien być przekazany na potrzeby zniszczonego wojną kraju.
Skrupułów z wydaniem złota Banku Polskiego nie mieli natomiast polscy komuniści. Przede wszystkim władze w Warszawie za pomocą różnych operacji przejęły owo złoto na rzecz skarbu państwa, co w końcu doprowadziło do całkowitej likwidacji w 1952 r. Banku Polskiego [11]. Jego funkcję przejął utworzony przez komunistów Narodowy Bank Polski. Rolę głównego dysponenta polskiego złotego skarbu odgrywał odtąd Hilary Minc, jeden z najbliższych współpracowników Bolesława Bieruta i główny spec od gospodarki. Po prostu gdy trzeba było za granicą zrobić poważniejsze zakupy, Minc żądał spieniężenia kolejnych partii polskiego złota. W ten sposób bardzo szybko złoto sprzedano, nie informując o tym nawet społeczeństwa. Nie zawsze czynione zakupy były uzasadnione polskim interesem narodowym. Już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych gospodarkę kraju całkowicie podporządkowano względom politycznym. Rozwijano przemysł ciężki i zbrojeniowy, całkowicie zaniedbywano te gałęzie przemysłu, które pracowały na potrzeby ludności. Zupełnie nie przywiązywano wagi do stabilności waluty. Powojenna złotówka była walutą niewymienialną, zupełnie oderwaną od realiów rynku światowego, i nikt nie miał do niej zaufania.
Epopeja złota Banku Polskiego w latach drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu to z jednej strony dzieje heroicznych wysiłków polskich bankowców, aby narodowy skarb ocalić i zachować dla powojennej odbudowy, z drugiej – smutna historia beztroski władz komunistycznych, które to, co zdołano ocalić, szybko roztrwoniły.

1 Z. Karpiński, O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach. Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 201.
2 Jesienią 1914 r. Rosja była zmuszona naruszyć największe na świecie rezerwy złota sięgające 1,7 mld rubli, aby poprawić wyposażenie swej zacofanej armii. Pierwszy transport złota odpłynął z Archangielska już w październiku na pokładach brytyjskich okrętów wojennych. Pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności, Niemcy dowiedzieli się o przesyłce i próbowali zatopić okręty. Kolejne transporty złota wysyłano drogą okrężną, do Władywostoku, a następnie na pokładach japońskich okrętów do kanadyjskiego portu Vancouver – W. Clarke, Zagubiona fortuna carów, Warszawa 1998, s. 347–355.
3 W. Rojek, Odyseja skarbu Rzeczypospolitej. Losy złota Banku Polskiego 1939–1950, Kraków 2000, s. 28; Z. Karpiński, Losy złota polskiego podczas II wojny światowej, „Najnowsze Dzieje Polski”. Materiały i studia z okresu II wojny światowej, t. 1, 1957, s. 97–154.
4 Tego zdania był m.in. Feliks Młynarski, wiceprezes Banku Polskiego w latach 1924–1929, prezydent Banku Emisyjnego w latach okupacji – C. Madajczyk, Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, t. 1, Warszawa 1970, s. 614–615.
5 J. Sobczak, Polska w propagandzie i polityce III Rzeszy w latach 1939–1945, Poznań 1988, s. 40.
6 C. Łuczak, Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Poznań 1979, s. 241; L.H. Nicholas, Grabież Europy. Losy dzieł sztuki w Trzeciej Rzeszy i podczas II wojny światowej, Kraków 1997, s. 60–69.
7 Pierwszy taki kredyt (na cele cywilne) przyznano Polsce 7 września 1939 r. Kolejne w coraz większej kwocie uruchamiano w latach następnych. Opłacano z nich koszty utrzymania rządu, zagranicznych placówek dyplomatycznych oraz rosnące koszty opieki społecznej nad uchodźcami. Organizacja PSZ finansowana była początkowo dzięki kredytom na cele wojskowe udzielanym przez Francję, jednak po jej klęsce źródłem finansowania były kredyty brytyjskie udzielane na podstawie umowy wojskowej z 5 sierpnia 1940 r. Kredyty na cele wojskowe i cywilne miały być spłacone przez Polskę po zakończeniu wojny – M. Hułas, Goście czy intruzi? Rząd polski na uchodźstwie wrzesień 1939–lipiec 1943, Warszawa 1996, s. 35–52.
8 W. Rojek, op. cit., s. 127–132.
9 J. Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Gdynia 1962, s. 104–105.
10 Rząd na uchodźstwie w chwili wycofania uznania przez mocarstwa zachodnie dysponował jeszcze sporymi zasobami finansowymi, na które składało się nie tylko złoto Banku Polskiego, ale również depozyty w bankach szwajcarskich oraz gotówka na rachunkach polskich przedsiębiorstw, m.in. żeglugowych. Fundusze te zostały w dużej części przejęte przez władze warszawskie – Druga Wielka Emigracja 1945–1990, t. 1 [w:] A. Friszke, Życie polityczne emigracji, Warszawa 1999, s. 32.
11 W. Rojek, op. cit., s. 482–486.
tekst z „Biuletynu IPN” 2002, nr 8-9

piątek, sierpnia 26, 2011

mokra robota

Na zlecenie Kremla (leksykon zamachów i prowokacji FSB)

Do stworzenia tego leksykonu, skłoniło mnie stwierdzenie: „Rosja nie mogła przeprowadzić zamachu terrorystycznego, bo nie odważyłaby się na coś takiego w obawie przed konsekwencjami”.
Jest wiele informacji na ten temat w internecie. Postanowiłem kilka z nich zgromadzić w jednym miejscu, żeby zainteresowani tematem, mogli wyrobić sobie zdanie o sprawach poniżej przedstawionych.

Premier Rosji Władimir Putin przekonywał, że służby specjalne jego kraju, w odróżnieniu od służb specjalnych innych państw, nie stosują takich metod, jak likwidacja zdrajców.
Putin mówił o tym podczas swojego dorocznego teledialogu z obywatelami.
- W czasach stalinowskich były specjalne oddziały, które wykonywały również takie zadania, jak likwidacja zdrajców. Jednak formacje takie same już dawno zostały zlikwidowane – powiedział premier, zapytany czy będąc prezydentem podpisywał rozkazy o likwidacji zdrajców ojczyzny.
- Rosyjskie służby specjalne takich środków nie stosują – oświadczył Putin. – Jeśli zaś chodzi o zdrajców, to sami wyciągną kopyta. Zapewniam was – dodał.
Putin odpowiada na pytania rodaków już po raz dziewiąty, w tym po raz trzeci jako premier. Wcześniej rozmawiał z nimi jako prezydent. Telemost jest transmitowany na żywo przez stacje telewizyjne Rossija (dawna RTR) i Rossija-24, a także rozgłośnie radiowe Majak, Wiesti FM i Radio Rossii.
Z tymi zapewnieniami kontrastuje zdanie, jakie ma na temat „likwidacji” rosyjskich obywateli – nie zdrajców wprawdzie – były doradca Putina z czasów, gdy ten był jeszcze prezydentem.

Cytowany przez „Nasz Dziennik” prof. Andriej Iłłarionow mówi m.in., że bardzo długa jest lista polityków rosyjskich, którzy myśleli o ubieganiu się o najwyższy urząd w państwie, ale… zostali zabici. I podaje przykłady: Galina Starowojtowa, Siergiej Juszenkow, Aleksandr Lebiedź, Lieb Rochlin, Giennadij Troszew i wielu innych…
Andriej Iłłarionow przestał współpracować z Putinem, gdyż widział na własne oczy mafijne i autorytarne działania obecnego rosyjskiego premiera. Obecnie współpracuje z parlamentarnym zespołem Macierewicza ds. katastrofy smoleńskiej.
Na kolejnych stronach:
2. Zamach na Jana Pawła II
3. Wiktor Juszczenko, Micheil Saakaszwili, Lech Kaczyński – ofiary FSB
4. Smoleńskie kłamstwo WSI
5, 6. Metody śledcze pułkownika Putina
7. Bunt zgnieciony w zarodku
8. Gieorgij Gordin, „Komentarz z Rosji”
9. Amatorski film ze Smoleńska – analiza oraz transkrypcja audio (w trakcie tworzenia)
10. Bunt. Sprawa Litwinienki – film.
Zobacz także!
> Wojciech Mann – Terror FSB
  • Print
  • Facebook
  • email
  • PDF
  • Twitter
  • Wykop

soviet radar * C e r n o b y l

“Duga”, the Steel Giant Near Chernobyl


Posted on by russia
rls duga near Chernobyl 1

When someone goes to Chernobyl he often misses one thing that could be of big interest and is located just a few miles away from the exploded nuclear power plant.
This one is one of the three alike built by Russian army in Russia during the iron curtain times. It was used for some of their military purposes but as you can see is abandoned now.

Advertisement:





rls duga near Chernobyl 2

rls duga near Chernobyl 3

rls duga near Chernobyl 4

rls duga near Chernobyl 5

rls duga near Chernobyl 6

rls duga near Chernobyl 7

rls duga near Chernobyl 8

rls duga near Chernobyl 9

rls duga near Chernobyl 10

rls duga near Chernobyl 11

rls duga near Chernobyl 12

rls duga near Chernobyl 13

rls duga near Chernobyl 14

rls duga near Chernobyl 15

rls duga near Chernobyl 16

rls duga near Chernobyl 17

rls duga near Chernobyl 18

rls duga near Chernobyl 19

rls duga near Chernobyl 20

rls duga near Chernobyl 21

http://englishrussia.com/2008/04/28/duga-the-steel-giant-near-chernobyl/

środa, sierpnia 24, 2011

G ł o s

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Ze wzgórza pod Krakowem. Kardynał kontra dziennikarz



Portret użytkownika Gazeta Polska - publikacje
Oświadczenie metropolity krakowskiego wywołało w Kościele polskim takie samo zamieszanie, jak poparcie władz KUL dla skompromitowanego Juszczenki
Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy tuż przed najważniejszą uroczystością maryjną, jaką jest Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, na stronie internetowej kurii krakowskiej zamiast zachęty do udziału w obchodach na Jasnej Górze czy w Kalwarii Zebrzydowskiej zobaczyłem na głównym miejscu oświadczenie atakujące znanego dziennikarza katolickiego Tomasza Terlikowskiego, który przecież tyle razy bronił wartości chrześcijańskich. Co więcej, autorem tego oświadczenia, krótkiego, ale podszytego emocjami, jest sam ks. kardynał Stanisław Dziwisz. W oświadczeniu tym w sumie poszło o jedno zdanie z długiego artykułu o ks. dr. hab. Piotrze Natanku. Zdanie to dotyczyło upolitycznienia kurii krakowskiej.
Od strony formy oświadczenie to jest zaskakująca z kilku powodów. Po pierwsze, do tej pory nie było żadnej reakcji kardynała na teksty dziennikarskie, które ukazywały się np. w „Gazecie Wyborczej”, a które nie zostawiały suchej nitki na Kościele katolickim, w tym na nauczaniu zarówno byłego, jak i obecnego papieża. Po drugie, jeżeli w ogóle była jakaś reakcja, to wychodziła ona z ust rzecznika prasowego, ks. Roberta Nęcka, który za pomocą kościelnej nowomowy zaistniałe problemy starał się rozmydlić, jak się tylko dało. Po trzecie, sformułowania zawarte w oświadczeniu naruszają godność drugiej osoby, o której to godności tak wiele mówił bł. Jan Paweł II. Można bowiem ze sobą polemizować, ale nie takim językiem, który jest godny Stefana Niesiołowskiego, a nie byłego sekretarza papieskiego. Poza tym oskarżanie osób mających inne zdanie o to, że są „niezrównoważone”, przypomina poprzednią epokę, w której osoby takie oskarżano o „bezobjawową schizofrenię”. Dodam też, że nadzwyczaj czytelne aluzje pod adresem mojego bloga przyjmę z kolei z satysfakcją, bo oznacza to, że z blogiem tym ważne osoby w Kościele jednak się liczą.
Co do treści oświadczenia, to ostrymi słowami nie da się przesłonić faktów. O. Tomasz Dostatni, dominikanin związany z „Gazetą Wyborczą”, na łamach tejże domagał się ujawnienia tych faktów, więc je podaję. Metropolita krakowski popiera jedną opcję polityczną, czyli PO, dzięki której błyskawiczne kariery (głównie ze względu na nazwisko) robią jego najbliżsi krewni: Barbara Dziwisz (radna wojewódzka, a obecnie kandydat na posła) i Andrzej Dziwisz, wójt rady Wyżnej, rodzinnej miejscowości purpurata. Tę sytuację krytykuje wielu księży archidiecezji krakowskiej. Oczywiście nie odbieram kardynałowi prawa do własnych poglądów politycznych. Ale trudno nie przypomnieć, że w ciągu ostatnich lat, tuż przed ciszą wyborczą przyjmował on u siebie – w świetle jupiterów – kandydatów PO, choćby Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, a jednocześnie odmawiał takich spotkań innym politykom. Trzeba też przypomnieć rekolekcje dla PO. Dlaczego tylko ta jedna partia miała zorganizowane rekolekcje pod auspicjami kardynała, a inne nie? Czy tegoroczna procesja na Skałkę, w czasie której politycy PO otaczali szczelnym murem kardynała Dziwisza i szli wraz z nim przez cały Kraków, nie jest upolitycznieniem uroczystości religijnych? Tu fakty mówią same za siebie. Co więcej, znamienną rzeczą jest to, że w sporze z Terlikowskim metropolita natychmiast dostał poparcie od działaczy PO oraz od tych duchownych (jak np. ks. Kazimierz Sowa), których bracia tkwią w tej partii.
Jeśli chodzi o powiązania rodzinne, to kolejną oczywistą sprawą jest sprawa braci Rasiów, z których jeden jest posłem i szefem małopolskiej partii władzy, a drugi wpływowym sekretarzem kardynała, chcącym decydować o ważnych nominacjach w archidiecezji. Pisałem już wielokrotnie, że poseł Raś chodził po plebaniach i namawiał księży do głosowania na PO. A oni go przyjmowali, gdyż obawiali się reakcji jego brata. Ksiądz kardynał musi sobie zdawać z tego sprawę i dlatego też powinien wreszcie odsunąć braci Rasiów.
A teraz o innych problemach, choć bardzo podobnych. Bogumiła Berdychowska, lansowana przez poprawne politycznie środowiska na eksperta ds. ukraińskich, parę lat temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” napisała: „Wiktor Juszczenko jest politykiem z ukraińskich marzeń”. Podobnie pisali inni zwolennicy obozu pomarańczowych. Co więcej, tygodnik „Wprost” nadał ukraińskiemu prezydentowi tytuł Człowieka Roku, a dwa uniwersytety lubelskie – UMCS i KUL – tytuły doktora h.c. Szczególnie zbłaźnił się ten ostatni, bo uczynił to wbrew protestom społecznym.
Juszczenko zdradził jednak swoich polskich popleczników, w tym zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego, gloryfikując Stepana Banderę i zbrodniarzy z OUN-UPA. Teraz zdradził Julię Tymoszenko, która siedzi w więzieniu. Nawet wspierająca go do tej pory „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst pod mocnym tytułem „Hańba Juszczenki”. Podobnie postąpiła „Rzeczpospolita”, publikując komentarz pt. „Juszczenko zdradził pomarańczowych”. Nie ma co ukrywać, ale ci, którzy 1 lipca 2009 r. protestowali pod gmachem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mają dziś ogromną satysfakcję, bo to oni mieli rację, a nie ks. rektor Stanisław Wilk. Wtedy do megafonu wraz z innymi krzyczałem „Hańba, hańba”. Cieszę się, że dziś ten okrzyk podejmują nawet podwładni Adama Michnika.
A co do Bogumiły Berdyczowskiej, powinna wzorem Józefa Piłsudskiego głośno powiedzieć: „Ja was przepraszam, panowie. Ja was serdecznie przepraszam”. Podobnych słów należałoby oczekiwać od ks. Stanisława Wilka i całego senatu KUL.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

poniedziałek, sierpnia 22, 2011

na 23 - VIII - * 1939 - 2011

p o * t w o r y

"Ostatni transport do Katynia 10.04.2010"

avatar użytkownika Brus_Zły_Lis
  Książka Henryka Pająka to oczywiście kompendium informacji o zbrodni smoleńskiej w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Tym cenn...

 

Książka Henryka Pająka to oczywiście kompendium informacji o zbrodni smoleńskiej w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Tym cenniejsze, że zawiera wątki, o których nie pisze młody dziennikarz z Warszawy Leszek Szymowski. Chodzi w szczególności o dowody na ręczną inscenizację ułożenia szczątków w miejscu domniemanej katastrofy. I ciagle aktualne pytanie – czy były dwa miejsca „katastrofy” czy tylko to jedno, oficjalnie ujawnione? Czy też z miejsca prawdziwego przewieziono tylko w pobliże lotniska pewną ilość zwłok i autentycznych szczątków, i nad tym miejscem potem rozerwano inny bliźniaczy samolot?
 
Oczywiście, jest nadal wiele pytań nie zadanych przez badających zbrodnię smoleńską. 
 
 
Dlaczego były dwie grupy zwłok: zmasakrowane i praktycznie nie uszkodzone? Przecież z takiej eksplozji nie miało prawa być zwłok bez żadnych widocznych uszkodzeń? Dlaczego wszystkie zwłoki miały bardzo jasne włosy i śnieżnobiała skórę? Nawet jeżeli przyjąć, że Rosjanie czymś „polewali” zwłoki (w domyśle jakimś silnym utleniaczem), by ukryć domyślne ślady pozostałości wybuchu bomby izowolumetrycznej – wszak czyn taki wyczerpuje znamiona przestępstwa bezczeszczenia zwłok, a jak dotychczas – nikt nie podniósł tegoż tematu…
 
Nie zmienia to faktu, że książka Henryka Pająka jest „kompendium” wiedzy o zbrodni wysokiej wartości, a wespół z pracą Leszka Szymowskiego tworzą poniekąd komplet „dowodów zbrodni”, które znamy. Komplementarność obu prac możnaby rozwijać, np. Leszek Szymowski nie pisze o zeznaniach pilotów polskiego Jaka-40, a Henryk Pająk wyczerpująco je relacjonuje – a same te zeznania są dowodem na zmianę lokalizacji przez władze rosyjskie tzw. radiolatarnii przed przylotem Tu-154M 101… Za to Leszek Szymowski podnosi bardziej wyczerpująco sprawę „filmu Andreja” i informuje o fachowej analizie tegoż filmu dokonanej w laboratorium FBI w Quantico, i to już w dniu 11 kwietnia 2010 roku… A wnioski są porażające!
 
Z tym, że Henryk Pająk przyjął inną konwencję literacką i wydarzenia z dnia 10 kwietnia 2010 roku „nakłada” na fresk faktograficzny dotyczący zbrodni katyńskiej. Z nieodłącznym pytaniem o cel tamtego ludobójstwa, z nieodłącznym pytaniem o podobieństwa – i o cel tej nowej zbrodni…
 
I dopiero analizując ten „fresk historyczny” zauważyłem coś, co autor uzasadnił nijako mimochodem… I ogarnęło mnie prawdziwe olśnienie!!!
Stalin i Beria sadza drzewa  przy lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 1940 roku
 
Otóż prezentując fakty na temat kolejnych „prezydentów” „demokratycznej” Rosji (de facto chazarskich tzw. starszych braci „w wierze” /o ile kto wierzy w Belzebuba/) – Jelcyna, Putina, Miedwiediewa – Henryk Pająk po prostu konstatuje „oczywistą oczywistość” – Rosją od 1917 roku rządzi sekta Habad Lubawicz!
 
I tu mi aż wstyd… Ja, stary historyk – na ten pomysł nie wpadłem! Nagle wszystko stało się jasne… Dlaczego „pognali” Trockiego, dlaczego uśmiercili Zinowjewa, Kamieniewa – czy jak tam były ich prawdziwe nazwiska… Ależ to proste! Pomoc syjonistów z USA była potrzebna „na etapie” dokonywania przewrotu i wojny domowej! A potem ci bezwzględni naziści uprzejmie „podziękowali” kamratom z USA! Do rządzenia zdobytą Rosją, neo-Chazarią (jak to zwał tak to zwał – na salonach mówili „Soviet Union”) – syjoniści z Ameryki nie byli już potrzebni!
 
Henryk Pająk podaje też kompendium faktów na temat Habadu. Chasydzka sekta powstała w społeczności żydowskiej w Rosji, dokładnie w miasteczku Lubawicz w dawnym województwie smoleńskim, pod koniec XVIII wieku… Fascynaci tzw. prawa noachickiego, twórcy ideologii „tikkun olam” („oczyszczania świata”). Do dziś dnia propagatorzy swego rodzaju „mistycznego rasizmu”, bardzo bezwzględnego. Związany z nimi w USA rabin Ytzchak Ginsburg oficjalnie głosi, że DNA żydowski jest „bez porównania” lepszy od DNA „gojów” – bo zawiera „pierwiastek boski”!
 
Rzecz też w tym, że członkowie Habadu – jak to chasydzi („chasidi” znaczy po hebrajsku „czyści”) nawet wielu Żydów uważają za takich nie do końca… „czystych”. Dla skrajnej bezwzględności jaką implikuje prawo noachickie implikuje to… Cóż… Kamieniew, Zinowiew, Trocki… Skończyli nieciekawie… A w stosunku do gojów – cóż… Straszliwe represje tzw. rewolucji i wojny domowej w Rosji, głód na Ukrainie, Katyń, Gułag i jego ofiary, Smoleńsk… W tej ostatniej zbrodni zginęło i wiele osób żydowskiego pochodzenia… Nihil novi sub sole – nic nowego pod słońcem!
 

 
Oczywiście, Henryk Pająk zauważa nijako mimochodem, że po roku 1990 Habad Lubawicz opanował władze państwa Izrael. Ależ tu nagle wszystko okazało się dla mnie jasne! Simon Peres – premier Izraela, zginął wszak w dwa tygodnie po swojej mowie, że Chasydzi za bardzo angażują się w podziemie przestępcze w państwie Izrael – i trzeba zacząć robić z tym porządek! (O czym pan Pająk wprost pisze!)
 
A teraz Habad sięga po władzę nad Polską i nad Europą. Radusiowi Sikorskiemu, powiązanemu poprzez małżeństwo z Anne Apllebaum z tradycyjnymi syonistami z USA, właśnie zdają się wprost mówić: Sikorski – sp..aj!
 
Ciekawe jest tylko, czy rzeczeni tradycyjni syjoniści im na to pozwolą? To jest teraz też jedno z najważniejszych pytań, odnośnie spraw polskich.
 
(...)
Ale prawdziwie szokujące dane zawiera dosłowna treść tych „siedmiu przykazań” i komentarz do nich. Są to w kolejności: I – zakaz bałwochwalstwa (czczenia „idoli” – czyli idolatrii); II – zakaz przeklinania imieniu; III – zakaz niektórych przestępstw seksualnych; IV – zakaz morderstwa; V – zakaz kradzieży; VI – zakaz spożywania mięsa z krwią; VII – nakaz uznania kompetencji sądów noachickich nad całą ludzkością.
 
Jeśli chodzi o „bałwochwalstwo” – jest nim np. czczenie Jezusa jako Boga i np. posiadanie wszystkich bez wyjątku wizerunków świętych, czy takie „przestępstwa” jak nawiedzanie kościołów chrześcijańskich. „Przeklinanie imieniu” – to np. krytykowanie Żydów, czy twierdzenie, że nie są narodem wybranym. (O tym ostatnim Pan Jezus mówi na kartach Ewangelii ze sto razy, że Żydzi odrzucając Mesjasza tracą swój przywilej bycia narodem wybranym i nowym Ludem Bożym jest teraz Kościół – wspólnota wszystkich ochrzczonych.) Centrum „nowego sądownictwa”, oczywiście noachickiego, ma być odbudowana świątynia Salomona i urzędujący tam odnowiony Sanhedryn, składający się z 71 sędziów. Ma być najwyższym sądem dla… całego świata!!! Bo prawa noachickie maja obowiazywać wszystkich nie-Żydów! I jak przewiduje i rebe Majmonides, i jak przewidują duchowi liderzy Habadu – karą za wykroczenie przeciwko któremukolwiek z „siedmiu przykazań” – jest kara śmierci! Oczywiście, rabi Mosze Majmonides był „humanitarny”. Jak napisał – i co cytuje Henryk Pająk (acz bez podania źródła – jest to dzieło Majmonidesa „Mishneh torah”, rozdział Malachim 8,9): „Kobieta przyłapana na idolatrii, po okresie próby 12 miesięcy, jeśli nie porzuci bałwochwalstwa, ma być poddana egzekucji”. Ludzki rabbi, rok okresu „próbnego”, jaki litościwy sędzia – nie ma co!!! Czyli znajdą u jakiejś pani obrazek świetego Antoniego – i nie ma tej pani!
 (...)
W roku 1991 roku prezydent Bush senior przeforsował rezolucję połączonych Izb Kongresu USA uznającą „Siedem przykazań synów Noego” za podstawę prawa, podstawę na której zbudowano USA (akurat!) i jedyną drogę do „zabezpieczenia ludzkości” przed zagrażającym „chaosem” (akurat!)… W dodatku wówczas, na pamiatkę dnia urodzin jednego z kluczowych rabinów Habadu (Menachema Mendela Schneersona I /bo było ich dwóch o takich imionach i nazwisku/) – Kongres USA ustanowił w dniu 26 marca święto państwowe – Dzień Edukacji! Czemu Senat i Izba Reprezentantów uchwalają takie nonsensy – ewidentnie nieświadomi problemu – cóż o roli pewnego przepotężnego lobby w USA, cóż, wiadomo… Henryk Pająk pisze też o dwóch wpływowych doradcach Busha juniora powiązanych z Habadem… Ja sobie tłumaczyłem, że ideologia Habadu, ten ich „mistyczny rasizm” jest w jakiś sposób bardzo atrakcyjna dla wielu Żydów, że widać są hołubieni, etc…
 
 
Ale na to, że Habad rządzi Rosją, z całą noachicką bezwzględnością od 94 lat – i że zaczął się właśnie groźnie rozszerzać… Cóż, Henryk Pająk otworzył mi oczy. I że teraz mówią: Sikorski – sp…aj! Niedługo może i powiedzą: Rockefeller, Rotschild – sp…ać! W tym kontekście wybór Baracka Obamy, odsunięcie ekipy Busha juniora i nagłe sprawy sądowe dla rabinów powiązanych z Habadem, m.in. za nielegalny handel narządami ludzkimi – może to być i „pogrożenie paluszkiem” przez tradycyjnych syjonistów coraz bardziej groźnym „chasidim”…
 
Co z tego będzie dalej? Ano – zobaczymy. W każdym razie sytuacja z punktu widzenia interesów Polski wydaje się być ciekawa. I gdy moi znajomi w USA mówią mi, żebyśmy byli spokojni, bo ujawnienie zdjęć satelitarnych dowodzących zamordowania prezydenta Kaczyńskiego na pewno nastąpi – jakoś wcale nie jest tak, że zupełnie im nie wierzę… Oby jak najszybciej! (Z drugiej strony nie jest też tak, że do końca w to wierzę. To poniekąd zależy i od „rozwoju sytuacji”.) Z tym, że jestem raczej przekonany, że obecnie „korona” w jakiś sposób przywoła Habad do „szeregu”. W ostateczności sprawa elektrowni w jakimś Fuku-kuku i pchanie Japonii z jej techniką w objęcia Chin… Putin – jeśli to on to zrobił, by sprzedawać więcej gazu Europie – tym razem naprawdę przesadził i prowokuje sytuację groźną dla intersów „starszych braci” w ogóle… Coś obawiam się, że na ten moment to jest „już po Putinie”…
 
A jeżeli Habad miałby zdobyć władzę, czy jakąś formę przewagi w społeczności żydowskiej na świecie? Cóż – w Jerozolimie zburzą meczet Omara i rozpoczną budowę nowej świątyni Salomona. A to oznacza wojnę z Islamem na śmierć i życie…
 
Ksiądz Czesław Andrzej Klimuszko i jego wizje inwazji muzułamnów na Europę przywołują się same z magazynów pamięci. Być może szansa dla Polski (a może na ostateczne wyzwolenie Polski) otworzy się dopiero, gdy furia Islamu uderzy zarówno w Europę, jak i w Rosję… Ale, jak to już w Starym Przymierzu powiedział Pan Bóg: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę!!!” (Cytat z Księgi Mądrości…)
 
Tylko to, co powiedział ksiądz Czesław – a to warto znać. Także o „uruchomieniu potworów” „spoczywających” na dnie szczeliny tektonicznej przez środek Atlantyku. Po komuniźmie – to należało dobrze posprzątać, a nie hołubić Wałęsów i Kwaśniewskich, Jelcynów i Putinów… (Swoją drogą ciekawe, ile tam tych mega-bombek do wywoływania ruchów tektonicznych Sowieci umieścili…) A już święta Hidegarda w XII wieku opisywała, co stanie się z miastami wybrzeży Ameryki!
 
Tyle, że… I ksiądz Czesław Andrzej Klimuszko, i Henryk Pająk, i inni… To jest ta niechciana przez świat (czy może nieznana światu) mądrość Polaków. Tym większa strata – strata dla świata…
 
Źródło
http://marucha.wordpress.com/

czwartek, sierpnia 18, 2011

Eldorado a'la tonald d, jak sld

Polscy tani robotnicy

DrukujDrukujWyślij znajomymWyślij znajomymPolska jest krajem tanich robotników.
robotnik.jpg
Prawie najtańszych w krajach OECD. Amerykańskie biuro Statystyk Pracy (US Bureau of Labor Statistics) zestawia koszt pracy w różnych krajach. W poniższej tabelce widzimy koszty godzinnego wynagrodzenia pracownika w przemyśle.

Jak widać, jesteśmy krajem najtańszej przemysłowej siły roboczej wśród krajów OECD. Tańsi są jedynie robotnicy w Meksyku i na Filipinach (te nie są członkiem OECD).
Lepiej wynagradzani są pracownicy na Węgrzech (+15%), w Estonii (+25%), w Czechach i Słowacji (+50%), już nie mówiąc o Norwegii, gdzie pracownicy są wynagradzani ponad siedem razy lepiej.

Andrzej    http://prawica.net/blog/26838
Publikacje Autora na prawicy.net

wtorek, sierpnia 16, 2011

FSB priedstavlajet * Вячеслав Молотов. Школа выживания.

Вячеслав Молотов. Школа выживания.


n i e c o * Prawdy

http://c355.republika.pl/ceny.htm

Porównanie siły nabywczej średnich płac oraz emerytur i rent dla lat 1977 i 2001

Asortyment
1977
2001
Przyrost % siły nabywczej 2001/1977
Uwagi
Ceny
Płaca netto 4408,00
Emerytura netto 1936,00
Ceny
Płaca netto 1360,00
Emerytura netto 830,00
Ilość
Ilość
Ilość
Ilość
Płace
Emerytury
Chleb 0,8 kg
4,00
1100,0
484,0
2,30
591,4
360,9
-46,23%
-25,44%
-
Mąka pszenna 1 kg  
6,70
656,7
289,0
1,62
839,7
512,3
27,86%
77,31%
-
Cytryny 1kg  
30,00
146,7
64,5
5,00
272,1
166,0
85,49%
157,23%
-
Mięso wieprzowe, łopatka 1kg  
42,00
104,8
46,1
14,44
94,2
57,5
-10,08%
24,70%
-
Mięso wieprzowe - targowisko 1kg
74,31
59,2
26,1
14,44
94,2
57,5
59,09%
120,62%
-
Mięso wieprzowe 1kg - sklepy komercyjne
80,00
55,1
24,2
14,44
94,2
57,5
70,96%
137,6%
-
Mieso wołowe z kością 1kg  
30,00
146,7
64,5
10,75
126,5
77,2
-13,73%
19,64%
-
Mieso wołowe z kością 1kg - sklepy komercyjne
50,00
88,2
38,7
10,75
126,5
77,2
43,42%
99,48%
-
Kurczęta 1kg  
54,00
81,5
35,9
4,88
278,7
170,1
242,09%
374,40%
-
Kiełbasa zwyczajna  
44,00
100,0
44,0
8,00
170,0
103,8
70,03%
135,80%
dla 2001 mój szacunek
Mleko 2% 1l  
2,90
1 517,2
667,6
1,32
1030,5
628,8
-32,08%
-5,81%
-
Jaja 1szt.  
3,40
1 294,1
569,4
0,33
4122,0
2515,2
218,52%
341,71%
-
Cukier 1kg (kartki)
10,50
419,0
184,4
2,46
553,0
337,4
31,95%
82,99%
-
Cukier 1kg - sklepy komercyjne
26,00
169,5
74,5
2,46
553,0
337,4
226,25%
352,89%
-
Masło 1kg  
70,00
62,9
27,7
12,10
112,4
68,6
78,85%
148,02%
-
Ziemniaki 1g  
3,69
1 192,4
524,7
0,70
1943,2
1185,7
62,97%
126,00%
-
Cebula 1kg  
9,73
452,2
199,0
1,37
992,9
605,8
119,56%
204,48%
-
Banany 1kg
45,00
98,0
43,0
2,93
464,3
283,3
373,94%
558,44%
-
Czekolada 100g
25,00
176,3
77,4
2,25
604,6
368,9
242,88%
376,35%
-
Herbata Madras 50g  
10,00
440,0
193,6
1,07
1271,3
775,7
188,93%
300,67%
-
Kawa Extra select  
60,00
73,3
32,3
5,22
260,6
159,0
255,34%
392,78%
dla 2001 Tchibo mielona
Wódka czysta 0,5 l  
82,00
53,7
23,6
24,02
56,6
34,6
5,54%
46,36%
-
Koszula męska z elanobawełny  
322,00
13,7
6,0
74,46
18,3
11,1
33,69%
85,40%
-
Tapczan tapicerski  
4 100,00
1,1
0,5
500,00
2,7
1,7
153,50%
251,55%
dla 2001 mój szacunek
Pralka domowa  
1 620,00
2,7
1,2
413,00
3,3
2,0
21,26%
68,20%
dla 2001 cena Frani w 2003
Odbiornik radiowy popularny  
1 400,00
3,1
1,4
104,00
13,1
8,0
316,16%
477,12%
dla 2001 Thomson   w Leclerc w 2003
Odbiornik TV cz-b  
6 500,00
0,68
0,30
650,00
2,09
1,28
208,59%
328,72%
dla 2001 Belstar 20'' kolorowy w Leclerc w 2003
Odbiornik TV kolor
22 000,00
0,20
0,09
650,00
2,09
1,28
944,45%
1351,05%
j.w.
Benzyna etylina 94  
11,00
400,7
176,0
3,03
448,9
273,9
12,03%
55,64%
-
Bilet PKP posp 200km II kl.  
108,00
40,7
17,9
24,00
56,7
34,6
39,12%
92,92%
-
Syrena 105
99000,00
0,045
0,020
23 200,00
0,056
0,036
31,68%
82,94%
dla 2001 Polonez  
Fiat 126p  
87000,00
0,051
0,022
23 200,00
0,059
0,036
15,93%
60,77%
dla 2001 Polonez  
Fiat 126p cena ekspresowa  
120 000,00
0,037
0,016
23 200,00
0,059
0,036
59,91%
121,75%
dla 2001 Polonez  
Fiat 126p cena giełdowa  
138 000,00
0,032
0,014
23 200,00
0,059
0,036
83,89%
155,01%
dla 2001 Polonez  
Fiat 125p 1500
182 700,00
0,024
0,011
23 200,00
0,056
0,036
143,01%
237,62%
dla 2001 Polonez
Czynsz 1m2  
3,00
1 466,7
645,3
3,65
372,7
227,4
-74,59%
-64,76%
dla 2001 mój szacunek  
CO 1m2  
2,40
1 833,3
806,7
2,66
511,4
312,0
-72,11%
-61,32%
-
Energia 1kWh  
0,90
4 888,9
2 151,1
0,37
3676,4
2 243,2
-24,80%
4,28%
-
Gaz 1m3  
0,90
4 888,9
2 151,1
1,25
1088,2
664,0
-77,74%
-69,13%
-

Porównanie siły nabywczej średnich płac oraz emerytur i rent dla lat 1977 i 2001
z uwzględnieniem kosztów utrzymania 52m2 (przeciętnego w 1977) mieszkania :
w 1977 - 560,04 plz, w 2001 - 478,12 plz
(przyjąłem miesięczne zużycie energii 270 kWh i gazu 40m3).

Asortyment
1977
2001
Przyrost % siły nabywczej 2001/1977
Uwagi
Ceny
Płaca netto 4408,00 -560,04
Emerytura netto 1936,00 -560,04
Ceny
Płaca netto 1463,00 -478,12
Emerytura netto 830,00 -478,12
Ilość
Ilość
Ilość
Ilość
Płace
Emerytury
Chleb 0,8 kg
4,00
962,00
344,00
2,30
383,5
153,0
-60,13%
-55,52%
-
Mąka pszenna 1 kg  
6,70
574,3
205,4
1,62
544,5
217,2
-5,19%
5,77%
-
Cytryny 1kg  
30,00
128,3
45,9
5,00
176,4
70,4
37,55%
53,44%
-
Mięso wieprzowe, łopatka 1kg  
42,00
91,6
32,8
14,44
61,1
24,4
-33,32%
-25,62%
-
Mięso wieprzowe 1kg - sklepy komercyjne
80,00
48,1
17,2
14,44
61,1
24,4
27,02%
41,86%
-
Mięso wieprzowe - targowisko 1kg
74,31
51,8
18,5
14,44
61,1
24,4
17,97%
31,6%
-
Mieso wołowe z kością 1kg  
30,00
128,3
45,9
10,75
82,1
32,7
-36,02%
-28,63%
-
Mieso wołowe z kością 1kg - sklepy komercyjne
50,00
77,0
27,5
10,75
82,1
32,7
6,62%
18,91%
-
Kurczęta 1kg  
54,00
71,3
25,5
4,88
180,8
72,1
153,68%
182,99%
-
Kiełbasa zwyczajna  
44,00
87,5
31,3
8,00
110,3
44,0
26,09%
40,65%
dla 2001 mój szacunek
Mleko 2% 1l  
2,90
1326,9
474,5
1,32
668,3
266,6
-49,63%
-43,82%
-
Jaja 1szt.  
3,40
1131,8
404,7
0,33
2673,2
1066,3
136,20%
163,48%
-
Cukier 1kg (kartki)
10,50
366,5
131,0
2,46
358,6
143,0
-2,15%
9,16%
-
Cukier 1kg - sklepy komercyjne
26,00
148,0
52,9
2,46
358,6
143,0
142,30%
170,32%
-
Masło 1kg  
70,00
55,0
19,7
12,10
72,9
29,1
32,62%
47,95%
-
Ziemniaki 1g  
3,69
1042,8
372,9
0,70
1260,2
502,7
20,85%
34,81%
-
Cebula 1kg  
9,73
395,5
141,4
1,37
643,9
256,8
62,82%
81,63%
-
Banany 1 kg
45,00
85,5
30,6
2,93
301,1
120,1
252,09%
292,77%
-
Czekolada 100g
25,00
153,9
55,0
2,25
392,1
156,4
154,72%
184,15%
-
Herbata Madras 50g  
10,00
384,8
137,6
1,07
824,4
328,9
114,25%
139,00%
-
Kawa Extra select  
60,00
64,1
22,9
5,22
169,0
67,4
163,50%
193,95%
dla 2001 Tchibo mielona
Wódka czysta 0,5 l
82,00
46,9
16,8
24,02
36,7
14,6
-21,74%
-12,7%
-
Koszula męska z elanobawełny  
322,00
12,0
4,3
74,46
11,8
4,7
-0,86%
10,59%
-
Tapczan tapicerski  
4 100,00
0,9
0,3
500,00
1,8
0,7
87,98%
109,7%
dla 2001 mój szacunek
Pralka domowa 
1 620,00
2,4
0,8
413,00
2,1
0,9
-10,08%
0,31%
dla 2001 cena Frani w 2003
Odbiornik radiowy popularny  
1 400,00
2,7
1,0
104,00
8,5
3,4
208,60%
244,26%
dla 2001 Thomson   w Leclerc w 2003
Odbiornik TV cz-b  
6 500,00
0,59
0,21
650,00
1,36
0,54
129,25%
155,73%
dla 2001 Belstar 20'' kolorowy w Leclerc w 2003
Odbiornik TV kolor
22 000,00
0,17
0,06
650,00
1,36
0,54
675,92
765,56
j.w.
Benzyna etylina 94  
11,00
349,8
125,1
3,03
291,1
116,1
-16,78%
-7,19%
-
Bilet PKP posp 200km II kl.  
108,00
35,6
12,7
24,00
36,8
14,7
3,16%
15,08%
-
Syrena 105
99 000,00
0,039
0,014
23 200,00
0,038
0,015
-2,17%
9,13%
dla 2001 Polonez
Fiat 126p  
87 000,00
0,044
0,016
23 200,00
0,038
0,015
-14,03%
-4,10%
dla 2001 Polonez  
Fiat 126p cena ekspresowa  
120 000,00
0,032
0,011
23 200,00
0,038
0,015
18,58%
32,28%
dla 2001 Polonez  
Fiat 126p cena giełdowa  
138000,00
0,028
0,010
23 200,00
0,038
0,015
36,36%
52,12%
dla 2001 Polonez  
Fiat 125p 1500
182700,00
0,021
0,008
23 200,00
0,038
0,015
80,53%
101,39%
dla 2001 Polonez  

Dane pochodzą z małych roczników statystycznych 1978 i 2002 (z małymi wyjątkami), a także z dużego rocznika statystycznego 1981 .
Płacę netto z 2001 uzyskano poprzez pomnożenie płacy brutto (2061,00) przez współczynnik 0,66 (uwzględniający udział podatków i składek ubezpieczeniowych).
Emerytura netto z 2001 - na podstawie szacunku ze strony : http://domino-www.enternet.com.pl/prywatni.nsf/0/07aed329a3ba6bd780256d3c0065861e OpenDocument
Cena giełdowa samochodu Fiat 126p z 1977 - ze strony : http://www.uni.lodz.pl/puls/numery/26/maluch.html

Ograniczenia w sprzedaży PRL
http://www.ipn.gov.pl/biuletyn2_25.pdf
"...Było to życie z dnia na dzień. Nie myślało się dalekosiężnymi kategoriami, na przykład o wzięciu pożyczki. W Peerelu też nikt nie myślał w ten sposób. Ludzie żyli od pensji do pensji. To ważny aspekt życia codziennego w Polsce Ludowej."
"...Z tych badań (1977 r.) wynika, że na przykład 85 proc. mogło dostać chleb, 55 proc. - olej roślinny, 45 proc. - masło, 38 proc. - jaja, mniej niż 1 proc. - mięso wołowe bez kości i szynkę. Są również badania dotyczące czasu, jaki ludzie spędzali w kolejkach. „Czasochłonność dziennego zakupu artykułów częstego użytku przez rodzinę” wynosiła w 1966 r. 63 min, 1970 r. - 94 min, 1971 r. - 73 min, a w 1976 r. - już 98 min."
"...społeczeństwo, które w czasie pokoju żyje w niedostatku i nie jest społeczeństwem konsumpcyjnym, wytwarza coś, co nazwałabym na użytek tej rozmowy kulturą biedy. Niedostatek był nie tylko na poziomie pralek czy sprzętu domowego, on był na każdym poziomie, wobec tego funkcjonowały rzemieślnicze i państwowe zakłady reperacji wszystkiego, począwszy od butów i repasacji pończoch, a skończywszy na reperacji mebli czy sprzętów gospodarstwa domowego. To na poziomie organizacji społeczeństwa, ale przecież w domach reperowało się różne rzeczy, nicowało się palta, przeszywało kołnierzyki od koszuli, we własnym zakresie reperowano meble czy pościel. To wszystko składa się na pewną kulturę materialną, rzutującą na jakość życia dnia codziennego, stanowiącą element życia rodzinnego - kobiety cerowały mężom i dzieciom skarpety, swetry itd. To też było pewnym elementem życia społecznego, takiego ubóstwa ludzie się nie wstydzili"
 
Cytaty z http://www.interwave.pl/historia.pgi.pl/handel.html :
"...28 lutego 1981 roku wprowadzono kartki na mięso i wędliny. W tym nastąpił podział na mięso i wędliny lepsze, których logicznie można było kupić mniej i na gorsze, których przydział był kilkakrotnie większy. 30 kwietnia wprowadzono kartki na przetwory mięsne, masło, mąkę, ryż i kasze. Sytuacja w kraju zaczynała być wręcz dramatyczna. Dnia 25 lipca 1981 roku ruszył marsz głodowy w Koninie, a w dwa dni po nim - w Łodzi. Zdesperowana sytuacją żywnościową i materialną ludność zaczęła na wszelkie możliwe sposoby próbować wpłynąć na władze Polski. Na nic to się jednak nie zdało. 1 września 1981 roku wprowadzono kolejne kartki, tym razem na mydło i proszek do prania. 22 listopada podwyższono ceny benzyny i oleju napędowego o 50-80%. Na początku grudnia wzrosła cena alkoholu o 40-80%. 1 listopada 1983 roku przywrócono po półrocznej przerwie (od maja) reglamentację masła i margaryny. "
"...Najpierw zniesiono kartki na cukier - 1 listopada 1985 roku, następnie 1 stycznia 1989 roku na benzynę oraz talony na samochody i na węgiel."
Cytaty z : http://www.mowiawieki.pl/artykul.html?id_artykul=270 :
"...Problemy zaczęły się już przy odbiorze kartek. W wydających je administracjach domów i urzędach dzielnicowych zapanowało zamieszanie – na warszawskim Mokotowie trzeba było np. czekać na ich odbiór ok. 5 godzin. Po otrzymaniu kartek należało je zarejestrować w wybranym sklepie. Przyjęto zasadę, by liczbę rejestrowanych uzależnić od "przepustowości" sklepu. Jeśli sklep ma możliwość obsłużenia 2 tys. osób to dwutysięcznej pierwszej zaproponuje rejestrację w najbliższej placówce. Jeżeli ta sąsiednia też będzie miała komplet to, niestety... "
"...Po żywność nadal stało się po kilka godzin, obsługa klientów była powolna, bo wstępne operacje zajmowały zbyt dużo czasu. Narzekano też na nierównomierny rozdział towarów i brak płynności dostaw. Sytuacja na rynku pogarszała się przy tym z miesiąca na miesiąc. Już 1 marca 1981 roku zmniejszono kartkowe przydziały cukru. Dwa miesiące później wprowadzono w całej Polsce kartki na masło, mąkę, kaszę i ryż. Od 1 czerwca ustanowiono nowe zasady i normy zaopatrzenia dzieci: niemowlętom do 1 roku życia przysługiwało 2,5 kg mleka w proszku na miesiąc i 1,8 kg środka piorącego "Cypisek", zaś dzieciom do 3-go roku życia 1 kg kaszy manny na miesiąc. Zasady sprzedaży były dość zawiłe – mleko w proszku i "Cypisek" sprzedawać się będzie na podstawie abonamentów na mleko w proszku, którymi dysponują już uprawnieni. Posiadacze abonamentów zgłoszą się do sklepów spożywczych po zakup mleka w proszku. Nastąpi tu wycięcie odpowiedniego odcinka. Z abonamentem należy udać się następnie do sklepu chemicznego, gdzie nastąpi odnotowanie zakupu proszku "Cypisek". Ponieważ sprzedawany jest on w opakowaniach 600- gramowych sprzedawcy odnotują pozostałość dwumiesięcznej normy do realizacji w następnym miesiącu np. "pozostało 1 lub 2 opakowania". Kasza manna będzie sprzedawana na karty na mąkę, kaszę i ryż zgodnie z życzeniem konsumenta. Warunkiem zakupu kaszy manny jest przedstawienie karty zaopatrzenia łącznie z książeczką zdrowia dziecka. Już w połowie maja okazało się jednak, że "Cypiska" raczej nie będzie w sprzedaży. Dyrektor Zjednoczenia Pollena zapytany, czy proszek trafi do sklepów, odpowiedział: Nie, chyba, że zdarzy się cud."
"...Chaos potęgowały reglamentacje lokalne. W kilku województwach już 1 kwietnia 1981 roku wydawano dodatkowe kartki, głównie na tłuszcze, ale np. w Katowickiem objęto nimi sprzedaż prawie wszystkich ważniejszych artykułów spożywczych. Na bon cukrowy można było tam kupić 500 g masła, 375 g margaryny, kilogram mąki, pół kilograma kaszy, po ćwierć kilograma ryżu i makaronu oraz zamiennie paczkę kawy lub czekoladę w zależności od tego, czy była to kartka dziecięca czy dla dorosłych. (Inne miasta np. Rzeszów, Przemyśl, Krosno, Piotrków i Radom również chciały wprowadzić dodatkowe przydziały, ale nie miały czego dzielić.) W późniejszych miesiącach liczni wojewodowie i prezydenci miast wprowadzali na własną rękę reglamentację papierosów, słodyczy, alkoholu, mydła. Zdarzały się nawet lokalne reglamentacje piwa i zapałek. W Bielsku Białej te ostatnie kupić można było np. tylko razem z papierosami."
"...Z badań przeprowadzonych w 1982 roku wynika, że 1/3 personelu sklepów mięsnych zajęta była rozliczeniami kartek. Sprzedaż kartkowa spowodowała też powszechnie odejście od sprzedaży samoobsługowej na rzecz tradycyjnej – tym bardziej czasochłonnej i uciążliwej dla klientów, że poszczególne towary reglamentowane sprzedawano w oddzielnych stoiskach. Czasochłonny obowiązek
Jak szacowała prasa, w okresie reglamentacji zakupy pochłaniały codziennie przeciętnie od 2 do 3 godzin w mieście i od 4 do 5 na wsi. Ponieważ kolidowało to z pracą zawodową, wydano (ignorowane często w praktyce) zalecenie, aby sklepy były czynne do 18.00. Ludzie starali się zresztą zaopatrywać w godzinach jak najwcześniejszych, przewidując szybkie wyczerpanie się towarów. Chcąc temu zapobiec, nakazano sprzedawcom pozostawienie połowy każdej dostawy na godziny popołudniowe. Nie zawsze jednak tak się działo, co sprzedawcy tłumaczyli presją ze strony ludzi stojących rano w kolejkach."

"...Podczas świąt sytuacja energetyczna kraju była dobra. Obowiązywał 10 stopień zasilania. Nie było wyłączeń energii elektrycznej informowała TL. Ogłoszono też Nowe zasady sprzedaży reglamentowanej (Kartki po raz trzeci w historii PRL wprowadzono w 1981 r., kilka miesięcy przed stanem wojennym). Mimo że jak zapewniały środki musowego przekazu, skup wzrasta, obniżono normy kartkowe mięsa i jego przetworów oraz masła niektórym grupom ludności. Chodziło o rolników gospodarujących na pół hektara i więcej, którzy od stycznia nie otrzymali żadnych przydziałów mięsa. Od stycznia były tylko karty mięsno-maślane M-I i M-II oraz karty P na inne artykuły reglamentowane. Niemowlęta otrzymały jedną kartę "0". Pracownicy umysłowi, emeryci i dzieci w wieku 1-12 lat mieli możliwość kupienia 2,5 kg mięsa, fizyczni - 4 kg, górnicy i hutnicy dodatkowo 1 kg - razem 5 kg. Kobiety ciężarne obowiązywał przydział taki jak dla dzieci (4 kg) plus papierosy i alkohol bez możliwości zamienienia ich na cukierki. Na kartki były ponadto cukier, mąka, art. zbożowe, czekolada, mydło, proszek do prania, kawa. Wprowadzono też  na 3 lata przedpłaty na pralki automatyczne, telewizory kolorowe, lodówki i niektóre meble. Dywany, butle gazowe, rowery pozostawiono w gestii komitetów kolejkowych, na tzw. listy zapisów. Za pośrednictwem zakładów pracy - informowała TL - ludność będzie się zaopatrywać w obuwie, ciepłą bieliznę i ubrania.
[...]
29 stycznia odbyła się narada prezesów wojewódzkich komitetów ZSL. Wnioski: Przemysł musi pomóc rolnictwu. Proste narzędzia też są ważne. Uchwalono - mimo braku materiałów - wzrost produkcji łańcuchów oraz konwi na mleko. Idąc za ciosem poinformowano, że od 1 stycznia 1982 dzieci od 1 roku życia do 3 lat 11 miesięcy i 29 dni otrzymają przydział 1 litra dziennie pełnotłustego mleka o zawartości 3,2 proc. tłuszczu. Dzieci otrzymają specjalne karty zaopatrzeniowe, które trzeba będzie zarejestrować w wybranym sklepie i tam cały czas mleko odbierać."

"...1 lutego 1982 r. ogłoszono podwyżkę cen żywności. Oficjalne komunikaty mówiły, że podrożała ona średnio o 241 proc.. Praktycznie jednak była to podwyżka 300-400-procentowa. Nie podrożały chleb (16 zł za kg) i mąka (23 zł), ale np. cena schabu wzrosła z 90 zł za kg do 360 zł, kurczaków z 80 do 316 zł, kiełbasy zwyczajnej z 44 do 190 zł, wędzonej makreli z 25 do 130 zł, kostki masła ze 100 do 300 zł, chudego twarogu z 12 do 54 zł, cukru z 10,5 do 46 zł. Pensje zaś w gospodarce uspołecznionej wzrosły średnio z 7,7 tys. zł w 1981 r. do 11,6 tys. zł w 1982 r.
Wzrosły ceny, ale towarów nie przybywało. Nadal niemal wszystko trzeba było wystać w kolejkach, załatwić, skombinować, mieć dojście do mięsa, rajstop, papieru toaletowego, skarpetek, lekarstw, cytryn, pomarańczy, dobrej książki, wakacji w kraju (bo wyjazd za granicę był jedynie marzeniem), do miejscówki w pociągu. Kwitło więc drobne łapówkarstwo, które dzisiaj nazywamy korupcją. Np. dojście do mięsa kosztowało pół litra wódki raz na miesiąc lub dwa. Dojście do pół litra wódki kosztowało bombonierkę raz na miesiąc lub dwa. Dojście do bombonierki... .
Kwitł szmugiel ze wsi do miasta. Tyle że u baby (mięso dostarczały do domu) kilogram np. nielegalnej cielęciny kosztował 2-3 razy drożej niż w sklepie. No, ale w sklepie nie było."
Cytat z : http://www.pot.gov.pl/wydawnictwa/biuletyn/%5B44%5D_08.05.pdf
"...Kartka (bon, asygnata, przydział ) to był nieodłączny element życia w PRL. W tamtych czasach funkcjonowało w sumie 21 rodzajów "bonów mięsno-tłuszczowych", uprawniających do wykupienia odpowiednio od 0,4 kg do 6 kq wędlin i masła. W połowie lat 80. obywatelowi przysługiwało miesięcznie 250 g smalcu, kilogram mąki, 10 paczek papierosów, 1 butelka wódki, 300 g mydła. Większe ilości alkoholu można było kupić na specjalne kartki "weselne". Oczywiście i tak ciągle wszystkiego brakowało, więc przy odbiorze , rejestracji i realizacji kartek rozgrywały się gorszące sceny.


Reglamentacja - dobrobyt czasów komunizmu


Cytaty z internetu komentujące niskie ceny chleba i mleka w latach 70-tych  i 80-tych:
"...Np. 1 bochenek chleba kosztował w sklepie 4 zł. (niezmiennie przez 20 lat), gdy w latach 70. dwa razy tyle kosztowała importowana z USA pszenica, z której go wypiekano. Efektem było zaciągnięcie (tylko na zboże) 8 mld. dolarów kredytów przez państwo, a z drugiej strony masowe skarmianie chlebem trzody chlewnej. Podobny przykład wielkiego marnotrawstwa to skarmianie cieląt mlekiem, kupowanym w sklepach po znacznie niższej cenie, niż dostawał hodowca za sprzedawane mleko w skupie...."
http://www.zb.eco.pl/zb/86/czynniki.htm :
"Tu warto przypomnieć, że intensywny rozwój hodowli, forsowany w Polsce po 1970 r., kosztował nasz kraj, obok skażenia wód i gleb, ponad 21 mld $ USA wydanych tylko w latach 1971-80 na import samych zbóż i pasz, co doprowadziło tylko w latach 1973-81 do 8 mld $ deficytu w bilansie handlu zagranicznego artykułami rolno-spożywczymi i ogromnie przyczyniło do wzrostu zagranicznego zadłużenia i kryzysu."
http://historia.terramail.pl/opracowania/wspolczesna/polityka_gospodarcza_prl.html :
"Za czasów Gierka starano się, aż do 1976 roku, utrzymywać na niezmienionym poziomie ceny podstawowych artykułów spożywczych, ale jednocześnie dokonywano podwyżek cen wielu wyrobów przemysłowych. Na ogół odbywało się to pod pozorem udoskonalenia produktu, zmiany pewnych jego parametrów, zastępowania artykułów, których ceny były sztywne, nowościami których ceny można było podnosić. Zarazem podnoszono płace nominalne, co przy równoczesnym szybkim zwiększeniu liczby zatrudnionych - powodowało znaczny wzrost popytu. Był on w dużym stopniu równoważony kredytowym importem dóbr spożywczych i artykułów przemysłowych. W wyniku tego około 33% pożyczek zaciągniętych w tym okresie zostało przejedzonych."
Cytat z książki "Gierek" - J. Rolicki
"...w latach 1971-75 import zbóż i pasz treściwych ze strefy dolarowej wyniósł aż 14,5 miliona ton. Nie było to wszystko, ze wschodu bowiem, a więc za ruble, w tym samym okresie zakupiono dodatkowo 6,7 miliona ton. W następnym  pięcioleciu, wobec pięciu lat nieurodzaju, sytuacja miała się jeszcze bardziej pogorszyć i import ze strefy dolarowej miał wynieść niemal 40 milionów ton zbóż i pasz, natomiast ze strefy rublowej już tylko 1,5 miliona ton."

Inne ciekawe obserwacje
Stosunek średniej emerytury netto do średniej płacy netto : 1977 => 43,9 % , 1987=>55,0 %,  2001 => 61,0 %
Udział emerytów i rencistów w całej populacji : 1977 => 9,78 % , 1987=> 17,35 %, 2001 => 24,09 %
Wydatki na emerytury i renty w % PKB : 1976 => 4,6 %, 1987=>7,45 % ,  2001 => 11,5 %, 2003 => 14,3 %

Cytat z książki "Gierek" - J. Rolicki
"... w tamtych czasach Polska była jednym z nielicznych krajów w Europie, w których trzyletni samochód na giełdzie samochodowej był droższy bądź w oficjalnej cenie samochodu nowego
Dane z "Wielkiej historii Polski - Tom 5"
Szacuje się iż w latach 1970-80 37 % kredytów zagranicznych wydano na artykuły konsumpcyjne.
W 1976 r. ok. 1 miliona osób potrzebowało opieki społecznej, połowa zatrudnionych w gospodarce  zarabiała ponizej 4 tyś.zł  miesięcznie, początkujacy lekarz - mniej niż 3 tyś. zł miesięcznie.
I sekretarz KW PZPR zarabiał w 1976 16,6 tyś. zł, nie licząć innych przywilejów (mieszkanie, służbowy samochód, luksusowe wczasy, talony na samochody i inne trudno dostępne towary).
Elita władzy  i wybrane środowiska (KC, KW, SB, MO) dysponowały także specjalną siecią dobrze zaopatrzonych, niedostępnych dla innych sklepów.
"... Jak wskazują badania, na początku lat 80-tych we wszystkich działach gospodarki istaniał duża rozpiętość płac. Bez 10 % najwyżej zarabiających, tj. dla pozostałych 90 %, różnice te oscylowały między 3-4,5 krotności najniższej pensji. Stanowi to jeden z dowodów na to, że społeczeństwo PRL pod względem płac nie było wcale egalitarne.[..] To właśnie nierówności społeczne stały się podłożem konfliktów społecznych lat 1970/71, 1976 oraz 1980 r."