n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

czwartek, października 31, 2013

Potiomkinowski kRaj: Tragedia Witkacego

Wygraliśmy - Maciej Pinkwart


Do Witkacego zawsze miałem stosunek ambiwalentny, zwłaszcza po 1985 roku, kiedy to organizowany przeze mnie festiwal został odsunięty w niebyt przez Witkacologów i szefa Teatru. Po raz kolejny poczułem się jak facet "nie z tej prywatki", który się wciął na cudze podwórko. I dlatego zapowiedź sprowadzenia do Zakopanego szczątków Witkacego, i następująca po niej lawina prasowych enuncjacji i entuzjazmu miejscowych czynników irytowały mnie niepomiernie. Po pierwsze - te polskie żonglowanie trumnami, zawsze w kontekstach politycznych - tym razem miało służyć uwiarygodnieniu generała i prezentowane było przez reżimowe gazety jako prezent od polskich i radzieckich władz. Rzecz podobno wynegocjowano na spotkaniu Jaruzelskiego i Gorbaczowa... Podchwycenia tego przez rozmaite, wcale nie prorządowe środowiska z kolei miało kontekst antyradziecki - jakbyśmy Sowieciarzom zabierali z miski jakiś kąsek... Takie danie niedźwiedziowi po pysku... Fala hurra- (czy pseudo-) patriotyzmu odczytywana była jednoznacznie: dziś odzyskujemy Witkacego z Jezior na Polesiu, a jutro może samo Polesie, Lwów, Wilno...
No i cały czas krążące aluzje - cenzura działała! - na temat tego, że Witkacy popełnił samobójstwo na terenie zagarniętym nam przez Sowietów w momencie wkroczenia Armii Czerwonej, proteście przeciwko inwazji...

Cóż - prawdziwe niewątpliwie jest to, że Witkacy popełnił samobójstwo, że było to na terenie, który wówczas był polski, a teraz nie jest polski... I że to było w momencie inwazji. Ale prawdziwe jest również to, że obsesja samobójcza towarzyszyła Witkacemu niemal całe życie, od lutego 1914 roku, kiedy to samobójstwo popełniła jego narzeczona Jadwiga Janczewska. Wystarczy przejrzeć spuściznę po Bronisławie Malinowskim, zajrzeć na karty "622 upadków Bunga", czy "Jedynego wyjścia"... Wystarczy poczytać wspomnienia Czesławy Oknińskiej - towarzyszki ostatniej ucieczki Witkacego z atakowanej przez Niemców Warszawy na wschód... Ta ucieczka - kiedy o inwazji radzieckiej jeszcze nikt nie wiedział, że nastąpi - była właściwie cały czas szukaniem odpowiedniego miejsca do jedynego wyjścia... Oczywiście, nikt nie zaprzeczy, że wysłyszana w radiu wiadomość o wejściu bolszewików miała wpływ na zwiększenie determinacji. Ale samobójstwo Witkacego nie było żadnym protestem przeciw agresji, było rozliczeniem się z własnymi problemami - jedne były aktualne, jak wojna, wiek, stan zdrowia, drugie były "zaszłościami" sprzed ćwierćwiecza... Witkacy był może dziwakiem, nawet na pewno był. Ale był też piekielnie inteligentnym, logicznie myślącym facetem o ambicjach naukowca. I z pewnością wiedział, że gdyby podpalił się na środku Krupówek, krzycząc "Precz z komuną", to może przez kilka dni ludzie by o tym mówili. Ale podcięcie sobie gardła na łące w zapadłej poleskiej dziurze, gdzie nikt prawie go nie znał nie mogło być żadnym protestem, chyba wobec Pana Boga...

Uważałem ponadto, że Witkacy świadomie wybrał to, a nie inne miejsce na śmierć. I wierzył w to, że tam, z dala od doczesnych szczątków swoich bliskich, zostanie pochowany. Jego fizyczna obecność na poleskiej ziemi, gdzie kiedyś mówiono po polsku, była swojego rodzaju materialnym łącznikiem tych terenów i tamtych ludzi z Polską. Pojawiające się od kilku lat sugestie wykopania Witkacego i przeniesienia go do Zakopanego traktowałem z najwyższą abominacją. No, ale mnie nikt o zdanie nie pytał... Podobnie jak uczonych witkacologów, czy przedstawicieli rodziny.
Tak więc całą tę fetę, którą nam zafundował ówczesny minister kultury, skądinąd powołany na to stanowisko także dla uwiarygodnienia generalskich rządów - wspaniały historyk profesor Aleksander Krawczuk - zamierzałem zbojkotować tak, jak bojkotowaliśmy wybory. Ale pewno za bardzo się zarzekałem i Witkacy zza grobu postanowił mi dać po nosie. Nam wszystkim przy okazji też.

Datę imprezy wybrano chyba dość przypadkowo na czwartek, 14 kwietnia 1988 roku. Organizatorami "pogrzebu" ze strony rządowej były Narodowa Rada Kultury i Ministerstwo Kultury i Sztuki, ze strony zakopiańskiej - Urząd Miasta, Muzeum Tatrzańskie i - przede wszystkim - Teatr imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Już na kilka dni wcześniej elementy scenograficzne - dekoracje - pojawiły się na trasie pogrzebu, jak w czasie festiwalu folkloru ziem górskich. I było tak, że pogrzeb miał być teatralnym świętem. Brr...
Absolutnie postanowiłem nosa z domu nie wychylić, niech sobie cały ten pogrzeb pójdzie w cholerę, w tłumie nie lubię się gnieść.

Ale kilka dni wcześniej, wieczorem, zadzwonił do mnie Maciek Witkiewicz.
Maciek jest wnukiem Jana Koszczyca-Witkiewicza, tego który projektował "Witkiewiczówkę", czyli wypada Witkacemu stryjecznym wnukiem. Poznaliśmy się parę lat wcześniej z racji jakiegoś Atmowskiego koncertu. Nie pamiętam już czy on wtedy śpiewał czy - raczej - jego żona, Jadwiga Gadulanka. Zbliżyliśmy się do siebie bardzo w 1985 roku, w czasie obchodów 100-lecia Witkacego, bo mieliśmy podobny pogląd na kabotyństwo niektórych celebransów... Notabene kabotyństwo było również główną cechą tego planowanego pogrzebu... Zastanawiające - bo chyba byłaby to ostatnia cecha, którą można by przypisać Witkacemu. A tu cały czas mieliśmy do czynienia z próbą robienia z niego kolejnego polskiego świętego, i z celebrowaniem egzekwii nad relikwią.

No wiec Maciek zadzwonił i poprosił mnie, żebym mu załatwił wieniec dla prastryja. Koniecznie z kosodrzewiny, obowiązkowo z szarotkami. Nie wiem, skąd u tych warszawiaków takie ceperskie uczucia do roślin chronionych. Kosówka to pół biedy, ale skąd wziąć chronioną szarotkę w kwietniu? Doniczkowych chyba nie ma... Lidka poradziła oddać sprawę w ręce kierowniczki Zakładu Zieleni Miejskiej. Najgorsze było to, że miałem ten wieniec dostarczyć do Teatru 14 kwietnia rano. Maciek nie mógł sam się tym zająć, bo właśnie z delegacją rządową jechał po szkielecik na Ukrainę.
Nie było wyjścia - Maćkowi nie mogłem odmówić.
Nie wiem, skąd pani Łucja Poradzisz z Zakładu Zieleni wytrzasnęła rośliny chronione, ale jakkolwiek by nie było, czułem się niewiarygodnie głupio, paradując z wieńcem przez miasto, oczywiście na piechotę, bo przecież o samochodzie ani wówczas nawet nie marzyliśmy. Doszedłem do postoju taksówek, odstałem swoje i pojechałem do Teatru. Był już tłok i po chwili dojechała grupka warszawskich VIP-ów. Przekazałem Witkiewiczowi wieniec dla Witkiewicza. Postawił pod ścianą.
- Gdzie Witkacy? - spytałem.
- Na parkingu.
Zakrztusiłem się herbatką.
- No, dojechaliśmy w nocy, więc zostawiliśmy trumnę na parkingu hotelowym pod "Kasprowym". Parking strzeżony, więc pewno nie ukradli. Anioł ją przywiezie.
- Kto?
- No, Anioł, z firmy "Bongo"...
Zapytałem, jak było na Ukrainie. Uciekł z oczami.
- Później, później. Spotkamy się wieczorem...

Mała trumienka z jasnego, sosnowego drzewa, przykryta polską flagą pojawiła się w hollu teatru niebawem. Wniesiono razem z nią jakieś koszmarne sztuczne kwiaty. Dyrektor Andrzej Dziuk wyprosił wszystkich postronnych. Aktorzy zamknęli się z trumną i tylko przez szklane drzwi widać było jak modlą się do niej. Dorotka Ficoń płakała. Wzruszyłem się, bo lubię Dorotkę. Wyszedłem na dwór. Zaczął padać śnieg.
Doszedłem z konduktem tylko do Pęksowego Brzyzka. Ani do kościoła, ani na cmentarz nie wszedłem.

Maciek przyszedł wieczorem na Orkana i zażądał wódki w szklance. Wypił, pomilczał, zaklął.
Dojechali najpierw do Równego. Zakwaterowali ich w hotelu trzeciej klasy, zaprowadzili na obowiązkowe zwiedzanie Muzeja Ateizma, usytuowanego oczywiście w dawnym kościele, no i zawieźli 200 km do Jezior. Trumna, w otoczeniu całego gaju sztucznych kwiatów spoczywała w głównej sali miejscowej szkoły. Zsiniali z zimna pionierzy na powitanie śpiewali ludowe pieśni. Miejscowa ludność pozdrawiała Polaków z sympatią. Częścią z zadawnionego patriotyzmu, częścią z wdzięczności: z okazji wizyty w wiejskim sklepie pojawiła się nawet kiełbasa... Ekshumacji dokonali dzień wcześniej w dwie godziny radzieccy antropolodzy: wydobyli z ziemi szkielet, znajdujący się prawie dokładnie w miejscu, gdzie znajdował się kamień pamiątkowy, obfotografowali i ułożyli w trumnie. Po jej zamknięciu przejęła ją polska firma o nazwie Biuro Obsługi Nad Grobami Obcokrajowców, kierowana przez Sławomira Anioła. Jak blisko do Witkacowskiego Bunga...

Wieczorem w Równem w hotelu "Mir" odbył się bankiet z dancingiem. Trumna pojechała do Polski, mieli ją dogonić już za granicą. Przed fotografem Stefanem Okołowiczem i Maćkiem Witkiewiczem przedstawiciele strony radzieckiej położyli kilka rzeczy, znalezionych w grobie i zdjęcia czaszki. Obaj wytrzeźwieli. Nieboszczyk miał piękny, hollywoodzki uśmiech. A Witkacy nosił sztuczną szczękę. Rzeczy, wydobyte z grobu nie należały z pewnością do Witkacego (jak np. obrączka, której nigdy nie nosił), zaś nie było w nich tych, które powinny się tam znaleźć...

Rano przy śniadaniowej jajecznicy Witkiewicz z pewną nieśmiałością poruszył temat. Szefujący polskiej delegacji wiceminister kultury Kazimierz Molek rozłożył ręce:
- Już nic nie można zrobić - to przecież tylko symbol, ale lepiej nic nikomu nie mówić... Przecież już wszystko jest przygotowane i załatwione...
Znaczna część celebransów zakopiańskiego pogrzebu - w tym minister Aleksander Krawczuk, prezes ZLP - Wojciech Żukrowski czy pisarz ukraiński Jurij Szczerbak - wiedziała, że wylewają ślozy nad bliżej nieznaną osobą, występującą pod tymczasowym pseudonimem Stanisław Ignacy Witkiewicz. Maciek powiedział nam to wszystko "pod hajrem", że nikomu nie puścimy pary. Byliśmy jednak przekonani, że tajemnicy nie da się długo utrzymać. Nie takiej, nie w tamtych czasach.

Jakiś tydzień później miałem spotkanie z turystami z łódzkiego środowiska. W czasie dyskusji jeden z nich zagadnął mnie o rzekomy pogrzeb Witkacego. Powiedziałem, że mogę powtórzyć tylko to co oficjalnie wiadomo, a wiadomości nieoficjalnych powtarzać nie mogę.
- Może pan - powiedział - pisali już w łódzkich "Odgłosach".
Łódzki dziennikarz Marek Koprowski nie tylko opisał całą sprawę z uzębieniem wykopanego szkieletu i innymi nie pasującymi do Witkacego akcesoriami, ale dodał kilka innych szczegółów: oto - jak twierdził - kilka lat wcześniej grupa łódzkich - czy warszawskich performerów (wg innych - satanistów) odwiedziła cmentarz w Jeziorach, wykopała z grobu Witkiewicza parę kości, po czym je sproszkowała i w kilku słoikach przemyciła do kraju, a następnie rozesłała niektórym witkacologom. Niedługo potem potwierdził to w liście do mnie profesor Janusz Degler...

Po artykule Marka Koprowskiego "Syn powrócił do matki" sprawa obiegła kilka głównych gazet, a potem znikła z łamów, z jednej strony zablokowana przez cenzurę, z drugiej - wyparta przez inne wydarzenia. Kwestie polityczne nabierały przyspieszenia.
W całej tej historii najbardziej oburzające było potraktowanie matki Witkacego, Marii Witkiewiczowej - kobiety zacnej, choć nie mającej szczęścia w życiu. Jej prochy - prawdziwe i z bez żadnej wątpliwości spoczywające na Pęksowym Brzyzku - bezceremonialnie wykopano, żeby pogłębić grób na przyjęcie - jak się okazano - "NN" z Ukrainy. Włożono potem szczątki z powrotem do mogiły i przyłożono sosnową trumną, z nagrobka usunięto płytę informującą o tej dzielnej niewieście, a w zamian umieszczono idiotyczną tablicę, w której najważniejsza informacją była data "powrotu" Witkacego.

Ta tablica nas najbardziej irytowała. Przy grobie Witkiewiczowej zatrzymywały się wycieczki, ludzie spierali się o to, kto tu naprawdę leży, odzywały się głosy żeby tego "sowieciarza" wykopać i rzucić pod płot, przewodnicy opowiadali ucieszne anegdotki, publika się śmiała nad grobem, a pamięć prawdziwych nieboszczyków odchodziła w niebyt. Zaczęliśmy gromadzić dowody na temat tej całej sprawy, apelując jednocześnie do wszystkich władz o powrót do "status quo ante" - w końcu, kogokolwiek by 14 września 1988 nie pochowano na zakopiańskim Starym Cmentarzu - jedno nie ulegało wątpliwości: leżała tam matka Witkacego i winniśmy jej byli szacunek.

Sporadycznie udawało się coś opublikować. Instytucje - przede wszystkim Ministerstwo Kultury i Sztuki - broniło swojego postępowania jak władza socjalizmu, a kiedy już się nie dało nic zełgać, to twierdziło, że nic się nie stało w zasadzie. Że to taki artysty chichot zza grobu...
Najpierw napisaliśmy - Lidka i ja - jako historycy Zakopanego, listy do niektórych uczestników ceremonii, z prośbą o wyjaśnienie i opisanie sprawy. Ministerstwo milczało. Odpisał dość szybko Sławomir Anioł z firmy "Bongo" i Wojciech Żukrowski, ówczesny prezes Związku Literatów Polskich. Anioł - że o niczym nie wie, wziął co dali i przywiózł. Żukrowski, że to w gruncie rzeczy nieważne, kogo pochowaliśmy.. Niespodziewanego, ale bardzo prężnego poparcia udzielił nam profesor Janusz Degler, witkacolog z Wrocławia - ten sam, co to w 1985 roku w Teatrze Witkacego pytał głośno, kto to jest ten idiota, co w "Atmie" pokazywał pamiątki po Witkacym... Ale to było dawno i potem się polubiliśmy. Skontaktował się z nami - jako nasz sojusznik - także Włodzimierz Ziemlański z Rzeszowa, który w przeciwieństwie do mnie był gorącym orędownikiem repatriacji prochów Witkacego. Był też jedyną osobą, która wiedziała, gdzie Witkacy był pochowany, bowiem to właśnie w majątku jego rodziców w Jeziorach Witkacy z Oknińską się zatrzymali na ostatni popas, on sam jako kilkunastoletni chłopak był uczestnikiem pogrzebu, a wcześniej - został jako pierwszy przez miejscowych chłopów zawiadomiony o nieszczęściu. Po latach - i przesiedleniu do Polski - Ziemlański bywał w swoich rodzinnych stronach i to on ufundował i położył tablicę pamiątkową na grobie Witkacego.

I to dla Włodzimierza Ziemlańskiego nie znalazło się miejsce w ekipie, która do Jezior po Witkacego jechała...
Inna rzecz, że nie wiadomo, czy i on by coś pomógł: przed przyjazdem delegacji polskiej miejscowe czynniki kazały cmentarz "uporządkować": powycinano drzewa, także i te, które były punktami orientacyjnymi przy grobie, samą tablicę "wyprostowano", bo leżała nieporządnie, kilka okolicznych grobów po prostu zlikwidowano, żeby był lepszy dostęp...
Większość osób poruszających ten temat na łamach gazet - jeśli zdołali pokonać cenzurę - starała się wykazać nieudolność polskich władz w tej sprawie, czy może nawet służalstwo wobec towarzyszy ukraińskich, którzy ewidentnie zawalili sprawę ekshumacji, działając w pośpiechu, pod presją Kremla i bez odpowiedniego materiału dowodowego. Dziennikarze i witkacolodzy starali się także sugerować konieczność "pogrzebu bis". Nam z Lidką chodziło tylko o tablicę na Pęksowym Brzyzku.

Pisaliśmy listy do Ministerstwa, do Kościoła, do rodziny - bez rezultatu. W efekcie napisaliśmy list otwarty do dyrektora Muzeum Tatrzańskiego, Tadeusza Szczepanka. On to bowiem, z urzędu, jako opiekun zabytków, odpowiedzialny był za stan Starego Cmentarza. Ten list także początkowo pozostał bez odpowiedzi. Nie opublikowały go żadne ważniejsze pisma. I dlatego byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy przyjechała do nas Iwona Żurawska z III programu PR, by zrobić o tym audycję. Trzy razy zdejmowała ją cenzura, wreszcie nasze stanowisko, wsparte przez Macieja Witkiewicza ukazało się na antenie. Szczepanek odmówił wywiadu.

W kwestii tablicy na Pęksowym Brzyzku nic się w zasadzie nie zmieniło. Ale spotkaliśmy się któregoś dnia z Wojtkiem Mrozem, redaktorem podziemnego Biuletynu Podhalańskiego "Solidarności" i zasugerowaliśmy mu by nasz list opublikował. Ukazał się on w 15 numerze Biuletynu, datowanego na koniec marca 1989 roku. Na ten artykuł Tadeusz Szczepanek odpowiedział, umywając ręce nie tyle od odpowiedzialności za pomyłkę - czego mu nikt nie zarzucał - ile od podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Trudno się w zasadzie dziwić: w końcu los muzeum zależał od układów z ministerstwem kultury. A Krawczuk szedł w zaparte twierdząc, że jeżeli nawet popełniono błąd, to widać jest to wynik "interwencji sił nadprzyrodzonych"...

W audycji Iwony Żurawskiej mówiłem, że najbardziej przykre dla zakopiańczyków w tej całej sprawie jest to, iż prominentne postacie polskiej kultury, z ministrem tego resortu na czele, działając w złej wierze zwiodły nas, skłaniając do uczestniczenia w ponurej farsie zamiast pogrzebu jednego z największych naszych obywateli. I druga rzecz: wobec przedstawianych publicznie argumentów w tej sprawie nikt nie zareagował merytorycznie, nikt nie zaprzeczył zarzutom, nikt nie powiedział: ależ, proszę państwa - mylicie się, to na pewno jest Witkacy! Podnoszono tylko sprawy uboczne, które generalnie streścić można by było w jednym zdaniu, znanym skądinąd z lat wcześniejszych: ciszej nad tą trumną!
W rocznicę owego pechowego pogrzebu, 14 kwietnia 1989 roku nikt jakoś kwiatów na "grobie Witkacego" nie składał. A o matce Witkiewicza powoli zapominano...

Wybory 4 czerwca 1989 r. i zwycięstwo "Solidarności" w niczym nie zmieniło sytuacji na Pęksowym Brzyzku. Tablica Witkacego nadal straszyła, a zapytywane Muzeum Tatrzańskie informowało, że... nie wie, gdzie podziała się stara tablica, ta dotycząca Marii Witkiewiczowej. Aż przyszło do obchodów 50-lecia śmierci Witkacego. Organizował je zakopiański teatr, a - ku mojemu zdziwieniu - jego dyrektor Andrzej Dziuk zaproponował mi wykład o zakopiańskich szlakach Witkacego. Propozycję przyjąłem, zostałem umieszczony w programie, a potem powiedziałem mu, że bardzo go proszę, aby nacisnął odpowiednio na Muzeum w sprawie tej tablicy. Bo jeśli tablica się nie znajdzie, to będę zmuszony zamiast o życiu Witkiewicza w Zakopanem, opowiedzieć o jego zakopiańskim pogrzebie.

Pomogło. 14 września 1989 roku na grobie Marii Witkiewiczowej znów pojawiła się stara tablica. Ale tajemnica pogrzebu nie była jeszcze rozwiązana...
Nadeszła jesień 1994 roku. Pracowałem wtedy w Wydziale Kultury Urzędu Miejskiego, a moim szefem był... onże Franciszek Bachleda-Księdzularz... Współpracowałem z Radiem "Zet" i właśnie jako dziennikarz pojawiłem się 26 listopada 1994 roku na Pęksowym Brzyzku. Niech mi wolno będzie zacytować w tym miejscu mój artykuł "Percy", przeznaczony dla pisma "Halo Zakopane", który nie ukazał się, bo pismo splajtowało.

Percy
Powinienem odczuwać satysfakcję, ale nie odczuwam. Może ta historia trwała zbyt długo, może zbyt wiele było w niej zakłamania i pustych gestów, może za wiele żonglowania kośćmi. Może zbyt łatwo rozgrzeszano głupich ludzi, winę za całą sprawę przerzucając na osoby nieobecne. Ostatni żart Witkacego - pisano i to miało wyjaśniać wszystko. To niczego nie wyjaśnia i dowodzi, jak bardzo dalecy jesteśmy od psychiki twórcy "Szewców". Dobrze nam tak, smutnym ludziom, przygniecionym fetyszami.

Kości zostały rzucone
Kiedy we wrześniu 1994 roku, na skutek interpelacji rzeszowskiego posła SLD, Stanisława Rusznicy, minister kultury i sztuki powołał specjalną komisję do wyjaśnienia okoliczności i efektów sprowadzenia do Polski, wszyscy mówili tylko o jednym - znów będą grzebać w trupach. Znów ekshumacja na Starym Cmentarzu i cały ten pogrzebowy teatr, który już raz w towarzystwie całej Polski i połowy świata braliśmy udział, tyle że w drugą stronę. Jak w koszmarnym śnie, w którym pogrzeb idzie do tyłu, nieboszczyk wstaje z trumny i straszy żyjących. Tutaj, w Zakopanem dawały się słyszeć głosy, by tego "ruskiego kowala", który z pewnością zamiast Witkacego został złośliwie przez czerwonych podrzucony, wyciągnąć z szacownego grobu Witkiewiczów i pochować gdziekolwiek indziej. Nie znam nikogo, kto dopuszczał możliwość, że to może być Witkiewicz. O innych, "pozaekshumacyjnych" aspektach pracy ministerialnej komisji w zasadzie nikt nie mówił.
Termin przyjazdu komisji do Zakopanego przez długi czas nie był znany nikomu. Z początkiem listopada dowiedziały się o nim władze Zakopanego, przy czym, jak się wydaje, zostały o ekshumacji tylko powiadomione - nikt ich o zgodę nie pytał. Po prawdzie, zgodę taką wydaje prokuratura, Sanepid, kościół jako właściciel cmentarza i - przede wszystkim - rodzina. Te warunki zostały spełnione. W piśmie, skierowanym na ręce przewodniczącego Komisji, wiceministra Kultury i Sztuki profesora Tadeusza Polaka, przedstawiciele władz Zakopanego wyrazili "dezaprobatę" dla planów ekshumacji i stwierdzili, że tworzenie atmosfery sensacji nie służy pamięci Witkacego. Oddali wszakże do dyspozycji ministra pomoc w postaci Straży Miejskiej i zażyczyli sobie, by do prac komisji nie dopuszczać dziennikarzy. Na spotkaniu władz miasta z naczelnikami wydziałów Urzędu Gminnego na kilka dni przed ekshumacją padały w charakterze dowcipów uwagi o tym, że winę za całą tę sprawę ponoszą dziennikarze.

Wina dziennikarzy
Trudno zaprzeczyć, że jest w tym sporo racji: zapewne, gdyby nie publiczne ujawnienie wątpliwości, jakie pojawiły się zaraz po ekshumacji, być może dziś wszyscy wierzyliby, że - jak to pisano na nowej tablicy nagrobnej - Witkacy powrócił i spoczął obok matki. Może nawet ci, którzy tam, w Jeziorach widzieli zdjęcia szczątków osoby ekshumowanej. To dziennikarze przełamali tabu, które bez większych sprzeciwów przyjęli wszyscy uczestnicy ceremonii w Jeziorach i pierwsi zadali Ministerstwu Kultury pytanie: kogo to właściwie przywieźli ważni panowie do Zakopanego i ceremonialnie żegnali na Pęksowym Brzyzku? (...)

Trumna za zamkniętymi drzwiami
14 kwietnia 1988 roku było chłodno, padał śnieg, grały kapele góralskie, a Zakopane pękało w szwach, bo "pogrzeb Witkacego" był największą atrakcją kulturalną i towarzyską martwego sezonu. Oprawę ceremonii Ministerstwo Kultury powierzyło Teatrowi imienia Witkacego i był to najlepszy plenerowy spektakl tego teatru, naturalnie przed "Szaloną lokomotywą". Nie brakło, co prawda, niejakich przegięć w reżyserii: na przykład wyproszenie wszystkich gości z holu teatru, w którym na katafalku złożono jasno-brązową trumnę, okrytą patriotycznie biało-czerwoną flagą i odprawienie egzekwii przez członków zespołu, I większość pań w słowiańskich oczach miała łzy... - jak z zupełnie innej okazji śpiewał Wojciech Młynarski. Z powodów pogodowo-ekologicznych nie doszło do realizacji projektu wywiezienia "Witkacego" na Halę Kondratową, zresztą publiczność mogłaby nie docenić tego gestu. Na Równi Krupowej powiewały czarne sztandary, a na Pęksowym Brzyzku publiczność tratowała sąsiednie groby i siebie nawzajem. Ci, dla których nie starczyło miejsca na cmentarzu, stali na zabytkowym murze. Sytuację znakomicie ilustrowała pyszna anegdota, opowiadana przez Macieja Witkiewicza:
- Stałem na samym skraju grobu. A przede mną stała pani Fedorowiczowa.
Podczas kazania księdza Tischnera wysiadło nagłośnienie, ale nikt nie pomyślał, że ktoś się potknął o kabel, tylko wszyscy wiedzieli, że to komuniści go przerwali.
(...)
Po sześciu i pół roku zimno było jak licho, ale śnieg nie padał. Owszem, przez chmury przeświecało słońce. Tłumów zdecydowanie nie było, a i dziennikarze zapewne by się nie kwapili, gdyby nie atmosfera tajemnicy, którą ktoś - nie wiadomo kto - usiłował wokół sprawy wytworzyć. Ażurowa brama na Pęksowym Brzyzku została zamknięta, a kilku pracowników straży miejskiej dbało o to, by kilku dziennikarzy nie mogło wejść na teren cmentarza. W tym samym czasie wokół grobu Marii Witkiewiczowej zgromadzili się: członkowie komisji z rodziną, ekipa filmowa Konrada Szołajskiego, przedstawiciele Sanepidu i Urzędu Miejskiego, pracownicy zakładu pogrzebowego i kilka bliżej nie zidentyfikowanych osób. Dziennikarze pozostali za zamkniętą bramą - nota bene o parę metrów od miejsca akcji - lub przechodzili przez płot. Kilkakrotnie doszło do utarczek ze strażą miejską. Przyczyn represji wobec dziennikarzy nie udało się ustalić, ale ich skutki mogła obejrzeć kilkunastomilionowa widownia głównego wydania sobotnich "Wiadomości", kiedy to przed całym światem kompromitowano Zakopane, siłą wywlekając jednego z dziennikarzy na zewnątrz.

Dziewczyna!
Cała ekshumacja trwała 25 minut. Z betonowego grobowca zdjęto piaskowcową tablicę i wyjęto drewnianą trumnę, na której biało-czerwona flaga tylko lekko pożółkła. Zapakowano ją w czarną folię i samochód firmy pogrzebowej "Charon" odwiózł szczątki do zakopiańskiego prosektorium. Tam otwarto drewnianą i odlutowano trumnę metalową. Straży miejskiej już nie było, więc dziennikarz "Gazety Krakowskiej" Zbyszek Ładygin przebrany w biały kitel wszedł do środka w najwłaściwszym momencie, kiedy to jeden z największych autorytetów antropologicznych, profesor Tadeusz Dzierżykray-Rogalski gestem Hamleta podniósł do góry niewielką czaszkę. Z kompletem uzębienia w górnej szczęce. A Witkacy miał sztuczną szczękę. W tym momencie po przeszło sześciu latach rzecz się potwierdziła: to nie Witkacego wykopano w czasie pośpiesznej ekshumacji na poleskiej wsi Jeziory.
Po chwili na dziennikarską giełdę przedostała się najbardziej sensacyjna, trudna do uwierzenia wiadomość: szczątki, które eksperci ministerialnej komisji odnaleźli w metalowej trumnie, należą do kobiety.

Pobrano niewielkie próbki materiału kostnego do dalszych badań, po czym trumnę zamknięto i z powrotem przewieziono na Pęksowy Brzyzek. Burmistrzowscy strażnicy konsekwentnie znów zamknęli bramę przed dziennikarzami, tak że wszystkich czterech żurnalistów z drugiej strony obserwowało, jak trumna pospiesznie wraca na poprzednie miejsce. Moment grozy przeżyli wszyscy w momencie stawiania ciężkiego drewnianego pomnika autorstwa Urszuli Kenar, wykonanego w pracowni Władysława Hasiora: rzeźba, zdjęta przed ekshumacja z postumentu, najwyraźniej nie chciała dać się z powrotem ustawić pionowo. Wreszcie wszystko znalazło się na swoim miejscu, a ślady po ekshumacji zaczął zasypywać drobny śnieżek.

Na konferencji prasowej, zwołanej w willi "Witkiewiczówka", gdzie Stanisław Ignacy miał pracownię malarską, członkowie komisji dość powściągliwie wypowiadali się na temat płci osoby, przywiezionej ze wsi Jeziory. Dopiero wieczorem w wywiadzie dla Radia Kraków profesor Dzierżykray-Rogalski powiedział mi bez żadnych ogródek: w trumnie Witkacego jest kobieta. Powinien to poznać nawet początkujący lekarz, nie mówiąc o antropologach. Dlaczego aż taka pomyłka? Nikt nie wie, można tylko się domyślać.
Następnego dnia rano członkowie komisji, na drugiej konferencji prasowej wyłożyli już kawę na ławę: nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że w trumnie z Jezior przywieziono szczątki młodej kobiety.

Pogrzeb bez końca?
Jeśli to nie Witkacy, to co dalej? Na takie pytanie także ma odpowiedzieć ministerialna komisja, na czele której stoi profesor Tadeusz Polak. Decydujący głos w tej sprawie będzie mieć niewątpliwie rodzina Stanisława Ignacego. Zapytywany przez dziennikarzy Maciej Witkiewicz stwierdził, że powtórna ekshumacja i poszukiwanie szczątków Witkacego w Jeziorach już raczej nie wchodzi w rachubę. Zapewne przeszukiwanie całego cmentarza w poszukiwaniu rozproszonych kości Witkacego byłoby i niepotrzebne, i nieskuteczne. Pamiętajmy wreszcie jeszcze i o tym, że ziemia, która go litościwie przygarnęła, była przed 55-ciu laty ziemią polską. Jeśli wywieziemy z tamtych ziem wszystkie ślady polskości - cóż zostanie ludziom, którzy tam jeszcze ciągle żyją i pamiętają, że Witkiewicz to nie było obco brzmiące nazwisko! Trzeba Witkacego upamiętnić estetycznym pomnikiem, ułatwić odwiedzanie cmentarza - i dać spokój jego kościom, zajmując się bardziej tym, co zostało po nim w sferze ducha.
To w Jeziorach. A w Zakopanem? Cóż - tutaj najlepszym pomnikiem Witkacego jest teatr, noszący jego imię, już sławny i bardzo lubiany. Niechże rozwija się dalej - i w tym mu powinniśmy pomóc, nie zrzucając nań ciężkich brzemion odpowiedzialności za czyjeś niewydarzone pomysły.
Co z dziewczyną? Zapewne są trzy możliwości: pozostaje tam, gdzie jest teraz - wyjeżdża do Jezior - urządzamy jej porządny pogrzeb na Starym Cmentarzu w innym grobie. Nie ukrywam, że ta ostatnia ewentualność odpowiada mi najbardziej. Przez przeszło sześć lat była w Zakopanem. Podhalańska ziemia jest gościnna. Przywiezione z Jezior szczątki już są otoczone legendą i czy tego chcemy, czy nie - cała sprawa wejdzie do opowieści tatrzańskich przewodników. Nie wymażemy jej z pamięci.
Doktor Janusz Wdowiak, członek ministerialnej komisji, zapowiedział, że analiza materiału kostnego pozwoli uzyskać dodatkowe dane o osobie, pochowanej w grobie Witkiewiczów, łącznie z pewnymi cechami wyglądu zewnętrznego. Na razie wiemy, że ta mocno rozebrana pani na pewno miała piękny uśmiech i długie, szczupłe nogi.
Profesor Janusz Degler na ostatniej konferencji prasowej w Zakopanem przypomniał dziennikarzom dwie sprawy, niejako wiążące się z odkryciem paleopatologów. W zaginionym dramacie Witkacego Percy Zwierzątkowskaja opisane jest zjawisko transformacji osobowości między młodą kobietą a starszym mężczyzną. Transformacja, połączona z zamianą płci. A Maria Witkiewiczowa bardzo chciała mieć córkę.
Zakopane, 26 listopada 1994 r.

Komunikat
Komisji powołanej przez Ministra Kultury i Sztuki
do spraw pochówku Stanisława Ignacego Witkiewicza
Zgodnie z planem prac Komisji, w dniu 26.XI.94 r. przeprowadzono ekshumację domniemanych szczątków St. I. Witkiewicza z grobu jego matki na Starym Cmentarzu w Zakopanem. Trumnę przewieziono do prosektorium Szpitala Miejskiego, gdzie nastąpiło jej otwarcie. Członkowie Komisji - eksperci paleopatologii - prof. Tadeusz Dzierżykray-Rogalski, dr Mirosław Parafiniuk i dr Janusz Wdowiak - dokonali oględzin i pomiarów szczątków kostnych w obecności Komisji. Pobrane zostały próbki do badań laboratoryjnych. Następnie trumnę wraz ze szczątkami przewieziono na cmentarz i złożono w miejscu poprzedniego pochówku.
Przeprowadzone badania wykazują, że szczątki kostne, przywiezione w 1988 roku ze wsi Jeziory na Ukrainie należą do kobiety w wieku 25-30 lat, o wzroście około 164 cm.
Postanowiono, że pełny raport z przebiegu prac Komisji wraz z wnioskami końcowymi zostanie przedstawiony Ministrowi Kultury i Sztuki w styczniu 1995 r.
Komisja wyraża podziękowanie władzom miasta oraz proboszczowi parafii Świętej Rodziny w Zakopanem, za sprawne przeprowadzenie ekshumacji i pomoc w realizacji wszystkich zadań Komisji.
Przewodniczący Komisji
(-) Prof. dr hab. Tadeusz Polak

Walka o ujawnienie prawdy o pochówku Witkacego w Zakopanem trwała dłużej niż druga wojna światowa, na początku której Witkacy popełnił samobójstwo. Ale wygraliśmy.

http://www.marczewski.pl/236,Aktualnosci-Witkacy-jest-20-do-Xtej-Stanislaw-Ignacy-Witkiewicz-1885-1939-Wygralismy-Maciej-Pinkwart.html
  ..

niedziela, października 27, 2013

Klęska Polski. Sprawa inż. Jacka Karpińskiego

Był taki Polak – mógł wznieść Polskę na wyżyny Świata

Posted by Marucha w dniu 2012-04-15 (niedziela)
Za zwrócenie uwagi na artykuł podziękowania dla p. P.E.1984 – admin

Tragiczne bywają losy genialnych wynalazców – inżynierów. Mogliśmy być potegą – i dupa z królika. Tak jest niestety do dzisiaj.

 
Przypadek, który opisuję wydaje się być nieprawdopodobnym – jednak taka jest prawda.
Rok 1971 – na wystawie w londyńskiej Olimpii stoją koło siebie komputery: brytyjski Modular One, maszyny amerykańskie i minikomputer polski K-202, zaprojektowany w roku 1969 przez Jacka Karpińskiego. Wszystkie maszyny są 16-bitowe. Mają 64 kB pamięci a K-202 ma aż 8 MB. Ponad milion operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę. Pamięć ferrytowa zamiast pamięci na układach scalonych. Wielkość małej walizki – czyli powstałego w roku 1981 PC firmy IBM – model IBM 5150.
Warto jednak wiedzieć, że zbudowany przez IBM pierwszy pecet nie dorównywał K202.
Wszyscy pytają Karpińskiego jak to zrobił?
W tym samym roku 1971 K-202 zostaje wystawiony na Międzynarodowych Targach w Poznaniu. Jego stoisko znajduje się obok wystawionej 8-mio bitowej Odry Elwro.
Stoisko Karpińskiego odwiedza ówczesny I sekretarz PZPR Edward Gierek. Obiecuje pomoc. Do stoiska Elwro w ogóle nie podchodzi. No i zaczyna się – rozgrywka polityczna.
W tym samym mniej więcej czasie odwiedza Karpińskiego 2 inżynierów, przedstawicieli znaczących wówczas firm amerykańskich CDC i DEC. Pytają jak dokonał takiego cudu?
Karpiński powiedział im, żeby się sami domyślili – jednak po 2 dniach – kiedy niczego nie wymyślili odkrył przed nimi swoje rozwiązanie – nie zawracając sobie głowy jego opatentowaniem (chodziło
 o tzw stronicowanie pamięci).
Jest rok 1972. Karpiński z Zakładem Minikomputerów ruszają z produkcją. Spośród 30 pierwszych sztuk połowa trafia za granicę a pozostałe zainstalowane zostają w MSW, MSZ, Krajowej Dyspozycji Mocy, w Marynarce Wojennej, politechnikach i uniwersytetach, kilka sztuk tafia do biur projektowych i przemysłu ciężkiego. Użytkownicy są zachwyceni. Mówiło się również o jego zastosowaniu na statkach.
W produkcji było wtedy następnych 200 sztuk, portfel zamówień liczył 3000 sztuk.
Sytuacja wydaje się być doskonała. A jednak Karpiński zostaje wyrzucony z pracy, Zakład Minikomputerów zostaje zamknięty a 200 sztuk K-202 w trakcie produkcji zostaje „utopionych”. Mało tego, dostaje „wilczy bilet” nie pozwalający mu pracować w elektronice i informatyce.
Czemu?

1. Elwro zatrudniało wówczas 6 000 pracowników, Instytut Maszyn Matematycznych, gdzie pracował Karpiński tylko 200,
2. Wkład dolarowy do K-202 wynosił ok. 1800 $, do Odry ok. 30 000 $,
3. Elwro broniło własnej „pupy”, więc zwróciło się do ówczesnego premiera Polski, Jaroszewicza z prośbą o „pomoc”. No i tą pomoc dostali.
4. W roku 1970 ZSRR wystąpił z inicjatywą stworzenia jednolitego typu komputera dla Układu Warszawskiego. Zerżnęli projekt IBM-360 i nazwali go RIAD. W każdym kraju satelitarnym produkowany był wówczas jeden typ komputera – w Polsce RIAD 30, na Węgrzech RIAD 10, w NRD RIAD 20 a w Moskwie RIAD 50.
5. Ponieważ nikt w Polsce nie chciał sfinansować uruchomienia produkcji w Polsce, Karpiński uruchomił ją razem z Brytyjczykami, którzy na ten cel przeznaczyli odpowiednie środki finansowe oraz zajęli się sprzedażą K-202.

Warto wiedzieć, że komputery Odra z systemem RIAD wymagały dużego pomieszczenia, klimatyzowanego – a K-202 tego nie potrzebował.
W roku 1972  przyjechał z całą delegacją do Polski główny konstruktor RIAD-a – Ławrow.
Obejrzał K-202 i powiedział: „niemożliwe, taka maszyna musi zająć całą ścianę dużego pomieszczenia”.
Spytał Karpińskiego: „Czy K-202 jest odporny na wstrząsy i czy wymaga klimatyzacji (tak jak Odry)?”
Karpiński powiedział mu, że można na nim łupać kamienie po czym wylał na K-202 szklankę wody. K-202 pracował spokojnie dalej.
Ławrow spytał go wówczas, czy można system przerobić na RIAD. Dowiedział się wtedy od Karpińskiego, że tak, tyle tylko, że poprzez emulację systemu z miliona operacji na sekundę pozostanie tylko 300 tys ale i tak będzie szybszy niż RIAD-y.
Ławrow zaprosił Karpińskiego żeby poprowadził seminarium w Moskwie. Niestety, pojechał za niego profesor Andrzej Janicki, dyrektor naukowy Instytutu Maszyn Matematycznych, wg Karpińskiego „wyjątkowa glizda”.
K-202 to tylko jeden z wielu pomysłów genialnego inżyniera, Karpińskiego.

Kim był Jacek Karpiński?
Urodzony 12 kwietnia 1927 r w Turynie – zmarł 21 lutego 2010 r we Wrocławiu.
Ojciec, Adam Karpiński, inżynier konstruktor (zginął w wyprawie na Nanda Devi – pierwszej polskiej wyprawie w Himalaje), matka profesor medycyny. Oboje zasłużeni w wojnie z bolszewikami w roku 1920.
W wieku 14 lat (wyglądał na starszego) wstąpił do Szarych Szeregów, batalion Zośka. Trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. W pierwszym dniu Powstania Warszawskiego otrzymał kulę w kręgosłup, został sparaliżowany. Dzięki ogromnemu uporowi w procesie rehabilitacji wrócił do zdrowia (kula została w jego ciele).
Od 1946 do 1951 studiował najpierw na Politechnice Łódzkiej, później Warszawskiej.
Ponieważ chodził długo o kulach – ówczesne władze nie wsadziły go do więzienia ani nie zabiły za jego bohaterską przeszłość. Mimo wszystko bardzo długo był za nią prześladowany.

Wyrzucany z pierwszych miejsc pracy (jako sabotażysta) w końcu zaczął pracować w ZWUE T-12 na Żeraniu w Warszawie, jednocześnie pracując jako starszy asystent w Katedrze Elektrotechniki Politechniki Warszawskiej (1951 – 1954). W r. 1954 pracował jako inżynier badawczy w laboratorium przemysłu samochodowego na Żeraniu. W r. 1955 został adiunktem i kierownikiem pracowni w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN.
Skonstruował w tym czasie maszynę AAH do długoterminowych prognoz pogody.
W 1959 r konstruuje maszynę AKAT-1 – pierwszy na świecie tranzystorowy analizator równań różniczkowych.
W rok później jako jeden z 6-ciu nagrodzonych zwycięża w ogólnoświatowym konkursie młodych talentów techniki organizowanym przez UNESCO.
Dzięki temu w latach 1961-1962 ma możliwość studiowania na Harwardzie i MIT w USA. O dziwo władze Polski zgodziły się na jego wyjazd.

Amerykanie szybko orientują się z kim mają do czynienia i Karpiński dostaje różne propozycje pracy w USA. Proszą go o pozostanie w USA ważni naukowcy. Odmawia. Wraca do Polski.
Czy to był jego błąd? Trudno to nam dzisiaj oceniać. Mógł zostać sławny i bogaty – mógł podkreślać, że jest Polakiem i sławić Polskę. Wybrał inaczej – niezależnie od sytuacji politycznej kochał Polskę.
Trudno mu się dziwić. Tak był wychowany – a 3 Krzyże Walecznych nie wzięły się znikąd.

Ta decyzja skutkowała w jego życiu kolejną walką – trudniejszą niż ta z Niemcami.
Karpiński wraca do kraju, pracując w Pracowni Sztucznej Inteligencji Instytutu Automatyki PAN konstruuje Percepton, uczącą się maszynę, rozpoznającą otoczenie przy pomocy kamery – była to wówczas druga na świecie maszyna, oparta na sieci neuronowej 2000 tranzystorów.
Karpiński przechodzi następnie do pracy w Instytucie Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego i w ciągu 3 tygodni konstruuje skaner do analizy fotografii zderzeń cząstek elementarnych na kliszach CERN.
Do obróbki tych zdjęć w latach 1965-1968 skonstruował w 11-osobowym zespole komputer KAR-65, pierwszy w Europie system asynchroniczny, ze zmiennym przecinkiem, 100 tys. operacji na sekundę. Maszyna ta pracowała w IFD 20 lat, co było rekordem światowym. Był on 30-krotnie tańszy niż 2 razy wolniejsze wtedy komputery Odra. Kosztował 6 mln złotych, podczas gdy każda Odra kosztowała 200 mln złotych.

I wreszcie K-202.
Nikt tego komputera w Polsce nie chciał produkować. Zjednoczenie MERA uznało , że projekt nie nadaje się do realizacji, bo gdyby taka technologia istniała to Amerykanie na pewno by ją już wykorzystywali.
Tymczasem w Londynie uznano, że to najlepsza konstrukcja logiczna na świecie. Produkcja K -202 ruszyła za pieniądze brytyjskie. Polski ponoć na nią nie było stać.
Brytyjczycy chcieli za wszelką cenę uruchomić produkcję u nich. Karpiński się nie zgodził, chciał by produkcja miała miejsce w jego ukochanym kraju – w Polsce.
Jeden z ważnych decydentów brytyjskich (były pilot RAF-u) zrozumiał go i wyraził zgodę.
MERA podpisała umowę z brytyjskimi firmami Data-Loop i MB Metals i stworzyła Zakład Mikrokomputerów. Jego dyrektorem został Jacek Karpiński.
Jak to się skończyło wiecie z tekstu powyżej.

Ale jako ciekawostkę warto wspomnieć i o tym, że kilku na wysokich stanowiskach towarzyszy partyjnych z PZPR próbowało Karpińskiemu pomóc. Szybko tracili stanowiska.
Mimo tak wrogiego stosunku zakładów Mery do K-202 próbują one skopiować tą maszynę. Udaje się to po 5-ciu latach i chociaż Mera 400 (tak się nazywała ta maszyna) jest dwukrotnie wolniejsza i wielokrotnie droższa od K-202 to jednak staje się ona polskim hitem eksportowym, produkowana jest od roku 1976 do roku 1987 wZakładach Systemów Minikomputerowych MERA w Warszawie.

W 1978 roku Karpiński ma już wszystkiego dosyć. Wynajął zrujnowaną chałupę pod Olsztynem i zaczął hodować świnie i kury. W 1980 zrobiono o nim reportaż – i znowu zaczęły się problemy. Ponoć Karpiński kradł kury z okolicy. Kompletne brednie. To jemu kradziono kury.
Po tym wszystkim Karpiński wyjeżdża do Szwajcarii i pracuje w znanej z profesjonalnych magnetofonów firmie Polaka, Kudelski.Nagravision SA Kudelski Group
Karpiński usiłował namówić Kudelskiego by przejść z technologii analogowej na cyfrową – bo w niej widział przyszłość. Ponieważ do tego nie doszło Karpiński stwierdził, że szkoda jego czasu i do spółki ze szwajcarskim matematykiem utworzył firmę Karpiński Computer Systems. Zrobił robota sterowanego głosem, pokazał go na wystawie w Zurychu – natychmiast znaleźli się inwestorzy ale szwajcarski wspólnik nie chciał się dzielić udziałami. Firma padła.
Będąc w Szwajcarii Karpiński stworzył Pen-Readera – skaner i oprogramowanie do czytania tekstu.

Karpiński wraca do Polski w roku 1990. Zachodziły wtedy w Polsce ogromne zmiany.
Zostaje doradcą ministra finansów ds. informatyki. Współpracuje z Balcerowiczem i Olechowskim. Ich następca jest „tak głupi, wg Karpińskiego”, że rezygnuje on z tej posady.
Postanawia produkować Pen-Readera w Polsce.
Oto jak się to skończyło, cytat z wywiadu w czasopiśmie CRN:
„Postanowiłem produkować Pen-Readera w Polsce. Znajomy polecił mi zakłady w Szczytnie. Tam wzięli się do roboty i wyprodukowali szybko partię 500 egzemplarzy. Miałem już zamówienia. Zacząłem starać się o kredyt, bo chciałem uruchomić własną produkcję. Założyłem dwie firmy: JK Computer Systems i JK Electronics. Potrzebowałem 800 tysięcy dolarów. Chciałem to wszystko zrobić z rozmachem, pewnie niepotrzebnie.
Trafiłem do banku BRE. Bank powiedział, że da mi kredyt, jeśli biznesplan zostanie przygotowany przez fachowca z Ministerstwa Przemysłu. Ministerstwo przysłało mi jakąś panią. Wyszło na to, że potrzeba 860 tysięcy dolarów. Zabezpieczeniem był mój dom w Aninie wyceniony na 350 tysięcy dolarów. Kredyt miał przyjść w trzech transzach. Pierwsza wynosiła 126 tysięcy dolarów.
Kupiłem maszyny, komponenty, zapożyczyłem się jeszcze u znajomych, wiedząc, że za parę tygodni przyjdzie druga, większa transza kredytu. Czekam, czekam. A pieniędzy jak nie było, tak nie ma.
Poszedłem do banku i pytam, kiedy będzie druga transza. A oni na to:
- A ma pan nowe zabezpieczenie?
CRN: Potraktowali dom jako zabezpieczenie tylko pierwszej transzy?
Jacek Karpiński: Nic o tym wcześniej, cholera, nie powiedzieli! Jeszcze nie zacząłem produkcji, a oni już weszli mi na konta. A że nie miałem czym płacić, zaczęli mi naliczać karne odsetki – 120 proc.! Sprzedałem Pen-Readery wyprodukowane w Szczytnie, dostałem na konto w Banku Handlowym 30 tysięcy dolarów. Sprawdzam stan konta – pusto. BRE zabrał. Zostałem kompletnie bez pieniędzy.
Żeby się ratować, zaprojektowałem kasy fiskalne. Zapożyczyłem się w paru bankach, otworzyłem zakład, byłem w przededniu produkcji. Jedno włamanie, drugie, trzecie – wszystko zniknęło. Po prostu rozkradli mi zakład. A miałem przecież ochronę!
Podpisałem umowę na produkcję tych kas z Libellą. Zorganizowałem im zakład produkcyjny od zera. Przysłali mi na dyrektora jednego z członków rady nadzorczej. I zaraz się okazało, że nie mam wstępu do zakładów. Makabra!
Zakłady były Libelli, ale projekty moje. Podpisałem umowę na produkcję z Apatorem. Zrobili prototypy, a ponieważ wszystko działało jak należy, zapadła decyzja o produkcji. I wtedy postanowili produkować płyty główne w Warszawie i zamówili od razu 3 tysiące.
- Panowie – mówię. – Tak się nie robi. Niech najpierw przygotują próbną partię, zobaczymy, do czego to się w ogóle nadaje. Przecież trzeba sprawdzić kooperanta.
Nie posłuchali. A w Warszawie spieprzyli wszystkie płyty, co do jednej. Okazało się, że ten sam zakład pracuje dla innego producenta kas fiskalnych, który ma siedzibę w tym samym budynku. Z mojego punktu widzenia to był ewidentny sabotaż.
CRN: W rezultacie stracił pan dom.

Jacek Karpiński: Sprawa kredytu w BRE ciągnęła się od 1996 do 2000 roku. W końcu wystawili mój dom przy Nawigatorów 11 na licytację. I sprzedali. za 200 tysięcy złotych! Tam była działka 2,5 tys. mkw. Jeszcze w 1996 był wyceniony na 350 tysięcy dolarów! Kupił go jakiś były policjant.
Miałem mieszkać w tym domu do kwietnia 2001 roku. W październiku 2000 roku nowy właściciel zażądał, żebym się wyprowadził. Powiedziałem, że nie będę się wyprowadzał na zimę. Komornik ustalił przecież, że mogę mieszkać do kwietnia.
Nowy właściciel nie miał co prawda wstępu do domu, ale miał za to wstęp do ogrodu. Zaczęły się świństwa. Najpierw pościnał wszystkie drzewa, potem sprowadził koparkę i rozorał wszystko tak, że nie było jak chodzić. Potem koparka uszkodziła dach. Przeprosił i obiecał, że naprawi – i w ramach tej naprawy zerwał cały dach. Siedziałem w pokoju i pracowałem. pod gołym niebem.
Jak padał deszcz, brałem parasol, a komputer przykrywałem folią. W końcu pozrywał mi koparką przewody elektryczne.
Któregoś dnia poszedłem do córki na kolację. A ten bezczelny łobuz przyjeżdża i mówi, że dom się zawalił! Rozjechał wszystko buldożerem! Wszystko zniszczył. Całą moją bibliotekę, wszystkie pamiątki, wyposażenie domu.
Nie pamiętam, ile razy pisałem do policji, prokuratury, żeby poskromili jakoś tego łobuza. Bez odzewu. Pisałem do inspekcji budowlanej. Przyjechali dopiero wtedy, jak już z domu nic nie zostało. Przecież było wyraźnie widać, że to wszystko zrobiono ciężkim sprzętem.
CRN: W jaki sposób znalazł się pan we Wrocławiu?

Jacek Karpiński: Jak mi zabrali dom, pomieszkiwałem w Aninie. Potem wyjechałem na pół roku do Szwajcarii, żeby tam robić na zlecenie nowy skaner. To jest specjalny skaner do sprawdzania ksiąg rachunkowych. Zczytuje liczby, przesyła do komputera, gdzie są prowadzone obliczenia. Ja z synem Danielem zajmowałem się tylko konstrukcją. Sprzedaż będą prowadzić Szwajcarzy.
Kiedy wróciłem, przyjaciółka namówiła mnie na przenosiny do Wrocławia. Mam stąd bliżej do synów. Dwaj mieszkają w Szwajcarii, trzeci, Daniel, przyjechał dwa lata temu do Wrocławia. Bardzo zdolny chłopak. Tak jak ja – elektronik i informatyk. Będziemy razem robić wersję mobilną tego skanera.
CRN: Banki dały już panu spokój?
Jacek Karpiński: Niezupełnie. Jeszcze spłacam długi. Idzie na to jedna czwarta mojej emerytury.”

Jacek Karpiński, genialny wynalazca, inżynier, który mógł tak wiele osiągnąć, gdyby nie jego umiłowanie dla kraju, dla Polski, pod koniec swojego życia pracował przy stronach internetowych, żeby mógł przeżyć.
Zmarł w biedzie.
Piszę te słowa z ogromnym szacunkiem dla niego.
Mógł być wielki w świecie – chciał być wielkim w Polsce. Czy przegrał?

Andrzej Kusior, Stowarzyszenie Informatyka Podkarpacka
http://www.informatykapodkarpacka.pl
http://akwedukt.nowyekran.pl/

wtorek, października 15, 2013

polnischEU Wirtschaft



NAJWIĘCEJ ZARABIAJĄ NA GREKACH I POLAKACH

Zofia Lewandowska
14.10.2013.


foto: aftenbladet.no

- Przeliczyliśmy to na wiele sposobów i we wszystkich przypadkach imigranci pozytywnie wpływają na kasę państwa, mówi Thomas Liebig, starszy administrator w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD).



Wnioski są takie, że gospodarstwa imigrantów w Norwegii mają poztywny wpływ na kasę państwową, ale ten wkład jest dużo mniejszy niż etnicznie norweskich gospodarstw.

Imigracja zarobkowa
Imigracja zarobkowa jest bardziej opłacalna niż jakakolwiek inna imigracja i to sprawia, że imigranci w pewnych krajach OECD średnio wpłacają więcej do kasy państwowej niż nie-imigranci. Tak jest w przypadku Włoch, Grecji, Hiszapanii, Portugalii, Wielkiej Brytanii i Luksemburga.

Według statystyk z 2010 roku, w Rogaland jest 6000 Polaków. W Akershus jest ich 5000, według Stavanger Aftenblad.
Ilość imigrantów zarobkowych w branży naftowej podwoiła się w przeciągu dziesięciu lat.
Taka ilość ma duży wpływ na finanse państwa.



4505 euroŚredni, bezpośredni wkład netto z gospodarstw imigrantów w Norwegii do kasy państwa jest obliczony na 4505 euro, podczas gdy wkład z etnicznie norweskich gospodarstw oblicza się na 5055 euro.

Norwegia jest jednym z niewielu krajów, gdzie średni wkład imigrantów wzrósł podczas kryzysu fnansowego. Wzrósł nawet więcej niż wkład nie-imigrantów, który stanął w miejscu, pokazuje raport.




Więcej informacji: http://www.mojanorwegia.pl/czytelnia/najwiecej_zarabiaja_na_grekach_i_polakach.html#ixzz2hlZPAbmd

poniedziałek, października 14, 2013

Lotnicy II RP we wrześniu 1939

Polscy lotnicy we wrześniu 1939


autor - Andrzej Ruszkowski redaktor naczelny kwartalnika "Na Sieradzkich Szlakach"

PRZYCZYNEK DO TRAGEDII POLSKICH LOTNIKÓW WE WRZEŚNIU 1939 R. NA ZIEMI SIERADZKIEJ
Ich bohaterstwo potwierdził Naczelny Wódz w swoim krótkim wrześniowym rozkazie do lotników, w którym na zakończenie powiedział: "...Polska będzie zawsze o tym ze czcią pamiętać".
W obliczu najazdu niemieckiego, w sierpniu 1939, utworzono brygady: myśliwską i bombową oraz siedem lotniczych zgrupowań przydzielonych poszczególnym armiom.
Siły lotnicze Armii Łódź (d-ca: płk pil. Wacław Iwaszkiewicz) w 1939 r. stanowiły:
- III/6 Dywizjon Myśliwski (z 6 PL z Lwowa) składający się ze 161 Eskadry Myśliwskiej (EM) (9 samolotów PZL P.11c + 2 PZL P.11a) i 162 EM – 10 PZL P.7a),
- 32 Eskadra Rozpoznawcza (ER)z 3 PL z Poznania (10 samolotów PZL.23B Karaś),
- 63 Eskadra Obserwacyjna (EO) (7 samolotów RWD-14b Czapla) i 66 EO (7 samolotów Lublin R-XIIID) z 6 PL ze Lwowa,
- 10 pluton samolotów łącznikowych z Lidy (3 samoloty RWD-8 ),
- ponadto: 3. kompania balonów obs. (2 balony) pod d-em kpt. obs. bal. Stanisława Patalana , ruchomy park lotniczy, kompania lotniskowa nr 7, stacja meteo i jednostki PL.
Wyznaczono lotniska i lądowiska polowe w obrębie następujących miejscowości: Błaszki, Chojne, Dzierżanów k. Kucin, Kłoniszew k. Małynia, Męcka Wola, Orchów k. Łasku, Wieluń, Męcka Wola, Wola Wężykowa i Złoczew.
Obszar Ziemi Sieradzkiej był objęty także działaniami lotnictwa Armii Poznań (w skład którego wchodziły III/3 dyon myśliwski – 131 i 132 EM, 33 i 36 EO, 34 ER, pluton łącznikowy nr 6 i 4 komp. balonów obserwacyjnych) oraz Brygady Bombowej i Brygady Pościgowej (IV/1 DM (113 i 114 EM) będących w dyspozycji Naczelnego Wodza.
W 1939 r. w obronie Ziemi Sieradzkiej w walkach powietrznych i w atakach na niemieckie zmotoryzowane kolumny pancerne zestrzelono wiele polskich samolotów. Wielu lotników zginęło. Kilku tragedii nie zdołano wyjaśnić.
Poniżej dane personalne zestrzelonych lotników i krótkie opisy ich walki.

ESKADRY MYŚLIWSKIE
Ppor. pil. EDWARD KRAMARSKI ur. 15 XI 1915r. w m. Pobitno (obecnie dzielnica Rzeszowa) z ojca Józefa i matki Wiktorii z d. Buczek. Matura w II gimnazjum w Rzeszowie. Był znanym piłkarzem CWKS Resovia. Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie ukończył jako prymus XII promocji, mianowany na stopień ppor. 31 VIII 1939. Mając prawo wyboru zgłosił się do 6 PL we Lwowie. Przydzielono go do 161 EM , która mobilizację sierpniową 1939r. przeprowadziła na macierzystym lotnisku Skniłów k. Lwowa i została podporządkowana dowódcy lotnictwa Armii Łódź. Wyznaczony na dowódcę klucza w eskadrze, którą dowodził kpt. pil. Władysław Szcześniewski. Rzut kołowy III/6 Dywizjonu, w skład którego oprócz eskadry 161 wchodziła także 162 EM, transportem kolejowym dotarł na polowe lotnisko Widzew-Ksawerów k. Łodzi w dniu 27 sierpnia. Rzut powietrzny - 31 sierpnia. Lotnisko, położone na terenie majątku o tej samej nazwie, było zwykłym rżyskiem po owsie, trzeba było wyrównać bruzdy na polach wzlotów. Topole umożliwiały maskowanie samolotów, rów melioracyjny służył żołnierzom za schron przeciwodłamkowy. Zadaniem eskadr było zwalczanie lotnictwa najeźdźcy z zasadzek urządzanych w pobliżu linii frontu.
Od świtu 1 września klucz samolotów czuwał w alarmie, o godz. 5.00 wystartował do zauważonego w rejonie Pabianice-Łódź Heinkla-He111. Po wymianie ognia Niemiec skrył się w mgle, lecz szczęśliwie został zestrzelony przez naszą artylerię plot. W ciągu tego dnia raz po raz startowały samoloty przeciwdziałając intensywnemu rozpoznaniu powietrznemu Niemców. Dochodziło do starć powietrznych.
W dniu 2 września na zasadzkę w rejon Kłoniszewa k. Szadku wylecieli: ppor. Zbigniew Franciszek Szubert (zamordowany przez Rosjan wiosną 1940 r. w Charkowie) z ppor. Janem Dzwonkiem, ppor. Kramarskim i plut. Franciszkiem Prętkiewiczem (zginął w bitwie o Anglię). W zasadzce klucze przebywały od świtu do nocy, po czym powróciły na lotnisko. Zasadzki urządzono też w Orchowie, gdzie były samoloty 162 eskadry. W tym dniu rano ppor. pil. E. Kramarski wraz z ppor. J. Dzwonkiem wystartowali na PZL P.11c z zadaniem patrolowania; zestrzelili w okolicach Wielunia samolot zwiadowczy Henschel Hs-126, który ostrzeliwał wojsko i ludność. Zaliczono im po ½ zestrzelenia. Piloci zastosowali następującą taktykę walki: J. Dzwonek atakował Niemca od tyłu, poza polem widzenia załogi. Ppor. Kramarski osłaniał go. Po trzech seriach Henschel stanął w płomieniach, załoga wyskoczyła na spadochronach.
Przed godz. 16.00 ppor. J. Dzwonek wraz z ppor. E. Kramarskim wystartowali z Kłoniszewa przeciwko grupie Heinkli 111. Atakując Niemców nad Górkami Grabińskimi nie zauważyli ochraniających ich Messerschmitów (Bf-110). Ppor. Dzwonek został ranny (przestrzelona dłoń i udo) i wycofał się w stronę Łodzi gdzie jeszcze włączył się w walkę powietrzną, w której go zestrzelono. Udało mu się wyskoczyć ze spadochronem, został przewieziony do szpitala w Warszawie. Messerschmity zaatakowały PZL P-11c ppor. E. Kramarskiego. Pilot trafiony w głowę i tułów zginął. Jego samolot spadł w płomieniach na młody las koło Sędziejowic. W 1983r. w miejscu śmierci pilota, w lesie, w pobliżu drogi z Sędziejowic do Emilianowa, wystawiono pamiątkowy obelisk z napisem: W tym miejscu 11 IX 1939r. (Błąd – AR) poległ na polu chwały pilot chorąży W.P. Edward Kramarski w walce z hitlerowskim najeźdźcą. Cześć Jego pamięci. Poległy pilot pośmiertnie odznaczony został Krzyżem Walecznych. Spoczywa na cmentarzu wojskowym w Łodzi na Dołach.
Wyrazem pamięci miejscowego społeczeństwa o wydarzeniach z września 1939r. było m.in. urządzenie 29 IX 2007r. Memoriału ppor. pil. Edwarda Kramarskiego w Woli Wężykowej-Grabicy.

Ppor. pil. PIOTR RUSZEL ur. 12 V 1918r. w Stanisławowie na Podolu, tam ukończył gimnazjum. W 1936r. rozpoczął trzymiesięczne szkolenie w piechocie, obowiązkowe przed służbą w szkole oficerskiej lotnictwa, a na początku 1937 r. naukę w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. 15 VI 1939 r. w stopniu sierż. pchor. został przydzielony do 161 EM 6 PL we Lwowie. Podporucznik od 31 VIII 1939 r.
Jerzy Pawlak (1939. Polskie eskadry…, s. 144), H Kujawa (Księga lotników polskich…, s. 147), R. Szubański (Obrona polskiego nieba, s. 72) podali, iż w dniu 2 września około godz. 9.00 sieć dozorowania przekazała na lotnisko Widzew-Ksawerów wiadomość o wyprawie Luftwaffe nadlatującej od zach. nad Łódź. Wystartowały 2 klucze (7 pilotów) na PZL P.11c, wśród nich ppor. Piotr Ruszel, który zginął nad dworcem Łódź Kaliska prawdopodobnie od ognia własnej artylerii. Wg Grezyngera…(Ku czci poległych…, s. 25) ranny w czasie walki nad dworcem Łódź – Kaliska pilot usiłował na postrzelanym samolocie dolecieć do Orchowa, ale przy lądowaniu wyleciał z samolotu silnik i samolot rozbił się. Stwierdzono, że płatowiec leżał w odległości ok. 800 m od silnika.
Znawca tematu - inż. Juliusz Molski z Poznania, na podstawie zeznań świadków, ustalił , iż Piotr Ruszel zginął przy podchodzeniu na lądowisko w Orchowie koło Łasku ponieważ dostał serię z karabinu maszynowego własnej obrony plot lub z polskiego pociągu pancernego stojącego obok stacji kolejowej w Łasku z zadaniem ochrony wyładowywanej wtedy 2 Dywizji Piechoty Legionów. Jego samolot rozbił się na polach Orchowa w innym miejscu niż stoi obecnie krzyż z tablicą epitafijną (tuż przy szosie do Zd. Woli). Tam gdzie stoi ten metalowy krzyż rozbił się inny polski samolot, który przy lądowaniu zaczepił o drzewa. Pilot tego samolotu ocalał.
Ppor. Piotr Ruszel jest pochowany na cmentarzu wojskowym na Dołach w Łodzi .

Ppor. pil. ZDZISŁAW ZADROZIŃSKI (15 VI 912 - 24 I 1990). Urodził się w Warszawie, s. Władysława i Pauliny z Latosińskich. Ukończył SPL w 1937 r. i otrzymał przydział do 3 PL. Przeżył wrzesień ’39 i wojnę. Następnie przedostał się do Francji gdzie walczył w składzie 1/145 DM zwanego Fińskim/Warszawskim, także w Anglii w okresie X 1940-XI 42 w 303 DM. Powrócił do kraju, zmarł w Łodzi.
W 1939 r. walczył w składzie 162 EM 6 PL. Eskadra w pierwszych dniach września 1939 r. startowała także z polowego lotniska Widzew – Ksawerów. 10 samolotów PZL P.7a przybyło tam z Lwowa 31 sierpnia o zmroku. Dowódcą Eskadry był por. pil. Bernard Groszewski. Personel latający stanowiło 13 pilotów.
W dniu 4 września, startując na PZL P.7a nr ser. 6.133, nr boczny „10” (z gronostajem) z zasadzki w rejonie Woli Wężykowej, ppor. Zadroziński ok. godz. 11.00 został lekko ranny w nogę w czasie walki z Messerschmittem Bf. 109 D. i przymusowo lądował w zagajniku przy drodze Sieradz-Zduńska Wola . Po tym wydarzeniu Zadroziński wrócił do boju i w ataku na grupę bombowców zestrzelił w rejonie Łodzi Dorniera Do–17. Jego uszkodzony samolot został na miejscu wypadku, a Niemcy po zajęciu tego terenu w dniu 6 września, ochoczo się przy nim fotografowali. W dniu 17 września, podczas nalotu 27 Junkersów na stację kolejową i most w Stanisławowie, ppor. Zadroziński zdołał jeszcze zestrzelić Junkersa Ju 87 Stuka. W związku z napaścią Sowietów (17 IX) na Polskę piloci otrzymali rozkaz przelotu do Rumunii. W kampanii 1939 r. 162 Eskadra zestrzeliła 8 samolotów; straciła 3 poległych pilotów, jednego pilota raniono. Eskadra straciła 9 samolotów, 1 został w Rumunii.

Ppor. pilot Paweł Antoni Łuczyński (ur. 19 V 1915 – 1995?). Syn Marcelego. Urodził się w m. Krojanka k. Złotowa. Po ukończeniu w l. 1936-1938 SPL w Dęblinie skierowano go do służby w 132 EM wchodzącej w skład Armii Poznań. Wziął udział w wojnie 1939 r. Jego Eskadrą, wyposażoną w 10 samolotów PZL P.11c, dowodził kpt. pilot Franciszek Jastrzębski. Ppor. pilot Łuczyński 4 września, startując z zasadzki Gąbarzewo, zestrzelił Dorniera Do-17, a w dniu 6 września, startując w kluczu alarmowym z Osieka Małego, zestrzelił drugiego Dorniera Do-17. W dniu 7 września, po starciu z bombowcami w rejonie Sochaczewa polskie samoloty ścigały Dorniera Do 17 Z (F1+JA) z Stab./KG 76 dowodzonego przez mjr. von Lossberga. Niemiec oddalał się w stronę granicy lotem koszącym. W pewnym momencie, po serii ppor. Łuczyńskiego, Dornier zaczął dymić. (Jak napisał M. Emmerling, Luftwaffe nad Polską, Gdynia 2005, cz. II, s. 155, Dornier doznał 20 % uszkodzeń, a członek załogi Fw. Reinhold Brunner został raniony). W pogoni Łuczyński pochylił samolot w skręcie i zawadził o czubek korony dużego drzewa. Zdarzenie to miało miejsce na pograniczu wsi Wrzącej i Gruszczyc, gm. Błaszki, niemal naprzeciwko posesji będącej w posiadaniu rodziny Gajewskich (300-400 m od drogi). Walkę obserwowali mieszkańcy Wrzącej i gdy polski samolot spadł Antoni Kaźmierczak oraz jego sąsiad Pawlik pobiegli do niego. Lotnik był uwięziony, prosił o pomoc. Przenieśli go do domu Franciszka Popłonikowskiego, w środku Wrzącej (dziś naprzeciwko remizy OSP). Fr. Popłonikowski umiejętność leczenia ran nabył w rosyjskim wojsku. Wraz z córką Weroniką , która ukończyła kurs sanitarny, opatrzyli nogi lotnika. Po dwóch dniach jednak pilota zabrali Niemcy. Do końca wojny przebywał w obozie jenieckim. Po wojnie w USA. W 1992 r. P. A. Łuczyński przyjechał do kraju, odszukał Popłonikowskich za pośrednictwem Polskiego Radia i odwiedził ich we Wrzącej. Zdjęcia, które wtedy zrobili są w posiadaniu Pawła Popłonikowskiego, syna Józefa, a wnuka Franciszka.

ESKADRY OBSERWACYJNE
Por. obs. Marian Ignacy KACZOROWSKI (16 I 1909 w Ostrowi Maz. - 2 IX 1939). Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty. Służył w 17 pp. w Rzeszowie. Po ukończeniu w 1935 r. kursu obserwatorów w CWL-1 w Dęblinie przeniesiony do 6 PL we Lwowie.
Kpr. pil. Czesław MENCZYK (10 II 1916 w Busku - 2 IX 1939). Po ukończeniu Podoficerskiej Szkoły Pilotów w Bydgoszczy przydzielony do 4 PL w Toruniu. We wrześniu 1939 walczył w składzie 63 Eskadry Obserwacyjnej.
Zadaniem EO była współpraca z wojskami lądowymi: bliskie rozpoznanie, zrzucanie i przejmowanie meldunków, wykrywanie stanowisk ogniowych, kierowanie ogniem artylerii. Armia Łódź dysponowała 66 Eskadrą wyposażoną w 7 samolotów Lublin R-XIIID i 63 Eskadrą - wyposażoną w 7 samolotów RWD-14b Czapla. Eskadrą 63 dowodził kpt. obs. Jan Haręźlak. W dniu 26 VIII 1939 r. z lotniska Skniłów k. Lwowa skierowano rzut kołowy Eskadry do Lublinka k. Łodzi. Samoloty przyleciały 31 sierpnia. I/63 Pluton został oddany do dyspozycji dowódcy Grupy Operacyjnej Piotrków - gen. bryg. Wiktorowi Thommeé. Obserwatorzy I/63 plutonu: por. por. Antoni Barański, Marian Kaczorowski; ppor. ppor. Roman Chmiel, Zygmunt Wesołowski. Piloci: por. Tadeusz Sumorok-Ostoja; kpr. kpr. Antoni Kubas, Stanisław Laskowski, Czesław Menczyk, Ludwik Misiak; st. szer. Mieczysław Miczka.
1września pluton 1/63 odleciał na lotnisko Łękińsko i o godz. 21.30 otrzymał pierwsze zadanie bojowe: ...Rozpoznać na korzyść d-cy GO sytuację własną i npla na przedpolu i nawiązać łączność z sąsiadami w rej. Częstochowy. O godz. 5.00 2 września wystartowała załoga: por. obs. Kaczorowski i kpr. pil. Menczyk, lecz zadania nie wykonała z powodu mgły, ponownie wystartowała o godz. 13.00. Tragiczny finał tego lotu tak odnotował kpt. obs. Władysław Fedorowicz d-ca I/63 plutonu (Podaję za: Pawlak J., Wrzesień 1939. Polskie eskadry w wojnie obronne, Warszawa 1991, s. 415):
...W rejonie Pajęczno-Dylów na żądanie rakietą „pokażcie gdzie jesteście” 23 pp. wyłożył płachtę tożsamości. W tym czasie samolot został zaatakowany przez 3 samoloty npla. Do wymiany strzałów nie doszło, gdyż załoga broniła się manewrując. Własna OPL otworzyła ogień do samolotu i strąciła go zapalając. Gdy żołnierze 23pp. dobiegli do samolotu, por. Kaczorowski wyrzekł tylko: „nazywam się Kaczorowski” i wyrzucił teczkę z mapami... Obaj lotnicy ciężko ranni zmarli w drodze do szpitala.
Dla losów lotników nie ma znaczenia, że w tym czasie w rejonie Pajęczna nie było 23 pp. im. płk. Leopolda Lisa-Kuli z Włodzimierza Wołyńskiego walczył on bowiem na Pomorzu, a w rejonie zestrzelenia RWD -14b Czapli biła się z Niemcami 30 Poleska DP, a w jej składzie, tam właśnie, 84 p. Strzelców Poleskich z Pińska i Kobrynia. Miejsce śmierci lotników wskazane w książce J. Pawlaka (Indeks nazwisk i biogramy: s. 536 i 552) i C. Cumfta i H.K. Kujawy (Księga lotników polskich…, s. 119 i 135) to - odległa Dąbrowa Wielka k. Sieradza, a miejsce pochówku lotników to cmentarz w Zduńskiej Woli (we wspólnej mogile żołnierskiej, której tam nie ma). Grób lotników rzeczywiście istnieje w Zduńskiej Woli przy alei - od ul. Łaskiej) i na nim widnieją nazwiska Kaczorowskiego i Menczyka. Lotnicy Ci jednak nie zginęli Dąbrowie Wielkiej (Kozach) i nie zostali pochowani w Zduńskiej Woli. Grób w Zduńskiej Woli urządzono zapewne w następstwie błędnych wiadomości zawartych w powołanych książkach. Jak do tego doszło? Otóż w nr 124 z 17 VI 1980 r. łódzkiego Dziennika Popularnego Adam Popiel z Gliwic zamieścił art. pt. Kto był świadkiem zestrzelenia samolotu? Chodziło o bezimienny wtedy grób lotników w Zduńskiej Woli. Domniemywano, że w zamieszaniu wojennym, w pierwszych dniach września ’39, złożono do niego ciała nieznanych lotników z jakiegoś polskiego samolotu. Po tym art. skojarzono fakt zestrzelenia samolotu w dniu 3 września k. podsieradzkiej Dąbrowy W. i uznano, że wojsko nasze wycofując się z tego rejonu zabrało ciała poległych lotników by pochować je na cmentarzu w Zduńskiej Woli, który był na trasie odwrotu.
Jak było naprawdę ? Otóż lotników zestrzelonej RWD-14b Czapli w rejonie wsi Dylów koło Pajęczna, ciężko rannych, wieziono do polowego szpitala 30 DP w Parznie k. Bełchatowa. Zmarli oni jednak w drodze do szpitala i pochowano ich pod przydrożnym kasztanem, a następnie przeniesiono na cmentarz wojenny z I wojny światowej w Szubienicach koło Szczercowa gdzie istnieje grób, w którym spoczywają do dzisiaj .
Kogo więc pochowano w Zduńskiej Woli ? Adam Popiel (autor znanej książki: UZBROJENIE LOTNICTWA POLSKIEGO 1918-39), w liście z 2005 r. do Zygmunta Urbańskiego z Łodzi (pilota w 1939r.) napisał:…Spoczywają tam lotnicy z plutonu łącznikowego o nieznanych nazwiskach. Będę tę sprawę wyjaśniać z J. Molskim, który też zajmował się tym zagadnieniem… (Za udostępnienie listu dziękuję Maciejowi Milakowi ze Zd. Woli – AR). Sprawy tej jednak nie wyjaśniono.
Juliusz Molski (wybitny badacz pobojowisk lotniczych), w rozmowie z autorem nin. art. 2 IV 2011 r. zakomunikował, iż ustalił, na podstawie przeprowadzonych rozmów z mieszkańcami osady Zmyślona k. Zduńskiej Woli, że dwaj zestrzeleni w okolicy ciężko ranni polscy lotnicy, po wzięciu do niewoli, zostali przewiezieni do szpitala w Zduńskiej Woli i tam zmarli, po czym zostali pochowani na miejscowym cmentarzu. Nie udało się ustalić jacy to byli lotnicy, jaki to był samolot i gdzie został zestrzelony. Chyba nie uda się już tej sprawy wyjaśnić. Jest oczywistym jednak, że napisy na grobie lotników w Zduńskiej Woli trzeba usunąć.

Ppor. obs. Aleksander Jan Jastrzębski (foto na s. 422 w II wyd. Pawlaka) i
sierż. pilot Michał Omieliaszko (Foto: s. 264 w Ku czci poległych…) z I Plutonu 66 EO. 66 Eskadrą dowodził kpt. obs. Albert Kubieniec, I/66 plutonem – kpt. obs. Jan Krzysztoforski. Pluton był w dyspozycji d-cy 10 DP (4 samoloty R-XIII i 1 RWD-8). Obserwatorzy: por. Wacław Włosiński; ppor. ppor. Al. Jastrzębski, Marian Łotecki. Piloci: por. Alfred Bauman, sierż. Stanisław Biesiadowski, plut. Edward Piotrowski, kpr. kpr. M. Omieliaszko i Stanisław Przesławski.
Załoga samolotu Lublin R-XIIID wystartowała o godz. 10.00 3 września z polowego lotniska w Męckiej Woli z zadaniem rozpoznania sytuacji w rejonie m. Warty. Nad linią frontu samolot został zestrzelony prawdopodobnie przez polskie oddziały. Załoga lądowała pomiędzy liniami frontu. Nadbiegających Niemców ppor. Jastrzębski powstrzymał seriami z wymontowanego kaem-u. Pilot otworzył zbiornik i podpalił samolot. Ppor. Jastrzębski został ranny, ale kpr. Omieliaszko ostrzeliwując Niemców zdołał z nim dotrzeć do własnych oddziałów. Ok. godz. 14.00, po założeniu rannemu opatrunku w szpitalu, obaj lotnicy zameldowali się w plutonie.
Kpt. Aleksander Jan Jastrzębski latał w 305 DB w Anglii. W dniu 3 V 1941 r. uczestniczył w nalocie na Emden i wraz z załogą, został zestrzelony przez nocny myśliwiec nad m. Budel w Holandii, przebywał w niewoli. Kawaler Orderu Wojennego VM. Nie znane są jego dalsze losy.
Sierż. pilot Michał Omieliaszko (18 V 1914 w Łunincu - 11 VIII 1942) odbył kurs pilotażu w 1937 r. w 5 PL. W Anglii w stopniu sierżanta latał w 304 DB. Zginął 12 VIII 1942 w czasie startu samolotu Vickers Wellington do lotu bojowego nad Zatokę Biskajską z zadaniem zwalczania niemieckich okrętów podwodnych - samolot nie oderwał się od pasa startowego i wpadł do morza k. m. Dale. Spoczywa na cmentarzu w Newark w grobie I 310A, sek. 1. Odznaczony VM, trzykrotnie KW i Polową Odznaką Pilota.

Por. obs. Tadeusz Sokoliński (foto: s. 422 u Pawlaka) i kpr. pilot Stanisław Guzewicz z II Plutonu 66 EO.
Plutonem II/66 dowodził kpt. obs. Leonid Rochowski. Obserwatorami byli: por. por. Ludwik Dziadosz, T. Sokoliński, ppor. ppor. Tadeusz Siuzdak, Adam Tepper z rezerwy. Piloci: ppor. Józef Nogal, pchor. Ginter Ranoszek, plut. Józef Kostecki, kpr. kpr. S. Guzewicz i Kazimierz Lipiec. Pluton pozostawał w dyspozycji dowódcy Wołyńskiej Brygady Kawalerii (trzy R-XIII i 1 RWD-8).
O świcie 3 września por. Sokoliński otrzymał zadanie rozpoznania kierunku marszu niemieckich kolumn pancernych w rejonie działania Wołyńskiej Br. Kawalerii. Zadanie wykonano. W momencie zrzucania meldunku na płachtę tożsamości brygady samolot Lublin R-XIIID został zaatakowany przez 3 Messerschmitty. Z relacji pisemnej złożonej przez por. Sokolińskiego w Instytucie i Muzeum Historycznym w Londynie (za Pawlakiem, s. 425 II wyd.) wynika, że atak Niemców miał miejsce na pd. od Łasku. Załoga klucząc i ostrzeliwując się szczęśliwie uciekała, lecz w rejonie wsi Buczek została ostrzelana przez polskie oddziały. Kiedy pilot ranny zemdlał i upadł na stery por. Sokoliński sterując z drugiej kabiny szczęśliwie wylądował. Pilota odwieziono do szpitala polowego 2 DP, a stamtąd do Łodzi. Dowódca samolotu wrócił na lądowisko.
Por. obs. Tadeusz Włodzimierz Sokoliński (6 X 1901 w Krakowie - 9 I 1943), syn Kazimierza i Anny z Małeckich. Absolwent OSL w Dęblinie, służył w 6 PL we Lwowie. Przedostał się do Anglii gdzie w stopniu kpt. nawigatora walczył w 301 DB w Hemswell. Zginął w locie powrotnym z minowania wód w rejonie Wysp Fryzyjskich. Samolot Vickers Wellington został zaatakowany przez myśliwce i rozbił się przy lądowaniu w Dumoor Hill. Spoczywa na cmentarzu w Newark, grób 313A, sek.0. Odznaczony KW i Polową Odznaką Obserwatora. O kpr. Guzowiczu wiadomo tylko, że przebywał w Łodzi.

Ppor. obs. ZDZISŁAW KAZIMIERZ MUTKOWSKI (ur.14 I 1913 r. w Lublinie – 14 I 1913 -11 IX 1939 ), syn Aleksandra i Marianny z Żakowskich. Absolwent XI promocji SPL w Dęblinie. Mianowany ppor.15 X 1938 r. Przydzielony do 36 EO 3 PL. Wojnę Eskadra odbyła w składzie lotnictwa Armii Poznań. Posiadała 7 samolotów Lublin R-XIII/D, składała się z dwóch plutonów. Dowodził nią kpt. obs. Bolesław Dorembowicz. W II/36 plutonie obserwatorami byli: ppor. Zdzisław Mutkowski oraz por. por. Jan Czarkowski i Franciszek Tarczyński. W pierwszych dniach wojny Eskadra wykonywała zadania na rzecz Podolskiej i Wielkopolskiej Brygad Kawalerii. II/36 Pluton od 3 września operował z lądowiska Cienin k. Środy, a od 4 września Niwka k. Kłodawy. W dniu 8 września Eskadrę oddano do dyspozycji Grupy Operacyjnej gen. Edmunda St. Knolla-Kownackiego. W dniu 11 września załoga rozpoznawała rejon Strykowa, Brzezin i m. Warty. Lublin R-XIII/D pilotowany był przez kpr. pil. Czesława Przewoźnego, dowodził ppor. obs. Zdzisław Mutkowski. Samolot został zestrzelony przez niemiecką OPL w pobliżu bronionego przez Niemców mostu na Warcie, nad wsią Wola Miłkowska. Pilot uratował się skacząc ze spadochronem i przedostał się do polskich oddziałów. Ppor. obs. Z. Mutkowski, ciężko ranny, (wg ustaleń J. Molskiego) próbował ratować się awaryjnym lądowaniem, żył krótko po upadku samolotu. Owinięty w płachtę namiotową został pochowany przez Niemców w miejscu zestrzelenia samolotu. W jakiś czas potem ciało jego przeniesiono na cmentarz w Miłkowicach gm. Dobra . Grób jego powtórnie przeniesiono w 1985 r. kiedy to ekshumowano zmarłych w związku z budową Zalewu Jeziorsko. Grobem opiekowała się matka lotnika mieszkająca w Warszawie, którą po śmierci pochowano obok syna. W miejscowym kościele wspomina się ppor. Mutkowskiego przy modlitwach za zmarłych.
W toku wykonywania zadań bojowych wszystkie samoloty tej Eskadry zostały zniszczone.

ESKADRY ROZPOZNAWCZE
Eskadry rozpoznawcze traktowano jako dalekosiężne oczy sztabów. Samoloty latały pojedynczo nad terenem zajętym przez wroga w rejonach przeważnie kontrolowanych przez myśliwce Luftwaffe i zagrożone artyleryjską ochroną. Wykonywano także loty pocztowe i łącznościowe. PZL.23B Karaś będący na wyposażeniu tych eskadr był zbyt łatwym łupem dla szybszych i lepiej uzbrojonych samolotów niemieckich. Przezbrojenie eskadr rozpoznawczych w bardziej nowoczesne PZL.46 Sum miało nastąpić dopiero 1940/41 r.
Ppor. obs. Ludwik Dembek (11 II 1913 r. w Grudziądzu – 3 IX 1939), s. Jana i Jadwigi z Pedynkowskich. Matura w Gimnazjum Klasycznym w Grudziądzu w 1933 r. Absolwent Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu - 1936 r. Po ukończeniu kursu obserwatorów CWL-I w Dęblinie wcielony do 3 PL w Poznaniu.
Kpr. pilot Edward Kościelny (25 V 1915 w Mątewkach w gm. Mokrsko k. Wielunia – 3 IX 1939). Ukończył kurs pilotażu w Ośrodku Przysposobienia Wojskowego Lotniczego w Lublinku i kurs Wyższego Pilotażu w Grudziądzu. Był podoficerem zawodowym 3 PL w Poznaniu.
Kpr. strz. Henryk Dubisz (23 XI 1915 r. w Grudziądzu – 3 IX 1939). Ukończył kurs strzelców samolotowych. Podoficer 3 PL w Poznaniu.
Lotnicy brali udział w kampanii wrześniowej 1939 r. służąc w 32 ER (3 PL w Poznaniu), przydzielonej na czas wojny dowódcy lotnictwa Armii Łódź. Eskadra miała do dyspozycji 10 samolotów PZL.23B Karaś i jeden RWD-8.
D-ca Eskadry kpt. obs. Mieczysław Ryszkiewicz (zginął nad Holandią) 31 VIII 1939r. otrzymał rozkaz przelotu na lotnisko rozdzielcze do Lublinka k. Łodzi, skąd tego samego dnia Eskadra przybyła na lotnisko Sokolniki k. Ozorkowa przygotowane na przyjęcia samolotów alianckich. Eskadra wykonywała rozpoznanie kierunków natarcia niemieckich kolumn pancernych. O świcie 2 września w rejon na styk z Armią Kraków wyleciała załoga z kpr. pil. E. Kościelnym, kpr. strz. Bylebyłem (zginął 9 IX 39r.) i ppor. obs. Józefem Stanisławem Kulińskim (zginął nad Francją). Stwierdzono ruch dużej jednostki pancernej w rejonie Krzepic - Kłobucka. Ok. godz. 19.00 Karaś z załogą: por. obs. Sylwestrem Jerzym Godlewskim (zginął w Anglii), sierż. pil. Wojciechem Gintrowskim (zginął 9 IX) i kpr. strz. Henryk Dubiszem stwierdziła obecność npla na szosie Radomsko-Gidle-Kłobuck-Częstochowa.
W dniu 3 IX 1939r. ok. godz. 7.30 załoga (Dembek, Dubisz, Kościelny) wystartowała na PZL.23B Karasiu z polowego lotniska w Sokolnikach na rozpoznanie nieprzyjaciela zmierzającego w głąb kraju z rejonu Ostrzeszów– Kępno – Rychta w kierunku na Sieradz. Polacy dolecieli w rejon wsi Walichnowy gdzie zauważyli kolumnę zmotoryzowaną, którą zaatakowali z lotu koszącego. Przy trzecim nalocie nasz samolot został trafiony pociskami opl, zapalił się i spadł. Jeszcze z palącego się samolotu padały serie strzałów w kierunku pojazdów niemieckich. Załoga zginęła. Pochowano ją na cmentarzu w Walichnowy, ale w grobie znalazła się tylko część zwłok poległych. W latach 60-tych ub. wieku miejscowe społeczeństwo ufundowało poległym lotnikom nagrobek, a na nim naniesiono inskrypcję: Upaść może naród wielki, zginąć tylko nędzny. Pilotom za waleczność i męstwo, gromada Walichnowy. Po nadaniu w programie telewizyjnym Świadkowie reportażu na temat zestrzelenia tego Karasia zgłosił się brat pilota – Zygmunt Kościelny, który doprowadził do odnalezienia szczątków pilota Edwarda Kościelnego i części szkieletu ppor. Ludwika Dempka. Ustalono też, że na cmentarzu w Walichnowy spoczywa poległy strzelec pokładowy kpr. Henryk Dubisz oraz część ciała ppor. L. Dempka. Odbyła się uroczysta msza św. w dniu 16 X 1987 r. w Walichnowy, a druga część uroczystości na cmentarzu lotników na Cytadeli w Poznaniu gdzie pochowano odnalezione szczątki.
W dniu 3 V 199O r. nadano Szkole Podstawowej w Walichnowy imię 32. Eskadry Rozpoznawczej Lotnictwa Armii Łódź. Szkoła otrzymała sztandar, a na płycie nagrobka poległych lotników w Walichnowy położono śmigło lotnicze.
Jednakże Cumft i Kujawa (Księga lotników polskich poległych…, s. 111) podaje, iż 3 IX 1939 r. załoga samolotu PZL.23B Karaś wystartowała z Sokolnik w składzie: ppor. obs. L. Dembek, kpr. strzelec Henryk Dubisz i kpr. pil. Czesław Kruszewski. Karaś miał być zaatakowany przez niemieckie myśliwce i zestrzelony nad wsią Biała Rządowa, około 15 km na pn.-zach. od Wielunia. W albumie Ku czci poległych lotników… Gretzyngiera, Matusiaka…znalazło się sformułowanie (s. 32): Początkowo do lotu w załodze ppor. Dembka wyznaczony był plut. pilot cz. Kruszewski jednak wg dostępnych relacji zamienił się z kpr. pil. Kościelnym. Zginęła cała załoga. Kpr. Dubisza pochowano na cmentarzu w Walichnowy pod Wieluniem, a ppor. Dembka i kpr. Kościelnego ekshumowano po wojnie z mogiły na polach osady Prusak k. Walichnowy na cmentarz lotników w poznańskiej cytadeli.
Juliusz Molski z Poznania, który zajmował się w 1985 r. eksploracją szczątków tego Karasia wyklucza obecność w tej załodze kpr. pilota Czesława Kruszewskiego ponieważ wśród odkopanych przez niego tam członków załogi nie było nikogo kto by przypominał posturą silnie zbudowanego mężczyzny jakim był pilot Czesław Kruszewski. Kpr. pil. E. Kościelny był budowy szczupłej. Przy szczątkach załogi, przeniesionych na cytadelę poznańską, nie było nic co by umożliwiało identyfikację.
Inż. J. Molski ustalił także, iż ciało kpr. strz. Henryka Dubisza w 1939 r. Niemcy polecili włożyć do jednej trumny z ciałem niemieckiego dywersanta Karla Stchrele, którego rozstrzelało Wojsko Polskie. Inż. Molski prosił, bezskutecznie władze gminy, o rozdzielenie szczątków poległego polskiego lotnika od niemieckiego dywersanta.


W tej samej 32 ER we wrześniu ‘39 miała miejsce następna tragedia. Uczestniczyli w niej:
Kpr. pilot Czesław KRUSZEWSKI, ur. 24 III 1913 w Strykowie. Ukończył kurs pilotażu i Lotniczą Szkołę Strzelania i Bombardowania w Bydgoszczy. Od 1936 r. w 3 PL w Poznaniu gdzie służył jako podoficer zawodowy. Pośmiertnie odznaczony krzyżem VM.
Ppor. obs. ADAM KANDZIORA ur. 17 XII 1913 w Lisewie k. Jarocina jako syn Władysława i Kazimiery z Dobrowolskich. Matura w Gimnazjum im. I. Paderewskiego w Poznaniu. Studiował Prawo w Poznaniu, przerwał studia i wstąpił do 56 pp. w Poznaniu. Absolwent SPL w Dęblinie, mianowany ppor. obs. 31 VIII 1939 r. Skierowany w czerwcu tego roku na praktykę do 3 PL w Poznaniu. Pośmiertnie odznaczony KW.
Kpr. strz. sam. rtg. KAZIMIERZ TYRAKOWSKI (16 VIII 1919 w Białopiątkowie k. Wrześni - 4 IX 1939), absolwent Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Młodocianych w Bydgoszczy, przydzielony do 3 PL w Poznaniu.
Kpr. K. Tyrakowski, wraz z ppor. pil. Eugeniuszem Ebenrytterem (w Anglii w 307 DM) i por. obs. Alfonsem Nowakiem (zginął 23 XII 1941 w locie powrotnym z bombardowania Bremy), 1 września wystartowali o 8.30 w rejon pd. skrzydła Armii Łódź. Załoga wykryła niemieckie zgrupowanie pancerno-motorowe chronione przez lotnictwo myśliwskie. Niemicy zaatakowali nasz samolot. Kpr. K. Tyrakowski odniósł niegroźną ranę w nogę, lecz zdołał skryć się w chmurach. Tego samego dnia po południu pchor. obs. A. Kandziora, wraz z pchor. pil. Stan. Marciszem (walczył we Francji i w Anglii) i kpr. strz. Antonim Walczakiem (walczył w Anglii) penetrowali obszar na pn. od Częstochowy. 2 IX startując o 9.40 pchor. A. Kandziora, wraz z kpr. pil. Cz. Kruszewskim i pchor. strz. Czesławem Maślankiewiczem (w Anglii w Dyw. Bombowych) wykryli w rej. Olesna dużą kolumnę samochodów i czołgów. W locie powrotnym zestrzelili Henschla 126. 4 IX pchor. A. Kandziora wraz z por. pil. Tomaszem Szymońskim i kpr. strz. Marianem Mrozińskim śledzili niemieckie kolumny w rejonie Wielunia, wrócili z przestrzelonym zbiornikiem paliwa i rannym w rękę pilotem. Samolot lądował przymusowo pod Ozorkowem.
Wg ustaleń J. Pawlaka (Polskie Eskadry…, II wyd., W-wa 1991 s. 288) 5 września w rejon Prosny – Turku wyleciała na rozpoznanie z lotniska Sokolniki, jako jedna z trzech, załoga PZL.23B Karasia (nr 44.55) w składzie: pchor. obs. Adam Kandziora, kpr. pil. Czesław Kruszewski i kpr. strz. Tyrakowski. Nad wsią Wylazłów k. Pęczniewa samolot został zestrzelony w walce z czterema Messerschmittami Bf 109 z Staffel 2. I./JG 77 (Eskadra 2, 76 pułku myśliwskiego – Jagdgruppe) przez dowódcę klucza Hptm. Hannesa Trautlofta. Walka samolotów odbyła się nad wsiami Rudniki, Pęczniew, Wylazłów. Kpr. strz. K. Tyrakowski chciał wyskoczyć ze spadochronem, lecz zaczepił o spadający samolot . Na miejscu tragedii, obok samolotu, zapamiętano ciało kpr. Tyrakowskiego, ciała pozostałych lotników skryły szczątki wbitego w mokrą łąkę Karasia. Tragedię widzieli trzej mieszkańcy Wylazłowa: Mieczysław Kałużka, Eugeniusz Prośniak i Tadeusz Próbka. Przybył też patrol strzelców z 6 p. strz. konnych z Żółkwi. Jeden ze strzelców zdjął z ciała kpr. Tyrakowskiego spadochron i wyjął z jego kieszeni dokumenty. Wkrótce nasi żołnierze zostali ostrzelani przez zbliżających się Niemców z mostu na Warcie łączącego Miłkowice z Popowem, w efekcie jeden strzelec został zabity, drugi ranny, padły też dwa konie. Niemcy po zajęciu Pęczniewa przeszukali wrak samolotu, a zmasakrowane zwłoki lotników polecili zakopać przy samolocie. Grób przez jakiś czas po wojnie istniał, z czasem został zniszczony przez kolejne powodzie, nie odtworzono go.
W książce Mariusa Emmerlinga (cz. 1) na s. 80 jest podana relacja Hptm. Hannesa Trautlofta o zestrzeleniu przez niego 5 IX 1939 r. o godz. 8.20 polskiego Karasia nr 44.55 nad Wylazłowem. Oto ona: W końcu wprost na nasze lufy nawinął się polski bombowiec. W oka mgnieniu nasza czwórka znalazła się za nim i załatwiła go w ciągu kilku sekund. Przepadł w pionowe nurkowanie, z którego już nie został wyprowadzony. Załoga próbowała wyskoczyć, udało sie to tylko jednemu, ale zaczepił swoim spadochronem o usterzenie i wrak pociągnął go w dół. Zginął śmiercią lotnika. Dodać należy, że Niemiec startował z lotniska Juliusburg-Nord, obecnie Dobroszyce Pn. k. Oleśnicy.
Samolot, wraz ze szczątkami lotników, został wydobyty dopiero 6 X 1985r. w związku z poszukiwaniem na dnie Zbiornika Jeziorsko zabytków archeologicznych. Wydobycia (3155 różnych części samolotu) dokonała ekipa, którą kierował inż. Juliusz Molski z Poznania przy użyciu ciężkiego sprzętu użyczonego przez wykonawcę Zalewu Jeziorsko – Energopol-7. Miejsce katastrofy wskazał mieszkaniec Pęczniewa Stanisław Rulka . Szczątki załogi samolotu pochowano uroczyście w dniu 1 IX 1986 r. na cmentarzu wojskowym w Małej Śluzie na Cytadeli Poznańskiej. Tam właśnie stacjonował 3 PL, w którego składzie walczyli Polegli. Wieś Wylazłów została zalana wodami Zbiornika.
Dla porządku odnotowuję, iż Kazimierz Kujawa (op. cit., s. 156) podaje, iż załoga w/w Karasia w dniu 4 IX 1939 r. wystartowała z lotniska Sokolniki w składzie: ppor. obs. A. Kandziora oraz kpr. pil. E. Kościelny i kpr. strzelec Tyrakowski z zadaniem rozpoznania rejonu Wieluń – Turek i została zestrzelona. Wątpliwości w sprawie rzeczywistego składu załóg samolotów już nikt nie jest w stanie rozstrzygnąć.
Wg Kujawy polegli lotnicy pochowani zostali we wspólnym grobie na cmentarzu w Pęczniewie. Autor zapewne oparł to stwierdzenie na przekonaniu, że tak być powinno. Jest to mylna informacja ponieważ na tym cmentarzu jest tylko mogiła ułanów z 6 pułku strz. konnych z Żółkwi. O poległych lotnikach tu się nie pamięta.

34 Eskadra Rozpoznawcza walczyła w składzie Armii Poznań.
Por. obs. Edmund Górecki (4 XII 1911-6 IX 1939) [Zdjęcie u Pawlaka s, 293] był absolwentem Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej, ochotniczo zgłosił się na kurs obserwatorów do CWL -1 w Dęblinie. Po ukończeniu kursu przeniesiono go do 3 PL w Poznaniu. W dniu 1 III 1939 został awansowany do stopnia porucznika.
Kpr. Marian Roman Pingot (25 III 1916 w Liskowie k. Kalisza-6 IX 1939). [Zdjęcie u Pawlaka, s. 294] Był absolwentem Podoficerskiej Szkoły Pilotów w Bydgoszczy, podporządkowano go 3 PL w Poznaniu.
O świcie 31 VIII 10 PZL.23B Karaś i 1 RWD-8 tej Eskadry wylądowali na lotnisku w Gulczewie k. Gniezna. Dowódcą Eskadry był kpt. obs. Janusz Badowski. Piloci Eskadry 1 września wylecieli na rozpoznanie niemieckich kolumn pancernych ostrzeliwując je w rejonie Ostrzeszowa i na szosie Piła-Wyrzysk. 3 IX Eskadrę przesunięto na lotnisko Kazimierz Biskupi k. Konina skąd wykonywała zadania rozpoznawcze w rejonie Kalisz-Ostrów Wkp.- Ostrzeszów- Sieradz.
W dniu 4 IX samolot Eskadry wykrył długą kolumnę wojsk npla w marszu z m. Błaszki w kierunku m. Warta. Było to ważne spostrzeżenie bowiem ruchy Niemców sygnalizowały zamiar obejścia pn. rubieży Armii Łódź. Udział w lotach brała także załoga por. obs. Edmunda Góreckiego (wraz z kpr. pil. Marianem Pingotem i kpr. strz. Janem Wilkowskim). Eskadra w tym dniu rozpoznawała również rejon Uniejów – Sieradz i wykryła duże zgrupowanie Niemców na prawym brzegu Warty i ich przeprawę w rejonie wsi Beleń.
W dniu 5 IX Eskadra z lotniska Ozorzyn k. Babiaka rozpoznawała rejon Sieradza-Uniejowa i obszar Beleń – Pstrokonie. Stwierdzono zacięte walki w rejonie Sieradza oraz brak Niemców na pd. rubieżach Armii Poznań.
W dn. 6 IX po południu na rozpoznanie rejonu Warta-Sieradz-Zduńska Wola wyleciał por. obs. Górecki, kpr. pil. Pingot i kpr. strz. Wilkowski z lotniska Ozorzyn k. Koła. Gdy wracali nad wsią Borecznia Wielka k. Koła o godz. 16.40 zaatakowały ich 4 Messerschmitty (Bf-109). Zestrzelenia polskiego samolotu dokonał Lt. Friedrich Hauck. Samolot zapalił się. Por. E. Górecki zdołał wyskoczyć ze spadochronem na wysokości 1000 m, ale został rozstrzelany w powietrzu: stwierdzono w jego ciele liczne ślady niemieckich pocisków. Pilot kpr. Pingot spadł w płonącym samolocie. Strzelec Wilkowski do ostatka ostrzeliwał Niemców i wyskoczył dopiero na wysokości 300m, uratował się, odniósł tylko kontuzję nóg i wrócił do Eskadry. Por. Górecki został pochowany na cmentarzu w m. Osiek Wielki gm. Osiek Mały pod Kołem, a kpr. pil. Pingot we wsi Dębno Królewskie w gm. Babiak.
Eskadra walczyła dalej. Jeszcze 6 IX przeniosła się na lotnisko Krośniewice-Perna. Stamtąd następnego dnia dokonano rozpoznania marszu kolumn zmotoryzowanych dochodzących do Poddębic, Szadku i Łasku. Potem przeniosła się na lotniska: Lubień k. Kutna, Brzozów, Luszyn, a po napaści Sowietów na Polskę do Rumunii.

ESKADRY BOMBOWE
Brygadę Bombową jako jednostkę pozostającą w dyspozycji Naczelnego Wodza sformowano pod koniec sierpnia 1939r. z zadaniami działań interwencyjnych na polu bitwy, niszczenia celów na lotniskach, zwalczania transportów kolejowych npla. W składzie Brygady walczyły także 211 i 212 EB podporządkowane 210 Dywizjonowi Bombowemu (d-ca ppłk Józef Werakso) utworzonego na bazie 1 PL z Warszawy. Eskadrą 211 (11), kryptonim Skowronek, dowodził kpt. pil. Franciszek Omylak (9 PZL.37 Łoś i jeden Fokker F VII). Dowódcą 212 (12) Eskadry, kryptonim Wróbel, (8 PZL.37 Łoś i jeden Fokker F VII) był mjr. pil. Stanisław Taras-Wołkowiński (Rozstrzelany w publicznej egzekucji w 1943). Oficerem taktycznym tej Eskadry był kpt. obs. Jan Baliński, od 3 IX 1939 jej dowódca.
Startując z lotniska Ułęż k. Dęblina dwie załogi dywizjonu w dniu 2 września brały udział w ataku na dywizje pancerne wroga pod Wieluniem.
W niedzielę 3 IX obie eskadry wczesnym rankiem przybyły na polowe lotnisko Dzierżanów k. Dalikowa (w literaturze: Kuciny). Zastały pole wzlotów grząskie i porośnięte wysokim łopianem. Ładunek bomb z tego lotniska nie mógł być wyższy niż 800 kg choć samolot miał udźwig 2595 kg. Nie dowieziono podnośników do zaczepiania bomb ani pomp paliwowych. Nie było ochrony opl. Obok pola wzlotów był niewielki las, który wykorzystano do maskowania sprzętu. W pobliżu, co się wkrótce okazało, były wrogie wsie niemieckich kolonistów. Personel techniczny ulokował się w majątku Dzierżanów.
W dniu 4 IX cały 210. DB Łosi rozpoznawał ruchy jednostek pancerno-motorowych Niemców w rejonie Kalisza- Częstochowy- Radomska i bombardował kolumny pancerne przesuwające się z rejonu Wielunia w kierunku Szczercowa i Widawy. Rano wystartowała z lotniska Dzierżanów na samolocie PZL.37Abis Łoś nr fabr.72.18 załoga z 11 Eskadry w składzie: por. obs. Zdzisław Górniak, plut. pil. Roman Bońkowski, kpr. strz. Józef Puchała i kpr. strz. Aleksander Zejdler z zadaniem zbombardowania wykrytej poprzedniego dnia kolumny pancernej na szosie Częstochowa - Wieluń. Podczas lotu powrotnego samolot dostał się w silny ogień niemieckiej obrony przeciwlotniczej w rejonie przeprawy Niemców przez Wartę w rejonie Rychłocic, zaatakowały go 3 Messerschmitty Bf109. Zestrzelenie jednego z nich zgłosił tylny strzelec kpr. Zajdler (źródła niemieckie tego nie potwierdzają), ranny w boju. Niemcy odstąpili od ataku prawdopodobnie z powodu braku amunicji i kończącego się paliwa, nasz samolot zaczął się jednak palić i pilot wylądował z trudem na polach wsi Gieczno. Na stanowisku strzeleckim zginął kpr. strz. rtg. J. Puchała [Zdjęcie u Pawlaka, s. 164], a por. Górniak został ciężko ranny i, wieziony bryczką do majątku Gieczno gm. Rogóźno, zmarł. Poległych pochowano na cmentarzu w Giecznie, skąd po wojnie zostali ekshumowani na cmentarz wojenny w Łęczycy.
Por. obs. Zdzisław Górniak (ur.10 IX 1912 r. – 4 IX 1939). Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty w Różanie oraz kursu obserwatorów w CWL-1 w Dęblinie, przydzielony do 1 PL w Warszawie.15 III 1938 r. awansowany do stopnia porucznika. Pośmiertnie odznaczony KW. Por. Z. Górniak spoczywa w Łęczycy, w grobie nr 317.
Kpr. strz. rtg. Józef Puchala (ur. 10 II 1918 r. w Wadowicach – 4 IX 1939). Absolwent SPLdM w Bydgoszczy. Spoczywa na cmentarzu w Łęczycy w grobie nr 316. Pośmiertnie odznaczony został Krzyżem Walecznych.
Pozostałe załogi (8 Łosi z 11eskadry) poprowadził na wyprawę bombową kpt. obs. Franciszek Omylak. Mimo brawurowego atakowania kolumn pancernych z niskiej wysokości samoloty wróciły do Dzierżanowa bez strat.
Około godz. 13.00 wystartowało 6 Łosi z 12 Eskadry. Z akcji nie powróciły aż cztery samoloty, reszta wróciła z licznymi przestrzelinami. Lecące na zadanie bojowe trzy samoloty III-go plutonu tej Eskadry tworzyły zwarty klucz, który prowadził samolot por. obs. K. Żukowskiego, prawoskrzydłowym był samolot ppor. Kazimierza Dzika, a lewoskrzydłowym samolot ppor. Mieczysława Bykowskiego. Łączność pomiędzy samolotami plutonu była wyłącznie optyczna, samoloty nie były wyposażone w radiostacje.
Nasze samoloty zaatakowało nad wsią Ślądkowice 7 MesserschmittówBf109D z lotniska Staffel, które prawdopodobnie towarzyszyły wyprawie bombowej na Łódź. Nadlatywały na wysokości 1500m parami od tyłu na każdy polski samolot.
Prowadzący Łoś nr 72.43 otrzymał krótką serię całej broni pokładowej Bf-109 (4 karabiny maszynowe + działko 20 mm), która rozstrzelała załogę i zapaliła benzynę zbiornika głównego. Łoś skręcił gwałtownie, zadymił czarnym gęstym dymem i runął w płomieniach na pole Stefana Dychto w Ślądkowicach. Zginęła cała załoga: por. obs. Kazimierz Żukowski [Zdjęcie u Pawlaka, s. 177], sierż. pilot Józef Siwik [Zdjęcie u Pawlaka, s. 178], kpr. Władysław Kramarczyk [Zdjęcie u Pawlaka, s. 179] i kpr. strz. rtg. Aleksander Stepnowski [Zdjęcie u Pawlaka, s. 180]. Lotnicy zostali pochowani w Dłutowie. Do ich pochowania użyto trzech trumien bowiem kpr. A. Stepnowskiego znaleziono wciśniętego w ogon samolotu tuż przed pochówkiem. Nie było dla niego trumny przeto włożono go do trumny kolegi . Nagrobek na mogile lotników wzniesiono staraniem miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich.
Por. obs. Kazimierz Witold Żukowski (18 XI 1905 – 4 IX 1939) urodził się w Arynowie k. Miska Maz. z ojca Konstantego i matki Gabrieli z Zawadzkich. Dowódca załogi. Niegdyś pilot balonowy. Absolwent Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. W 1935r. wcielony do kadry oficerskiej Szkoły Podoficerskiej Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Ppor. od 15 VIII 1934, 15 III 1937 r. awansowany do stopnia porucznika.
Sierż. pil. Józef Siwik (14 IV 1907 – 4 IX 1939). Absolwent Podoficerskiej Szkoły Pilotów w Bydgoszczy przydzielony w 1932 r. do 1 PL w Warszawie.
Kpr. strz. rtg. Władysław Kramarczyk (23 XI 1917 – 4 IX 1939). Absolwent Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Strzelec-radiotelegrafista 212 Eskadry Bombowej.
Kpr. strz. rtg. Aleksander Stepnowski (23 IV 1918 – 4 IX 1939). Absolwent Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Strzelec-radiotelegrafista 212 EB.

Na widok dymu i gwałtownego ruchu samolotu prowadzącego, pilot prawego, również płonącego Łosia nr 72.16 gwałtownie odbił w prawo i szczęśliwie uniknął kolejnego ataku Bf-109. Z Łosia wyskoczyli ze spadochronami i uratowali się mimo ostrzeliwania ich przez Niemców: kpr. strz. Aleksander Danielak i kpr. strz. Konstanty Gołębiowski. Ppor. pilot Feliks Mazak i ppor. obs. Kazimierz Dzik zostali w samolocie. Ppor. Dzik zdołał zabezpieczyć i wyrzucić z samolotu bomby, samolot wylądował z płonącym skrzydłem, bez podwozia w zagajniku łagodzącym jego upadek w rejonie wsi Dłutówek, w odległości ok. 6 km od wsi Ślądkowice . Ppor. K. Dzik opuścił zagrożony samolot samodzielnie, a ppor. pilot F. Mazak przy pomocy pracujących w polu nieopodal chłopców: Piotra Olkusza i Edwarda Szymaka. Pilot miał złamaną rękę i wybite ze stawów kości udowe. Piotrek Olkusz przyczołgał się do wiszącego na pasach głową w dół pilota, i mimo jego ostrzeżeń o możliwości wybuchu paliwa, odciął go kozikiem od pasów. Poparzonych lotników straż leśna odwiozła do szpitala w Pabianicach skąd ppor. F. Mazak 11 września dotarł do Wilna. Ta załoga zestrzeliła 1 Bf-109.
Strzelec samolotu kpr. K. Gołębiowski tak relacjonował walkę samolotu:
Dnia 4-IX wykonując lot bojowy na samolocie „Łoś” 72.16 z załogą ppor. Mazak – pilot, ppor. obs. Dzik, kpr. strz. Danielak i ja na bombardowanie kolumny pancernej, zostaliśmy zaatakowani przez klucz samolotów myśliwskich Messerschmitt w okolicy Pabianic. Lecieliśmy dwójką, nasza maszyna z lewej strony. Samoloty npla leciały naprzeciw nas z przewagą wysokości około 300 m i nieco z lewej strony. Jedna trójka zaatakowała pelengiem samolot prowadzący „Łoś” 72.43... Przy pierwszym ataku samolot ten został zapalony i po zrobieniu skrętu o 1800 runął na ziemię. Druga trójka, gdy znalazła się nad nami, wykonała głęboki skręt i zaatakowała nas z tyłu od góry, łagodną piką, lecąc pelengiem w odległości jeden od drugiego około 100 m. samolot nasz również przy pierwszym ataku został zapalony (lewy zbiornik skrzydłowy). Kpr. Danielak po zapaleniu się „Łosia” wyskoczył z maszyny na wysokości 700 m, a samoloty npla ostrzeliwały go po otworzeniu spadochronu. Ja pozostałem jeszcze w maszynie, ostrzeliwując samoloty npla. Wyskoczyłem na wysokości 400 m. Pilot i obserwator pozostali w płonącej maszynie, lądując bez podwozia na las. Jeden z atakujących nas samolotów po wykonaniu ataku zaczął dymić i runął na ziemię. Ponieważ ogień z górnego stanowiska prowadził kpr. Danielak i ja nie wiadomo czyi ogień był skuteczny i kto. atakujący samolot strącił. ( J. B. Cynk, Samolot bombowy PZL P-37 Łoś, Warszawa 1990, s. 149-150).
Ppor. obs. Kazimierz Dzik [foto na s. 177 u Pawlaka](7.III.1915 - 1941). Oficer 1 PL w Warszawie, ranny 4 IX1939 r., został ewakuowany wraz ze szpitalami w Pabianicach, Łodzi, Warszawie, Brześciu n/Bugiem do Wilna. Po ucieczce ze szpitala zamieszkał na terenie Wilna, gdzie został w 1940 r. aresztowany przez policję litewską i przekazany do obozu jenieckiego. Zamordowany przez Rosjan w Katyniu w 1941 roku.
Ppor. pil. Feliks Mazak [foto na s.178 u Pawlaka](? – 12.III.1997). Absolwent Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy, przydzielony do 1 PL. w stopniu st. sierż. 28 VIII ’39 z kursu pilotażu w Małaszewicach n/Bugiem. Awansowany w dniu wybuchu wojny. Ranny 4 IX 1939 r., został ewakuowany przez szpitale w Pabianicach, Łodzi, Warszawie, Brześciu n/Bugiem do Wilna. Ze szpitala zabrany przez rodziców kolegi. Pod innym nazwiskiem (Jan Żarnowski), zmieniając adresy, zdołał uniknąć aresztowania. W Wilnie poznał swoją przyszłą żonę. W 1945 r. dotarli do Wrocławia gdzie wstąpił na politechnikę. Po ukończeniu studiów otrzymał nakaz pracy do Zakładów Radiowych im. Kasprzaka w Warszawie. Kawaler Krzyża VM. Bywał w Dłutowie, dzięki niemu odtworzono nazwiska załogi. Zmarł w Warszawie w 1997 roku.
Kpr. strz. rtg. Konstanty Gołębiowski (28.IX.1916 – 9.V.1941). Przedostał się do Anglii gdzie walczył w 301 DB w Swinderby w stopniu sierżanta. 9.V.1940 r. na samolocie Vickers „Wellington” Mk IC nr R 1227 uczestniczył w bombardowaniu Bremy. Nie wrócił do bazy, prawdopodobnie, z całą załogą, został zestrzelony do morza. Trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych.
Kpr. strz. sam. Aleksander Danielak (17 III 1919 w Złotonoszy – 19 VII1972). Był górnym strzelcem. Po wylądowaniu przedostał się do Warszawy gdzie został ranny. Przebywał na terenach okupowanych. W 1944 r. wstąpił do Ludowego WP i jako nawigator wziął udział w walkach 2 Pułku Bombowców Nocnych Kraków o Warszawę, Wał Pomorski i w Bieszczadach. Umarł w 1972 r. Pochowany na Powązkach jako podpułkownik WP.

Łoś nr 72.91 ppor. obs. Mieczysława Bykowskiego lecący z lewej strony samolotu prowadzącego trafiony serią Niemców, po drugim ataku, skręcił w lewo i rozpoczął opadanie ku ziemi, w czasie którego ze spadochronem wyskoczył ranny pilot kpr. K. Kaczmarek. Samolot z pozostałymi członkami załogi wbił się w bagno Patok koło Drużbic (około 8 km od wsi Ślądkowice). Samolot spłonął. Kpr. pilota Kaczmarka Niemcy wzięli do niewoli.
Zginęli: ppor. obs. Mieczysław Bykowski [Zdjęcie u Pawlaka, s. 177] i strzelcy sam.: kpr. Marian Gorgol i kpr. Lucjan Zimmerman. Pochowano ich na cmentarzu w Drużbicach z tym, że zwłoki ppor. Bykowskiego wydobyto z bagna później. W 2008 r. w miejscu upadku samolotu postawiono tablicę pamiątkową .
Ppor. obs. Mieczysław Bykowski. [foto na s.177 u Pawlaka](7 XII 1914 – 4 IX 1939). Dowódca załogi. Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty w Różanie, mianowany ppor. 15.X.1936 r. i skierowany do 31 pp.Zgłosił się do lotnictwa i po ukończeniu kursu obserwatorów w CWL-1 w Dęblinie w 1938 r. przydzielony do 1 PL w Warszawie.
Kpr. pil. Kazimierz Kaczmarek. [foto na s. 179 u Pawlaka] Ranny 4.IX.1939 r. jako jedyny członek załogi uratował się. W stanie ciężkim przewieziony do szpitala w Łodzi, po wyleczeniu zwolniony jako niezdolny do służby wojskowej. Po wojnie mieszkał w Bydgoszczy.
Kpr. strz. rtg. Marian Gargol (1916 – 4.IX.1939). Absolwent SPLotnictwa dla Małoletnich w Krośnie.
Kpr. strz. rtg. Lucjan Zimmerman [foto na s. 179 u Pawlaka] (3 IV 1919 w Ciechocinku – 4 IX 1939). Absolwent Szkoły PL dla Małoletnich w Bydgoszczy - radiotelegrafista. Przydzielony do dywizjonu bombowego 1 PL w Warszawie.

Czwarty Łoś (nr 72.111) z 212 Eskadry zaatakowany przez dwa Messerschmitty Bf109 zapalił się w powietrzu. Pilot zdołał jednak wylądować na polach wsi Walewice k. Wygiezłowa, niedaleko Zelowa. Załogę samolotu stanowili: por. obs. Jan Kazimierz Lekszycki, podch. pilot Michał Ostrowski oraz strzelcy: kpr. kpr. Władysław Wojdat i Stanisław Wrzeszcz. Por. Lekszycki wyskoczył ze spadochronem, lecz za późno i zginął. W walce z Messerschmittami poniósł śmierć także kpr. Wł. Wojdat. Rannych pchor. Ostrowskiego i kpr. Wrzeszcza odwieziono do szpitala. Ppor. pilot M. Ostrowski zmarł w Warszawie w 1972 r., kpr. S. Wrzeszcz także mieszkał w Warszawie. Mogiła poległych lotników znajduje się w Wygiezłowie. W 1977 r. odsłonięto tu pamiątkową tablicę.
Por. obs. LEKSZYCKI JAN KAZIMIERZ [foto-s.176 u Pawlaka] (ur. 3 VII 1911 r. - 4 IX 1939 ). Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty w Różanie, zgłosił się na kurs obserwatorów w CWL-1 w Dęblinie i po jego ukończeniu przeniesiony został do korpusu oficerów lotnictwa. Awansowany 15 III 1938 r. do stopnia porucznika. Był dowódcą załogi.
Kpr. strz. WOJDAT WŁADYSŁAW [foto na s. 179 u Pawlaka]( ur.3 IV 1915 r. – 4 IX 1939r.).Podoficer zawodowy 1 pl. Zabity w powietrzu przez niemieckie myśliwce.

O godz. 14,15 w dniu 4 września lotnisko Dzierżanów zostało zbombardowane po raz pierwszy przez cztery klucze Heinkli He 111H. Niewątpliwie do lokalizacji lotniska przez wroga przyczynili się miejscowi Niemcy. Uległ zniszczeniu skład paliwa i bomb. Zapalił się lasek gdzie były zamaskowane samoloty, samochody i sprzęt pomocniczy. Wybuchała ogarnięta płomieniami amunicja. Kilku żołnierzy zostało ranionych, wśród nich ciężko – kpt. pilot Stanisław Taras-Wołkowiński. Na szczęście 12 Eskadry nie było na lotnisku, z 11-ej, po bombardowaniu, udało się zebrać 6 niekompletnych załóg. Gdy po nalocie samoloty startowały, ze wsi Trupianka (na pd. od Dzierżanowa), ostrzelały je karabiny maszynowe.
O godz. 16.00 lotnisko zostało ponownie zbombardowano, dokonało tego 9 He 111H. Zniszczono 2 Łosie z 12 Eskadry, która była już wtedy na lotnisku. Został ranny kpr. pilot Jan Liszewski z 11 Eskadry. W nocy ujawnili się niemieccy dywersanci, którzy ostrzelali z broni maszynowej naszych żołnierzy zmuszając ich do okopywania się i ciągłego czuwania. Pod wieczór, wykorzystując przerwę w nalotach, samoloty odleciały na lotnisko Drwalew k. Grójca. W dniu 5 września rozpoczęto ewakuację pozostałego sprzętu z niefortunnego lotniska. Starty rozpoczęły się o 5 rano i wtedy pojawił się rozpoznawczy Dornier Do 17, potem Messerschmitty Bf110. Gdy wystartowała załoga kpt. J. Balińskiego na samolocie Fokker F-VIIIB/3m (nr 70.11) w składzie: plut. pil. Julian Pieniążek, kpr. mech. Stefan Gadomski i kpr. mech. Bolesław Szczepański z zadaniem przelotu na lotnisko Ułęż pod Dęblinem, nastąpił atak 9 Messerschmittów Bf-109E, z których trzy podjęły pościg za startującym Fokkerem. Ostrzelany nad Puczniewem uszkodzony Fokker zdołał wylądować na pobliskim polu. Załoga ocalała, za wyjątkiem kpt. J. Balińskiego, który ciężko ranny, został odwieziony do szpitala wojskowego w Łodzi, gdzie zmarł tego samego dnia. Na cmentarzu wojskowym Doły w Łodzi znajdują się dwa nagrobki z epitafiami zawierającymi nazwisko kpt. obs. Jana Balińskiego, w rzeczywistości nie wiadomo, w którym grobie jest pochowany.
KPT. OBS. JAN BALIŃSKI (6 VIII 1909-5 IX 1939). Dowodził 212 (12) EB. Był absolwentem Oficerskiej Szkoły Piechoty w Ostrowi Maz. Po ukończeniu kursu obserwatorów w CWL-1 w Dęblinie otrzymał przydział do 1 PL. Dniu 4 września odbył lot bojowy na bombardowanie kolumn pancernych npla na szosie Wieluń – Rusiec, a zaraz potem w celu zniszczenia odbudowywanego przez Niemców mostu na Warcie w Rychłocicach. Z obu wypraw jego samolot wrócił uszkodzony przez pociski niemieckie. Rozkazem Naczelnego Wodza ZSP na Zachodzie został pośmiertnie odznaczony Srebrnym Krzyżem V kl. Orderu Virtuti Militari. Spoczywa w Łodzi – na Dołach.

Ppor. obs. Tadeusz Król, kpr. strzelec Ignacy Mularczyk.
Obaj służyli w 21 EB Lekkiej (Godło: Lew), która także podporządkowana była BB. Jej mobilizacja przeprowadzona była 24 i 25 VIII 1939 na rodzimym lotnisku Rakowice pod Krakowem, tam przemianowano ją na 1 Eskadrę Bombową Lekką w składzie II Dywizjonu BB pod dowództwem mjr. pil. Jana Białego. W nocy z 25/26 sierpnia personel eskadry udał się pociągiem do Radomia. Rzut powietrzny następnego dnia, w składzie całego dywizjonu, odleciał na lotnisko Sadków, skąd 30 sierpnia przemieszczono go na lądowisko Wsola, 30 km od Radomia. Zadaniem eskadry było rozpoznanie sił pancerno-motorowych nieprzyjaciela i ich bombardowanie. Na wyposażeniu eskadry było 10 samolotów PZL.23B Karaś. Do dyspozycji III/2 Dywizjonu przydzielono także 2 łącznikowe RWD-8. Dowódcą 21(1) EB był kpt. obs. Jan Buczma.
Obserwatorami byli: por. Tomasz Kasprzyk; ppor. Witalis Brama, Stanisław Duchnicki (rez.), Tadeusz Król, Marian Kuna, Paweł Tobolski; pchor. Stefan Gębicki, Edward Laska, Ferdynand Stutzmann, Rudolf Wilczak, Wacław Wojtal, Walter Wyciślok; kpr. pchor. rez. Mieczysław Mazur, Karol Wójcik.
Piloci: por. Edward Procyk; pchor. Tadeusz Blicharz, Stanisław Cieliński, Tadeusz Dziubiński; sierż. Wojciech Uryzaj; plut. Wacław Buczyłko, Stefan Wójcik, Mikołaj Zykow; kpr. Józef Jończyk, Tadeusz Kulczyk, Alojzy Morawiec, Włodzimierz Mudry, Stanisław Obiorek, Paweł Piotr Palecki, Jan Pidek.
Strzelcy: plut. rez. Antoni Łapiński, kpr. kpr. Władysław Chromy, Teofil Gara, Jan Gwóźdź, Andrzej Kwiecień, Ignacy Mularczyk, Władysław Ścibich, Zygmunt Sroka, Jan Wolny i Mieczysław Ziajski.
W dniu 3 września, po południu, wyleciały do walki 4 klucze Karasi z zadaniem bombardowania niemieckich kolumn pancernych w rejonie Radomska. W trzecim kluczu, z polowego lotniska Wsola k. Radomia, wystartowała załoga: ppor. obs. Tadeusz Król, kpr. pilot Stanisław Obiorek i kpr. strz. sam. Ignacy Mularczyk. Samolot miał podwieszone 4 bomby, po 100 kg każda. Załoga ppor. T. Króla, po zbombardowaniu celu, miała jeszcze rozpoznać kierunki ataku niemieckich sił pancernych. Z tego zadania nie powróciła.
Ppor. obs. Tadeusz Król (ur. 29 VIII 1913 w Krakówce - zach. przedmieściu Sandomierza - 3 IX 1939). Pochodził z chłopskiej rodziny, jego rodzice (Jan i Marianna z domu Kędziora) mieli czterech synów i dwie córki. Maturę zdał w 1932 r. w Państwowym Gimnazjum Męskim w Sandomierzu, po czym wstąpił do Szkoły Podchorążych w Różanie nad Narwią. Po nominacji w 1935r. na ppor. w Ostrowi Mazowieckiej skierowano go do 84 pp. w Pińsku skąd w Krakowie wyposażonej w PZL.23 Karaś. W październiku 1939 r. miał być awansowany na porucznika, miał się też niebawem ożenić z dziewczyną o imieniu Regina. Jego imię, dzięki staraniom brata Daniela otrzymała jedna z ulic Sandomierza .
Kpr. strz. Ignacy Mularczyk (14 VIII 1916 w Nowej Wsi - 3 IX 19139). Urodził się w wielodzietnej rodzinie chłopskiej. Nowa Wieś leżała 20 km od wojskowego lotniska i być może to przyczyniło się do jego fascynacji lotnictwem. Spełniły się jego marzenia gdy został przyjęty do Szkoły Podoficerów Lotnictwa w Bydgoszczy. Po ukończeniu szkoły został przydzielony do 2 PL w Krakowie, brał udział w kampanii wrześniowej w 1939 r. jako strzelec pokładowy 21 eskadry bombowej, walczącej w składzie Brygady Bombowej.

Kpr. pilot Stanisław Obiorek (23 XI 1914 -10 I 1942) pochodził z miasteczka Bełz w województwie lwowskim, od 1951 r. (!) na Ukrainie. Uratował się ze spadochronem. Dotarł przez Rumunię i Francję do Wielkiej Brytanii gdzie walczył w 304 DB Ziemi Śląskiej im. Ks. Józefa Poniatowskiego stacjonującym w Lindholme. W dniu 10 I 1942 r., w składzie pięcioosobowej załogi Vickers Wellingtona IC NZ-(?) (Z1082), w locie na bombardowanie Wilhelmshaven, samolot prawdopodobnie został zestrzelony przez nocnego myśliwca i utonął wraz z załogą w morzu. St. Obiorek był kawalerem Krzyża Srebrnego Orderu VM, był także czterokrotnie odznaczony KW i Polową Odznaką Pilota. Jego nazwisko jest na tablicy umieszczonej na cmentarzu lotników polskich w pod londyńskim Northolt

Nie wiadomo na jakiej podstawie uznano, iż polski Karaś, którego losy tu opisujemy, został strącony w rejonie Pławna pod Radomskiem i spadł przy ujściu Wiercicy do Warty. W 1939 r. spalone zwłoki dwóch lotników strąconego tam samolotu zakopano na łące, a po jakimś czasie wydobyto i przeniesiono na cmentarz w Pławnie gdzie je pochowano bezimiennie (vide: Gazeta Częstochowska z 24 II 2011 r.) wraz z dwoma innymi nieznanymi żołnierzami z 74 Górnośląskiego pp. z Lublińca. W 1952 r.(?) szczątki lotników ze wspólnej mogiły w Pławnie przeniesiono na cmentarz w Radomsku i wtedy uznano pochopnie, że są to polegli ppor. Tadeusz Król i kpr. Ignacy Mularczyk. Warto zauważyć, iż lotnicy nie byli wyposażeni w tzw. nieśmiertelniki co utrudniało ich identyfikację. Tam mają szacowną, zadbaną, godną Ich ofiary mogiłę, dobrze świadczącą o miejscowej społeczności.

Tu: foto grobów w Pławnie, RADOMSKU i tablicy na kościele św. Zygmunta w Częstochowie

Po latach okazało się jednak, że miejscem zestrzelenia polskiego samolotu z tą załogą są pola przysiółka Kozy, obok podsieradzkiej wsi Dąbrowa Wielka. Co przemawia za prawdziwością tej wersji?
Otóż nie ulega wątpliwości, że 3 IX 1939r. w godzinach późnego popołudnia trzy Messerschmitty Bf – 109 E zestrzeliły polski samolot, który trafiony przez niemieckie pociski nad wioską Drzązna spadł w przysiółku Kozy na pole Henryka Grzesiaka , które obecnie (2011 rok) jest własnością jego wnuka – Zbigniewa Drewnowskiego. Zestrzelenia dokonał niemiecki pilot myśliwski Lt.Karlfred Nordman z 2.Staffel, ze składu IJG 77 na samolocie Messerschmitt Bf-109E.
Tu: foto tego Niemca
Pilot wyskoczył ze spadochronem, zapamiętano jak szedł przez wieś w skórzanej kurtce lotniczej i prosił o dowiezienie do polskich oddziałów. Wkrótce dotarł do patrolu żołnierzy z 31 p. SK. Dwaj koledzy pilota zginęli w powietrzu trafieni pociskami i zostali pochowani obok swego samolotu. Tam spoczywali najprawdopodobniej do 1952 r., kiedy to przeniesiono ich na utworzony w Sieradzu przy ul. Wojska Polskiego cmentarz dla żołnierzy Armii Czerwonej gdzie są także dwie mogiły polskich żołnierzy poległych w 1939 r. Ekshumację zorganizowano w ramach jakiejś akcji , po cichu. Wykonywali ją nią miejscowi druhowie Ochotniczej Straży Pożarnej. Tablicę epitafijną postawiono tam dopiero w 2011 r.
Nie ulega wątpliwości, że na pola przysiółka Kozy spadł PZL.23B Karaś, świadczy o tym trzyosobowa załoga tego samolotu i część ogonowa samolotu, którą można zidentyfikować na zachowanych fotografiach zrobionych w 1939 r.
Sprawą zestrzelenia Karasia k. Dąbrowy W. zajmował się, znany wśród eksploratorów polskich pól bitewnych inż. Juliusz Molski z Poznania, niegdyś współpracownik dwutygodnika Wojsk Lotniczych WIRAŻE, który był dwukrotnie na miejscu tragedii polskiej załogi i odnalezione tu szczątki (421 różnych odłamków zapisanych w 121 pozycjach inwentarzowych w tym część ogonową i okucie skrzydła) Karasia przekazał do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Jest on pewien, iż dotychczasowe wersje podane w literaturze przedmiotu są błędne, a koło Kóz został zestrzelony Karaś z załogą: ppor. obs. Tadeusz Król, kpr. strz. Ig. Mularczyk i uratowany kpr. pil. St. Obiorek. Inż. J. Molski (vide: cytowane pismo z 8 XI 2001 w posiadaniu autora) twierdził, iż Henryk Grzesiak z Dąbrowy W., którego ojciec był sołtysem wsi mówił mu, iż jego ojciec znalazł przy lotniku Tadeuszu Królu plik dokumentów, z których odczytał nazwisko ppor. T. Króla. Dokumenty te przesłał do Krakowa na odczytany też tam adres jakiejś kobiety .
W dniu 6 IV 2011 r. ponownej penetracji miejsca zestrzelenia Karasia dokonał zespół (Maciej Milak, Robert Kielek, i inni) ukonstytuowany pod patronatem wójta gm. Sieradz w celu uczczenia miejsca śmierci załogi polskiego samolotu. Wtedy znaleziono tabliczkę ze zbiornika oliwy z datą i miejscem produkcji samolotu świadczącą niezbicie o typie tego samolotu. W świetle tych ustaleń należy wykluczyć zestrzelenie w Kozach załogi RWD-14 Czapla z 63 Eskadry Obserwacyjnej z załogą (por. obs. M. Kaczorowski i kpr. pilot Cz. Menczyk).


Źródła i bibliografia:
Cieślak K., Gawrych W., Glass A, Samoloty myśliwskie, wrzesień 1939,Warszawa 1987,
Cynk J., Siły lotnicze Polski i Niemiec, wrzesień 1939,Warszawa 1989,
Cynk J., Samolot bombowy PZL P-37 Łoś, Warszawa 1990,
Cumft O. Kujawa H.K., Księga lotników polskich poległych, zmarłych i zaginionych 1939-1946, Warszawa 1989,
Emmerling M., Luftwaffe nad Polską 1939, Cz. I Jagdflieger, Gdynia 2002,
Gretyzngier R. Matusiak W. Wójcik W. Zieliński J., Ku czci poległych lotników 1939-1945, Warszawa 2006,
Nowak G., Tragedia polskich Łosi z lotniska w Kucinach 4 IX 1939, w: Na Sieradzkich Szlakach (dalej: NSS) nr 4/1996,
Królikiewicz T., Polski samolot i barwa, Warszawa 1981,
Kurowski A., Lotnicy w bitwie ad Bzurą, warszawa 1975,
Milczarek J., Cmentarz wojenny polsko-radziecki w Sieradzu, NSS, nr 2/1999, s. 4-7,
Oset A., Lotnicy Września 1939 r. – 212 Eskadra Bombowa, Dłutów 2009,
Pamięci lotników polskich poległych w wojnie 1939-1945, red. Józefa Zielińskiego, Warszawa 2004,
Pawlak J., Polskie eskadry w wojnie obronnej wrzesień 1939. Warszawa1991,
Pawlak J., Absolwenci Szkoły Orląt 1925-1939, Warszawa 2009,
Pietrzak J., Z działań lotnictwa polskiego w Sieradzkiem we wrześniu 1939, w: NSS nr 3/1989, s. 30-33,
Sprawozdanie w sprawie udziału w wojnie 212 EB kierowane do Dowództwa Lotnictwa w Paryżu 29 XI 1939 r. podpisane przez por. Szponowicza,
Szubański R., W obronie polskiego nieba, Warszawa 1978,
Wróbel R., Szlak bojowy 2. DP na Ziemi Sieradzkiej, w: NSS nr 3/1989, s. 23
Żarnowski Jan (Feliks Mazak), Relacja ( List) do Barbary Szymańskiej i Ewy Mukulskiej z 1 VIII 1979 roku z opisem zestrzelenia Łosi z III plutonu 12 Eskadry.
.........................................................................................
Polskie siły lotnicze jako znaku rozpoznawczego używały biało-czerwonej szachownicy (kwadrat o szerokości 60 cm dzielący się na 4 równe pola) wprowadzonej rozkazem Sztabu Generalnego z 1. 12. 1918r.
RWD-8 był polskim samolotem turystycznym i treningowym, budowanym od roku 1932. Był to 2-miejscowy górnopłat z silnikiem o mocy 11- KM. Jego maks. Prędkość – 170 km/godz. We wrześniu 1939 maszyn tego typu używano do zadań łącznikowych, nie posiadały one bowiem żadnego uzbrojenia.
Chojnacki J., Rozwój sieci lotnisk polskich w latach 1918-39, Technika Lotnicza i Astronautyczna 1972, nr 10, s. 30-1, mapa,
W dniu 6 IX 1939r. kpt. pil. Adam Kowalczyk poprowadził dyon PZL P-11c na wymiatanie po trasie: Konstantynów, Poddębice, Uniejów, Konin, Ślesin… Adam Kowalczyk (1 X 1903- 7 V 1970) ur. się w Brzeźniu k. Sieradza !
W czasie Kampanii Wrześniowej 161 Eskadra zestrzeliła 6 i uszkodziła 3 samoloty wroga. Poległo 3 pilotów (por. Tadeusz Zygmunt Jeziorowski - 4 września po walce nad lotniskiem Widzew, pchor. Edward Kramarski i pchor. Piotr Ruszel); rannych zostało 2 pilotów. Łącznie we wrześniu 1939 eskadra straciła 9 samolotów, 3 zostały internowane w Rumunii.
Zasadzki, przeważnie dwusamolotowe, rozmieszczano na przypuszczalnej trasie bombowców wroga. Samoloty startowały po zauważeniu niemieckich samolotów.
Vide: Wróbel R., Szlak bojowy 2. DP na Ziemi Sieradzkiej, w: Na Sieradzkich Szlakach, nr 3/1989, s. 23
W zbiorowym grobie na łódzkim cmentarzu wojskowym na Dołach pochowano czterech pilotów poległych podczas walk w rejonie Łodzi. Leży tu kpt. Jan Baliński z 212 eskadry bombowej 1 Pułku Lotniczego Warszawa, zestrzelony nad Puczniewem 5 IX 1939 r. i trzej piloci 161 eskadry myśliwskiej 6 Pułku Lotniczego we Lwowie, którzy walczyli w szeregach armii „Łódź”: ppor. Piotr Ruszel, por. Tadeusz Zygmunt Jeziorański i ppor. Edward Kramarski zestrzelony 2 września nad Sędziejowicami.
Groby te 1 IX(!!!) 2007 r. zostały ograbione: wyrwano z nich płaty skrzydeł i krzyże!
Istnieje też pogląd, że "10" Zadrozińskiego została zestrzelona 3 IX 1939 r. w okolicach Chocianowic gdy pilot chciał lądować na Lublinku i tam należy usytuować pokazywany na zdjęciach samolot.
Vide: Ustalenia Juliusza Molskiego wyrażone w piśmie z 8 XI 2001 r. do Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego (odpis w posiadaniu autora)
VII.Plutony łącznikowe były organizowane z rezerwistów, a samoloty pochodziły z pułkowych szkół pilotażu i eskadr treningowych. Faktem jest, iż pluton łącznikowy nr 10, zmobilizowany 25-31 VIII 1939 r. na lotnisku Wilno - Lida, został przydzielony do dyspozycji Armii Łódź i przesunięty na lotnisko Lublinek. Pluton ten składał się z rezerwistów 5 pl w Wilnie. Był wyposażony w 3 samoloty RWD-8. Załoga: dwaj lotnicy. Pilotami plutonu, poza dowódcą, byli: kpr. kpr. Henryk Dukalski i Alfons Knapik. Podczas przelotu na lotnisko docelowe, w dniu 3 września dwa samoloty plutonu zostały celnie ostrzelane przez własne wojska w rejonie Skierniewic (OPL zestrzeliła samolot kpr. Dukalskiego, pilot jednak ocalał). Jedynie d-ca plutonu - ppor. rez. pil. B. Arct zdołał dolecieć do celu. Piloci wykonali kilka lotów łącznikowych z pocztą. Podczas lotu w dniu 6 września zaginął kpr. Alfons Knapik.
Vide: Szubański R., W obronie polskiego nieba, s. 140 , Kurowski A., Lotnicy w bitwie nad Bzurą, Warszawa 1975, s. 75. Kpr. Przewoźny był ranny w nogę , mieszkał po wojnie w Lesznie gdzie zmarł w 1983 r. Zrobione po katastrofie samolotu zdjęcia wskazują na lądowanie z kapotażem niesterownego samolotu (wyrwany silnik, przewrócony kadłub, zniszczone skrzydła i leżące
Vide: Historyczny Biuletyn Lotniczy Klubu Miłośników Lotnictwa Polskiego w Łodzi, red. P. Matwiej, wrzesień 2005 s. 4,
Vide: (R. B.), Jeszcze jedna lekcja historii, Słowo Powszechne z 18 X 1986, s. 14,
Brygada Bombowa w dniach od 3 do 5 IX 1939 r. praktycznie wyłączyła z boju 1. i 4. dywizję pancerną, zadając Niemcom 20-30 % strat,
W każdą pierwszą niedzielę września spotykają się w Dłutowie rodziny spoczywającej na cmentarzu załogi samolotu bombowego PZL. 37B Łoś nr 72.43 z 212 Eskadry Bombowej, zestrzelonego nad Ślądkowicami 4 IX 1939 r. oraz osoby, którym pamięć o tych bohaterach jest bliska. Odprawiana jest Msza Św. w intencji obrońców Ojczyzny i składane są kwiaty na żołnierskich grobach. W 2002 r., w efekcie wytrwałych starań nauczyciela historii, pana Andrzeja Oset, Szkole Podstawowej w Dłutowie nadano imię „Lotników Września 1939 roku”. Od tej pory w corocznych spotkaniach uczestniczy także poczet sztandarowy szkoły oraz przedstawiciele 32 Bazy Lotniczej w Łasku i 10 Eskadry Lotnictwa Taktycznego w Łasku, które pełnią honorowy patronat nad szkołą.
W 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, w miejscu lądowania samolotu, zbudowano makietę samolotu PZL – P 37 B Łoś z 212 w skali 1:1. Zbudowali go : W. Tomaszewski i Jan Rybak - naczelnik OSP w Dłutowie.
Peter Olkusz, bo tak obecnie nazywa się człowiek, który uratował pilota mieszka w Kanadzie. Władze Gminy Dłutów wystąpiły o nadanie mu medalu Pro Memoria.
W 2007 r. z inicjatywy Wojciecha Tomaszewskiego we wsi Patok, w miejscu gdzie runął zestrzelony w walce powietrznej samolot PZL P – 37 B Łoś ppor. obs. Mieczysława Bykowskiego odbyła się doniosła uroczystość – Msza Św. Polowa i apel poległych. Odsłonięto pamiątkowy obelisk, a w miejscu uderzenia samolotu w ziemię ustawiono krzyż.
Fot. 16. Tablica pamiątkowa we wsi Patok k. Drużbic wykonana przez K. Jarończyka.

Brat Tadeusza – płk pilot Wacław Król ( 25 XII1915-1991) służył w 2 pl w Krakowie. W 1939 walczył w składzie 121 Eskadry Myśliwców, zestrzelił dwa myśliwce niemieckie i sam został zestrzelony. Walczył w Anglii: dowódca eskadry w 302 DM Poznańskim i 316 DM Warszawskim, potem w składzie słynnego „Cyrku Skalskiego”. W 1945 r. został dowódcą 131 Skrzydła Myśliwskiego. Wykonał 420 różnych lotów bojowych. Zestrzelił na pewno 9, prawdopodobnie 3 i uszkodził 4 nieprzyjacielskie samoloty. Odznaczony m. In dwukrotnie Orderem VM, czterokrotnie KW. W 1947 r. wrócił do kraju. W l. 1957-1971 płk ludowego WP. Napisał wiele książek o tematyce lotniczej. Drugi brat – kpt. Roman Król (21 XII 1917-2001) służył w pułku Legionów w Jarosławiu; po 17 września zesłany przez Rosjan na Sybir. W 1942 r. już jako żołnierz Andersa przedostał się do Anglii gdzie służył w polskiej brygadzie spadochronowej. Po wojnie został na emigracji. Trzeci brat por. Daniel Król, ur. w 1920 r., walczył w 1939 r. pod Kockiem, potem w AK. W 1946 r. skazany na karę śmierci, zamienioną na 10 lat więzienia (Wronki)
Stanisław Szczęsny z Dąbrowy Wielkiej jako siedmioletni chłopiec zapamiętał tą niedzielę trzeciego dnia wojny tak: Po południu od strony Kuśnia nadleciał samolot a zanim trzy Messerschmitty. Nasza maszyna została zestrzelona i spadła na ziemię między Kozami a lasem. Uratował się pilot skacząc ze spadochronem. Ocalały lotnik opowiadał we wsi, że dwaj pozostali członkowie załogi byli postrzeleni i nie reagowali na jego wołanie żeby skakać. Pilot poprosił aby go zawieźli bryczką na linię wojsk polskich. Dotarli do Sieradza. Polegli lotnicy zostali pochowani w pobliżu wraku i w latach powojennych ekshumowani. Nazwiska ocalałego nikt nie pamięta tylko, że pochodził z Ojcowa lub spod pod Ojcowa.
Jak podaje dr J. Milczarek w art. Cmentarz polsko-radziecki w Sieradzu (NSS nr 2/1999. s. 5) cmentarz ten powstał na skutek odgórnych decyzji w wyniku uchwały MRN na placu (1.318 m²) Stanisława Grajety, który przylegał do cmentarza katolickiego od strony torów kolejowych. Pogrzeb pierwszych ekshumowanych odbył się 18 IV 1948 r. Protokoły ekshumacyjne nie zachowały się – vide uwagi do art. dr. Milczarka autorstwa M. Milaka w tym samym nr. NSS, s. 7. Na zachowanym zdjęciu pierwszego centralnego nagrobka – pomnika w kształcie prostopadłościanu umocowano tablicę, na której był napis: Tu spoczywają żołnierze Bohaterskiej Armii Radzieckiej w liczbie 463, polskich w liczbie 18 poległych w latach 1939-1945 w wojnie z Hitlerowcami. Cześć ich pamięci.
Inż. Molski potwierdził swoje stanowisko w rozmowie z autorem niniejszego art. przeprowadzonej w jego mieszkaniu w Poznaniu w dniu 2 IV 2011 r. w obecności Roberta Kielka z Dąbrowy W. Z książki brata poległego lotnika – Wacława Króla (Walczyłem pod niebem Francji, W-wa 1984, s. 34) wynika, że Tadeusz Król na początku maja 1939r. przyjechał do Krakowa ponieważ uzyskał przydział służbowy do 21 eskadry 2 pl wyposażonej w samoloty PZL-23B Karaś i zamieszkał z bratem Wacławem w Krakowie przy ul. Sławkowskiej 28 u jakiejś wdowy.