Kampania wrześniowa 1939 roku - próba bilansu
Autor: M. S.
Zanim podejmiemy próbę oceny najważniejszych aspektów kampanii wrześniowej, kilka uwag natury ogólnej. Przede wszystkim używać będę określenia „kampania wrześniowa”, lecz dostrzegam problem nazewnictwa: kampania wrześniowa – wojna obronna. Ten drugi termin został wprowadzony, nie tylko do tzw. obiegu naukowego, przez historyków związanych z Wojskową Akademią Polityczną w Warszawie i z Wojskowym Instytutem Historycznym. Stało się to gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych. Miała to być alternatywa dla „sanacyjnego” „kampania wrześniowa”.
Przed kilku laty problem nazewnictwa i terminologii wydarzeń z września 1939 roku znowu stał się modny. Padały propozycje: wojna polska, powrót do niemieckiej nazwy kampania polska (na wzór kampanii francuskiej) i inne. Na szczęście poza pomysłodawcami nikt ich nie przyjął i dobrze, bo dzięki temu nawet niezbyt obyty w historiografii czytelnik ma jasną sytuację. „Wojna obronna” to termin postpeerelowski, niejako narzucony nie tylko historykom. Tadeusz Jurga, były pracownik WIH, nie chciał się zgodzić na „wojnę obronną” w tytule swojej książki i przyjął tytuł Obrona Polski 1939, publikując ją w Instytucie Wydawniczym PAX. Wcześniej znakomity Marian Porwit, wydając w latach 1969–1978 w „Czytelniku” swoje trzytomowe dzieło, nadał mu tytuł Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku, byle uciec od terminu „wojna obronna”. Kampania wrześniowa wydaje się terminem ze wszech miar poprawnym i wartym zachowania go na trwałe przynajmniej z dwóch powodów:
1) kampania wrześniowa była pierwszą kampanią II wojny światowej. Była kampanią nie tylko niemiecką, ale również państw koalicji antyhitlerowskiej, oraz kampanią wrześniową wojsk polskich, które od października 1939 roku przeszły do kolejnej formy walki, do kolejnych kampanii, tym razem w postaci konspiracji zbrojnej i organizacji regularnych wojsk na obczyźnie. Wojna stanowi pewną zamkniętą całość, czymś się kończy (rozejmem, pokojem, kapitulacją itp.), kampania zaś jest częścią, etapem wojny. Polska przegrała kampanię wrześniową, ale ani rząd polski i władze wojskowe, ani społeczeństwo nie zaprzestały walki. Wojna trwała nadal;
2) kampania wrześniowa jako termin na określenie pewnej, specyficznej fazy II wojny światowej znalazła swoje miejsce w polskiej i nie tylko polskiej historiografii dotyczącej tego okresu.
Czy warto jeszcze pisać o kampanii wrześniowej?
Literatura, zarówno naukowa, jak i popularnonaukowa, czyli upamiętniająca wydarzenia i bohaterów, poświęcona kampanii wrześniowej 1939 roku jest niezwykle obfita i zróżnicowana. Większość publikacji dotyczących tych zagadnień ma charakter monografii wybranych związków operacyjnych lub taktycznych, przebiegu poszczególnych operacji lub całej kampanii oraz kwestii mobilizacyjnego rozwinięcia i udziału w walkach wojsk. Co warte podkreślenia, istnieje liczna literatura wspomnieniowa i pamiętnikarska. O wrześniu 1939 roku pisano równie wiele w kraju, co i na emigracji. Przytaczanie w tym miejscu przykładowych pozycji bibliograficznych wydaje się zbędne.
Jednak, wbrew pozorom, wiele problemów dotyczących kampanii wrześniowej 1939 roku nie zostało jeszcze do końca zbadanych przez historyków. Wśród tych, które sprawiają, że istnieje luka w bogatej historiografii polskiego września, są sprawy związane ze sformułowaniem syntetycznych, lecz obejmujących całość zagadnienia, wniosków z zadań i roli, jaką odegrała wówczas nie tylko armia polska, ale cały system obronny państwa, przede wszystkim w aspekcie przygotowań, przebiegu i skutków kampanii wrześniowej. Przyczyna braku takiego opracowania zapewne tkwi w złożoności problematyki i objętości materiału badawczego, który należałoby poddać krytyce i ocenie. Ponieważ jednak taka potrzeba istnieje, chociażby w aspekcie stworzenia postulowanej wielokrotnie syntezy kampanii wrześniowej, należałoby podjąć określone inicjatywy badawcze.
Warto jeszcze pisać o kampanii wrześniowej z innych powodów. Po pierwsze, rozwój nauki historycznej, zarówno w sensie rozwoju wiedzy, którą posiadamy o przeszłości, jak i w sensie samych technik, sposobów przekazywania owej wiedzy, każe wciąż podejmować poszczególne tematy i przedstawiać je w nowszej postaci, bardziej dostosowanej do potrzeb, zainteresowań i możliwości percepcji czytelnika. Wreszcie, chociażby z racji otwarcia granic wewnątrz Unii Europejskiej, przed historykami i zbieraczami pamiątek z przeszłości otwiera się szansa dotarcia do wielu dotychczas niedostępnych, lub dostępnych z ograniczeniami, instytucji archiwalno-historycznych oraz w miejsca, gdzie istnieje prawdopodobieństwo odkrycia materialnych śladów przeszłości.
Co nowego o „wrześniu” w tym artykule?
Otóż poniżej zostanie podjęta próba przedstawienia, w zasadzie głównych, najważniejszych tez wynikających z aktualnego stanu badań nad udziałem Wojska Polskiego w walkach we wrześniu 1939 roku. Zostaną one uzupełnione o nowe wnioski, sformułowane na podstawie dotychczas mało znanych i nie publikowanych materiałów archiwalnych. Zapewne Czytelnicy będą zadawać sobie pytanie, co upoważnia mnie do podjęcia takiej inicjatywy. Otóż podjąłem próbę analizy niezwykle interesujących i cennych, dla oceny kampanii wrześniowej, dokumentów znajdujących się w Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie. Mam na myśli przechowywane tam około 3 tysiące relacji żołnierzy polskich, głównie oficerów, uczestników kampanii wrześniowej.
Dzieje tej niezwykle cennej kolekcji są następujące. Po zakończeniu kampanii wrześniowej nastroje wśród przybywającej do Francji polskiej emigracji były różne. Wprawdzie premier i Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski w swoim exposé wyrzekał się jakiejkolwiek dyskryminacji, jednak jako minister spraw wojskowych powołał pod formalnym przewodnictwem gen. Izydora Modelskiego komisję weryfikacyjną, przed którą musiał stanąć każdy oficer przybywający do Francji, aby oczyścić się z zarzutu „winy” za klęskę kampanii wrześniowej. Władysław Pobóg-Malinowski twierdzi, że bicie się w piersi stanowiło wówczas podstawowy obowiązek każdego Polaka na ziemi francuskiej. Gen. Marian Kukiel, będąc wiceministrem spraw wojskowych, kazał drukować ulotkę, którą otrzymywali wszyscy nowo przybyli. Nakazywała ona nie zapominać, że reprezentują wojsko pobite, naród upokorzony i pozbawiony państwowości.
Warto w tym miejscu pamiętać, że Wojsko Polskie w II wojnie światowej zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, jedynie poza okresem kampanii wrześniowej, było ciągle areną rozgrywek i walki politycznej. Tak było już od jesieni 1939 roku we Francji. Prowadzona weryfikacja polegała na potwierdzeniu tożsamości danego oficera przez dwóch świadków, a ponadto przedstawieniu sprawozdania ze swego udziału w kampanii wrześniowej.
W wyjątkowo trudnej atmosferze, jaka panowała wówczas we Francji, przede wszystkim rozpamiętywania wciąż żywej jeszcze wojny z Niemcami, pisane sprawozdania z jednej strony nie były pozbawione goryczy klęski, chęci przypodobania się emigracyjnym władzom wojskowym w nadziei na otrzymanie lepszego przydziału; z drugiej zaś, ich autorzy mogli zawrzeć w nich szereg jeszcze żywo tkwiących w pamięci wniosków i doświadczeń z kampanii wrześniowej.
Uzupełnieniem sprawozdań pisanych we Francji są relacje, jakie sporządzali oficerowie z września 1939 roku po wyzwoleniu przez aliantów z niemieckich obozów jenieckich. Stawali oni w Londynie przed Komisją Powołaną w Związku z Wynikiem Kampanii Wojennej 1939 r., która funkcjonowała przy dowództwie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Oprócz krótkiego i w zasadzie formalnego przesłuchania każdy oficer zobowiązany był przedstawić sprawozdanie, które stanowiło załącznik do protokołu przesłuchania.
Wspomniane relacje – i jedne, i drugie – są bardzo różne pod względem treści, szczebla dowodzenia w kampanii wrześniowej, którego dotyczą czy który charakteryzują, cezur czasowych oraz rzetelności i stosunku autora do ocenianych wydarzeń. Niemniej jednak w swojej masie są reprezentatywne, należy je ocenić bardzo wysoko pod względem treści merytorycznych, a przede wszystkim poznawczych, albowiem stanowią w zasadzie jedyne zachowane źródło wiedzy o przygotowaniach, przebiegu, a także po części i o skutkach kampanii wrześniowej. Dla Czytelników mają jeszcze jedną nieocenioną wartość. Mianowicie sprawozdania są kopalnią wiedzy o wielu bitwach, potyczkach, starciach i epizodach kampanii wrześniowej, o których próżno szukać informacji w literaturze. Są w zasadzie jedynym źródłem wskazującym, gdzie i jakie ślady walk polskiego września można jeszcze znaleźć nietknięte, gdzie jeszcze ziemia może kryć pozostałości bojów sprzed sześćdziesięciu lat. Zatem większość sprawozdań znajdujących się obecnie w Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. W. Sikorskiego w Londynie stanowi bogate i interesujące źródło wiedzy o przebiegu i ocenie kampanii wrześniowej.
I jeszcze jedna sugestia dla naszych Czytelników. Ślady przeszłości to nie tylko te „twarde” w postaci broni, amunicji czy innego sprzętu technicznego. Można i należy odkrywać także to, co zachowało się z przeszłości w postaci wszelkiego rodzaju źródeł pisanych oraz nagrań dźwiękowych, filmów i fotografii. Jak interesujące dla poszukiwacza mogą być już nie tylko treści, ale także losy np. pamiętników, niech świadczy chociażby jeden z nich, dołączony już po wojnie do wspomnianej kolekcji sprawozdań. Jego autor, mjr Stefan Hernik, po kampanii wrześniowej jeniec w obozie w Murnau pisze (w cytatach zachowano oryginalną pisownię): „Pamiętnik niniejszyzostał napisany w lutym 1940 r. [napisany w Königstein – M.S.], na polecenie p. gen. bryg. Czumy [gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku – M.S.] i za usilną namową ze strony mjr. dypl. Madalińskiego, który też go początkowo przechowywał u siebie. Następnie, na skutek pewnych obserwacji mjr. Madalińskiego p. gen. polecił mi pamiętnik wycofać i przechowywać u siebie. Lecz nastąpiła wkrótce niespodziewana rewizja, przed którą usunięto nas z pomieszczeń. Zawezwano mnie jednak wkrótce do izby, gdzie już siedział oficer niemiecki, władający doskonale polskim językiem, z moim pamiętnikiem w ręku. Nie szczędził mi pochwał, zapewnił mnie, że pamiętnik zostanie mi zwrócony, żałował tylko, że jest to tylko część pamiętnika. W jego ręce dostała się bowiem większość pamiętnika przechowywana przeze mnie w sienniku, mniejsza zaś część, oddana na przechowanie koledze, ocalała. Tę mniejszą część, str. 13–24 (rękopis), w obawie następnej rewizji, spaliłem. Część zabraną przez Niemców odzyskałem w maju 1945 r. przy likwidacji kancelarii niemieckiej, po opanowaniu obozu w Murnau przez Amerykanów. W tym też miejscu część spaloną uzupełniłem”.
Baza źródłowa do oceny kadry dowódczej Wojska Polskiego z września 1939 roku, w postaci akt personalnych i innych, jest rozproszona i w wielu przypadkach niekompletna. Zawierucha wojenna, działania okupantów, wreszcie powojenne akcje represyjne informacji wojskowej i komunistycznych służb specjalnych, wszystko to spowodowało bezpowrotną stratę wielu ważnych akt osobowych. W artykule wykorzystane zostały przede wszystkim akta personalne oficerów i generałów z okresu ich służby w wojsku II Rzeczypospolitej znajdujące się w zbiorach Centralnego Archiwum Wojskowego. Udało mi się do nich dotrzeć, zanim w archiwum wprowadzono wymogi ustawy o ochronie danych osobowych. Natomiast do zbadania zostały akta osobowe większości żołnierzy, którzy po kampanii wrześniowej 1939 roku znaleźli się w Polskich Siłach Zbrojnych, Polskich Siłach Powietrznych i Marynarce Wojennej na Zachodzie. Ich akta w liczbie około 130 000 teczek personalnych znajdują się w archiwum wojskowym brytyjskiego Public Record Office w Hayes pod Londynem. Ponadto zwracam uwagę na fakt, że dokumentacja, o charakterze personalnym, części żołnierzy września, którzy później służyli w PSZ na Zachodzie, znajduje się w archiwach i instytucjach historycznych, m.in. na terenie Londynu.
Ze względu na ograniczoną objętość artykułu szereg problemów dotyczących kampanii wrześniowej 1939 roku pominę, przede wszystkim te, które zostały już wystarczająco szczegółowo przedstawione i ocenione w innych publikacjach. Mam tu na myśli głównie sprawy uzbrojenia i wyposażenia żołnierzy polskich we wrześniu 1939 roku, stan ilościowy i organizację wojska, a także ogólny przebieg walk. Wreszcie pominę informacje o przeciwniku, czyli wojskach niemieckich i radzieckich, gdyż jest to tak obszerny temat, że należałoby mu poświęcić kolejnych kilka artykułów. Nie będę się również zajmował sprawami walk na kresach wschodnich II Rzeczypospolitej po 17 września 1939 roku. Z jednej strony są doskonałe opracowania na ten temat, że wymienię tu tylko pracę Ryszarda Szawłowskiego (K. Liszewskiego) Wojna polsko-sowiecka 1939, t. 1–2, oraz utalentowanej historyk Wandy Krystyny Roman – Działalność niepodległościowa żołnierzy polskich na Litwie i Wileńszczyźnie. Wrzesień 1939 r.–czerwiec 1941 r. Ta ostatnia zostanie niebawem wznowiona. Z drugiej strony nietaktem byłoby pisać o wydarzeniach po 17 września 1939 roku na kresach wschodnich w obliczu ukazania się niebawem, zapowiadanego już od kilku lat, kolejnego tomu Polskich Sił Zbrojnych w II wojnie światowej, poświęconego właśnie tym sprawom.
O kampanii wrześniowej na kresach wschodnich będę pisał jedynie w odniesieniu do okoliczności pójścia w niewolę lub internowania żołnierzy polskich. Jest to temat tylko pozornie znany i opracowany. Jak wskazują najnowsze badania archiwalne, w archiwach byłego ZSRR, m.in. na Litwie i na ?otwie, jest wiele dotychczas nie publikowanych materiałów dotyczących tych zagadnień.
Czy Polska była przygotowana do wojny?
W 1938 roku Polska liczyła niewiele ponad 35 milionów mieszkańców. Obszar państwa wynosił 389 720 km², natomiast długość granic morskich 140 km, lądowych 5409 km, z czego z Rzeszą Niemiecką 1816 km.
W pierwszych latach niepodległości wojsko uzbrajano i wyposażano przede wszystkim w broń i sprzęt wojskowy pozostawiony przez zaborców oraz zakupiony za granicą. Kupowano głównie broń tanią, a więc nie najlepszą pod względem technicznym i przestarzałą, ale na inną nie było pieniędzy. W spadku po zaborcach nie odziedziczyła Polska ani jednego zakładu przemysłu wojennego. Jedynym nabytkiem były sprowadzone do Warszawy maszyny z gdańskiej fabryki karabinów. W miarę możliwości zaczęto od podstaw budować przemysł produkujący na potrzeby wojska, rozpoczęto m.in. budowę Centralnego Ośrodka Przemysłowego, którego istotnym zadaniem miała być produkcja zbrojeniowa i znaczny udział w zabezpieczeniu systemu obronnego państwa. Przed wybuchem wojny zakłady przemysłu wojennego znajdowały się głównie na Górnym Śląsku, częściowo na Kielecczyźnie i w mniejszym stopniu w Warszawie i innych miastach. Na lata czterdzieste planowano ich wydatne unowocześnienie, przede wszystkim pod względem technologii produkcji, i dalszą rozbudowę.
W chwili uderzenia na Polskę III Rzesza miała pod bronią około 1,8 miliona żołnierzy. ZSRR do działań przeciwko Polsce wystawił bez mała 700 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej i wojsk NKWD. Polska spośród 2,5 miliona rezerwistów zdołała zmobilizować około 1,2 miliona żołnierzy, z których mniej więcej 300 tysięcy znajdowało się w chwili uderzenia Związku Sowieckiego w strefie strategiczno-operacyjnej frontu wschodniego.
Niemcy użyli przeciwko Polsce 5 dywizji pancernych, 4 dywizje lekkie, 4 dywizje zmotoryzowane, 35–40 dywizji piechoty (czynnych, rezerwowych, górskich), 1 brygadę kawalerii. Zwraca uwagę stosunek wojsk szybkich (dywizji pancernych, lekkich i zmotoryzowanych) do dywizji piechoty. W tych ostatnich podstawą była trakcja konna. Z kolei Polska wystawiła na wojnę 39 dywizji piechoty (czynne, rezerwowe, w tym dwie nie ukończyły organizacji), 11 brygad kawalerii, 3 nie w pełni zorganizowane brygady górskie oraz 1 brygadę zmotoryzowaną. Nie liczę tu części oddziałów Obrony Narodowej, Korpusu Ochrony Pogranicza i innych zorganizowanych doraźnie.
W 1939 roku Niemcy posiadali 1200 samolotów bombowych, 270 bombowców nurkujących, 800 myśliwców i 850 samolotów rozpoznawczych lądowych i morskich. Polska przeciwstawiła im 86 samolotów bombowych, 159 myśliwskich, 68 rozpoznawczych i 84 obserwacyjne.
Przed niemieckim najazdem trzy polskie niszczyciele odeszły do Wielkiej Brytanii. W Gdyni pozostały: niszczyciel „Wicher”, stawiacz min „Gryf”, dywizjon trałowców i dywizjon okrętów podwodnych. O tym, że zignorowano zagrożenie z morza świadczy fakt, że do 1 września polska Marynarka Wojenna nie postawiła żadnej zapory minowej.
Na pytanie postawione w podtytule ogólnie należy odpowiedzieć, że tak – Polska była przygotowana do wojny na miarę swoich możliwości ekonomicznych, gospodarczych, politycznych i militarnych. Były one ograniczone przede wszystkim krótkim okresem istnienia wówczas państwowości polskiej, niemalże zerowym stanem polskiej gospodarki po odzyskaniu niepodległości, która wcześniej została doszczętnie ogołocona przez zaborców ze wszystkiego, co przedstawiało jakąś wartość. Musimy zważyć na jedno – dwudziestolecie międzywojenne to okres niezwykle krótki, w którym dodatkowo świat dotknął jeszcze wielki kryzys gospodarczy. A jednak Polska potrafiła w tym czasie osiągnąć wysoki poziom rozwoju gospodarczego i społecznego. Potrafiła z niczego stworzyć armię, która może jeszcze nie najnowocześniej uzbrojona i wyposażona, podjęła samodzielną walkę w obronie państwa polskiego. Był to jak dotychczas ostatni tego rodzaju akt w polskiej historii.
Przebieg mobilizacji
Plan mobilizacyjny „W” nosił nazwę od inicjału nazwiska ówczesnego szefa Oddziału I Sztabu Głównego płk. Józefa Albina Wiatra. Mobilizacja powszechna – jawna, podzielona na dwa rzuty, obwieszczana była plakatami. Mobilizacja niejawna – „kartkowa” zapewniała poufność, szybkość i elastyczność przedsięwzięcia. Plan „W” jako pracę koncepcyjną można oceniać jedynie w samych superlatywach. To właśnie system mobilizacji niejawnej umożliwił podjęcie wojny z Niemcami. Gdyby nie on, najprawdopodobniej kampania wrześniowa potrwałaby nie dłużej niż około tygodnia. A jednak już na etapie mobilizacyjnego rozwinięcia wojsk popełniono kilka istotnych błędów, które wywarły znaczący wpływ na przebieg wrześniowej wojny. Przede wszystkim zbyt późno, sądzić należy, że o tydzień do 10 dni, rozpoczęto mobilizację niejawną. Warto w tym miejscu przytoczyć za Marianem Porwitem cytat o tym, jak gen. Władysław Bortnowski pisał w pierwszej dekadzie sierpnia 1939 roku, że: „mobilizacja nasza w stosunku do niemieckiej będzie spóźniona, o ile nie zostanie zarządzona do dnia 10 sierpnia”. Przypomnę, że w zasadzie mobilizację niejawną rozpoczęto etapami od 24 sierpnia, a mobilizacja powszechna została ogłoszona 29 sierpnia.
W dniu 1 września mobilizacja niejawna pozwoliła na całkowitą koncentrację 21 dywizji piechoty i 8 brygad kawalerii dla armii pierwszego rzutu. Nie zdołano osiągnąć planowanej gotowości bojowej 7 dywizji piechoty i 2 brygady kawalerii dla armii pierwszorzutowych oraz 6 dywizji piechoty i 1 brygady kawalerii dla armii odwodowej (Armia „Prusy”).
Doskonale skonstruowany plan „W” nie przyniósł oczekiwanych rezultatów z dwóch powodów. Pierwszy to wspomniana już spóźniona mobilizacja niejawna. Drugi, główny czynnik, to brak należycie dopracowanego planu dla transportów kolejowych. Brak tego planu, a także rozeznania w ilości i położeniu taboru kolejowego w ostatnich dniach sierpnia i pierwszych września spowodował opóźnienia w przybyciu związków taktycznych do rejonów rozwinięcia. Część eszelonów nigdy nie dotarła do tych rejonów. Dotyczy to szczególnie wcześniejszego załadowania i wysłania transportów części jednostek z Okręgu Korpusu Grodno, co zablokowało zakończenie przewozu innych dywizji i w efekcie spowodowało kolejowe korki i braki dostatecznej ilości taboru. W dwa dni później, 29 sierpnia, opóźnienia odnotowywały już wszystkie transporty ze wschodnich terenów kraju, a jedna dywizja (12 DP) nie rozpoczęła jeszcze załadunku.
Jak wyglądał przejazd transportami kolejowymi, dowiadujemy się m.in. z raportu mjr. Stanisława Rogoża, dowódcy 60 dywizjonu artylerii ciężkiej, który pisze: „W niedzielę 27 sierpnia alarm mobilizacyjny […] Gotowość marszową uzyskuję dopiero po 60 godzinach. Z powodu braku wagonów dywizjon czeka na kwaterach. We czwartek 31 sierpnia zaalarmowano do odjazdu 1-szą i 2-gą baterię. Alarm okazał się fałszywy i baterie niepotrzebnie pojechały do Żurawicy do załadowania. Bateria 1-sza czekała na rampie. W nocy z 2/3 [września – M.S.] przyjechała do Żurawicy 3-cia bateria. Załadowanie rozpoczęło się dopiero 3 września od rana, kolejno bateriami. Drużyna dyonu została skierowana do załadowania na Bakończyce. O godz. 22-giej transport drużyny. W Jarosławiu o godz. 23-ciej dostaję rozkaz od komendanta stacji, że dyon zostaje skierowany do armii ‘Kraków’, i że baterie pojechały na Kraków. Pociąg rusza, jednak co kilkanaście minut staje w polu i czeka. W czasie tej jazdy było na transport kilka nalotów pojedynczych samolotów, które ostrzeliwały pociąg, jednak bez skutku. O godz. 14.30 dojeżdżamy do Dębicy. Parowóz bierze wodę i po kilkunastu minutach odjeżdżamy. Nie ujechaliśmy nawet kilometra, gdy nastąpił nalot 12 bombowców na miasto i dworzec. Olbrzymie detonacje, słupy ognia i dymu, pożary. Od Dębicy do Tarnowa pociąg stawał co kilkanaście metrów. Były dwa naloty. We wtorek 5 września, o godz. 5.30 dojechaliśmy do Tarnowa”.
Opracowanie planów mobilizacyjnych w dywizjach, pułkach i batalionach, na bazie których rozwijano mobilizowane oddziały i pododdziały, należało do zadań sztabów tych jednostek. Można ocenić, że generalnie przeprowadzenie mobilizacji wykazało realną wartość tych planów, trafność przewidywań oraz racjonalne uwzględnienie warunków i potrzeb w tym zakresie. Dzięki dobrze opracowanym planom i szczegółowym uzgodnieniom z administracją terenową czas formowania oddziałów był stosunkowo krótki, z reguły wynosił od 36 do 72 godzin. Powstałe w niektórych przypadkach opóźnienia wynikały głównie z działań lokalnych administracji, przede wszystkim w zakresie terminowego dostarczenia do jednostek koni i wozów. Ponadto często zdarzało się, że dostarczone konie i wozy nie nadawały się do zadań i potrzeb wojska. Płk Adam Dzianott pisze, że we Włodawie: „Mobilizacja jedna jak i druga przeszły bez większych tarć. Trudności, które napotkałem przy mob. wozów i uprzęży zostały usunięte przez władze administracyjne drogą wtórnego powołania, co jednak nie opóźniło pogotowia marszowego oddziałów”.
Na wartość bojową mobilizowanych jednostek wpływ miały m.in. następujące czynniki:
– niski procent kadry służby stałej i szeregowych i podoficerów służby czynnej stanowiących zawiązki mobilizacyjne w stosunku do oficerów i żołnierzy rezerwy;
– zróżnicowanie żołnierzy rezerwy pod względem wieku, stopnia wyszkolenia itp.;
– brak czasu w okresie mobilizacji na wzajemne poznanie się ludzi, zgranie drużyn, plutonów, kompanii i batalionów.
Już sam wysiłek mobilizacyjny rozwinięcia stanów czasu pokoju do etatu wojennego był przedsięwzięciem na wielką skalę.
Epizody bojowe i bitwy. Szkic do obrazu kampanii wrześniowej 1939 roku
Pospiesznie poprawiany i uzupełniany w okresie lata 1939 roku polski plan operacyjny „Zachód” przewidywał obronę całego obszaru kraju wzdłuż północnych, zachodnich i południowych granic Polski. Wojsko Polskie, część systemu administracji państwowej i część społeczeństwa podjęły walkę z nieprzyjacielem. Niemożliwe jest przedstawienie pełnego obrazu walk we wrześniu 1939 roku. Kilka poniżej przedstawionych epizodów i wzmianek o bitwach być może zainspiruje Czytelników do samodzielnych poszukiwań, w literaturze i źródłach, szerszej i bardziej szczegółowej wiedzy na ich temat.
Na obraz kampanii wrześniowej, obok wielkich bitew, jak chociażby o umocnienia śląskie, bitwy w korytarzu pomorskim, nad Bzurą, w obronie Modlina i Warszawy, pod Tomaszowem Lubelskim i innych, składają się też epizody, takie jak walka pod Węgierską Górką, Kockiem i wiele, wiele innych, które kto wie, czy nie odgrywają większej roli w kształtowaniu naszej świadomości historycznej. Szczególna rola przypada tu Poczcie Gdańskiej, przynajmniej z dwu powodów. Po pierwsze, Polski Urząd Pocztowy w Gdańsku działał w szczególnych warunkach, wśród rozhisteryzowanych tłumów wielbicieli Hitlera i nazizmu, wyrażających bez osłonek swoją nienawiść do Polski. Po drugie, pracownikami poczty byli cywile, wśród których nie było Niemców. Przypomnę, że w innych polskich instytucjach na terenie Wolnego Miasta Gdańska pracowało wielu Niemców, na przykład w Polskich Kolejach Państwowych.
Pracownicy poczty postarali się o broń, zdobyli dwa lub trzy ręczne karabiny maszynowe, i od połowy sierpnia czuwali dniem i nocą nad bezpieczeństwem swojego urzędu. Trzynaście godzin bronili symbolu Polski w Gdańsku. Spośród 49 uczestników obrony sześciu poległo w walce, 39 Niemcy zamordowali do połowy października 1939 roku, czterem udało się zbiec podczas kapitulowania obrony. Czy symbol wart był ofiar?
Westerplatte, Wojskowa Składnica tranzytowa miała powierzchnię niecałe 0,5 km². 182 oficerów, podoficerów i szeregowych pod dowództwem mjr. Henryka Sucharskiego broniło się na tym skrawku do południa 7 września. Mimo obszernej literatury, filmów i innych form upamiętniania tego wydarzenia, do dzisiaj wiele kwestii z nim związanych nurtuje badaczy historii. Przede wszystkim, kto praktycznie dowodził obroną Westerplatte, mjr. Sucharski czy jego zastępca? Co było powodem tak długiego oporu – walka o honor, motyw dowódcy i załogi, aby nie dać się Niemcom, czy może sugerowana przez niektórych depesza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego z wezwaniem „do wytrwania na posterunku”? Pytań jest jeszcze wiele.
Już rankiem 1 września siedemdziesięciokilometrowy odcinek obrony 9 Dywizji Piechoty (DP) płk. Józefa Werobeja stał się obiektem niemieckich ataków. To na tym odcinku doszło do rzadkiego w historii wojen boju spotkaniowego 34 pułku piechoty (pp) z niemiecką 3 Dywizją Pancerną (DPanc.). W utworzony w pierwszych godzinach wojny na Pomorzu w rejonie Pruszcza wyłom wlewały się na obszar Polski kolejne niemieckie jednostki pancerne, zmotoryzowane i piechoty. Siejąc spustoszenie wśród polskich oddziałów, zmuszały je, mimo pełnej poświęcenia i odwagi w walce, do ciągłego odwrotu i sukcesywnej utraty stopnia zdolności bojowej. Do 11 września z dywizji pozostało płk. Werobejowi 3 oficerów i 20 szeregowych, z którymi dotarł do Kutna.
Dnia 2 września od godzin porannych pod Mławą Niemcy skoncentrowali główny wysiłek na zdobyciu polskiego odcinka obrony „Rzęgnowo”. Uczestnik owych wydarzeń, kpt. Stanisław Gruziński z 79 pp, wspomina: „O godz. 15.00 rozpoczęło się generalne natarcie niemieckie. Oddziały 1 i 12 DP wsparte potężnym ogniem artylerii i czołgów ruszyły na przedni skraj pozycji pułku… Prawe skrzydło 79 pułku na Górze Kamiennej, w postaci wzmocnionej 9 kompanii dowodzonej przez kpt. Hoppe oraz pluton kolarzy z 11 pułku ułanów (puł.) na pozycji ‘Żaboklik’ przyjmują gwałtowne natarcie nieprzyjaciela… Pułk walczy na śmierć i życie… Fale Niemców przesuwały się w kierunku naszych pozycji coraz bliżej”.
Około godz. 17.00 Niemcy szturmem zdobyli wzmiankowany „Żaboklik”, a po godz. 19.30 reszta obrońców Góry Kamiennej wycofała się w kierunku Rzęgnowa.
Dniem krytycznym dla 8 DP był 4 września. 21 pułk piechoty utracił po północy łączność ze sztabem dywizji. Dowódca pułku, płk Stanisław Sosabowski (późniejszy dowódca Samodzielnej Brygady Spadochronowej w PSZ na Zachodzie), umiejętnie dowodząc, wycofał pułk w bezpieczny rejon. Natomiast w pozostałych oddziałach dywizji wybuchła panika, której początek dała bratobójcza walka między kawalerią dywizyjną a kompanią sztabową. Niedługo później zaczęły wzajemny ostrzał pododdziały 13 i 32 pułku piechoty. Całe bataliony rzucały się do panicznej ucieczki, zostawiając częściowo broń i sprzęt. Z wielkim trudem dowódca 13 pp zebrał bez mała połowę pułku i skierował się z wojskiem do lasów pod Opinogórą, gdzie dołączył do zawiązanej grupy pod dowództwem płk. Sosabowskiego. Natomiast część żołnierzy z 8 DP, w tym większość 32 pp, zebrał na zachód od lasów opinogórskich dowódca dywizji płk Stanisław Furgalski. Nie podejmując żadnych prób stawienia oporu nieprzyjacielowi, ruszył w kierunku południowym. Kolumna szybko stała się celem nalotów niemieckich samolotów, które dosyć szybko ją rozproszyły. Pojedyncze grupy żołnierzy cofały się bezładnie w kierunku Wisły na Płock, Zakroczym i Modlin.
Podobnie skutecznie w dniu 4 września lotnictwo nieprzyjaciela rozbiło znaczną część sił 20 DP, która po trzydniowej ciężkiej walce na przedpolach Mławy wycofywała się na podstawie spóźnionych rozkazów dowódcy Armii „Modlin”. O dziwo, już po dniu względnego wypoczynku, za jaki można uznać intensywny marsz, zwarte oddziały dywizji odzyskały gotowość bojową i zupełnie dobre morale.
Działania bojowe 33 DP, a po części również 41 DPRez., na krzyżujących się drogach ich odwrotu doczekały się w polskiej historiografii wielu opracowań i artykułów polemicznych oraz wspomnieniowych, że wymienię tylko artykuły dowódcy dywizji Tadeusza Zieleniewskiego i Felicjana Majorkiewicza. To, co się działo pod Różanem i w Puszczy Białej 7 września, zapewne długo jeszcze będzie przedmiotem dociekań historyków. Pułkownik, później generał, Tadeusz Zieleniewski musiał dosyć szczegółowo wyjaśniać swoje decyzje już na jesieni 1940 roku we Francji, a następnie po wojnie, w licznych artykułach, które ukazały się m.in. na łamach „Wojskowego Przeglądu Historycznego”.
Generał Otton Krzisch 3 listopada 1939 roku w Paryżu tak oto przedstawiał te wydarzenia w swoim sprawozdaniu: „5 IX wieczorem d-ca Grupy ‘Narew’ otrzymał rozkaz naczelnego D-twa podpisany przez płk. Jaklicza bardzo niejasnej treści określający tylko lakonicznie, że: Nie było w tym rozkazie najmniejszej wzmianki co robi sąsiad i jakie ma zadanie (41 d.p.), jakie ma grupa obowiązki w stosunku do tego sąsiada, jakie jest położenie, jakie zamiary na przyszłość. Rozkaz był tak ujęty jak gdyby grupa oper. była baonem w ramach pułku. ?
D-ca Grupy Oper. interpretował ten rozkaz zresztą zgodnie ze swoim szefem sztabu tak, że jeżeli odcinek jest rozszerzony po Różan włącznie, a tam znajduje się obecnie 41 d.p., to ta dywizja jest mu podporządkowaną i wchodzi w skład grupy. ?ączności z 41 d.p. nie było i d-ca Grupy nie próbował łączności tej nawiązać, mimo, że odległość do Różan z miejsca postoju d-twa Grupy (Śniadowo) wynosiła zaledwie 35 km.
Ja podświadomie czułem, że coś jest z 41 d.p. nie w porządku. W kilkakrotnej rozmowie z szefem sztabu [S.G.O. ‘Narew’ – M.S.] starałem się go przekonać o moich obawach. Mówiłem co będzie, jeżeli rejon Różan został oddany Grupie bez równoczesnego oddania 41 d.p., która mogła otrzymać inne zadanie. Albo dywizja ta zostanie na miejscu, gdyż nie może, bo silnie jest związana z nplem, wtenczas jednak nie będzie mogła wykonać powierzonego jej może innego zadania, albo odejdzie pozostawiając do czasu zluzowania tylko słabą osłonę. A wtedy Niemcy mogą przejść przez Narew i powstanie luka nieobsadzona przez nikogo. [...]
Nie będę mówił o szczegółach wydarzeń. Wynik końcowy tego położenia, wywołanego przez niejasność rozkazu Naczelnego Dowództwa, i brak łączności z 41 d.p., był ten, że 41 d.p. rzeczywiście otrzymała inny rozkaz, a mianowicie odejścia bezzwłocznego do Grupy uderzeniowej gen. Kowalskiego [G.O. ‘Wyszków’ – M.S.], która miała uderzyć na bok, posuwających się w ślad za rozbitą grupą gen. Przedrzymirskiego [S.G.O. ‘Narew’ – M.S.], Niemców.
Dnia 6 IX wieczorem 41 d.p. odmaszerowała na południe, pozostawiając pod Różanem tylko osłonę z którą Niemcy się prędko załatwili i przeszli przez Narew. 33 d.p. skierowana nocnym marszem w rejon Różana, spotkała się z odchodzącą 41 d.p., która wzięła 33 d.p. za Niemców, którzy w rzeczywistości też tam byli i powstał nocny bój wszystkich przeciw wszystkim, kończący się utratą 2 baonów i jednego dyonu w 41 d.p., a kompletnym pomieszaniem ze znacznymi stratami oddziałów 33 d.p.
Dalszy los tych dwóch dywizji, a później też 1 d.p. gen. Kowalskiego był ten, że odeszły na południe skierowane każda na jedną przeprawę przez Bug (1 d.p. – Wyszków, 41 d.p. – Brok, 33 d.p. – Małkinia) z zadaniem bronienia przejścia przez Bug okrakiem tych wszystkich mostów.
W nocy jednak 6 IX o godz. 23-ej ogarnięty paniką nocnej bitwy na południe wschód od Różan, przyjechał major saperów z trzema oficerami i osobiście wysadził żelazny most w Broku zanim 41 d.p. doszła do Bugu. Most w Małkini zniszczyli Niemcy przez bombardowania lotnicze dnia 7 IX rano, tak, że wszystkie dywizje skierowały się na Wyszków i zamiast jednej przeszło tam trzy”.
Samodzielna Grupa Operacyjna „Narew” od 1 do 6 września powstrzymywała Niemców na przedpolu Narwi i Biebrzy oraz dokonywała wypadów na teren Prus Wschodnich. Następnie broniła ?omży, Nowogrodu i Ostrołęki. 11 września grupa została okrążona między ?omżą, Śniadowem i Zambrowem. Tego dnia, właśnie pod Zambrowem, 18 DP starała się natarciem wyprzeć z miasta znajdujących się tam Niemców. O godz. 9.30 zajął postawę wyjściową, a o godz. 10.00 wyruszył do ataku z kierunku Sędziwujów 1 batalion 71 pp wspierany przez 18 dywizjon artylerii ciężkiej (dac) i baterię dział z 18 pułku artylerii lekkiej (pal). Kompanie, z dowódcami idącymi w pierwszej linii, ruszyły do szturmu, w następstwie którego około godz. 12.00 piechota polska dotarła do rynku w Zambrowie. Tam natarcie zostało zatrzymane zmasowanym ogniem artylerii i odwodowych oddziałów niemieckiej piechoty.
Bitwa o Zambrów zaczęła zamierać wieczorem 11 września. 18 DP, mimo ciężkiego wykrwawienia i krańcowego zmęczenia, otrzymała od dowódcy S.G.O. „Narew” gen. bryg. Czesława Młota-Fijałkowskiego rozkaz wymknięcia się z grożącego jej osaczenia, przedostania się za Bug i tam przejścia do obrony. Oddziały dywizji zdołały zwinąć ugrupowanie i utworzyć kolumny marszowe. O wyznaczonej godzinie rozpoczął się odwrót określonymi wcześniej trasami. Kolumny 18 dac, 18 pal i 71 pp, przechodzące około godziny 21.00 przez rejon Krajewo ćwikły–Krajewo Borowe, zostały ostrzelane ogniem nękającym ciężkiej artylerii oraz ogniem broni maszynowej nieprzyjacielskiego patrolu. Wśród wojsk powstało zamieszanie. 13 września 18 DP została całkowicie rozbita, natomiast Suwalska BK i Podlaska BK przerwały okrążenie i wycofały się na wschód.
Spotkanie głównych sił Armii „Łódź” z nieprzyjacielem nastąpiło 2 września. Szczególne nasilenie walk odnotowano na odcinku bronionym przez 30 DP. Pod osłoną ognia własnych dział piechota niemiecka z 18 i 19 DP rozpoczęła przeprawę przez Wartę. Mimo znacznej przewagi ogniowej po stronie przeciwnika artyleria polska przez kilka godzin uniemożliwiała Niemcom przeprawę przez rzekę. Dopiero wieczorem udało się Niemcom uchwycić, a następnie poszerzyć przyczółek na łuku Warty pod Działoszynem.
W pasie działania Armii „Kraków” we wrześniu 1939 roku odnaleźć możemy przykład przemyślnie zaplanowanych i przeprowadzonych działań obronnych, m.in. w rejonie Mikołowa, gdzie broniły się trzy bataliony 55 DP Rez. Do generalnego ataku na pozycje pod Pszczyną Niemcy przystąpili około godz. 11.00 2 września. Podczas gdy pozorowane natarcie 5 DPanc. na środkową część odcinka obronnego 6 DP gen. bryg. Bernarda Monda zostało zatrzymane przez 2 batalion 20 pp pod Starą Wsią, uderzenie głównych sił tej dywizji zostało wykonane na południe od Pszczyny. Około 150–200 czołgów nieprzyjaciela runęło na broniący pozycji 5 batalion 20 pp i zmiażdżyło go. Czołgi niemieckie wtargnęły w głąb i zaatakowały na wschód od Pszczyny artylerię 6 dywizji. Artylerzyści przyjęli nierówną walkę. Pojedynek kilkunastu dział z dziesiątkami czołgów zakończył się tragicznie. Artyleria dywizji faktycznie przestała istnieć, mimo to, w wyniku mężnego oporu artylerzystów, wiele niemieckich czołgów zostało spalonych i zniszczonych.
Po przemianowaniu Armii „Karpaty” na Armię „Małopolska” wchodząca w jej skład Grupa Operacyjna „Południowa” (była Grupa Operacyjna „Jasło”) pod dowództwem gen. bryg. Kazimierza Orlik-?ukoskiego 9 września koncentrowała się w rejonie Barycza i Dylągowej. 11 DP płk. Bronisława Prugara-Ketlinga ugrupowała się od rana tego dnia do obrony okrężnej w rejonie Barycza.
Po południu pokazały się od północy pojazdy pancerno-motorowe z 4 Dywizji Lekkiej gen. mjr. Alfreda von Hubicki. Jeden z niemieckich patroli wtargnął do Barycza, w sam środek ugrupowania dywizji. Ściągnięty na zagrożony odcinek przez kwatermistrza dywizji kpt. Aleksandra Jedziniaka działon z najbliższej 7 baterii 11 pal zdołał odrzucić nieprzyjaciela. Działon zniszczył ogniem na wprost dwa samochody pancerne i jeden lekki czołg, którego załogę wzięto do niewoli.
Zupełnie inaczej potoczyły się losy walczącej w składzie tej samej G.O. „Jasło” 24 DP. Zgodnie z decyzją dowódcy armii gen. Kazimierza Fabrycego z 7 września dywizja miała wycofywać się w kierunku Dębicy, Rzeszowa i Przemyśla, osłaniając główny szlak komunikacyjny na Lwów, który był osią działania wojsk XXII Korpusu gen. Ewalda von Kleista. 24 dywizja stoczyła już walkę z 4 Dywizją Lekką z tego korpusu i to niestety w sytuacji dla polskich dywizji najmniej korzystnej, mianowicie marszu. Podwładni von Hubickiego zadali polskim żołnierzom duże straty. Dowódca polskiej dywizji płk Bolesław Maria Krzyżanowski, obawiając się kolejnej konfrontacji, zmienił samowolnie kierunek odwrotu dywizji, kierując się na Frysztak i Strzyżów. Jednocześnie, uznając się za chorego, chciał przekazać dywizję zastępcy płk. Bolesławowi Schwarzenbergowi-Czernemu, ale nie otrzymał na to zgody dowódcy armii. Następnie płk Krzyżanowski, wespół z dowódcą 11 DP, nie wykonał kolejnego rozkazu dowódcy G.O. „Jasło” i zarządził odwrót dywizji znad Wisłoka. W ten mniej więcej sposób przedstawił sytuację w G.O. „Jasło” w swojej pracy T. Jurga. Inni autorzy prezentują nieco odmienny opis wydarzeń. Z kolei w sprawozdaniu z kampanii wrześniowej ppłk. Czesława Obtułowicza z 11 DP czytamy m.in.: „Dnia 9 IX 39 r. […] Przy przejściu m. Węgłówki natknąłem się na rozbitą i zdemoralizowaną 24 DP. Dowódca 24 DP płk Szwarcenberg [tak w oryginale – M.S.] Czerny w rozmowie ze mną przedstawił tragiczny stan dywizji i usterki Armii, która nakazywała wycofanie się 24 Dywizji o świcie w obliczu czołgów npl – które istotnie natarły i rozbiły dywizję”. Kto zatem ma rację, gdzie leży prawda?
Dowódca niemieckiej 10 armii ocenił 6 września, że wojska polskie rozpoczęły odwrót w kierunku Wisły. Zadecydował więc rozpocząć działania pościgowe, aby uniemożliwić Polakom przeprawienie się na prawy brzeg rzeki na odcinku Puławy–Góra Kalwaria. Niemcy zorganizowali trzy grupy pościgowe, z których lewa – XVI Korpus Pancerny – składała się z 1 i 4 Dywizji Pancernej. Dowódca XVI Korpusu Pancernego skierował natarcie 1 Dywizji Pancernej na Tomaszów Mazowiecki. Około południa 6 września 1 DPanc. zaczęła przegrupowywać większość sił z rejonu Piotrkowa Trybunalskiego na Wolbórz, przed front 13 DP płk. Władysława Kalińskiego, z północnego zgrupowania armii „Prusy”.
Dowódca Armii „Prusy”, gen. Stefan Dąb-Biernacki narzucił płk. Kalińskiemu własny pogląd na ugrupowanie dywizji do walki. Na prawym skrzydle ugrupował się 43 pułk piechoty ppłk. Franciszka Kubickiego. 45 pułk piechoty płk. Stanisława Hojnowskiego (początkowo bez 1 batalionu) przeszedł do obrony na zachód od Tomaszowa. Pułk obsadził pozycje przed zachodnim skrajem lasu od miejscowości Zawady do wzgórza 185. Ponieważ rubież ta nie zapewniała obrony przeciwpancernej, płk Hojnowski, w nocy z 5 na 6 września, cofnął przednią linię obrony na zachodni skraj lasu. W lesie Lubochnia, na północ od Tomaszowa, ześrodkował się w drugim rzucie dywizji 44 pułk piechoty (bez 1 batalionu) płk. Józefa Frączaka. Natomiast 1 batalion tego pułku, z baterią 13 pal, jako odwód dywizji, ugrupował się w obronie w lesie na północny wschód od miejscowości Ujazd. Rano 6 września, po wyładowaniu ze spóźnionych transportów kolejowych, przybyły w pas obrony 13 DP: 1 batalion 45 pp i 3 bateria 13 pal.
Natarcie Niemców poprzedziły działania rozpoznawcze w nocy z 5 na 6 września i 6 września rano. Tego dnia do południa 1 DPanc wykonała na lewoskrzydłowy 45 pp dwa silne ataki artyleryjskie. Pod przykryciem tego ognia na prawe skrzydło pułku natarł pododdział 20 czołgów. Polskie baterie armat, ogniem na wprost ze stanowisk ogniowych na skraju lasu, spaliły 5 czołgów, 3 uszkodziły, a pozostałe wozy pancerne wycofały się. Przez cały dzień w pasie obrony 13 DP nacierały niemieckie oddziały XVI KPanc, 4 i 1 Dywizja Pancerna, mimo uporczywej obrony pułków coraz głębiej wchodziły w ugrupowanie dywizji.
Główne siły 4 DPanc rozwijały natarcie na miejscowość Cekanów, w głąb pozycji 43 pp. Około 40 czołgów niemieckich wyszło od wschodu na Tobiasze, znajdujące się na tyłach głównej pozycji obrony. Kolejny oddział, około 60 czołgów, nacierał na ?azisko, Zaborów i osiągnął rejon Cekanowa. Osamotniona, decyzjami dowódcy Armii „Prusy”, w swych działaniach obronnych 13 DP wieczorem i w nocy z 6 na 7 września sposobiła się do odwrotu.
Jednym z ostatnich bastionów, który poddał się Niemcom we wrześniu 1939 roku, była twierdza Modlin. Bombardowania lotnicze twierdzy, jako ważnego strategicznie celu, trwały już od pierwszego dnia wojny. Walki w rejonie Modlina, na odcinku Zakroczym–Pomiechówek, ze słabymi zresztą oddziałami niemieckimi rozpoczęły się 10 września. Od tego dnia cały rejon dawnej twierdzy znalazł się pod ogniem artylerii niemieckiej. Natomiast działania bojowe, które w historiografii określane są jako obrona Modlina, rozpoczęły się 14 września. Tu warto przypomnieć nie wszystkim zapewne znany fakt, że obrona została zorganizowana na linii wewnętrznej dawnych, wybudowanych jeszcze przed 1886 rokiem fortów rosyjskich, które w większości były już w ruinie. Obecnie eksplorując okolice twierdzy należy pamiętać, że linia obrony z 1939 roku była de facto linią polową. Jedynie odcinek północny był silnie umocniony przed wybuchem wojny, głównie obiektami typu nowoczesnej fortyfikacji osłonowej i przeszkodami inżynieryjnymi. Właśnie 14 września zostało utworzone dowództwo obrony twierdzy, na czele którego stanął gen. Wiktor Thommée. Przypomnę jeszcze, że w skład załogi Modlina weszły: 2, 28 i 30 DP oraz pozostałości 8 DP, przy czym 21 pułk Sosabowskiego odszedł do Warszawy.
Takie przykłady, jak przedstawione powyżej – walki z pełnym poświęceniem, w całym okresie kampanii wrześniowej można by mnożyć.
Epilog kampanii, czyli okoliczności pójścia w niewolę i internowania.
Dnia 1 września 1939 roku na terytorium Polski wtargnęła armia niemiecka, a 17 września rozpoczęła agresję Armia Czerwona. Rządy Niemiec i Związku Sowieckiego nie wypowiedziały Polsce wojny. Dokonując napaści na Polskę Sowiety złamały cztery obowiązujące ich umowy międzynarodowe. Były to: traktat ryski z 1921 roku, protokół podpisany w 1929 roku przez Litwinowa o wyrzeczeniu się wojen jako środka rozwiązywania sporów, pakt o nieagresji z Polską z 1932 roku (przedłużony do końca 1945 roku) oraz konwencja londyńska z 1933 roku o definicji agresora. Jak podaje Norbert Honka, w latach 1933–1945 Niemcy złamały 25 traktatów i umów międzynarodowych, tymczasem Związek Sowiecki w okresie 1939–1945 pogwałcił aż 28 traktatów.
W wyniku kampanii wrześniowej różnie potoczyły się losy żołnierzy polskich. Według danych polskich do niewoli niemieckiej dostało się 420 tysięcy, z czego w obozach jenieckich znalazło się około 200 tysięcy żołnierzy. Źródła sowieckie podają, że Armia Czerwona wzięła do niewoli około 230 tysięcy polskich wojskowych, po czym liczba ta wzrosła do około 240 tysięcy, głównie na skutek aresztowań i dobrowolnego zgłaszania się żołnierzy do okupacyjnych władz sowieckich. Ostatnie wyniki badań wskazują, że po 20 września 1939 roku w obozach zarządzanych przez NKWD znalazło się ogółem 125 tysięcy osób, z których 42 tysiące zwolniono na tereny tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy, 42,5 tysiąca przekazano w ramach wymiany do Niemiec, a 25 tysięcy wysłano do obozów pracy.
Była jeszcze jedna grupa jeńców, o której w żaden sposób nie wolno zapomnieć. Są to żołnierze polscy, którzy bezpośrednio po wzięciu do niewoli zostali rozstrzelani lub których zamordowano w następstwie sfingowanych procesów przed sądami polowymi (niemieckim Sondergericht i sowieckim Osoboje Sowieszczanije). Miejscami zbrodni niemieckich były m.in.: Serock, Gdańsk, Bydgoszcz, Zambrów, Mszczonów, Poznań, Piaseczno, Śladów czy Uryczany. Sowieci mordowali m.in. w: Wilnie, Grodnie, Sopoćkiniach, Wołkowysku, Oszmianie, Mołodecznie, Nowogródku, Sarnach, Tarnopolu czy wreszcie podczas całodziennej rzezi w Rohatynie. Szacuje się, że Niemcy po wzięciu do niewoli, w różnym czasie i okolicznościach, rozstrzelali około 1000 jeńców Polaków, później zaś kilkuset, głównie Żydów, wydali gestapo i tym samym skazali na śmierć.
O ile na froncie polsko-niemieckim sprawa była oczywista, o tyle na froncie z Sowietami po rozpoczęciu działań przez Armię Czerwoną pojawił się dylemat. Niezależnie od dyrektywy Naczelnego Wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, nakazującej nie stawiać oporu wojskom sowieckim, część głównie młodszej i średniej kadry oficerskiej zdecydowana była podjąć walkę. Z tą postawą nie zgadzała się część generalicji i wyższych oficerów. Przyszłość pokazała, że ci, co podjęli walkę, zwiększali swoją szansę na ocalenie życia, chociażby poprzez wycofanie się na zachód i poddanie Wehrmachtowi. Szansa przeżycia wojny w niemieckich obozach jenieckich była nieporównywalnie większa, pod warunkiem stosowania się do obowiązujących tam przepisów i niepodejmowania prób ucieczek. Największe zagrożenie dla jeńców oficerów w obozach niemieckich stanowiły bombardowania przez lotnictwo alianckie. W ich wyniku m.in. 19 sierpnia 1944 roku w oflagu II D Gross Born (Borne Sulinowo) zginęło 13, a rannych zostało 26 jeńców. Z kolei 27 września 1944 roku w oflagu VI B Dössel śmierć poniosło 90 oficerów, a 230 zostało rannych. Ponownie obóz ten zbombardowano w marcu 1945 roku, wówczas zginęło 2 oficerów, a kilkunastu zostało rannych. Niemal wszyscy polscy generałowie i starsi oficerowie, którzy podjęli pertraktacje z Sowietami, ponieśli śmierć. Za przykład niech posłużą: gen. Mieczysław Smorawiński – dowódca Okręgu Korpusu Lublin, który zakazał stawiania oporu Armii Czerwonej, jeszcze zanim ukazała się dyrektywa Rydza- Śmigłego – jego zwłoki odnaleziono w lesie katyńskim; gen. Józef Olszyna-Wilczyński, dowódca Okręgu Korpusu Grodno, rozstrzelany pod Sopoćkiniami; gen. Leon Billewicz, dowódca garnizonu Dubno, osadzony w Starobielsku, a następnie rozstrzelany w Charkowie.
Z drugiej strony ppłk Marceli Kotarba, dowódca pułku KOP na Podolu, pierwszy podjął walkę z Sowietami, osłaniając kierunek wycofywania się rządu polskiego i naczelnego dowództwa, przedostał się później do Francji. Gen. Wilhelm Orlik-Rückerman, dowódca KOP, po trzynastu dniach walk z sowieckim najeźdźcą tuż przed frontem niemieckim rozwiązał swoje oddziały, a sam przedostał się do Warszawy, gdzie podjął walkę w ruchu oporu. Bohaterski gen. Franciszek Kleeberg, po wielu potyczkach z Armią Czerwoną i bitwie pod Kockiem, 5 października 1939 roku skapitulował wobec Niemców. Zmarł w 1941 roku śmiercią naturalną w oflagu. Natomiast dowódca obrony Lwowa gen. Władysław Langer 22 września 1939 roku poddał miasto Armii Czerwonej. Sam zdołał zbiec przez Rumunię do Francji, ale blisko 2 tysiące oficerów, jego podkomendnych, znalazło się w obozach sowieckich i w większości zostało zamordowanych.
Stosunkowo znaczna część żołnierzy wybrała, lub zmusiły ich do tego okoliczności, internowanie w krajach nadbałtyckich oraz na Węgrzech i w Rumunii. I tak do 2 listopada 1939 roku internowano w Rumunii około 24–25 tysięcy polskich oficerów i szeregowych. Według węgierskiego historyka Istvana Lagzi na Węgrzech internowano 45 225 wojskowych. W krajach nadbałtyckich internowano: na Litwie niewiele ponad 14 tysięcy żołnierzy, na ?otwie około 1570, w Estonii 1 oficera, w Szwecji ponad 170 marynarzy.
Ze względu na trudną sytuację operacyjną na Bałtyku i coraz gorszy stan polskich okrętów podwodnych dowódca floty 11 września 1939 roku wydał im rozkaz skierowania się do portów angielskich. W wypadku braku możliwości przedostania się na Morze Północne rozkaz nakazywał działać na Bałtyku, dopóki wystarczy zapasów, a później przebijać się do Szwecji. 17 września w godzinach rannych wpłynął na szwedzkie wody terytorialne ORP „Sęp”, którego stan nie pozwalał na dalszą walkę. Następnego dnia schronienia w Szwecji musiał szukać drugi okręt podwodny ORP „Ryś”. Kiedy po oględzinach w porcie Stawnes okazało się, że awaria jest dość poważna, dowódca okrętu zdecydował prosić o internowanie. Podobnie postąpiły załogi ORP „Żbik” i ścigacza Straży Granicznej „Batory” oraz grupa marynarzy-obrońców wybrzeża.
„Orzeł” wszedł do portu w Tallinie z powodu uszkodzeń i choroby dowódcy okrętu, nie w celu internowania, lecz dokonania niezbędnych napraw i pozostawienia na lądzie chorego. Na skutek nieporozumienia dotyczącego dozwolonego czasu pobytu „Orła” w porcie nastąpiło karne, trwające cztery dni internowanie.
Na początku drugiej dekady września 1939 roku były już dowódca ORP „Gryf” (okręt ten zatonął w wyniku bombardowań niemieckich w dniu 3 IX w porcie wojennym na Helu) komandor podporucznik Stanisław Hryniewiecki otrzymał zgodę dowódcy floty kontradmirała Józefa Unruga na podjęcie próby przedarcia się przez niemiecką blokadę polskiego wybrzeża w celu dotarcia do Polskiej Marynarki Wojennej w Wielkiej Brytanii. Po wypłynięciu z Babich Dołów kutrem rybackim nastąpiła zmiana planów i Hryniewiecki wraz z towarzyszącymi mu oficerami i marynarzami skierował się do łotewskiego portu Libawa, gdzie 14 września zostali internowani przez władze łotewskie.
Z dalekiego zaplecza frontu, które w miarę ofensywy niemieckiej stawało się bliższym, z terenów graniczących z Litwą, odeszła na front polsko-niemiecki większość jednostek liniowych, bataliony i szwadrony marszowe formowane w ośrodkach zapasowych, znaczna część oddziałów Korpusu Ochrony Pogranicza i inne. 17 września pierwsze uderzenia Armii Czerwonej na północy frontu, głównie zgrupowań pancernych i kawaleryjskich wspartych związkami piechoty, zostały skierowane na stojące na Wileńszczyźnie pułki KOP „Głębokie” i „Wilejka” oraz na pułk „Baranowicze”.
Na Wileńszczyźnie, nie mając możliwości przedostania się na przedmoście rumuńskie, a jednocześnie nie chcąc trafić do niewoli, zwarte oddziały, a częściej pododdziały, grupy bądź pojedynczy żołnierze udawali się w kierunku granicy z Litwą i Łotwą.
Już wieczorem 17 września pierwsi Polacy przekroczyli granicę łotewską. Tego dnia został przerwany ruch kolejowy między Polską (Turmonty) a Łotwą (Zemgale). Ta linia kolejowa stała się jak gdyby osią ruchu oddziałów polskich wycofujących się w celu przekroczenia granicy. Miało to krótki, lecz intensywny przebieg. Większość żołnierzy polskich została internowana między 18 a 20 września. Byli to przede wszystkim żołnierze KOP, batalionów Obrony Narodowej i innych mniejszych jednostek.
Szybko zmieniająca się sytuacja militarna na Wileńszczyźnie i postępy armii sowieckiej spowodowały, że jako jedni z pierwszych zmuszeni zostali do internowania się na Łotwie polscy lotnicy i obsługa techniczna stacjonujących tu samolotów. Już 17 września wystartowały z lotniska w Lidzie 54 polskie samoloty, które obrały kurs na Łotwę.
Dnia 21 września dowódca łotewskiej Dywizji Zemgalskiej meldował swojemu dowódcy armii, że w tymczasowym obozie w Dyneburgu przebywa 1810 osób, w tym 338 cywili.
Pierwsi żołnierze przekroczyli granicę polsko-litewską 18 września około godz. 12.00 pod miejscowością Jewie. Główne przejścia graniczne były wówczas jeszcze zamknięte. Otwarto je następnego dnia rano. Mimo że granicę polsko-litewską przekraczano w zasadzie na całej długości, to większość internowań odbyła się w następujących miejscowościach: na szosie grodzieńskiej, w Kopciowie, Kodziach, Ucianie, Jewiu, Sketerach, Porach i Zawiasach.
Znad granicy internowani kierowani byli do obozów rozmieszczonych na terytorium całej Litwy. Całością przedsięwzięcia ze strony rządu litewskiego kierowało Ministerstwo Ochrony Kraju.
W trudnej sytuacji militarnej, na mocy rozkazu Naczelnego Wodza, w nocy z 17 na 18 września 1939 roku skoncentrowane na przedmościu rumuńskim jednostki polskie zaczęły przekraczać granice z Rumunią i Węgrami. Deklarując pod naciskiem Niemiec swoją neutralność, Rumunia już 15 września wyraziła gotowość internowania polskich żołnierzy.
Oddziały polskie przekraczały granicę głównie w Kutach, przez most na Czeremoszu, skąd kierowano je na Czerniowce. Inne miejscowości, gdzie dokonywano internowania, to Zaleszczyki i Śniatyń. Pierwsza, największa fala przekroczyła granicę 18 września. Przez następne trzy dni mniejsze grupy żołnierzy przechodziły na stronę rumuńską, aż do chwili nawiązania styczności z sowieckimi czołówkami pancernymi.
Podczas aktu internowania Rumuni odbierali żołnierzom jedynie broń, natomiast oficerom w zasadzie pozwalano zachować broń boczną. Z przygranicznej Bukowiny internowanych kierowano na południe kraju.
Podjęta 17 września w Kołomyi decyzja Naczelnego Wodza zwalniająca stronę rumuńską z obowiązków wynikających ze wzajemnych układów politycznych i wojskowych stworzyła sytuację szczególną. Wobec deklaracji Rumunii o neutralności z 6 września nie zapewniała tego, na co liczono najbardziej, mianowicie wolnego przejazdu w drodze do Francji.
Wśród internowanych najliczniejszą grupę stanowili lotnicy w liczbie 9276. Spośród wojsk lądowych znaczny odsetek stanowiły wojska łączności i niestety żandarmerii, która wówczas była szczególnie potrzebna na obszarach przyfrontowych. Ponadto ewakuowały się m.in. służby z DOK: Kraków, Przemyśl i Lwów, a przede wszystkim zaś Sztab Główny.
Po napaści Sowietów na Polskę coraz więcej wojsk zaczęło spływać w kierunku granicy węgierskiej, aby tam internować się, licząc m.in. na starą przyjaźń polsko-węgierską. Na Węgry przeszły m.in.: Brygada Kawalerii Pancernej płk. Stanisława Maczka, większość brygady górskiej, także sztaby DOK z: Poznania, Warszawy, Krakowa i częściowo z Przemyśla, oraz szereg innych jednostek, ośrodków zapasowych i często pojedynczych żołnierzy. Od 18 do 28 września 1939 roku, w ciągu zaledwie kilkunastu dni, na terytorium Węgier znalazło się kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy polskich, którzy w ten właśnie sposób kończyli swój udział w kampanii wrześniowej. Wszyscy oni zostali internowani i osadzeni w obozach.
Próba bilansu
Godnie, z honorem, wielkim poświęceniem i odwagą walczyły w większości we wrześniu 1939 roku jednostki wojska polskiego, ze swoimi dowódcami na czele, na wszystkich frontach obrony Polski. Walczyły tak, jak wykształceni byli ku temu ich dowódcy, jak wyszkoleni byli żołnierze i pododdziały, na ile starczyło sprzętu, wyposażenia i amunicji. W większości żołnierze polscy we wrześniu 1939 roku wykonali swoje zadania jak tylko mogli i potrafili najlepiej. W wielu przypadkach podejmowali czyny daleko wykraczające poza zakres ich obowiązków i kompetencji. Były też przypadki mniej chlubne.
Polska myśl wojskowa, która rozwinęła się w okresie międzywojennym, w niewielkim tylko stopniu wpłynęła na praktykę w kampanii wrześniowej. Pamiętamy książkę Władysława Sikorskiego pt. Przyszła wojna. Przyczyną był faktyczny stan armii i możliwości ekonomiczne państwa, które w zasadzie uniemożliwiały wprowadzenie radykalnych zmian przez najbliższe kilkanaście lat. Praktykę oparto przede wszystkim na francuskich doświadczeniach z pierwszej wojny światowej. To właśnie one kazały forsować przed i w czasie działań wojennych z Niemcami pewne, jak się okazało w praktyce, zupełnie nieprzydatne już sposoby prowadzenia działań bojowych.
System dowodzenia
Na sposób walk Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku istotny wpływ wywarł również wprowadzony po 1928 roku jednoosobowy system dowodzenia, w którym sztaby zostały sprowadzone do roli pomocników dowódcy ogólnowojskowego w zakresie wykonawczym zagadnień rozkazodawstwa. Co prawda tuż przed wybuchem wojny zaczęto odchodzić od tego modelu, jednak generalnie rola oficerów sztabowych, odpowiedzialnych za rodzaje wojsk i służby, kończyła się na etapie planowania przed rozpoczęciem działań bojowych.
Być może mało się u nas na ten temat mówi i pisze, ale co najmniej do 1936 roku oficerowie sztabowi byli w wojsku polskim w pewnym sensie dyskryminowani. Służba w sztabach na stanowiskach dla oficerów dyplomowanych nie upoważniała do awansów. O takowe można było ubiegać się na stanowiskach w linii, pełniąc funkcję dowódcy. W tym kontekście staje się jasne, dlaczego szef Sztabu Głównego miał stopień generała brygady, a nie generała broni, szefowie sztabów armii byli co najwyżej pułkownikami, a w grupach operacyjnych i dywizjach szefowie sztabów byli w stopniach podpułkowników lub majorów.
W takiej sytuacji, jeżeli na przykład mówimy o błędach w dowodzeniu Armią „?ódź”, to trudno wskazać bezpośredniego winnego. Czy był nim dowódca armii gen. Juliusz Rómmel, czy szef sztabu armii płk dypl. Aleksander Pragłowski? Mimo że w swoich wspomnieniach Pragłowski twierdzi, że „istniała spółka operacyjna Rómmel–Pragłowski”, to zaraz przyznaje, że nigdy nie był z dowódcą armii na odprawach u Naczelnego Wodza.
We wrześniu 1939 roku najważniejsze decyzje strategiczno-operacyjne na szczeblu Naczelnego Wodza zapadały w małym trzyosobowym gronie: marszałek Edward Rydz-Śmigły, szef Sztabu Głównego gen. Wacław Stachiewicz i jego zastępca płk Józef Jaklicz. Generalnie obowiązywał jednoosobowy system dowodzenia, w którym sztaby zostały sprowadzone do roli pomocników w zakresie wykonawczym zagadnień rozkazodawstwa. Jak wykazała kampania wrześniowa, część oficerów sztabów armii, dywizji i brygad w toku walk wykorzystana została przez dowódców ogólnowojskowych do zadań zupełnie nie związanych z działaniem wojsk, za które w tych sztabach byli odpowiedzialni.
Działania manewrowe
Już wojna polsko-bolszewicka była wojną manewrową. Przecież według większości historyków i teoretyków wojskowych niczym perła w koronie lśni manewr znad Wieprza jako podstawa polskiego sukcesu w tej wojnie.
Wobec braku sprzętu mechanicznego, samochodów, transporterów i czołgów manewrowość naszego wojska we wrześniu 1939 roku zapewnić miały brygady kawalerii. Ten mit trwał przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego, skutecznie podtrzymywany nie tylko przez kawalerzystów, ale znaczną część kadry dowódczej, dla której koń był swoistym symbolem wojska.
Tymczasem przed wybuchem wojny nie zdawano sobie do końca sprawy ze znikomej już użyteczności kawalerii. Pomijam jej nikłą wartość bojową. Przypomnę tylko, że brygada kawalerii praktycznie nie odbiegała wartością od wzmocnionego pułku piechoty (wzmocniony dywizjonem artylerii i elementami rozpoznania oraz pododdziałami służb w sile nie przekraczającej kompanii). Manewrowość brygad kawalerii była ograniczona wydolnością koni, których hodowlę w dwudziestoleciu międzywojennym ukierunkowano na poszukiwanie zwierząt o pięknej sylwetce, wręcz gracji, szybkich i skocznych, jako że sławę kawalerii przynosiły licznie organizowane zawody hippiczne, pokazy i defilady. Natomiast mniejszą uwagę zwracano na ich predyspozycje do długotrwałych wysiłków, a już w żadnym wypadku nie ćwiczono znoszenia przez zwierzęta niewygód. Moim zdaniem jak najbardziej słusznie surowo karano żołnierzy, szczególnie luzaków, za zaniedbania w opiece i niewłaściwy stosunek do zwierząt. Ale ta opiekuńczość nie wyrabiała u koni odporności. W efekcie polska kawaleria we wrześniu nie była w stanie wyprzedzić piechoty w długotrwałych marszach, a będąc doskonałym celem dla nieprzyjacielskiego lotnictwa, broni pancernej i maszynowej, w wielu przypadkach marsze swoje i innych jeszcze opóźniała, tarasując drogi i ich pobocza.
Najwięcej kłopotów zarówno na polu walki, jak i w czasie przegrupowania pododdziałów sprawiała trakcja konna. Do zamierzonych działań manewrowych kampanii wrześniowej, długich marszów i przegrupowań armia polska była zupełnie nie przygotowana. Dla przykładu marszowa kolumna batalionu składała się z kolumn kompanii piechoty, za którymi posuwał się przeszło na 3 km długi wąż taborów, na które składały się wozy z wyposażeniem i amunicją kompanii, wozy żywnościowe, dalej wozy dowództwa batalionu, wreszcie wozy bagażowe i batalionowa kolumna amunicyjna. Długie, liczące po kilka kilometrów, kolumny amunicyjne pułków i batalionów w wielu wypadkach składały się ze zmobilizowanych chłopskich wózków jednokonnych, co czyniło je jeszcze dłuższymi. Ponadto te chłopskie wózki często psuły się, rozlatywały, tym bardziej tarasując drogi marszu. Taką kolumną w marszach odwrotowych, przy zatłoczeniu dróg i braku regulacji ruchu, trudno było dowodzić, utrzymać jej zwartość. Z reguły podczas każdego przemarszu część kolumny odstawała, gubiła drogę, błądziła i dopiero po pewnym czasie docierała do macierzystych oddziałów lub była bezpowrotnie utracona.
Przypomnę, że jedynie takie nocne marsze pozwalały mało ruchliwym polskim oddziałom odskoczyć od nieprzyjaciela, dokonać reorganizacji wojska i zająć kolejne rubieże obronne. Noce sprzyjały marszom, albowiem wojsko nie było wówczas atakowane przez lotnictwo niemieckie.
Działania obronne
Organizacja przez polskie dywizje działań obronnych i ich ogniowe zabezpieczenie ograniczone były obowiązującymi przepisami i regulaminami, a przede wszystkim stanem ilościowym własnej artylerii. Wprowadzany w życie od 1939 roku nowy regulamin działań taktycznych przewidywał organizację obrony dywizji w pasie o szerokości 7 km. W takim ugrupowaniu dywizja mogła mieć około 10 dział do ognia pośredniego i 5 do strzelania na wprost na 1 km frontu.
Niemiecka dywizja piechoty organizowała natarcie w pasie szerokości 3 km. Mogła ona środkami organicznymi osiągnąć nasycenie 42 dział i moździerzy do ognia pośredniego i 18 dział ppanc. na 1 km frontu. Ogniowa siła niemieckich dywizji pierwszorzutowych poważnie wzrastała, kiedy oddziaływały na jej korzyść liczne oddziały przydzielane szczególnie artylerii korpuśnej i armijnej oraz lotnictwa.
Bitwa graniczna i działania do 5 września spowodowały, że strona polska poniosła poważne nieodwracalne straty, które tylko powiększyły początkową niekorzystną dysproporcję sił. Zwraca uwagę fakt, że na przykład straty artylerii strzelającej z zakrytych stanowisk ogniowych były większe niż artylerii przeciwpancernej, walczącej z reguły na pierwszej linii obrony. Ten stan rzeczy może mieć swoje uzasadnienie z jednej strony w fakcie, że stanowiska artylerii do ognia pośredniego stanowiły jedne z podstawowych celów dla lotnictwa niemieckiego w pierwszej fazie działań, z drugiej zaś w lepszym wyposażeniu, wyszkoleniu i przygotowaniu pododdziałów przeciwpancernych do walki z niemieckimi czołgami. W ciągu kolejnych dni, do 9 września, za niezdolne do walki uznano dalsze około 250 dział do ognia pośredniego oraz 100 dział ppanc. W tym momencie straty w artylerii polskiej sięgnęły już około 25% stanu wyjściowego z 1 września 1939 r., przy czym były to straty dotyczące całkowicie rozbitych pododdziałów (baterii). Strat tych baterii i dywizjonów, które zachowały swoją strukturę organizacyjną i mimo niepełnych stanów mogły działać dalej, nie uwzględniono. Do 17 września Niemcy doprowadzili do sytuacji, kiedy posiadali już czterokrotną przewagę w artylerii do ognia pośredniego i ponadośmiokrotną w artylerii przeciwpancernej, przy absolutnym panowaniu w powietrzu.
Kampania wrześniowa potwierdziła, że jedynie bezpośredni ogień artylerii jest skuteczny przeciwko broni pancernej. Podejmowane przez polskie dywizje próby koncentracji ognia artyleryjskiego z zakrytych stanowisk ogniowych, w celu powstrzymania natarcia niemieckich czołgów, kończyły się z reguły niepowodzeniem. Artyleria przeciwpancerna była w zasadzie od początku używana w ugrupowaniach piechoty, rozczłonkowana, bez zbytnich możliwości manewru sprzętem. Polskie działa przeciwpancerne spowodowały znaczne straty w niemieckich jednostkach pancernych, zmechanizowanych i w sprzęcie samochodowym. Skuteczność polskich umocnień i fortyfikacji znacznie wzrastała wówczas, kiedy posiadały one właśnie artylerię przeciwpancerną. Jednak umocnienia i fortyfikacje nie były w stanie zmienić losów kampanii. Natomiast polski wrzesień przyniósł w zakresie organizacji walki przeciwpancernej doświadczenia w postaci skutecznej, chociaż ograniczonej w czasie, tzw. obrony „na jeża”, stosowanej później m.in. w kampanii francuskiej i libijskiej.
Wrzesień 1939 roku wykazał, że Wojsko Polskie było nieprzygotowane do prowadzenia obrony przeciwpancernej i bezbronne pod względem obrony przeciwlotniczej. Mjr Stanisław Ihnatowicz tak pisał w lutym 1940 roku w Paryżu na temat przygotowania 7 DP, walczącej na przedpolach Częstochowy, do obrony przeciwlotniczej i chemicznej: „Nierealne opracowanie O.P.L.G. [obrony przeciwlotniczej i gazowej – M.S.] W rzeczywistości nie było potrzebnego personelu do takich organów O.P.L.G. jak drużyny ratowniczo-sanitarne, odkażające, posterunki obserwacyjno-alarmowe. Przyczyna – brak nacisku na tę dziedzinę wyszkolenia. Przeszkolonych p-gaz było zaledwie kilku na cały pułk. W rozpoznawaniu sylwetek samolotów nie byli szkoleni ani szeregowi ani też oficer. Nie było w użyciu bieżącym aktualnych sylwetek samolotów (dopiero bezpośrednio przed wojną można było sprowadzić). […] Wojsko praktycznie nie było przygotowane do walki z bronią panc. i oddziałami zmotoryzowanymi – zarówno kontyngent, jak i kadra. W ciągu ostatnich 4–5 lat 7 DP miała tylko dwa ćwiczenia (kilkudniowe) z udziałem broni panc., a znaczna ilość szeregowych widziała pierwszy raz w życiu czołgi dopiero na wojnie”.
W praktyce czynna obrona przeciwlotnicza oparta była na będącym na wyposażeniu lekkim karabinie maszynowym o małym zasięgu (do 900 m). Jego skuteczność przy długich kolumnach wojsk oraz znacznym rozczłonkowaniu w ugrupowaniu bojowym była minimalna. Oczywiste wnioski w tych kwestiach znalazły swój wyraz jeszcze podczas wrześniowych działań, przede wszystkim podczas obrony Warszawy. Później te doświadczenia zostały wykorzystane w kampanii francuskiej 1940 roku. Natomiast we wrześniu 1939 roku odnotować należy w polskich oddziałach pierwsze dość powszechne próby stosowania biernej obrony przeciwlotniczej, przede wszystkim w postaci starań, aby przestrzegać zasad maskowania podczas marszów i zmian ugrupowań bojowych.
Na zapleczu walczących wojsk
Wszelkie marsze stanowiły przysłowiową piętę achillesową kampanii. Czy nie można było temu zaradzić? Odpowiedź jest oczywista, można było. Jako przykład niech posłużą wydarzenia w nocy z 7 na 8 września pod Wyszkowem. Pamiętamy wcześniejszy fragment relacji gen. Krzischa i losy trzech dywizji (1 DP, 33 DP i 41 DP). W bezładnym wycofywaniu się, by nie rzec ucieczce, znalazła się tam owej nocy masa wojska, głównie z Armii „Modlin” i SGO „Narew”, ściągająca tu prawie w panice z różnych przyczyn i z nie zawsze jasnymi celami. Drogi dojazdowe do miasta były zapchane. Zdążające na przeprawę mostową najprzeróżniejsze kolumny wojskowe wzajemnie przecinały sobie drogi marszu, gubiły części swoich kolumn, powstawała napięta atmosfera, którą dodatkowo potęgował widok palącego się Wyszkowa, a w zasadzie już jego zgliszcz. I wówczas zjawił się tam gen. Wincenty Kowalski, dowódca 1 DP i SGO „Narew”. Ogromnym wysiłkiem osobistym i oficerów swojego sztabu opanował koszmarną sytuację. Spowodował opróżnienie dróg dojazdu, wprowadził na moście drogowym przechodzenie wojsk w dwóch równoległych kolumnach. Przy okazji zbierał rozbite pododdziały, a również i co większe zwarte jednostki, i odsyłał je do miejsc zbiórek. W ciągu nocy przez most potrafiono przeprowadzić m.in. większość Mazowieckiej BK, 33 i 41 DP oraz część jednostek 1 DP. Zorganizował też Kowalski obronę przeciwlotniczą mostu i dzięki temu przemarsz mógł odbywać się również w ciągu następnego dnia. Kiedy wieczorem przeszły przez most oddziały osłonowe, przepuszczono również samorzutnie ewakuującą się ludność cywilną, a następnie most wysadzono przed zbliżającym się nieprzyjacielem. Tym samym gen. Kowalski pokazał, że można było odpowiednio zabezpieczyć i pokierować ruchem na drogach podczas kampanii.
Musiał zatem osobiście dowódca dywizji, ba – nawet grupy operacyjnej czynić to, co należało i należy do wyspecjalizowanych służb w wojsku. Jeżeli mówimy o kierunkach badań nad kampanią wrześniową, to jednym z zasadniczych jest problem roli, zadań i udziału w niej żandarmerii wojskowej i służb porządkowo-ochronnych i regulacji ruchu. Wydaje się, że nie tłumy uchodźców cywilnych, nie naloty niemieckiego lotnictwa, wreszcie nie możliwości transportowe i manewrowe polskich wojsk, lecz właśnie brak właściwego zabezpieczenia porządku na tyłach walczącego wojska był przyczyną takiego stanu, jaki mieliśmy. Podczas tej samej kampanii zupełnie inna sytuacja panowała po drugiej stronie frontu. Ale wojska niemieckie miały doskonale zorganizowany system ochrony i regulacji wojsk. Wzmiankowany problem dotyczy także ówczesnych zadań i obowiązków na wypadek wojny oraz ich realizacji przez policję, straż pożarną i inne służby oraz przez cały system administracji państwowej od szczebla podstawowego do centralnego.
W tym miejscu można również postawić pytanie, jak wywiązała się ze swoich zadań administracja? Wśród przechowywanych w Londynie sprawozdań jest m.in. relacja ppor. Mariana Krzyżaniaka, który w sierpniu 1939 roku został przeniesiony z referatu bezpieczeństwa w Gostyniu na stanowisko zastępcy starosty powiatowego w Żninie. Ponieważ referent mobilizacyjny w tym powiecie chorował, Krzyżaniak przejął jego obowiązki. Jego uwagi do pracy w warunkach wojennych administracji szczebla powiatowego są następujące: „Trudność wywołała ewakuacja urzędów. Zgodnie z zarządzeniami Wydziału Wojskowego Urzędu Wojewódzkiego przewidywano ewakuację w dwu rzutach, częściowo koleją, częściowo kołowo podwodami. Tymczasem ewakuacja kolejowa okazała się niemożliwa, gdyż wskutek bombardowań kolej nie mogła podstawić wagonów. [...] Dnia 4 września pod wieczór na polecenie d-cy 26 DP nastąpiła ewakuacja władz i urzędów rzutu II (całkowita). Wojska dywizji w ciągu nocy miały zająć linię obronną przechodzącą środkiem powiatu.
Nasuwa się uwaga, że taka automatyczna ewakuacja wszystkich władz ma wiele ujemnych stron. Przede wszystkim z powiatu odchodzi cała policja, co powoduje chwilowy okres braku władzy bezpieczeństwa. Jeśli wojsko wkracza niezwłocznie i posiada dostateczną ilość żandarmerii, nie powstają specjalne trudności. Jeśli jednak wejście wojska się opóźni, jeśli żandarmerii jest mało, wreszcie jeśli wojsko nie obsadza całego powiatu w głąb, to na tyłach tego wojska powstaje niebezpieczna pustka władz, w której mogą grasować elementy przestępcze i dywersanci. Wydaje się mnie, że co najmniej policja winna się ewakuować dopiero po zdaniu swych funkcji żandarmerii, podlegając od ewakuacji II rzutu d-cy wojskowemu. Tak samo należałoby organizować ewakuację części Starostwa”.
Z problematyką pracy tyłów, z zagadnieniami zabezpieczenia walczących wojsk operacyjnych wiąże się kolejny problem, stanowiący jedną z ciemniejszych stron tej wojny. Mianowicie chodzi o grzebanie poległych. Walczące odziały nie zawsze mogły i miały czas dokonać pochówku swoich kolegów, współtowarzyszy walki. Zaduch rozkładających się trupów ludzkich i koni napełniał powietrze przez całą kampanię wrześniową. Na poparcie tych słów przytoczę fakt, że Niemcy po kapitulacji twierdzy modlińskiej zastali tam około 2 tysiące nie pogrzebanych ciał polskich żołnierzy. Rodzi się więc pytanie, jak działały odpowiedzialne za tę sferę wojny służby i administracja cywilna? Zapewne Czytelnicy doskonale wiedzą, jak pod tym względem przygotowany był 2 Korpus Polski przed bitwą pod Monte Cassino, ile trumien kazał przygotować gen. Władysław Anders, zanim dał rozkaz do natarcia
Morale wojsk, dezercje i dywersja
Sprawą wymagającą szczegółowej analizy i wielostronnej oceny sytuacji i okoliczności, jakie im towarzyszyły, są przypadki mniej lub bardziej świadomej czy niezamierzonej paniki, do jakiej dochodziło w toku kampanii wrześniowej w oddziałach walczących wojsk. Odnotowano tego rodzaju ekscesy m.in. we wspomnianej już 8 DP. W tym przypadku najczęściej sugerowano, że były to skutki zmęczenia oddziałów nocnymi marszami. W 8 DP jej pułki do 5 września miały za sobą od 6 do 9 marszów nocnych, co rzeczywiście mogło już powodować zmęczenie fizyczne i wyczerpanie psychiczne. Niektórzy analitycy kampanii wrześniowej sugerują jednak, że przyczyn wydarzeń w nocy z 4 na 5 września należy szukać w dywersji, o którą posądza się przede wszystkim rezerwistów Niemców, powołanych do 32 pp. Jeszcze przed I wojną światową Prusacy celowo osiedlali niemieckie rodziny na przedpolu twierdzy modlińskiej, szczególnie na kierunku granicy z Prusami. Ten fakt potwierdza m.in. w swojej relacji por. Antoni Kuligowski.
Być może pewne światło na to, co napisane powyżej, rzuca fragment relacji dotyczący dnia 7 września, którą sporządził kpt. Wasicki z 32 pp: „Około g. 2-ej wymijały nas 4 samochody ciężarowe załadowane ludźmi, ubranymi w drelichowe kombinezony koloru khaki i czarne berety. Zatrzymałem ich. Porucznik jadący w pierwszym samochodzie okazał mi rozkaz ewakuacyjny wystawiony dla Biura Cenzury z Poznania i podpisany przez szefa sztabu O.K. VII. Rozkaz ten był ostemplowany pieczęcią okrągłą O.K. XII, ale taką, jakiej używa się do laku. Zapytany porucznik wyjaśnił, że pieczęć do tuszu była już zapakowana. To objaśnienie wówczas mnie zadowoliło. Dzisiaj o tem myślę inaczej”.
W toku kampanii żołnierze polscy spotykali się wielokrotnie z aktami dywersji, może nie na taką skalę jak w Bydgoszczy, ale niemiecka V kolumna była podczas kampanii wrześniowej bardzo aktywna. Kpt. Emil Jabłoński z jednostki saperów twierdzi, że podczas obrony Warszawy działało wielu niemieckich dywersantów poprzebieranych w polskie mundury. Mjr Stefan Hernik z dowództwa obrony Warszawy pisze w swojej relacji: „Działalność dywersyjna była b. silna i śmiała. Podawano sygnały świetlne z poddasza wysokości kamienic – meldunek dcy 41 dal., strzelano z dachu o zmroku, rzucano wielkimi kamieniami z góry i przecinano kabel połączeń telef. – meldunek dcy 1/29 pal. Na ulicach Pragi strzelano w biały dzień do przechodzących lub przejeżdżających oficerów, czego doświadczyłem na sobie w czasie inspekcji stanowisk, a o czym najlepiej świadczy śmierć kpt. Strzeleckiego”.
O zwartości i morale wojska decydowało wiele czynników. Oto jak przedstawia ten problem cytowany już ppłk Czesław Obtułowicz, dowódca 11 pułku artylerii lekkiej stacjonującego w czasie pokoju w Stanisławowie i częściowo w Kołomyi: „Wcielenie starszych roczników [rezerwy – M.S.] do oddziałów jak się okazało w działaniach wojennych niekorzystnie odbiło się na morale pododdziałów. Żołnierze tych roczników przeważnie nie opanowani nerwowo (ślady wojny światowej) wznosili w bateriach lęk i demoralizację. (Krytykę przełożonych).
Mniejszość narodowa: przeszło 30% Ukraińców oraz kilka procent Żydów.
Ukraińcy początkowo zachowywali się poprawnie, jednak po kilku dniach walk odwrotowych przejawili niechęć i bierny opór. Po przekroczeniu Sanu nastąpiła dezercja i wyraźna dywersja (przecinanie połączeń telef.), a po wejściu w lasy ‘Szkło’ i ‘Janów’ zorganizowano masową dezercję / w nocy na postoju dn. 13–14 [września – M.S.] wszyscy jezdni artyl. i woźnice taborowi zbiegli, powodując osłabienie linii ogniowej, gdyż trzeba było uzupełnić jezdnych kanonierami z obsługi [dział – M.S.] i telefonistami”.
Natomiast trudno uznać za wiążącą w odniesieniu do całego wojska opinię wyrażoną przez cytowanego już mjr. Ihnatowicza, który napisał w swoim sprawozdaniu: „Żołnierz wykazał słabą odporność psychiczną. O ile na początku duch był dobry i w okopach żołnierz trzymał się bardzo dobrze, o tyle po pierwszym niepowodzeniu nastrój się załamał i w otwartym polu wojsko nie wytrzymywało nawet bardzo słabego ognia. Odnosi się to w znacznej mierze i do większości kadry zawodowej, która nie brała udziału w poprzednich wojnach”.
Reorganizacja wojska, zapoczątkowana zaledwie kilka miesięcy przed wybuchem wojny, nie mogła zaowocować sukcesami w kampanii wrześniowej 1939 roku. Za późno bowiem było na to, aby nowe koncepcje i sposoby dowodzenia oraz wiele słusznych i dalekowzrocznych przedsięwzięć organizacyjnych, podjętych w wojsku II Rzeczypospolitej, mogło natychmiast naprawić niedociągnięcia i braki. Wynikały one, co trzeba szczególnie podkreślić, bynajmniej nie z winy dowódców kolejnych szczebli. Zasadniczą przyczyną były ograniczenia ekonomiczne młodego, odradzającego się państwa. Musimy zawsze pamiętać, że okres odradzania się państwa polskiego do chwili wybuchu wojny z Niemcami, także okres odradzania się wojska trwał zaledwie dwadzieścia lat. Mimo trudnej sytuacji ekonomicznej, mimo konieczności budowy armii od podstaw, mimo wojen o granice, szczególnie wojny z bolszewikami, mimo wielkiego kryzysu ekonomicznego, który objął cały niemalże świat i nie pozostał bez wpływu również na sytuację ekonomiczną Polski, we wrześniu byliśmy w stanie wystawić armię, która potrafiła przeciwstawić się niemieckiej nawale.
Wyszkolenie taktyczne, sprzęt i wyposażenie oraz organizacja wojska były niedostateczne w stosunku do wymogów, jakie postawili Niemcy w toku walk. Wojsko polskie nie było w stanie odpowiednio przeciwstawić się jednostkom niemieckim, zwłaszcza że te ostatnie rozpoczęły wojnę działając w myśl nowoczesnych zasad taktyki i sztuki operacyjnej, która wywarła znaczące piętno na sposobach prowadzenia wojny przez główne państwa biorące udział w drugiej wojnie światowej.
Przede wszystkim przed rozpoczęciem kampanii Niemcom udało się osiągnąć niezbędną przewagę sił i środków gwarantującą powodzenie w działaniach zaczepnych. Ponadto strona polska zrobiła zbyt mało, aby ten niekorzystny stan rzeczy zmienić. Na przykład w bitwie granicznej Polacy wykorzystali zaledwie około 100 dział artylerii ciężkiej i około 60% artylerii dywizyjnej. Inicjatywa w kampanii, poza drobnymi epizodami i krótkim okresem polskiej aktywności nad Bzurą, należała do Niemców. Przewaga ilościowa i jakościowa przeciwnika przyczyniła się do tego, że strona polska pozbawiona została w zasadzie możliwości prowadzenia działań zaczepnych.
Decydujący wpływ na przebieg kampanii miała przewaga niemieckiego lotnictwa, które jako jedno z podstawowych zadań bojowych miało przeprowadzać bombardowania ważnych celów na bezpośrednim zapleczu frontu, głównie węzłów komunikacyjnych oraz kolumn wojskowych.
Na efektywność oddziaływania wojsk polskich negatywny wpływ miał brak dostatecznej liczby bezprzewodowych środków łączności. Natomiast sprzęt przewodowy zawiódł, albowiem linie telefoniczne szybko ulegały zniszczeniu pod ogniem artylerii nieprzyjaciela lub utracie w czasie nagłych, z reguły wymuszonych, zmian w ugrupowaniu bojowym. Natomiast posługiwanie się radiem było początkowo ze względów ochrony tajemnicy zakazane. Zresztą radiostacje nie wytrzymywały trudów wojny. Natomiast dobra łączność, głównie radiowa, pozwalała niemieckim dowódcom natychmiast reagować ogniem na sytuację pola walki.
I jeszcze jedno. Mam prawo podejrzewać, że biorący udział w kampanii wrześniowej żołnierze łączności-telefoniści, a przynajmniej znaczna ich część, nie posiadali broni, bo nie przewidywały tego ówczesne etaty. Taki stan rzeczy ujemnie wpływał na ich samopoczucie, na tzw. ducha bojowego. Przecież nawiązywali oni łączność w szczególnie trudnych warunkach, idąc samotnie (patrolami) z dala od pododdziałów przez lasy i inne niebezpieczne okolice, narażeni na spotkanie z patrolami nieprzyjaciela lub dywersantami, nie mieli czym bronić siebie i stawianej linii. Z tego, co wiem, jedynie w części oddziałów dowódcy nakazali wydać telefonistom broń z nadwyżek, a później nawet zdobyczną, jeśli takowa była.
Dobrze zaplanowany system zaopatrzenia w amunicję sprawił, że wojska generalnie nie odczuwały braków w zaopatrzeniu w tym zakresie. Oczywiście można mnożyć przykłady, kiedy tej amunicji brakowało, jednak wynikało to przede wszystkim ze strat spowodowanych działaniami bojowymi, szczególnie bombardowaniami kolumn amunicyjnych przez lotnictwo nieprzyjaciela w trakcie marszów i w rejonach ześrodkowań. Natomiast po kampanii w magazynach i składach wojskowych zostało jeszcze dużo wszelkiego rodzaju sprzętu, wyposażenia i materiałów wojennych i wojskowych.
Nie sprawdziły się w kampanii wrześniowej tradycje, idea i doktryna działań wojennych, które tkwiły w świadomości i w myśl których byli kształceni wyżsi dowódcy wojska II RP
Warunki i sposoby prowadzenia wojny, w jakich przyszło dowodzić Wojskiem Polskim we wrześniu 1939 roku, były odmienne od przewidywanych przez przedwojenną doktrynę i tradycje polskie, które bazowały przede wszystkim na idei wojny ruchomej, opartej na manewrze w skali operacyjnej. Ideę, której autorem i wyznawcą był marszałek Piłsudski, skutecznie wszczepiano w mentalność polskich dowódców.
Rozwój teorii i praktyki sztuki wojennej w pierwszej połowie XX wieku spowodował uprzywilejowaną rolę agresora w konfliktach zbrojnych. Wykazała to nie tylko kampania wrześniowa, lecz również przyszłe, zwycięskie walki PSZ na Wschodzie i na Zachodzie. Tu mała dygresja. Otóż po drugiej wojnie światowej sposób prowadzenia walki, przede wszystkim ewolucja w kierunku działań nieregularnych, partyzanckich itp. spowodował, że to agresorzy zaczęli ponosić nagminnie porażki w wojnach.
Działania bojowe kampanii wrześniowej 1939 roku przyniosły wyższym dowódcom wiele istotnych doświadczeń, przede wszystkim w dziedzinie operacyjnego i taktycznego użycia wojsk w nowoczesnej wojnie, potrzeb w zakresie jej struktur organizacyjnych, organizacji dowodzenia i pracy sztabów, wreszcie zabezpieczenia logistycznego. Nie wszystkie z tych doświadczeń znalazły zrozumienie w sztabach i dowództwach alianckich, gdzie przyszło dalej walczyć polskim żołnierzom. Wszystkie natomiast wzbogaciły praktyczno-teoretyczny dorobek polskiej myśli wojskowej.
Przebieg działań wojennych w kampanii wrześniowej narzucił przeciwnik
Przebieg kampanii wrześniowej w pewnym stopniu zaskoczył, nie tylko polskich wyższych dowódców, już na etapie poprzedzającym działania bojowe. W przygotowaniach niemieckich zatarła się różnica między okresem mobilizacji, koncentracji i rozwinięcia sił zbrojnych w obszarach wyjściowych. Siła, z jaką rozpoczęto atak na Polskę, stanowiła największe zaskoczenie dla polskich dowódców.
Historycy września 1939 roku, jak chociażby Władysław Pobóg-Malinowski czy Marian Porwit, wielu dowódców oceniają bardzo krytycznie, zwłaszcza tych, którzy pozostawili swoje oddziały na polu bitwy, chociażby generałowie: Kazimierz Fabrycy, Juliusz Rómmel, Stefan Dąb-Biernacki czy inni. Lecz we wrześniu zdecydowana większość wyższych dowódców dobrze i bardzo dobrze wypełniała swoje obowiązki – na tyle, na ile pozwalały warunki prowadzenia tej kampanii. Należy przy tym pamiętać o tych, którzy bohatersko polegli w walce, a więc o generałach: Mikołaju Bołtuciu, Stanisławie Grzmot-Skotnickim, Franciszku Władzie, Józefie Kustroniu i innych.
Wielu z wyższych dowódców wyróżniło się w tych dniach września, przede wszystkim gen. Tadeusz Kutrzeba, mimo kontrowersyjnych opinii gen. Antoni Szylling czy dowodzący 1 Dywizją Piechoty gen. Wincenty Kowalski.
Przebieg kampanii wiązał się z sytuacją polityczno-militarną, w jakiej znalazła się Polska
To właśnie sytuacja polityczno-militarna sprawiła, że wojsko walczyło we wrześniu 1939 roku w osamotnieniu, jednocześnie oczekując na pomoc aliantów, głównie Francji i Anglii. To oczekiwanie, ta wiara w nadejście wojsk francuskich i brytyjskich pozwoliła armii i społeczeństwu tak długo prowadzić zbrojny opór.
Archiwalia:
Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. W. Sikorskiego w Londynie, sygn. B.I. – relacje.
Literatura:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz