n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, czerwca 29, 2014

Man - Woman

Kobiety. Fakty które przerażają mężczyzn [+18]


psychologiaNajwiększą iluzją, bliską rdzenia samego matrixa, okazały się być.. nasze ludzkie emocje. Element matrixa posiadamy więc w swoich własnych psychikach. Wszyscy jesteśmy jednocześnie uczestnikami, ofiarami i kontrolerami matrixa. Nie jest to więc system polityczny, ideologiczny, religijny, ani nie jest to władza tajnych stowarzyszeń czy innych ras. Matrix to my, matrix to nasz mózg i nasza psychika.
Kontrolę nad społeczeństwami pełni się za pomocą dwóch bodźców: negatywnych i pozytywnych. Przy czym proporcje są takie, iż większości daje się kilka sekund bodźców pozytywnych, a potem miesiąc nieustającej katorgi bodźców negatywnych. Takie proporcje idealnie obrazuje życie wielu z nas.
Kontroluje się nas np. za pomocą tego, co ja nazywam „romantyczną iluzją świata”. Obecnie iluzja ta, jak już pisałem, upada, bo miliony ludzi zauważa, że jest ona kompletnie niekompatybilna z faktami, z naszą naturą, z tym, jaki jest świat. Jaki będzie następny system? Być może będzie bardziej „ludzki”, mniej opresyjny, mniej wykluczający. Z dużym naciskiem na słowa „być może”.
Romantyzm jest bowiem najstraszniejszą tyranią jaką wymyślił człowiek od początku istnienia Ziemi. Jej skutki, czyli fakt, że mamy zainstalowane w psychikach nie odpowiadające realiom wzorce, dotknęły większość czytających ten felieton. Romantyzm jest ściśle związany z instytucją patriarchatu, ale o tym będzie w kolejnej części artykułu.

Fakt 1: kobiety dzielą mężczyzn nie na 3, ale na 4 osobne płcie

relacje damsko meskieMyli się ten, kto uważa, że kobiety traktują wszystkich mężczyzn jednakowo. Niewielu jednak wie, że podziały zachodzą tak głęboko:
-płeć pierwsza. Inaczej: samiec alfa. Najczęściej mężczyźni tego typu są traktowani przez kobiety jako faceci do okazjonalnego seksu, rzadziej jako faceci do stałych związków. Jeśli samiec alfa widzi, że nie musi robić właściwie nic, a kobiety mdleją na jego widok i same mu pchają się do łóżka, to nie będzie on „inwestował” w rozwój innych cech osobowości. Takich jak: oddanie, czułość, opiekuńczość, bycie w porządku.. itp itd. Jeśli kobieta zdradza mężusia czy swojego faceta z samcem alfa (a 60% zdradza) to robi z nim w łóżku takie rzeczy, o jakich wstydziłaby się nawet powiedzieć swojemu stałemu partnerowi.
Możesz się nauczyć symulować cechy samca alfa. Ucz się o psychice kobiet, NLP, technikach PUA i Natural:
-http://www.samczeruno.pl/
-http://ecoego.pl/
-http://www.uwodzenie.org/2014/
(Podaję powyższe cenne linki dobrowolnie, nie jako reklama, więc doceńcie i korzystajcie). I nie bądźcie uniżonymi sługami nikogo i niczego. Ani Waszych obecnych czy potencjalnych kobiet, ani religii, ani systemów wierzeń, choćby takich jak „wierność-monogamia-rodzina”. A może wszystko to, co mamy w głowach, jest po prostu fałszywe?
-płeć druga. Inaczej: typowy, poczciwy facet, nie mający zbyt wielkiego powodzenia u kobiet. Inaczej: „facet od kochania, facet od związku”. Druga płeć męska, co zrozumiałe, to także „facet od płacenia” czyli utrzymywania najważniejszego celu życia kobiety – dziecka. Taki facet ma seks, ale najczęściej przez pierwsze kilka lat relacji. Gdy kobieta już wie, że mężczyzna dał się zapędzić pod pantofel, nie może już uciec (bo zaangażowanie uczuciowe, ślub bez intercyzy, dzieci, kredyty), to najczęściej traci zupełnie pociąg seksualny. Ale tylko do niego, bo to nie oznacza, że przystojny adorator nie będzie jej w stanie zawrócić w głowie.
Mężczyzna tego typu, co zrozumiałe, zdaje sobie sprawę, jak trudno jest mu zdobyć kobietę. Stąd jest on zazdrosny, kontrolujący, zdesperowany, daje się zapędzić pod pantofel, naiwnie sądząc, że utrzyma w ten sposób kobietę. Zdecydowana większość mężczyzn w związkach ma tę świadomość, że jego kobieta zawsze może przecież się odkochać, rozmyślić, odejść, zdradzić. I co wtedy?
Nie dość, że odchodzi źródło jego szczęścia, to spada także jego pozycja społeczna i pozycja jako samca (bo facet bez kobiety to w społeczeństwie facet niewartościowy). Do tego dochodzi zakorzenione na bardzo głębokim, podświadomym poziomie (kto wie, może na jeszcze głębszym?) przekonanie, że aby zdobyć kolejną kobietę, trzeba będzie się namęczyć. Polega to na tym, że taki facet wie, że aby zdobyć kobietę, musi mieć szereg ściśle określonych zalet i spełniać wyśrubowane do maksimum społeczne normy i oczekiwania względem jego płci.
Jest to bardzo ciekawy temat, sięgający właściwie głębi, rdzenia duchowego poznania. Wiele razy był on przeze mnie poruszany. Z tego względu, że kobieta wręcz przeciwnie – ma świadomość, iż aby zdobyć seks, nie musi robić właściwie nic, to o nią się starają, walczą i zabijają faceci. Ona tylko sobie wybierze najwartościowszego kandydata o ile najdzie ją ochota na seks. Genezą tego dualizmu w postrzeganiu ars amandi jest to, że nasza planeta jest planetą niedoborów, braków. W wielkim skrócie: mężczyzna to pierwiastek ducha i świadomości (świadomości czyli logiki). Kobieta to pierwiastek ciała i podświadomości (podświadomości czyli emocji). Zgodnie z zasadą braków, mężczyzna ma niedobór pierwiastka ciała, podświadomości, emocji, i szuka go u kobiety. Zaś kobieta ma niedobór pierwiastka ducha, świadomości, logiki, i szuka go u mężczyzny.
I tutaj najciekawsze. Nazwa naszej planety – Gaja, Ziemia – jak i jej świadomość zbiorowa (globalna) to pierwiastek kobiecy. Na tej planecie pierwiastkiem promowanym jest pierwiastek kobiecy – ciała, podświadomości, emocji. Kobieta ma w swojej naturze pierwiastek ciała, podświadomości, emocji, a więc jest dobrze zintegrowana z „duchową biosferą” naszej planety. Mężczyzna nie ma pierwiastka ciała, musi go wiecznie poszukiwać u kobiety. Stąd większe parcie na seks, większy popęd i często, niestety, większa seksualna desperacja u mężczyzn.
Kobiety mają sytuację komfortową, bo ładują „akumulatory” bezpośrednio od świadomości globalnej naszej planety, bo są z nią zgodne. A faceci muszą swoje akumulatory ładować obcując z kobietami, bo nie są kompatybilni z żeńską świadomością tej planety. To tak, jakby jechać w bardzo długą, kontynentalną trasę, samochodem z pękniętym zbiornikiem na olej. Gdyby zbiornik był cały, przejechałbyś na nim cały kontynent, od Warszawy do Władywostoku. Zaś przy pękniętym zbiorniku, musisz co 100 kilometrów stawać na stacji i wlewać olej.
Rodzi się tutaj pewne pytanie.. Czy aby nie jest tak, że to kobiety z ukrycia rządzą światem? Ponoć w czasach Cesarstwa Rzymskiego powtarzano anegdotę, że cały ówczesny cywilizowany świat, od Hiszpanii po Mezopotamię, drżał przed imperatorem. Zaś imperator drżał na samą myśl o tym, że jego żona mogłaby strzelić focha lub odmówić mu seksu. Czy to nie jest tak, że to my, faceci, pełnimy w tym systemie rolę.. służebną, wobec kobiet? To są rozważania, które ponoć mają oznaczać wpatrywanie się w samą otchłań. A jak wiadomo, otchłań wtedy zaczyna spoglądać także w Ciebie..
-płeć trzecia. Czyli typowy friendzone – „przyjaciel”. Mało która dziewczyna przyzna, że doskonale zdaje sobie sprawę, że koleś który koło niej skacze jako „przyjaciel”, jest w niej zakochany. Mało która przyzna się, że nie traktuje owych „przyjaciół” inaczej niż resztę „śliniących się na widok jej tyłka frajerów”. Friendzone różni się od czwartej płci męskiej tym, iż tego typu „przyjaciel” to najczęściej jednostronna relacja emocjonalna – kobieta wykorzystuje takiego „przyjaciela” do wyrzucenia na niego negatywnych emocji. Stąd pojęcie alternatywne dla friendzone – „tampon emocjonalny”.
W kontekście nauk ezoterycznych i okultystycznych, powyższe zachowanie jest czystym wampiryzmem energetycznym / emocjonalnym. Dokonuje się tu obustronne transfer energii. Złej energii z kobiety na jej „przyjaciela”, który potem całe dnie rozmyśla o tym, że chłopak jego „przyjaciółki” jest dla niej taki chamski i nieczuły. I dobrej energii z „przyjaciela” do kobiety, która uzyskuje atencję i zaspokajanie potrzeb, że ma nie tylko stałego chłopaka, który owszem, jest nieczułym draniem, ale ma także kilku śliniących się na jej widok „przyjaciół”.
-płeć czwarta. Czyli szczególna odmiana friendzone – „orbiter”. Co różni typowego friendzone’ a od orbitera? Orbiter to facet, który jest gotów przynosić kobiecie góry prezentów, podwozić ją zawsze kiedy tylko ona chce, kupować jej drogie obiady w restauracji. I czynić wiele innych, często kosztownych przysług. W nadziei, że kiedyś tam taka kobieta go doceni. Widziałem nawet swego czasu obrazek z historyjką opowiadającą, dlaczego jeden z „orbiterów” poszedł porozum do głowy i definitywnie zakończył tego typu znajomość.
Otóż wziął on kiedyś do ręki telefon dziewczyny, w której był skrycie zakochany, i zobaczył, że jego numer telefonu jest zapisany pod nazwą: „darmowe żarcie”. Ciekawe czy ten chłopak się potem załamał, i jak to wpłynęło na jego przyszłe życie? Ty, czytając takie strony jak moja, i te, które powyżej zalinkowałem – masz szansę nie popełniać takich typowych błędów. A jeśli już dasz się zapędzić w kozi róg, będziesz umiał szybko i w miarę bezboleśnie się wycofać.

Fakt 2 – proces zainteresowania sobą kobiety odbywa się poza jej świadomym umysłem

damsko meskieMowa tutaj o pewnej automatyzacji zachowań międzyludzkich. Wszyscy „coś tam coś tam” wiedzą, że człowiek jakieś sygnały niewerbalne wysyła, że mowa ciała jest ważna, że komunikaty to nie tylko to, co przekazuje się słowami. Kłopot tylko w tym, że ta powszechnie znana wiedza to nie jest nawet wierzchołek góry lodowej. W polityce od dawna wiadomo, że zaledwie 10% wartości komunikatu to jego treść merytoryczna. Pozostałe 90% komunikatu politycznego to sposób, w jaki został podany. Stąd różne pole do popisu dla wirtuozów NLP, PR, socjotechników, a nawet speców od czarnej magii (korzystają z tego wszystkie rządy, te polskojęzyczne po 1989 też).
W relacjach damsko-męskich, szczególnie przy zapoznawaniu się, treść merytoryczna komunikatów to na pewno mniej niż te 10%. Przy polityce, jednak większość ludzi włącza tego „auto-cenzora”, choć prymitywnego, ale jednak. Z jednej strony człowiek oglądający politykę wykazuje nielogiczność jego oponentów bluzgających gównem na szklanym ekranie. A z drugiej strony, pilnuje „legitności” czy „prawilności” polityków, z którymi się ideowo zgadza. W ars amandi tego nie ma, tu jest prawie że czysta gra na podświadomości. Ustalmy taki aksjomat, który znany jest chyba wszystkim mężczyznom zajmującym się psychologią kobiet i rozwojem duchowym. Chciałbym, Czytelniku, byś Ty też go poznał. Otóż: to kobieta jest tą, która wybiera, decyduje i odrzuca, zaś facet jest żebrzącym przed jej obliczem petentem.
Dalej: to kobieta na randce, na przerwie w szkole, na „forwardzie” w pracy czy na spotkaniu w klubie, najpierw ocenia mężczyznę pod pewnym kątem, a potem podejmuje decyzję. Dopuści, lub nie dopuści, zgodzi się na kolejne spotkania czy nie zgodzi, oto jest pytanie. Ona jest lwicą, która albo Cię łaskawie dopuści, albo pożre na kolację. A Ty, człowiecze, produkujesz się jak ten cholerny petent w urzędzie i czekasz na decyzję. Sprawiedliwe? Niesprawiedliwość jest jedną z zasad rządzących światem. Sprawiedliwość nosisz w sobie, nie oczekuj jej od innych ludzi. Ktoś, szczególnie Panie, może powiedzieć, że w drugą stronę też to działa. Że faceci też odrzucają kobiety np ze względu na urodę.
Ja proponuję więc spojrzeć na proporcje wykluczenia z ars amandi po obu stronach. 90% kobiet można uznać za bardzo ładne, ładne lub średnio ładne, i tym samym, godne zainteresowania faceta. Te „średnio ładne” – wystarczy, że choć trochę o siebie zadbają – dłuższe włosy (nie na chłopaka, jak większość mężatek!), schudnięcie kilka kilo (niezawodny sposób to dieta bezglutenowa, bo kasuje apetyt na węglowodany), make up itp, i będzie świetnie. Jak sprawa ma się w drugą stronę – u mężczyzn? Tutaj wymagania zostały wyśrubowane do maksimum i z każdym rokiem rosną. Pojawiają się coraz to nowe poradniki i coraz to nowe zbiory kompletnie wykluczających się cech charakteru, jakie koniecznie musi mieć „prawdziwy mężczyzna”. Bo inaczej zakompleksiona nastolatka z syndromem księżniczki w wielkiej wieży, nazwie go na demotywatorach „chłopcem” lub „facecikiem” – np tutaj:http://demotywatory.pl/4348674/Chlopak-i-mezczyzna.
Poza tym, mężczyzna jest oceniany całościowo. Charakter, osobowość, status społeczny, praca, zarobki, wykształcenie, umiejętności społeczne, siła, charyzma, ubrania, auto, wygląd, sylwetka, pasje, hobby… Nie będę wymieniał wszystkich cech, bo wtedy powiększyłbym światowe zasoby internetowe o kilka miliardów gigabajtów. Mówi się, że nie tylko uroda jest ważna u kobiet.
Owszem, ja mogę to powiedzieć, że doceniam w kobietach coś więcej, niż tylko urodę. Obracam się w specyficznym gronie. Znam mnóstwo kobiet, z którymi mogę porozmawiać o:
-ezoteryce, okultyzmie, satanizmie bez tabu i lęków;
-sekretach medycyny naturalnej;
-zamachu na J. F. Kennedy’ ego i roli CIA przy wykreowaniu socjotechnicznego terminu „teoria spiskowa”;
-astrofizyce i astronomii rentgenowskiej Słońca, słabnącej aktywności słonecznej, która powoduje zanikanie ziemskiego pola magnetycznego, i wpływu tych zjawisk na organizmy żywe;
Czy Ty znasz choć jedną kobietę z którą można na takie tematy porozmawiać? Proszę, pokaż mi choć jedną! I to nie taką, którą poznałeś przez internet, to się nie liczy, bo tam bardzo łatwo poznać takich ludzi jeśli się udzielasz w odpowiednich miejscach. Chodzi o typowe Ewki, Maryśki czy Agniechy z: pracy, szkoły, uczelni, klubu, autobusu, galerii handlowej, ulicy, czy z rodziny.. To był oczywiście żart. Nie chcę byś szukał, bo na 99% lub więcej, nie znajdziesz takiej kobiety, a zostanie Ci przypięta łatka oszołoma, spiskowca, nienormalnego, satanisty itp.
Wracając do meritum: po czym kobieta ocenia mężczyznę na samym początku interakcji? Owszem, taki koleś próbujący poderwać, zainteresować czy rozkochać kobietę, może mówić jedno. Np że uwielbia dzieci, że jest czuły, opiekuńczy, wierny, ceni sobie szczerość.. Ogólnie, opowiadać te schematyczne bzdurki, które opowiada o sobie 99,99% ludzi. Ale kobieta nie zwraca uwagi na to, co ten facet mówi, tylko ocenia go pod kątem programów i wzorców, które ma w podświadomości. A więc: czy facet wykazuje cechy typowe dla samca alfa – wygadanie, śmiałość, luz i dystans, pewność siebie, dominacja. Ocenia także czynniki typowo biologiczne, będące nie tylko poza rzekomo oświeconym umysłem świadomym, ale także poza podświadomością.
A więc: gestykulację, mimikę, mowę ciała, feromony (substancje zapachowe), czy substancje wykazujące wysoki poziom testosteronu (samiec alfa) czy też kortyzolu (hormon stresu, pozostali). Zauważcie, że ludzie chorujący na psychopatię bądź zaburzenie osobowości borderline (specyficzna forma psychopatii), to ludzie o skrajnym potencjale samca alfa. Mają oni wysoki poziom testosteronu i dlatego wydają się tak czarujący dla kobiet, i zaniżony poziom kortyzolu, a więc hormonu strachu. Pewny poziom kortyzolu jest potrzebny dla prawidłowego rozwoju i egzystowania człowieka. Psychopaci i borderline mają nienormalnie niski poziom kortyzolu.
Zwracam więc Wam, Czytelnicy, uwagę na to, jak wiele jest jeszcze poza naszym świadomym umysłem, jak bardzo jesteśmy rządzeni przez „coś” – no właśnie, przez co? Istnieją pewne hipotezy tłumaczące, iż mechanizmy ludzkiego ego i podświadomości, są tak naprawdę wirusami, które infekują naszą psychikę. Popatrz na małego szczeniaczka – jest ufny, przyjacielski, do każdego się łasi. Dopiero dorosły pies wykazuje cechy agresji i dominacji. Podobnie ma się z ludźmi. Ale zaznaczam, że to tylko hipoteza.

Fakt 3 – kobiecy ideał mężczyzny nie istnieje

psychologia (2)Ideałem mężczyzny według większości kobiet jest facet posiadający cechy dominujące, czyli cechy silnego samca alfa, i jednocześnie cechy typowe dla „faceta od związku” i „przyjaciela”. Takie jak: oddanie, zabieganie o kobietę, wierność, opiekuńczość, „dobre serce”, itp itd. Czy takie coś jest możliwe? Jest możliwe, ale zdarza się niezmiernie rzadko.
Panuje tutaj pewna zapomniana i mocno niepoprawna politycznie zasada psychologiczna. Otóż jeśli silny i dominujący samiec alfa zdaje sobie sprawę, że nie musi robić właściwie nic, by kobiety same wskakiwały im do łóżek, to logiczne jest to, że nie będzie on „inwestował” w inne cechy osobowości, charakteru. Tylko wręcz rozwijał to, co zapewnia mu zaspokojenie potrzeb i społeczny prestiż. I odwrotnie: jeśli dany facet wie, że nie posiada tych cech, które pozwalają mu dominować nad kobietami, jak u samca alfa, to „inwestuje” on swoją siłę w rozwijanie cech alternatywnych. Czyli właśnie tych opiekuńczych, romantycznych, honorowych, itp.
Skąd się wzięła tak dziwna hybrydyzacja cech „faceta idealnego” z kobiecych snów? Z jednej strony wciąż dominują wzorce wykształcone na przestrzeni setek tysięcy lat ewolucji. Są to wzorce zakodowane w podświadomości, oceniające potencjalnego partnera pod kątem tego, czy da on radę wziąć odpowiedzialność za wychowanie i utrzymanie potomstwa. Jednak pojawiły się pewne nowe wzorce, nie wynikające bezpośrednio z barbarzyńskiego żywiołu biologii. Stąd mamy do czynienia z sytuacją kuriozalną. W rozmowach i na randkach często pojawiają się tematy romantyzmu, miłości, wielkiego uczucia, oddania, dopasowania dwóch połówek pomarańczy, przeznaczenia, bla bla bla.. Zaś kobieta, na poziomie podświadomości, i tak ocenia Cię pod kątem prymitywnej biologii.
Musisz więc, na poziomie umysłu świadomego, przyznawać rację kobiecie. Bo gdy powiesz: „nie chcę mieć dzieci i nie wierzę w romantyczną iluzję świata” – jesteś skreślony u olbrzymiej większości kobiet. Zaś na poziomie podświadomości – musisz znać i umieć komunikować cechy samca alfa. Jedno musisz mówić, a drugie konsekwentnie robić. Zgodnie z ideą samo-pożerającej się cywilizacji, od pewnego czasu nie następuje wzrost w sensie stricte, ale jego iluzja spowodowana tym, że taka cywilizacja pożera samą siebie, by „wzrastać”.
Podobnie jest w tej matrixowej iluzji o nazwie „romantyzm”. Tutaj już nie jest możliwe wygenerowanie realnego wzrostu. Możliwa jest tylko powolna agonia, implozja tego systemu:
-komedie romantyczne? Badziew na który zabiera się kobiety, by je potem łatwiej zaciągnąć do łóżka. Bo emocje wygenerowane podczas filmu zaprocentują wieczorem i w nocy – bardzo łatwo dokonać w kobiecie transferu emocji z filmowego bohatera na siebie samego. Wiedzą to, mniej lub bardziej intuicyjnie, wszelcy wirtuozi podrywu. Im nigdy nie przyjdzie do głowy sprzeczać się z kobietą – czy iść na nowego „Batmana” czy na komedię romantyczną. Zawsze sami zaproponują komedię romantyczną, bo wiedzą jak to wszystko działa.
-tematyka friendzone – znana większości młodych mężczyzn, którzy już zdają sobie sprawę, że romantyzm i opinie „autorytetów” o relacjach damsko męskich, są iluzją, kłamstwem. Młody mężczyzna postępuje tak, jak mu powiedziała matka, babcia, ciocia: „dbaj o kobietę, bądź dobry, kupuj kwiaty” i dostaje kosza, zaś osiedlowy / szkolny cham i prostak zabiera mu tę dziewczynę sprzed nosa;
-zdrady, romanse – teraz każdy wie, że kobiety zdradzają tak samo często jak mężczyźni. Niektóre badania sugerują, że nawet częściej (60% kobiet zdradza). Choć przyznam, że nawet oficjalna psychologia długo utrzymywała iluzję rzadszych romansów i zdrad kobiet.
-dzięki internetowi, portalom randkowym, erotycznym i społecznościowym, młodzi mężczyźni od dawna wiedzą, że powtarzany z uporem maniaka od lat 90-tych slogan: „kobiety nie uprawiają seksu bez zobowiązań, potrzebują zaangażowania uczuciowego”, jest kosmiczną bzdurą. Prawda jest taka, że tak samo jak my ubóstwiają szybki, sportowy seks bez zobowiązań;
-także dzięki internetowi setki tysięcy facetów choćby w Polsce podzieliło się swoim dramatem życiowym – tym, że po ślubie i urodzeniu dziecka żonie całkowicie przestała interesować się seksem. Wcześniej, przed erą internetu, pokolenie ich ojców, dziadków, pradziadków, zabierało tę przykrą wiedzę do grobu, bo kto się przyzna do tego publicznie?

Fakt 4 – szczerość i ujawnianie słabości źle wpływa na związek

relacje miedzyludzkieMoże to wydać się bardzo kontrowersyjne, bo szczerość jest podstawą związku. Jednak jest to szczerość do pewnego momentu. Ujawnianie swoich słabości – ok, ale nie wszystkich i pod warunkiem, że sam wyjdziesz z nich obronną ręką.
Kobieta, z którą jesteś w związku nigdy nie będzie Cię kochać bezwarunkowo. To nie jest Twoja matka, tutaj zasady są zupełnie inne. Program w podświadomości kobiety jest taki, że Ty masz być silnym i dominującym samcem, który zapewni rodzinie byt w świecie brutalności, bezwzględności, okrucieństwa, zła.
Gdy dzielisz się z kobietą jedną, drugą tajemnicą.. Gdy ujawniasz jej jedną, drugą słabość, Twój wizerunek silnego samca, w którym ona się zakochała, ulega stopniowej erozji. Wtedy jej natura uruchamia coś takiego jak fochy, kłótnie, bóle głowy i odmawianie seksu, po to, by sprawdzić Ciebie. Sprawdzić, czy dalej jesteś tym „silnym samcem”, którym ona zachwyciła się na początku znajomości i w którym się zakochała.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to stoi w kompletnej opozycji do tego, co mówi tzw „gazetowa psychologia”. Ale zadaj sobie, człowiecze, jedno, zajebiście ważne pytanie. Czy te powszechnie dawane i obowiązujące „dobre rady” i wzorce zachowań, dają dobre rezultaty w skali kraju, w skali globu? Król jest nagi..
Autor, poza grafikami: Jarek Kefir

sobota, czerwca 28, 2014

O Polskę - W a l k a

Rada dla PiS i Jarosława Kaczyńskiego na wybory


Żołnierze!
Cała gadanina o tym, że Ameryka nie chce dalej uczestniczyć w tej wojnie i walczyć, to kupa pieprzonych bzdur. Cała nasza tradycja pokazuje, iż zawsze jesteśmy gotowi do walki. Wszyscy prawdziwi Amerykanie uwielbiają tę szprycę emocji i starcie z wrogiem. Jesteście tu dziś z trzech powodów. Dlatego, że chcecie bronić swoich domów i swoich bliskich. Dlatego z szacunku dla siebie, że nie chcielibyście być gdzie indziej. A w końcu dlatego, że jesteście prawdziwymi mężczyznami. Prawdziwi mężczyźni zaś lubią walczyć. Jako dzieciaki wszyscy podziwialiście mistrza w grze w kulki, najszybszego biegacza, najtwardszego boksera, najlepszych baseballistów i piłkarzy. Amerykanie kochają zwycięzców, nie znoszą przegranych. Gardzą tchórzami. Zawsze gramy o zwycięstwo. Mam gdzieś los faceta, który przegrał i jeszcze się śmiał. Oto dlaczego Amerykanie nigdy nie przegrali i nie przegrają  wojny. Nie cierpimy samej myśli o klęsce.

Nie wszyscy zginiecie. W dużej bitwie polegnie może tylko dwa procent z dziś tu obecnych. Nie bójcie się śmierci. W swoim czasie przyjdzie ona po każdego człowieka. Prawda, że każdy ma stracha przed pierwszą walką. Ten kto zaprzecza, to kłamca. Niektórzy ludzie jednak nawet z duszą na ramieniu mogą walczyć tak, jak ci najodważniejsi. I do diabła, potrafią wykrzesać z siebie wszystko, gdy widzą, z jakim sercem walczą inni, równie przestraszeni. Prawdziwy bohater to ten, który walczy nawet wtedy, gdy czuje strach. Niektórzy pokonują go już w pierwszej minucie walki. Jednym potrzeba godziny. Drugim – całych dni. Ale prawdziwy mężczyzna nigdy nie pozwoli na to, by strach wziął górę nad jego poczuciem honoru, obowiązku wobec kraju i wewnętrznej, męskiej siły. Walka to najwspanialszy rodzaj rywalizacji, w jakiej może wziąć udział człowiek. Wydobywa z nas to, co najlepsze, a uwalnia od tego co niskie i nikczemne. Amerykanie czują dumę z tego, że są męscy. I mówię wam – są naprawdę waleczni. Pamiętajcie, że wróg czuje strach tak samo, jak wy, a być może bardziej. To nie są nadludzie.

Przez cała swoją służbę wojskową psioczycie na to, co nazywacie „upierdliwym drylem”. Jak wszystko inne w wojsku ma on określony cel. Chodzi o czujność. Każdy musi ją mieć w sobie. Gówno wart jest facet, który nie potrafi być stale czujny i uważny. Jesteście weteranami, inaczej nie bylibyście tutaj. Jesteście gotowi na to, co nadejdzie. Jeśli chcecie przeżyć, musicie cały czas zachowywać czujność. Jeśli jej zabraknie, w końcu jakiś niemiecki skurwysyn zajdzie was od tyłu i zabije byle czym!
W pewnym miejscu na Sycylii, znajduje się czterysta starannie oznaczonych grobów. Są tam dlatego, że jeden z leżących w nich żołnierzy poszedł sobie spać na służbie. Ale to groby Niemców, ponieważ to my zaskoczyliśmy skurwiela w czasie snu, zanim oni sami go przyłapali. Armia to jedna drużyna. Mieszka, śpi, je i walczy razem. Gadanie o jednostkowym bohaterstwie to kupa bredni. Te żałosne kutasy, które smażą artykuły na ten temat w „Saturday Evening Post” nie wiedzą więcej o prawdziwej walce na linii ognia niż o pieprzeniu się!

Mamy najlepszy sprzęt i najlepszą żywność. Najwspanialszego ducha walki i najlepszych żołnierzy na świecie. Mój Boże, żal mi nawet tych biednych skurwysynów, którzy zmierzą się z nami. Na litość boską, naprawdę żal mi tych drani. Mężczyźni nie poddają się. Nie chcę słyszeć, że jakiś żołnierz walczący pod moim dowództwem został wzięty do niewoli, chyba że został postrzelony w walce. Ale nawet jeśli was postrzelą, zawsze możecie jeszcze odpowiedzieć ogniem. I nie gadam tu głupot. Pod swoim dowództwem chcę mieć właśnie takich ludzi, jak ów porucznik, którego spotkałem podczas walk w Libii. W momencie, gdy szkop przyłożył mu do piersi Lugera zerwał hełm, odtrącił rękę z pistoletem i przywalił szwabowi hełmem tak mocno, że ten padł jak długi. Wtedy nasz porucznik podskoczył, wyrwał mu tę broń i zabił innego Niemca, zanim ci pojęli, co u diabła się dzieje. A przez cały ten czas miał kulę w płucu. Oto prawdziwy mężczyzna!

Prawdziwi bohaterowie to nie legendarne postacie z bajeczek dla grzecznych dzieci. Każdy w tej armii ma do odegrania kluczową rolę. Nigdy nie ustawajcie w wysiłku, nie osłabiajcie woli. Niech nikt nie myśli, że jego robota jest nieważna. Każdy ma do wykonania swoją robotę. I musi ją wykonać. Wszyscy jesteście ogniwami wielkiego łańcucha. Co by było, gdyby nagle każdy kierowca ciężarówki uznał, iż ma dość kul świstających nad głową, zżółkł z przerażenia i zjechał wprost do rowu. Taki tchórzliwy sukinsyn mógłby wtedy powiedzieć: „Do diabła z tym wszystkim, i tak nie będą mnie żałować, jestem tylko jednym z wielu tysięcy”. Ale gdyby każdy myślał w ten sposób, to gdzie u licha byśmy byli dziś? Jak wyglądałby nasz kraj, nasi najbliżsi, nasze domy, a nawet cały świat? Nie, do cholery. Amerykanie nie myślą w ten sposób. Każdy ma swoją robotę. Każdy służy wszystkim i większej całości. Każdy oddział i każda jednostka ma swoje miejsce w wielkim schemacie tej wojny. Ludzie od logistyki są potrzebni, by dostarczać nam broni. Dzięki nim możemy walczyć. Kwatermistrz jest ważny, bo dostarcza żywność i umundurowanie. Wszyscy pracujący przy kuchniach polowych mają do wykonania swoją robotę. Nawet ci, którzy tylko gotują wodę, abyśmy nie dostali sraczki.

Niech nikt nie myśli tylko o sobie. Niech zważa na walczącego obok kumpla. W tej armii nie chcemy żałosnych tchórzy. Powinno się ich wytępić, jak szczury. Bo jeśli nie, to po wojnie wrócą do domu i spłodzą jeszcze więcej podobnych ludzi. Odważni mężczyźni spłodzą więcej odważnych mężczyzn. Wybijmy cholernych tchórzy, a będziemy mieli naród ludzi odważnych. Dam przykład jednego z najodważniejszych żołnierzy jakich kiedykolwiek spotkałem. Było to podczas walk w Tunezji. Podczas zaciekłej wymiany ognia, gdy kule świstały nad głową, wojak ten siedział na słupie telegraficznym. Pytam go co u diabła tam robi w takiej chwili. „Naprawiam druty telegraficzne, generale” – krzyczy. „Czy to rozsądnie akurat teraz?”. Ten odpowiada: „Ma pan racje generale, ale te cholerne druty trzeba naprawić”. „Czy nie przeszkadzają ci samoloty ostrzeliwujące drogę?”. „Do diabła nie, generale, robotę trzeba wykonać”. Oto prawdziwy mężczyzna. Prawdziwy żołnierz. Ten człowiek zrobił wszystko, aby wypełnić swoje zadanie, mimo ogromnego prawdopodobieństwa, że zginie.

Szkoda, że nie widzieliście tych ciężarówek na drogach w Tunezji. Nasi wspaniali kierowcy dzień i noc turlali się po tych sakramenckich drogach. Bez żadnej przerwy, nie zbaczając z kursu, a przez cały czas nad głowami latały kule, wybuchały bomby. Cel osiągnęliśmy dzięki odwadze, z której od wieków słyną Amerykanie. Niektórzy z tych kierowców prowadzili bez przerwy ponad czterdzieści godzin. To nie byli ludzie bezpośrednio zaangażowani w walkę z oddziałów liniowych, lecz zwykli żołnierze wykonujący swoją robotę. I jak ją wykonali! Do diabła, wspaniale! Stanowili część jednej drużyny. Bez ich wysiłku, bez nich, przegralibyśmy bitwę. Gdy wszystkie ogniwa łańcucha trzymają się mocno, nikt i nic go nie rozerwie.

Pamiętajcie, nie wiecie, że tu jestem. Żadnych wzmianek o mnie w listach. Świat ma nie wiedzieć, co do cholery zdarzyło się ze mną. Nie dowodzę tą armią. Nie jestem nawet w Anglii. Niech pierwszymi skurwielami, którzy się o tym dowiedzą, będą cholerni ci Niemcy. Chcę zobaczyć, jak podrywają się na równe nogi, sikają ze strachu i skowyczą: „Jezu Chryste! To znowu ta cholerna 3. Armia i ten skurwysyn Patton” .
Rozpętamy tu piekło. Im szybciej uporamy się z tym kurewskim bajzlem, tym szybciej uda nam się także dokonać małego wypadu na Japońców i rozprawić się z tymi zasrańcami w ich jaskini. Zanim cała zasługa przypadnie w udziale chłopcom z piechoty morskiej.

Oczywiście, chcemy wrócić do domu. Pragniemy końca tej wojny. Najszybszym na to sposobem jest dorwanie tych drani, którzy ją rozpoczęli. Im szybciej im dokopiemy, tym szybciej wrócimy do kraju. Najprostsza doń droga wiedzie przez Berlin i Tokio. A gdy tylko zajmiemy Berlin, osobiście zastrzelę tego skurwysyna, tapeciarza, Hitlera. Tak jak zabija się żmiję.

Gdy człowiek cały dzień leży w okopie strzeleckim, to Niemcy w końcu go tam dopadną. Do diabła z tym. Moi ludzie nie będą kopać żadnych rowów czy dołów. Nie chcę, by się tym zajmowali. To tylko spowalnia tempo ofensywy. Bądźcie stale w natarciu. Nie ustawajcie. Nie dawajcie wrogowi czasu na sypanie szańców obronnych. Wygramy tę wojnę, ale tylko walcząc i pokazując Niemcom, że mamy więcej odwagi niż mają – lub kiedykolwiek będą mieli – oni sami. Nie tylko wystrzelamy tych sukinsynów co do jednego, lecz także wyprujemy z nich flaki, których użyjemy do smarowania gąsienic naszych czołgów. Wykończymy tych chujów i Hunów. Wszystkich. Wojna to kurewsko krwawy, morderczy biznes. Musimy zdążyć przelać ich krew, zanim oni przeleją naszą. Rozpruwajcie im brzuchy. Strzelajcie im w bebechy. Gdy kule będą świstać wszędzie dokoła, a ty ścierając z twarzy kurz nagle uświadomisz sobie, że to nie brud, lecz krew i wnętrzności człowieka, który kiedyś był twoim najlepszym przyjacielem, sam będziesz dobrze wiedział co zrobić.
Nie chcę żadnych meldunków w rodzaju: „Utrzymujemy nasze pozycje”. My niczego – do cholery – nie utrzymujemy. Niech robią to Niemcy. Cały czas walmy do przodu. Tylko ciągła pogoń za wrogiem. Chwyćmy go za jaja. Ściśnijmy mu je tak, że srać będzie z bólu. Nasz podstawowy plan operacyjny to przeć naprzód i naprzód. Cały czas, bez przerwy. Przejdziemy przez szkopów gładko, jak gówno przez gęś.
Od czasu do czasu pojawią się narzekania, ze za bardzo przykręcamy śruby naszym ludziom. Ale ja – do cholery – nie dbam o to. Wierzę w starą zdrową zasadę: odrobina potu pozwoli ocalić galon krwi. Im mocniej będziemy NACISKALI, tym więcej Niemców zabijemy. Im więcej ich zabijemy, tym mniej zginie naszych. Tak więc przykręcanie śruby oznacza mniej niepotrzebnych ofiar. Chcę byście wszyscy o tym pamiętali.

Po powrocie do domu z tej wojny będziecie mogli powiedzieć jedną wielką rzecz. Za dwadzieścia lat usiądziecie przy kominku z wnuczkiem na kolanach. A gdy zapyta: „Co robiłeś podczas wielkiej II wojny światowej?”, nie BĘDZIESZ musiał jąkać się w odpowiedzi i dukać coś w rodzaju: „No cóż, przerzucałem szuflą łajno w Luizjanie”. Nie, panowie, będziecie mogli spojrzeć mu prosto w oczy i powiedzieć: „Posłuchaj synku, twój dziadek służył we wspaniałej 3. Armii pod dowództwem tego cholernego skurwiela Georgie Pattona” .

gen. George Patton, przemówienie do żołnierzy 3. armii amerykańskiej, 5 czerwca 1944
A oto nasi przeciwnicy:
[youtube 51btGgBLOuw nolink]
------------------------- Boże chroń Jarosława Kaczyńskiego --------------------------

Podobne artykuły:

Opublikowane przez  w 28 sierpnia 2011. Umieszczone podNajnowsze,Polityka. Możesz śledzić wszystkie odpowiedzi do tego wpisu poprzezRSS 2.0. Możez zostawić odpowiedź lub trackback do tego wpisu

APPENDIX.

piątek, czerwca 27, 2014

MOrdercza NEOPRL * S z a n t a ż

III RP, czyli targowica targowicę targowicą pogania

Już po raz kolejny uchylony został rąbek targowickiej kuchni politycznej, w której postkomunistyczna elita władzy zmawia się przeciw Polsce i Polakom. I co? I nic! Odpowiedzią jest „pragmatyczne” objaśnienie, że „wszyscy” politycy, i to na całym świecie, tak o polityce rozmawiają. A Tuska i całego układu postkomunistycznej III RP należy bronić, bo przyjdzie Kaczyński z IV RP i „wrócą” czasy „stalinowskich metod” PiS!
Premier Donald Tusk ogłosił, że nagrania są narzędziem szantażu. Ale szantaż ma sens tylko wtedy, gdy szantażysta wie, że szantażowany spełni jego żądania. Dymisja Tuska oznaczałaby klęskę szantażu. Jednak Tusk nie chce złożyć dymisji, bo woli podlegać szantażowi. Dlaczego? Bo jako narzędzie komunistycznej Służby Bezpieczeństwa (peerelowskiej delegatury KGB) jest w tej sytuacji od dawna – od początku swojej działalności politycznej!
Donek w czapce niewidce
Tusk był chroniony przez SB tak troskliwie, że jedyne zatrzymanie, którego doświadczył, nastąpiło wtedy, gdy 22 lipca 1982 r. szedł na spotkanie ze mną. Zapewne nawet wtedy SB udawałaby, że go nie widzi, gdyby nie był w grupie kilku kolegów, więc pominięcie go byłoby zbyt dobitnym dowodem. Przypomnijmy – Tusk twierdzi, że już przed Sierpniem`80 kontaktował się z Wolnymi Związkami Zawodowymi (charakterystyczne, że tylko z TW „Bolkiem”) i Studenckim Komitetem Solidarności (jakoś nie zetknął się ani z moim bratem, który go zakładał, ani ze mną, choć ściśle z SKS współpracowałem). Później był działaczem NZS i współpracownikiem śp. Lecha Bądkowskiego przy redagowaniu „Samorządności”. Inaczej niż jego koledzy, nie został internowany i pomimo wieloletniej działalności w środowisku solidarnościowym – czego jestem świadkiem – SB nigdy nie zauważyła tej jego aktywności. Nie tylko nie założono mu Sprawy Operacyjnego  Rozpracowania, lecz nawet Sprawy Operacyjnego Sprawdzenia, co było żelazną rutyną w odniesieniu do każdego, kto przewinął się w tym środowisku. Wszystkowiedząca policja polityczna nie potrafiła zdjąć Donkowi czapki niewidki.
Jednak zaraz po Okrągłym Stole ta sama głucha i ślepa SB nagle wiedziała, że można pójść do Tuska jak w dym, bo on przyjmie worek pieniędzy na założenie partii politycznej. Jemu kupiono mieszkanie, a partii dano biuro w warszawskim Marriotcie. Inwestycja okazała się absolutnie trafiona – 4 czerwca 1992 r. Tusk należał do głównych organizatorów puczu na rzecz obalenia rządu Jana Olszewskiego, pierwszego rządu powołanego przez pierwszy demokratycznie wybrany sejm. Jaki był cel akcji? Obrona posowieckiej agentury jako narzędzia trwałej obecności Rosji w polskim życiu politycznym.
Jakie jest hasło szantażu? Polska, jako narzędzie dywersji rosyjskiej, ma blokować sankcje NATO i UE wobec Rosji (cały czas utrzymujemy otwartą granicę z Rosją od północy) oraz pomóc w energetycznym uzależnianiu Zachodu od surowców rosyjskich (w samej Polsce opóźnianie budowy gazoportu i eksploatacji gazu łupkowego). Jaka jest odpowiedź Tuska? Tylko ja i PO jesteśmy w stanie zagwarantować utrzymanie Polski w pozycji przedmiotu międzynarodowej gry politycznej, więc wszelkie siły sprzyjające Putinowi mają obowiązek mnie bronić, bo inaczej do władzy dojdzie Kaczyński i PiS i wprowadzą suwerenność („srenność”).
„Mamy dość tego gnoju”
Około roku temu poprosił mnie o spotkanie pewien bardzo sympatyczny przyjezdny, o którym wiedziałem, że jest specjalistą od tajnego nagrywania elity polskiego światka politycznego. Komplementując moją niezależność myślenia, zawiadomił mnie, że – wraz z grupą podobnych mu patriotów niemogących już dłużej znieść „tego gnoju”, w który układ postkomunistyczny wpędza Polskę – podjął działania na rzecz ujawnienia ich podłych knowań i w ogóle ich nędznej kondycji osobistej. Znając trochę afiliacje zawodowe mojego rozmówcy, odniosłem wrażenie, że proponuje mi się rolę podobną do tej, w której obsadzono mnie w styczniu 1990 r., gdy rzecznik Jaruzelskiego zameldował mi (w postawie na baczność i stukając obcasami), że ten gotów jest ustąpić z prezydentury. Wówczas dałem się nabrać i uczestniczyłem w intronizacji TW „Bolka”, ale po 23 latach byłem już trochę mądrzejszy i nie podjąłem propozycji. Nieco ponad miesiąc temu przyjezdny ponowił zaproszenie do Warszawy, ale ja znowu odmówiłem wejścia w sprawę (mówiłem o tym 18 czerwca w TV Republika, a wcześniej pisałem na Twitterze).
Nie chcę w niczym urazić mojego rozmówcy i nie twierdzę, że świadomie stał się narzędziem rosyjskich służb specjalnych, ale pozostaję w przekonaniu, że „źródłowym” organizatorem szokujących obecnie opinię publiczną nagrań jest rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa, dawniejsza KGB. Obecnie upewnia mnie w tym zachowanie premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego, którzy obaj, jako narzędzia SB i WSI, muszą już wiedzieć, kto i po co upublicznił rzeczone nagrania, a jednak dbając o swój interes polityczny, zachowują w tej sprawie całkowitą tajemnicę. W detalach ten interes nieco się u obu różni, ale całość pozostaje w zakresie „braterskiej” rywalizacji pomiędzy „małym” a „dużym” żyrandolem, czyli dawniejszymi SB i WSI.
Gdyby jednak komuś nie wystarczały podane przeze mnie przesłanki, to w tym szczególnym przypadku powołam się na Aleksandra Makowskiego, funkcjonariusza wielce zasłużonego we współpracy polskich i rosyjskich (sowieckich) służb specjalnych, który orzekł, iż dokonanie nagrań i ich upublicznienie to – cytuję z pamięci – „wspólne działanie zagraniczne i krajowe”. Podobną ocenę wyraził, też znający się na rzeczy, Andrzej Olechowski, który ostrzegł opozycję przed wykorzystywaniem afery, bo została zorganizowana przez zagranicę.

Kto w polityce rodzi się przez służby, ten przez służby ginie
Podczas swojej (bardzo odwleczonej) konferencji prasowej premier Tusk oświadczył, że wszystkie nagrania powinny zostać natychmiast ujawnione, bo niejawne mogą być narzędziem szantażu. Jest to twierdzenie prawdziwe, czego najlepszym dowodem jest nieujawnianie nagrań rozmów Tuska z Putinem np. w sprawie katastrofy smoleńskiej i oddania Rosjanom całkowitej kontroli nad śledztwem. Tam, gdzie chodzi o kompromitujące nagrania, najlepszą ochroną przed szantażem jest wyeliminowanie szantażowanych z życia politycznego. Zachowując szantaż w tajemnicy, Tusk musi mu ulegać, co krajowa opinia publiczna widzi, a zagranica wykorzystuje przeciw Polsce.
Tusk jednak używa tego twierdzenia w innym celu – jako uzasadnienia dla niewyciągania konsekwencji wobec ludzi skompromitowanych już upublicznionymi nagraniami. Oto minister Sienkiewicz i prezes Belka okazali się chamskimi spiskowcami przeciw porządkowi konstytucyjnemu i demokracji, a obaj pozostają na swoich stanowiskach. Mogą nadal szkodzić Polsce, bo już nie będą szantażowani? Ależ ci ludzie wystarczająco udowodnili, że sami w sobie stanowią kompromitację państwa polskiego (choć trzeba zauważyć, że Sienkiewicz powiedział, że to wie i odejdzie z polityki, a Belka z całą bezczelnością nadal chce szkodzić Polsce).
Gdyby zachowanie Tuska miało coś wspólnego z ochroną polskiego życia politycznego przed szantażem z zagranicy, to już dawno podjąłby działania na rzecz, na przykład, ujawnienia pełnej prawdy o rosyjskich agentach pseudonim „Kat”, „Minim” i „Olin”. A co robi premier spotykający się w Belwederze na naradach z Jaruzelskim? Pracuje nad koalicją rządową PO–SLD, jako sojuszem zaufanych ludzi SB z „zaufanymi ludźmi KGB”.
Nagrania za wiedzą i zgodą BND i CIA?
Jeżeli za nagraniami stoi wyłącznie KGB, to ostatecznie tylko pół biedy. Byłoby gorzej, gdyby przedmiotowa rola Polski była utrwalana za zgodą Niemiec i USA. Co do prowadzenia przez Angelę Merkel polityki fryderycjańskiej nie ma wątpliwości, a czy Ameryce zależy na upodmiotowieniu Polski? Wątpliwe – od czasów prezydenta Busha (seniora) instalującego Jaruzelskiego jako prezydenta III RP, nic się nie zmieniło. Po 25 latach Obama przyleciał do Warszawy, żeby podtrzymać ten układ. USA zahandlują Polską na pierwszym lepszym rogu, gdy tylko będą potrzebowały dealu z Rosją na Bliskim Wschodzie czy gdzie indziej. I tu leży tajemnica bezwarunkowego poparcia, jakiego Tuskowi udzielają wszelcy, mniej lub bardziej „zaprzyjaźnieni”,  dziennikarze. Nie trzeba brać dieńgów[ros. pieniędzy – przyp. red.] z ambasady przy Belwederskiej. Można brać „czyste” euro czy dolary w pobliskim pubie.
W takich to ćwiczeniach wykuwa się ta jedność wyrażana formułą „Tusku, musisz!”. Gdyby wierzyć Palikotowi, to dopiero teraz, dzięki nagraniom, Tusk stanie się dojrzałym politykiem – „tylko wtedy możesz dać sobie radę, gdy krew i sperma ciekły ci po twarzy”. Międzynarodowe sadomasochistyczne sex-party trwa, a więc wkrótce wróci zachwyt mediów i zagranicy.
Sienkiewicz – między Machiavellim a Maurerem
Minister Bartłomiej Sienkiewicz nie jest ani agentem rosyjskim, ani niemieckim czy amerykańskim, ani choćby „tylko” byłym TW SB. Choć Czempiński powiedział: „on jest ze służb”, to jest typowym przedstawicielem „patriotycznych realistów”, którzy wiedzą, że „państwo polskie praktycznie nie istnieje”, bo elity są nienaprawialnie sprzedajne, a społeczeństwo głupie i też skorumpowane. „Analityk”, który zniżył się do posługiwania Tuskowi jako superminister do specjalnych poruczeń, w swoim samouwielbieniu uważa ogół polskich polityków, aparatczyków i urzędników za bandę zsowietyzowanych popaprańców, których należy traktować z góry, tak jak porucznik Franciszek „Franz” Maurer oceniał cały świat. W ten sposób uczeń Machiavellego wszedł w skórę „psa” z SB. Przypadek tym bardziej dziwny, że o zastawionej na niego pułapce powinien wszystko wiedzieć z przykładu innego krakowskiego machiavellisty Jana Rokity. Tamten też wyobrażał sobie, że to on reżyseruje rzeczywistość, a okazał się być w swym zachwyceniu sobą tylko pijanym dzieckiem w po-esbeckiej mgle.
Pycha tych „stańczyków” była tak wielka, że wyobrazili sobie, że zniżając się do przyjęcia stanowisk państwowych, stają się treserami prostaczka z Gdańska. Pragnąc karier, wmawiali sobie, że fakt, iż Donald Tusk nie był agentem SB, jest ważniejszy od tego, że całą swoją karierę polityczną zrealizował jako narzędzie SB – krajowej sekcji KGB. Ta samobójcza pycha, połączona z ukrywaną (a więc tym groźniejszą) żądzą kariery, spowodowała, że Sienkiewicz dał się nabrać na inicjatywę „dealu” Tusk – Marek Belka, zapominając, że Tusk, jako posłuszne dziecko SB, mógł bez żadnego pośrednika zmawiać się z, według akt zarejestrowanym jako TW SB, „Belchem”, i jego adiutantem Sławomirem Cytryckim, według akt zarejestrowanym jako TW „Ritmo”. A przecież „analityk” wiedział, że Belka nie urodził się w NBP, bo „Belch” zaczynał jako sekretarz komitetu uczelnianego PZPR, by prosto z POP jeździć na staże w USA. Oprócz SB musiał zdobyć też zaufanie służb amerykańskich, bo w czasie wojny w Iraku zaangażowano go tam jako szefa koalicyjnej Rady Koordynacji Międzynarodowej (Belka wypiera się „Belcha”, więc będzie też twierdził, że nie miało to nic wspólnego z CIA). Po podboju Iraku podbił PRL-bis, zostając premierem pod „zaufanym człowiekiem KGB”, prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim.
Czy katastrofa Sienkiewicza nauczy czegoś naszych pragmatyków odrzucających „polską nienormalność”? Zapewne nie, tak samo jak katastrofa Rokity niczego nie nauczyła jego druha Sienkiewicza.
Zadania dla cyngli polskich i niemieckich
Opiekująca się Tuskiem prasa niemiecka w doskonalej harmonii z krajowymi „zaprzyjaźnionymi mediami” przekuwa służalczość Tuska i PO wobec Rosji w dowód rzekomej niezależności. Mniejsza o to, że „Sueddeutsche Zeitung” ubolewa, że beneficjentem afery jest PiS i to ma być bardzo źle. Szczytem obłudy jest twierdzenie, że „O wiele bardziej wybuchowe byłoby jednak, gdyby za sprawą stały rosyjskie tajne służby”. Cały krajowy i międzynarodowy układ polityczno-medialny, mający na celu utrzymanie Polski w stanie gwarantowanego przez Tuska–PO rozkładu, wskazując na KGB jako organizatora operacji, odwraca kota ogonem – oto nagrania mają być dowodem, że Tusk jest niezależny od KGB, a Kaczyński jest narzędziem w rękach Putina. Oczywiście cyngle niemieckie nie mają nic wspólnego z BND, tak samo jak nasze z ABW (i WSI), i nie wiedzą, że FSB (KGB) nie zamierza Tuska zniszczyć, tylko sprawić,, by przestał lawirować pomiędzy Zachodem a Rosją i przyjął do realizacji listę zadań dla polskiej polityki zagranicznej, szczególnie tych dywersyjnych wobec działań NATO w stosunku do Ukrainy. To kalka z operacji porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki – sowieccy agencji Jaruzelski i Kiszczak byli przedstawiani jako ofiary wymierzonej w nich operacji KGB. Teraz też cały personel Układu zaprzężony został do tłumaczenia, że w odpowiedzi na nagrania – warto zauważyć, że nie ma na nich Donka, który przecież wcale nie jest milczkiem – trzeba stanąć murem za Tuskiem, bo „radzieccy” chcą go obalić, żeby... zainstalować Kaczyńskiego!
Chodzi o to, żeby unieważnić fakt, że Tusk od początku swojego premierowania (a nawet już jako opozycjonista wobec rządu PiS) wysługiwał się Rosji, czego dobitnym dowodem była dywersja wobec aprobowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego planu „tarczy antyrakietowej”. Tusk nie zawahał się wykonać poleceń Putina nawet po katastrofie smoleńskiej. Uronił łzę nad trupami i pełnił swą służbę na rzecz Rosji z zaangażowaniem tym większym, że śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego była dowodem, że wszelki opór jest indywidualnie niebezpieczny, a geopolitycznie beznadziejny.
To wysługiwanie się było i jest aktywnie wspierane przez Niemcy, dążące do uprzedmiotowienia pozycji Polski, dzięki czemu Tusk stał się pupilem władz i mediów niemieckich w takim samym stopniu, w jakim z nienawiścią traktowano broniących polskiej racji stanu Lecha i Jarosława Kaczyńskich. To wysługiwanie się było też życzliwie przyjmowane przez Stany Zjednoczone, które wprowadziły wobec Rosji politykę „resetu” i odrzucanie przez polski rząd polskich interesów było im wówczas całkowicie na rękę. Służba dwóm panom stała się dla Tuska trudniejsza, gdy w niespodziewanym świetle Majdanu pomiatanie dobrem państwa i społeczeństwa polskiego stało się zbyt widoczne i zaczęło zagrażać trwaniu Układu.
Miraż możliwości ucieczki z Polski do kariery w UE znęcił go tak skutecznie, że zapomniał, iż nie jest nikim więcej niż tylko narzędziem służb, i wykonał parę gestów mających dowodzić jego względnej niezależności od Kremla. W ten sposób doszło do pojawienia się trudności w ujeżdżaniu Tuska przez Putina i trzeba było, jak w 1981 r., wysłać „list od przyjaciół radzieckich do towarzyszy polskich”. Tusk pismo paniał i ogłosił, że złożenie dymisji byłoby uleganiem szantażystom. KGB nie zdekonspirowała Tuska jako kukły służb, jako organizatora korupcji indywidualnej i partyjnej, jako polityka gardzącego Polską i Polakami, nie wymierzono mu ciosu w twarz, lecz tylko szarpnięto dywanem pod nogami. To znaczy, że Kreml nadal ma zaufanie do „polskich towarzyszy z PO” i pomoże im przetrwać. Nawet niech powołają się na KGB jako autora nagrań. KGB i Rosja takie gry wytrzymają, a Tusk przyjdzie i pocałuje swoich nadzorców w… rękę. W odwodzie czeka, stojąc w pozycji ruki pa szwam, zaufany człowiek WSI z „kamienicy resortowej”, drugi zwycięzca spod Smoleńska 10.04.2010. Żądania KGB muszą zostać spełnione. A co z aferą? Da się po mordzie kelnerowi!
Wyimek
Na nagraniu możemy posłuchać, jak „analityk” z antykomunistycznego WiP,  niczym pierwszy lepszy wsiowy głupek, popisuje się swoimi błyskotliwymi ocenami sytuacji na Bliskim Wschodzie, nie zważając na to, że mówi do funkcjonariuszy układu postkomunistycznego zbudowanego pod nadzorem KGB. Gdy Belka mówi do Sienkiewicza: „suwerenność – srenność”, ten, z fantazją marszałka Rzewuskiego, podwija pawi ogon polskiego patrioty i głębiej brnie w swoje „ChaDeKaKa”.
Gazeta Polska 24 czerwca 2014 r. (Napisane 20 czerwca 2014 r.)
Krzysztof Wyszkowski












APPENDIX.
Wojciech Sumliński,  czerwiec 2014
Jądro ZŁA znajduje się w Pałacu Prezydenckim

środa, czerwca 25, 2014

W polenprovinz socjudEU

Polskie dzieci gwałcą inne dzieci! Statystyki grozy!

     
9-latek zgwałcony przez pacjenta szpitala psychiatrycznego

W szkołach dochodzi do coraz większej liczby gwałtów
Prze­ra­ża­ją­ce dane po­li­cyj­ne. W pol­skich pod­sta­wów­kach i gim­na­zjach zgwał­co­no w ze­szłym roku 74 dzie­ci czyli o 60 wię­cej niż rok temu!
O wstrzą­sa­ją­cych da­nych z Ko­men­dy Głów­nej Po­li­cji pisze "Rzecz­po­spo­li­ta". Ga­ze­ta alar­mu­je, że w pol­skich szko­łach coraz czę­ściej do­cho­dzi do praw­dzi­wych dra­ma­tów. W ze­szłym roku zgwał­co­no tam bo­wiem aż 74 dzie­ci co jest bar­dzo dużym wzro­stem bio­rąc pod uwagę, że to o 60 wię­cej niż rok temu. Licz­by są o tyle wy­mow­ne, że są to dane o prze­stęp­stwach stwier­dzo­nych czyli ta­kich, na po­peł­nie­nie któ­rych są do­wo­dy, a spra­wy tra­fi­ły do sądu. Spraw­ca­mi są star­si ucznio­wie albo pe­do­fi­le, któ­rzy za­kra­da­ją się na teren szko­ły.
Eks­per­ci twier­dzą, że wzrost prze­stęp­czo­ści w szko­łach to efekt li­be­ral­nej po­li­ty­ki wy­cho­waw­czej Mi­ni­ster­stwa Edu­ka­cji Na­ro­do­wej. W szko­łach po pro­stu nie ma dys­cy­pli­ny. – Już sama zmia­na nazwy pro­gra­mu "Zero to­le­ran­cji dla prze­mo­cy w szko­le" na "Bez­piecz­na i przy­ja­zna szko­ła" mówi o tym jaką fi­lo­zo­fię utrzy­ma­nia szkol­nej dys­cy­pli­ny przy­ję­to - mówi ga­ze­cie Sła­wo­mir Kło­sow­ski, wi­ce­mi­ni­ster edu­ka­cji w rzą­dzie PiS. Twier­dzi on, że po doj­ściu PO do wła­dzy na­stą­pi­ło roz­luź­nie­nie dys­cy­pli­ny w szko­łach co wy­ko­rzy­stu­ja mło­do­cia­ni prze­stęp­cy. 
 

sobota, czerwca 21, 2014

Ostatnia doba przed 10-IV-2010 etc

Wspominanie delegacji Tu-154. Ostatnie chwile, godziny, dni

Tekst niniejszy liczy blisko osiemnaście tysięcy znaków, czyli 10 stron znormalizowanego maszynopisu. Proponuję zatem zrobić sobie herbatę , lub zostawić tekst na luźniejszy czas wieczorem. Aczkolwiek tekst, sądzę, czyta się dość łatwo (choć z drugiej strony wszystko co dotyczy tematyki „smoleńskiej” nie jest łatwe ani przyjemne) to jednak nie warto tego robić w ten sposób aby przelecieć tekst. Nie da się go przeczytać w ten sposób, poza tym wiele rzeczy umknie także i dlatego że jego istota w znacznej części zawiera się w formie. Tekst zaś traktuje o bardzo istotnych aspektach tragedii „smoleńskiej” do niedawna prawie nie podnoszonych.
 
Jest tak, że jeśli umrze jakaś osoba wspominamy w sposób szczególny jej ostatnie godziny, dni. Robią to osoby bliskie i dalsze. Mówi ktoś na przykład: „Przedwczoraj z nią rozmawiałem!” mając na myśli zaskoczenie wobec niespodziewanej śmierci. Niespodziewanej, ale naturalnej śmierci w wyniku utajonej choroby, bądź jej nawrotu. Tak jest w przypadku osoby prywatnej, szarego człowieka z sąsiedztwa.
 
Podobnie wspominamy jeśli śmierć jest tragiczna, aczkolwiek będąca oczywistym wypadkiem na przykład kilkorga dziewiętnastolatków wracających samochodem z dyskoteki z miasteczka do swojej wioski, jadących z szybkością 170 h i uderzających w drzewo.
 
W tych powyższych przypadkach znajdzie się na pewno wiele wspomnień w gronie najbliższych osób. Będą bliższe i dalsze, ale nie zabraknie wspomnień z ostatnich godzin, z ostatnich dni.
 
Jeszcze większa uwaga będzie zwrócona na relacje świadków widzących ostatni raz daną osobę jeśli poniesie ona śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. Zwrócona przez policję i innych śledczych, o ile oczywiście nie ulega żadnym sugestiom, naciskom, poleceniom, co zakładamy ad hoc, aczkolwiek wiemy że nie zawsze tak bywa. Wtedy badane jest dokładnie kto ostatni widział denata, z kim się ten widywał przez ostatnie godziny, szczególnie ostatnią dobę. Co denat robił przez ostatni czas. Jest też takie żelazne określenie „48 godzin” – czyli dwie ostatnie doby szczególnie ważne. Słyszymy często, ostatnie dwa dni. Gdy potrzeba cofamy się bardziej wstecz, gdy o danej osobie nie mamy żadnych informacji. Więc po tych żelaznych 48 godzinach przede wszystkim dzień trzeci i gdy trzeba następne.
 
Jeśli ktoś uważa że ma zbyt małe pojęcie o pracy policji w tego typu przypadkach biorąc pod uwagę tzw. real z łatwością przypomni sobie oglądane filmy i seriale kryminalne, w których to nie raz mógł zobaczyć, a także programy typu „997”.
 
W przypadku osób publicznych przekładnia zainteresowania zwykłych zjadaczy chleba związana jest z mediami. Ponieważ (rzecz oczywista) społeczeństwo znające osobę publiczną z mediów gdy żyła tylko za pomocą nich może dowiadywać się czegoś o niej po śmierci.
 
A więc najprostsze działanie mediów jest takie: Im większe jest zapotrzebowanie społeczne tym więcej przekazuje społeczeństwu informacji o nieżyjącej osobie. Z naturalnych przyczyn biorą górę informacje z ostatnich godzin, ostatnich dni. Dla mediów z kilku powodów: najlepiej pamiętają je świadkowie kontaktujący się z nieżyjącym/ą w ostatnich chwilach, godzinach przed śmiercią, ostatnim dniu, dodatkowo najbardziej przeżywają te godziny, ostatnie dni, więc media mają szczególnie wzruszający materiał, autentyczny, świeży, a jak wiemy taki materiał zwiększa oglądalność, więc o taki materiał choćby z powodów merkantylnych im chodzi. Ponadto świadkowie pamiętają na świeżo ważne rzeczy, lub choćby atrakcyjne medialnie szczegóły, które można podać w sposób skondensowany i wyrazisty.
 
Ilość i intensywność takich przekazów medialnych zależy od atrakcyjności nieżyjącej osoby dla odbiorców mediów. Jeśli jest bardzo duża oczywiście materiałów będzie dużo.
 
Mamy też sytuacje wyjątkowe gdy telewizje w przypadku śmierci jakiejś wyjątkowo ważnej osoby dla państwa zmieniają nawet ramówkę.
 
Tak bywa zwłaszcza w wypadku szczególnie poruszającej zbiorowej śmierci, tragedii. Znamy taki przypadek z 11 września 2001 gdy nie tylko amerykańskie, ale telewizje całego świata zmieniały swoją ramówkę, bądź poświęcały tylko temu prawie czas kanały informacyjne.
 
W naszej smoleńskiej tragedii (jak wiadomo uznaną za wyjątkową w dziejach świata nie tylko przez nasz sejm, ale i odległe państwa ustanawiające na przykład jak Brazylia bezprecedensową w przypadku obcego państwa trzydniową żałobę) postacią na której skupiła się główna uwaga Polaków był śp. prezydent Lech Kaczyński. Uwaga była, stała się, jak też wiemy wyjątkowa i zaowocowała hołdem setek tysięcy zmierzających do pałacu prezydenckiego. Różnego rodzaju media szukały nieemitowanych zwłaszcza materiałów z Lechem Kaczyńskim i ogólnie z para prezydencką, a prasa i wydawnictwa przygotowywały albumy.
 
Ponieważ znamienitych osób które zginęły było wiele i mogło w przypadku którejś dojść do prezentowania śladowej informacji o niej i byłoby to czymś naturalnym (choć swoją droga można było się spodziewać o każdej filmu dokumentalnego, lub przynajmniej dłuższego reportażu) skupmy się na prezydencie.
 
Było oczywistym że zostanie pokazany przede wszystkim (tu w kontekście całej delegacji) odlot Tupolewa z lotniska na Okęciu połączony z wsiadaniem delegacji do samolotu. Najbardziej medialnie nośne są ostatnie chwile człowieka, które udaje się pokazać (zwłaszcza gdy wsiada do samolotu, który ulega katastrofie).
 
I telewizje (a przynajmniej tvp bo inne oglądałem wyrywkowo) spełniały to oczekiwanie...choć nie do końca.
 
No właśnie jak pokazywały ostatnie chwile delegacji w tym przede wszystkim prezydenta? Pokazywały, trzeba stwierdzić, nie raz, pokazywały jako powtarzającą się migawkę wchodzenie prezydenta po schodkach do wnętrza Tupolewa. Krótki był to fragment i tylko na schodkach. Prezentowany w czerni i bieli przeniknięty nastrojową muzyką. O ile pamiętam prezydent zatrzymuje się przed włazem i macha ręką. Macha ręką do stojących na lotnisku odprowadzających, żegnających. Symboliczna wymowa była taka (i taka też była intencja pokazujących i nasza w odbiorze) iż to ostatni gest prezydenta skierowany do Polaków.
 
I ja i wielu na pewno czuło pewien niedosyt. Ale czyż można było się nad tym zastanawiać dlaczego widzimy tylko prezydenta i tylko na krótkim fragmencie puszczanym w kółko, jakby nie było więcej materiału? Niejeden był zdziwiony trochę, ale zdziwienie przytłumiały emocje i żałoba i nie pozwalały mu się rozwinąć.
 
Jeśli bowiem telewizja czy też serwis prasowy prezydenta (wtedy nie wiedzieliśmy że serwisu prasowego prezydenta nie było ani na Okęciu, ani w Smoleńsku) która nakręciła ten film, ten krótki fragment, tyle nam pokazała to uznaliśmy że tyle zostało nakręcone. Po prostu takie robocze sfilmowanie archiwizujące. To czy rzeczywiście tylko tyle materiału się kręci z wylotu głowy państwa za granicę nie mówiąc o wyjątkowości delegacji nie zastanawialiśmy się. Być może zastanowiły się nad tym osoby zawodowo filmowaniem się zajmujące, ale nam nie powiedziały. Wydawało się też nam intuicyjnie że jest to prezydent na trapie z innej wizyty. Zaś pokazany dlatego że chodziło o symbol. Wszak prezydent wchodzący po schodkach trapu wygląda tak samo niezależnie od tego czy jest to wylot sfilmowany w dniu 10 kwietnia 2010, czy na przykład udający się z wizytą w podróż zagraniczną kilka miesięcy wcześniej. A dlaczego by nie miano pokazać prezydenta na trapie z 10 kwietnia, a pokazywać z innego czasu? Nad tym się nie zastanawialiśmy. Czy była do tego głowa? To tak jakby zastanawiać się na pogrzebie dlaczego odcień lakieru trumny jest taki a nie inny, albo dlaczego gospodyni (która znamy) robiąc stypę w domu wyciągnęła nie ten serwis obiadowy, którego się spodziewaliśmy, tylko inny.
 
W takim więc wspominaniu szczególnie cenne były osoby, których oczom były znane ostatnie chwile prezydenta i delegacji. Ostatnie znane ludzkim oczom, bo wiedzieliśmy że prezydent i delegacja mieli przed sobą .. (no właśnie, bo dokładnie nie wiedzieliśmy ile) jeszcze godzinę, półtorej, dwie godziny życia? W każdym razie tyle ile się leci do Smoleńska. Zresztą nad tym się nie zastanawialiśmy jak i nad standardami związanymi z podróżą samolotem. Oczywiście można by się spodziewać sytuacji, w której spiker pokazuje odrywający się od pasa startowego samolot i mówi że pasażerom zostało (na przykład) około 85 minut życia, bo na podobną rzecz każdy kiedyś tam w kinie, w telewizji, w radio się natknął, ale przecież nie musiało tak być. Poza tym brzmiałoby to może: pretensjonalnie? (o ile w tej sytuacji byłoby to odpowiednie słowo).
 
Można by się więc spodziewać jakiejś sytuacji w której medialnie dłużej pobędziemy na lotnisku Okęcie i będziemy widzami ostatnich chwil Głównego Pasażera i innych pasażerów na polskiej ziemi. A także rekonstrukcji takiego pożegnania jeśliby nakręcony materiał byłby znikomy (bo jak wyżej nie wiedzieliśmy ile... etc.).
 
Wróćmy do prezydenta na schodkach trapu. Mieliśmy pierwszego świadka Polaka Sławomira Wiśniewskiego na miejscu tragedii montażystę i przypadkowego kamerzystę katastrofy. Analogicznie takim podobnym świadkiem byłby kamerzysta filmujący prezydenta na schodkach trapu. Choć tu rzecz jasna nie tak unikalnym bo prezydent przecież odwracając się i pozdrawiając ręką nie pozdrawia tylko kamerzysty. Pozdrawia delegację, która stoi na lotnisku. Mógł więc kamerzysta ze wzruszeniem przed kamerami opowiadać jak to ostatni filmował śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego (i resztę delegacji chyba...). No ale póki co tylko prezydent z delegacji by wystarczał. Jednak tego sentymentalnego świadka (bo nie dowodowego jak Sławomir Wiśniewski) zlekceważono. (Ba, nie znamy nawet jego nazwiska.) A takich wspomnień sentymentalnych (choć nie z ostatnich chwil, godzin, poprzedniego dnia na polskiej ziemi) było dość dużo.
 
Telewizje jak wiadomo pokazują zwykle materiał obrobiony, ale czynią wyjątki gdy materiału filmowego jest mało, lub gdy jest wyjątkowy. Trudno przypuszczać by jakiś kamerzysta filmujący w ramach swego zawodu ( czyli jak to się mówi inaczej –profesjonalny) odlot prezydenta skręcił go tylko na schodkach trapu i do tego na ich fragmencie. No, ale tym razem nie poznaliśmy pozostałych fragmentów filmu z tak cennych dla zbiorowej pamięci ostatnich chwil prezydenta na polskiej ziemi. Każdy skrawek takiego filmu był cenny i pożądany.
 
Skoro już wiemy że prezydent machał ręką nie tylko, a nawet przede wszystkim nie do kamerzysty to odważymy się zadać niedyskretne pytanie do kogo machał? (choć wiemy że symbolicznie do nas) Musiał ktoś być jeszcze na tym lotnisku.
 
Czy przypominają sobie państwo rozmowy z osobami odprowadzającymi prezydenta a znajdującymi się na lotnisku emitowane w TVP, TVP info i innych mediach. Emitowane zaraz po katastrofie i w pierwszych dniach? Nikt sobie nie przypomni (chociaż kto wie, czasami tak bywa że im dalej w czas tym więcej świadków) bo ich nie było.
 
Ostatnie spojrzenie prezydenta skierowane w stronę konkretnej grupy ludzi, a my je lekceważymy. Być to mogło?
 
Zachowania mediów w tym kontekście nie będziemy rozgryzać bo niezrozumiałe. Ale czy w dzisiejszym świecie ludzie będący w centrum wydarzeń muszą koniecznie czekać aż jakieś łaskawe media podejdą do nich, zwłaszcza gdy są depozytariuszami ostatnich chwil głowy państwa? Na pewno nie. Zawsze jakieś media przyjdą do nich. A nawet gdyby (ale tego w pierwszych dniach po katastrofie nie widzieliśmy) stosowały klucz polityczny to przecież są TV Trwam, Radio Maryja, Nasz Dziennik, jest jeszcze internet gdzie można choćby na gorąco zamieścić dokładne wspomnienie ostatnich chwil, dwóch trzech dni, ich służbowych części spędzonych u boku prezydenta. Odprowadzający delegację do których Lech Kaczyński machał ręką mieliby więc gdzie zaprezentować swoje wspomnienia z lotniska, gdyby uchowaj Boże ( a czego jak wiemy nie było w pierwszych dniach) nastąpił jakiś medialny bojkot pamięci prezydenta.
 
Dziwnym trafem nie zaprezentowano nam w owym czasie składu delegacji odprowadzającej prezydenta,ale w natłoku wrażeń to nam umknęło. Mogło też umknąć telewizjom, choć z drugiej strony musiały trzymać rękę na pulsie zapełniając swój czas antenowy wieloma rozmowami ze znającymi różnych członków delegacji. Tak mi się przy tej okazji wydaje że nie było żadnych, lub prawie żadnych generałów wspominających swoich kolegów. No, ale może tylko mi się tak wydaje.
 
Tak więc chętnym uchem łowiliśmy wspomnienia o różnych znamienitych osobach naszego państwa, ale wspomnień odprowadzających ( co jak się pisze przeoczyliśmy) nie zaznaliśmy.
 
No dobrze, a jaki jest ten skład delegacji odprowadzającej prezydenta, generałów, parlamentarzystów, innych na lotnisko? Skoro media się nim z nami nie podzieliły to zapytajmy najważniejszą osobę związaną z prezydentem po śmierci ministra Stasiaka, ministra Sasina.
 
Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M z 10.IV.2010 r. z dnia
22-09-2010 na które został zaproszony minister Sasin.
 
Poseł Zbigniew Kozak zadaje następujące pytania:
Panie ministrze, ja mam trzy pytania.
Pierwsze, to jest, kto odprowadzał pana prezydenta na lotnisko?
..................................
cały tekst był pisany pisany jednakową czcionką i takie było zamierzenie
........................................................................
Drugie, kto widział wylot samolotu z pasażerami, czy to jest jakoś utrwalone? No i trzecie, czy jakieś służby, nie wiem, SKW śledziły w ogóle lot tego samolotu? I kto odpowiadał za bezpieczeństwo tego lotu i czy są na to jakieś dokumenty? Dziękuję bardzo.
 
Wszystkie trzy pytania są ciekawe i istotne, ale zapoznając się z trzema pominiemy na razie w rozważaniach ostanie, a mając na uwadze to o co pytaliśmy także czyli o filmowanie odlotu pana prezydenta skupimy się na tym które chcieliśmy zadać ministrowi Sasinowi, czyli kto odprowadzał prezydenta na lotnisko. Nim jednak do tego przejdziemy pragnę zwrócić uwagę na to że nie tylko my, zwykli zjadacze chleba nie wiedzieliśmy zaraz po tragedii kto odprowadzał naszego prezydenta i resztę delegacji. Nie wiedział tego także poseł Zbigniew Kozak. Ha, nie tylko nie wiedział zaraz po 10 kwietnia, ale nie wiedział do 22-09-2010 czyli przez pół roku po tragedii. Dodatkowo poseł był (jest) szczególnie zainteresowany sprawą tragedii smoleńskiej jako członek zespołu parlamentarnego i jako członek PiS. My zapoznając się z zeznaniem pana Sasina mamy cokolwiek gorszą możliwość, bo zdaje się nagranie dźwiękowe, jak stenogram były dostępne na stronie internetowej Parlamentarnego znacznie, znacznie później.
 
Pół roku później i unikalna i elitarna wiedza, która objawić ma minister Sasin. Ale oddajmy już głos panu ministrowi aby odpowiedział posłowi Kozakowi:
 
 
Na wszystkie pytania uczciwie powinienem powiedzieć, nie wiem.
 
?????????
 
Jest taka sytuacja. Minister Sasin zastępca szefa kancelarii prezydenta po śmierci ministra Stasiaka główna osoba obozu prezydenckiego pół roku po 10 kwietnia nie wie kto odprowadzał prezydenta. Można by tę sytuację zrozumieć (choć na pewno byłoby to bardzo nieładnie) gdyby minister Sasin wycofał się z życia politycznego, wycofał z uczestniczenia w podtrzymywaniu pamięci, wyjechał na Bermudy, lub do Mandżurii by tam w zaciszu spędzać czas. Można by to zrozumieć. Ale minister Sasin nie wycofał się. Jest głównym oficjalnym depozytariuszem pamięci prezydenta biorąc pod uwagę urząd. Przewodzi Centrum im. Lecha Kaczyńskiego . Jest obecny. Opowiada o prezydencie. Nadto jak by się wydawać mogło jest przecież szczególnie związany emocjonalnie. Czyż nie on płakał najbardziej ze wszystkich oficjeli w czasie pamiętnej mszy na placu Piłsudskiego? Jeśli więc „żyje prezydentem” czyż w gronie przyjaciół z byłej kancelarii prezydenta nie powspominałby ostatnich znanych chwil prezydenta, czyli na lotnisku gdzie delegacja wiernych druhów z kancelarii prezydenta odprowadzała go, a może i wcześniej jeszcze niż na lotnisku na przykład, w czasie jazdy na lotnisko gdzie wierni druhowie prezydenta z nim rozmawiali, a nikt nie spodziewał jaka tragedia się wydarzy, tak straszna do tego tak mistyczna gdyż wszyscy ważni Polacy (oprócz rządu) chcieli oddać hołd tam w Katyniu naszym zamordowanym bestialsko oficerom. I Katyń zabrał kolejne ofiary. Fatum. I jeszcze wcześniej gdy prezydent opuszczał wraz ze swymi wiernymi druhami Pałac Prezydencki, i tuż przed opuszczeniem. Ostatnie rozmowy, gesty, słowa prezydenta.
 
Jakże cenne dla Polaków są (zwłaszcza były w okresie żałoby) te ostatnie wspomnienia. Ostatnia droga prezydenta z pałacu na lotnisko. A tymczasem pan minister Sasin nie zapytał? Nie pogawędził z kolegami, którzy odprowadzali głowę państwa? Nie chciał wiedzieć przez pół roku kto z jego kolegów, a wiernych druhów prezydenta widział go ostatni? Pojąc nie sposób. Nadto jeszcze pan minister Sasin spodziewał się że zapytają go o to dziennikarze i prawicowi i lewicowi, prawda? Zapytają zaraz po katastrofalnym rozbiciu się samolotu. Więc szybko nadrobiłby tę wiedzę, którą prosto zdobyć, bo przecież od życzliwych kolegów z kancelarii, braci w nieszczęściu, więc nie od jakichś nie lubiących prezydenta panów, tylko od swoich. Ba, można sobie wyobrazić wręcz że takie rozmowy pojawiają się bez jakiejkolwiek zachęty ze strony ministra Stasina, w czasie wspólnego spotkania, bez jednego słowa zachęty z jego strony koledzy, a wierni druhowie prezydenta, wspominają, wspominają.
 
Minister Sasin nie wiedział przez pół roku kto odprowadzał pana prezydenta na lotnisko.
 
Minister Sasin nie wiedział przez pół roku kto widział wylot samolotu i czy to było jakoś utrwalone.
 
Minister Sasin nie chciał zapoznać się z materiałami filmowymi, bądź zdjęciami które miały uwiecznić ostatnie chwile ukochanego prezydenta? Nie do uwierzenia. Co się stało proszę państwa!? Nie wiem wprost jakie pytania tu jeszcze zadawać, w tym odnośnie wiernych druhów prezydenta. No, po prostu nie wiem. Odnośnie wiernych druhów bo choć minister Sasin nie wiedział i się nie dowiedział to inni wierni druhowie z kancelarii prezydenta wiedzieli, ci którzy odprowadzali. Bo chyba wiedzieli skoro odprowadzali? A może odprowadzając nie... bo ja nic już nie rozumiem. Chyba że tunelowanie poznawcze. W tunelu przysypany kamieniami i tylko pragnie by krew wypłynęła na wierzch i wskazała miejsce zbrodni. Tunelowania pojedyncze, tunelowania zbiorowe.
 
Ale, ale zapomnielibyśmy zapytać jak minister Sasin tłumaczy swoją niewiedzę dotyczącą tego kto odprowadzał prezydenta. No bo przecież tłumaczy. I rzeczywiście tłumaczy. Bingo. Przede wszystkim z tego powodu, że ja od dwóch dni przed tym wylotem tragicznym już znajdowałem się, byłem w podróży prawda i wtedy znajdowałem się już w Smoleńsku.
No to już wiemy.. chociaż.. nie, nie wiemy dlaczego od dwóch dni w podróży (prawda) skoro do Smoleńska leci się 62 minuty. Z innych informacji nie wynika i minister Sasin raźno nie stwierdza że jechał pociągiem: był w innych wypowiedziach i samochód i samolot (jaki?) ponadto w tym zeznaniu równocześnie od dwóch dni jest w podróży i równocześnie znajdował się w Smoleńsku. Jak pisał prozaik i filozof Borghes: „Czas jest naszym największym i najbardziej trwożliwym problemem”.
 
Uzupełnijmy całość tej wypowiedzi: W związku z czym, ani nie jestem w stanie powiedzieć, czy ktoś pana prezydenta odprowadzał. Było w zwyczaju takim, że przy wylotach prezydenta ktoś z ministrów czy doradców prezydenta żegnał prezydenta na lotnisku, w tym sensie, że, ja szczerze przyznam się, że nie wiem czy ktoś wtedy żegnał jakby. (podkreśl. CP)     W tym wszystkim, co się potem działo, ten szczegół mi umknął. Czy...
Przewodniczący Antoni Macierewicz:
Ja myślę, że minister Duda był ....?
Minister Jacek Sasin:
Nie wiem tego, właśnie tego nie wiem. (Cóż za pech tego właśnie nie wie.)
Szczerze mówiąc, jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby nawet to ustalić. (Ale jest za to szczery)
Ale, bo też nie wydawało mi się, że to rzeczywiście jakąś sprawę szczególnie ważną, no bo jakby(ulubione jakby słowoministra Sasina – widać znajomośćFaulknera) nie widziałem tutaj też żadnej tajemnicy w tym wylocie. Wydawało mi się, że tutaj nie było żadnej takiej sytuacji, które mogły mieć jakiś wpływ na to, co się potem stało.
Wzruszy nas też taki fragment wypowiedzi ministra Sasina, wiernego druha prezydenta : No nie posiadam takiej wiedzy po prostu. Nie mam takiej wiedzy, nie mam takiej wiedzy. (To odnośnie monitoringu lotu przez polskie służby). Ale pan minister Sasin jakby krzyczy. Nie ma tu wykrzykników, ale czyż możemy wątpić że przeżywa gdy trzykrotnie upewnia nas że nie ma takiej wiedzy. Liczba to znamienna bo wiemy że nim trzykrotnie kur zapiał.. A minister Sasin bardzo nas upewnia bo bardzo kochał pana prezydenta.
 
I aż dopiero potem pan T. Szczegielniak z kancelarii prezydenta podzielił się z nami ostatnimi chwilami prezydenta na polskiej ziemi, choć jakby nie do końca bo jakby (by użyć ulubionego wspomnieniowego słowa ministra Sasina) przyjechał wszedł na taras widokowy (który był w remoncie) popatrzył i odjechał więc jakby nie wiemy kto odprowadzał pana prezydenta, był z nim w drodze od pałacu prezydenckiego.
 
I jeszcze dłużej czekamy na trzeciego druha pana prezydenta Andrzeja Klarkowskiego, który w lutym (nieco wężej) i w marcu (nieco szczegółowiej) dzieli się z nami ostatnim i unikalnym bo bliskim i dokładnym widokiem nie tylko prezydenta, ale.. całej delegacji! Wyobrażacie sobie Państwo! Całą delegację widział! Zuch! Gieroj! Niemal rok czasu trzymał te skarby dla siebie! Przypominają się postacie z literatury, będące projekcją wyrafinowanej potrzeby autora, smakosze chowający skarby bogatych wspomnień tylko dla siebie, aby w samotności je trawić jak bohater „Pachnidła” zapachy.
 
Tak to wygląda w skrócie dostępna historia dotycząca niektórych wspomnień o panu prezydencie i delegacji z ostatnich chwil pasażerów feralnego lotu Tu154 M o numerze bocznym 101 na polskiej ziemi.
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
na temat głównego świadka na Okęciu
 
http://cyprianpolak.salon24.pl/291829,odlot-delegacji-z-okecia-i-andrzej-klarkowski