Magdalena Ziętek-Wielomska:
- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"
Władysław BUŁHAK
WOKÓŁ MISJI JÓZEFA H. RETINGERA DO KRAJU, KWIECIEŃ-LIPIEC 1944 R.
Warszawska misja Józefa Hieronima Retingera z wiosny 1944 r. od lat pozostaje tematem wywołującym spory świadków historii, jej badaczy i miłośników. Odnosi się to do zarówno do jej genezy, politycznej treści, jak i wreszcie do bulwersujących informacji o próbach likwidacji Retingera przez kontrwywiad AK. Ciągle jednak pozostają wątki w istocie niezbadane. Jak choćby: rzeczywisty stosunek Brytyjczyków do tej misji czy kwestia jej prawdopodobnego związku ze znanymi mordami politycznymi na grupie funkcjonariuszy Biura Informacji i Propagandy KG AK (BIP) na czele z Jerzym Makowieckim i Ludwikiem Widerszalem.
Już w 1967 r. wielu ważnych aspektów tej sprawy, w tym kilku bardzo drażliwych, dotknął Zbigniew S. Siemaszko na łamach "Zeszytów Historycznych". O tym, że trafił w samo sedno, mimo poważnych luk w dostępnych wówczas materiałach źródłowych, świadczy choćby reakcja byłego szefa Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza płk. Michała Protasewicza "Rawy". Inni autorzy, m.in. jeden z sekretarzy Retingera Jan Pomian, a także krajowy publicysta Olgierd Terlecki dorzucili wiele nowych szczegółów w oparciu o spuściznę samego "kuzyna diabła" i relacje pomniejszych świadków. Kompetentnie pisał o wyprawie Retingera do Polski badacz dziejów "cichociemnych" Jędrzej Tucholski. Za bardzo istotne dla zrozumienia całej sprawy należy też uznać ustalenia Jana M. Ciechanowskiego, skomentowane następnie bardzo ciekawie przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Niedawno do nowych istotnych informacji (relacja Izabelli Horodeckiej) dotarł kontrowersyjny historyk i publicysta Dariusz Baliszewski. Ostatnią ważną publikacją związaną z interesującym nas fragmentem biografii Retingera jest pracowicie zestawiona przez Wojciecha Frazika kompilacja wspomnień, relacji i materiałów archiwalnych odnoszących się do pobytu w kraju w roku 1944, najbardziej chyba znanego z tzw. "kociaków" *[Określenie od nazwiska prof. Stanisława Kota; opisywano nim cywilnych zrzutków (wysyłanych do kraju przez londyńskie MSW) w odróżnieniu od tych "właściwych", czyli kierowanych przez Oddział VI Specjalny Sztabu Naczelnego Wodza (NW) do AK; sam Chciuk-Celt wolał jednak określenie "cichociemny".] (cywilnych "cichociemnych") w osobie Tadeusza Chciuka (znanego bardziej jako Marek Celt, a w interesującym nas okresie używającego także pseudonimu "Sulima"). Jak wiadomo, Chciuk-Celt opiekował się Retingerem w jego wyprawie do Polski.
Polityczne cele misji
Jan Pomian pisał słusznie, że celem warszawskiej misji Retingera była próba zmierzenia się z "polskim dylematem", którego sedno miało polegać "na tym, czy można było w zamian za zgodę na oddanie ziem wschodnich, uzyskać zgodę i gwarancje wolności i niepodległości Polski". Innymi słowy, odwołując się do gorzkiej uwagi Jana Karskiego, przytoczonej we wspomnieniach Jana Nowaka-Jeziorańskiego, miała to być aktywna próba odpowiedzi na pytanie "jak mamy tę wojnę przegrać?". Podobnie pisali o politycznych celach misji "Salamandry" Siemaszko, Terlecki, Ciechanowski, Baliszewski czy wreszcie wspomniany płk Protasewicz, uzupełniając rzecz o rozmaite, często bardzo ciekawe, szczegóły i interpretacje. "Cała koncepcja - komentował po latach Nowak-Jeziorański - oparta była na fałszywym założeniu, że kosztem ustępstw terytorialnych i za cenę dopuszczenia komunistów do rządu można będzie ocalić niezależność państwa lub co najmniej jego demokratyczny ustrój".
Wiele lat po wojnie sam Retinger przypomniał, że bardziej praktycznym elementem jego misji miało być sprowadzenie na Zachód Wincentego Witosa (co jak wiadomo się nie udało). Jednocześnie Retinger ostro zaprzeczał - odnosząc się do tekstu Kazimierza Koźniewskiego na łamach warszawskiej "Polityki" opublikowanego w rocznicę Powstania Warszawskiego - jakoby jego misja miała cokolwiek wspólnego z decyzją o podjęciu walki o stolicę. Rozmówcą, który zanotował (odpowiednio w sierpniu i we wrześniu 1957 r.) te dwie interesujące wypowiedzi, był pracujący "pod przykryciem" dziennikarza PAP i posługujący się nazwiskiem Jerzy Klinger, kadrowy oficer wywiadu cywilnego (Departamentu I MSW) Andrzej Kłos. Skądinąd człowiek inteligentny i spostrzegawczy, obdarzony też dobrym piórem.
Równie nietypowym, ale bardzo interesującym źródłem odnoszącym się do politycznej genezy misji Retingera są też, wymuszone w 1954 r. przez oficerów MBP, tzw. "zeznania własne" ówczesnego więźnia bezpieki (oskarżonego o szpiegostwo) Alfreda Chłapowskiego, syna przedwojennego ambasadora RP w Paryżu o tym samym imieniu. Chłapowski junior, znany jako "Ted", był adiutantem dywizjonu 301 (eskadry 1568), a wcześniej jeszcze pełnił funkcję oficera do zleceń (adiutanta) przy boku generałów Izydora Modelskiego, Mariana Kukiela i wreszcie samego Władysława Sikorskiego. Mieszkał on wtedy w jednym mieszkaniu z Retingerem, który był nawet świadkiem na londyńskim ślubie "Teda" z jego pierwszą żoną Heleną z Karwowskich. Opisując swoją znajomość z Retingerem Chłapowski umieścił następujący komentarz: "Z wypowiedzi Rettingera można było wnioskować, że już w 1942 r. liczył się on z prawdopodobieństwem wyzwolenia Polski [...] od Wschodu, a nie z Zachodu. Dlatego był zwolennikiem znalezienia modus vivendi [...] ze Związkiem Radzieckim, który umożliwiłby Polsce pozostanie pod wpływem Zachodu, a szczególności Wielkiej Brytanii. Przypominam sobie, że bodajże, już w 1943 r. Rettinger twierdził, że następna wojna będzie między Wschodem a Zachodem, między komunizmem a światem kapitalistycznym, czy jak on się wyraził «demokracjami». Rettinger uważał, że jedyny sposób w jaki kraje Europy Środkowej będą się mogły oprzeć wpływom Związku Radzieckiego i komunizmowi, to przez utworzenie wspólnego bloku którego trzonem byłaby Polska i Czechosłowacja". I rzeczywiście, jak można sądzić, pierwsze "europejskie" inicjatywy rządu polskiego na emigracji, w których Retinger był bardzo aktywny, miały w istocie na celu wykorzystanie idei federalizmu dla stworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej antysowieckiego i zarazem antyniemieckiego cordon sanitaire.
Poglądy przypisywane Retingerowi przez przywołanych wyżej świadków historii rzeczywiście w ogólnych zarysach odpowiadały brytyjskim poglądom na sprawę polską w owym czasie, które też starano się narzucić wówczas polskim partnerom, bezwzględnie i do pewnego stopnia skutecznie. W tym kontekście wypada przede wszystkim wskazać na publikacje Marka Kazimierza Kamińskiego i Jacka Tebinki, a ze starszych Tadeusza Piszczkowskiego. Ku tego rodzaju "realizmowi" skłaniał się rzeczywiście przede wszystkim premier Stanisław Mikołaczyk i jego najbliższe otoczenie. Podkreślają to jego biografowie: Andrzej Paczkowski i Joanna Hanson, a także tak kompetentni świadkowie jak wspomniany Chciuk-Celt, czy ambasador RP w Londynie Edward Raczyński. Dodajmy tutaj od siebie, że w miarę możliwości kompletny i zwarty wykład swoich poglądów na uregulowanie polsko-sowieckich problemów Mikołajczyk zawarł w swoim wystąpieniu z 12 grudnia 1944 (czyli już po dymisji ze stanowiska premiera) w prestiżowym Chatham House (Królewskim Instytucie Spraw Międzynarodowych). Rozumowanie Mikołajczyka, który tłumaczył z polskiego punktu widzenia istotny sens misji Retingera, najpełniej odtwarza w swoich wspomnieniach Tadeusz Chciuk-Celt (w oparciu o notatki z połowy lat czterdziestych). Zdaniem polskiego premiera Retinger, jako cieszący się zaufaniem Brytyjczyków, będzie dla nich najlepszym z polskiego punktu widzenia świadkiem i źródłem informacji o sytuacji i nastrojach polskiego podziemia. Mikołajczyk liczył też, że jego specjalny wysłannik w możliwie najbardziej wiarygodny sposób będzie w stanie poinformować czynniki krajowe "o groźnej rzeczywistości, że jeżeli będą trwać w dotychczasowej bezsensownej polityce nieprzytomnie antyrosyjskiej i antykomunistycznej, to doprowadzą sami do tego, że Rosja i tylko Rosja będzie urządzała państwo polskie i tylko komuniści będą mieli w nim coś do powiedzenia".
Podobne poglądy podzielało wielu innych polskich polityków i wojskowych zarówno w kraju, jak i na emigracji. O tej grupie pisałem już obszernie, zajmując się wpisującym się w nurt rzeczonej debaty raportem z 7 listopada 1943 autorstwa szefa Oddziału II KG AK, ppłk. Mariana Drobika "Dzięcioła", wymieniając przy tej okazji i innych zwolenników podobnego kierunku myślenia tak w kraju, jak i na emigracji na czele z gen. Stanisławem Tatarem, Władysławem Kulskim, Romanem Knollem, Jerzym Makowieckim czy Ludwikiem Widerszalem (do tych dwóch ostatnich nazwisk przyjdzie nam jeszcze tutaj wrócić). Warto tutaj nadmienić, że raport ppłk. Drobika ujrzał światło dzienne mniej więcej w tym samym momencie, w którym zakiełkowała idea wyprawy Retingera do kraju.
Jan Pomian nie ma wątpliwości, że autorem idei wysłania do Polski specjalnego kuriera ze swoistą "misją ostatniej szansy", jak i jej zasadniczej politycznej treści, był sam Retinger. Podobnej odpowiedzi na pytanie "w czyim imieniu?" udzielili też Siemaszko, a przede wszystkim Chciuk-Celt, opierając się odpowiednio na relacjach gen. Mariana Kukiela i Stanisława Mikołajczyka. Zdaniem Pomiana, cały pomysł wpisywać się miał w szerszą aktywność Retingera, w londyńskich międzynarodowych kręgach politycznych, której zwieńczeniem były jego powojenne działania na rzecz europejskiego zjednoczenia. Myśląc zapewne o "spiskowych" wywodach Olgierda Terleckiego, Pomian wskazywał przy tym, z nutą właściwej mu ironii, że polscy komentatorzy i historycy mają olbrzymie problemy ze zrozumieniem, że ktoś może działać politycznie "nie będąc niczyim sługą", wykazując własną inicjatywę i "samemu kombinując co ma robić". Jego zdaniem, wynika to z głębokiej (na podstawowym poziomie mentalnym) nieznajomości w Polsce zachodniej polityki "starego stylu", której solą byli ludzie niezależni i samosterowni, tacy jak Winston Churchill, czy toutes proportion gardees sam Retinger. Przyczyny tej niewiedzy Pomian widzi przede wszystkim w braku własnych analogicznych doświadczeń historycznych, na co nałożyły się jeszcze: "nakazowa" pamięć komunizmu i wreszcie to, że dziś, także w Europie Zachodniej, polityka "starego stylu" ustąpiła miejsca przyziemnemu partyjniactwu. W interesującym nas okresie (i czasach tuż powojennych) jej wiekowi reprezentanci wciąż jednak nadawali kształt Europie, co ostatnio przypomniał Tony Judt.
Geneza misji Retingera do Polski w brytyjskich materiałach archiwalnych
Choć niektórym może się ów pogląd Pomiana wydawać idealistycznym, a nawet naiwnym, udostępnione historykom brytyjskie materiały archiwalne, jakkolwiek niekompletne, w ogólnych zarysach zdają się potwierdzać jego kierunek myślenia.
W brytyjskim Foreign Office (FO) sprawą misji Retingera zajmował się stosunkowo młody, ale wybijający się dyplomata Frank K. Roberts, wówczas pełniący obowiązki naczelnika (Acting Head) kluczowego Central Department, w którego kompetencjach znajdowały się kraje Europy Zachodniej i Środkowej (bez Skandynawii), w tym oczywiście i Polska. Ze sporządzonej przezeń w dniu 7 stycznia 1944 r. notatki wynika, że Retinger zwrócił się do szefa jednej z brytyjskich tajnych służb, to jest Special Operation Executive (SOE) gen. Colina Gubbinsa (który skądinąd był dobrym znajomym "kuzyna diabła" z prośbą umożliwienie mu przedostania się do Polski, informując równocześnie, że sprawa została uprzednio uzgodniona z Mikołajczykiem (co miało miejsce - jak wiemy skądinąd - z inicjatywy Retingera). Także omawiana notatka przy okazji potwierdza kwestię "autorstwa" samej idei misji do Polski. "Retinger spoke to me himself about this - pisał Roberts - several weeks ago [...] as a bright idea of his own" [podkr. WB].
Z owej wzmianki mogłoby wynikać, że cała idea zrodziła się w reakcji na informacje o moskiewskim spotkaniu ministrów spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR, które odbyło się w końcu października 1943 r., względnie na te odnoszące się do planowanego spotkania "Wielkiej Trójki" (które, jak dziś wiemy, ostatecznie odbyło w Teheranie). Była to analiza nader trafna, choć nie zaskakująca. Z całą pewnością Retinger miał bowiem już wówczas trzeźwy ogląd stosunku Anglosasów (w tym Amerykanów) do sprawy polskiej.
Wypada zwrócić uwagę na ton owej, niejako wstępnej, notatki Robertsa. Brytyjski dyplomata podkreślał na przykład, że: "we clearly could not take the initiative in encouraging M. Retinger to undertake so dangerous a journey". Z drugiej strony wskazywał jednak, że Brytyjczycy na pewno powinni udostępnić mu odpowiednie środki ("give him the necessary facilities"). Roberts chciał się jednak najpierw przede wszystkim upewnić, czy cały pomysł osoby uważanej przezeń za "trochę intryganta", ma rzeczywiście poparcie polskiego premiera. Dodajmy, że w innym miejscu, już po szczęśliwym wylądowaniu Retingera w Polsce, Roberts pisał o nim: "although rather a wild reporter, he should at least be able to give us a better first hand picture of Poland than any we have yet had". Co spotkało się zresztą ze zgryźliwym pytaniem jednego z wysokich urzędników Foreign Office, dlaczego nie towarzyszy mu żaden tzw. BLO (British Laison Officer, brytyjski oficer łącznikowy), który mógłby na miejscu weryfikować "R[etinger]'s wild reporting". Dodajmy tutaj, że brytyjscy wysłannicy tego rodzaju działali w tym czasie dość licznie np. na Bałkanach i na Dalekim Wschodzie.
Z ostrożnymi wywodami Robertsa zgadzali się zasadniczo zarówno Sir Alexander Cadogan, ówczesny stały podsekretarz stanu w Foreign Office (ten chciał sprawę jeszcze opóźnić, aby jeszcze "zmiękczyć" postawę Mikołajczyka) i Anthony Eden (jako wicepremier zastępujący wówczas chorego Churchilla), który pozostawił na owej notatce następującą wstrzemięźliwą adnotację: "We must certainly first be asked by the Polish P[rime] Minister]. I do not entirely trust M. Retinger". Na marginesie omawianej notatki znajduje się jeszcze odręczny dopisek jej autora (uczyniony zapewne na żądanie Cadogana), w którym Roberts wyjaśniał, że Retinger był "człowiekiem zaufania" gen. Sikorskiego, a obecnie pełni analogiczną funkcję w otoczeniu Mikołajczyka. Trzy dni później Roberts rozmawiał z gen. Gubbinsem, upewniając się, że SOE nie uczyni niczego w tej sprawie, dopóki nie zapadną odpowiednie decyzje polityczne.
Retingerowi udało się szybko przekonać Brytyjczyków, a konkretnie Robertsa i innego wysokiego urzędnika Foreign Office Williama Stranga (również dobrze znającego i swego rozmówcę, i sprawy polskie), że sprawa jest pilna i zasługuje na pośpiech. Ostatnie wątpliwości Brytyjczyków rozwiał sam Mikołajczyk jeszcze tego samego dnia kierując (po interwencji Retingera) odpowiednie pismo na ręce Edena, w którym pisał "I thought it would be useful to send to Poland now as my personal emmisary Mr. Retinger, who is - I think - known to you". Było ono pisane w pośpiechu (być może przez samego Retingera) i w daleko idącej tajemnicy. Stąd zapewne znalazły się w nim pomyłki merytoryczne i błędy językowe, sprostowane odręcznie przez Robertsa. 14 stycznia Eden odpowiedział pozytywnie na prośbę wyrażoną przez Mikołajczyka. Odpowiednie pismo do polskiego premiera przygotował Roberts, a pozytywnie zaopiniował Pierson J. Dixon, jeszcze jeden z urzędników FO zaangażowanych w sprawę.
W kolejnej notatce, powstałej tuż po rozmowie z Retingerem (w dniu 12 stycznia 1944), a stanowiącej w zasadzie pismo przewodnie do prośby Mikołajczyka, Roberts i Strang poparli ostatecznie całą inicjatywę i wnioskowali o jej pilne uruchomienie przez gen. Gubbinsa i SOE. Generalnie zgadzali się też z przywołaną przez ich rozmówcę argumentacją (zarówno tą polityczną, jak i czysto techniczną związaną z ograniczeniami lotów do Polski), którą Roberts odtworzył w następujący sposób: "The Polish Government were quite convinced that they had support of the great mass of public opinion in Poland. But that opinion was more intransigent towards the Russians then that of the Polish Government here. M. Mikołajczyk therefore not only wish to explain the international position properly to the Poles at home, through an authorised and competent intermediary, but also to ensure that the Poles at home would support him in the concessions which it would be necessary to make to Russia. Without such an assurance he run the risk of agreeing to conclude an agreement with Russians under our pressure and then being disavowed by the Poles at home".
Najważniejsza merytorycznie rozmowa Retingera z Robertsem miała miejsce 15 stycznia. Poświęcony jej odpowiedni fragment kolejnej notatki tego ostatniego w sposób chyba najpełniejszy z dotychczas znanych materiałów źródłowych oddaje polityczny sens misji Retingera, tak jak ją widziano z perspektywy Whitehall. "There is no doubt - podkreślał brytyjski dyplomata - that he is out to help, his main idea being that it would be fatal if the Polish population at home, through lack of knowledge, repudiated whatever agreement might be reached between M. Mikołajczyk and the Russians. M. Retinger's line will therefore be to show the Poles at home what is the real international situation and that, while we shall do what we can to ensure that a strong and independent Poland emerges from this war, they should not expect the impossible, either from us or from the Americans'". Jeżeli chodzi o politykę brytyjską w sprawie polskiej Roberts informował swoich przełożonych, że "M. Retinger's line will be that without Russians support Poland could not be liberated; that it is indispensable to the future of Poland that she should have friendly relations with Russia, and that Great Britain cannot in any circumstances be expected to quarrel on an issue such as rejection by Poland of a frontier approximating to the Curzon line". W dalszej części notatki była też mowa o opiniach Retingera na temat polityki amerykańskiej. Roberts pisał na ten temat: "M. Retinger is particularly anxious lest the Poles at home may pin their faith in America. He will point out to them that Americans professions of goodwill are unlikely to produce any practical results and may, in any case, not outlast the American election campaign".
Można tutaj dodać, że w rym duchu informował Retingera zaprzyjaźniony z nim rtm. Stefan Zamoyski, dawny adiutant gen. Sikorskiego, wywodzący się ze znanej polskiej rodziny arystokratycznej. Ten "oficer o wielkiej inteligencji", znakomicie władający "oksfordzkim" językiem angielskim, był "pomocnikiem polskiego attache wojskowego" w USA, tłumaczem i oficerem do zleceń płk. Leona Mitkiewicza, szefa polskiej misji wojskowej przy Połączonym Komitecie Szefów Sztabów (Combined Chiefs of Staff - CCS) w Waszyngtonie. Zarówno z tytułu pełnionej funkcji, jak i wysokiej pozycji towarzyskiej w waszyngtońskich elitach, miał on dostęp do wielu nieoficjalnych, a zarazem kluczowych informacji dotyczących sprawy polskiej. Dość powiedzieć, że czołowy z ówczesnych amerykańskich strategów wojennych, zastępca szefa sztabu generalnego USA ds. planowania wojennego, gen. Albert C. Wedemeyer "często bywał u pp. Zamoyskich".
Już w czerwcu 1943 r. z brutalną otwartością rtm. Zamoyski pisał o przemożnych wpływach sowieckich w otoczeniu amerykańskiego prezydenta i o nurtujących tutaj planach polityczne-go powojennego porządku na świecie, a także o przygotowaniach do spotkania Stalina, Churchilla i Roosevelta, łącznie z kierunkiem, w jakim potoczyć się mogą ich rozmowy w sprawach polskich. "Tutaj utwierdza się - ostrzegał Retingera - dość silnie koncepcja uznania żądań rosyjskich, może bardziej z powodu przekonania, że nie będzie podstaw ani możliwości sprzeciwu, a także pobożnej wyobraźni, że przyniesie to trwałe ułożenie Europy Wschodniej, aniżeli przekonania o jakiejkolwiek słuszności [...]. Koncepcja ta wypływa od najwyższych czynników i tutejszy Pan [tj. Roosevelt - WB] obecnie krystalizuje ją, a nawet polecił przygotować projekt, jeżeli chodzi o Polskę, na przesłankach linii Curzona, oddania Polsce Gdańska, Pomorza i Prus Wschodnich oraz Śląska, a nawet przesunięcia naszej granicy zachodniej do Odry". Zamoyski informował też Retingera o planach spotkania "Wielkiej Trójki" i o tym, że jednym z głównych tematów rozmów będą sprawy polskie.
W notatce z 12 stycznia 1944 r. Roberts i Strang uznawali dodatkowo za całkiem uzasadnione prośby Retingera, po pierwsze o udzielenie mu odpowiednich wskazówek jeżeli chodzi o "linę H[is] M[ajesty] G[overnment] would like him to take in Poland", po drugie o krótkie, w istocie symboliczne, spotkanie z Edenem, którego celem miało być jedynie podkreślenie wagi całej misji w oczach polskich polityków w kraju. Eden zgodził się spotkać z Retingerem. Spotkanie odbyło się 17 stycznia 1944 r. o godzinie 3 po południu, tuż przed opuszczeniem Londynu przez wysłannika polskiego premiera. Eden miał wtedy ostrzec Retingera: "Powiedz Pan Polakom, że my się o wschodnie granice Polski bić nie będziemy i jeżeli nie chcą stracić wszystkiego i uniemożliwić nam wszelkiej pomocy - to niech jak najszybciej dochodzą do zgody z Rosją".
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ostatnie polityczne rozmowy Retingera w Londynie zbiegły się dokładnie w czasie z wymianą komunikatów PAT i TASS (z 5, 11, 15 i 17 stycznia). Umiarkowane i koncyliacyjne stanowisko rządu polskiego spotkało się wówczas z "brutalną", jak wspominał ambasador Raczyński, sowiecką ripostą. Brytyjczycy niepokoili się, czy owe sowieckie deklaracje nie wpłyną zbyt przygnębiająco na Retingera, podważając, już na jej progu, cały polityczny sens jego ryzykownej misji. Pocieszali go, że to jest tylko sowiecka taktyka "designed to secure the most favourable position from which the Soviet Government might enter into discussions".
Dokumenty brytyjskiego Foreign Office dobrze obrazują pozytywny, ale daleki od jednoznacznego poparcia i raczej wykluczający własną inicjatywę, stosunek Brytyjczyków do całej sprawy i osoby samego Retingera. Wbrew temu co sugeruje m.in. Norman Davies (powołując się na publikację Stephena Dorrila), warto też zauważyć, że w opisanej korespondencji brak śladów, wskazujących na to, by w całej sprawie uczestniczyły inne brytyjskie służby specjalne niż SOE, np. Secret Intelligence Service (SIS), znana też jako Military Intelligence - Section 6 (MI 6). Można to powiedzieć z pewnością zwłaszcza o procesie decyzyjnym poprzedzającym całą misję, a odbywającym się w kręgu kierownictwa Foreign Office i po części SOE. Także przywołany Dorril w istocie pisze coś innego niż sugeruje Davis. Uważa mianowicie, że w czasie wojny Retinger był "SOE officer", względnie "SOE recruit", mając zresztą wyraźnie na myśli właśnie opisaną tutaj misję do Polski. O jego związkach z MI 6 mowa jest wyraźnie jedynie w odniesieniu do powojennej aktywności w ruchu europejskim, do czego jeszcze pozwolę sobie na koniec powrócić.
Potwierdzona źródłowo rola przedstawicieli SIS w całej sprawie wyprawy Retingera do Polski odnosi się właściwie do kwestii drugorzędnych, to jest obejścia standardowych procedur bezpieczeństwa. Najpierw wiceszef SOE Harry N. Sporborg zastanawiał się, czy w przypadku pozostawionych przez Retingera listów pożegnalnych dla polskiego prezydenta, premiera, pani Sikorskiej i swych córek, należy zgodnie z zasadami przekazać je do ocenzurowania odpowiedniej strukturze SIS, czy też decyzją Edena od tego odstąpić. Po raz drugi przedstawiciele "security authorities" pojawiają się w momencie oczekiwanego powrotu Retingera. SOE wynegocjować miał jego zwolnienie z normalnych procedur clearingowych, przy założeniu jednak "that he should be kept incomunicado", po kontrolą tej właśnie organizacji. Zapewne i w jednym, i drugim przypadku szefom SOE chodziło wprost o zachowanie szczegółów misji w tajemnicy przed konkurencyjnymi służbami.
Wylot do Polski
Jakkolwiek można domniemywać, że nie wszystkie materiały SOE odnoszące się do misji Retingera zostały ujawnione, jest rzeczą pewną, że odpowiedzialność za jego przerzut do okupowanego kraju wzięła na siebie właśnie ta tajna organizacja, na czele z jej szefem gen. Gubbinsem. Zajmował się tym wspomniany już zastępca Gubbinsa Harry Nathan Sporborg, a także świetnie znający Polaków i polskie sprawy oficerowie SOE - ppłk Arthur Terence (Terry) Roper-Caldbeck i mjr Ronald Hazell.
Założenia, jakie kierowały szefami SOE, kiedy angażowali się w przygotowanie całej operacji, znamy z pisma jednego z jej dowódców ppłk. Harolda Perkinsa, szefa polskiej sekcji SOE, napisanego charakterystycznym dla angielskich służb specjalnych językiem przetykanym kryptonimami i sarkazmem: "We fully suported - pisał "MP" - QUEEN's [Mikołajczyk - WB] endevours because although we back the DAY's [Polskie Siły Zbrojne - WB] one hundred per cent with regard to they TRUNK [operacje - WB] and the marvelous ROOT [organizacja - WB] they have created inside KENSAL [Polska - WB] with connection with their work, we do know that without QUEEN restraining influence we should get absolutely nowhere with DULWICH [Rosja - WB], DULWICH loathes and suspects the whole of the DAY's activities under SHINE [gen. Sosnkowski - WB], and it is only through QUEEN that we can allay or attempt to allay this suspicion".
Z polskiej strony, na polecenie Mikołajczyka, jak wcześniej wspominałem, dość już wiekowym kandydatem na "kociaka", miał się opiekować młody, doświadczony kurier MSW w osobie Tadeusza Chciuka (Marka Celta). Zostawił on dosyć szczegółowy opis dłużącego się wyczekiwania na wylot do Polski, łącznie z zaskakującą (dla niektórych) wzmianką o żarliwych modlitwach zanoszonych przez "bezbożnika, żyda i masona" w miejscowym kościele w Bari. Przed odlotem Retinger napisał pięć listów, które miały poniekąd charakter politycznych i osobistych testamentów. Cztery z nich były skierowane do różnych polskich adresatów. Nb. na wszelki wypadek zostały przetłumaczone na angielski przez Brytyjczyków i zachowane w aktach sprawy. Piąty list, datowany na 2 lutego 1944 r., był skierowany do Edena. Autorowi nie udało się go odnaleźć, zresztą zdaniem wspominanego Robertsa, był on w momencie, w którym dotarł do Londynu "out of date and of no interest".
Retingerowi, co wynika m.in. z omówionych wyżej licznych notatek Foreign Office, a także z pozostawionych przezeń pożegnalnych listów, bardzo zależało na utrzymaniu całej sprawy w tajemnicy przed innymi Polakami, łącznie z prezydentem Władysławem Raczkiewiczem. Symbolem owej tajemnicy była czarna brezentowa maska, w której Retinger wsiadł na pokład samolotu odlatującego do Polski. Utrzymanie sprawy w sekrecie okazało się jednak niemożliwe. Sprawę usiłował co prawda załatwić "za plecami polskiego Oddziału VI i polskiego Szefa Sztabu" wspomniany wyżej ppłk Roper-Caldbeck (posługując się listami Mikołajczyka). Jego polski partner mjr Marian Utnik (przebywający wówczas we Włoszech, zastępca szefa Oddziału VI) zawiadomił jednak natychmiast swoich przełożonych o tajemniczym wysłanniku do kraju. Nie może zatem specjalnie dziwić, że w jednej z kolejnych swoich notatek Roberts skarżył się wręcz, że "within a day [...] a report was on Gen. Sosnkowski's desk", uznając to oczywiście za fakt mocno nieszczęśliwy. Jeden z jego przełożonych (którym był zapewne zastępca stałego podsekretarza stanu w Foreign Office - Orme Sargent) opatrzył to dodatkowo tyleż zgryźliwym, co w tym kontekście niesprawiedliwym komentarzem: "I'm afraid Poles can keep nothing secret" :.
Oryginały listów Mikołajczyka (pisanych na jego urzędowym papierze w języku angielskim, wysłanych następnie brytyjską pocztą dyplomatyczną) znajdują się obecnie w zbiorach Centralnego Archiwum Wojskowego (CAW) w Warszawie, gdzie trafiły zapewne wraz z dokumentacją Oddziału VI przywiezioną do kraju przez gen. Stanisława Tatara i płk. Mariana Utnika. Ich autentyczność potwierdzają kopie zapisane in extenso w "Dzienniku czynności Wydziału S Oddziału Specjalnego Sztabu Naczelnego Wodza i Bazy nr 11" (czyli bazy przerzutowej w Brindisi noszącej kryptonim "Mewa", a dla kraju "Jutrzenka"). Jest on przechowywany w londyńskim Studium Polski Podziemnej (SPP). W istocie obydwa listy stanowią całość, na którą składają się: rodzaj pisma przewodniego datowanego na 18 stycznia 1944 r. i zasadniczy "ściśle tajny" list premiera Mikołajczyka, datowany dwa dni wcześniej. Treść pierwszego listu wybiega jednak poza standardowe formułki, stąd też w ówczesnej korespondencji radiowej, a za nią w literaturze przedmiotu (choćby w najbardziej szczegółowym dotąd opisie u Jędrzeja Tucholskiego) mowa jest o "dwóch listach".
W piśmie z 18 stycznia Mikołajczyk zawarł szereg konkretnych dezyderatów, m.in. żądanie przyznania operacji przerzutu osoby określanej jako "Brzoza" absolutnego priorytetu. Najważniejsze fragmenty głównego pisma Mikołajczyka z 16 stycznia 1944 r. brzmiały: "You will be requested by your British friends to lay on an air operation to the homeland. [...] It has been agreed here that the operation shall consist of Mr. Brzoza together with my courier at present with you and known to the British as Kabel *[Wiktor Karamać "Kabel", kurier MSW; miał on pierwotnie towarzyszyć Retingerowi, został następnie zastąpiony przez Chciuka-Celta.]. Containers may be sent with this operation, but only this two bodies should be in the plane as passengers. Upon arrival [...] they are to be put in touch with the Delegate of the Government as soon as possible. Any signals or correspondence which you may pass back to this side on this matter should be addressed for me personally and sent only through the Chief of the British Office with whom you are in contact. The code name for Mr. Brzoza is Salamander".
Ustalenie, kim jest tajemniczy "Brzoza", zajęło podwładnym gen. Sosnkowskiego kilka dni ". Pierwszy miał się domyślić kpt. Zygmunt Oranowski "Zora" z bazy w Brindisi. Siemaszko podejrzewa, w tym kontekście, nie bez słuszności, że to właśnie aura tajemnicy, jaką otoczona była cała misja, pobudziła ludzi sprzeciwiających się jej celom politycznym, do bardzo ostrego przeciwdziałania. Płk Protasewicz (ówczesny szef VI Oddziału Sztabu Naczelnego Wodza) był wręcz skłonny uważać, że gdyby nie owa tajemnica, wynikająca jego zdaniem z charakterystycznego dla wielu opozycyjnych polityków okresu międzywojnia "kompleksu wojska" (w istocie "Dwójki"), "nie byłoby sprawy Retingera". Raczej jednak nie miał racji.
Sprawa odlotu tajemniczego "człowieka w masce" miała jeszcze jeden niespodziewany wymiar, pozornie tylko komiczny. Niezwykłego emisariusza żegnało bowiem w Brindisi co najmniej dwóch polskich oficerów bardzo dobrze znających go osobiście. Pierwszym z nich był bratanek pierwszej żony Retingera por. Jerzy Zubrzycki, adiutant do spraw operacyjnych bazy "Jutrzenka" (przyjdzie nam tutaj jeszcze do niego wrócić). Drugim był przywoływany już por. Alfred Chłapowski, który zresztą zawołać miał na pożegnanie "powodzenia Reciu!" Powinno to zabrzmieć w uszach "Salamandra" jak groźne memento.
Gen. Sosnkowski i misja Retingera
Z faktu ujawnienia tajemniczej misji Retingera wynikały daleko idące następstwa, nad którymi wypada się tutaj szerzej zatrzymać. Poglądom Mikołajczyka i Retingera, a przede wszystkim wynikającej z nich polityce ocenianej ostro jako "ześlizg do podległości", odstępstwo od zasady integralności terytorialnej kraju, a co za tym idzie zdrada narodowych interesów starało się wszelkimi środkami przeciwdziałać kilka sformalizowanych i nie-sformalizowanych ośrodków politycznych (zarówno w kraju jak i na emigracji), po części "samorodnych", a po części wywodzących się z tradycyjnych środowisk politycznych (głównie nurtu narodowego i piłsudczykowskiego). Największymi możliwościami pod tym względem dysponowała niewątpliwie grupa uznająca autorytet Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Witold Babiński, jego zaufany adiutant, doradca i oficer ds. specjalnych pisał na ten temat po latach w sposób nader charakterystyczny: - "Prawdą jest, że Generał dbał o nienaruszanie ładu prawnego. Ale są przecież chwile szczególnie ważne, gdy naruszenie ładu jest dopuszczalne, niekiedy jest obowiązkiem. Wtedy gdy chodzi o rzeczy wielkie, o byt i niebyt, o całość i niepodległość." Babiński podkreślał ponadto, że: "Generał obawiał się, że te ześlizgi mogą doprowadzić do akceptowania przez premiera [Mikołajczyka] warunków, narzucanych przez Stalina. Czyli innymi słowy, że nastąpić może powtórzenie Sejmu Grodzieńskiego".
Ten sam Babiński opublikował na łamach "Zeszytów Historycznych" depeszę Naczelnego Wodza do Komendanta Głównego AK z 4 lutego 1944 r., odnoszącą się wprost do misji Retingera. Jej najważniejszy fragment brzmiał: "tajemniczość wyprawy i rola Anglików w jej organizowaniu zdaje się wskazywać na to, że wysłańcy Premiera mogą być również zaopatrzeni w jakieś oświadczenia lub polecenia angielskie, tym bardziej że jak wiecie, wysiłki Anglików idą w kierunku skłonienia nas do zrzeczenia się Kresów w zamian za niepewne rekompensaty na Zachodzie i do nawiązania przez nas współpracy wojskowej z Sowietami, nawet bez uprzedniego porozumienia politycznego. Moje stanowisko znacie [...]". Podobna postawa gen. Sosnkowskiego budziła skrajną irytację Brytyjczyków. W podręcznej kartotece personalnej SOE pisano nie tylko, że kieruje się on lękiem przed rozszerzeniem sowieckiej dominacji i uważa politykę Mikołajczyka wobec Rosjan za błąd, ale z niemałą dawką złośliwości dodawano, że "he would rather be waiter in a Soho restaurant than give up a sacred rights of Poland".
W otoczeniu gen. Sosnkowskiego uważano Retingera w najlepszym razie za brytyjskiego agenta i kluczowego zwolennika "polityki ciągłych ustępstw" wobec Sowietów ("ześlizgów"), a w gorszym po prostu za agenta Moskwy. Nie lepszą miał też opinię w kierownictwie podziemia, przede wszystkim w KG AK. Gen. Bór-Komorowski "Lawina" depeszował tuż po jego przybyciu, czyli jeszcze przed podjęciem przez Retingera jakichkolwiek rozmów, że "przez tutejsze koła polityczne jest on [Retinger - WB] uważany za agenta angielskiego i międzynarodowego aferzystę".
Brytyjczycy zdawali sobie zresztą doskonale sprawę z reputacji, jaką cieszy się Retinger w polskich kręgach politycznych, w tym wśród Polaków z kraju. Przywoływany już tutaj wielokrotnie Roberts pisał wręcz: "Those who have recently come out of Poland say he will have a poor reception. He used to be regarded there as a Soviet agent. He has outlived this reputation but is now regarded as a British agent. The Poles, in fact, think that he was sent in by us, and quote as an evidence of this the fact that the Secretary of State [Anthony Eden] received M. Retinger before his departure".
W tym kontekście warto ponownie przywołać publikację Jana M. Ciechanowskiego, który opisał i próbował zinterpreto-wać, udostępnione w 1941 r. przedstawicielom polskiego wywiadu, brytyjskie dossier odnoszące się do Retingera. Z tychże materiałów, a także z innych informacji Oddziału II Naczelnego Wodza, wynika, że podejrzewano go, w okresie międzywojennym i już w czasie wojny, o rozmaitego rodzaju kontakty i powiązania z komunistami. Trudno sobie wyobrazić - choć Ciechanowski pisze to ze znakiem zapytania - aby owo dossier było nieznane gen. Sosnkowskiemu i jego "prawej ręce" płk. Franciszkowi Demelowi, skądinąd doświadczonemu oficerowi wywiadu, działającemu przed wojną m.in. na kierunku sowieckim. Zawartość owego dossier była też jak się wydaje znana płk. Kazimierzowi Irankowi-Osmeckiemu, a co za tym idzie także szefowi kontrwywiadu AK Bernardowi Krawcowi-Zakrzewskiemu.
Zdaniem innego doświadczonego "dwójkarza" płk. Leona Mitkiewicza wspomniany wyżej płk Demel odgrywał w otoczeniu gen. Sosnkowskiego rolę "szarej eminencji". Dodajmy, że przynajmniej w oczach ówczesnego Szefa Sztabu Naczelnego Wodza gen. Kopańskiego, płk Demel miał opinię osoby "politycznie prymitywnej i ogólnie szorstkiej", zapewne nie tylko w polskich sporach widzącego "walkę na kły i pazury". Miał być to przy tym świetny dowódca frontowy. Płk Protasewicz, dobry znajomy płk. Demela, a przy tym człowiek skłonny widzieć w bliźnich raczej ich lepsze strony, uważał go za "człowieka godnego całkowitego zaufania, uczciwego i dobrego żołnierza". W wizji Protasewicza najbliższy zausznik gen. Sosnkowskiego miał być też "z usposobienia nieufny, ważniejsze sprawy analizował w szczegółach i nie wahał się zresztą nigdy jasno i wyraźnie meldować Naczelnemu Wodzowi swoje zdanie [...]. Był też bardzo uczulony na rozdźwięki polityczne, istniejące pomiędzy N[aczelnym] Wodzem a premierem i widział może w grze politycznej - intrygę".
Próby zamachu na Retingera - nowe materiały
Właśnie płk. Demelowi, powołując się m.in. na jego własną relację, Zbigniew Siemaszko przypisał wyciągnięcie praktycznych wniosków ze zdemaskowania "Brzozy", w postaci polecenia jego likwidacji. Demel miał przy tym honorowo podkreślać, że gen. Sosnkowski nie miał nic wspólnego z tym rozkazem, gdyż "tego rodzaju postępowanie było absolutnie sprzeczne z kodem moralnym Generała, który w żadnym wypadku nie wydałby takiego rozkazu". Jak wspominał ówczesny mjr Utnik "W lutym Demel wysłał telegram radiowy do Iranka-Osmeckiego zalecający Oddziałowi Wywiadowczemu unieszkodliwić Retingera po zrzucie". Jest on kompetentnym świadkiem, prowadził bowiem w tej sprawie wewnętrzne śledztwo na polecenie gen. Tatara, w czasie gdy ten kierował Oddziałem VI Sztabu Naczelnego Wodza. Napisał on też - na innym miejscu - że ów telegram został zaszyfrowany osobiście przez płk. Demela, specjalnym szyfrem, nie używanym na co dzień w Oddziale Specjalnym (stąd też nawet zaufani szyfranci nie znali treści depeszy).
Jak dotąd, udało się jedynie odnaleźć kopię (prawdopodobnie tego właśnie telegramu), o niejasnej proweniencji, przechowywaną w materiałach gen. Andersa (skądinąd zaprzyjaźnionego z Retingerem). W swoich tekstach publikują ten dokument m.in. Siemaszko i Tucholski. Nie ma w nim bezpośrednio mowy o zgładzeniu Retingera. Mjr Utnik, odwołując się do relacji gen. Tatara, pisał, że ten ostatni miał być "świadkiem na zebraniu Szefów Oddziałów Komendy Głównej rozpatrywania treści telegramu przechwyconego przez komórkę szyfrową Bora-Komorowskiego, a dotyczącego treści zlecenia Demela do Iranka". Niemal identyczna w treści jest relacja innego świadka debaty na temat postępowania wobec Retingera w osobie płk. Jana Bokszczanina, następcy gen. Tatara na stanowisku szefa Oddziału III KG AK. Wymienia on wśród uczestników dyskusji gen. Bora-Komorowskiego, gen. Pełczyńskiego i płk. Iranka-Osmeckiego. Najczęściej przyjęło się uważać, że zaalarmowany przez Delegata Rządu komendant AK wydał zakaz utrudniania misji Retingera (względnie zabronił jego likwidacji). Potwierdza to m.in. mjr Utnik. Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że jakaś depesza poświęcona misji Retingera została skierowana przez płk. Demela "Heczkę" do szefa Oddziału II KG AK (wywiadu i kontrwywiadu), czyli płk. Iranka-Osmeckiego "Antoniego". Obydwaj nie zaprzeczali temu zresztą, choć dokument opublikowany przez Siemaszkę uważali zgodnie za falsyfikat.
Płk Protasewicz, w powstałej w grudniu 1970 r. obszernej części swoich wspomnień poświęconej sprawie Retingera, opisał szczegółowo, jak doszło do wysyłania tej dyskusyjnej depeszy. I on - podobnie jak płk Demel - bardzo silnie podkreślał, że Naczelny Wódz nie miał nic wspólnego z jej wysłaniem: "gen. Sosnkowski wysyłając ważniejsze depesze do kraju wręczał mi ich tekst osobiście, lub rzadziej przez Szefa Sztabu [gen. Kopańskiego] - nigdy przez pośredników. Poza tym [...] nie pozwoliłby nigdy na to, aby jakiś jego rozkaz lub wytyczne przekazywane były z pominięciem drogi służbowej przez podwładnego mu oficera". Wedle relacji płk. Protasewicza, krótko po wysłaniu ostrzegawczej depeszy gen. Sosnkowskiego do gen. Bora-Komorowskiego z 4 lutego 1944 r. (której fragment cytowałem powyżej), miał się u niego zjawić płk Demel z napisaną odręcznie nową depeszą skierowaną tym razem do "Antoniego", czyli płk. Iranka-Osmeckiego. Treść owej depeszy nie odbiegała, zdaniem "Rawy", od dotychczasowych instrukcji gen. Sosnkowskiego na temat misji Retinegera wysyłanych do Włoch i do kraju, mówiących o przeciwdziałaniu owej misji, jednak "bez awantur". Zaprzeczając autentyczności dokumentu znajdującego się w materiałach gen. Andersa, płk Protasewicz starał się (w 1967 r.) odtworzyć z pamięci jego rzeczywistą treść *["Od Heczki do Antoniego. W ślad za depeszą N[aczelnego] Wodza w sprawie kurierów politycznych podaje Ci dodatkowe dane. Przerzut Retingera montują Anglicy z Mikołajczykiem (względnie ze Stratonem), bez wiedzy prezydenta i N[aczelnego] W[odza] (względnie Oddziału Specjalnego). Nie wiadomo do kogo i z czym jedzie. Należy użyć wszystkich środków by materiał który wiezie znalazł się w waszych rękach. Jest rzeczą konieczną byśmy jak najprędzej byli w jego posiadaniu. Rozumiesz, że takiego rozkazu nie możesz otrzymać, dlatego zwracam się z tym do Ciebie"].
Płk Protasewicz wspominał dalej, że własnoręcznie przepisał depeszę płk. Demela, nic w jej treści nie zmieniając, dodając jedynie słowa "Lawina [gen. Bór-Komorowski], do rąk własnych". W tej formie miała ona zostać zaszyfrowana i wysłana do kraju. Jednocześnie zaświadczał, że "w treści depeszy Demela [...] nie było sugestii [...] «zlikwidowania» Retingera". Nic wykluczał jednak, że Demel i Iranek-Osmecki mogli się posłużyć jakimś nieznanym mu kodem. Pisał nawet o tym otwartym tekstem do tego ostatniego. Sam Demel nie zaprzeczał, że "miał specjalny szyfr do korespondencji z płk. Irankiem" (co potwierdza relacja mjr. Utnika). Być może także (przed zrzuceniem Iranka do kraju) umówił się, co do innych sposobów komunikacji, na wypadek zaistnienia podobnej, skrajnej sytuacji. Jest to nader prawdopodobne, jeżeli zauważyć, że Demel i Iranek-Osmecki przyjaźnili się od dziecka.
Opis sprawy, jaki znajdujemy w pamiętnikach "Rawy", wynika wprost z treści listu skierowanego do niego przez płk. Iranka-Osmeckiego. W marcu 1969 r. "Antoni" pisał: "rozmawiałem z Frankiem [płk. Demelem - WB], stwierdził, że a) wysłał do Warszawy w sprawie Retingera tylko jedną depeszę, tę przez Ciebie, b) depesza przytoczona przez Siemaszkę, ta z [Instytutu Sikorskiego] nie jest tą depeszą, którą wysłał przez Ciebie. Ogłoszona przez Siemaszkę depesza jest w treści zbliżona do oryginalnej wysłanej przez Ciebie [...] robi wrażenie jakby była odtworzona przez kogoś, kto znał treść depeszy oryginalnej [...]. Nasuwa się przypuszczenie, że [gen. Tatar], któremu zależało na zrobieniu z tej depeszy krzyku, znając jej treść, bo ją słyszał na odprawie w Warszawie, odtworzył ją z pamięci. Dlatego nie ma ani l[iczby] dz[iennika], ani daty dziennej, ani żadnej parafy. Dlatego właśnie treść tego, co ogłosił Siemaszko, jest tak niepodobna do charakteru waszych depesz. Za dużo Tabor chciał tam dać treści". W dalszej części płk Iranek-Osmecki wprost sugeruje, aby płk Protasewicz wraz z płk. Demelem złożyli gen. Kukielowi z Instytutu Sikorskiego wspólną relację demaskującą działania "Tabora". I rzeczywiście, po dokładnej analizie publikacji w "Zeszytach Historycznych" płk Protasewicz jasno stwierdził, że uważa tekst opublikowany przez Siemaszkę za falsyfikat, co wyraził najpierw w liście do płk. Iranka-Osmeckiego, a potem w bardzo zbliżonych słowach w swoich wspomnieniach.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, wyrażanych po latach, wydaje się nie ulegać wątpliwości, że płk Iranek-Osmecki musiał zrozumieć treść telegramu właśnie jako sugestię likwidacji Retingera (Jan Pomian posługiwał się tutaj, wziętym z dawnej gwary przestępczej, pojęciem "cynk") *[Relacja Jana Pomiana z 3 XII 2008: "Tutaj nie można mówić o rozkazie. To byłaby, w czasie wojny, sprawa gardłowa. Sąd połowy i stryczek. Anglicy by tego zażądali. Nie było polecenia, co najwyżej można mówić, że to był 'cynk'. Dali 'cynka', ci się nie dopowiedzieli, tamci nie zrozumieli".]. Ze względów oczywistych nie mógł to być ani wyrok jakiegokolwiek sądu, ani formalny rozkaz Naczelnego Wodza, ani też rozkaz płk. Demela ("Heczkę" i "Antoniego" nie łączył bowiem prosty stosunek podległości służbowej). Można natomiast mówić z całą pewnością o wzajemnym zaufaniu i lojalności wobec gen. Sosnkowskiego i reprezentowanej przezeń linii politycznej, wiążącej się z dziedzictwem Marszałka Piłsudskiego. "Odpowiedzialność wobec Boga i Historii", a także w dużej części jej interpretacja, spoczęła w tym przypadku na barkach płk. Iranka-Osmeckiego, czym zresztą nie był zachwycony. W poczcie zabranej przez trzeci "Most", ten sam, którym ostatecznie ewakuowano Retingera, znajdował się m.in. list "Antoniego" do płk. Tadeusza Skindera (kolejnego doświadczonego "dwójkarza"), w którym jego autor wyrażał szereg zawoalowanych pretensji do płk. Demela, przesyłając jednocześnie "posłuszne i żołnierskie pozdrowienia" gen. Sosnkowskiemu. Nie ma pewności, czy szef podziemnej "dwójki" odnosił się tym samym do sposobu załatwienia sprawy "Salamandra", ale wydaje się to dość prawdopodobne.
Z ujawnionych ostatnio (m.in. w programie TVP "Rewizja Nadzwyczajna" Dariusza Baliszewskiego) nowych źródeł i relacji, wydaje się wynikać, że szef wywiadu AK postanowił przejść do porządku dziennego nad wątpliwościami, a nawet zakazem wydanym przez jego formalnego zwierzchnika gen. Bora-Komorowskiego i postanowił zrealizować niedopowiedziane polecenie z Londynu. W tym momencie na scenę wstąpiła Izabella Horodecka "Teresa", żołnierz komórki likwidacyjnej kontrwywiadu AK o kryptonimie "993/W".
Relacja Izabeli Horodeckiej i zeznania Stefana Rysia w sprawie zamachów na Retingera
Izabella Horodecka z domu Malkiewicz, "Teresa", urodziła się 1 maja 1908 r. w Moskwie. Zaliczała się do warszawskiej przedwojennej elity jako sportsmenka (wioślarka), żona Zygmunta Horodeckiego, prawnika i wysokiego urzędnika państwowego, wreszcie siostra Ireny Malkiewicz-Domańskiej (1911-2004), znanej aktorki. W działalność konspiracyjną włączyła się w 1942 r. w ramach "Wachlarza". Następnie, od marca 1943 r., znalazła się w oddziale likwidacyjnym "993/W" kontrwywiadu KG AK. Ze względu na powiązania towarzyskie, wywodzące się jeszcze z czasów przedwojennych, "Teresa" odgrywała w nim istotną, także kierowniczą rolę (odpowiadała za tzw. "grupę kobiet"). Uczestniczyła w 23 akcjach likwidacyjnych. W Powstaniu Warszawskim walczyła w doborowej (sformowanej z żołnierzy oddziału "993/W") kompanii "Zemsta". Była dwukrotnie ranna. Po wojnie pracowała w różnych przedsiębiorstwach i urzędach związanych z budownictwem. Uprawiała też, w kraju i za granicą, wyczynowe kajakarstwo turystyczne.
Opis swoich przeżyć odnoszących się do sprawy Retingera Izabella Horodecka złożyła też w Bibliotece Narodowej w Warszawie (a wcześniej na ręce prof. Aleksandra Gieysztora) i w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie. Fragmenty tej relacji, zestawiając ją z innymi źródłami m.in. z przywoływanymi tutaj wspomnieniami płk. Protasewicza, Baliszewski opublikował na łamach tygodnika "Wprost".
Wedle relacji Horodeckiej w kwietniu 1944 r. złożył jej wizytę, najwyższy stopniem z jej przełożonych w kontrwywiadzie AK, "major Fiszer". Wówczas nie wiedziała, że owym rzekomym majorem był ppor. Stefan Ryś, zastępca szefa KW AK. Towarzyszył mu sam szef Oddziału II KG AK płk Iranek-Osmecki, który bez większych wstępów zapytał gospodynię, czy podejmie się ona zadania "polegającego na asystowaniu [...] Retingerowi w czasie oczekiwania na odlot z kraju samolotem [...] i wykonanie przy tym pewnej czynności [...] [polegającej] na zasypaniu tuż przed odlotem rzeczy w walizce Retingera białym proszkiem [...], który zadziała za parę tygodni i spowoduje śmierć Retingera, już poza krajem". Jednocześnie miał on poinformować Horodecką "że jest to rozkaz samego Naczelnego Wodza [...] i obowiązuje ścisła tajemnica, z której może być zwolniona tylko przez te w/w osobistości". Sprawa była jej zresztą znana w ogólnych zarysach, już wcześniej bowiem nakazano członkom oddziału "993/W", w tym Horodeckiej, rozpracowanie i likwidację Retingera jako "bardzo szkodliwego emisariusza obcego wywiadu, który miał za zadanie zebranie opinii społeczeństwa polskiego w Kraju o ewentualnych układach z Rosją Sowiecką na warunkach mocno Polskę krzywdzących, i sugerował konieczność ich przyjęcia". Zauważmy, że ten fragment relacji Horodeckiej, zgadza się nawet w drobnych szczegółach z zeznaniami Rysia w tej samej sprawie złożonymi we wrześniu 1950 r. przed oficerem MBP, publikowanymi poniżej w aneksie. Tyle tylko, że Rys' datował to spotkanie na maj 1944.
Horodecka przyjęła polecenie uznając, że "taka forma z takich ust to jest rozkaz". Szef Oddziału II miał jej zostawić dwa pudełka wypełnione wąglikiem, bardzo groźną trucizną wykorzystywaną przez AK m.in. do zatruwania fałszywych anonimów kierowanych do Gestapo. Por. Ryś, który albo nie wierzył w skuteczność proszku, albo obawiał się, że ucierpieć mogą osoby postronne i sama wykonawczyni zamachu, pozostawić miał Horodeckiej inny środek, który przedstawił jako truciznę (dwie ampułki) zastosowaną wcześniej skutecznie przez KW AK wobec jednego z więziennych konfidentów. Horodecka została następnie skontaktowana z nowym opiekunem Retingera płk. pil. Romanem Rudkowskim "Rudym", jednym z organizatorów zbliżającego się drugiego już "Mostu" (operacji "Wildhorn 2") *[Kryptonimy (polski i angielski) operacji lotniczych polegających na lądowaniu w okupowanej Polsce nieuzbrojonych dwusilnikowych samolotów transportowych "Dakota" (C-47 Skytrain; wersja cywilna tych samolotów to popularny Douglas DC-3).]. Spotkała się z nim w Warszawie, a następnie w Krakowie ujawniając przed nim swoje zadanie i sposób jego wykonania. Płk Rudkowski miał wówczas "kategorycznie postawić sprawę tak, że on to załatwi sam" i nakazał Horodeckiej powrót do Warszawy. Ta wykonała polecenie, ale w Warszawie odwołała się do płk. Iranka-Osmeckiego uzyskując rozkaz na piśmie dla "Rudego" wyrażony "w bardzo ostrych słowach". Płk Rudkowski wykonując ów rozkaz odebrał Horodeckiej połowę posiadanych przez nią trucizn. W ten sposób osłabił dawkę podanych Retingerowi szkodliwych substancji. Co ciekawe, zatrzymując się w Krakowie przed wyjazdem w okolice lądowiska, Horodecka korzystała z kontaktów rodzinnych płk. Iranka-Osmeckiego, a nie z "oficjalnych" lokali konspiracyjnych AK. W trakcie całej operacji nie posługiwała się też swoim stałym pseudonimem "Teresa", lecz została przedstawiona Retingerowi jako "Wanda". Płk Rudkowski miał jej poradzić "niech Pani do tej czarnej sprawy nie bierze swojego pseudonimu".
Retinger, płk Rudkowski i Horodecka oczekiwali na przylot samolotu, najpierw w gościnnej, ale zapchlonej chałupie chłopskiej, a następnie we dworze w miejscowości Dołęga. Czas ten wykorzystała podając stopniowo truciznę otrzymaną od Rysia "po kilka kropel do różnych potraw, a najlepiej w kawie". Stwarzało to poważne problemy, bowiem "zapach preparatu był bardzo ostry i czuć go było silnie karbolem czy kreozotem". Dzień przed lądowaniem samolotu Horodecka użyła też drugiej trucizny (wąglika). Uczyniła to pakując walizkę Retingera. Zabezpieczyła się przy tym tamponem chirurgicznym otrzymanym od znajomego lekarza. Jej relacja odnosząca się do wyjazdu Retingera na lądowisko i przyczyn, dla których nie został on zabrany na pokład samolotu, nie odbiegają specjalnie od innych opisów tego zdarzenia w obszernej literaturze przedmiotu. Potwierdzają jedynie, że Retinger miał rację uważając, iż płk Rudkowski świadomie pozostawił go w kraju i równie świadomie pozbawił go przewożonej korespondencji i innych materiałów. Co jest zresztą od dawna wiadome choćby na podstawie relacji płk. Bokszczanina cytowanej przez Siemaszkę, czy też wypowiedzi samego płk. Iranka-Osmeckiego, tej cytowanej przez jego syna Jerzego Horodecka wspominała, że tuż po błyskawicznym odlocie "Dakoty" zdenerwowany Retinger miał jej powiedzieć "ukradli mi moje papiery, notatki i dokumenty, a samego zostawili tutaj. Może z tego wyniknąć wielkie nieszczęście dla Polski. Ja będę w Londynie na pewno, ale inną drogą. Obawiam się, że to może być za późno".
W drodze na stację kolejową (fakt ten był również wielokrotnie opisywany) Retinger wypadł z bryczki do wody, przy przejeździe przez bród. W efekcie, w pobliskim dworze, Horodecka, która pomagała przebierać się Retingerowi, musiała osobiście wyciągnąć z walizki jego bieliznę uprzednio posypaną rzekomą trucizną. Wynika z tego, że ów proszek musiał być nieszkodliwy. Niebawem jednak Retinger, co również jest powszechnie znanym faktem, poważnie zapadł na zdrowiu. Postawiona diagnoza wskazywała na polyneuropatię (polyneuritis), która mogła wystąpić w następstwie zatrucia (polyneuropatia toksyczna). Horodecka wiąże ten fakt z pierwszą z podanych mu trucizn. I zapewne ma rację. Specjalista toksykolog dr Mirosław Stasik uważa, że zastosowanym środkiem mógł być fosforan trójortokrezolu (ang. Tri-o-cresyl phosphate, TCP). Nie wykluczał także użycia któregoś ze związków metali ciężkich (arsenu, talu, ewentualnie rtęci, czyli tzw. sublimatu), względnie mieszaniny takich związków. Zapewne był to środek określany jako "sacharyna Q" w "Recepcie na trucie" opracowanej w komórce opieki lekarskiej Wydziału Legalizacji i Techniki Oddziału II KG AK z przeznaczeniem dla kontrwywiadu AK. Z instrukcji wynika także, że w dniu 22 lutego (zapewne właśnie 1944 r.) kontrwywiad AK otrzymał 4 pudełka po 5 buteleczek tego preparatu *[Wojskowe Biuro Badań Historycznych [WBBH], AK, Oddział II, III/22/2, Weronika 24 [dr Maria Lenczewska-Chądzyńska] dla 21-9c [Wydział Bezpieczeństwa i Kontrwywiadu Oddziału II KG AK], Recepty na trucie, Instrukcja, 22 lutego [1944], k. 235: "Sacharyna Q. Płyn oleisty, lekko żółtawy, bez smaku i zapachu. Podawać nie w płynach, ale w potrawach. Dawka śmiertelna od 5 do 15 gramów. Po spożyciu następują objawy paraliżu postępowego i po kilku dniach następuje śmierć. O ile dawka nie jest śmiertelna paraliż postępowy pozostaje i rozwija się. W końcowym stadium działanie sach[aryny] Q powoduje objawy zbliżone do jednego stadium syfilisu. Trucizna jest komulatywna, to znaczy można ją podawać w dawkach trzykrotnych np. po 5 gramów w odstępie paru dni i działanie jej nic jest zmienione. Jest b. trudna do wykrycia przy sekcji zwłok (prawie niemożliwa)".].
Dodajmy tutaj, że wedle własnych powojennych zeznań por. Ryś miał w pewnym momencie niepostrzeżenie zamienić obydwie trucizny na nieszkodliwe substancje - natron (sodę) i olej rycynowy. Nie wiadomo: czy owo twierdzenie odpowiada prawdzie, czy odnosiło się to rzeczywiście do obydwu groźnych substancji (rzeczywiście druga z trucizn nie powinna mieć zapachu, a - zdaniem Horodeckiej - miała), wreszcie czy por. Ryś działał z własnej inicjatywy, czy też wykonując czyjeś polecenie. Nie wiadomo też, dlaczego nie wyprowadził z błędu wykonawczyni całej akcji. Wedle Horodeckiej, po wojnie jej bezpośredni przełożony Stefan Matuszczyk "Porawa" (dowódca oddziału "993/W" i kompanii "Zemsta") powiedział jej w tajemnicy: "Ty to pewnie nawet nie wiesz, to wiedz, że byłaś sympatią Fiszera. On nie chciał, abyś ty ginęła i wtedy on podmienił truciznę".
W tym miejscu warto przytoczyć mało znaną relację innej kobiety z podziemnej "dwójki" AK Anny Dreckiej "Hanny" złożoną w londyńskim Studium Polski Podziemnej w sierpniu 1975 r. "Hanna" opowiedziała w niej, że jeszcze przed powstaniem w Warszawie jej kuzyn i kolega z AK Lucjan Kamiński (ps. "Szymański") oświadczył: "że ze względów politycznych udało się zatrzymać odlot do Londynu Józefa Retingera [...]. Zastosowano środek «tal», który podawany w małych dawkach w pokarmach i napojach powoduje objawy chorobowe podobne do reumatyzmu deformującego. W wyniku tego zatrucia nastąpiło opóźnienie się Józefa Retingera [...] do samolotu II Mostu".
Jeżeli rzeczywiście Kamiński mógł coś wiedzieć o sprawie stanowiącej ścisłą tajemnicę, to jego relacja potwierdzałaby hipotezę, w myśl której wspomniana zamiana trucizn (a także odebranie Horodeckiej części ampułek) była działaniem świadomym i miała prowadzić jedynie do utrudnienia Retingerowi wyjazdu z kraju (a nie zaś do jego zamordowania). Tak jak to ostatecznie się stało, co w szczegółach opisuje organizator "II Mostu" Stefan Musiałek-Łowicki, wskazując, że przyczyną spóźnienia się Retingera na samolot był chroniczny rozstrój żołądka (rzeczywiście typowy kliniczny skutek zatrucia talem). Skądinąd ten sam oficer (organizator również i trzeciego "Mostu", którym odleciał również Tomasz Arciszewski z PPS) przytacza wypowiedź przyszłego premiera: "dobrze się stało [...], że w maju nie wypuściliście Retingera z kraju. Chodziło o to, aby pewne sprawy krajowe w Londynie referował i naświetlał kto inny".
Na końcu relacji Horodecka umieszcza swój bardziej generalny pogląd na temat całej sprawy i osoby Retingera. "W czasie kilkudniowego pobytu w Dołędze mogłam sobie wyrobić zdanie o dr. Retingerze. Był to człowiek bardzo inteligentny, sympatyczny i na pewno dobry patriota i zupełnie inny niż go przedstawia się obecnie w różnych aktualnych opracowaniach szeroko dziś udostępnianych" (miała ona tutaj na myśli zapewne pozostające w jej zbiorach bibliotecznych kuriozalne dziełko autorstwa Henryka Pająka). Na koniec zaś pisała: "dotychczas odczuwam niesmak po tej całej akcji, bo mam przeświadczenie, że było to wykorzystanie mojego bezgranicznego zaufania do rozkazów Komendy Głównej AK, których słuchałam nie mając żadnych wątpliwości o ich słuszności, a tymczasem zostałam zamieszana w paskudną sprawę mającą charakter osobistych porachunków na tle politycznym".
Wersja Horodeckiej została odrzucona w ostrych słowach jako "mitomania" przez część środowiska jej dawnych kolegów z oddziału, a także przez Jerzego Iranka-Osmeckiego ze zrozumiałych przyczyn walczącego o nieskazitelnie dobre imię "emisariusza Antoniego", swego ojca. Przyjęło to postać dwóch listów otwartych ostro potępiających "Teresę" i podważających prawdziwość jej relacji. Skierowane one zostały do szeregu instytucji i osób cieszących się autorytetem w środowiskach kombatanckich.
Z udostępnionych autorowi przez Izabelę Horodecką kopii bogatej korespondencji dawnych kolegów z oddziału "993/W" wynika jednak niedwuznacznie, że autorzy akcji protestacyjnej sami byli przekonani, że w istocie kluczowe elementy jej opowieści odpowiadają prawdzie. Doskonale wiedzieli (co wynika choćby z pism przywódcy środowiska Lucjana Wiśniewskiego "Sępa") o oddelegowaniu na wiosnę 1944 r. Horodeckiej do jakiegoś "śmierdzącego" zadania specjalnego. Słyszeli nawet coś o odebraniu jej jakichś ampułek. Uważali jednak za swój żołnierski obowiązek dalszą ochronę powierzonych tajemnic organizacyjnych. Tłumaczyli jej zatem, że "każde państwo ma swoje tajemnice, których nie ujawnia, tym bardziej jak dotyczą kontrwywiadu". Nawet jej obrońcy w tym środowisku, tacy jak zamieszkały w Australii Jerzy Adamski, podkreślali, że "rozpisywanie się o tajnych sprawach" uważają "za szkodliwe". Można także sądzić, że pewien wpływ na próby zatajenia mało "poprawnych politycznie" informacji o zamachu na Retingera, miał fakt, że ujawnienie sprawy, przypadkowo zbiegło się w czasie z początkiem dyskusji na temat książki Jana Tomasza Grossa o mordzie w Jedwabnem.
Co Retinger wiedział o zamachach na siebie?
Informacje o rym, że wydano na niego wyrok śmierci i próbowano przeprowadzić zamach - jak wspominał choćby Chciuk-Celt - dotarły do Retingera już w czasie pobytu w kraju i wywołały wówczas interwencję Delegata u Komendanta Głównego AK. Nie zmieniły one zresztą bardzo wysokiego mniemania, jakie wyrobił on sobie o żołnierzach polskiej armii podziemnej i które głosił spontanicznie jeszcze wiele lat później, podkreślając przy tym, że "to nie było wojsko, ale cały naród".
Najbardziej szczegółowa była wersja, jaką Retinger opowiedział jesienią 1947 r. spotkanemu przypadkiem na ulicy w Londynie płk. Protasewiczowi. Ciekawe zresztą, że jego narracja wydaje się być niejako lustrzanym odbiciem krążących zarówno w Londynie, jak i w okupowanej Polsce opowieści o "czarnym gabinecie" za kulisami polskiego rządu, którego członkiem miał być sam Retinger. Zdaniem "Reda": "przed wojną istniał w Polsce [...] sanacyjny komitet «trust mózgów», złożony z 10 czy 12 osób, który kierował polityką państwa. Komitet ten, zdezorganizowany po kampanii wrześniowej i częściowo uzupełniony miał [...] swoje komórki w Anglii, Ameryce i w kraju i nadal kierował akcją sanacji. Tam [płk Protasewicz zrozumiał, że w Ameryce] zapadła decyzja zamordowania go w kraju i w tym celu wysłano depeszę z Londynu do Iranka".
Swoją wiedzę, bez podawania żadnych nazwisk, Retinger dość szczegółowo streścił też po latach w rozmowie z wspominanym tutaj już korespondentem PAP (a zarazem oficerem wywiadu PRL) Andrzejem Kłosem vel Jerzym Klingerem. Ten ostatni raportował do Warszawy: "[Retinger] podał mi, że podczas pobytu w Warszawie polska dokonała dwukrotnie zamachu na jego życie. W pierwszym przypadku miał zostać zastrzelony z pistoletu, w krytycznym momencie zastawiła go przed kulą towarzysząca mu wówczas kobieta, która mieszka obecnie w Londynie [Jadwiga Gebethnerowa?] [...]. Drugiej próby zamordowania R[etingera] dokonano przy pomocy trucizny, którą aplikowano w jedzeniu. Ponieważ dawka była niewystarczająca do spowodowania śmierci R[etinger] - po chorobie - wygrzebał się, doszedł do zdrowia". Retinger powiedział też Kłosowi, że jego wiedza o rozkazie "Dwójki" zlikwidowania go w Warszawie pochodzi od jego przyjaciela płk. Stanisława Gano, szefa Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza w końcowych latach wojny. Rozkaz ten miał "otrzymać przedstawiciel , który wyjechał z Londynu do Warszawy na długo przed Retingerem]" (czyli zapewne płk Iranek-Osmecki). Wedle Kłosa-Klingera ,,R[etinger] nie chciał podać, kto dał rozkaz likwidacji, chociaż zaznaczał, że człowiek ten jeszcze żyje i jest na Zachodzie". Kłos-Klinger pisał też, że Retinger "nie zamierza [...] starać się o to, aby winnych spotkała zasłużona kara".
Retinger nie starał się jednak utrzymywać sprawy w tajemnicy (jak to wynika choćby z jego rozmów z Kłosem-Klingerem, płk. Protasewiczem, Janem Drohojowskim czy wreszcie z Janem Pomianem). Zarzucił on zresztą otwarcie płk. Irankowi-Osmeckiemu "wydanie na niego dwukrotnie wyroku śmierci" na posiedzeniu Rady Instytutu im. gen. Sikorskiego w dniu 29 maja 1958 r. W związku z tym ówczesny prezes Zarządu Instytutu, wybitny historyk wojskowości gen. Marian Kukiel, zwrócił się do gen. Bora-Komorowskiego, wówczas prezesa (przewodniczącego) Rady Studium Polski Podziemnej z prośbą o "udzielenie informacji co do rzekomego wyroku wydanego wówczas na dr. Retingera i co do ew[entualnych] zarządzeń płk. dypl. Iranka-Osmeckiego w stosunku do niego w czasie jego ówczesnego pobytu w Polsce".
Płk Iranek-Osmecki (członek władz SPP) na prośbę gen. Komorowskiego ustosunkowywał się na piśmie do powyższych zarzutów i jak pisał "wyrządzonej mu w ten sposób krzywdy". Pismo to, datowane na 28 czerwca 1958 r. rozpoczyna się od charakterystycznego zwrotu: "wyjaśnienie [...] które niżej podaje jest przypomnieniem faktów znanych Panu generałowi [...] i gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu". W dalszej jego części były szef Oddziału II KG AK zaprzeczył zasadniczym zarzutom Retingera, stosując jednak pewien unik: "stwierdzam, że w czasie mojej służby w AK nie leżało w mojej kompetencji wydawanie wyroków i nigdy ich nie wydawałem". Bez wątpienia jednak płk Iranek-Osmecki potwierdził w ten sposób przynajmniej tę część przytoczonej wyżej relacji płk. Bokszczanina, z której wynikało, że decyzje "akowskiej góry" w sprawie Retingera zapadały właśnie w trójkącie gen. Bór-Komorowski, gen. Pełczyński, płk Iranek-Osmecki (co zresztą wydaje się oczywiste, jeśli wziąć pod uwagę pełnione przez nich funkcje i zakresy odpowiedzialności).
Warto przytoczyć kilka obszernych fragmentów z dalszej części pisma, znajduje w niej bowiem potwierdzenie kilka istotnych faktów. W tym przede wszystkim ten, że sprawę "opieki" nad "Salamandrem" rzeczywiście powierzono referatowi "993/W" kontrwywiadu Oddziału II KG AK pod dowództwem por. Stefana Matuszczyka "Porawy". Zasadniczym zadaniem tego referatu było wykonywanie akcji likwidacyjnych i tylko w wyjątkowych wypadkach ochrona kontrwywiadowcza (np. ewakuacji lokali). Członkinią tego właśnie oddziału była Izabela Horodecka. "W kwietniu 1944 r. - pisał zatem płk Iranek-Osmecki odwołując się wyraźnie do treści kluczowego telegramu płk. Demela - otrzymała Komenda Główna AK [...] polecenie ze Sztabu N[aczelnego] W[odza] z Londynu roztoczenia opieki nad politycznym emisariuszem rządu RP, przybywającym drogą powietrzną. Zadanie [...] powierzono mojemu oddziałowi ["Dwójce" - WB]. Otrzymałem je na jednej ze środowych odpraw Komendy Głównej wraz z fotografią emisariusza, którą nadesłano z placówki odbiorczej celem sporządzenia obowiązujących dokumentów osobistych. Z fotografii tej rozpoznałem, że emisariuszem jest [...] Józef Retinger. Do zadania ochrony p. J. Retingera wyznaczyłem oddział bojowy por. Porawy, najsprawniejszy jakim dysponowałem. [...]. Dopilnowałem wyboru możliwie spokojnej i pewnej kwatery i zatwierdziłem przedstawiony mi opracowany szczegółowo plan ochrony zbrojnej. Zapewniłem szybką łączność emisariusza z Komendą Główną AK i z Delegaturą Rządu. Wyznaczony przeze mnie oddział przejął p. J. Retingera z komórki [...] zajmującej się przyjmowaniem spadochroniarzy [...]. Oczywiście wobec p. J. Retingera występowała tylko łączniczka; nie był on natomiast w żadnym stopniu poinformowany o istnieniu i sposobie wykonywania ochrony. Po wstępnej aklimatyzacji i po nawiązaniu kontaktu z Delegatem Rządu p. J. Retinger [...] przeniósł się na inną kwaterę. Od tej chwili nie miałem nic więcej do czynienia z [jego] osobą". Dodajmy tutaj jeszcze, że zarówno gen. Bór-Komorowski, jak i płk Iranek-Osmecki - indagowani po wojnie przez przyjaciela Retingera Stefana Zamoyskiego - jeszcze raz kategorycznie zdementowali informacje zawarte w opublikowanej przez Zbigniewa Siemaszkę w "Kulturze" relacji płk. Demela.
Retinger w Polsce - rozmowy polityczne
Jeżeli pominąć rozmaite anegdoty, w które obfituje literatura wspomnieniowa (por. relacje Chciuka-Celta, Stefana Korboń-skiego czy Tadeusza Kochanowicza), nasza wiedza o treści politycznych rozmów, jakie Retinger prowadził w Warszawie późną wiosną i wczesnym latem 1944 r. pozostaje jak dotąd nader ograniczona, i to mimo dość sporej listy publikacji na ten temat. Ze wspomnień Korbońskiego wiemy zresztą, że przed ostatecznym opuszczeniem Polski w lipcu 1944 r. Retinger pozostawił mu rodzaj raportu ("testamentu") poświęcony zapewne wynikom jego warszawskiej misji. Niestety Korboński zniszczył ten dokument (wraz częścią swojego osobistego archiwum) w momencie zagrożenia przez UB w 1945 r. Korboński poświęcił też parę słów rozmowie "Salamandra" ze znanym wolnomularzem dr. Henrykiem Kołodziejskim, byłym dyrektorem Biblioteki Sejmowej. Ich spotkanie (mimo otaczającej także i Retingera "masońskiej" aury) miało wypaść "bardzo blado", co obudziło zresztą szereg wątpliwości u komentatorów o poglądach narodowych i zarazem antymasońskich.
Nie ulega wątpliwości, że głównym rozmówcą Retingera był sam Delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski "Soból", "Doktór". Potwierdzają to zapisy w zachowanym kalendarzyku Retingera z tego okresu, z których wynika, że pierwsze rozmowy z "Doktorem" miały miejsce (względnie były planowane) na dni 11, 15 i 22 kwietnia 1944. Ze swej strony Chciuk-Celt, w oparciu o własne notatki, datuje pierwsze spotkanie Retinger-Jankowski na dzień 12 kwietnia 1944. Nie ulega wątpliwości, że z owych rozmów Retinger wyrobił sobie bardzo wysokie mniemanie o osobie zmarłego w sowieckim więzieniu ostatniego Delegata Rządu. Treść tych rozmów - w oparciu o rozmowy z samym Delegatem i Józefem Zajdą, opisał krótko Jan Nowak-Jeziorański w liście do redakcji "Zeszytów Historycznych". Jego zdaniem Retinger "miał wybadać, czy kompromis z Rosją oparty na ustępstwach terytorialnych (linia Curzona) i udziale komunistów w rządzie spotkałby się z poparciem stronnictw. Do układu miałoby dojść w drodze bezpośrednich rozmów między RJN (Radą Jedności Narodowej) i PPR". Wedle Aleksandra Jałty-Połczyńskiego, Retinger miał wręcz powiedzieć Karolowi Popielowi po swoim powrocie do Londynu, że jego zdaniem "Delegatura Rządu i kierownictwo polityczne stronnictw, jest świadome konieczności porozumienia się z Sowietami, a tym samym i ich ekspozyturą. Trudność polega tylko na wygórowanych ambicjach PPRu i w tym punkcie podziemie liczy na efektywną pomoc Anglosasów".
Z krótkich wspomnień Kazimierza Pużaka dowiadujemy się z kolei, że Retinger dwukrotnie wziął udział w posiedzeniach RJN (może tutaj także chodzić o Krajową Radę Ministrów), wygłaszając wówczas coś w rodzaju exposé, które "wobec obfitości materiału musiało być raczej ogólne". "Naturalnie - pisał dalej Pużak - jego związek z Anglikami zaciążył na treści i raczej obfitował w elementy optymistyczne. I dlatego zbywał ogólnikami nasze wynurzenia pełne rezerwy i wątpliwości. Ciekawe, że dużo uwagi poświęcił propagandzie sowieckiej w Anglii. Podał takie szczegóły, jak £ 15 mln wydanych na agitacje w Anglii [...] na kolosalne honoraria dla różnych intelektualistów i uczonych profesorów". Pużak wspomina poza tym o ryzykownym (z punktu widzenia zasad konspiracji) zachowaniu Retingera, który zwykł spotykać swoich rozmówców "w lokalach, barach, restauracjach, kawiarniach". Pużak podejrzewał poza tym, nie tyle popuszczając wodze fantazji, co zapewne powtarzając krążące po Warszawie ".miejskie legendy", że Retinger spotykał się tutaj z bliżej nieokreślonymi "wywiadowcami Foreign Office".
Inny socjalista Zygmunt Zaremba zapamiętał, że najbardziej interesowała Retingera "możliwość znalezienia jakiegoś kompromisu pomiędzy Podziemiem a komunistami lub Rosją". Zaremba ze swej strony miał stwierdzić, że "problem naszej przyszłości znajduje się [...] w rękach sojuszników zachodnich, którzy jedynie dysponują środkami ograniczenia sowieckich apetytów". I on - podobnie jak Pużak - zapamiętał, że Retinger zwracał uwagę na "nastroje prosowieckie" w Anglii, będące efektem umiejętnej propagandy.
Jednym z ciekawszych źródeł odnoszącym się do warszawskich rozmów Retingera są zeznania złożone przez Adama Bienia w trakcie przygotowań do tzw. "procesu Szesnastu". Szef NKWD Ławrientij Beria i jego kolega szef NKGB Wsiewołod Mierkułow pisali na ten temat w ściśle tajnym liście do Stalina i Mołotowa z 20 kwietnia 1945: "wiosną 1944 r. przyleciał samolotem z Londynu do Warszawy emisariusz polskiego rządu londyńskiego Retinger, Polak, obywatel angielski. [...] na posiedzeniu rady ministrów rządu polskiego podziemnego [zapewne Rady Jedności Narodowej względnie Krajowej Rady Ministrów - WB], poinformował Jankowskiego, Bienia, Pajdaka i Jasiukowicza [...] o polityce rządu angielskiego w sprawie polskiej [...] oznajmił, że Mikołajczyk uznaje konieczność ustępstw wobec ZSRR w celu rozwiązania problemu polsko-sowieckiego. Jednakże, mówił Retinger, Mikołajczyk nie znajduje poparcia w gabinecie ministrów rządu polskiego londyńskiego i stwarza to trudności w ustanowieniu normalnych stosunków między ZSRR a Polską. Podczas pobytu w Warszawie Retinger dwa razy spotykał się z Adamem Bieniem, od którego otrzymał informacje na temat wzajemnych stosunków między polskimi partiami podziemnymi i ich wpływach w polskim społeczeństwie. Retinger powiedział Bieniowi, że o rezultatach swojego wyjazdu będzie informował polski rząd londyński i [...] Edena".
Z kolei znany historyk i piłsudczyk Władysław Pobóg-Malinowski pisząc o misji Retingera przywołuje relację Stanisława Kauzika ("Dołęgi", "Modrzewskiego"), Dyrektora Departamentu Informacji i Propagandy Delegatury, po wojnie działacza emigracyjnego używającego nazwiska Stanisław Dołęga-Modrzewski. Ten zapamiętał, że Retinger najbardziej interesował się "organizacjami komunistycznymi w Polsce i kwestią ewentualnego współdziałania z nimi organizacji polskich", a także sprawami "sabotażu i dywersji". Inną relację, pochodzącą - jak można sądzić - od tego samego rozmówcy Retingera - tj. Kauzika, tyle, że przekazaną za pośrednictwem innego wysokiego urzędnika Delegatury, naczelnika Wydziału Bezpieczeństwa Tadeusza Miklaszewskiego "Małynicza", przytacza w swoich bardzo obszernych "zeznaniach własnych" aresztowany po wojnie i skazany na długoletnie więzienie adwokat, dyplomata, a w czasie wojny wysoki funkcjonariusz struktur bezpieczeństwa Delegatury Rządu - Tadeusz Myśliński. Pisał on, że "pod względem merytorycznym misja Retingera sprowadzała się do tego, aby poinformować krajowe czynniki konspiracyjne, że angielska opinia polityczna jest coraz b[ardziej] daleka od popierania stanowiska Polski w sporze ze Zw[iązkiem] Radzieckim i że należy jak najrychlej wyrazić zgodę na jego zasadnicze żądania graniczne, gdyż Anglicy uważają linię Curzona za słuszną, a przy jej akceptowaniu gotowi są na podjęcie interwencji w celu wywalczenia dla Polski pewnych [...] ustępstw [...], odnoszących się bodaj do Lwowa lub Wilna. Nadto Retinger miał wskazywać, że tego rodzaju ustępstwa muszą być połączone z jednoczesnym poszu-kiwaniem głębszego porozumienia ze Związkiem Radzieckim poprzez wyrównanie stosunków z PPR-em, gdyż na Zachodzie pozycja Związku Radzieckiego jest nader mocna i niedostrzeganie tego faktu jest kardynalnym błędem". Brytyjczycy mieli też uważać za podobny błąd "ruszenie przez rząd sprawy Katynia [...] gdyż zarówno całą tę sprawę jak i spór graniczny powinno się zachować na odpowiedni moment, kiedy Polska w zmienionej koniunkturze politycznej będzie mogła z powodzeniem powrócić do wszystkich swoich pretensji żywionych do Związku Radzieckiego, a na razie nie pozostaje nic innego jak stosowanie taktyki ustępstw, aby w miarę upływu czasu nie utracić jeszcze więcej". Pisząc zaś o polityce Mikołajczyka, Myśliński stwierdzał, że "powyższe stanowisko czynników angielskich [było] uznawane przez część rządu londyńskiego, lecz nie chce on przesądzać kierunku swej polityki bez uzgodnienia tych spraw z krajem i [...] poinformowania go o istotnej sytuacji i [...] urobienia gruntu w celu przeprowadzenia istotnych zmian w polityce zagranicznej rządu". Można powiedzieć, że informacje Myślińskiego były całkiem precyzyjne. Pisał on też, że "zabiegi Retingera zostały przyjęte bardzo różnie, wywołując obok znacznego zastanowienia, oburzenie tak silne, że czasami odsądzano go od czci i wiary". Nie zdradzając jednak, o jakie środowiska i jakich ludzi konkretnie chodziło.
Sprawa domniemanych kontaktów Retingera z Niemcami
Korboński pisze w swoich wspomnieniach, co brzmi nieco sensacyjnie, że o misji Retingera było poinformowane warszawskie Gestapo. Potwierdza to Tadeusz Myśliński, który, jako szef komórki bezpieczeństwa Delegatury Rządu, miał z funkcjonariuszami niemieckich służb bezpieczeństwa, a konkretnie m.in. z niejakim Bruno Schultzem, pewne kontakty. Być może zresztą Korboński wiedział o działaniach niemieckich właśnie od tegoż Myślińskiego (bezpośrednio lub za pośrednictwem Tadeusza Miklaszewskiego "Małynicza"). W relacji Myślińskiego ów Schultz był świadom, że Retinger "jako emisariusz rządu londyńskiego starał się o to, aby polska konspiracja zmieniła swój stosunek do Związku Radzieckiego". W tej sytuacji Gestapo "postanowiło Retingera zlikwidować, jako stronnika komunistów, co powinno odpowiadać Delegaturze". Schultz chwalił się wręcz, że "Niemcy byli już kilkakrotnie na jego tropie". W tej sytuacji Myśliński miał dojść do przekonania, że "opowiadane mi fakty wiążące się z osobą Retingera [...] były «nadawane Gestapo»". Rzecz jasna przez jej wtyczki tkwiące w polskich organizacjach konspiracyjnych.
Jeszcze bardziej sensacyjne są informacje pochodzące od Jadwigi Gebethnerowej, która gościła Retingera w Warszawie w 1944 r. Miała on opowiedzieć w 1968 r. Zbigniewowi Siemaszce, że "Józio" [...] był w kwietniu lub w maju aresztowany przez Niemców i został zwolniony, bo zgodził się na współpracę. Współpracował wymieniając informacje w obie strony, ale na tej wymianie strona polska korzystała". Wydaje się mało prawdopodobnym, aby rzeczywiście doszło do podobnego zdarzenia i udało się taką sprawę utrzymać w tajemnicy. Pani Gebethnerowej, z którą Siemaszko rozmawiał na krótko przed jej śmiercią, musiało się po prostu coś pomylić.
Jedynie - bardzo niepewne i do tego częściowe - potwierdzenie tej informacji pochodzi od złamanego i poddającego się dowolnym manipulacjom oficerów śledczych MBP, dawnego oficera wywiadu NSZ Antoniego Szperlicha. Zeznał on mianowicie, że: "Misja Retingera była oczywiście wielce korzystna dla Niemiec [?-WB] i [Paul] Fuchs [szef radomskiego Gestapo] znał tę misję w szczegółach. O tym, aby Retinger konferował bezpośrednio z władzami niemieckimi, nie byłem poinformowany, natomiast wskazywały na to wyjazdy Retingera do Krakowa [...] o wyjazdach tych informował mnie [Witold] Gostomski [szef wywiadu NSZ - WB]". Szperlich nie wiedział jednak zapewne, że Retinger miał po prostu rodzinę w Krakowie (skąd pochodził); w Małopolsce też (koło Tarnowa) znajdowały się lądowi-ska, na których lądowały samoloty "Mostu". Tym niemniej wydaje się prawdopodobnym, że informacje o misji Retingera mogły przepływać do Gestapo za pośrednictwem jej wtyczek w NSZ, dokąd trafiały z kontrwywiadu AK. Wywiad skrajnych narodowców sprawę co najmniej "monitorował" (i zapewne też przygotowywał własny zamach na "Salamandra").
Notatka Eugeniusza Czarnowskiego
Najważniejszy jak dotąd dokument odnoszący się do politycznej treści misji Retingera, to jest obszerną poufną notatkę z 15 maja 1944 r. autorstwa zastępcy szefa Wydziału Informacji BIP KG AK Eugeniusza Czarnowskiego "Lidzkiego", opublikował pod koniec lat 80. krakowski historyk Grzegorz Mazur, korzystając ze zbiorów Kazimierza Ostrowskiego (również niegdyś ważnego funkcjonariusza BIP).
W swojej notatce Czarnowski odnotowuje spotkania Retingera z Delegatem Rządu, a także zapewne z Okręgowymi Delegatami Rządu (w tekście mowa jest o wojewodach). "Lidzki" wspomina też o "dość głośnej konferencji" z jednym z czołowych polityków narodowych owego czasu Zbigniewem Stypułkowskim, a także o licznych rozmowach z pomniejszymi działaczami podziemia politycznego (piłsudczycy, działacze odłamów PPS). "Lidzki" dość wiernie - jak się wydaje - spisał relacje pochodzące od swoich informatorów (rozmówców Retingera), nie usiłując przy tym - co podkreślał w tekście - godzić licznych w nich sprzeczności i niedopowiedzeń. Nb. "Lidzki" mimo wszystko ulegał pewnej mitologii, czy też aurze, którą lubił wokół siebie rozsnuwać bohater jego notatki. Zdaje się np. wierzyć "miejskiej legendzie", jakoby Retinger miał do dyspozycji własną, niezwykle skuteczną, siatkę konspiracyjną! O "ludziach Retingera" pisał nawet, że "muszą być dobrze zorientowani w życiu podziemnym i mieć dostęp do wielu sfer i kół politycznych".
Czarnowski odrzucał tezę o samodzielnym ("prywatnym") charakterze misji Retingera. Zakładał natomiast, że ten ostatni wykonuje (zapewne na rzecz Brytyjczyków) zlecone mu zadania informacyjne, konkretnie zaś zbiera dane o sytuacji w okupowanej Polsce, a przede wszystkim stara się o "ustalenie diagnozy o sile i odporności Kraju zarówno wobec Niemców (warunki okupacji), jak wobec roszczeń ZSRR, jak i nacisku ze strony Anglii". Co może zaskakiwać, analityk BIP (a także polityk polskiego podziemia o wysokim stopniu wtajemniczenia) zdawał się w ogóle nie wiedzieć, że przybysz z Londynu jest politycznym wysłannikiem premiera Mikołajczyka wysłanym do kraju z bardzo konkretnym przekazem i wynikającym z niego planem politycznym.
Co więcej, wedle Czarnowskiego, międzynarodowy obraz sprawy polskiej rysowany przez Retingera, pozostawać miał w sprzeczności z "realistyczną" wizją premiera. Co prawda, dowiadujemy się tutaj ponownie o treści znanej nam już pożegnalnej rozmowy Retinger-Eden, w której ten ostatni "nakazywał [...] ostrzec Polaków, iż Anglia nie będzie prowadziła nowej wojny o wschodnie granice Polski". Jednocześnie jednak miały padać z ust Retingera sugestie, w myśl których "gra angielska" (włącznie z publicznymi deklaracjami Churchilla o linii Curzona) to tylko przejściowa taktyka, że "sprawa granic wschodnich z małymi poprawkami jest jeszcze do uratowania", pod warunkiem zachowania przez polskie społeczeństwo "pełnej zwartości i jednomyślności". Retinger miał też obiecywać, że "Anglia nie dopuści do sowietyzacji Polski"; negliżując przy tym niebezpieczeństwo komunistyczne i proponując przeciwstawienie mu "rządu demokratycznego o bardziej radykalnym składzie". Pomoc ze strony Anglii (czy też Anglosasów) miała przy tym obejmować przyby-cie misji wojskowej i ustanowienie w wyzwolonej Polsce międzyalianckiej administracji wojskowej na wzór AMGOT *[Allied Military Government of Occupied Territories (Aliancki Zarząd Wojskowy Terenów Okupowanych).] we Włoszech. Trudno powiedzieć, gdzie kończy się tutaj "wishful thinking" i gra samego Retingera (być może prowadzona w imieniu antysowieckich kręgów brytyjskich, do których jeszcze tutaj wrócimy), a gdzie zaczynają się próby włożenia w jego usta własnych nadziei i pragnień przez Czarnowskiego i innych polskich polityków. Tak czy inaczej, wydaje się nie ulegać wątpliwości, że najważniejszy przekaz, jaki Mikołajczyk i Eden powierzyli Retingerowi, nie tylko nie został właściwie zrozumiany przez błyskotliwego analityka z BIP, ale wręcz został zrozumiany opacznie.
Nie można jednak wykluczyć i takiej interpretacji, że Czarnowski dobrze rozumiał sens misji Retingera jako kurs na porozumienie ze Związkiem Sowieckim i krajowymi komunistami (był on już wcześniej zaangażowany w rokowania z PPR; podobnie zresztą jak jeden z głównych rozmówców Retingera w kręgach Delegatury Stefan Pawłowski "Grabowiecki", wzmiankowany tutaj jako "działacz ludowy zbliżony do J[uliusza] Poniatowskiego"). Nie napisał jednak o tym. Co nie musi oznaczać, że świadomie dezinformował w swojej notatce swoich zwierzchników z AK; mógł też po prostu nie chcieć, aby w tej akurat sprawie, w obliczu odczuwalnej już wówczas "komunistycznej psychozy" w podziemiu, pozostały wyraźne ślady na piśmie.
Misja Retingera i sprawa mordów politycznych w polskim podziemiu
W tym kontekście warto przypomnieć tajemnicze morderstwo na osobie badacza problematyki masońskiej i zarazem masona rytu okultystycznego dr. Jana Korwina-Czarnomskiego. Miała to być, wywołana podobieństwem nazwiska, tragiczna omyłka egzekutorów, których ofiarą miał w istocie paść właśnie Eugeniusz Czarnowski (tak w każdym razie uważał sam "Lidzki"). Znawcy tej problematyki opierając się na materiałach kontrwywiadu KG AK i BIP KG AK, skłonni są wiązać tę zbrodnię - jak się wydaje słusznie - z mordami politycznymi, których ofiarą padli Jerzy Makowiecki z żoną (bezpośredni zwierzchnik Czarnowskiego w strukturze BIP) i Ludwik Widerszal.
Warto tutaj wskazać na obszerną, przeładowaną nieistotnymi szczegółami i służącą w istocie zaciemnieniu sprawy, analizę mordu na Czarnomskim autorstwa "Wacława" z referatu "996" kontrwywiadu AK. Kończy się ona następującą zaskakującą, nie mającą bowiem odniesienia do dotychczasowych wywodów autora analizy, konkluzją: "Opinia wspomina o trzech możliwych powodach zabójstwa: 1) zwykłe morderstwo rabunkowe [...] 2) morderstwo dokonane przez ONR na Cz[arnomskim] jako na przeciwniku politycznym. Wspomina się przy tem, iż Cz[arnomski] mógłby sobie mieć przez Rettingera zlecone komunikowanie się z komunistami, podtrzymywanie z nimi kontaktu. 3) morderstwo dokonane przez ONR po prostu za ukrytą akcję komunistyczną [...]". W rzeczywistości, jak wiemy, bardziej uzasadnione mogły być tutaj podobne podejrzenia wobec Czarnowskiego "Lidzkiego" (może zatem rzeczywiście właśnie o niego tutaj chodziło).
Należy tutaj zwrócić uwagę, że owe "opinie" pochodzą właśnie z kręgu referatu "996" kontrwywiadu AK, skądinąd jednej z najsłabiej rozpoznanych komórek podziemnego "wywiadu obronnego", i to mimo powojennych wysiłków oficerów śledczych MBP, a później szeregu historyków, w tym piszącego te słowa. Nie ulega jednak wątpliwości, że chodzi tutaj przede wszystkim o włączoną do niego formalnie na początku 1944 r. kierowaną przez Aleksandra Kelusa "samodzielną komórkę wywiadowczo-dywersyjną" o kryptonimie "Kondratowicz", nazywaną też "grupą Łukasza", wcześniej podporządkowaną bezpośrednio szefowi Oddziału II KG AK ppłk. Marianowi Drabikowi. Jak twierdził członek tej grupy Tadeusz Kelus (brat Aleksandra) do końca 1943 r. wykonywała ona najrozmaitsze zadania "likwidacyjne, dywersyjne i rozpoznawcze" na terenie całego kraju; nie należy jej zatem utożsamiać z oficjalnymi zadaniami referatu "996" (który formalnie zajmował się głównie słowiańskimi mniejszościami narodowymi). Zdaniem jednak Stefana Rysia (zastępcy szefa KW AK) zakres zainteresowań "grupy Łukasza" dotyczył przede wszystkim "zagadnień żydowskich oraz spraw masońskich" *["Komórka [...] Kelusa Aleksandra zajmowała się wyłącznie rozpracowaniem zagadnień żydowskich i o ile mi wiadomo także masońskich. Na łączności tej komórki pozostawał Jamontt Władysław, który to [...] przekazywał do KW materiały dot. tzw. żydo-komuny, a między innymi o Makowieckim, Widerszalu, Handelsmanie i innych".]. Ten sam Aleksander Kelus organizował tuż po wojnie siatkę wywiadowczą opierającą się na "Organizacji Wewnętrznej (Organizacji Polskiej, OP)" (niejawnej strukturze decyzyjnej ONR-ABC, Związku Jaszczurczego i NSZ), w szczególności na szefie jej wywiadu Bolesławie Sobocińskim. Rzecz jasna, nie byłoby to możliwe, gdyby nie wcześniejsza współpraca z lat wojny i wykute w tym czasie wzajemne zaufanie.
Ciekawe też, że w notatce autorstwa Tadeusza Kelusa odnoszącej się do mordu na Widerszalu i Makowieckim, powstałej znów w komórce "996", w oparciu o "oświetlenie [...] uzyskane przez jednego z informatorów Łukasza [Aleksandra Kelusa] w kierownictwie NSZ", wyraźnie wskazuje się na powiązania "grupy odpryskowej Stronnictwa Narodowego, znajdującej się pod przewodnictwem Zb[igniewa] Stypułkowskiego i ugrupowań żydowsko-masońskich w AK związanych z czynnikami międzynarodowymi o tendencjach prosowieckich". Stypułkowski (później, obok Czarnowskiego, jedna z ofiar moskiewskiego procesu "16" i autor znanej książki na ten temat) miał być zgoła "z całą pewnością narzędziem świadomym działającym w oparciu o czynniki międzynarodowe (liberalno-masońskie w typie zasymilowanych Żydów)". Jeżeli przypomnieć, że, jak wiadomo, Stypułkowski spotkał się z Retingerem, to być może znów natykamy się na element tej samej układanki.
Jak widać, mamy tutaj do czynienia z całym szeregiem poszlak i dowodów pozwalających sądzić, że działalność Retingera w Warszawie miała związek z serią niewyjaśnionych do końca politycznych mordów z początków lata 1944 r. służąc zapewne jako swoisty zapalnik, czy też katalizator, dla tych tragicznych zdarzeń (mających rzecz jasna również swoje czysto krajowe antecedencje). Dzisiaj można jednak próbować postawić hipotezę, że jedną z politycznych przyczyn owych mordów mogła być próba "przecięcia mieczem" zmistyfikowanej groźby "dogadania się" tajemniczego wysłannika z Londynu z komunistami, za pośrednictwem bliskich mu ideowo, podzielających jego poglądy geopolityczne, a zarazem posiadających odpowiednie kontakty polityków (i funkcjonariuszy BIP), takich jak Czarnowski, Widerszal czy Makowiecki.
Zagadnienie "sprawstwa kierowniczego" opisanych wyżej zamachów na samego Retingera i na grupę liberalno-lewicowych polityków podziemia trzeba traktować rozdzielnie. W pierwszym przypadku dość wyraźne - mimo ich zacierania - tropy prowadzą wprost do Londynu i kierownictwa Oddziału II KG AK, a ściślej jego szefa płk. Iranka-Osmeckiego. W drugim ślad szybko się urywa, gdy napotykamy na nieformalną grupę kierowaną wówczas, jak się wydaje, przez niezwykle ambitnego działacza Delegatury Rządu Witolda Bieńkowskiego "Kalskiego" *[Witold Bieńkowski (1906-1965), "Jaś", "Jan", "Wencki", "Kalski", dziennikarz, polityk, działacz podziemia m.in. założyciel Frontu Odrodzenia Polski, Rady Pomocy Żydom "Żegota", wreszcie kierownik referatu żydowskiego w Departamencie Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj, po wojnie związany z PAX.], z którym blisko współpracował tajemniczy oficer komórki 999 (antykomunistycznej) KW KG AK Władysław Niedenthal "Karol", związany z nią zapewne jeszcze w okresie, gdy była ona częścią BIP (co jest być może faktem nie bez znaczenia). W jej skład mieli wchodzić oficerowie kontrwywiadu AK (konkretnie z wspomnianej grupy Aleksandra Kelusa), mający z tytułu swoich podziemnych obowiązków (a i powiązań polityczno-towarzyskich) bezpośrednie i pośrednie "styki" zarówno z NSZ, jak i z Gestapo.
Grupa ta miała dążyć do "uzdrowienia" stosunków w szeregach polskiego podziemia. Czy i kto nią kierował "zza kulis" - pozostaje po dziś dzień jedną z nierozwiązanych do końca tajemnic polskiego podziemia. Na pewno nie były to jednak osoby z oficjalnych struktur kierownictwa KG AK, takie jak choćby płk Iranek-Osmecki czy gen. Tadeusz Pełczyński.
W swoich zeznaniach w MBP jeden z pomniejszych członków owej grupy Adam Leszczyc-Gutowski "Bratkowski", "K-24" (współodpowiedzialny za morderstwa Widerszala i Makowieckich) opowiedział, co następuje: "w trakcie werbowania mnie [do pracy w KW AK w maju 1944 r.] Jamontt Władysław [...] naświetlił mi ogólną sytuację w jakiej znajduje się AK i «Delegatura Rządu». Między innymi [...] powiedział mi, że AK jest powtyczkowana przez elementy posiadające orientację polityczną wschodnią, które jego zdaniem prowadzą robotę destruktywną przeciwną linii politycznej AK, a zarazem Rządu londyńskiego. W związku z takim stanem rzeczy powstał na terenie AK ruch mający za zadanie sanowanie stosunków w szeregach AK. W skład tego ruchu [...] miało wejść szereg czołowych osobistości z pośród członków KG i «Delegatury Rządu». Wypowiedzi swoje na ten temat Jamontt ilustrował materiałami jakimi dysponował kontrwywiad AK. [...] według słów Jamontta w skład grupy prowadzącej akcję sanowania wchodziły między innymi osoby jak gen. Tatar ps. «Tabor», [Witold] Bieńkowski ps. «Jan Kalski» z Delegatury Rządu i inni". W innych miejscach ten sam "Bratkowski" zeznawał, znów z powołaniem się na Jamontta, że "Jan Delegacki vel Kalski Bieńkowski stanowią wraz z innymi coś w rodzaju mafii w AK [...], noszą się z zamiarem przeprowadzenia jeszcze szeregu akcji likwidacyjnych w KG AK między innymi padły nazwiska [prof. Marcelego] Handelsmana, który był jakoby w masonerii, [prof. Stanisława] Arnolda, który miał być według niego typowany na premiera komunistycznego, i Retinger, który «wówczas zeskoczył na teren Polski z Anglii» ".
Ten sam Witold Bieńkowski (jako "Kalski") jest wielokrotnie wymieniany w kalendarzu asystenta Retingera, czyli Celta-Chciuka. Z zapisów w tym samym notatniku (opublikowanym przez Wojciecha Frazika) wynika dodatkowo, że z Chciukiem-Celtem spotykali się, towarzysząc "Kalskiemu", m.in. Władysław Niedenthal "Karol" i Bolesław Piasecki. W jednym z takich spotkań (16 czerwca 1944) wzięli nawet udział obok Bieńkowskiego i jego brata Zbigniewa ("Wichrowskiego"), Niedenthal, Piasecki i dodatkowo niezidentyfikowany "oficer wywiadu AK". Spotkania te niemal dokładnie zbiegały się w czasie z wspomnianymi wyżej mordami na Ludwiku Widerszalu i rodzinie Makowieckich. Jest to zbieżność co najmniej zastanawiająca.
Specyficzną ideologię opisanej wyżej grupy "Kalskiego" w sposób najbardziej zwarty opracował (przyjmując ją paradoksalnie za swoją) przywoływany już tutaj wielokrotnie Marek Celt w spisanym w sierpniu 1944 r. w Londynie fragmencie swojego raportu z wyprawy do Polski zatytułowanym "Moja ocena życia podziemnego w Polsce". Asystent Retingera - człowiek tyleż dzielny, co naiwny - powoływał się on tutaj, ni mniej, ni więcej, tylko na rozmowy z Bieńkowskim i Niedenthalem "reprezentującymi poglądy wspólne wielu innym". Bieńkowskiego charakteryzował przy tym jako "człowieka na wskroś uczciwego, bardzo czynnego, wysoko intelektualnie stojącego", zaś Niedenthala jako "oficera najwyższego szczebla wywiadu AK, piłsudczyka, lecz nie sanatora, człowieka o wysokim poziomie etycznym i intelektualnym". "U obu [...] - pisał Celt - nie widziałem ani cienia karierowiczostwa. Wszystko co mówili, mówili z prawdziwym bólem głęboko myślących patriotów". "Esencję ich myśli" Celt przedstawiał w sposób następujący: "u ludzi uczciwych, nie zasklepionych w błędnym kole partyjnym czy wojskowym, zaczyna się mocno kształtować chęć ponownego rewizjonizmu, chęć nowych wstrząsających przemian, które by tak zohydziły przeszłość podziemną, jak rewizjonizm powrześniowy zohydził sanację i jej dzieło. Prace D[elegatury] R[ządu] - a w szczególności prace AK uważa się za zbrodnie. Cechuje je kompletna nieudolność, inercja, przereklamowanie [...]. W Kraju ma Rząd tylko ekspozyturę nieudolną i nieodpowiedzialną. A tymczasem w Kraju jest punkt ciężkości [...]. Rozumuje się tu, że - podsumowywał owe wywody Celt - sytuację tę uratuje po części okupacja bolszewicka [...] uratuje w tym sensie, że w nowych potokach krwi, w potrzebie nowej zupełnie innej konspiracji, [...], zrodzi się nowy rewizjonizm, nowa myśl [...]. Dyktatura Kraju oparta o autorytet rządu w Londynie. Dyktatura nowoczesna, polegająca na świadomej zgodzie stronnictw na oddanie władzy jednej osobie. To nam pozwoli wyjść z impasu, to skończy prawie wszystkie podziemne niemoralności i nienormalności. A w każdym razie pozwoli nam zostawić po sobie dobrą pamięć".
Po krytycznej analizie wywodów Celta dość prawdopodobną wydaje się hipoteza, że opisywana przezeń grupa, dość amorficzna i skupiająca ludzi o bardzo różnych poglądach, mogła być w pewnym sensie "osieroconym" produktem zakulisowych działań politycznych prowadzonych w drugiej połowie 1943 r. przez szefów Oddziału II i III KG AK - ppłk. Mariana Drobika "Dzięcioła" i gen. Stanisława Tatara "Tabora". W tym kontekście warto zwrócić na uwagę odnaleziony przez Andrzeja Chmielarza dokument zatytułowany "Replika Dzięcioła", a także na omówioną przez piszącego te słowa sprawę raportu ppłk. Drobika w kwestii zmiany polityki AK wobec żądań granicznych Związku Sowieckiego. Tematem owej "Repliki" (będącej ostrą polemiką z szefem BIP płk. Rzepeckim "Prezesem") był problem zagrożenia zbrojnym przewrotem ze strony "komuny" (wspartej przez "demokratycznych" poputczyków). Co charakterystyczne, podobnie jak w wywodach Bieńkowskiego i Niedenthala, pojawia się tutaj jako środek zaradczy wątek specyficznej "demokratycznej dyktatury".
Jak wiadomo, w końcu 1943 r. i na początku 1944 r. ppłk Drobik i gen. Tatar zostali wyeliminowani z gry na skutek odrzucenia ich propozycji wojskowo-politycznych przez kierownictwo AK (w czym uczestniczył - co istotne - płk Iranek-Osmecki), a następnie aresztowania pierwszego z nich przez Gestapo i ewakuowania drugiego do Londynu. Można się jednak domyślać, że sieć organizowanych przez nich pod hasłem "sanacji podziemia" nieformalnych powiązań została pozostawiona swojemu losowi, ale nie przestała istnieć. W efekcie mogła się ona stać narzędziem ludzi o wyraźnych osobowościowych deficytach, takich jak Witold Bieńkowski czy Aleksander Kelus *[Zob. J. Marszalec, Morderstwo na Makowieckich (wzmianki o narkomanii, alkoholizmie i chorobie depresyjnej Bieńkowskiego); Aleksander Kelus z kolei, skądinąd osoba o wybitnych zdolnościach (doktor nauk przyrodniczych, paleontolog), cierpiał na "zapalenie mózgu", które objawiało różnego rodzaju reakcjami nerwowymi, relacja Jana Krzysztofa Kelusa.], a następnie uległa - jak na to wielokrotnie wskazywali w swoich zeznaniach w MBP szef kontrwywiadu AK Bernard Zakrzewski i jego zastępca Stefan Ryś - niemieckiej operacji inspiracyjnej, w której wykorzystano grupę ludzi o poglądach skrajnie narodowych - Ryszarda Sędka (agenta Gestapo w NSZ), Adama Leszczyc-Gutowskiego, Władysława Jamontta i szefa komórki "996" Samuela Ostik-Kostrowickiego. To za ich pośrednictwem w podziemnym obiegu znalazł się znany "elaborat dotyczący tzw. żydokomuny tkwiącej w AK", w którym to "było wymienionych szereg nazwisk jak Makowiecki, Widerszal i inni jako podejrzani o działalność komunistyczną w organizacji AK". Na pierwotnej wersji tego dokumentu miał zresztą widnieć pseudonim Ryszarda Sędka "Palec ll" (Ryś przypisywał ten pseudonim bezpośrednio Jamonttowi).
Brak źródeł nie pozwala na weryfikację hipotezy o równoległej inspiracji sowieckiej w opisywanych sprawach. Uprawdopodabnia ją jedynie informacja o powojennych związkach Bieńkowskiego (i Piaseckiego) z sowieckimi służbami. Nie można wykluczyć, że w istocie miały one dłuższą historię, niż to się zwykło przyjmować.
Połączenie inspiracyjnych "antykomunistycznych" danych z różnych źródeł, z mniej lub bardziej zmistyfikowanymi informacjami o misji Retingera, w tym także z tymi udzielanymi naiwnie i w dobrej wierze przez Chciuka-Celta, naświetleń i opinii uzyskiwanych przez KW AK zarówno "drogą operacyjną", jak i towarzyską, w specyficznym środowisku wywiadu NSZ i Organizacji Polskiej, wreszcie własnych poglądów Bieńkowskiego i jego współpracowników, stworzyło ostatecznie masę krytyczną, która doprowadziła do jednej z największych, a na pewno najbardziej znanych, tragedii w dziejach polskiego podziemia.
Bieńkowski i Retinger w zeznaniach Kazimierza Leskiego
Podobną interpretację uprawdopodobniają dodatkowo informacje pochodzące z powojennych zeznań Kazimierza Leskiego. Jest to źródło bardzo cenne, w oparciu o nie można bowiem próbować odtworzyć nieoficjalne opinie ("plotki"), jakie na temat misji Retingera i jego samego krążyły w podziemnej Warszawie wiosną i latem 1944 r. Być może i one miały charakter świadomej inspiracji.
Kazimierz Leski "Dębor", "Bradl", przed aresztowaniem przez UB (w listopadzie 1945) był szefem sztabu Obszaru Zachodniego czołowej poakowskiej organizacji "Wolność i Niezawisłość" (WiN), a wcześniej, w okresie okupacji niemieckiej, jednym z kluczowych oficerów wywiadu i kontrwywiadu KG AK, o bardzo szerokich powiązaniach i znajomościach. Co szczególnie interesujące, obraz misji Retingera w zeznaniach Leskiego opierał się głównie na opiniach zaczerpniętych ze środowiska "Departamentu Spraw Wewnętrznych [Delegatury Rządu] w okresie od końca 1943 r. i początku 1944 r.", konkretnie od znanego mu wówczas bliżej Witolda Bieńkowskiego "Jasia", od jego brata Zbigniewa Bieńkowskiego "Wichrowskiego" i kilku ich najbliższych współpracowników i przyjaciół (w tym co istotne z kręgu organizacji FOP i SOS *[Społeczna Organizacja Samoobrony, działająca w latach 1942-1944 formacja skupiająca kilkanaście różnorodnych organizacji podziemnych, w tym takie jak Front Odbudowy Polski Zofii Kossak-Szczuckiej i "Pobudka" Witolda Rościszewskiego (dawniej ONR), z której wywodził się Władysław Jamontt, w skład SOS wchodziło także Stronnictwo Demokratyczne, czołowymi działaczami którego byli m.in. Czarnowski i Makowiecki.]). Zaznaczyć jednak należy, że poza kręgiem Bieńkowskiego swoje informacje Leski miał czerpać również ze "środowiska politycznego socjalistów", chociaż w tym przypadku żadnych "nazwisk i pseudonimów" nie chciał sobie przypomnieć. Do grupy osób, "z którymi rozmawiał również", dodawał jeszcze szefa kontrwywiadu AK Bernarda Krawca-Zakrzewskiego "Oskara" (którego nie cierpiał).
Tym niemniej można sądzić, że najważniejszym źródłem informacji w oparciu o które ukształtowały się opinie Leskiego na temat misji Retingera było zapewne dokładnie to samo środowisko, któremu przypisuje się odpowiedzialność za wspomniane wyżej polityczne mordy.
W trakcie przesłuchania Leski opowiadał zatem o Retingerze, a mający pewne problemy z poprawnością językową protokolant zapisywał, że: "jest to człowiek z pochodzenia Polak, o charakterze wybitnie międzynarodowym oraz mającym powiązania z międzynarodowymi sferami wielkofinansowymi (wielkiej finansjery i przemysłowymi). Jest to jeden z reprezentantów międzynarodowej finansjery, działający po linii interesów anglosaskich, szczególnie angielskich (prawdopodobnie ma powiązania z naftą - (?) [tak w tekście - WB]. Rettinger poza tym reprezentuje interesy kierowniczych sfer polityczno-ekonomicznego wywiadu angielskiego + [tak w tekście - WB] jednocześnie kieruje wywiadem i wykorzystuje go do gry politycznej na wysokim szczeblu".
Wedle tych samych informacji Leskiego przed wojną Retinger ani nie uważał się za Polaka, ani nie bywał w Polsce. W sprawach polskich miał on "wypłynąć" w 1940 r. "jako człowiek posiadający wielkie możliwości i wykorzystujący je do wprowadzenia [gen. Władysława] Sikorskiego na arenę świata wielkopolitycznego". Jednocześnie Retinger miał być "głową nieoficjalnego tzw. «czarnego gabinetu» składającego się oprócz Rettingera [...] z czterech ludzi - wszystkich mających powiązania z międzynarodową finansjerą. «Gabinet» ten spełniał rolę jak gdyby «doradcy» Sikorskiego". Następnie miał spełniać podobną rolę przy Mikołajczyku. Przy czym owa rola miała być nawet "daleko aktywniejsza, ze względu na mniejsze powiązanie międzynarodowe Mikołajczyka i jego znacznie mniejszy ". Pod pojęciem "finansjery" - co wydaje się wynikać z kontekstu - należy tutaj zapewne rozumieć międzynarodową masonerię (wolnomularstwo).
Po przylocie do Warszawy w 1944 r. Retinger miał skorzystać "z gotowego już własnego aparatu konspiracyjnego (nie delegatury Rządu)". Dotykamy tutaj jak widać dokładnie tego samego "miejskiego mitu", o którym pisał Czarnowski. Przybysz z Londynu miał przy tym "prowadzić rozmowy z olbrzymią ilością osób, ze wszelkich możliwych środowisk i nie tylko tam gdzie był wprowadzony oficjalnie za pośrednictwem delegatury".
Dalej Leski przechodził do merytorycznej części misji: "wszędzie Rettinger dawał niedwuznacznie i wyraźnie do zrozumienia, że sytuacja polityczna ówczesna jak i dalsza - jest tylko grą i należy się zgodzić na żądany przez Rosję kompromis graniczny na wschodzie, gdyż «umiejętnie wykorzystawszy politykę czy koniunkturę», «za 10 czy 15 lat» uzyskacie takie granice na wschodzie jakie będziecie chcieli". Jak pamiętamy, znów coś bardzo podobnego pisał na ten temat Czarnowski, co - nawiasem mówiąc - wskazywałoby na relatywną wiarygodność omawianych zeznań. Retinger miał też wyrażać "całkowitą aprobatę w stosunku do «mądrej polityki Mikołajczyka»".
Polską misję "Salamandra" Leski podsumowywał w sposób następujący: "Ogólnie [...] miała [ona] na celu dwa zasadnicze zadania tj. pierwsze odgórny [...] i ogólny wywiad polityczny i polityczno-ekonomiczny w Polsce i drugie przygotowanie gruntu pod front antysowiecki". Leski podkreślał przy tym - czym odróżniał się od zgodnego chóru późniejszych głosów o zasadniczym fiasku misji Retingera - że "wpływ polityczny [wizyty] Retingera" był "niewątpliwie b[ardzo] duży". Miał też "specjalnie uwydatnić się we wzroście autorytetu Mikołaczyka i wiary w słuszność jego polityki i jej poparcia przez Anglosasów". Należy oczywiście pamiętać, że był to pogląd wyrażony w 1946 r., a więc w okresie masowego społecznego poparcia dla Mikołajczyka i PSL. Pokrywał się on zresztą z wrażeniami samego Retingera, który streszczając swoje pierwsze rozmowy polityczne raportował Mikołajczykowi jeszcze w kwietniu 1944: "mimo olbrzymich trudności jestem nad wyraz przejęty znakomitą postawą, oporem, jednością. Tezy Pańskie są właściwie podzielane tutaj". No cóż, można tylko powiedzieć, że niektórzy przypłacili to "podzielanie" życiem.
Pierwszy powrót Retingera
Jeżeli pierwsze reakcje brytyjskie na pomysł zorganizowania misji Retingera do Polski były dość sceptyczne, to już informacje o jego powrocie z okupowanej Polski zostały przez wyspiarzy przyjęte trochę jak niezwykły wyczyn sportowy. "A gallant exploit", tak skomentował oczekiwany powrót Retingera sam Anthony Eden, sam z siebie wyrażając jednocześnie chęć spotkania się z nim w odpowiednim momencie. Pewien paradoks polegał jednak na tym, że owe entuzjastyczne reakcje odnosiły się do pierwszego, mylącego, doniesienia o sukcesie operacji "Wildhorn 2" (drugiego "Mostu"), które pierwotnie zrozumiano (także w polskim Londynie) jako wieść o szczęśliwym powrocie "Salamandra".
Tym większa była irytacja Brytyjczyków i niepokój w otoczeniu Mikołaczyka, kiedy całe nieporozumienie wyszło na jaw. Szefowie polskiej sekcji SOE musieli się gęsto tłumaczyć swoim przełożonym i politykom z Londynu, którzy doszli do wniosku, że przedstawiciele brytyjskiej służby dali się kompletnie omotać Polakom, a konkretnie szefowi "Jutrzenki" mjr. Janowi Jaźwińskiemu (zwanemu przez Brytyjczyków JAZ) i w istocie stracili kontrolę nad przebiegiem operacji "Wildhorn". Oliwy do ognia dodała też zaskakująca zamiana Retingera na "Rudko", czyli płk. Rudkowskiego, który zdążył wcześniej dać się im dobrze we znaki (wrócimy jeszcze do tej sprawy). Swoją krytykę wobec działań Brytyjczyków i obawy o los Retingera wyrażał także Mikołajczyk. Szef polskiej sekcji SOE ppłk Perkins, który reakcję polityków polskich i brytyjskich opisał jako "bowler hats hovering [...] in the close proximity", tak tłumaczył swoim podwładnym we Włoszech skutki tego, co się stało: "We now fear of PAISLEY's [Retinger - WB] life. Who knows how much better a position we would be in to-day and KENSAL [Polska - WB] in general had we received news of the WILDHORN TRUNK [operacja - WB] 14 days before it happened".
Jego podwładni z Włoch tłumaczyli, twierdząc, że po prostu nie wiedzieli, że jedną z ewakuowanych osób ma być właśnie Retinger, stąd też i nie mogli dopilnować, by znalazł się on na pokładzie Dakoty. "Neither JAZ [mjr Jaźwiński] nor we - pisali do Londynu - had any knowledge which went beyond operational requirements. We knew nothing of the identity and missions of the passengers". W ich wyobrażeniu personalny skład transportu był bezpośrednio ustalany na linii Warszawa-Londyn przez KG AK i Delegaturę Rządu, za wiedzą kierownictwa SOE, podczas gdy włoska placówka odpowiadała jedynie za transport. Przy okazji pisali także, że ich zdaniem mjr Jaźwiński nie miał on ani środków, ani chęci do "wysadzenia SOE z siodła", tj. prowadzenia niezależnych działań motywowanych politycznie. I on też zresztą miał "nearly fell backward into my arms with suprise", na widok znajomej twarzy "Rudego", nazywanego też przez Brytyjczyków sarkastycznie "our good friend ROMAN". I rzeczywiście Jaźwiński, choć był mężem zaufania gen. Sosnkowskiego, za płk. Rudkowskim zdecydowanie nie przepadał (o czym piszę szerzej poniżej).
Łatwiej zrozumieć te reakcje, jeżeli zapoznamy się z opracowaną przez płk. Iranka-Osmeckiego, na potrzeby gen. Pełczyńskiego notatką z 22 września 1955 r. zatytułowaną "Szczegóły lotów do Polski płk Romana Rudkowskiego". "Temperament płk. Rudkowskiego - pisał płk Iranek-Osmecki - był przeszkodą we współpracy z Anglikami. Tempo pracy [...] i jego surowe wymagania były trudne do strawienia dla nich. Czynili starania o zmianę płk. Rudkowskiego, który nie szczędził im ostrych krytyk i na wszelkie niedociągnięcia składał raporty, bez owijania w bawełnę. Wspólne konferencje kończyły się nieraz gwałtownymi starciami". I dalej, odnosząc się już do okresu po przybyciu "Rudko" drugim "Mostem" dawny szef Oddziału II KG AK pisał jeszcze "w Londynie był gorącym rzecznikiem spraw krajowych. W sposób zdecydowany domagał się wysłania misji alianckich do Polski i na tym tle i innych spraw łączności z krajem dochodziło do scysji i nieporozumień z Anglikami". Być może chodziło też o jego rolę w sprawie Retingera, której płk Iranek-Osmecki wolał tutaj nie wprost nie przywoływać. Dość przypomnieć, że Retinger wyrzucił płk. Rudkowskiego za drzwi, gdy ten w Londynie przyszedł zwrócić mu odebrane w kraju materiały i rzeczy osobiste, a także, aby się wytłumaczyć, a może też przeprosić.
Jak wynika z częściowo ostatnio odtajnionych brytyjskich materiałów, płk Iranek-Osmecki nie miał pełnego obrazu, jeżeli chodzi o stosunek Brytyjczyków do osoby płk. Rudkowskiego, a i Retinger był może trochę niesprawiedliwy. W teczce "Rudego" z archiwum SOE znajdujemy kopię noty dyplomatycznej z prośbą o informacje w sprawie jego aresztowania przez władze sowieckie. W piśmie tym, podpisanym przez brytyjskiego przedstawiciela w Moskwie Archibalda Clark-Kerra czytamy m.in., że "my government feel that they have a special debt of gratitude of Group Captain Rudkowski", jako dla dowódcy dywizjonu myśliwskiego w okresie bitwy o Anglię (w istocie był on dowódcą dywizjonu bombowego 301). Za ową interwencją stali oczywiście towarzysze broni z Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii na czele z gen. Mateuszem Iżyckim, ale została ona mocno wsparta przez SOE, a konkretnie przez mjr. Reginalda Truszkowskiego i mjr Michaela (Mike'a) J.T. Picklesa (pierwszy z nich był prawdopodobnym autorem wyżej opisanych złośliwości pod adresem "Rudko"). Interweniując w Foreign Office mjr Pickles napisał, mocno zmieniając tonację: "Group Captain Rudkowski is an extremely gallant officer, who holds Polish Virtuti Militari, 4th and 3rd class, and is held in high esteem by the Polish Air Force, and I have no doubt, also by large numbers in Royal Air Force".
Tym niemniej zrozumiała wydaje się irytacja Retingera, który w czerwcu 1944 r. depeszował wściekły do Londynu za pośrednictwem Delegata Rządu: "Nie wystartowałem na skutek karygodnego niedbalstwa tutejszych kierowników operacji. Proszę zatrzymać mą pocztę do mego powrotu. Proszę zainter[weniować u] gen. Gubbinsa o przesłanie jak najrychlej samolotu dla mnie, gdyż mój natychmiastowy powrót jest konieczny".
Sprawa rzekomego zamachu na płk. Rudkowskiego
Z osobami płk. Rudkowskiego i Retingera wiąże się jeszcze jedna, pozornie tajemnicza i mocno sensacyjna historia. Jej źródłem jest cytowana wyżej ściśle poufna notatka opracowana przez płk. Iranka-Osmeckiego dla gen. Pełczyńskiego we wrześniu 1955. Czytamy w niej także, że w trakcie zjazdu Koła Cichociemnych Spadochroniarzy AK w dniu 6 czerwca 1954 "członek koła kpt. Tadeusz Gaworski, który odbył pierwszy lot do Polski w 1943 r. wraz z płk. Rudkowskim, opowiedział mi następujące zdarzenie. Na stacji wyczekiwania w [Wielkiej] Brytanii bezpośrednio przed odlotem jeden z oficerów Oddziału Specjalnego Sztabu Nacz[elnego] Wodza ppor. Jerzy Zubrzycki zwrócił się do kpt. Gaworskiego, by znalazł sposób na zgładzenie płk Rudkowskiego. Powoływał się ppor. Zubrzycki na zlecenie otrzymane z góry, nie wskazując imiennie osoby wydającej zlecenie, i był przekonany o słuszności swej misji, motywując to szkodliwą działalnością płk. Rudkowskiego". Autor notatki powiązał powyższe z faktem śmierci, jak wszystko na to wskazuje w nieszczęśliwym wypadku, innego "cichociemnego" ppłk. Leopolda Krizara "Czeremosza". Przypomnijmy, bo to istotne, iż miało to miejsce w nocy z 16 na 17 października 1944 r., w trakcie drugiej misji do kraju, w której brał udział płk Rudkowski. Na końcu notatki płk Iranek-Osmecki wyjaśniał: "ppor. Jerzy Zubrzycki jest siostrzeńcem Józefa Hieronima Retingera. Był on związany różnymi więzami z Anglikami. Jest usposobienia b[ardzo] łagodnego, skromny, inteligentny. Fakt podjęcia się podobnej misji trudno jest pogodzić z jego charakterem i usposobieniem. Nie mniej nie można mieć zastrzeżeń co do wiarygodności kpt. Gaworskiego".
Historię tą uwiarygodnia nie tyle kpt. Gaworski "Lawa", co sam autor owej notatki, czyli płk Iranek-Osmecki, były szef Oddziału II KG AK. Ujawnił on niestety przy tym - jeżeli brać całą rzecz dosłownie, nie doszukując się w niej jakiegoś "drugiego dna" - zdumiewający, u tak wysokiego oficera wywiadu, brak krytycyzmu i umiejętności wyszukiwania podstawowych informacji. Nawet prosty logiczny rozbiór owej historii szybko podważa jej wiarygodność. Rzekoma rozmowa Zubrzycki-Gaworski mogła się odbyć tylko przed odlotem tego ostatniego do kraju (razem z ppłk. Rudkowskim) w nocy z 25 na 26 stycznia 1943. Nie miała zatem nic wspólnego z misją Retingera do kraju, co zdaje się w domyśle sugerować płk Iranek-Osmecki, ani też z misją, w trakcie której zginął płk Krizar. Oba zdarzenia dzieliły bowiem dwa lata, w czasie wojny zatem cała epoka.
Rzecz staje się jeszcze bardziej niezrozumiała, jeżeli zapoznamy się z aktami personalnymi płk. Rudkowskiego przechowywanymi nie gdzie indziej, jak w londyńskim w Studium Polski Podziemnej (teczka kpt. Gaworskiego niestety zaginęła). Znajdujemy tutaj szczegółowy opis rzeczywistych przyczyn, dla których ten ostatni postanowił po latach pogrążyć nie lubianego kolegę w oczach płk. Iranka-Osmeckiego. Pod koniec 1942 r. miał zatem miejsce ostry konflikt pomiędzy oficerami polskiego Oddziału VI mjr. Janem Jaźwińskim, por. Janem Podoskim i właśnie ppor. Jerzym Zubrzyckim (należącymi do środowiska tzw. "młodoturków" *[Nieformalna grupa młodszych oficerów działająca na emigracji w Paryżu, następnie w Londynie; wspierana przez córkę gen. Sikorskiego, Zofię Leśniowską; jej leaderami byli ówcześni kapitanowie Maciej Kalenkiewicz i Jan Górski; późniejsi legendarni "cichociemni".]) a inną nieformalną grupą "cichociemnych", na czele której stanął właśnie ówczesny ppłk Rudkowski. Przyczyn sporu było kilka, detonatorem konfliktu okazała się próba przerzucenia przez płk. Rudkowskiego do Polski, wbrew odpowiedzialnym oficerom Oddziału VI i wbrew poleceniom z kraju, "walizki z rzeczami prywatnymi". Skończyło się to skandalem i komisyjnymi dochodzeniami. Jak wynika z dokumentacji tych dochodzeń, dowiedziawszy się o próbie przerzucenia owej walizki ówczesny ppor. Zubrzycki miał nakazać, w październiku 1942 r., ówczesnemu por. Gaworskiemu, aby ten: "zameldował w kraju co następuje: a.) ppłk Rudkowski zabrał walizkę bez zgody Oddziału VI, za bezpośrednim zezwoleniem Szefa Sztabu [wedle innych relacji Zastępcy Szefa Sztabu Naczelnego Wodza - WB], b.) ppłk Rudkowski nie ma prawa zabierać głosu w sprawie przerzutu skoczków do kraju, gdyż niepowodzenia w zeszłym sezonie były spowodowane właśnie przez ppłk. Rudkowskiego". Tak napisał ówczesny por. Gaworski w odpowiedniej notatce. W analogicznym meldunku ppor. Zubrzycki zaprzecza, jakoby pozwolił sobie na ocenę roli ppłk. Rudkowskiego w lotach wiosną 1942 r., potwierdzał natomiast wydanie "z własnej inicjatywy" polecenia "naświetlenia władzom Armii Krajowej sprawy zawartości bagażnika ppłk. Rudkowskiego". Skądinąd, jak wynika z notatek mjr. Jaźwińskiego i własnych wynurzeń ppor. Zubrzyckiego, ten ostatni był rzeczywiście jak najgorszego zdania o ppłk. Rudkowskim, którego (nie do końca sprawiedliwie) uważał za lenia, pijaka i warchoła, sprawcę szkodliwych dla interesów polskich konfliktów z Anglikami, co zresztą miał mu powiedzieć w oczy. Jaźwiński zdanie to, jak się wydaje, podzielał i wyraźnie bronił swojego podwładnego.
Jak z tej kuriozalnej awantury mogła się w głowie późniejszego dzielnego kpt. "Lawy" zrodzić próba zamordowania ppłk. Rudkowskiego, trudno zrozumieć. Niechęć personalna jest tutaj oczywista. Być może nałożył się na to jeszcze odłożony w czasie efekt stresu i ran odniesionych w walkach powstańczych. Jeszcze trudniej jednak pojąć, dlaczego płk Iranek-Osmecki, członek władz Studium Polski Podziemnej i były szef wywiadu KG AK, nie zajrzał pisząc swą poufną notatkę o płk. Rudkowskim do teczki tegoż Rudkowskiego (i zapewne wówczas jeszcze dostępnej teczki por./kpt. Gaworskiego), względnie nie dotarł do zawartych tam informacji (które mógł uzyskać od żyjących wówczas licznych świadków). Tego nie sposób wyjaśnić inaczej niż chęcią świadomego zdezinformowania gen. Pełczyńskiego, względnie pogrążenia w jego oczach osoby Zubrzyckiego (którego skądinąd płk Iranek-Osmecki dość dobrze znał).
Innymi słowy, sugerowanie odpowiedzialności ppor. Zubrzyckiego za rzekomy zamach na płk. Rudkowskiego i śmierć płk. Krizara, w oparciu tylko o powyższą relację kpt. Gaworskiego, było absolutnie niesprawiedliwe, bezpodstawne i krzywdzące, ujmując rzecz w sposób możliwie najbardziej delikatny. Dokładnie w tym samym momencie zresztą w październiku 1944, gdy płk Rudkowski szykował się po raz drugi do skoku do Polski, por. Zubrzycki bardzo intensywnie starał się o skierowanie do pracy konspiracyjnej w kraju (a więc być może u boku płk. Rudkowskiego). Szef bazy "Jutrzenka", płk Marian Dorotycz-Malewicz "Hańcza", zdecydowanie odmówił.
"Trzeci Most" i powrót Retingera
W przypadku kolejnej, trzeciej już i jak się okazało ostatniej, operacji "Wildhorn" starano się już wyciągnąć wszystkie możliwe wnioski z opisanych wyżej niepowodzeń i błędów w wewnętrznej komunikacji. Pierwotnie zresztą miała być to misja niejako czysto "brytyjska" poświęcona wyłącznie dostarczeniu na Zachód materiałów odnoszących się do niemieckich tajnych broni rakietowych. Ostatecznie połączono potrzeby polskie i brytyjskie. Tak też narodziła się słynna lista ustalająca kolejność, wedle której osoby i przedmioty miały się znaleźć na pokładzie odlatującego samolotu. Jak wiadomo, na pierwszym miejscu znajdowały się na niej materiały odnoszące się do rakiet V-2 i osoba za nie odpowiadająca. Następny miał być Retinger, a dopiero po nim Arciszewski, czyli przyszły premier rządu. Znaczące jednak, że kiedy depesza mówiąca o tym, że i ta operacja się powiodła, a na pokładzie znalazły się zarówno fragmenty rakiety V-2, jak i towarzyszący im ekspert, Londyn natychmiast odpowiedział: "ask JAZ whether certain Salamander included Wildhorn three. Essential this time Poles make no mistake bringing him out".
Jak wiadomo, Retinger, któremu w locie z Polski towarzyszył Chciuk-Celt, zdołał się jeszcze spotkać (28 lipca 1944) w Kairze z Mikołajczykiem, lecącym wówczas na spotkanie ze Stalinem. Treść ich szerszej narady (w obecności m.in. Arciszewskiego, a także ministra spraw zagranicznych Tadeusza Romera i Stanisława Grabskiego) jest opisana we wspomnieniach Chciuka-Celta. Retinger i Mikołajczyk rozmawiali także w cztery oczy, a następnie w towarzystwie ppłk Harolda Perkinsa, odpowiedzialnego w SOE za sprawy polskie (głównie o sytuacji wewnętrznej w kraju). Retinger miał się też domagać zabrania go do Moskwy. Mikołajczyk i Perkins odmówili, tłumacząc to stanem zdrowia Retingera. Jak wiemy, nie był to argument pozbawiony podstaw. W wewnętrznej korespondencji brytyjskiej stwierdzano, że Retinger jest "partly paralised" i że po wylądowaniu "will need a special car". Nie przeszkodziło mu to domagać się najszybszego spotkania z Edenem i gen. Gubbinsem zaraz po powrocie do Londynu. Co jak wiemy, rzeczywiście nastąpiło. Retinger wręczył wówczas szefowi Foreign Office papierośnicę, prezent od Delegata Rządu z dedykacją "To Anthony Eden the trusty friend of Poland".
Natychmiast po jego powrocie informacja o zakończeniu misji Retingera i jej wynikach znalazła się, w rozesłanym do kilku adresatów, pogłębionym materiale o aktualnym stanie sprawy polskiej, przygotowanym w Foreign Office. "Mr Petingo [Retinger] - pisano w nim - a prominent Pole, who returned to Poland from London with our knowledge in February, in order to explain to Poles in Poland the necessity for supporting M. Mikolajczyk's policy of conciliation with Soviet Russia, has recently returned to this country. He expresses the opinion that Poland would follow M. Mikołajczyk in reaching agreement with Stalin even if this involved the loss of Wilno but not if it involved the loss of Lwow. He states that there is much more unanimity among Poles in Poland then among those abroad and that the Polish Committee of National Liberation at present represents only 2% of the population, although as a result of Soviet Liberation this proportion might increase to 15 % but not more". Podobne były informacje, które uzyskał od Retingera ambasador brytyjski przy rządzie RP Owen O'Malley. Jak czytamy w kolejnej notatce Foreign Office z 5 sierpnia 1944 r., Retinger miał poinformować swojego rozmówcę, "that the great majority of home Poles support the Polish Government and will back M. Mikołajczyk in reaching an agreement with Russia, but that, if such an agreement cannot be reached, the Poles will oppose, if necessary by force, any settlement imposed by the Russians".
W przeciwieństwie do poprzednich osób przybyłych z kraju "Mostem" nie starano się robić tajemnicy z samego faktu przybycia wysłanników z Polski ani z ich personaliów. Wręcz przeciwnie, już w dniu 3 sierpnia 1944 zwołano konferencję prasową z udziałem Retingera, Arciszewskiego i Chciuka, co zresztą zbiegło się z pierwszymi bardziej konkretnymi informacjami o przebiegu walk powstańczych w Warszawie. Jak dowiadujemy się ze ściśle tajnej notatki Foreign Office wysłanej wtedy do Moskwy: "They were apparently both at pains to emphasize that the Polish Committee of National Liberation was wholly unrepresentative of Polish opinion". Brytyjczycy uważali zresztą, że owa konferencja, w trakcie której główne skrzypce grał Arciszewski, została pomyślana jako działanie polityczne skierowane przeciwko Mikołajczykowi i jego polityce. Obawiano się zatem reakcji Moskwy.
Retinger udzielił wówczas także kilku wywiadów prasowych, utrzymanych w podobnym duchu, m.in. korespondentowi australijskiego pisma "The Age". Inny wywiad zachował się jedynie w formie autoryzacji (bez wskazania nazwiska autora tekstu i jego redakcyjnej afiliacji). Retinger, przedstawiony jako najstarszy spadochroniarz świata, opowiada w nim swoje przygody w okupowanej Polsce, wspominając także o tym, że "four days after my arrival the Germans knew I was there" i o tym, że chory na polineuritis spędził sporo czasu w warszawskiej klinice. Retinger poruszył także tragiczny los polskiego żydostwa, czego zresztą oczekiwali od niego londyńscy przedstawiciele polskich Żydów. Potwierdzał fakt masowego niemieckiego mordu na całym narodzie. Wspominał o powstaniu w getcie i żydowskim ruchu oporu (tutaj przypisywał najważniejszą rolę syjonistom, a nie bundowcom), opowiadał o problemach ludzi ukrywających się po stronie "aryjskiej", o szmalcownikach-folksdojczach, wreszcie o historii Jana Mosdorfa, przedwojennego antysemity, przywódcy ONR, który zginął w obozie koncentracyjnym za pomoc Żydom. Jego zdaniem, był to los wcale nie odosobniony.
Najciekawszy jest fragment wywiadu odnoszący się do politycznego wymiaru jego misji. Pokrywa się on ogólnie z tym, co na ten temat pisano w znanych nam już telegramach Foreign Office i z tym, co mówił na wspomnianej konferencji prasowej.
"I had many consultations - mówił zatem Retinger - with the leaders of the underground movement and the chiefs of the political parties. I talked to hundreds of workers, shopkeepers [poprawione odręcznie na "businessmen" - WB] and housewifes. I went to villages and stayed with the peasants. There is everywhere in Poland an intense national feeling, a unity of purpose and unbelievable hatred of Germans". Na innym miejscu podkreślał: "the German terror is indescribable [...]. The vast organisation of the underground movement under such circumstances is one of the great marvels of the war [...]. There is a quite different mentality among the Poles now in many respects. They think differently from the Poles abroad, on many questions social and political".
Kluczowe były znów jego opinie o polityce sowieckiej i o działaniach komunistów. "While all Poles desire a reconciliation with Soviet Russia and cordial relations between the two countries in future - podkreślał dyplomatycznie - there are only few in favour of Communism. In fact the Communists influence has declined since the war. The Communist Party in Poland which had 5000 members before the war, now has only 2000 in it's ranks.
W świetle powyższych wypowiedzi podejrzenia wobec Retingera o kryptokomunizm czy współpracę agenturalną z Sowietami w interesującym nas okresie należy uznać za pozbawione podstaw. Co nie oznacza, że nie miał on bliskich, czy nawet przyjacielskich, kontaktów z ludźmi zorientowanymi prosowiecko i wpisującymi się w antypolską komunistyczną propagandę, takimi np. jak osławiony Stefan Litauer. Co najmniej równie istotne, w interesującym nas okresie, wydają się jego powiązania z antykomunistyczną i zarazem antysowiecką grupą polityków prawego skrzydła partii konserwatywnej nazywającą się Imperial Policy Group, a w skład której wchodzili m.in. nadzorujący SOE Lord Selborn i konserwatywny poseł do parlamentu Victor Cazalet (który zginął w katastrofie gibraltarskiej razem z gen. Sikorskim). Członków tej grupy, wyznającej w istocie swego rodzaju "imperialny izolacjonizm", podejrzewano o to, że za istotniejsze od zwycięstwa w wojnie z Niemcami uważają pokonanie bolszewizmu.
Choć oczywiście nie dysponujemy w tej sprawie swobodnym dostępem do sowieckiej dokumentacji, warto w tym kontekście przywołać ściśle tajne pismo szefa NKWD Ławrientija Berii i jego kolegi, szefa NKGB Wsiewołoda Mierkułowa do Stalina i Mołotowa z 20 kwietnia 1945, w którym znajdujemy wzmiankę, że "według posiadanych przez nas informacji Retinger jest agentem angielskiego wywiadu". Co najmniej podejrzliwy stosunek komunistów wobec osoby Retingera potwierdza także fakt najścia na jego londyńskie mieszkanie w kwietniu 1946 r., w trakcie którego skradziono część jego osobistego archiwum, a o które oskarżał on wobec władz brytyjskich "Warsaw Polish agents", przy okazji demaskując kilkoro z nich personalnie.
W pewnym sensie zostały one ostatecznie potwierdzone, gdy Retinger zaangażował się w akcję na rzecz zjednoczonej Europy, traktując tę ostatnią swoją misję, także jako sposób wyzwolenia Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej spod sowieckiej dominacji. Poglądom tym dał otwarcie wyraz w swoim wystąpieniu w maju 1946 r. na forum Chatham House (Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych), w którym przedstawił ideę europejskiej jedności jako przeciwwagę wobec "komunistycznego niebezpieczeństwa i sowieckiego ekspansjonizmu". Była to - jak pisze Dorril - część wielkiego "antykomunistycznego planu" realizowanego, rzecz jasna w sposób tajny, przez wywiad brytyjski. Polski polityk miał tutaj działać "ręka w rękę" ze swoim brytyjskim partnerem politycznym Duncanem Sandysem (bratankiem Churchilla) z niejawnym wsparciem słynnego szefa wywiadu brytyjskiego Stewarta Menziesa. "Zobaczy Pan - za 20 lat Europa będzie zjednoczona, łącznie z Polską", usłyszał od Retingera w lipcu 1957 r. wspominany już oficer wywiadu PRL Andrzej Kłos i, w swoim mniemaniu złośliwie, poinformował o tym niedorzecznym proroctwie gomułkowską Warszawę.
Władysław BUŁHAK
W. Bułhak (ur. w 1965 r. w Warszawie) - doktor nauk humanistycznych, Naczelnik Wydziału Badań Naukowych, Dokumentacji, Ekspertyz i Zbiorów Bibliotecznych Biura Edukacji Publicznej IPN; autor Dmowski - Rosja a kwestia polska. U źródeł orientacji rosyjskiej obozu narodowego 1886-1908 (Warszawa 2000) i współautor Kontrwywiad Podziemnej Warszawy 1939-1944 (razem z A. K. Kunertem w tomie pod własną redakcją Wywiad i kontrwywiad Armii Krajowej, Warszawa 2008). Aktualnie pracuje nad monografią Departamentu I MSW (wywiadu cywilnego PRL).
ANEKS
Protokół Przesłuchania Podejrzanego
Warszawa, dnia 11 września [19] 50 r.
Witczak Eugeniusz chor[ąży] oficer śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, przesłuchał w charakterze podejrzanego Rysia Stefana, s. Franciszka (personalia w aktach)
Pyt[anie]: Jakie polecenia ściśle poufne wykonywaliście w okresie pracy w K[ontr]W[wywiadzie] AK oraz kto je wydawał?
Odp[owiedź]: W maju 1944 r. zostałem wezwany na osobistą rozmowę z następcą "Dzięcioła" *[Ppłk dypl. Marian Ewald Drobik (1898-1944?); poprzednik płk. Iranka-Osmeckiego na stanowisku szefa Oddziału II KG AK], szefem Oddziału II KG AK, skoczkiem z Londynu płk Iranek-Osmeckim Kazimierzem ps. "Mecenas" *[Wyraz skreślony ręką spisującego protokół. Pseudonimem "Mecenas" posługiwał się Alfred Klausal, szef kontrwywiadu Obszaru Warszawa AK.], "Heller", "Makary". Po stawieniu się na wyznaczone miejsce tj. na ul. Żelaznej nr 74 na czwartym piętrze, zastałem tam Iranka-Osmeckiego, który poinformował mnie, że został zrzucony na spadochronie Rettinger Hieronim b. sekretarz gen. Sikorskiego a w tym czasie bliski współpracownik Mikołajczyka w Londynie z zadaniem zebrania informacji od przywódców politycznych ugrupowań o nastawieniu społeczeństwa polskiego do sprawy ustalenia granicy ze Zwfiązkiem] Radzieckim na Bugu i ewentualnych rozmów przedstawicieli rządu londyńskiego na ten temat. Następnie nadmienił, że Rettinger współpracuje z ambasadorem Zw[iązku] Radzieckiego] w Londynie Gusiewem i że mam przeprowadzić likwidację Rettingera przez otrucie go, przy czym zaznaczył, że w wypadku gdyby wydało się, że Rettinger został zlikwidowany przez AK stanowisko Sosnkowskiego w Londynie byłoby mocno zachwiane, dlatego zlecił utrzymać to polecenie w ścisłej tajemnicy i nie zwierzać się nawet przed "Oskarem" Zakrzewskim *[Bernard Zakrzewski (właściwie Krawiec) "Oskar" (1907-1983) szef kontrwywiadu KG AK]. Dalej Iranek-Osmecki zaznaczył, że wkrótce Rettinger ma odlecieć samolotem wraz gen. Rudnickim szefem O[ddziału] VIII KG AK do Londynu i że o dokładnej dacie odlotu mam poinformować się u gen. Rudnickiego [płk. Rudkowskiego - WB], który jest w tą sprawę wtajemniczony, oraz, że trzeba wyszukać kobietę, gdyż będzie potrzebna do przeprowadzenia tej akcji na co zaproponowałem Horodecką Izabelę ps. "Teresa" łączniczkę C-9 *[Kryptonim kontrwywiadu AK.] i Iranek-Osmecki zgodził się. Na pytanie moje czy jest wyrok od Bora-Komorowskiego na likwidację Rettingera Iranek-Osmecki odpowiedział, że wyroku nie ma, gdyż nie będzie wciągał w tę sprawę Bora-Komorowskiego. Za kilka dni w umówionym czasie spotkałem się z Irankiem-Osmeckim w mieszkaniu Horodeckiej Izabeli na ul. Walecznych 18 m. 5. Tam Iranek w mojej obecności powtórzył to samo co mnie powiedział i po uzyskaniu jej zgody wyjaśnił, że gen. Rudnicki [płk. Rudkowski] umożliwi jej dostęp do Rettingera celem wsypania mu trucizny w przeddzień wyjazdu. Następnie Iranek wręczył Horodeckiej słoik z zawartością około 200 gram wąglika, w proszku, trucizny, która po kilku dniach od chwili zażycia powoduje śmierć. Po tej rozmowie odbyłem spotkanie z Rudnickim [Rudkowskim] celem omówienia w jaki sposób umożliwi Horodeckiej dostęp do Rettingera, lecz że Rudnicki [Rudkowski] obawiał się iż Rettinger może umrzeć w samolocie, nie godził się na ten plan i chciał, aby załatwić się z Rettingerem na miejscu. Słowa Rudnickiego [Rudkowskiego] powtórzyłem Irankowi, który powiedział, że sprawę tą załatwi i wręczył mi dodatkowo kapsułkę z trucizną w płynie, której nazwy nie znam, w celu wlania jej Rettingerowi do zupy. Widząc, że Rudnicki [Rudkowski] nie chce mieć nic wspólnego z tą sprawą, zwierzyłem się "Oskarowi" Zakrzewskiemu z otrzymanego polecenia na co "Oskar" odpowiedział, żebym lepiej nie plątał się w tej sprawie. Na skutek tego kupiłem w aptece w identycznym słoiku około 200 gram natronu *[Soda naturalna.] i będąc w mieszkaniu u Horodeckiej zamieniłem słoiki zostawiając w miejscu trucizny, natron. Natomiast ampułkę napełniłem olejem rycynowym i wręczyłem Horodeckiej. Wkrótce po tym otrzymałem od Iranka polecenie udania się do miejscowości Wielkie Dębe za Miłosną, gdzie miał nastąpić odlot Rettingera, lecz na stacji skontaktował się z nami jakiś osobnik, który powiadomił, że odlotu nie będzie. W jakiś czas po tym Horodecka otrzymała od Iranka adres do Krakowa, gdzie wyjechał Rudnicki [Rudkowski] razem z Rettingerem. W celu nawiązania kontaktu z Rudnickim [Rudkowskim] pod pretekstem przywiezienia mu poczty, zabrawszy truciznę Horodecka udała się do Krakowa, skąd już z Rudnickim [Rudkowskim] i Rettingerem wyjechała w okolice Brzeska, gdzie miał nastąpić odlot. W przeddzień odlotu, według polecenia, wsypała Rettingerowi zawartość słoika w bieliznę oraz w szczoteczki do zębów, a w dzień odlotu zawartość ampułki wlała do zupy.
Na miejscu odlotu Rudnicki [Rudkowski] udał się pierwszy, wyznaczając Rettingerowi czas odlotu i gdy Rettinger stawił się na lotnisko, samolotu już nie było, gdyż Rudnicki [Rudkowski] poleciał sam. W skutek tego Rettinger pojechał do Krakowa i tam się rozstał z Horodecką. W późniejszym czasie dowiedziałem się, obecnie nie pamiętam od kogo, że Rettinger jest w Londynie, lecz jaką drogą przedostał się tego nie wiem. Horodecka po przybyciu do Warszawy opisała mi przebieg wykonania polecenia i była przekonana, że faktycznie struła Rettingera, o czym sporządziła szczegółowy meldunek i przekazała Irankowi-Osmeckiemu. O tym, że trucizna nie wywołała pożądanego skutku Iranek niewątpliwie dowiedział się, lecz ze mną na ten temat nie rozmawiał. O zamienieniu trucizny na natron nikomu nie zwierzyłem się, a "Oskarowi" powiedziałem, że polecenie wykonałem, tzn., że trucizna została Rettingerowi wsypana. W 1947 r. Horodecka zamieszkiwała nadal na ul. Walecznych 18 m. 5 i pracowała jako urzędniczka w SPB w biurze na al. Stalina. O losach Iranka-Osmeckiego wiem tylko tyle, że po powstaniu został wywieziony do obozu, lecz którego nie wiem.
Na tym protokół przesłuchania zakończono i po przeczytaniu stwierdziwszy zgodność z moim zeznaniem podpisuję.
Przesłuchał:
[Podpis nieczytelny]
Zeznał: Ryś Stefan