n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, maja 22, 2013

" SZCZE ne umerła UKRAJINA "


klub galicyjskiDziecinada

Fot. vgolos.com.uaFot. vgolos.com.uaPrzyglądając się uważnie polityce Ukrainy, a zwłaszcza jej regionalnym osobliwościom, ma się odczucie, że zbudowana jest na zasadzie dziecinnej gry gdzie nie obowiązują żadne reguły. Ta gra jest dziwną próbą rekonstrukcji przeszłości i próbą wmontowania jej w dekoracje z dnia dzisiejszego.

Sprzeczki w parlamencie, gorące debaty podczas telewizyjnych show, robienie min na wiecach, bardzo przypominają dziecięcą zabawę „w wojnę”. Batalie wokół historii zastąpiły w społeczeństwie ukraińskim dyskusje ekonomiczne i wyparły daleko na margines kwestie społeczne. Dużo napisano o tym, jak bardzo zinstrumentalizowana jest historia w postsowieckiej przestrzeni. Doszło do tego, że właśnie historia stała się podstawowym czynnikiem, tłumaczącym wszystkie społeczne i polityczne procesy dnia dzisiejszego.

Dlaczego upadł Związek Radziecki i powstała niezależna Ukraina? Dlatego, że naród ukraiński całe stulecia nieustannie prowadził „walkę narodowo-wyzwoleńczą” z jego odwiecznymi ciemiężcami – taką naiwnie szkolną jest tradycyjna odpowiedź współczesnego ukraińskiego patrioty.

W tej prostej historii nie ma nawet słowa o pokojowym lub po prostu normalnym życiu. Okazuje się, że w przeszłości Ukraińcy jedynie walczyli z zewnętrznymi i wewnętrznymi wrogami, przezwyciężali „tymczasowe” trudności, śpiewali smutne pieśni i marzyli o samodzielnym państwie. Takie uproszczone podejście do historii, gdzie nie ma miejsca na radość życia dorosłego człowieka z dobrobytu, dostatku, szczęścia z przedłużenia rodu, miłości i satysfakcji z seksu, jest próbą indoktrynacji podjętą przez ludzi zakompleksionych, starających się przekształcić swych następców, w śrubki i trybiki wielkiego mechanizmu pod nazwą „Ukraina”. Ukraińska historia jest pełna patosu i heroizmu, ofiarna i krwawa (wyliczankę skrajności, które ją przepełniają, można kontynuować), ale nie ludzka.

Zmieniają się panujące doktryny ideologiczne, zmieniają się ukierunkowania zewnętrzne, ale jedna rzecz pozostaje niezmienna – gloryfikacja „heroicznej” przeszłości. Można odnieść wrażenie, że Ukraińcy bez dumy ze swej sławnej przeszłości nie mogliby wytapiać stali, sadzić ziemniaków, doić krów i budować dróg. Przy czym odbywa się to wszystko w wymyślonym przez nich samych systemie współrzędnych. W tym systemie jedynie oni kroczą „w nogę”, a reszta świata – nie tak jak trzeba. Takie podejście kropka w kropkę przypomina okres wspomnianego ZSRR, gdy „nasi” byli zwiadowcami, a „tamci” – szpiegami.

Historia w przestrzeni postsowieckiej stała się kołem ratunkowym dla różnego rodzaju nieuków i szkodników, którzy nie są zdolni do pracy twórczej, którzy w ogóle nie chcą pracować i jak dwie krople podobni są do bohaterów „Piosenki biurokraty”: „My nie orzem, nie budujem, nie siejem, / chełpimy się społecznym ustrojem”. W tych strofach ustrój społeczny należy zastąpić „sławną historią” i jak na dłoni zobaczymy kupę ideologicznych krzykaczy, którzy eksploatując historię zostają deputowanymi lokalnych rad i Rady Najwyższej. Zajmując posady bez żadnych kwalifikacji, zamiast tego wykrzykują „właściwe” hasła podczas wieców. Są to ludzie, którzy przez ostatnie dwadzieścia lat nie zbudowali nawet psiej budy, lecz uważają się za wielkich budowniczych państwa.

Ci ludzie maja niewiarygodną zdolność przystosowywania się: jedni pojawiają się w mundurach oficerskich z okresu II wojny światowej, inni – upowców. Łączy ich jedno – i jedni i drudzy nie mają nic wspólnego z tymi formacjami i okresem kiedy one działały. Dlaczego społeczeństwo  w zupełnym spokoju obserwuje ten kabaret, a w dodatku wybiera ich na swych przedstawicieli do parlamentu? Kto jest autorem tego absurdalnego scenariusza? I co najważniejsze, dlaczego Ukraińcy dają się tak łatwo wciągnąć w te ideologiczno-historyczne spektakle? Odpowiedzi może być wiele, lecz jedna ma szanse stać sie kluczem do zrozumienia takiego zachowania – można przypuszczać, że przyczyną takiego zachowania jest infantylizm ukraińskiego społeczeństwa.

Fot. vgolos.com.uaFot. vgolos.com.uaPaństwo dzieci bez dorosłych
Nie raz spotykałem się ze stwierdzeniem, że jesteśmy starym narodem, ale młodym państwem. Nasi liderzy twierdzą regularnie, że dwadzieścia lat istnienia państwa nie stanowi żadnego wieku, a co za tym idzie – trzeba sobie wybaczyć wszelkie szaleństwa i działania, nawet jeżeli są one niezgodne z obowiązującym ustawodawstwem, moralnymi normami i etycznymi zasadami. Jest powiedzenie: żeby dziecko nie płakało, niech się cieszy czym chce. Tak, świat przyjmuje z lekceważeniem psoty i grymasy dziecka, ale podejście to przewiduje istnienie w społeczeństwie jeszcze drugiej strony – świata dorosłych. Wygląda na to, że Ukraina – to państwo dzieci bez dorosłych. W tym państwie nieobecne są wszelkie atrybuty świata dorosłych: strategia planowania, uzmysłowienie potrzeby podjęcia decyzji (chociażby spontaniczne i sytuacyjne) i odpowiedzialność za nie. W tym świecie nikt nie zastanawia się nad analizą możliwych następstw i strat, a wszystko odbywa się według beztroskiej dziecięcej zasady „jakoś to będzie”.

Świat dorosłych różni się od świata dzieci tym, że dorośli podejmują wyważone decyzje i biorą odpowiedzialność za ich realizację, choć możliwe są efekty uboczne i skutki negatywne. Dorośli z zasady rzetelnie analizują sytuację, określają priorytety i konsekwentnie dążą do celu. Dzieci ze swej strony często oszukują, a zmęczone lub odczuwając nasuwającą się przegraną, starają się zmienić reguły lub w ogóle grę zakończyć. Dla dzieci charakterystyczna jest impulsywność działania i wiara w to, że każdą szkodę w końcu naprawią dorośli. Dzieci uważają też, że nie muszą tak wiele umieć i wiedzieć jak dorośli: pozwala im się żyć w świecie marzeń i fantazji, mogą funkcjonować w różnych rolach i nierealnej bajkowej scenerii. Innymi słowy – pozwala się im nie zastanawiać się nad prozą życia.

Analizując zdziecinniały model społeczeństwa i określając jego podstawowe wady, rozumiemy dlaczego Ukraińcy nie mogą poradzić sobie na Ukrainie, ale niektórzy z nich odnoszą sukcesy w obcym „dorosłym” społeczeństwie. Chłopom, którzy przez niewyobrażalną biedę wyruszyli z Galicji za ocean, udało się „dorobić” tam własnych firm, fabryk, przedsiębiorstw. Współczesni przedstawiciele emigracji zarobkowej, którzy przed piętnastoma laty z walizką ręku i 50 dolarami w kieszeni ruszyli do Hiszpanii i Portugalii, dziś mają niewielkie firmy budowlane i mogą pozwolić sobie na dobry wypoczynek oraz na zapłacenie czesnego za naukę dzieci na uniwersytetach. Dzieje się tak dlatego, że w społeczeństwach w których kierują „dorośli” istnieją określone ramy kompetencji i odpowiedzialności.

Rozpad Związku Sowieckiego Ukraińcy przyjęli nie jako szansę zbudowania swojego nowego, wolnego, demokratycznego państwa, a jako możliwość życia w warunkach pełnej wolności, bez jakichkolwiek ograniczeń ze strony państwa. Ogłaszając ZSRR imperium, a jego władzę zbrodniczą, Ukraińcy zaczęli „dziecinnie” gospodarzyć w swoim państwie. Nie chciałbym być posądzonym o sympatię do ZSRR. Nie znajdziecie jej u mnie. Ale wraz z rozpadem ZSRR wytworzyła się sytuacja, gdy po śmierci rodziców, dzieci, oceniwszy wielkość spadku, uznały, że nie można go porównać z majątkami innych ludzi. Zamiast przejęcia istniejących stabilnych wzorców, dzieci zaczęły gospodarzyć po swojemu, próbując wynaleźć od nowa koło i doprowadzając instytucje władzy państwowej do karykaturalnego poziomu.

Wiadomo, że dzieci nie mają poczucia odpowiedzialności, szczególnie za innych. Dlatego niezależna Ukraina dość łatwo pozbyła się zobowiązań w dziedzinie zabezpieczeń społecznych i pozostawiła swych obywateli samych sobie. Zamiast skoncentrować się na rozwiązywaniu aktualnych kwestii ekonomicznych i socjalnych, społeczeństwu stale podrzuca się sprzeczne historyczne i językowo-kulturowe tematy. Obywatelom kraju wmówiono, że bez przyjęcia „jedynie właściwej” historii i całkowitej dominacji języka ukraińskiego na całym terenie państwa z konieczną rustykalną komponentą u podstaw narodowej kultury, Ukraina nie zrealizuje się jako państwo. Podczas kiedy słuchaliśmy rytualnego bicia dzwonów, dorośli panowie i panie rozgrabili cały sierocy majątek i puścili nieszczęśników z torbami po świecie. Od czasu do czasu, głównie przed wyborami, społeczeństwu ponownie podrzuca się głośne tematy historyczne, a tymczasem rządy złodziejskich krewnych trwają nadal. Historia okazała się czynnikiem najbardziej mobilizującym, po prostu czynnikiem nie do przegrania w walce o utrzymanie władzy.

wtorek, maja 21, 2013

Rachunek za wyborców PO


POpolsza:    Dopłacamy do Unii

Tomasz Urbaś 17-02-2013, 


źródło: Fotorzepa
autor: Dariusz Krupa
W ostatnich pięciu latach dopłaciliśmy do członkostwa w Unii Europejskiej ponad 8 mld zł
Yes, yes, yes! " – krzyknął w 2005 r. premier Kazimierz Marcinkiewicz po zakończeniu negocjacji dotyczących planu finansowego Unii Europejskiej na lata 2007–2013. Politycy PiS ekscytowali się obiecanymi w Brukseli 91 mld euro (w ówczesnych cenach). Kilka tygodni temu Donald Tusk nie posiadał się ze szczęścia, informując, że zapewnił 106 mld euro dla Polski na lata 2014–2020. Elity są zachwycone. Tymczasem przeciętne płace były i są niskie. Gospodarka się zwija. Polacy, zwłaszcza młodzi, zasilają rosnące szeregi bezrobotnych. Rodzin nie stać na wychowanie dzieci. Nie ma się czemu dziwić – nieoficjalnie Polska jest płatnikiem netto. W latach 2007–2012 dopłaciliśmy do wspólnotowego interesu ok. 2 mld euro, a utracone korzyści sięgnęły całej unijnej pomocy. Jaka jest istota układu z Unią Europejską, tak zadowalającego polityków, a dającego popalić zwykłym Polakom?

Niespełniane obietniceUnia Europejska jest fenomenalnym mechanizmem obietnic i propagandy. Środki budżetowe Wspólnoty traktatowo stanowią ok. 1 proc. produktu krajowego brutto wszystkich krajów UE przy wydatkach publicznych sięgających średnio połowy PKB (w Polsce ok. 44 proc. PKB). Budżet Unii jest co do zasady zrównoważony. Wydatki mają zatem znikomy realny wpływ na koniunkturę gospodarczą w Unii. Jak zwielokrotnić ich siłę oddziaływania?Euromagicy w pierwszym kroku mnożą 1 proc. przez PKB, który wynosi łącznie ok. 12,8 bln euro (2012). Otrzymują kwotę rocznego budżetu ok. 128 mld euro. Podzielenie budżetu na 27 państw członkowskich (w 2013 r. dołączy jeszcze Chorwacja) powoduje, że przedmiotem negocjacji są kwoty rzędu miliardów euro, np. dla Polski ok. 15 mld euro rocznie (przy rocznym PKB Polski w 2012 r. ok. 385 mld euro). Jak widać, jakoś blado to wygląda w porównaniu z globalną kwotą 128 mld euro. A wyborca musi być oszołomiony, oślepiony i ogłuszony. Politycy wpadli na pomysł, aby te makroekonomiczne drobiazgi wymnożyć. Co siedem lat ustalają ramy finansowe – na lata 2007–2013 z kwotą ok. 1,035 bln euro, na lata 2014–2020 z kwotą 997 mld euro (spadek jest wynikiem presji na oszczędności). Dla Polski politycy negocjują już nie 15 mld euro, ale siedem razy 15 mld euro, czyli ok. 105 mld euro. Ta suma działa podniecająco, roznieca błysk w oczach Kazimierza Marcinkiewicza czy Donalda Tuska. To dobrze brzmi, pozwala nabrać wyborców i tchnąć w nich optymizm. O ten sztucznie wywołany optymizm chodzi politykom. Gdy jest optymizm, ludzie kupują, przedsiębiorstwa inwestują i gospodarka się rozkręca.
Rzeczywistość skrzeczy
Szczyt się kończy, flesze gasną. Zaczyna się szara rzeczywistość, w której 102 mld Marcinkiewicza czy 106 mld Tuska to tylko obietnica (tu i dalej podaję kwoty w cenach z 2011 r.). W nomenklaturze unijnej są one określane jako środki na zobowiązania i mają charakter górnego pułapu. Jeszcze w dokumencie podsumowującym szczyt pojawia się kolejna kategoria: środki na płatności – niższa mniej więcej o 5 proc. od tej, którą epatuje się opinię publiczną. Ale i to nie koniec powrotu z nieba na ziemię. W ramach siedmioletnich planów finansowych Unia przyjmuje coroczne budżety. A w nich kwoty są już niższe o jakieś 12 proc. od nagłośnionych medialnie środków na zobowiązania.
Rzeczywistość jeszcze bardziej skrzeczy. Środki, które faktycznie otrzymała Polska w latach 2007–2012, są niższe od obiecanych na szczycie o 22 proc.; zamiast ok. 85 mld euro otrzymaliśmy ok. 66 mld euro. W tych danych kryje się tajemnica zwrotu w kampanii propagandowej Donalda Tuska, który zaraz po powrocie z Brukseli ogłosił zamiar gospodarskich wizyt, aby zachęcać do korzystania z unijnej pomocy. Pieprzu tej sytuacji dodaje informacja, że według planu rządu w 2013 r. ma dojść do rzutu na taśmę. O ile w roku 2011 otrzymaliśmy ok. 14 mld euro, a w 2012 ok. 15 mld euro, o tyle w 2013 r. z Unii ma wpłynąć aż 20 mld euro. Ale nawet przy spełnieniu tej życzeniowej prognozy Polska w całej perspektywie 2007–2013 otrzyma ok. 86 mld euro, tj. o 16 proc. mniej, niż szumnie obiecano w trakcie negocjacji. Część brakujących środków wpłynie w pierwszych latach perspektywy finansowej 2014–2020 (realizacja projektów w toku), tak jak na początku obecnej wpływały jeszcze środki z projektów zatwierdzonych w latach 2004–2006. Część przepadnie bezpowrotnie.
Poprzednia
1 2 3 4
Uważam Rze

sobota, maja 18, 2013

prostyprogram.pl * bićkurwyizłodziei


REPUBLIKA TEKSASU | 27.11.2012 12:55|0

Wywiad z Marianem Kowalskim.


Niestety dla wielu, Marian Kowalski nie namawia do strzelania do redaktorów czy dziennikarzy żadnych z mediów (możliwe ze są inne myślozbrodnie - jednak Olejnik, Bonim czy Zakowskim nie jestem).  W wywiadzie, poza wielokrotnie wałkowanymi już historiami z przebiegu Marszu Niepodległości, poglądami na pozycje Polski w regionie, ciekawe są wypowiedzi jak widzi on budowę ruchu narodowego. Jakie są atuty ruchu “oddolnego” w opozycji do kadrowych partii politycznych.

O ile idea zakiełkuje nie tylko w kilku większych ośrodkach, ale pokryje gęstą siecią kraj, o ile pojawia się młodzi liderzy, którzy zrezygnują z typowej politycznej ścieżki kariery ( tj. uczepienia się płaszcza protektora i sunięcia za nim) to wróżę ruchowi narodowemu dobry okres.
Partie Republiki Okrągłego Stołu są od dawna w politycznym matriksie, a ruch oddolny z natury rzeczy musi stąpać twardo po ziemi. Problemów drobnych przedsiębiorców nie rozwiązuje PO, problemów młodych bezrobotnych nie zna Ruch Palikota,  PiS ma "głęboko w planach" pochylanie się nad problemami rodzin, bo są bardziej medialne kwestie do ruszenia.
Front Narodowy, Złoty Świt, Jobbik. Czy w Polsce będziemy świadkami tworzenia się podobnej formacji ? Bez pieniędzy z budżetu lub pomocy lobbystów ? Mającej przeciwko sobie doświadczonych, ustosunkowanych, zasobnych strażników status quo, których od koryta oderwać może raczej granat niż sumienie ? 

Ciekawe jak zapatrują się na ten fakt obecni rządzący. O ile liczą, ze będzie to skuteczny czynnik osłabiający PiS, to narodowcy mogą liczyć na relatywna przychylność mediów. Diagnoza, ze narodowcy są zagrożeniem, poskutkuje kolejnym, lepiej dopracowanym już ideowo i praktycznie Brunobomberem. Może też dzielna ABW wykryć bron i narkotyki w siedzibach ONRu lub dziecięcą pornografie na komputerach Wszechpolaków. Do tego parę fotek hajlujacych działaczy NOP z lat 90.  jako aktualnych liderów narodowców, ewentualnie incydent żydowski (casus Clili Bau tylko bardziej smakowity). Trochę chuliganki na nowych superbezpiecznych i okamerowanych stadionach. I szast prast, public enemy number one.

PiS póki co widzi jednak jakieś tam kameralne zagrożenie, próbę naruszenia monopolu. Ale oni maja nieporównanie mniejsze możliwości wpływu na rozwój wydarzeń. Życzliwa neutralność, ew. ciche podkopywanie ruchu - takie warianty wydaja mi się najpewniejsze.

Z zachowań obu liderów polskiej polityki co do narodowców wkrótce wysnuć można będzie interesujące wnioski. Pokuszę się o stwierdzenie, ze zachowania te dadzą nam odpowiedz na to czy Republika Okrągłego Stołu faktycznie istnieje. I czy istnieć będzie


PROGRAM NAPRAWY POLSKI



       
       

wtorek, maja 14, 2013

13. Arka Noego






Czy w UE powstaje nowa cywilizacja?

Czy w UE powstaje nowa cywilizacja?
Mirosław Dakowski
Przemiany
W ostatnim półwieczu obserwujemy nie tylko gwałtowne i radykalne zmiany w Europie i w świecie, ale też ich gwałtowne i sterowane przyspieszenie. Jest to znacząca część postępującej realizacji ideologii globalizmu. Omówię to zjawisko na przykładzie Europy tylko dla ustalenia uwagi i klarowności (mam nadzieję) wywodu.
Zmiany następują we wszystkich dziedzinach. Wymienię tylko kilka.
- Rewolucja etyczna, obalenie Dekalogu (tak to nazywają..) i zastąpienie go regułami nowymi, postępowymi.
- (R-)ewolucja pojęcia prawdy, rozmycie kryteriów jej poznania, a nawet zwątpienie w możliwość i potrzebę jej szukania i opierania się na niej.
- Wzrost bogactwa i silne rozwarstwienie dobrobytu. Bogacenie się uznano za główny motor postępu.
- Szybki wzrost rekordów sportowych przy jednoczesnym postępującym cherlactwie zwykłych ludzi, głównie osób siedzących przed komputerem, a szczególnie dzieci i młodych ludzi.
- Towarzyszy tym przemianom radykalna zmiana znaczenia pojęć. Np. inwestowanie przestało znaczyć budowanie, tworzenie dóbr trwałych, a stało się spekulacją, wyścigiem w oszukiwaniu innych – i to w dodatku w świecie wirtualnym, ale z konsekwencjami w świecie realnym.
- Szczególnie głębokie są zmiany znaczenia abstraktów. Porównajmy (jeśli jeszcze potrafimy), co znaczyły przed stu laty i obecnie pojęcia takie, jak miłość, człowiek, dobro, wolność, prawo (-a), szybkość, jakość, fundamentalizm. I setki innych.
W dziedzinie religijnej znikły z powszechnego użycia np. słowa: grzech, modlitwa, piekło. Niedawno jacyś postępowi chrześcijanie przegłosowali nieistnienie czyśćca. W katolicyzmie pojawiła się demokracja i głosowanie w sprawach pojęć podstawowych, objawionych, a także wiedzy naturalnej.
Niedawno Patryk Buchanan w USA napisał: Odeszli Adam i Ewa, wkroczyło?Krysia ma dwie mamy. Odeszły obrazy Chrystusa wstępującego do Nieba, w zamian pojawiły się obrazy ukazujące człekokształtnych przechodzących z Homo erectus. Odeszła Wielkanoc, nadszedł Dzień Ziemi. Odeszło biblijne nauczanie o niemoralnej istocie homoseksualizmu, wkro-czyli homoseksualiści nauczający o niemoralności tzw. homofobii. Odeszły przykazania, wkroczyły prezerwatywy?.
Na temat demokratycznych wyborów w UE Stanisław Michalkiewicz pisze komentując wybór prezydenta Francji: Wygląda na to, że demokracja, zarówno w Polsce, jak i we Francji polega dzisiaj na tym, iż tubylcza ludność ma radosny przywilej wybrania sobie co jakiś czas nowych nadzorców, którzy będą pilnowali stabilizacji politycznej, to znaczy żeby Irokezi nie tropnęli się, że ktoś ich zoperował bez przerywania snu i się nie zbuntowali przeciwko swoim panom, zmiatając przy okazji z powierzchni ziemi nadzorców.
Gdy skacze Małysz, mówią nam, byśmy trzymali kciuki. Przecież nie wypada prosić swego i jego Aniołów Stróżów o pomoc. Gdy Gulęba kopnie w kość współzawodnika w pogoni za piłką, to mamy trzymać kciuki, by sędzia tego nie zauważył (nie chciał zauważyć może źle opłacony), bo to był przecież faul taktyczny.
Gdy stworzone są warunki, by tłumy mogły fascynować się igrzyskami (i czynią to!), możemy podejrzewać próbę ukrycia wielkiego rabunku i jednocześnie odwrócenie uwagi od spraw istotnych (według sloganu reklamowego dwa w jednym).
Nie kontynuuję, każdy może (szczególnie po przyjęciu MP, jak Witkacy) zilustrować te odwrócenia znaczeń.
W mediach (to te spsiałe media, przepraszam psy za uwłaczające porównanie) różne Dyżurne Autorytety rozważają stan cywilizacji europejskiej, czy chrześcijańskiej, nawet judeo -chrześcjańskiej, cywilizacji zachodniej, cywilizacji białego człowieka. Itp., Honoraria zapewne niewysokie, więc słowotwórstwo kwitnie.
Cywilizacje według Konecznego
Wciskają nam to w sto lat po genialnym sformułowaniu nauki o cywilizacjach Feliksa Koniecznego. Jego definicje są ciągle mało znane, mało cytowane. Jakoś mierżą one i przerażają t.zw. nasze Autorytety.
Sprecyzował on: Cywilizacja jest to metoda ustroju życia zbiorowego. Czyli ? są to metody i zasady, według których buduje się życie społeczności, życie narodów.
Konieczny wyróżnił pięć (i tylko pięć) pojęć charakteryzujących cywilizację (quincunx). Cywilizacje krystalizują się wokół następujących pojęć:
Stosunek do prawdy, do dobra (to w dziedzinie duchowej), dobrobytu, zdrowia (sprawy materialne) oraz stosunek do piękna – w obu dziedzinach, ducha i materii.
Na podstawie stosunku do tych pojęć cywilizacje odróżniają się od innych. FK wyróżnił w obecnym świecie siedem cywilizacji:
turańska (mongolska, obozowa, z wodzem czy carem na czele),
arabska (nie Islamu, bo nie jest cywilizacją sakralną),
chińska (wraz z żydowską najstarsza, ale bez tendencji uniwersalistycznych),
bramińska (głównie na terenie Indii, sakralna),
żydowska (sakralna, ale o dążeniach globalnych; wg. niej Tora to objawione Prawo),
bizantyńska (na bazie imperium wschodniorzymskiego),
łacińska (powstała na pniu cywilizacji rzymskiej i religii katolickiej).
Czytelnika nie znającego tych terminów odsyłam do materiałów zamieszczonych obok, na stronie Dakowski.pl w dziale Koneczny.
Wbrew twierdzeniom hegeliańskich niedouków nie można być cywilizowanym na dwa sposoby: Wskazują na to m.inn. wielowiekowe usiłowania, zawsze kończące się klęską. Syntezy różnych cywilizacji są niemożliwe. Różni genialni przywódcy usiłowali tworzyć cywilizacje sztuczne, wydumane; Aleksander zwany wielkim, Hitler i Lenin (z Marksem w tle), by podać pseudonimy czy nazwy największych zbrodniarzy (dodać Napoleona!). Zamiast syntez powstawały stany a-cywilizacyjne, stany bierności, czy (genialne sformułowanie Feliksa Konecznego) kołobłędu i latrocinium maximum (rabunek totalny, powiedzielibyśmy dziś).
Ponieważ wśród ludzi należących do różnych cywilizacji stosunek do każdego z pięciu elementów quincunxa jest różny, niemożliwe jest powstanie cywilizacji planetarnej, która byłaby mieszanką elementów tych cywilizacji. W tym sensie np. uogólniona moralność ludzka jest zbiorem pustym. Jeśli planetę ogarnie jedna cywilizacja, będzie to jedna z wymienionych siedmiu cywilizacji, lub inna, nowa.
Porównanie CUE z cywilizacjami istniejącymi
Czy powstająca obecnie cywilizacja europejska lub globalistyczna jest cywilizacją w sensie FK? Jeśli tak, to czy może być kandydatką na cywilizację planetarną? Rozważmy to według kryterium pięciokształtu (quincunx).
Tworzona cywilizacja ignorująca wolę Boga jest cywilizacją laicką. Nie nazwiemy jej jednak tym mianem, choćby dlatego, że skrót (CL) mylony może być z cywilizacją łacińską (CŁ). Zostańmy przy roboczej nazwie Cywilizacja UE (CUE), choć jest to nieścisłe, bo podobną planują, konstruują i tworzą planiści w USA. Są to jedynie odmiany planów globalistów.
Porównajmy cechy planowanej i dużym kosztem, tak materialnym, jak i duchowym, budowanej cywilizacji (w skrócie CUE) z dotychczasowymi siedmioma cywilizacjami, szczególnie z cywilizacją łacińską.
1. Stosunek do prawdy.
Fundamentem CŁ jest przeświadczenie, że prawda jest jedna. Dla katolików, którzy stworzyli CŁ, Prawdą jest Chrystus. Fundamentem filozoficznym CŁ jest nauka św. Tomasza z Akwinu. Wszelkie poszukiwania prawdy w sprawach cząstkowych są uzasadnione, potrzebne i mogą być skuteczne. To przeświadczenie umożliwiło po-wstanie nauki, szczególnie stało się fundamentem nauk ścisłych. Zastosowano metodę analityczną, czyli oparcie się na doświadczeniu i logicznym wnioskowaniu. Rozwinęły się one (nauki ścisłe) wśród scholastyków średniowiecza, a zapoczątkowały je odkrycia fizyków Buridana i Nicolas d’Oresme.
Inne cywilizacje mają może słabiej (i inaczej) ukształtowane pojęcie podstaw i źródeł prawdy. Ale mają. Natomiast CUE, idąc za post-modernistycznymi prądami, neguje potrzebę precyzyjnego pojmowania prawdy. Każdy ma swoją rację, prawda jest względna, lub zależy od punktu widzenia/siedzenia itp. To upraszczające slogany oddające stosunek konstruktorów CUE do prawdy. To podejście jest więc przeciwieństwem podejścia CŁ.
2. Dobro.
Podobnie rozmyte, niejednoznaczne i zróżnicowane jest podejście propagatorów CUE do dobra. Uzasadniają, że nowoczesny człowiek ma swój własny zespół wartości, że Dekalog był może dobry dla pastuchów dwa tysiące lat temu, ale my, ludzi nowocześni, wykuwający przyszłość (świetlaną, chciałoby się dopowiedzieć) jesteśmy ponad więzy Dekalogu czy ponad marzycielstwo mitycznego źródła ewangelii, Jezusa. Zresztą był on dobrym człowiekiem, może (jak uważa część wielbicieli nowych religii) awatarem Kriszny, czy jednym z wizjonerów ludzkości. Obok innych, oczywiście.. Itp.
Zamiast uniwersalnej kategorii dobra występuje darwinizm społeczny, dobro określane przez każdego dla samego siebie (ew. dla swoich to już ich szczyty altruizmu).
3. Zdrowie
W cywilizacji rzymskiej, potem łacińskiej, najprostszą maksymą było i jest w zdro-wym ciele zdrowy duch. Zdrowie jest więc środkiem do rozwoju człowieka. W CUE zaś zdrowie, czy też uroda, są Celem Ostatecznym. Stąd inwazja leków (po zbójeckich cenach, często setki razy wyższych od kosztu produkcji). Stąd dyktatura firm kosmetycznych, czy sztucznie generowana moda na chirurgię plastyczną. Miraż stworzenia bożka czy bogini. Dla bogatych – miraż długowieczności czy klonowania. Rynek narządów pobranych z ofiar terroru w Czeczenii, Meksyku, czy ustrzelonych (na zamówienie) w Strefie Gazy, lub z więźniów w koncłagrach w Chinach, jest już rynkiem pół-legalnym w Europie Zach., czy USA. Do-skonała jakość, umiarkowane ceny.
Prawo do zabijania ludzi nienarodzonych wprowadziła dopiero władza bolszewicka (Lenin i Zw. Sowiecki, 18 XI 1920r.) i władza nacjonałsocjalistów (Kanclerz Niemiec A. Hitler, 1933r). Teraz staje się ono niezbywalnym prawem kobiety, promowanym w krajach neo-cywilizacji. I tu widzimy hegeliańską logikę syntezy: zabijać miliony ludzi w imię praw człowieka, czy etyki humanizmu.
4. Dobrobyt
Zbadajmy stosunek neo-cywilizacji (CUE) do następnego elementu quincunxa, tj. do dobrobytu. W cywilizacji łacińskiej celem w tej dziedzinie jest dobrobyt większości rodzin (ale nie jest to Cel Najwyższy). Pożądany jest też szeroki rozkład dochodów z jednym maksi-mum przy dochodach średnich.
Realizowanym celem i skutkiem CUE (przy użyciu darwinizmu społecznego) jest ogromna rozpiętość dochodów osobników (nie rodzin!); rozkład ten ma dwa maksima: przy bardzo niskich dochodach (nędza) oraz przy bardzo wysokich (członkowie grup nieformal-nych czy tajnych, członkowie mafii, finansiści-aferzyści).
5. Piękno.
W odróżnieniu od cywilizacji istniejących, a szczególnie od cywilizacji łacińskiej, CUE promuje brzydotę i ohydę tak w dziedzinie materialnej, a też w dziedzinie duchowej (filmy, plastyka, szczególnie malarstwo, architektura, muzyka). Wszędzie tu dominuje fascynacja złem (a często jawny satanizm) połączona z fascynacją brzydotą.
W dziedzinie rodziny: CŁ jest cywilizacją monogamii, cywilizacja arabska głównie poligamii, cywilizacja chińska semipoligamii. We wszystkich cywilizacjach sprawy rodziny są jednak uregulowane prawnie. W CUE podmiotem jest osobnik, indywiduum. A normą – podnoszenie jego prawa (raczej jego widzimisię) do statusu decydującego. Trwa więc intensywna propaganda re-definicji rodziny, by włączyć w nią związki zboczeńców, np. pederastów, są też już (formalnie udane!) próby włączenia również pedofilów. We wszystkich istniejących cywilizacjach zboczenia, jeśli nawet są tolerowane, są traktowane jako anomalie, a nie norma. Przyczyną tego jest prawo naturalne, a w łacińskiej i żydowskiej dodatkowo, a ściślej głównie – Objawienie.
Cywilizacja CUE jest pierwszą próbą odwrócenia celów Natury czy naturalnych celów człowieka. Jest zdecydowanie inna od wszystkich dotychczasowych.
Czy CUE jest więc nową cywilizacją?
Przytoczone wyrywkowo przykłady, jak i wiele innych, tak w dziedzinie quincunxa, jak i prawa spadkowego, rodzinnego, czy nawet podejścia do logiki, wskazują na zupełną wyjątkowość tak mocno promowanej cywilizacji. Nie jest ona wynikiem tendencji i nurtów naturalnych, lecz wynikiem realizacji PLANU. Jest wymyślona. W każdej z najważniej-szych dziedzin charakteryzujących cywilizacje stoi przy wartościach przeciwnych do cywili-zacji łacińskiej. Stoi przy jej anty-wartościach.
Sprawy różnic w podejściu do prawdy pokazuje obrazek: W normalnej szkółce po-czątkowej Jaś, nawet najgłupszy, po paru dniach nauki wie (na zawsze), że 2*2=4. W szkole czy parlamencie UE Wysokie Komisje zbierają poglądy na ten temat. Jeśli na przykład grupa scientologów czy satanistów (to przecież ważne poglądy mniejszości, należy im się szacunek) dojdzie do wniosku, że w obecnych warunkach 2*2 to chyba 7, zaś Światowy Ruch Lesbijek uchwali, że 2*2 to ok. 5, to Wysoka Komisja na IV posiedzeniu wybiera Radę Mędrców, któ-rej szefem zostaje dentysta, ale kopulant Pani Komisarz (np. pani Edith Cresson- autentycz-ne). Rada debatuje, uchwala, że w czasie przewodniczenia Poronii w UE akceptowalne war-tość 2*2 będzie 6. A członkowie Rady każą sobie przelać na konto wysokie honoraria. Z na-szych pieniędzy. Co gorsze ? do ich decyzji musimy się stosować pod groźbą kar.
W dziedzinie prawdy: CUE boi się uznania, że Chrystus i Jego nauka jest fundamentem cywilizacji europejskiej. A nasi, tj. polscy kompromitanci (nowotwór od kompromis) że-brzą, by w dokumencie tworzącym UE choć wspomniano, że w Europie były pewne korzenie chrześcijańskie. I nawet ta prośba budzi furię Władz Unii. Prawo naturalne jest uznawane za przestarzałe, prawa CUE są z nim sprzeczne. Dotyczy to tak własności, jak prawa małżeńskiego czy rodzinnego. Szczególnie zaś wychowania i nauki dzieci. W każdej z dziedzin quincunxa i w istotnych dziedzinach prawa CUE jest nie tylko różna od pozostałych siedmiu cywilizacji.
Nie jest do czego pretenduje – nową, syntetyczną cywilizacją harmonijnie łączącą osiągnięcia ludzkości, humanizmu i postępu. Taka jest niemożliwa. Rozumie to każdy, kto stosuje kryteria rozumu i reguły logiki. CUE jest ściśle przeciwna normom CŁ. Jest więc jej anty-cywilizacją.
Ojciec św. Jan Paweł II mówił o cywilizacji śmierci. Nie znał niestety dorobku Feliksa Konecznego, nie mógł więc przeanalizować tego zjawiska czy procesu krok po kroku, według kryteriów quincunxa. Ani według metod podanych przez św. Tomasza z Akwinu. Ale mówił i ostrzegał właśnie przed tą sztuczną cywilizacją t.zw. humanistów
CUE jest tworem sztucznym, wydumanym. Podobna jest w tym do cywilizacji za-dekretowanej przez Aleksandra po podbojach w Azji w IV wieku przed Chrystusem.
Zawali się niedługo pod własnym ciężarem. Mówił o tym przed paru laty Jan Łopuszański. Wyrażał on przy tym nasze wspólne pragnienie, by ta potworna katastrofa nie po-grzebała pod sobą Polski i Polaków.
Jeśli CŁ jest opartą o Objawienie Jezusa Chrystusa, to CUE jest, jak widzimy, opartą o anty-zasady. Jest więc konstrukcją Anty-chrysta.
Z tych dwóch przyczyn: sztuczna i antychrystowa, budowana cywilizacja nie ma żadnych logicznych i realnych szans na powstanie i przetrwanie.
Mamy obowiązek aktywnie przeciwstawiać się wprowadzaniu tego nowotworu w ży-cie.
PS. Na którymś za spotkań z uporem zadawano mi pytanie: “Ale co będzie, jeśli jed-nak CUE zwycięży?” Wykręcałem się, argumentowałem, jak wyżej. Dopiero noc koszmarów wymusiła na mnie odpowiedź – sobie i Czytelnikom – na to pytanie. Brzmi ona:
PIEKŁO

Leave a Reply



poniedziałek, maja 13, 2013

Odwaga Prawdy w neoprl * Pani Joanna Szczepkowska

Szczepkowska: jestem daleka homofobii
Oceń wideo
87%13%
Zobacz rozmowę z Joanną Szczepkowską.


Joanna Szczepkowska - Goła baba

Piotr Najsztub / Viva!
Aktorka i kobieta wysokiego ryzyka. Dwadzieścia jeden lat temu w „Dzienniku Telewizyjnym” ogłosiła upadek komunizmu, ostatnio pokazując gołe pośladki podczas spektaklu, ogłosiła upadek polskiego teatru. Co jeszcze pokaże Joanna Szczepkowska, sprawdza Piotr Najsztub.
Joanna Szczepkowska
fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek
– Już czas na podsumowania afery pod tytułem „dupa”?
Joanna Szczepkowska:
Ja bym to nazwała aferą pod tytułem „teatr”. Nie, jeszcze za wcześnie.

– Czego brakuje?
Joanna Szczepkowska:
Jeszcze ciągle wychodzą na wierzch różne postawy ludzi, jeszcze trwa – przepraszam za egzaltację – jakieś oczyszczenie.

– Z czego?
Joanna Szczepkowska:
Relacje z przyjaciółmi, ze znajomymi się w ten sposób oczyszczają. Oni dzielą się w tej chwili na tych, którzy
się martwią o moje zdrowie psychiczne, i na tych, którzy się boją o moją przyszłość.

– Aktorską?
Joanna Szczepkowska:
Każdą, bo przecież nie wiadomo, co dalej. Już nie jestem w teatrze, nie mam etatu, zabezpieczeń socjalnych, a nie należę do ludzi, którzy potrafią sobie z tym radzić.

– Coś Panią w reakcjach zaskoczyło?
Joanna Szczepkowska:
Tak, ale na poziomie telewizyjno-dziennikarskim. Medialnym.

– Ekscytacja?
Joanna Szczepkowska:
Odwrotnie – przerażenie. Pamiętam rozmowę z panią Pieńkowską, która nie mogła zrozumieć, że ktoś naraża się na utratę tak zwanego wizerunku. Traktowała „wizerunek” jako w ogóle wartość życia...

– Samą w sobie.
Joanna Szczepkowska:
Tak, długo nie zapomnę takiego dworskiego przerażenia w jej oku. Starałam się wytłumaczyć, że życie idzie dalej, a wizerunek może się zmieniać, ważne, że „ja” zostałam.

– Zawsze mnie bawiło pytanie dziennikarzy sportowych do Małysza: „Co pan myślał, jak pan leciał?”. Teraz zapytam tak samo: Co Pani myślała, kiedy wszystko poszło w dół i obnażyła Pani pośladki?
Joanna Szczepkowska:
Żeby było jasne, ja trenowałam ten lot właśnie jak Małysz. Myślę o roli, o pracy. Całe doby nad tekstem, miesiące lektur Simone Weil… Długi czas obcowania z tą osobą. I narastająca irytacja, że tak mało jej będzie w tym spektaklu. Bo tu przez Simone miało przemówić raczej życie Krystiana Lupy. Cokolwiek by myśleć o tej kobiecie, to z nią należy polemizować, a nie z mało skomplikowanym życiorysem tego artysty. On ciągle mówi o konieczności przekraczania granic, o tym, że teatr go znudził, że artysta ma prawo do kompromitacji, więc kiedy obnażałam te pośladki, to czułam się jak część tego manifestu. Pierwsza myśl, że chyba coś trzeba będzie zrobić, przyszła mi do głowy, kiedy oglądałam próbę generalną na widowni, bo „moja” scena była pod koniec, czyli po prawie czterech godzinach spektaklu. Mimo dwuletnich „prób” dostaliśmy cały tekst prawie przed premierą. Podeszłam do jednego z aktorów i mówię: „Słuchaj, masz w ręku na scenie książkę Simone Weil, o której rozmawiasz jako reżyser. A potem rzucasz ją na stół, jakby to była piłka. Rzuć albo z wściekłością, albo z miłością, ale nikt, kto czyta książki, nie traktuje ich jak przedmiotu do rzucania”. Tam bardzo dużo się mówi o sztuce z pazurami, takiej szarpiącej, drastycznej. O tym, że tylko taka sztuka ma sens. A ja zawsze podejrzewałam, że to poza. Że artyści spod takiego wyznania są tylko pozerami. Sztuczny Bóg jest gorszy od takiego, którego nie ma. Więc postanowiłam w ramach spektaklu „szarpnąć”. Chodziłam i myślałam, że chyba jednak nie dam rady. Zawsze uważałam, że nagość w teatrze, taka, że stoi goły człowiek i coś do nas mówi, nic nie znaczy, niczego nie obnaża tak naprawdę. A nagość dla samej nagości jest bez sensu, pominąwszy już na przykład mój wiek, choć nie jest tak bardzo źle...


– Jednak? Bo nie byłem na tym przedstawieniu.
Joanna Szczepkowska:
Nie jest bardzo źle, chociaż ja nie należę do kobiet, które jakoś szczególnie zabiegają, żeby ciało mijało się z czasem. Więc przyszłam do teatru z myślą, że jednak nie dam rady tego zrobić. Ale zaczęłam słuchać spektaklu przez głośnik. I poczułam nagle tak silny impuls, jakby mnie fala wyrzucała. I już wiedziałam, że bez względu na to, jak za to zapłacę, to jest ten moment. Że trzeba „drapnąć” to wszystko za stopień pustoty, którą się nam wciska, a aktorzy są w tym wszystkim traktowani jak bezmyślne kukły. Była godzina do mojego wejścia na scenę. Zaczęłam myśleć, jak to zrobię. Miałam spódnicę, majtki i rajstopy...

– To dosyć skomplikowane. I żeby jeszcze jeden gest z tego wyszedł...
Joanna Szczepkowska:
Jakby pan przy tym był. A jeszcze żeby skupić się na roli, żeby zagrać tak jak na próbie, kiedy Lupa płakał ze wzruszenia. Bo to nie jest tak, że mieliśmy „konflikt” co do interpretacji roli. Nie wiem, skąd dziennikarze to wzięli. Ja tylko milcząco przyjmowałam to, że ogromny tekst mojej roli nie ma nic wspólnego z Simone, z życiem tej osoby, o której nikt nie wie wiele. Umówmy się, że przechodzień zapytany na ulicy, kim jest Weil… ale pan chce, zdaje się, rozmawiać o tych pośladkach. Ok. Myślałam więc, czy zostawić majtki...

– Ale to nie będzie to.
Joanna Szczepkowska:
Właśnie. Zdecydowałam się bieliznę zdjąć, zostawić same rajstopy i zrobić to dwoma ruchami.

– Czyli spódnicę podrzucić i zsunąć rajstopy.
Joanna Szczepkowska:
Takie trudne, a takie proste.

– A czemu goła pupa, a nie na przykład samookaleczenie, które też byłoby „pójściem dalej”?
Joanna Szczepkowska:
Bo wtedy przerwałabym przedstawienie. „Czy jest lekarz na sali?” itd. A nie o to chodziło. Zresztą… ja się w jakiś sposób samookaleczyłam. Przecież zrobiłam coś drastyczniejszego od tych pośladków. Jakoś nikt o tym nie mówi. Przecież ja wykonałam gest „heil Hitler”.

– Po co?
Joanna Szczepkowska:
Żeby pokazać, że przekraczanie granic nie robi już wrażenia. W tekście jest scena tak zwanej improwizacji: wchodzi grupa młodych ludzi i oni mają za zadanie dostać głupawki. Na próbach zaczęli krzyczeć: „Holocaust, tysiące krzyży, miliony krzyży, Holocaust”. A krzyże nie mają z Holocaustem nic wspólnego. Podeszłam do Lupy w przerwie: „Rozumiem, że oni tutaj mają przekraczać granice, ale na moje oko to oni nie wiedzą, co to znaczy »Holocaust«. Przecież lata trwały próby, czy im wytłumaczyłeś?”. Te studia, które odbywaliśmy przy okazji prób do spektaklu nad konstrukcją psychiczną Krystiana Lupy, nie przełożyły się choćby na uświadomienie im, co oni przekraczają! On potem ten Holocaust ściszył, zabronił im tak krzyczeć na premierze, a stąd wziął się ten mój gest, że można tu i „heil Hitler” zrobić, i wejść w widownię, i tyłek pokazać. A jak ktoś chce, to dorobi sobie do tego ideologię wysokiej sztuki.

– Pierwszy raz w życiu zrobiła Pani „heil Hitler”?
Joanna Szczepkowska:
Tak, i to było dla mnie gorsze niż samookaleczenie. A na drugi dzień cisza o tym. Wszyscy o dupie. Naprawdę niesamowite.

– I w momencie, kiedy heilowała Pani, i kiedy obnażyła pośladki, słuchała Pani reakcji widowni?
Joanna Szczepkowska:
Usłyszałam szmer i jęk jednej osoby z widowni, aktorki, przyjaciółki reżysera. Krystian Lupa na swoich przedstawieniach na ogół siedzi z mikrofonem w ręku i reaguje – śmieje się, chrząka.


– Kto to słyszy?
Joanna Szczepkowska:
Cała widownia. Jest w ten sposób...

– Twórcą i tworzywem.
Joanna Szczepkowska:
Tak, i takim Okiem, Wielkim Bratem czy Panem Bogiem, czy diabli wiedzą kim. W moim poczuciu jak już aktor gra, to gra. Już poszło, próby się odbyły i gramy. Po męsku to trzeba traktować. A tu jest tak, jakby malarzowi ktoś stał za plecami i szeptał, jak ma malować. Krystian Lupa wykonał przez ten mikrofon, po jakiś trzech minutach, taki jęk, naprawdę ze środka duszy. Potem nie chciał wejść do ukłonów, co u niego zawsze znaczy, że się nie zgadza ze spektaklem, w końcu wyszedł, ale z miną dramatyczną. Jakby ktoś zepsuł pajęczynę misternie tkaną latami. A przecież prób nie było, tekst jeszcze gorący, oddany kilka tygodni przed premierą. Po spektaklu jestem w garderobie, dygoczę strasznie, bo wiem, że w jakimś sensie moje życie się zmieniło. Wchodzi moja córka, która się nudzi w teatrze na ogół, i mówi: „Oj, mama, potwornie się zmęczyłam, dobrze, że tę dupę pokazałaś, bo...”. I ja widzę, że ona pomyślała, tak jak większość widowni, że to wszystko było wpisane w spektakl!

– I wtedy rozpacz, wszystko na nic!
Joanna Szczepkowska:
No, trochę tak. Potem odbył się bankiet, na którym Lupa się popłakał, co nie jest u niego rzadkie.

– Pani lubi mężczyzn do łez doprowadzać?
Joanna Szczepkowska:
Lubię. Ale jaki to ma związek z naszą rozmową? Pan mnie pyta, czy coś się po tym wszystkim zmieni? Na pewno jedno: Krystian Lupa był nie do ruszenia do tej pory, był naprawdę „bogiem” reżyserów czy w ogóle naszej kultury. Nie podważam tego, że to artysta, natomiast nie może być tak, że on jest bezdyskusyjny pod każdym względem, moralnym też. Także w takich sytuacjach, jak w Teatrze Dramatycznym, gdzie są organizowane tak zwane warsztaty Krystiana Lupy. Zespół jest proszony o to, żeby brać w nich udział, i zespół – poza mną i jeszcze jedną osobą – godzi się, bo fantastycznie jest pracować z Krystianem Lupą. Na tych warsztatach przez chyba dwa lata Krystian Lupa pojawia się kilka razy, a ludzie pracują ze studentami, reżyserami, z dyplomem czy bez, i nie dochodzi do żadnych pokazów. Krystian Lupa, co nie jest tajemnicą, bierze za to kilkadziesiąt tysięcy.

– Czyli rzeczywiście jest bogiem?
Joanna Szczepkowska:
Jest, zespół szumi, szepcze, ale nikt nie powie „nie”. Boją się utraty stałej pracy, chociaż to jest 1200 złotych, a dla wielkich 3000 miesięcznie za tak zwaną gotowość. My zarabiamy „od spektaklu”. Jeżeli spektakl nie idzie, bo jest w ogóle nie do oglądania, to my nie mamy z tego nic. Czyli parę miesięcy próbujemy za darmo, często dopłacając, bo niańki do dzieci, inne wydatki – i nic. A aktorzy kładą uszy po sobie, bo mają kredyty i boją się stracić stałą pracę.

– Z czego będzie Pani żyła „po pośladkach”?
Joanna Szczepkowska:
Nie wiem. Teatr usunął mnie z przedstawień. Napisałam dwa zbiory wierszy – jeśli mam być szczera, to lubię najbardziej. Jeden z nich to rodzaj albumu, w którym opisuję sfotografowane fragmenty ciała. Skończyłam ten album już dawno i nie ma nic wspólnego z „incydentem”. Kończę powieść (zaliczka dawno wydana). Dostałam propozycję roli w Teatrze Narodowym, przy czym ja tam nie pójdę na etat, bo chyba nie mogę już tego nikomu proponować...

– Bo jest Pani aktorką wysokiego ryzyka?
Joanna Szczepkowska:
Osobą wysokiego ryzyka.

– A może Pani napisze monolog o tej całej historii z pośladkami, o reżyserze, o aktorce, dziele, jak to się skończyło i co Wy o tym sądzicie?
Joanna Szczepkowska:
Nie wiem. Chcę napisać coś dla teatru. Rysuję jeszcze oprócz tego, zwykle rysuję ludzi, którzy szukają czegoś w śmietnikach. Może psychiatra musi się wypowiedzieć na ten temat, bo mam wrażenie, że ja to w ten sposób oswajam.


– Swoje przyszłe grzebanie w śmietnikach?
Joanna Szczepkowska:
Że to nie jest niemożliwe tak wylądować. Taka myśl daje pewną wolność.

– A córka, jak już zrozumiała, o co chodziło, rozmawiała z Panią?
Joanna Szczepkowska:
Mam dwie córki, dwie „jedynaczki”, kompletnie różne osoby. I jedna, ta właśnie, która widziała, rozmawiała ze mną do rana, w ogóle nie mogła zrozumieć, dlaczego ja się tak trzęsę, skoro już to zrobiłam. Młodsza bardzo nadal się boi, czy ja to zniosę psychicznie.

– I jak Pani wytrzymuje?
Joanna Szczepkowska:
Podejrzanie dobrze, naprawdę odżyłam. Uwolniłam się od czegoś, wiem, że ruszyłam lawinę, jeśli chodzi o dyskusję o teatrze. Co to jest w ogóle aktor, czy jest artystą, czy nie, czy tylko reżyser jest artystą, jak nam trzeba płacić, bo nam trzeba płacić za próby, tylko to może nas utrzymać. Ja zresztą myślę, że to jest wszystko jeszcze więcej. Że się ruszyła jakaś wola walki, cywilnej odwagi.

– A co by było, gdyby Pani to zrobiła i... nic?
Joanna Szczepkowska:
To byłoby naprawdę straszne.

– A Krystian Lupa zacząłby klaskać. Że właśnie o to mu chodziło.
Joanna Szczepkowska:
Brałam to pod uwagę, ale w niewielkim procencie. Natomiast rzeczywiście gdyby to „coś” nie uruchomiło żadnych pytań, byłabym bankrutem psychicznym.

– Pani uważa, że naprawdę skompromitowałaby się, gdyby co zrobiła?
Joanna Szczepkowska:
Gdybym zapomniała tekstu albo w ogóle o spektaklu, gdybym była nieprzygotowana po prostu.

– A co w życiu jest kompromitacją?
Joanna Szczepkowska:
Niech mi pan da trzy rzeczy do wyboru, nic mi teraz nie przychodzi do głowy.

– Brak celu?
Joanna Szczepkowska:
Nie, to jest dramat, nie kompromitacja.

– Kłamstwo?
Joanna Szczepkowska:
Jeżeli się wyda.

– Zdrada?
Joanna Szczepkowska:
Seksualna zdrada mężczyzny?

– Na przykład.
Joanna Szczepkowska:
To to samo co kłamstwo. Zdrad jest tyle odmian, ilu ludzi, nie ma jednej zdrady. Fałsz jest największą kompromitacją. I trwanie w fałszu.

– I pośladkami przecięła Pani pewien fałsz. Ale co dalej? Niech Pani sobie wyobrazi Joannę Szczepkowską za pięć lat.
Joanna Szczepkowska:
Taką, jak bym chciała czy nie chciała?

– Najpierw jak by Pani chciała.
Joanna Szczepkowska:
Chciałabym mieć w sobie prawdziwą harmonię, emanować takim spokojem wewnętrznym. Nie bać się. To znaczy nie mieć lęków panicznych, żadnych. I to jest właściwie chyba wszystko.

– A dużo brakuje?
Joanna Szczepkowska:
Bardzo dużo. Urodziłam się w artystycznym środowisku, napatrzyłam się od dzieciństwa na aktorów, pisarzy z takim nałogiem istnienia nieanonimowego, to jest straszna choroba duszy. Dlatego próbuję myśleć o sobie jako o zwykłej osobie, przechodniu. Podejrzewam jednak, że bardzo potrzebuję tego blasku, ale staram się. Spędzam bardzo dużo czasu w parku Skaryszewskim na spacerach, chodzę z psem i staram się być „częścią ulicy”.


– A ten kiepski scenariusz „za pięć lat”?
Joanna Szczepkowska:
Jakaś komórka, chlewik, ja jako zapuszczona wariatka na jakiejś wsi i takie drzwi, ze szparami.

– I przyjeżdża program „Uwaga! TVN”...
Joanna Szczepkowska:
Przyjeżdża program „Uwaga” i wyłamują te drzwi...

– Bo jest kolejna rocznica wyborów czerwcowych z 1989 roku...
Joanna Szczepkowska:
Tak. Albo przyjeżdżają do mnie pod most, a ja przed taką rozpaloną kozą, zresztą już mi ktoś przyrzekł, że w razie czego załatwi opał.

– A marzyła Pani o szaleństwie?
Joanna Szczepkowska:
Nie. To potworne cierpienie. Ale przez lata chodziłam po lekarzach i domagałam się diagnozy, że nie jestem normalna.

– Jakie znajdowała Pani u siebie choroby?
Joanna Szczepkowska:
Skłonność do izolacji, niemożność życia w grupie, nieuczenie się na błędach, wstręt do wszystkiego, co jest urzędowe.

– To się nie kwalifikuje na chorobę psychiczną.
Joanna Szczepkowska:
A jednak! Po latach domagania się diagnozy, kiedy lekarze mi mówili: „Ale pani ma dokonania, ale książki itd.”, w końcu zdiagnozowano u mnie zespół dekoncentracji uwagi, który wiele tłumaczy. Podejrzewam, że ludzie z tym zespołem naprawdę zrobili dla świata bardzo dużo. Bo z jednej strony, to straszne spadki uwagi, depresje, pustki, a jednocześnie olśnienia.

– Jak pośladki?
Joanna Szczepkowska:
Jak pośladki.

– Więc może renta?
Joanna Szczepkowska:
Nie, renty mi nie dadzą, bo to nie choroba, tylko dysfunkcja. Byłoby cudowne, gdyby ludzie z dekoncentracją byli uznani za niepełnosprawnych.

– Jest Pani aktorką, kobietą, więc w dwójnasób ciało „znaczy”. Jak Pani patrzy na swoje, starzejące się?
Joanna Szczepkowska:
Teraz to ja patrzę na pana i myślę, jak można takie pytanie zadać. No dobrze... Uważam, że ono jest w tej chwili o wiele lepsze, niż kiedy miałam 18 lat i byłam taką kluskowatą formą. W tej chwili moje ciało ma charakter. Nie przerażają mnie ani zmarszczki, ani ślady starzenia się ciała, to zresztą może wynikać z dekoncentracji, ja po prostu nie zauważam starzenia się i kompletnie nie mam z tym problemu. Operacje plastyczne czy coś takiego nie wchodzą w grę.

– Mężczyźni nie muszą podzielać Pani stosunku do własnego ciała. Jak sobie Pani z tym dawała radę i daje?
Joanna Szczepkowska:
To chyba proste – jak ktoś nie podziela, to go nie ma w moim życiu. Bo cielesność to coś innego niż doskonałość i jeśli ktoś tego nie czuje, to po co tracić czas. Ale ja się teraz naprawdę zaczynam o pana martwić. Co z panem jest, że zadaje pan kobiecie takie pytania?

Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek
Stylizacja Andrzej Sobolewski/D’VISION ART i Marta Siniło
Makijaż Iza Wójcik/ METALUNA
Fryzury Sylwia Kiliś/ METALUNA
Rekwizyty Anna Tyślerowicz
Produkcja Elżbieta Czaja
Współpraca Maciej Bieliński

Sesja zdjęciowa została zrealizowana na terenie Muzeum Łazienki Królewskie w Starej Pomarańczarni www.lazienki.ueu.pl.
Redakcja dziękuje za pomoc w realizacji sesji.