n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, września 03, 2014

W r z e s i e ń - kronika


rok 1939DrukujEmail

czywiście, że w roku 1939 znaki drogowe niczym nie różniły się od tych z roku 1938. Aby nie powielać informacji- nie zamieszczam ich na tej stronie.
Wszystkich zainteresowanych uprzejmie odsyłam do zakładki „rok 1938”. Wprawdzie w 1938 zostało wydane nowe zarządzenie Ministra Komunikacji zatwierdzajace instrukcję o znakach drogowych i urządzeniach ostrzegawczo- zabezpieczających na drogach publicznych zmieniajace w sposób dość radykalny „znakownictwo”, jednak w tej dawającej się odczuć „ciężkiej atmosferze” nie czas był na realizację postanowień Ministra.
Przypominam; zarządzenie 1938 roku było dość rewolucyjne gdyż przede wszystkim wprowadzało nowy wystrój znaków ostrzegawczych. Miały one być żółtymi trójkątnymi tarczami z czarną obwódką i takąż symbolistyką. Jak według zamierzeń miały wyglądać- zainteresowanych odsyłam na stronę „rok 1946”.
Zakładka „rok 1939” została przeze mnie stworzona aby szczegółowiej pochylić się nad tragedią która rozegrała się we wrześniu pamiętnego roku.
Wszystkie wydarzenia tego okresu i dramatyzm chwil ukazany jest oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem tematyki strony- czyli znaków drogowych.

Granice przedwojennej Polski wraz z zaznaczonymi granicami województw.
Na tym tle wrysowane efekty IV rozbioru dokonanego przez najeźdźców z 1 i 17 września 1939 r.
Podział łupów według stanu w sierpniu 1940 r.
linia demarkacyjna niemiecko- sowiecka w Prusach Wschodnichsłup graniczny po stronie niemieckiejsłup graniczny po stronie sowieckiej
1 września 1939, wczesne godziny ranne- przed dworcem kolejowym w Gdańsku bojówkarz niemiecki z tablicą ostrzegającą przed ostrzałemniemieckie trofeum- godło Polski zerwane z gmachu urzędu państwowegopaździernik 1939 r.- znaki kierunku (kiepskie pod względem estetycznym) ustawione przez Niemców w zobytej Warszawie
wrześniowe znaki niemieckie na przedmieściach Warszawyznaki kierunku w okupowanej Warszawie

wkraczający okupanci chętnie robili sobie zdjęcia w taki sposób aby było widać nazwy zajmowanych przez siebie miejscowości
Hitler w czasie inspekcji na froncie walk kampanii wrześniowej. Zdjęcie dla celów propagandowych wykonane w pobliżu znaku kierunku: "Warszawa"Niemcy w zajętej Warszawie bardzo szybko wprowadzili swoje znaki drogowe- szczególnie znaki kierunku, np. przybijając je (tak jak na zdjęciu) do drzew
skrzyżowanie w pobliżu Sandomierza. Obecnie- zbieg dróg krajowych nr 77 i 79Gorlice. Smutny widok. Żołnierze polscy w niewoli niemieckiej
Warszawa- październik 1939 r. Znak "zakaz ruchu" na zbombardowanej ulicy. Na tabliczce napis: "uwaga- achtung, dom się wali, einsturzgefahr" (niebezpieczeństwo zawalenia się)Niemieckie znaki kierunku w Warszawie wskazujące stację obsługi i stację benzynową- oczywiście dla pojazdów wojskowych
na zajmowanych terenach, okupanci montowali własne znaki kierunku- często wykorzystując istniejące słupy drogowskazowe
sojusznicy...
17 września- przewrócony słup graniczny w Baranowiczach17 września- propagandowe zdjęcie wojsk sowieckich wkraczających na terytorium Polski
braterski uścisk dłoni na skrzyżowaniu w pobliżu granicy województw lwowskiego i stanisławowskiego- 6 kilometrów od Drohobyczawspólnie zdjęcie żołnierzy dwóch najeźdźców. Eksponowanie ręki z zegarkiem daje dużo do myślenia

http://www.znaki-drogowe.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=111&Itemid=155

wtorek, września 02, 2014

"( ) ludzie myślą, że będzie stale dobrze"

Zakochanie, miłość, seks. O tym, jak oszukano cały świat!

zwiazki damsko meskieDostarczam dziś szokujący w swej wymowie i obrazoburczy felieton demaskujący część prawdy o ludzkiej sferze związkowej, biologicznej, seksualnej. Równo 11 miesięcy temu rozpocząłem cykl felietonów o tym, że romantyzm i ogólnie, ludzka sfera społeczno-biologiczno-seksualna, nie jest systemem poprawnie funkcjonującym i nie przynosi ona stricte szczęścia. To tak jak z pieniędzmi. Owszem, powszechnie wyszydzaną prawdą jest, że pieniądze szczęścia nie dają, i wie to każdy rozpaczający biedak, który po wygraniu setek milionów stał się równie rozpaczającym milionerem. Klucz jest bowiem w psychice, czyli w podświadomości, a według ezoteryków także głębiej – w duszy człowieka.
Jednak bez pieniędzy nie ma zupełnie nic, nawet nadziei na zaznanie szczęścia, i kłamstwem jest twierdzenie części „cukierkowych ezoteryków”, że szczęśliwym można być nawet będąc bezdomnym czy w koreańskim obozie. Zaś seks, miłość, związki – to nie da stricte szczęścia bo nie po to zostało to zaprojektowane przez naturę na drodze milionów lat ewolucji. Ale tak samo jak z pieniędzmi, bez seksu i miłości nie ma często ani szczęścia, ani wielu aspektów duchowego wzrastania, stąd mówi się, że miłość niszczy podwójnie – zarówno gdy jest, jak i gdy jej nie ma.
Podstawowym błędem ludzi jest, że upatrują w emocjach i ich szerokim spektrum odczuwania, sensu życia. Emocje to inaczej zakochanie, seks, założenie rodziny, zażycie alkoholu / narkotyku, impreza, sport ekstremalny i ogrom innych aspektów życia. Nie demonizuje tego, jednak uważam że powinniśmy dostrzegać złożoność problemu naszego jestestwa.

relacje damsko meskie (4)Bowiem składa się ono z:

-sfera emocji (a więc i: psychika, podświadomość, instynkty, pragnienia). Jest ona najstarszą strukturą. U ludzi jest to sfera najbardziej hmm, „prymitywna”, choć nie jest to do końca właściwe słowo;
-sfera rozumu, a więc logicznego myślenia i analizowania. Wciąż jest słabiej wykształcona niż sfera emocji. Wadą logicznego myślenia jest to, że samo, nie połączone z niższą sferą emocji i wyższą sferą ducha, zapętla się, zaczyna analizować coraz więcej i więcej danych, ma coraz więcej wątpliwości, i zwyczajnie grzęźnie. Pomocna jest więc tak silna sfera emocji, która decyzję podejmuje w ciągu sekundy a czasami mniej. Ta tematyka jest doskonale znana w społeczności uwodzenia kobiet. Otóż, gdyby kobieta analizowała tysiące zmiennych pod kątem logicznym – nadaje się, nie nadaje się, to by bezradna nie podjęła decyzji. Tymczasem jej podświadomość bierze tę decyzję na siebie i podejmuje taką decyzję np. w 20 czy góra 30 minut randki. I odpowiednio klasyfikuje faceta: „przyjaciel”, „facet do namiętnego seksu”, czy też: „dostarczyciel zasobów / facet na związek”. Dzieje się to niemal całkowicie poza umysłem logicznym i często po podjętej przez podświadomość decyzji, kobieta jest w szoku:
-„boże, przespałam się na pierwszej randce z takim gburem„,
-„to był gość nie z tego świata! Chcę go mieć codziennie, nie tylko na seks!„,
-„dlaczego odrzuciłam tak fajnego i wrażliwego człowieka? Nie rozumiem siebie, coś jest ze mną nie tak!
-„nie prześpię się z nim od razu, niech wie że musi na mnie zapracować i zasłużyć, poczekam te 3 miesiące na normalny związek ze zobowiązaniami
-sfera ducha. Wciąż nie poznana, wciąż grząska mielizna. Mnie życie nauczyło, że duchowość jest bardziej „przyziemna” i „matematyczna” niż może się laikom wydawać. A wszelkie niesamowitości i opowieści dziwnych treści pochodzą raczej z duchowego śmietnika – ziemskiego astralu. Astral jest „błoną” oddzielającą ziemski matrix od realnego świata duchowego, ale niestety – new age, „cukierkowa ezoteryka” i wiele z tych ścieżek wzrostu ma tak ustawione parametry, że człowiekowi trudno jest przez tą błonę się przebić. U ludzi sfera ducha jest najmniej rozwinięta, choć paradoksalnie wszyscy jesteśmy istotami funkcjonującymi na tych trzech płaszczyznach. Bowiem materia (ciało i jego ukoronowanie, mózg) ma wpływ i na emocje, i na ducha. Duch ma wpływ na pozostałe dwie sfery.. I tak to się wszystko łączy. Część ezoteryków twierdzi, iż wielu ludzi nie ma rozwiniętej duszy właściwej, ale ma duszę zbiorową. Wydaje mi się, iż kluczowe w rozwoju duchowym to kierowanie się tymi trzema sferami równomiernie. By były one w stałej łączności, jedności i równowadze.
Gdy rządzą przede wszystkim emocje na niekorzyść pierwiastka rozumu i ducha – mamy więc skrajne stany emocjonalne, mamy z jednej strony kłótnie, z drugiej romantyczne i wzniosłe chwile, i tak ciągle.
Gdy rządzi przede wszystkim rozum na niekorzyść pierwiastka emocji i ducha – mamy takie patologie jak ideologia racjonalizmu, ateizmu, które uważają istotę człowieka za martwą, organiczną bryłę.
Gdy rządzi przede wszystkim duch na niekorzyść rozumu i emocji – wtedy mózg / psychika, bez informacji na poziomie logiki i emocji, zwyczajnie nie dają rady. I często następuje mniejsze lub większe szaleństwo. Część obserwatorów uważa, że tak się dzieje, gdy osoba nieprzygotowana bierze się za medytację, jogę, aktywację węża kundalini.
Ten temat obiecam rozwinąć w innym felietonie.

kobiety i mezczyzniJakie błędy ludzie najczęściej popełniają jeśli chodzi o emocje, zakochanie, miłość, seks?

1. zakochanie trwa 2 lata

Tak, dwa lata, przy czym jest to wartość średnia. bywa, że kończy się po roku, dwóch, trzech, pięciu. Ale pewnością jest, że ludzki mózg by nie wytrzymał, fizycznie, ciągłego bombardowania hormonami zakochania (dopaminą, fenotolaminą i pewnie innymi, nieznanymi nauce). Natura tak to wykombinowała, by zakochanie trwało przeciętnie tyle, ile trwa wychowanie dziecka. Potem dziecko uczy się chodzić i jest wychowywane przez członków takiej prymitywnej ludzkiej społeczności, na zasadzie wychowania przez stado. A rodzice – rozstają się. Nie oszukujmy się, tak było przez setki tysięcy (miliony?) lat.
To jest właśnie taka prozaiczna przyczyna kończenia się większości związków. Hormonalne zakochanie, które trwa ograniczony okres czasu, przestaje być obecne, i jest to szokiem dla wielu związków. Cóż, nie ma tego co było na początku – to ok, obie strony idą w swoją stronę. Gorzej, gdy przez takich rozemocjonowanych głupoli kierujących się penisami / macicami, zostały pozaciągane kredyty lub co gorsza, spłodzone dzieci. To one cierpią najbardziej, zawsze. Rodzice dali się nabrać społeczno biologicznemu matrixowi, bajkom wtłaczanym przez innych że po ślubie czeka ich cudowna przyszłość. A gdy zasłona dymna emocji opadła – został ból, łzy, rozpacz i tragedia powołanych na świat młodych, niewinnych istnień.

dzieci szczescia nie daja2. ludzie naiwnie myślą że znaleźli złoty sposób na życie

Tak, ludzie naprawdę tak myślą! Powiem więcej: uważają oni, że to ich sposób jest najlepszy i Ty koniecznie ten sposób musisz przyjąć. Bo w przeciwnym wypadku zostaniesz okrzyknięty egoistą, czy narcyzem.
Ludzie uważają więc, że ich sposób postrzegania świata, a więc też: emocji i związków, jest w porządku. Że „jakoś tam będzie” i nic zmieniać nie trzeba:
-Praca nad traumami, terapia? -„Toż to dla dziwadeł jakichś i w ogóle wariatów!
-Duchowość? -„To dla frajerów! Do kościoła chodzę co niedziela i co, nie wystarcza?
-Studiowanie uwodzenia kobiet, nauka psychologii? -„To jakieś absurdalne nauki dla życiowych przegrywów, wystarczy wejść do klubu i postawić tym <puszczalskim laskom> drinka i same się pakują do łóżka!” (Komentarz Jarek Kefir: osoba wypowiadająca takie kwestie najczęściej jest z równie nieświadomą kobietą która go wybrała najczęściej z musu. Ta osoba nie próbowała nigdy iść do klubu i tych drinków stawiać, zobaczyłaby wtedy jakie to zawiłe i skomplikowane. Tak, średnia przeciętna typowego mężczyzny i typowej kobiety jest tak niska, że niżej tej poprzeczki chyba nie da się obniżyć..)
A spróbuj taką cudowną, cebulową wizję świata tych ludzi poddać w wątpliwość. Nie dość, że taki typowy cebulak ma miliony milionów razy więcej kompleksów i lęków niż ja, to śmie mi zarzucać gdy mówię o pracy nad psychiką, że to zajęcie dla świrów. Nie dość, że taki koleś kompletnie nie zna psychiki kobiecej, nie wiedziałby jak się w takim klubie zachować, co powiedzieć. Ani nawet nie wie, jak się kontruje celowe kobiece fochy, shit-testy, głupie pytania. Ale mówi mi, jakim to on belmondo eleganto jest. A dlaczego? Bo umie pisać programy w C++, znajdzie pracę w korpo (pierwszy zawał przed 50-tką pewny) i myśli że tak zaimponuje kobiecie. Owszem, znajdzie kobietę, jest to bardzo prawdopodobne. Ale ona nie będzie widziała w nim namiętnego kochanka, kogoś, kto pokaże jej niezwykły świat, ale gościa do dostarczania zasobów materialnych. Żywiciela rodziny.

ludzie cytaty3. ludzie myślą, że będzie stale dobrze

Mamy naiwne wrażenie, że w świecie emocji możemy osiągnąć stałość, gdy tymczasem emocje to wartka i szybko zmieniająca się rzeka. Poza tym, ludzie myślą podług schematu: „jestem nieszczęśliwy / nieszczęśliwa teraz, ale gdy tylko zdobędę partnera, to ‚jakoś się’ ułoży„. Otóż nie, w życiu nic się nie układa „ot tak”, czy też: „jakoś tak”. Dlatego powtarza się do znudzenia: „No dobrze, Kefir, ale miłość to nie tylko zakochanie, ale też głębsza więź, zobowiązania, o miłość trzeba dbać„.
No to rozbijamy ten społeczną bzdurną sentencję na czynniki pierwsze:
-miłość to nie tylko zakochanie, owszem, ale ogromna część ludzi po pierwsze myli te pojęcia, a po drugie, nie ma nic do zaoferowania poza zakochaniem – szaleństwem hormonów;
-głębsza więź, czyli jaka więź? Jaka konkretnie? Na czym oparta? Na emocjach, psyche czy może duchu? Każdy zakochany powie, że ta filigranowa blondyneczka którą zna ledwie od dwóch tygodni, a w której jest zakochany, to „ta jedyna”, że łączy ich głęboka, być może nawet ezoteryczna więź (hahah) i jakby znali się od zawsze. Nie, to żadna ezoteryczna więź, ale sztuczki podświadomości / ego / układu hormonalnego. Tu więcej prawdy powie Ci ateistyczna neurobiologia kognitywna niż ezoteryka.
-zobowiązania. Jakoś widzę tutaj tylko zobowiązania u tej męskiej strony. Żona w żadnym ziemskim kontrakcie nie zobowiązuje się do tego, że po ślubie dalej będzie dostarczała mężowi tyle namiętności, ile przed. Nie sądzicie, że to dość mocna luka w systemie? Facet zobowiązuje się, że będzie wypruwał sobie żyły, pracował i na dwa etaty by utrzymać rodzinę, a kobieta?
-o miłość trzeba stale dbać. Czyli jak? Co konkretnie? Proszę o konkrety, suche fakty. Czy według tej sentencji, praca na dwa etaty i utrzymywanie rodziny to „dbanie o miłość”? Niestety, takie myślenie towarzyszy wielu facetom-ścisłowcom, że w ten sposób kupią sobie kobietę. Niestety to tak nie działa, bo kobieta to przede wszystkim istota emocjonalna. To my zarabiamy, konstruujemy wynalazki, bomby atomowe, lotniskowce ważące 90.000 ton, idziemy na wojny, jesteśmy silniejsi fizycznie. Ale to kobiety mają: emocje, pewność siebie i większe umiejętności społeczne. Co z tego, że to mężczyzna wynalazł bombę atomową, jak to jego kobieta nim emocjonalnie rządzi poprzez umiejętne dawanie i odbieranie emocji (dobrych i złych) i seksu. Tak panowie, trzeba to otwarcie przyznać: to my jesteśmy słabszą płcią, jesteśmy w ciemnej dupie.
Mówi się, że to faceci są zimnymi draniami, zaliczają i zostawiają biedne, emocjonalne kobietki.. Ja zaś widzę niestety zupełnie przeciwny trend, związany z negatywną karmą płci, która teraz do nas wraca za wielowiekowe zbrodnie patriarchatu a potem patriarchalnego romantyzmu. Szczególnie widać to w pokoleniu poniżej 25 lat. Typowa 18 latka jest pewną siebie i swojej seksualności kobietą ze światowym życiem, zaliczającą co chwila nowych kolesi – modeli, kulturystów, biznesmenów, gangsterów. Podczas gdy jej rówieśnik, 20 a nawet 22 latek to jeszcze pryszczaty, pełny lęków i kompleksów chłopczyk, interesujący się naukami ścisłymi i kompletnie nic nie wiedzący o życiu, emocjach, psychologii.
Obecne czasy to czasy, gdy coraz bardziej zaczyna się liczyć inteligencja społeczna i emocjonalna. A coraz mniej liczy się prymitywna siła. Choć jeszcze długo będzie ona ważnym argumentem, pewne zmiany następują. Jak pisałem w poprzednich felietonach, nas, mężczyzn, wychowano w kulcie „rycerskiego romantyka”. Jak nietrudno się domyśleć, ten wzorzec jest niekompatybilny nie tylko z tym, co nadchodzi, ale z tym, co przemija (czyli kult „barbarzyńskiej” siły). Miliony facetów są w stanie swoistego zawieszenia. Nie znają zasad psychologii, nie wiedzą nic o emocjach. Nie umieją podrywać i uwodzić kobiet.
Tylko wpatrzeni w narzędzia programistyczne, podręcznik do obsługi CNC czy gry komputerowe, biernie czekają, aż jakaś kobieta, która decyduje: „no, wyszalałam się na Majorkach i Ibizach że na kilka żyć mi starczy, to teraz poszukam sobie naiwnego „misia” do związku i utrzymywania mojej rodziny” – go łaskawie przygarnie. To cichy dramat, o którym się nie mówi, bo nie wolno, funkcjonuje tutaj specyficzna społeczna omerta – zmowa milczenia. Panie na samą myśl o tym, co powyżej napisałem – wyzwiska i ślepy wrzask, że śmiem zaburzać ich strategię na życie (czyli najpierw wyszaleć się na maxa z wieloma kolesiami, a potem przygarnąć sobie „wrażliwego misia” do związku i harowania na dwa etaty na nią). A panowie – też mają swoje programy kontrolne w psychice, zwłaszcza Ci, którym się złudnie „poszczęściło” i taka pani ich przygarnęła.

nie chce miec dzieci4. system uważa, że jest jeden jedyny

Wszyscy jesteśmy uczeni pewnych zasad i podług nich mamy funkcjonować. Stali czytelnicy stron takich jak moja, ale także coraz większe masy ludzi, przekonują się, że ten system (wierność, monogamia, rodzina) i ogólniej – opieranie całego swojego życia na emocjach – wcale nie przynosi ani stabilizacji, ani szczęścia, ani spełnienia.
A gdzie systemy alternatywne? Gdzie choćby uznanie dla tych, którzy nie chcą się wiązać, albo dla tych którzy chcą, ale nie na powszechnie obowiązujących zasadach? Gdzie takie systemy jak np poliamoria? Są, ale po pierwsze w powijakach, a po drugie osoby je praktykujące łatwego życia nie mają. Nie wierzysz? Spróbuj przejść na dietę, jakąkolwiek. Wtedy całe otoczenie, na jakimś głębokim, ezoterycznym poziomie, „zmawia się”, i przekąski, pizze, fast foody, słodycze – atakują Cię dosłownie ze wszystkich stron.
Nie, to iluzja, że ten system co mamy obecnie, jest jeden i jedyny, i że nic nowego nie zostanie wprowadzonego. Wszak wszystko zmienia się, wszystko płynie!

Polecam też inne ciekawe felietony:

1. Obalam mity: czy kobiety lecą na kasę? Prawda jak zwykle szokuje..
Związek mężczyzny z kobietą: czym jest? Czy jest to tylko wesołe i romantyczne chwile? Czy to tylko wzruszenia, wspieranie się, i ogólnie – same ochy i achy? Otóż nie. Otóż związek kobiety i mężczyzny to, jak zapewne wiesz, także seks. A co się bierze z seksu? Czy seks został stworzony dla ludzkiej przyjemności, bo matka natura miała taki boski kaprys, by go nam dać, nic w zamian nie żądając? Nie. Seks to z precyzją zaplanowany mechanizm, mający skłonić ludzi do posiadania potomstwa.
Więcej:
http://kefir2010.wordpress.com/2014/08/24/obalam-mity-czy-kobiety-leca-na-kase-prawda-jak-zwykle-szokuje/
2. Ziemia to planeta więzienna. Bezsensowny paradoks sensu życia
Zastanawiasz się, co dalej – czy konspiracja sięga jeszcze głębiej. Otóż z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że cała ta polityka – spiski, korporacje, NWO, oszustwo ideologii i religii – to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Mityczna „królicza nora” sięga znacznie głębiej. Kolejną pułapką zastawioną przez projektantów / programistów matrixa, są nasze emocje. Wiele razy pisałem o tym, że to, co Wy nazywacie „NWO”, jest właśnie w Waszych głowach, umysłach, czy też głębiej – w Waszych duszach. To tam trzeba szukać klucza, a nie w zmianie jednej marionetki politycznej na drugą, czy zmianie jednego parametru należącego do systemu, na drugi parametr też należący do systemu.
Więcej:
http://kefir2010.wordpress.com/2014/08/23/ziemia-to-planeta-wiezienna-bezsensowny-paradoks-sensu-zycia/
3. Zbuntuj się przeciwko swoim katom! Ideologie i religie to więzienia umysłu, emocji i duszy
Wracając do tematu: z pakietem ideologicznym czy religijnym, dostajesz pewien schemat postrzegania świata. Jest on najczęściej tak skonfigurowany, jak.. język programistyczny. Czyli: „Zdarzenie ‚A’ w sytuacji ‚B’ z osobą / osobami ‚X’ ze zmiennymi ‚Y’ ZAWSZE da wynik ‚Z’„. Czy już dostrzegacie przewrotność tego typu maszynowego myślenia? Prawda o świecie jest zgoła inna i tutaj można mieć co do tego pewność. W zależności od sytuacji, osób uczestniczących, warunków, i milionów milionów innych zmiennych – wynik ‚Z’ może być najróżniejszy.
Więcej:
http://kefir2010.wordpress.com/2014/08/23/ziemia-to-planeta-wiezienna-bezsensowny-paradoks-sensu-zycia/
damsko meskieCykl pięciu wpisów „Laboratorium Ziemia” próbujących tłumaczyć naturę stworzenia:
-Dokąd zmierza nasza cywilizacja?
-Czy ta planeta jest więzieniem?
-Nasze przekonania to nasze więzienie
-Czy rzeczywistość jest eksperymentem?
-Czy życie ma jakikolwiek sens?
Proponuję też inne ciekawe felietony mojego autorstwa:
-New world order: tajny plan elit. Ten system już jest i trwa dłużej niż myślisz!
-Piekło istnieje. Doświadczamy go cały czas na Ziemi, tej Ziemi. Jak się uwolnić?
-Nauka i polityka łączą się z duchowością. Nie powinniśmy ich unikać!
-Mroczny sekret masonów. „Ukrywają potężną wiedzę. Jej ujawnienie odmieniłoby świat”
Autor: Jarek Kefir
Chcesz wspomóc to co robię i sprawić, by tego typu wpisy pojawiały się z regularną częstotliwością? Aby to zrobić, kliknij tutaj.
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł – podaj go dalej i pomóż go wypromować! Pomóż innym poznać tę prawdę.

niedziela, sierpnia 31, 2014

Sprawy Ukrainy - esej prof. R.Krawczyka

ZŁOGI PO „WIELIKOJ ROSSIJI”, CZYLI NIEDŹWIEDZI PRZEDMIOT POŻĄDANIA.

Republic-of-Novorossiya
„Rusofobia” związana jest brzmieniem i znaczeniem ze słowem „ksenofobia”, opinią powstającą na podłożu lęku wobec obcych i przesadnej do nich niechęci. Rusofob, to w opinii medialnej do pewnego stopnia człowiek psychicznie niezrównoważony, niepotrafiący właściwie ocenić rzeczywistości, w której uczestniczy, niewiedzący o tym, że strach jest niebezpieczniejszy, niż jego brak. Okazuje się, że problem ma wymiar społeczny i nie ogranicza się do publicystyki. Politolog i rosjoznawca prof. St. Bieleń uważa, że Polacy są klinicznym przykładem rusofobii i orzeka: „Pod wpływem ‘gorączki ukraińskiej’ i antyrosyjskiej histerii, mamy do czynienia z niezwykle wypaczonym obrazem Rosji i samego Putina”. Ekspert, w wywiadzie dla Onet.pl stwierdza, że Polacy w sferze mentalnej nadal pozostają „niewolnikami archaicznych, stereotypowych, często surrealistycznych i skrajnie uproszczonych wyobrażeń o Rosji. W pełni usprawiedliwia postępowanie samego Putina tym, że „rozpad radzieckiego mocarstwa wywołał u wielu Rosjan nie tylko głęboką traumę w sensie psychologicznym, ale naraził miliony ludzi na dramatyczne przeżycia”. „On jest – ocenia profesor – przecież dla nich ‘carem-odnowicielem’ i ‘wielkim reanimatorem’!”. Inaczej mówiąc, upadek Związku Radzieckiego, to nie radość wyzwolonych narodów, ale wielka trauma dla Rosjan, tak wielka, że każdy z nich powinien być przedmiotem współczucia i wysiłku dla ponownego uzyskania przez Rosję imperialnej pozycji. Rusofobem i człowiekiem bez sumienia staje się w tym kontekście sam Ronald Reagan, kiedy określił kiedyś sowieckie państwo mianem Imperium Zła (The Evil Empire). Z logiki wyjaśnień Bielenia wyłania się jednak zupełnie inny obraz: Związek Radziecki był tworem pozytywnym, skoro za nim Rosjanie tęsknią. Mają za czym tęsknić – dysponowali przecież armią zdolną do szachowania połowy świata, płacąc niskim standardem i prymitywnością życia codziennego. Wedlug tej logiki to, za czym Rosjanie tęsknią, to tylko taka ich mała przywara w postaci czerpania przyjemności z panowania na innymi i możności ich upokorzania.Więcej, wynika z tego, że świat w swej wyrozumiałości, powinien ten problem nie tyle może uznać za swój własny, ale przynajmniej nie przeszkadzać w odbudowie imperium kosztem sąsiadów. Nie jest tylko zrozumiałe, dlaczego to świat powinien współczuć Rosjanom z powodu utraty imperium, a wcale nie musi współczuć Polakom utraty wielkiej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a Austriakom rozpadu imperium Habsburgów.
 Z niejasnych przyczyn, wielu ludzi wydaje się być tak mocno zdeklarowanymi przyjaciółmi Rosji, że są gotowi uznać założenie, że tej ostatniej nie ima się żadne prawo historii, ani też prawo międzynarodowe. Uznają, chociaż trudno to im racjonalnie uzasadnić, że Rosja jest krajem, który musi być traktowawany odmiennie niż cała reszta, a świat powienien akceptować specjalne dla niej prawa, nawet te bardzo kosztowne dla własnego spokoju. Zrozumiałe, że dla dzisiaj żyjących, to ten aktualny obraz świata jest najważniejszy. W tym obrazie pojawiło się jednak pęknięcie w postaci nagłego powrotu imperialnych ambicji Rosji. Mamy już tyle wiedzy i doświadczenia, że wiemy, iż reagowanie tylko na bieżące wydarzenia międzynarodowe, bez przewidywania ich następstw jest niemądre, a może być w skutkach tragiczne. Historycy nie mają watpliwości, że obie wojny światowe wzięły początek z błędnej oceny takiej właśnie bieżącej sytuacji i podjęły lub pominęły czynności bez dokonania analizy następstw kolejnych kroków. Obie wojny zabrały dziesiątki milionów ofiar, ale z perspektywy czasu mogą być uznane za bez znaczenia. To tragiczny paradoks, że wydarzenia, które zaważyły na losach tak wielu ludzi i całych narodów, mogły nie tylko nie mieć miejsca, ale w gruncie rzeczy nie miały wiekszego wpływu na obraz dzisiejszego świata. Gdyby ich nie było, świat byłby i tak podobny do tego, który mamy dzisiaj. Mówiliśmy wielokrotnie o tym, że istnieją procesy rozwojowe, na które bieżąca polityka nie ma żadnego wpływu, chociaż może mieć wpływ dramatyczny na życie całych pokoleń. Do pewnego stopnia, dla historii, nie ma to znaczenia. Jak w tym wszystkim plasuje się dzisiejsze postępowania Putina i jego kolegów? Po pierwsze, jeśli można byłoby się wypowiedzieć „w imieniu historii”, to ta zapewne twierdziłaby, że dzisiejsze rosyjskie niby-imperium jest tylko nieodwracalnym echem przeszłości. Próba przywrócenia jej dawnej pozycji, kiedy miała wpływ na losy połowy państw świata, jest z punktu widzenia jego ewolucji działaniem jałowym, co nie znaczy, że nie może być życiowym dramatem dla ludzi w te ambicje uwikłanym. Tyle, że – jak powiedzieliśmy – historia jest na ludzką niedolę zupełnie nieczuła i traktuje ją tylko jak nieunikniony koszt. Ten koszt, nie jest zresztą dla niej żadnym ciężarem do poniesienia, bo i obciąża nie ją samą, ale tych, którzy podejmują decyzje z niewiedzy, zadufania, czy wręcz głupoty. 

Putin jest zapewne z siebie dumny i sądzi, że przejdzie do historii jako wielki polityk. Śmiem sądzić, że będzie inaczej i okaże się, że historia upodobni go raczej do nieszczęsnych losów Mussoliniego, który z wysokiego lotu imperatora, skończył w śmietniku. On też chciał odbudować niegdysiejsze i potężne Imperium Romanum. Putin usiłuje, na jego podobieństwo, przywrócić do życia martwy już organizm. Z całą pewnością prawdziwej sławy z tego nie będzie. Jest w tym wszystkim zagadka, która umyka komentatorom. Wszyscy, niezależnie od swej pro- lub antyrosyjskiej opcji otwarcie przyznają, że Rosjanie mają powody do zmartwienia oraz odczuwania krzywdy i zawodu, bo istotnie ich olbrzymie niegdyś imperium jest wciąż największym terytorialnie państwem świata, ale w ich odczuciu doznało krzywdy w tym rozumieniu, że nie tylko się skurczyło, ale – co ważniejsze – zostało niemal całkowicie wypchnięte z Europy. W miejscu jego dawnych europejskich posiadłości, gdzie tylko było to możliwe, powstało wiele państw posiadających własną i oryginalną tradycję narodową, tak dalece inną od rosyjskiej, że od dziesiątek lat broniących się przed rusyfikacją. To Polska, Białoruś, Ukraina, Mołdawia, Finlandia i kraje bałtyckie, czyli Litwa i dawne niemieckie Inflanty. Zadziwiające są w tym dwie rzeczy, które świadczą dowodnie o braku realizmu ze strony samych komentatorów. Jedna, to fakt, że – niezależnie od pro- lub antyrosyjskiego nastawienia – prześcigają się w „rozumieniu” argumentów Rosji o uznaniu jej prawa do głębokiego przeżywania żalu za utraconym imperium. Rozumienie potrzeby suwerenności krajów, będących kiedyś częścią Rosji, gdzieś tam w tle istnieje, ale tło, jak tło, nie jest najważniejsze. A przecież w tego rodzaju sprawach, wszyscy mają swoje racje. Racje Rosji, to jedno, a racje Finlandii, Polski, czy Ukrainy, to zupełnie coś innego i nie mniej istotnego. Tymczasem, spotykamy się przede wszystkim z oceną i analizą stanowiska Rosji, a nie prawa do niepodległości krajów, kiedyś przez nią podbitych i unicestwionych. Więcej, zakres usprawiedliwiania „rosyjskich racji”, wydaje się czasem zupełnie pozbawiony sensu, logiki i oparcia w faktach. 

Oto inny obrońca prawa Rosji do „inności” – Andrzej Romanowski, w artykule w Gazecie Wyborczej z 26 sierpnia („Polska, Ruś i racja stanu”) otwarcie uznaje jej racje za słuszne, nawet w odniesieniu do Polski i proponuje pamiętać też o czynionych przez nią dobrodziejstwach. Autor nie poddaje analizie pobudek tych czynów i nie zadaje pytania na ile te dobrodziejstwa wynikały z dobrej woli, na ile zaś z samych tylko skutków rosyjskich klęsk i konkluduje: „nawet niewola, którą (Rosja) zafundowała Polsce czy Ukrainie, wyrządziła nie tylko wiele złego, lecz – paradoksalnie – również trochę dobrego. W końcu, jednoczenie ziem ukraińskich od XVIII do XX w. było nie do pomyślenia bez rosyjskiego, a potem, sowieckiego, oręża. Mutatis mutandis, podobną formułę dałoby się odnieść do dzisiejszej Polski”. Romanowski powołuje się na myśl zaczerpniętą z Miłosza: „Rzec można, że Polska istnieje z woli i łaski Stalina”. Chce sprawić wrażenie, że gdyby pięćset lat temu Moskwa Moskwą pozostała i nie stała się Rosją, nie byłoby dzisiaj ani Ukrainy, ani Polski. No to, co by tu było? Może Niemcy? A może Węgry? Każdy rodzaj racjonalności podpowie, że prawda jest zupełnie inna. Bez budowania kosztem sąsiadów zrębów imperialnej Rosji, jednoczenie ziem ruskich odbywałoby się zapewne pod egidą Rzeczypospolitej, a dzisiejsza mapa wschodniej Europy wyglądałaby zupełnie inaczej. Byłaby na niej zarówno Polska, jak i Ukraina, ale nie byłoby pewnie Rosji dzisiejszych rozmiarów, zastąpionej przez jakieś drobniejsze twory w rodzaju kupieckich republik Pskowa, czy Nowogrodu Wielkiego. „Jaka więc nauka płynie dla Polski z konfliktu ukraińskiego?” – pyta autor artykułu – „Czynnikiem stałym polskiej polityki była i pozostaje Rosja. Trzeba więc myśleć. Najlepiej przed szkodą”. Zastanawiające, że w geopolityce autora tekstu, Ukrainy właściwie nie ma, chociaż w jego tytule znajduje się słowo „Ruś”, bez słowa „Rosja”. 
Możemy się domyślać, że Ruś Kijowska, to tylko kolebka moskiewskiej Rosji, a nigdy kijowskiej Ukrainy, a ta ostatnia – jak wynika z jego rozumowania – nie była i nie będzie „stałym czynnikiem polskiej polityki”. Trudno o lepszy przykład braku zrozumienia dziejących się właśnie wydarzeń.

 Jest i w tym drugi element, które może zadziwiać. Nikt nie przyznaje prawa Brytyjczykom do tęsknoty za ich kiedyś największym imperium świata, ani prawa do powtórki z kolonializmu. Nie współczujemy im nawet wtedy, gdy pamiętamy, że sienkiewiczowski pan Rawlison traktował pana Tarkowskiego po partnersku, a nie jak kogoś gorszego. Brak sympatii Polaków do równie zrozumiałego żalu Anglików za utraconym imperium poszedł nawet tak daleko, że w sprawie niepodległościowego referendum w Szkocji, ich sympatie są raczej po stronie Szkotów. Może więc doradzić Rosjanom, by i na Ukrainie doprowadzili do referendum? Dlaczego to, my sami mamy prawo do nie popierania brytyjskich tęsknot kolonialnych, ale mamy zgodzić się na to, by w podobnej kwestii uznawać prawo Rosji do odbudowy jej imperium, a nie prawo do suwerenności narodów przez nią skolonizowanych? A prawo Francuzów do kanadyjskiego Quebecu? A prawo Holendrów do Indonezji? Okazuje się, że nie ma litości dla imperialistów i kolonizatorow z jednym tylko wyjątkiem – putinowskiej Rosji. Logicznie byłoby, gdyby świat w tej sytuacji poparł prawo Wielkiej Brytanii do połączenia lądowego z Gibraltarem przez Francję i Hiszpanię. Na jakiego rodzaju logice opiera się rozumowanie prowadzące do zgody na imperializm Rosji, przy braku zgody na imperialne zakusy innych? Z pewnością nie na logice klasycznej. Rosja tymczasem, cieszy się w podobnej sytuacji nie tylko tolerancją w zamian za imperialne grzechy, ale również prawem do czynienia tego samego, co było przez podbite kiedyś narody uważane za niedozwolone łamanie praw człowieka i uczuć narodowych. Co powoduje, że Rosja ma być tym wyjątkiem, do którego nie stosuje się międzynarodowego prawa, ani zasad przyzwoitości?

 To, że rosjoznawca uległ urokom przedmiotu badań może nie być zaskakujące. Arabiści i orientaliści chorują przecież na te samą, wrodzoną ich badaniom sympatię do świata islamu. W olbrzymiej ilości publikacji na jego temat, trudno jest znaleźć klarowne wyjaśnienie źródeł islamskiego terroryzmu i szykowania się do świętej wojny z Zachodem i całą resztą. Nie może dziwić, że podobne zjawisko pojawia się również w podejściu do problemu Rosji ze strony rosjoznawców, tyle, że przypadłość zatacza znacznie szersze koło.

Oto z zupełnie bezkrytyczną wyrozumiałością dla Rosji nie kryją się akademicy z innych dziedzin. Andrzej Romanowski jest profesorem polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, spodziewać się u niego można było raczej polonofilii, niż rusofilii. Profesor Jagiellonki zachowuje się tak, jakby miał nadzieję, że czytelnicy znają tylko prawdę obiegową, natomiast „prawdy prawdziwej” nie znają. Zaczyna od następującego stwierdzenia: „Rosja czuje się spadkobiercą Rusi. Kijów jest jej kolebką, miastem świętym. Doniecczyzna i Ługańszczyzna zaś leżały na terenie państwa moskiewskiego również wtedy, gdy kolonizowali je ukraińscy Kozacy. Krym został zdobyty w XVIII wieku, a Sewastopol do dzisiaj pozostaje symbolem chwały rosyjskiego oręża. Do względów historycznych dołącza się ekonomiczny: kopalnie, huty i fabryki Zagłębia Donieckiego zakładano nie na potrzeby Ukrainy, lecz całego imperium”. Profesora polonistyki naukowe rygory obowiązują w takim samym stopniu, jak w innych dziedzinach – historii, ekonomii, czy filologii, ale Romanowski w imię sympatii do Rosji odkłada je na bok. Jest pełnym nadużyciem historii teza, że Rosja „czuje się spadkobiercą Rusi”. Czuje się nim, z tej przyczyny, że inaczej nie miałaby żadnej europejskiej tożsamości, zmuszona do przyznania, że historia związała ją ze stepową cywilizacja Mongolii, a nie z rolniczą Rusią. Tyle, że wtedy, Moskwa musiałaby również przyznać, że więcej ma w swej tradycji elementów chińskich, niż zachodnich. A to byłby przecież wstyd, bo Rosjanie Chińczykami pogardzają.

 Z tej przyczyny, Iwan IV, nazwany Groźnym, ochoczo przejął pomysł pewnego popa, że oto „oba Rzymy upadły, pozostał tylko trzeci – Moskwa”. Na wieść o „wrodzonej rzymskości Moskwy” Europa wybuchła wielkim śmiechem, ale dzisiaj już nikomu nie jest do śmiechu, bo u źródeł rosyjskiego Drang nach Westen leży przekonanie o wrodzonej Rosjanom misji nawracania Europy na właściwą drogę. Przeciwko istnieniu tej misji świadczy nie tylko rzeczywista historia regionu, ekonomiczny rachunek tego pomysłu, a z pewnością i rachunek geopolityczny. 
Zwracając się przeciw Europie, Rosja staje sie bezbronna wobec Chin i świata muzułmanów. Jest pewnie ufna w to, że ma broń atomową, tyle, że Allach takiej broni się nie boi, a Chińczyków jest dziesięć razy więcej niż Rosjan. Wystarczy ich jeden wrogi ruch, by cała antyeuropejska krucjata Rosji rozleciała się jak domek z kart.To tylko jeszcze jeden dowód na to, że polityka, to splot aktualnych emocji, a nie prawdziwy geopolityczny rachunek racjonalności. Rosja ten rachunek zapłaci, ale i zapłaci go Bogu ducha winna Ukraina. 

Elementarna wiedza historyczna prowadzi do wniosku, że stolica dawnej Rusi, Kijów z całą pewnością nie był „kolebką Rosji”, a jego świętość dla prawosławia nie ma z samą Rosją wiele wspólnego. Rosyjskie pretensje do Kijowa, to następstwo późniejszej imperialnej ideologii, powstałej przez proste dorabianie faktów, po to tylko, by ukryć fakt, że Rosja nie tylko nie była kontynuacją dawnej Rusi Kijowskiej, ale od poczatku była tworem zupełnie nowym, wyrosłym poza obszarem jej oddziaływania. Jej tożsamość została zbudowana dzięki imperium mongolskiemu. Łaskawie jej nie unicestwili, a tylko podporządkowali i to tak dogłębnie, że nawet moskiewskie prawosławie uznawało wtedy chana w Karakorum za głowę moskiewskiej cerkwi. Kijów był uznawany za miasto święte z tej przyczyny, że najdowała się tam najstarsza stolica Rusi, założona jeszcze przez skandynawskich Waregów. O Moskwie nic tam nie wiedziano przez następne kilkaset lat. Pierwsza osada powstała w miejscu dzisiejszego Kijowa już w V wieku, kiedy nie tylko nie było jeszcze Rosji, ale i Rusi. Było to wielkie targowisko na trasie łączącej Skandynawię z Konstantynopolem. Ich książę – Kanugård, nazwany później przez ruską i rosyjską historiografię Olegiem Mądrym, uznał w 882 roku miasto za swoją siedzibę, czyniąc je miejscem ściągania danin od miejscowych Słowian. Tutaj miał miejsce chrzest wikińskiego księcia Valdemara, przez tę samą historiografię nazwanym Włodzimierzem Wielkim, a wydarzenie uznano za „chrzest Rusi”. Kolejny książę, Jarosław Mądry, wybudował w XI wieku Złotą Bramę, wzorowaną na Złotej Bramie murów Konstantynopola. Autor artykułu, dowodzący o tym, że rosyjską kolebką jest Kijów, nie dodał tego, że również imię Jarosław, nadane zostało dopiero przez potomnych.
 W rzeczywistości, był to książę normański o imieniu Jarisleif, a językiem kijowskiego dworu jeszcze przez kolejne pokolenia była skandynawska odmiana normańskiego, a nie ruski, czy rosyjski. Stolicą normańsko-ruskiego państwa Kijów był zresztą tylko do 1169 roku. Potem, jako już zupełnie prowincjonalne miasto znalazł sie granicach Litwy, by po Unii Lubelskiej stać się kresowym miastem Korony. 
Drugą uznaną świętością Kijowa jest Ławra Peczerska, zespół monastyrów, których budowę również rozpoczęto w czasach normańskich, rozbudowując je w okresie Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów w stylu „baroku kozackiego”. Pierwszy z nich powstał w roku 1051. 
Sam Kijów, jako moskiewska enklawa na prawym brzegu Dniepru, przeszedł w rosyjskie władanie dopiero w 1686 roku i to nie bezpośrednio, ale w ramach i w granicach Hetmanatu Kozackiego. Jego autonomia przestała praktycznie istnieć dopiero w I połowie XVIII wieku, za czasów Piotra I. Innymi słowy, Ukraina straciła kozacką autonomię na rzecz Moskwy stosunkowo niedawno.

Trudno się dziwić, że wśród Ukraińców do dzisiaj żywa jest myśl o odmiennym kulturowym pochodzeniu ich kraju i narodu, niż korzenie samych Rosjan. Więcej, imponuje raczej trwałość tej tradycji poddanej przecież przez Rosję stuleciom eksterminacji. Ci, w ogóle nie uznają Ukraińców za odrębny naród, lecz tylko za Małorosjan – pośledniejszy gatunek Rosjan.
 Podobna wielkorosyjska propaganda stoi za mitem „bohaterskiego Sewastopola”. Andrzej Romanowski twierdzi, że „Sewastopol do dziś pozostaje symbolem chwały rosyjskiego oręża” i wyprowadza z tego wniosek o oczywistych prawach Rosji do Krymu. Jakiego rodzaju chwały? 
To również efekt propagandy. Rosjanie zajęli Krym dopiero w 1783 roku, kiedy nie mieszkali tam jeszcze Rosjanie, ale Tatarzy i Turcy, a sam Sewastopol powstał w miejscu miejscowości Achtiar – tatarsko-tureckiego ośrodka handlowego, istniejącego przez pięćset lat, ale Romanowski nie wzmiankuje o żadnych innych prawach do miasta, jak tylko rosyjskich. 

Okazuje się, że wielosetletnia „tatarskość” Krymu nie ma znaczenia, tak jak i jego wcześniejsza grecka przeszłość, ma je natomiast bardzo świeżego chowu „rosyjskość”. Trzeba też pamiętać, że owa „rosyjskość” Krymu jest następstwem nie tak dawnej (po II wojnie światowej) eksterminacji Tatarów krymskich przez Stalina oraz ich przymusowej wywózki. Tymczasem, wciąż słyszymy o bezdyskusyjnym prawie Rosjan do „ich” Półwyspu. 
Jak to się dzieje, że w kraju Unii Europejskiej są ludzie, którzy otwarcie uznają rosyjskie prawa do imperialności kosztem eksterminacji innych narodów? Jaka jest tego przekonania podstawa faktyczna, poza samym tylko manipulowaniem historią? 

Dodajmy, że owa „chwała rosyjskiego oręża” sprowadzała się do nieskutecznej obrony obleganego miasta w czasie wojny krymskiej (1853-56) oraz w II wojnie światowej, gdy – do czasu poddania miasta Niemcom – żołnierze Stalina bronili się przez 8 miesięcy. Obydwa oblężenia okazały się skuteczne, miasto dwa razy padło, a stronie rosyjskiej pozostał tylko mit bohaterstwa przegranych i hekatomba ofiar. Jest zrozumiałe, że każdy naród potrzebuje martylorogii budującej jego tożsamość, ale daleko stąd jeszcze do prawdziwej „chwały oręża”, tak samo, jak tego rodzaju chwałą nie szczyci się przecież tragiczny koniec Powstania Warszawskiego, chociaż miasto pozostało ostatecznie w polskich rękach. 
Warto też wiedzieć, że sewastopolska klęska w wojnie krymskiej spowodowana była zacofaniem technicznym Rosjan, nie zaś niedostatkiem męstwa. Gwintowanym karabinom zachodniej koalicji przeciwstawili broń gładkolufową starego typu oraz armię szkoloną w walce na bagnety, a nie bronią palną. Jak się okazuje, chwała chwale nierówna. 

Drugi front obrony Rosji pojawił się z jeszcze mniej spodziewanej strony. Gwałtownie negatywny komentarz do tekstu sprzed trzech tygodni („Gdy na całym świecie wojna”), przesłał Valery Amiel, Amerykanin o polskich korzeniach, były funkcjonariusz Banku Światowego w Waszyngtonie i konsultant wielu firm handlujących ze wschodem Europy. Zaskakuje przy tym nie tyle sam jego prorosyjski pogląd, bo Rosja ma przecież na Zachodzie wielu zwolenników robiących z nią wielkie interesy, ile jego gwałtowność. 

Abstrahuję od inwektyw skierowanych pod adresem krytykowanego tekstu ( np. „Co za rusofobijatyckie brednie!”), ważniejszy jest przypadek ujawnienia gwałtownej antyukraińskości przez człowieka, mieszkającego niemal całe życie na Zachodzie i jego ataku na zachodnią politykę w stosunku do Rosji. „Sfabrykowany przez Zachód – pisze Amiel – przewrót na Majdanie dał Putinowi nie tylko pretekst, by przyłączenie Krymu łatwo i skutecznie zabezpieczyć (…) lecz przy okazji i naprawić niewłaściwość, poczynioną odłączeniem rosyjskiego Krymu od Rosji przez Ukraińca Nikitę.(…) Zamiast wymyślać i zmyślać Rosjanom od Azjatów, może warto najpierw dla siebie znaleźć bardziej właściwe przymiotniki na uspokojenie. A wtedy na spokojnie, każdy nieobciążony umysł sam sobie uzmysłowi, jaką ogromną szkodę Zachód sobie wyrządza, gdy nie radząc sobie na tak wielu oczywistych frontach, otworzył nowy i sztuczny front przeciwko Rosji”. Daje się w tym odczuć jakiś żal za uszczerbkiem w interesach. W tym układzie nie razi już powołanie się na Kraszewskiego, że oto „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”. 

A może po prostu krajowiec interesy Polski z Rosją postrzega w innym swietle, niż mieszkaniec dalekiego Waszyngtonu? Rusofilia nie jest tylko zwykłą odwrotnością rusofobii, chociaż oznacza uczucia przyjacielskie oraz dostrzeganie w Rosji i Rosjanach pozytywów, świadcząc też o miłości do tego kraju, jego narodu i kultury. Agresywnej miłości do Rosji nie da się jednak wyjaśnić racjonalnie. Interesujące w tym jest to, że w potocznym znaczeniu słowo nie jest obciążone negatywnie na podobieństwo pojęcia rusofobii. Polonofilstwo, czy germanofilstwo, traktuje się trochę z przymrużeniem oka. Rusofilstwo, to jednak już nie żadne „filstwo”, ale poważne stanowisko polityczne i zjawisko mentalne. Przychodzi mi do głowy pewne wyjaśnienie, że oto przyczyną zadziwiającej i nieskrywanej do niedawna sympatii Zachodu do „wielkiej Rosji” (jestem przekonany, że do Rosji „małej” by jej już nie było), stała się również jej swoista symbolika. Pojawiła się w świadomości Europejczyków dopiero za panowania Piotra I i w stosunku do już wielkiego rozmiarami, chociaż zupełnie nieokrzesanego kraju. 
W zadziwiający sposób, ta nieokrzesana Rosja potrafiła szybko znaleźć swoje miejsce w „europejskim koncercie mocarstw”. Przyczyną tej zręczoności były jednak nie talenty Rosjan, ale to, że petersburska elita nie pochodziła z Rosji, często źle mówiła jej językiem, lecz była w znacznej większości niemiecka.

 Nieskrywanym germanofilem był sam car Piotr, twórca wielkości Rosji. Po zdobyciu na Szwedach niemieckojęzycznych Inflant, czerpał z nich zastępy kadr urzędniczych i wyższych wojskowych. Sama caryca Katarzyna II, nazwana Wielką, autorka rozbiorów Polski i wprowadzenia Rosji na europejskie salony, była stuprocentową Niemką, a na jej dworze częściej słyszało się wtedy język francuski i niemiecki, niż rosyjski. W ramach debat politycznych i dyplomacji, Rosja dorównywała Europie, a jednocześnie można było wyczuć od niej pewien odór dzikości. Jednak Europa jest przecież kobietą, więc uległa nie tylko samemu wrażeniu dzikości charakteru i niedźwiedziej siły Rosji, ale i widocznej sublimacji jej polityki zagranicznej. Ilustracją zjawiska może być emocjonalne znaczenie nadawane pojęciu „rosyjski niedźwiedź”. Wszyscy wiedzą, że niedźwiedź to groźny drapieżnik, najsilniejsze i najgroźniejsze zwierzę umiarkowanej strefy klimatycznej. Nawet mickiewiczowski Wojski był dumny z tego, że i on „na niedźwiedzia chodził”, a skóra tego zwierzęcia była uznawana za trofeum umieszczane w widocznym miejscu. Ale jednocześnie niedźwiedź, to też przytulanka, to miękki „misio”, najpopularniejsza zabawka dziecięca i najczęstszy bodaj bohater bajek. Ktoś „misiowaty” jest powszechnie uznawany za sympatycznego.

 Nie jestem pewien tego, czy Putin jest wystarczająco misiowaty, by go Zachód trwale polubił, ale jego Rosja misiowata być dla Zachodu jeszcze nie przestała, więc i uchodzą jej postępki, które innym krajom nie uszłyby na sucho. Okazuje się przy tym, że i w wielkiej międzynarodowej polityce znaczenie mają pozory, emocje i wrażenia, które mogą mieć wpływ nawet na sytuację miedzynarodową. Tyle, że na dłuższą metę, misiowatość nie jest wystarczającym warunkiem przetrwania. Pluszowe misie też kiedyś wędrują na śmietnik i nikt się temu specjalnie nie dziwi. Jeśli potraktujemy przypadek Rosji chłodno i naukowo, dojdziemy raczej do wniosku, że jej czas się kończy i dowodem na to jest to, co właśnie czyni, wbrew swoim oczywistym interesom. 

Logika tymczasem podpowiada, że jeśli coś jest z czegoś ostatnie, to z całą pewnością zniknie, tyle, że uczyni to właśnie jako ostatnie. A Rosja jest ostatnim tworem państwowym o tradycyjnie i achronicznie rozumianych ambicjach imperialnych. 
Z tych wszystkich przyczyn, Zachód nie ma w pełni realistycznego spojrzenia ani na Rosję, ani na wschód Europy. 
Historia regionu sprawiła, że nie istnieje dla niego jeszcze „problem Ukrainy”, jest tylko „problem Rosji”.
 Sprowadza się on zresztą do odgadywania, jakie są jej ostateczne zamiary i na ile pozwolić jej te zamierzenia realizować. Sytuacja przywodzi na myśl dziewiętnastowieczne wojny bałkańskie, które dla tamtejszych narodów były wyzwoleniem od tureckiej okupacji, ale dla Zachodu sprowadzały się do pytania: dopuścić Rosję do władania tureckimi cieśninami, czy do tego nie dopuścić? Wszystko inne było już tylko następstwem tej gry. 

W rezultacie, rejon Bosforu i Dardaneli został zdemilitaryzowany i poddany zachodniej kontroli, ale z chwilą, kiedy powstała szybko europeizująca się Republika Turcji, oddano je Ankarze. Tak pozostało do dzisiaj, a rosyjskie tęsknoty zdobycia „Drugiego Rzymu” ograniczyły się do marzenia o ponownym panowaniu nad Morzem Czarnym. Nad Morzem Śródziemnym, pozostał Rosji już tylko wąskim pasek wpływów wybrzeża Syrii Assada. Zachód nie może sobie z Rosją poradzić nie z tej przyczyny, że jest tak silna, ale dlatego, że „od zawsze” dominuje tam jej wysoce romantyczny obraz. Zachodnie mocarstwa, od czasów Iwana Groźnego zachowywały się w stosunku do Rosji jak gorącokrwiste panny, z których jedne nie kryły ciekawości, jak to może być z włochatym niedźwiedziem, a inne tylko nie chciały tej ciekawości ujawnić. Reszta była już wtórna, a racjonalność tych namiętności spychana na plan dalszy. 

Dzisiaj, w tak zwanej kwestii Ukrainy, można dostrzec echo tych samych sentymentów. Słusznie, że polski rząd się w to nie zamierza wdawać, bo w tym „konkursie piękności” Polska szans nie ma. Z rosyjskiego punktu widzenie jest za mała i zbyt filigranowa. Rosyjski niedźwiedź woli obiekty obdarzone obfitszą figurą i jakimś rodzajem słabości charakteru, czego akurat Polsce brakuje.
 Spektakl rosyjskiego udawania, że ich kraj nie ma nic wspólnego z oderwaniem Krymu i walkami toczącymi się wokół Doniecka i Ługańska, prowadzi do zadania pytania o to, jakie są tego działania granice. Teoretyczna odpowiedź jest prosta: Rosjanie będą pomniejszali terytorium Ukrainy tak daleko, jak im na to pozwoli Zachód nie dostarczając wystarczającej pomocy rządowi w Kijowie. 

Kiedy politycy zachodni dojdą do wniosku, że Rosjanie nabrali już wystarczająco wiele terenu i trzeba ich w tym zatrzymać? Wiele wskazuje na to, że Zachód samego już Kijowa wziąć nie pozwoli. Co do Odessy, pewności nie ma.To nie jest zresztą pytanie o politykę Zachodu względem Ukrainy, ale o głębokość myślowego niewolnictwa w tworzeniu obrazu Rosji. Ten jest natomiast zadziwiający, bo tkwi w przekonaniu, że Rosja jest tworem nie tylko wielkim, ale też wiecznym. Powstaje jednak wrażenie, że w tej sprawie i w samej Rosji budzi się niepokój. Czy Rosja dożyje końca XXI wieku? Stawiam rosnący kurs dolarów przeciwko arbuzom, że w obecnej formie z całą pewnością nie dotrwa.

sobota, sierpnia 30, 2014

b. Armia b. Polski


Szokująca prawda o polskiej armii


Szokująca prawda o polskiej armii foto: Wikimedia Commons/CC
Ludzie piszą – „Służę w wojsku blisko 25 lat, byłem na misji w Iraku i Afganistanie i takiego picu i bajeru to nawet za komuny nie było. Powiem polska armiaszczerze – mamy na 100 tyś. armię tylko 20 tyś. żołnierzy pod bronią – ponieważ 80 tyś. przerzuca się papierami i większość z nich nie trzymała broni w ręku od lat. 7 lat temu mieliśmy blisko 500 tyś. armię w tym 50 tyś. urzędników wojskowych- więc pod bronią było 450 tyś, ale minister Klich generałom kazał zrobić reformę więc zrobili: – zwolnili 300 tyś. żołnierzy służby zasadniczej do domu i blisko 100 tyś. zawodowych z jednostek bojowych. – zwiększyli 3 krotnie urzędników wojskowych, którzy przerzucają się papierami np: kiedyś była logistyka jednostek wojskowych więc równolegle powołano wielotysięczny Inspektorat Wsparcia, który dubluje logistykę, a żeby było mało powołano Wojskowe Oddziały Gospodarcze które również dublują logistykę – tym sposobem dziesiątki generałów i tysiące pułkowników siedzą nad papierami i przybiją pieczątki logistyce jednostek.
– Stworzono tysiące etatów tak niezbędnych wojsku jak: psycholodzy, pedagodzy, księża, wychowawcy, socjolodzy itp – zwiększono ilość etatów generalskich – mamy ich więcej niż armia USA, a nawet więcej niż 20 mln. armia Chin !!! – pozostawiono dla picu 20 tyś. żołnierzy z jednostek liniowych – którzy w kółko jeżdżą na misje – niektórzy byli po kilka razy, i ci ludzie nie będą w stanie obronić 1 województwa, a co dopiero całego kraju. Obecnie w telewizji – zauważyliście -pokazuje się świetny sprzęt – OK, tylko zwróćcie uwagę, że nie pokażą Wam ich ilości – a jest tego po kilkanaście/ kilkadziesiąt egzemplarzy na całą Polskę. W picu jesteśmy mistrzami świata tylko 20 tysięczną armią ludzi pod bronią i świetnym sprzętem, ale w śmiesznych ilościach po kilkadziesiąt sztuk nie obronimy się przed Białorusią i Ukrainą o Rosji nie mówię (ich jedna ze 100 dywizji liczy więcej żołnierzy i sprzętu niż nasze 20 tyś. wojsko). Przypominam w naszej 100 tyś. armii , 80 tyś. biurokratów wojskowych nie potrafi walczyć chyba, że z kwitami! Jak się zainteresujecie, to dowiecie się, że identyczna sytuacja była tuż przed rozbiorami Polski.”

Islamiści pokazują teraz swoje oblicze w Iraku i nie tylko tam – Totenkopf oraz Einsatzgruppen pod egidą USA i Anglików osiągnęli swój cel, wyszkolili super zbrodniarzy nad którymi stracili kontrolę. To są fakty.
Darek
źródło: Dziennik Polski

DLA PORÓWNANIA:
 Mil.no
Norwegian military bases