n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, lutego 09, 2011

bełkot f e m i n i z m u

Czarownice z Warszawki

By Max Kolonko | October 1, 2010
Max voodooPublikacja w Rzeczpospolitej (Plus Minus) 02 IX 2010
Dlaczego jest pan na okładce w podkoszulku? – zaatakowała mnie niegdyś jedna z feministek wyskakując z w zakamarków redakcji pewnego kolorowego pisma,  kiedy spotkaliśmy się, by porozmawiać na temat mojej najnowszej książki. Odparłem, że trudno byłoby odkrywać Amerykę w garniturze ale podejrzewam, że darowany jej egzemplarz z moim wizerunkiem w podkoszulku na okładce, pokazujący męskie ciało, musiał być potem – jak niewygodne voodoo – solidnie nakłuwany szpilką, bo po wywiadzie bolała mnie głowa przez miesiąc.
Polskie feministki,  które jeszcze parę lat temu  musiały sikać nienawiścią z ukrycia, dziś stoją przed bramami Sejmu. W ręku mają dwa klucze. Jeden, to „nowoczesność”. Drugi, to „wyborcze parytety”.
Jak pisał genialny Eric Hoffer w Fanatyku (The True Believer):  „ żarliwa nienawiść może dać znaczenie i cel pustemu życiu. W ten sposób ludzie,  których gnębi bezcelowość ich życia mogą się odnaleźć,  poświęcając się świętemu celowi, choć jednocześnie: pielęgnując fanatyczny żal.  Ruch masowy oferuje im niezliczone możliwości w obydwu kwestiach.’
Tym ruchem masowym jest dla feministek, szlachetny i wspaniały ze wszech miar,  Ruch Kobiet,  pociąg,  którym wojujące feministki chcą się przewieźć na gapę. Liczą, że kobieta – maszynistka, być może, przerzuci kiedyś po znajomości zwrotnicę, eliminując pielęgnowany przez feministki żal do społeczeństwa opartego na  chrześcijańskim ładzie: instytucji małżeństwa i sanktuarium rodziny, kręgosłupie wiary i katechizmie moralności.
Penetracja władzy ustawodawczej w Polsce przez feministki, umożliwiona parytetami wyborczymi,  pozwoli im wreszcie na polityczny hokus pokus: rozprucie narodu od środka. Społeczne harakiri tym badziej doskonałe, że rękojeść noża nosić będzie odciski palców narodu, nieświadomego dokonywanego na sobie samym morderstwa.
UPROWADZONY POCIąG
Amerykański Ruch Kobiet zaczynał jako antyaborcyjny i powstawał przy współudziale mężczyn. 300 kobiet i 40 mężczyzn zebranych w kościele metodystów w Seneca Falls w lipcu 1848 roku pod przewodnictwem Jamesa Motta domagało się „równości kobiet ale bez specjalnego traktowania”, zaś Elizabeth Cady Stanton nazwała aborcję „wstrętną i degradującą zbrodnią.” W 1920 roku amerykańskie kobiety pod sztandarem Narodowej Partii Kobiet (NWP) wywalczyły 19. poprawkę do konstytucji dającą im prawo do głosowania.
Ale gdzieś między 1960. a 70. rokiem, ruch kobiet w Ameryce porzucił swoje moralne i chrześcijańskie dziedzictwo, przejęty przez radykalizujące się feministki, stał się ruchem opartym na złości i niechęci. Owa niechęć koncentrowała się na instytucji małżeństwa,  jako fundamencie fenomenu chrześcijaństwa.
O ile Betty Friedan (Goldstein), współzałożycielka Narodowego Ruchu Kobiet (NOW,1966) pisała w Mistycyzmie Kobiecości (The Feminine Mystique)  o domostwie jako „obozie koncentracyjnym kobiety” o tyle już jej uczennice,  jak profesorka socjologii Uniwersytetu Chicago, Marlene Dixon w 1969 roku głosiły: instytucja małżeństwa to podstawowy wehikuł utrwalania opresji kobiety, Robin Morgan  nazywa małżeństwo wprost ”niewolniczą praktyką”,  zaś Kate Millett, otwarta lesbijka w Sexual Politics (1970) wypowiada małżeństwu wojnę. Trzy lata później Nancy Lehman i Helen Sullinger drukują Deklarację Feministek ogłaszając małżeństwo narzędziem kontroli kobiety przez mężczyznę dodając: „warunkiem koniecznym wyzwolenia kobiety jest zniszczenie instytucji małżeństwa”.
Ciągle młode dziewczęta z kwiatami we włosach pokolenia baby boomers, wojujące feministki  uwiodły rebelią, bezceremonialnym buntem przeciwko status quo, stając się przykładem nowoczesności dla wchodzących w życie,  palących Marlboro i czytających poezje Beatników, wyemancypowanych babek w mini spódniczkach. Feministki podrzuciły im Manifesty Radykalnych Kobiet (The Radical Women Manifesto)zachęcając, by porzuciły mini spódniczki dla spodni, rodziny dla kariery i raz po raz skoczyły na głowę w objęcia nowoczesnego, wyzwolonego, lesbijskiego seksu.
Kiedy 30 lat później Ruch Kobiet stanął na stacji 2000 roku, przebudzone ze snu Amerykanki oglądały za oknem inny kraj. O ile w 1970 roku 523 tys. kobiet wybierało życie w luźnym związku, o tyle w 2000 r. było ich aż  5.5 miliona. W prawie 30 % domów mieszkały single. O ile w 1960 roku 91% par mających dzieci było w związku małżeńskim, teraz  już tylko 73%. Wolny seks był „In”, małżeństwo „Out”. Singielek był „cool”, rodzina była „passe”. Pociąg został uprowadzony.  Małżeństwo, rodzina, a wraz nimi naród, zacząły w Ameryce umierać.
BUNT NOWOCZESNEJ KOBIETY
W 2000 r. wydanie wrześniowego numeru magazynu George (Kennedy’ego Juniora) przyniosło wypowiedź supermodelki (i mamy) Cindy Crawford (obok). Nie lubię słowa feministka – powiedziała gwiazda. „Ma ono dla mnie taka negatywną konotację. To jakby nienawidzić mężczyzn. A ja chcę, by chłopak otwierał mi drzwi…lubię być traktowana jak kobieta. Nie chcę być, żadną miarą, traktowana na równi.”
Rok wcześniej ankiety CBS wykazały, że amerykańskie kobiety podzielają ten pogląd. O ile w 1992 r.  31%  uważało się za feministki, siedem lat później tylko 20 % mogło tak o sobie powiedzieć. Co więcej trzy z czterech ankietowanych kobiet uznało słowo „feministka” za obraźliwe. Mimo, że dziś 70 % Amerykanek popiera Ruch Kobiet, chcą sie trzymać od feministek z daleka.
Symbolika feministek lansująca stereotyp kobiety nowoczesnej, jako kobiety niezaleźnej (od czego?/kogo?), ubranej w biznes-garsonkę laski dźwigającej laptopa zamiast dziecka, uderzyła w nie same. Wczorajsze „nowoczesne” babki w mini spódniczkach, ruch feministyczny wypluł 30 lat później pozostawiając je zgorzkniałe i osamotnione, rozczarowane obietnicą stylu życia,  który zamiast być cool,  pozostał cool…awy.
Virginia Haussegger, goniąca karierę gwiazda australijskiej telewizji ABC, napisała w swej książce rozczarowana: Nie mam dzieci i jestem zła. Zła, że tak głupio przyjęłam słowo moich feministycznych idolek za wiarę. Zła, że byłam na tyle walnięta, żeby uwierzyć, że spełnienie kobiety przychodzi ze skórzana biznes-aktowką.”
Jak wykazały badania uniwersytetów Harvarda i Yale, które przeciekły do prasy w 1986 roku, kobiety wybierające karierę zamiast rodziny, kończąc 30 lat, miały tylko 20 % szansę znalezienia męża. W wieku 35 lat ich szanse malały do procent 5, zaś po 40., jak pisał  Newsweek w okładkowym „Marriage Crunch”: „kobieta miała większe szanse być zabita przez terrorystę, niż wziąć ślub”, pesymistyczna wizja skorygowana dziesięć lat później danymi cenzusu ustawiającymi te szanse na procent 40.
Nowoczesne amerykańskie kobiety wybrały rodzinę zamiast kariery. Jak podaje Roper Organization w 1985 roku 51%  Amerykanek wybierało pracę nad dom ale w 91 roku już tylko 43%.  Według “Money and the American Family”, 81% kobiet uważa małżeństwo  za podstawę szczęśliwego życia.  Reaganowska rewolucja zmniejszyła różnice między płacami kobiet i mężczyzn (do 71 centów z dolara) zaś rzekomo uciemiężający kobietę mężczyzni objęli ruch kobiet otwartym ramieniem.  W 1997 r. Bill Clinton nominuje Madeleine Albright pierwszą kobietą – sekretarzem stanu. W 2001 r. Hillary Clinton zostala pierwszą żoną prezydenta wybraną do senatu. W 2005  prezydent Bush proponuje Murzynkę Condoleezzę Rice na sekretarza stanu. W 2007 Nancy Pelosi wybrana zostaje pierwszą Spikerką Izby (trzecie stanowisko w państwie). W 2008 Senator McCain po raz pierwszy w historii GOP wybiera Sarę Palin na współpartnerkę w prezydenckim wyścigu.
Kobiety weszły, gdzie chciały: biur, urzędów, męskich szkół, akademi wojskowych, wojska, Sądu Najwyższego, polityki i zrobiły to wcale nie stricte politycznymi środkami. Jak podaje Biuro Danych Pracy, w rękach kobiet jest dziś 49.1 % wszystkich miejsc pracy, zaś z uwagi na recesję widoczną  najbardziej w „męskich” sektorach, do końca roku będzie w Ameryce więcej pracujących kobiet, niż mężczyzn.
ZA  PŁOTEM STEREOTYPOW
W powieści Johna Updike’a, Czarownice z Eastwick (The Witches of Eastwick),  trzy porzucone żony, zamieniają się w czarownice. Kiedy pojawia się w ich życiu „magiczny” mężczyzna, kobiety tracą głowy posuwając się w zazdrości do morderstwa jego nowo poślubionej żony.
Bestseller Updike’a  spotkał się z furią feministek za przedstawienie kobiety jako wiedźmy i postaci uzależnionej od mężczyzny. Teoria Updike’a, że kobieta bez mężczyzny to kobieta nieszczęśliwa, działa na feministki jak woda dolana do kwasu. Mężczyzni natomiast ze spokojem przyjmują stwierdzenie, że życie bez kobiety jest pozbawione sensu.
Dlaczego feministki reagują tak wściekle, żeby nie powiedzieć, wojująco? Dlaczego feminizm musi być nachalny, jak świadek Jehowy pukający do drzwi w najmniej odpowiednim momencie?  Już sam feminizm drugiej fali kąsał na lewo i prawo tak boleśnie, że alienował bazę społeczną kobiet, które wolały się z feministkami nie utożsamiać, preferując łagodniejszy w formie Ruch Kobiet nad ruch feministyczny. Dziś te pojęcia wcale tożsame nie są.  Feministki zdają sobie sprawę, że tracą nad kobietami kontrolę, dlatego poza łapaniem się na pociąg Ruchu Kobiet, ustawiają wokół siebie płot stereotypu.
Feministka jest samotna – stereotyp. Femistka nienawidzi mężczyzn – stereotyp. Feministka jest rozgoryczona – stereotyp. Feministka nienawidzi seksu, nosi krawat i spodnie – wielki stereotyp!! Krzyczą dzisiejsze feministki zza płotu, w którym gołym okiem widać dziury.
Po pierwsze: co złego w stereotypowaniu  rzeczywistości?  Stereotyp pozwala nam (kobietom i mężczynom) uporządkować skomplikowany świat. Cały Hollywood jedzie na stereotypach i jakoś nikt w kinie nie dławi się, w okrzyku protestu, popkornem. Stereotypujemy w sklepie pytając o najlepszą pralkę, „bo wszyscy mówią, że Maytag dudni”.  Stereotypujemy Republikanów mówiąc, że są bogaci i mają rodziny i Demokratów mówiąc, że są biedniejsi i stanu wolnego. Stereotypują sprzedawcy podchodząc do klientki w szpilkach szybciej niż do wampa w trampkach. Kobiety stereotypują,  kiedy pytają mężczyzn o status pytaniem: czym się pan zajmuje? Stereotypują wreszcie same feministki: M. środa: „Nasza historia jest historią mężczyzn” (Gazeta Wyborcza, 2009-06-24).
Po drugie: feministka często jest samotna , zwykle rzeczywiście  nienawidzi mężczyn,bywa rozgoryczona do życia za które wini mężczyznę, często nienawidzi seksu i na ogół nosi krawat i spodnie… Cóż, feminizm często przychodzi z wiekiem.  Jest to sposób widzenia świata wynikający z dziedzictwa wychowania, modyfikowanego własnymi doświadczeniami w których często główną rolę gra zwykły pech.
I tak, jedna z  guru „drugiej fali”, Andrea Dworkin,  (obok) która pisze w Pornografii (1981), że małżeństwo to instytucja, która ewoluowała od „gwałtu jako praktyki”, poślubiła w Holandii chama. ów bił ją niemiłosiernie kijem od miotły,  gwałcił, zmuszając do ucieczki i w efekcie, prostytucji. Tragedią zaś było dla niej aresztowanie po antywojennej demonstracji. Osadzona w więzieniu dla kobiet przeszła tam brutalną penetrację pochwy, po której stosunek seksualny stał się dla niej bolesny. Doświadczenia, które legły u podstaw książki Stosunek (Intercourse, 1987) , w której, jak pisze Dworkin, stosunek płciowy między mężczyzną, a kobietą miałby być dla tej ostatniej kaźnią nieporównywalną nawet z okropnościami Oświęcimia.
Feministka nienawidzi mężczyn? Ależ skąd! Twierdzi jedynie (M. środa), że „mężczyzni ciała nie mają”, co jest niewątpliwie ewolucją od feministek baby boom,  które nazywały mężczyznę „biologicznym wybrykiem” w manifeście Walerii Solanas: Towarzystwo Poćwiartowania Mężczyzn, (SCUM, 1968). Solanas molestowana seksualnie przez ojca, kiedy dorosła,  nagabywała Andy Warhola, by produkował jej sztukę pt.„Prosto w D…pę” , a kiedy ten odmówił, rąbnęła do niego z pistoletu w lobby „Fabryki” na 47 ulicy, o mało nie zabijając nieszczęśnika na miejscu.
Czarownice z Warszawki redagują dziś rubryki internetowe Kobieta i… Mężczyzna?  Skądże! Kobieta i Facet. A dlaczego nie -pytam- Baba i Facet? Albo wręcz po swojsku: Baba i Chłop? I o czymże to, ten nasz polski chłop, może tam poczytać? Artykuł: „Panowie! Jak wynika z obserwacji zwierząt (sic!) przystojni faceci mają mniejszą szansę na spłodzenie potomstwa”. Proszę wymienic zalety poligamii! -domaga się feministka portalu WPtv w wywiadzie z panią psycholog (ta, o zgrozo! milczy)  Dalej, dla męskiej higieny, sonda w której polski chłop może sprawdzić „czy (aby nie) jesteś jeszcze seksistą?” oraz „Jedyna droga awansu” (zawodowego mężczyzny)Szefowa prosiła, abyś po pracy został chwilkę dłużej (…) Czy pomyślałeś sobie: „Chciałbym zobaczyć jak ona robi świecę? I zrobi!”( portal WP.pl, lipiec, sierpień 2009).
Zupełnie jak w feminizmie lat 60. w Ameryce… Ale polski feminizm 2009, tracąc bazę rozsądnych, polskich kobiet werbuje już wśród mężczyzn: Małżeństwo jest „passe”. Poligamia jest In, monogamia jest Out. God Bless Poland.
PARYTETY WYBORCZE – TROJANSKI KON FEMINISTEK
Propagowane jako „nowoczesne” parytety wyborcze dla kobiet nie są żadną miarą nowoczesności społeczeństwa, podobnie, jak nowocześnie skrojony garnitur nie na każdym dobrze leży. Do 2005 roku 129 partii politycznych w 69 krajach adoptowało parytety płci na listach wyborczych. Ponad 100 krajów świata ma jakąś ich formę (konstytucyjne, partyjne bądź wyborcze). W Kenii kobiety są wyznaczane przez prezydenta do 3% miejsc w parlamencie. Nepal ma rezerwację 5%. Paragwaj 20%, Costa Rica, 40%, Francja 50% . średnia światowa dla obecności kobiet w parlamencie wynosi 16.1%. Większość krajów decyduje się na 30.procentowy parytet płci za rekomendacją Narodów Zjednoczonych,  jako pułapu wystarczająco efektywnego dla wpływu kobiet na działanie parlamentu.
Prawdziwie nowoczesne, dojrzałe społeczeństwo nie potrzebuje animowania demokracji urzędniczą dyrektywą. O ile w rodzącej się demokracji Iraku, konstytucja przewiduje rezerwację 25 % miejsc w legislaturze dla kobiet o tyle w Ameryce kobiece organizacje pozarządowe,  nie wprowadzając parytetów płci, wypracowały 24,3% obecność kobiet w legislaturach stanowych i 16.8% w Kongresiee.
Występowanie zjawiska  parytetu płci we władzy ustawodawczej uzależnione jest od charakteru systemu politycznego danego państwa  i może być sprzeczne z zapisami konstytucyjnymi. W amerykańskiej tradycji politycznej w której partie polityczne nie mają takiej dyscypliny nad członkami, jak to ma miejsce w Europie, wszelkie manipulacje parytetami (płci, rasy, pochodzenia) otrzymują natychmiast trudny do odparcia zarzut dyskryminacji odwróconej (reversed discrimination)  i są uważnie śledzone na szczeblu stanowym.
Polskim feministkom niegdysiejszej awangardy nowego ładu, stojącym  dziś samotnie za płotem stereotypów pozostaje wmawianie działaczkom ruchu kobiet, że są feministkami (Pani już feministką jest.- M. środa o J. Mucha, Gazeta Wyborcza) podpieranie się autorytetatmi ruchu kobiet i przekonywanie społeczeństwa, że potrzebuje parytetów płci, bo nie jest „nowoczesne”,  kolejny płot, za którym feministki przegrupowują się do nowego natarcia.  Jak nawoływała Brigitta Dahl, była spikerka szwedzkiego parlamentu, parytety to nie koniec. „Za partiami politycznymi powinno iść szkolnictwo, związki zawodowe i kościoły” natępne cele ataku. Przepisanie podręczników szkolnych miała na celu już „drugofalowa” Dworkin pisząc o klasyce dziecęcej literatury, śpiącej Królewnie: kobiety w męskim świecie są atrakcyjne tylko wtedy, gdy śpią.
„Dokad zmierzamy” polskich feministek objawia skala wścieklizny,  jaka owładnęła je i środowisko progresywne,  po zgodnym z logiką, prawem i praktyką stwierdzeniu Minister d /s równego traktowania, Elżbiety Radziszewskiej,  że szkoły katolickie mają prawo nie zatrudniać homoseksualistów.  Feministki nazywające Polskę „skansenem Europy”, a panią minister „uschniętym listkiem figowym”, ani się nie zająknęły, że nie dalej jak rok wcześniej w podobnej sprawie,  podobne stanowisko, co polska minister, zająła ówczesna Minister d.s Wewnętrznych  Holandii,  pani Guusje Ter Horst. Wystosowała ona wyjaśnienie do parlamentu holenderskiego w którym stwierdziła, iż choć „generalnie homoseksualistów nie można pozbawić lub odmowić im zatrudnienia z uwagi na orientację seksualną, chrześcijańskie szkoły mają prawo odrzucić aplikację osoby homoseksualnej o pracę lub zwolnić nauczyciela, jeśli ich orientacja seksualna pozostaje w konflikcie z pryncypiami nauczania przyjętymi przez szkołę”. I co? O tym –cisza. O tamtym – wrzawa, bo pani minister miała byc „nasza”, a tu raptem w skansenie hokus pokus jak z Updike’a.
Przefiltrowanie działaczek feministycznych do władzy ustawodawczej w Polsce, da feministkom upragnioną trampolinę. Teraz, za tarczą autorytetów,  zaatakujemy znienawidzony świat: wejdziemy do kościołów i szkół,  gdzie Jasia i Małgosię w podręcznikach szkolnych zastąpi Zuzanna, która ma dwie mamusie. Uchwalimy obowiązkowe standardy nauczania, gdzie parytet płci obejmie Alę i Asa, zaś  Bolka i Lolka zastąpi Tola i Lola. Do widzenia śpiąca Królewno, witaj Zosiu Traktorzystko, niezależna amazonko odmierzająca swoją nowoczesność skibami przeoranej ziemi… Zaczniemy zmieniać tradycje,  konstytucję  i wychowywać społeczeństwo w duchu asymilacji rzekomo nowoczesnego świata ”skoków w bok”, wolnego seksu i „świecy po godzinach”.  Dorwiemy się wreszcie do tego dużego,  łakomego wyborczego placka jakim jest polskie konserwatywne społeczeństwo piętnowane codziennie w mediach swastyką moherowego beretu. Wtedy rządzić będzie się łatwo. Szary, zdezorientowany, pozbawiony kręgosłupa wiary, wartości moralnych i tradycji naród, przeciwnikiem politycznym nie jest.
Dla większości amerykańskich kobiet walka o parytety płci jest dziś zagadnieniem minionej epoki. Po falach feministycznych uniesień, kobiety osiągnęły życiową satysfakcję wypracowanym wspólnie z mężczyznami, naturalnie modyfikowanym status quo.  Ich duża obecność w sektorze pracujących i wyższe wykształcenie nie przekłada się wcale na udział w życiu politycznym, który jest dla amerykańskich kobiet mniej istotny, niż udział w życiu rodziny. Kobiety wiedzą najlepiej, że bycie gospodynią domową to bardzo trudne, szlachetne i odpowiedzialne zajęcie, zaś aby mieć władzę, wcale nie trzeba tupać nogą. Wystarczy być kobietą.
Wysiłki feministek zagrzewających kobiety do walki trafiają więc w Ameryce w próżnię. Nowoczesna amerykańska kobieta nie chce politykować, a zamiast bokserskich rękawic woli nosić seksowne szpilki. Woli kibicować dzieciom jak grają w piłkę (soccer mom) czy hokeja (hockey mom). Czasem, dla sportu, zakręci się na tancrurze.  Potem pójdzie do kościoła. A ukochany mężczyna jej życia (w podkoszulku) otworzy dla niej z wdzięcznością drzwi.
Mariusz Max Kolonko – Nowy York

ZAGŁUSZACZKI.

http://www.radiojamming.puslapiai.lt/photo.htm

 Articles:

PHOTOGRAPHS
1.  Popovka SW broadcasting center near Leningrad (St. Petersburg) in Russia, used in 1971-1988 for cross-border jamming of the RFE/RL Polish language programs.

2.  Balashikha local radio jamming station (15x20 kW) near Moscow.

3.  Panevėžys local radio jamming station (10x5 kW) in Lithuania.

4.  Communications receivers "R-399A" (USSR), used in the 80's for tracking of the jamming targets.

5.  In 1971-1980 the Polish language programs of RFE were jammed from the USSR with a nonstop music, sent from Warsaw.

6.  Tape-decks "Tembr" for playback of the "speech-like" audio signal, used for jamming in the USSR in 1976-1988.

7.  Tower of the local radio jamming station in Tallinn, Estonia.

8.  2.5/5 kW SW communications radio transmitters "Viaz-M2" at the local radio jammer near Panevėžys in Lithuania.

9.  100 kW SW "Tesla" transmitters near Warsaw were shortly tested for jamming of the RFE Polish programs in December of 1970.

10. Standard multi-wire broadband "VGDSh" type dipole, used for ground wave jamming in the USSR.

11. Communications receivers "Krot-M" (USSR), used for tracking of the jamming targets in the 50's and 60's.

12. 2.5/5 kW SW communications radio transmitters "Viaz-M2" (USSR), used at the local radio jamming stations in the late 70's and 80's.

13. Antenna field of the SW radio station near Lidzbark Warminski in Poland, used for cross-border sky wave jamming, beamed to the Soviet Union, Czechoslovakia and Bulgaria.

14. Radio monitoring station of the local radio jamming station ("Object Nr. 600") was located in this house of Vilnius, Lithuania

15. Vertical curtain array SW antennas, used for the long-distance sky wave jamming.
16. MW jamming modulator "Zenit-M" at Sitkūnai radio center in Lithuania.

17. 2.5/5 kW SW communications radio transmitters "KV-5" (USSR), used for the local jamming in the 50's and 60's.

18. Demolition of the Vilnius (Lithuania) radio jammer on April 29, 1989.

19. Standard 88.5 m tower of the Soviet local radio jamming stations.

20. Device for playback of the "speech-like" jamming audio signal.

21. Radio monitoring operator at her workplace in "control and correction post" of Kaunas city local radio jamming station in Lithuania.

22. Transmitter building of the "Object Nr. 603" in Kaunas, Lithuania.

23. Synopsis of the professional training courses for the jamming operators.

24. 500 kW MW transmitter "Vikhr" was a reserve unit for jamming at Sitkūnai radio station in Lithuania.

25. Building of the former monitoring station of the cross-border radio jamming operations in Poland, 40 km East of Warsaw.

26. Vertical whip antenna, used for monitoring of sky-wave jamming in Poland.

27. Racal "RA-1772" (UK) communications receivers, used for tracking of the jamming targets in the 70's and 80's at the receiving station near Warsaw.

28. Transmitter technician and equipment at the "Object Nr. 600" in Vilnius, Lithuania. Late 70's.

29. Sky-wave jammer near Kashi in Xinjian province, western China (39N20/75E46): one of 13 rotatible Thales ALLISS antennas with 500 kW Thales TSW2500 transmitters.

30. Soviet sky-wave jamming from Gavar (near Yerevan) in Armenia, Object Nr. 808: frequency - 17600 kHz, transmitter power - 1000 kW, antenna type - HR4/3/.5, azimuth - 315°, 10:00 UTC, June. Max. field strength median in Poland - 68.9 dBu. Calculation was made using VOA-CAP software.

31. RFE/RL's Polish service, broadcasting from Gloria (near Lisbon) in Portugal: frequency - 17600 kHz, transmitter power - 250 kW, antenna type - HR4/4/1, azimuth - 45°, 10:00 UTC, June. Max. field strength median in Poland - 62.8 dBu. Calculation was made using VOA-CAP software.

32. Jamming Object No 600, Vilnius. SW transmitters "KV-5".

33. Jamming Object No 61, Klaipėda. Vertical "VGDSh" dipoles.

34. Vilnius/Nemėžis receiving station. Receivers "R-250 M2" (USSR) and "AR-88" (USA).

35. Rhombic, "VGD" dipole antennas and feeder lines at Vilnius/Nemėžis receiving station.



 - in English
 in Russian
 in Polish
 - in Czech
 in Lithuanian
 Archive documents:
 - in English
 - in Russian
 - in Polish
 - in Czech
 Photographs
 Sound recordings
 List of literature
 Book "Jamming"
 DVD "Empire of Noise"
Address: Radio Baltic Waves, Vivulskio Str. 7, Office 405, LT-03221 Vilnius, Lithuania Fax: +370-5-2652532 Phone: +370-699-05074 E-mailradio@balticwaves.cjb.net


© Any texts of this website may be reproduced only with the written permission of Radio Baltic Waves

Marek Henzler

RADIO TRZESZCZĄCA EUROPA
Jak zagłuszano wolne stacje
  polityka.onet.pl 

Przez wiele powojennych lat miliony Polaków kręcąc gałkami radioaparatów wśród szumów, trzasków i muzyki emitowanej z zagłuszarek wyławiały głosy spikerów Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa (która zaczęła nadawać 50 lat temu, 3 maja 1952 r.), sekcji polskiej Głosu Ameryki, BBC i innych rozgłośni. Do 1988 r. toczyła się radiowa wojna między nadawcami polskich audycji i tymi, co je zagłuszali.
15 września 1951 r. Nikołaj Psurcew, minister łączności ZSRR, otrzymał tajny raport „O audycjach Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa nadawanych na Polskę i utworzeniu systemu ich zakłócania”. Podpisał się pod nim A. Żarow, szef Głównego Zarządu Łączności Radiowej, który wykonując polecenie wynikające z uchwały rządu radzieckiego (nr 14148–rs z 11 VIII 1951 r.) z towarzyszami Sawkowem i Pawłowiczem odwiedził Polskę.
Delegaci z Moskwy zapoznali się z radiostacjami w Warszawie, Szczecinie, Gdańsku, Gdyni, Krakowie, Katowicach i Radomiu oraz odwiedzili warszawskie zakłady wytwarzające aparaturę nadawczą i odbiorczą. Zorganizowano im specjalne nasłuchy i pomiary siły odbioru obcych stacji. Ustalono, że w ciągu doby do Polski dociera 30 audycji nadawanych z Londynu, Rzymu, Watykanu, Belgradu, Paryża, Madrytu, Ankary i z rozgłośni Wolna Europa. „Na terytorium Polski nie zorganizowano żadnej ochrony przed audycjami antypolskimi. Zorganizowane od lipca 1950 r. zakłócenia audycji antypolskich nadawanych przez Głos Ameryki, przez stacje Związku Sowieckiego, obejmują i skutecznie chronią tylko w zakresie niewielkiej liczby częstotliwości” – raportował Żarow.
Kłopotliwe fale krótkie
Zdaniem eksperta nie powinno być problemów z ochroną Polski przed audycjami nadawanymi na falach średnich. Można je zakłócać za pomocą już istniejących i nie w pełni wykorzystanych nadajników, które trzeba jednak uzupełnić dodatkową siecią nadajników małej mocy. Natomiast „niewielkie rozmiary terytorium Rzeczypospolitej Polskiej (mniej więcej 600 km ze wschodu na zachód i tyle samo z północy na południe) uniemożliwiają ochronę całego terytorium przed antypolskimi audycjami na falach krótkich”. Dlaczego? Wynika to ze specyfiki fal krótkich. Rozchodzą się one dwiema drogami – wzdłuż powierzchni ziemi na odległość rzędu 10 km oraz za pomocą wiązki odbitej od górnych warstw atmosfery, ale wówczas odbiór jej możliwy jest w odległości nie bliższej niż kilkaset kilometrów od nadajnika. W zależności od długości fali i czasu pracy nadajnika odległość ta może przekraczać nawet tysiąc kilometrów. W przypadku małej Polski jej własne stacje będą więc słyszalne wyłącznie poza jej granicami – zauważa Żarow.
Nieuzasadniona jest również budowa sieci nadajników zagłuszających audycje na falach krótkich wykorzystujących falę przyziemną. Potrzeba by ich kilkaset, a to wymaga dużych nakładów i stworzenia służby kontrolno-korygującej. „Mając na uwadze wspomniane powyżej trudności (...) najbardziej uzasadnionym technicznie i korzystnym ekonomicznie byłby system skoordynowanego wykorzystania środków Polski i Związku Sowieckiego w celu wzajemnej ochrony przed wrogimi audycjami antysowieckimi i antypolskimi. (...) Towarzysz Bierut (do 1956 r. lider polskich stalinistów, pełniący w latach 1947–1952 funkcję prezydenta państwa – przyp. aut.) w rozmowie ze mną potwierdził możliwość wykorzystania w tym celu środków radiowych Polski” – pisał Żarow.
O wzajemnej wymianie usług w zakłócaniu obcych rozgłośni kierownictwa krajów socjalistycznych rozmawiały już w 1950 r., ale w praktyce niewiele zrobiono. Konsul I. Borisow ze Szczecina jesienią 1951 r. donosił do Moskwy: „Na wsi radioodbiorniki są szeroko rozpowszechnione, a tam gdzie ich nie ma, kułacy organizują zbiorowe słuchanie, a następnie ustnie przekazuje się ich treść”. Było jasne, że niebawem ruszą sekcje krajowe Wolnej Europy (emigracyjna prasa ujawniła już nominację Jana Nowaka-Jeziorańskiego na dyrektora Rozgłośni Polskiej).
24 października 1951 r. Rada Ministrów ZSRR przyjęła tajną uchwałę nr 4028-1849 ss „O stworzeniu na terytorium Polski przeszkód dla antypolskiej propagandy radiowej”. Ministra Psurcewa zobowiązano do zbudowania w Polsce systemu ochrony przed propagandą radiową na falach krótkich (za pomocą dostarczonych z ZSRR nadajników) i do udzielenia rządowi polskiemu wsparcia w organizowaniu obrony na falach średnich, z wykorzystaniem polskich środków technicznych. Do Polski ponownie miał wyjechać Żarow z większą już grupą specjalistów. Kopię tej uchwały, bez podpisu Józefa Stalina, przesłano Bolesławowi Bierutowi. Już w dwa miesiące później Stanisław Radkiewicz, minister bezpieczeństwa publicznego, wydał rozkaz nr 0171 (z 24 grudnia 1951 r.) o zorganizowaniu Służby BO (zagłuszania obcych radiostacji) oraz punktów K (z aparaturą zagłuszającą w Bydgoszczy, Wrocławiu, Szczecinie, Łodzi, Krakowie, Katowicach i Poznaniu).
Z Boguchwały na Wolną Europę
– W lutym 1952 r. zostałem przyjęty do pracy jako pierwszy pracownik techniczny ledwie co otwartej ekspozytury Polskiego Radia w Rzeszowie – wspomina Wacław Peron. – Nasz program, wówczas jeszcze rzeszowsko-krakowski, szedł z nadajnika w Boguchwale i kończył się przed godziną 19, bo potem Boguchwałę przestawiano na zakłócanie Wolnej Europy.
Techników z rzeszowskiej ekspozytury centrala Polskiego Radia wyposażyła w czułe angielskie aparaty, którymi ci podczas dyżurów mierzyli skuteczność zakłócania obcych stacji. Meldunki szły do Warszawy i do miejscowego UB. – Pisaliśmy nieraz, że odbiór był zły, choć faktycznie sporo można było usłyszeć. Parę razy mieliśmy wizyty wściekłych panów z UB, którzy swoimi aparatami też to mierzyli – wspomina Peron. On sam najchętniej brał niedzielne dyżury, bo wtedy o godz. 10 Radio Paryż nadawało mszę odprawianą nad Sekwaną przez jego kuzyna ks. Floriana Kaszubowskiego. Po mszy prelekcje wygłaszała Wanda Piłsudska, córka marszałka.
– Radio robiło tylko audycje – tłumaczy dr inż. Romuald Borek, niegdyś główny inżynier rzeszowskiej rozgłośni. – Nasz program łączami, które należały do poczty, przesyłaliśmy do nadajników, które miały jeszcze innego właściciela. Taki podział pracy ułatwiał kontrolę tego, co szło w eter i pozwalał władzy wykorzystywać nadajniki do celów, na jakich jej najbardziej zależało.
Sam Borek też pamięta wizyty w rozgłośni panów w skórach, tyle że już z SB. Nie mogli uwierzyć, że tylko wskutek zjawiska interferencji fal radiowych w radioodbiornikach w Przemyślu tuż obok sygnału Radia Rzeszów pojawia się mocny sygnał Radia Tirana (Albania, która wówczas zerwała z Moskwą, nadawała audycje z pozycji prochińskich). Podejrzewali radiowców o sabotaż.
Duch rywalizacji
– Fachowo nazywało się to pokrywaniem korespondentów. Zagłuszarki dostrajaliśmy do zagranicznych nadajników na podstawie telefonicznych dyspozycji ze specjalnego punktu nasłuchu – wspomina emerytowany łącznościowiec. Zgodził się na rozmowę pod warunkiem nieujawnienia nazwiska. Za Bieruta, jako pracownik łączności i zarazem wieczorowy student politechniki, pracował na trzynastym, najwyższym piętrze budynku Ministerstwa Komunikacji przy ul. Chałubińskiego 4/6, gdzie do 1956 r. stało 12 nadajników zagłuszających fale krótkie. – Była to wygodna praca, byliśmy wszyscy młodzi i czasami nawet bez politycznych apeli ogarniał nas duch rywalizacji. Czyj sygnał będzie silniejszy? Tych z Monachium czy nasz – z Warszawy.
Inne warszawskie zagłuszarki stały m.in. w Forcie Mokotowskim przy ul. Racławickiej i na budynku dyrekcji kolei na Pradze. Audycje na falach średnich zagłuszała radiostacja w Woli Rasztowskiej, przeznaczona do nadawania II Programu Polskiego Radia. Miała ona dwa nadajniki i kiedy rozpoczynała audycje Wolna Europa, to jeden z nich przestawiano na jej częstotliwość. Program RWE zagłuszany był powielanym II Programem Polskiego Radia. Metodę tę, wykorzystując z kolei średniofalowe nadajniki awaryjne, stosowano także w innych rejonach Polski.
Pierwsza połowa lat 50. to m.in. wojna w Korei, bunt robotników w Berlinie wschodnim i słynny cykl audycji RWE „Za kulisami bezpieki” z płk. UB Józefem Światło. Władze zdecydowały się odciąć obywateli od wolnej i rzetelnej informacji, nie zważając na koszty. Mimo wcześniejszych zastrzeżeń eksperta Żarowa, zaczęto budowę sieci nadajników zakłócających falą przyziemną. Do ich zaprojektowania i budowy z całej Polski ściągnięto do Warszawy najzdolniejszych radiokonstruktorów.
Zakłady T-12 na Żeraniu (obecnie Warel) wytwarzały m.in. nadajniki dla poczty. Jak sobie przypomina Jerzy Szałkowski, emerytowany konstruktor z tych zakładów, potem, w tajnych warsztatach Centralnego Zarządu Radiostacji, montowano w nich specjalne wzbudniki, które generowały szumy i warkoty zakłócające odbiór obcych audycji. Także w tajnych warsztatach, a nie w zakładach T-12, montowano słynne szmitówki (zwane tak od nazwiska konstruktora), proste jednolampowe i przez to tanie nadajniki. Ich pomysłodawca otrzymał wysoką nagrodę, bo ich zasięgiem szybko można było pokryć duże miasta. W 1955 r. w Polsce pracowało 249 zagłuszarek.
Ale nie były one jedyną bronią w walce z obcą propagandą. Na wzór sowiecki rozwijano radiofonię przewodową. Pracowników radiowęzłów zobowiązano do natychmiastowego ich wyłączania w wypadku usłyszenia wrogiej audycji. W czerwcu 1953 r. Prezydium Rządu przyjęło uchwałę nr 418 o produkcji radioodbiorników radiowych o ograniczonym odbiorze zakresu fal krótkich. Minister Radkiewicz w kolejnych pismach domagał się od UB i MO wzmożenia walki z radiową propagandą, a prokuratura dostała uprawnienia do zajmowania korespondencji kierowanej na zagraniczne adresy kontaktowe obcych rozgłośni. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej podaje, że represjom za słuchanie zagranicznych audycji poddano kilka tysięcy osób.
Poprawa odbioru
Podczas poznańskiego Czerwca 1956 r. zdemolowano zagłuszarkę w budynku ZUS przy ul. Dąbrowskiego. W końcu października zbuntował się personel krakowskiej zagłuszarki w budynku Nafty przy ul. Lubicz. 18 listopada w Bydgoszczy tłum zniszczył stację zagłuszarkową na Wzgórzu Dąbrowskiego. Polskie społeczeństwo chciało też znać prawdę o wydarzeniach na Węgrzech i wśród odwilżowych postulatów pojawiło się także żądanie likwidacji zagłuszania.
Czytelnicy niedzielnego wydania „Trybuny Ludu” z 25 listopada 1956 r. znaleźli w niej krótki komunikat o tym, że zgodnie z decyzją rządu zagłuszarki przestały pracować. Zwolnione urządzenia przeznaczono do pracy w radiokomunikacji i radiofonii. A „zdarzające się jeszcze wypadki zakłóceń mają swe źródło w stacjach zagłuszających znajdujących się poza terenem naszego kraju. Podjęte w tej sprawie rozmowy z rządami państw sąsiednich powinny w najbliższym czasie doprowadzić do dalszej poprawy odbioru”.
Po tej rządowej decyzji minister spraw wewnętrznych 14 grudnia wydał zarządzenie nr 0264 o rozwiązaniu Zarządu Wydzielonej Łączności Radiowej MSWiA (następcy służby BO). W styczniu 1957 r. ruszyła rozgłośnia radiowa w Kielcach i druga w Szczecinie. Ich nadajniki pochodziły ze zdemontowanych stacji zagłuszających. Do radiokomunikacji, radiofonii i raczkującej telewizji trafić miały 52 nadajniki. Szmitówki – jak wspomina Jerzy Szałkowski – w zakładach T-12 przerabiano na... piece indukcyjne dla metalurgii.
Międzynarodówka zagłuszaczy
Do całkowitej „poprawy odbioru” zapowiadanej przez „Trybunę Ludu” nie doszło. Zdemontowano wprawdzie zagłuszarki korzystające z wiązki przyziemnej fal krótkich, natomiast odbiór polskich audycji zakłócały już nadajniki w „zaprzyjaźnionych” krajach, wykorzystujące zjawisko fali odbitej. W tę wzajemną wymianę usług włączone były także polskie nadajniki (m.in. w Lidzbarku Warmińskim). Z kształtu anten i po mocy nadajników można wnioskować, że Polska mogła zakłócać audycje na Bałkanach oraz w republikach nadbałtyckich i w centrum byłego ZSRR.
Do dziś tajemnicą jest miejsce, w którym było centrum koordynujące zagłuszanie w ramach obozu państw socjalistycznych. Gdzieś musiano zbierać meldunki z nasłuchów rozgłośni i opracowywać harmonogramy zagłuszania rozgłośni uznawanych w różnych latach za wrogie, od Radia Pekin i Tirana, poprzez Radio Madryt, RWE, Radio Swoboda czy Głos Ameryki. Zwłaszcza że stacje te, broniąc się przed zagłuszaniem, swoje audycje nadawały na paru falach i na kilkunastu częstotliwościach. Wiadomo tyle, że w Polsce w latach 60. i późniejszych walką z radiową propagandą zajmował się Departament III MSW.
Do wzmożonego zagłuszania polskich audycji, zwłaszcza Radia Wolna Europa, powrócono w marcu 1971 r. Polsce, normalizującej stosunki z ówczesną NRF, nie udało się wówczas skłonić Niemców do wydania zakazu działania monachijskiej rozgłośni (Radio Madryt przestało nadawać po polsku, kiedy nawiązaliśmy stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią). Wtedy ponownie zaczęto RWE zagłuszać, a tajemnice z jej wnętrza zaczął ujawniać kpt. Andrzej Czechowicz. Wydano serię książek o dywersyjnej roli RWE (m.in. Janusza Kolczyńskiego i Kazimierza Kąkola). Do rąk propagandowego aktywu i zbiorów specjalnych wybranych bibliotek trafił wydany w 400 egzemplarzach wybór tekstów zza żelaznej kurtyny o „dywersyjno-propagandowym obliczu” RWE, sporządzony przez Jerzego Klechtę.
Do kolejnego pogorszenia odbioru doszło w 1980 r., po powstaniu Solidarności i w stanie wojennym, kiedy zagłuszano nie tylko obce radiostacje, ale i audycje podziemnego Radia Solidarność. Zagłuszania RWE zaprzestano w 1988 r., Głosu Ameryki już wcześniej.
Dokumenty dotyczące zagłuszania są już zniszczone albo ugrzęzły w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Instytucje i służby, które są następcami tych, które kiedyś parały się lub pomagały w zwalczaniu radiowej propagandy, odcinają się od przeszłości. Mjr Robert Kowal, rzecznik WSI, podkreśla, że nigdy w zagłuszaniu nie uczestniczyły wojskowe służby specjalne. Kpt. Magdalena Kluczyńska, rzeczniczka UOP, mówi, że archiwa byłej SB, a także teczki personalne osób, które mogły mieć coś z tym wspólnego, przekazano do IPN. Wśród obecnych funkcjonariuszy UOP nie ma już byłych zagłuszaczy, podobnie jak i wśród specjalistów od łączności w MSWiA, o czym zapewnia rzeczniczka Alicja Hytrek. Śladów po zagłuszaniu nie ma ponoć w Urzędzie Regulacji Telekomunikacji i Poczty, który przejął sporo kompetencji zlikwidowanego Ministerstwa Łączności. Z działalnością tą nie chce też być dziś łączony TP EmiTel, jednostka wydzielona z TP SA, daleka krewna byłego Centralnego Zarządu Radiostacji, któremu kiedyś podlegały nadajniki emitujące zagłuszenia.
Jednym z najlepszych znawców spraw zagłuszania (na wschód od Łaby) jest Rimantas Pleikys, w latach 1996–1998 minister łączności i informatyki Republiki Litewskiej – autor monografii „Jamming” (zagłuszanie), w której jest także rozdział „Polish Polka” (drukowanyw odcinkach w „Świat Radio”). Można tam przeczytać listy, które Pleikys, zbierając materiały do książki i będąc już ministrem, w 1997 r. otrzymał z Polski. Stanisław Jędrzejewski, wiceprezes Polskiego Radia, odpisał mu: „Sugerujemy, że na ten temat powinien Pan poszukać więcej informacji w Ministerstwie Łączności, którego obowiązkiem było monitorowanie wszystkich stacji rozgłoszeniowych, włącznie z tymi, których używano do zagłuszania”. A minister łączności prof. Andrzej Zieliński odpisał tak: „Szanowny Panie Ministrze (...) Przykro mi, ale nie jestem w stanie spełnić Pańskiej prośby. Chciałbym poinformować, że w Polsce zagłuszanie nigdy nie leżało w kompetencjach Ministerstwa Łączności i niestety nie mamy żadnych informacji w tej sprawie”!
Odnieść można nieodparte wrażenie, że ten temat jest nadal zagłuszany.




_________________________________________________________________________________


Rimantas Pleikys

ZAGŁUSZANIE RADIOWE W POLSCE
  Świat Radio, 2003  1

Kraje Europy Wschodniej współpracowały w dziedzinie cenzury radia. Do roku 1988 Związek Radziecki nadawał sygnały zakłócające na teren Bułgarii, Polski i Czechosłowacji. Wspólną "obronę radiową" państw socjalistycznych opiszemy na przykładzie polskiej służby Radia Wolna Europa (RWE). Programy RWE Polska zagłuszała od roku 1952 do 24 listopada 1956 r. W tym celu w wielu miastach były zainstalowane krótkofalowe nadajniki o mocy 1-5 kW. Były one skonstruowane przez inżyniera Szmita za co autora odznaczono nagrodą państwową. Tzw. "szmitówki" w Polsce były produkowane seryjnie, a montowane były na budynkach państwowych  na przykład pocztowych.
Warszawskie radiostacje zagłuszające znajdowały się na ul. Chałubińskiego i Forcie  Makotowskim, średniofalowy nadajnik o mocy 50 kW na radiostacji w Raszynie, natomiast ośrodek kontroli i zarządzania miał siedzibę w okolicach Stanisławowa pod Mińskiem Mazowieckim. Sieć miejskich obiektów zagłuszania dopełniały radiostacje o szerszym zasięgu w okolicy Warszawy, Szczecina i Lidzbarka Warmińskiego. Polskie stacje zagłuszające podlegały Centralnemu Zarządowi Radiostacji.
Od listopada roku 1956 zagłuszanie zachodnich programów radiowych na terenie Polski było prowadzone wyłącznie z terenu ZSRR i innych państw socjalistycznych: z Bułgarii  do kwietnia 1962 r., z Węgier do marca 1963 r., z Rumunii do września 1963 r., z Czechosłowacji do maja 1964 r. W marcu 1970 r. Warszawa wystąpiła z ostrymi atakami pod adresem RWE z powodu "wypaczonego obrazu" debat rządowych między Polską i NRF. W grudniu 1970 roku Polska nadawała serię "programów muzycznych" na falach RWE. Ze względu na słabe pokrycie kraju sygnałem zakłócającym trzeba było szukać innego rozwiązania technicznego.
Państwowa Inspekcja Radiowa sprawdziła zasięg programu Radia Moskwa i przyjęto decyzję, by w celu zagłuszania Rozgłośni Polskiej RWE włączyć nadajniki krótkofalowe w ZSRR. W tym celu w Polskim Radiu zostały nagrane taśmy z muzyką zespołów tak krajów socjalistycznych (oprócz ZSRR), jak i zachodnich. Repertuar muzycznego zagłuszania był obszerny: od "Lotu trzmiela", tanga i Beatlesów, do polki, jazzu i orkiestr kubańskich. Przeważnie była to muzyka instrumentalna do tańca. Polskie Radio przekazało fonogramy i kilka magnetofonów studyjnych Międzymiastowej Stacji Telefonicznej w Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej. Stamtąd "program muzyczny" dochodził do Moskwy, skąd potem do radiostacji emitujące na Polskę. Póżniej fonogramy z muzyką przesłano do radzieckich stacji, zagłuszających RWE. Przyczyną był protest techników warszawskich, którzy odłączyli magnetofony.
Radziecko-polska sieć zagłuszania RWE rozpoczęła swoją działalność 18 marca 1971 roku. Na prośbę Państwowej Inspekcji Radiowej, w roku 1977 Moskwa nadajnikom zagłuszającym nadała hasła,  co ułatwiło identyfikację i dobór ośrodków nadawczych. Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (ITU) ujawnił ich koordynaty. Muzyka na falach krótkich Rozgłośni Polskiej RWE płynęła z Leningradu, Kijowa, Swierdłowska, Ałma-Aty, Moskwy, Taszkientu, Kujbyszewa i Kaliningradu.
20 sierpnia 1980 r. zamiast muzyki puszczono "sygnał mowopodobny" i rozszerzono zagłuszanie o pasmo fal krótkich 13 metrów. ZSRR blokował program RWE w przeciągu 19 godzin dzienne, jednocześnie na 5-8 częstotliwościach. Cel osiągnięto, powodując przewagę mocy nadajników: nadajniki RWE o mocy 100 kW zagłuszano nadajnikami o mocy 200 kW i więcej. Na dobę liczono ogółem 180 godzin pracy nadajników. Praca jednego nadajnika o mocy 200 kW kosztowała 43 ruble za godzinę. Tak więc zagłuszanie RWE kosztowało około 2,8 milionów rubli rocznie, a w ciągu 17 lat zagłuszania wydano 50 milionów. Sensowność tych wydatków była tylko częściowa. Służba monitoringu RWE oceniająca zasięg nadawania i jakość odbioru oceniała, iż w porównaniu z wrześniem 1970 r., w maju 1971 r. rzeczywista słyszalność Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa z powodu zakłócania zmniejszyła się, ale najwyżej o połowę.
W ramach wymiany z Moskwą, od czerwca 1970 roku do stycznia 1988 roku Polska prowadziła zagłuszanie RWE i Radia Swoboda na terytorium ZSRR. W ośrodku nadawczym k. Lidzbarka Warmińskiego zainstalowano w tym celu 6 nadajników o mocy po 50 kW. Możliwe, że na "eksport" pracowały też stacje w Wiązownej pod Warszawą i Tychowie pod Szczecinem. Praca tych ośrodków była tajna.
Radziecka moc zagłuszania była kilkakrotnie większa od polskiej. W czasie "wymiany usług" zakłócających, Warszawa mogła wejść w zadłużenie w Moskwie. Tak samo jak Sofia i Praga. Nie jest wiadomo, czyja to była inicjatywa, z mocy jakich umów i skąd brano pieniądze na ten międzynarodowy system zagłuszania. Długi za radziecką cenzurę radiową mogły stanowić część ogromnego zadłużenia, które kraje socjalistyczne miały w Moskwie. Możliwe, że długi spłacano produkcją przemysłową i rolniczą  bułgarskimi owocami, polską odzieżą i czeskim obuwiem.
Po demonstracjach w Radomiu w roku 1976, polska władza rozpoczęła zagłuszanie programów RWE na falach średnich, trwające aż do stycznia 1988 roku. Programy z Monachium na fali średniej 719 kHz Warszawa blokowała sygnałem Programu drugiego Polskiego Radia za pomocą nadajników w Woli Rasztowskiej, Katowicach, Wrocławiu i Szczecinie na tej samej fali.

Maj 2002 r.