CYTAT
TYGODNIA
"Dziś
wiemy, że partia 'Ruch Palikota' nie powstała w Sali Kongresowej,
dzisiaj wiemy, że została ona zainicjowana w gabinecie premiera Donalda
Tuska. (...) Wszystkie akcje, które Janusz Palikot wykonywał i wykonuje
do tej pory, mają przykryć problemy, które Donald Tusk ma z rządzeniem"
- Mariusz
Grzegorczyk,
jeden z działaczy Ruchu Palikota, którzy przeszli do SLDChocholi taniec nad unijnym tortem (2)
Powstanie EWWiS (fr. CECA – Communauté Européenne du Charbon et de l’Acier) pozwoliło Francuzom na objęcie delikatną i niezauważalną dla zwykłych obywateli RFN „opieką” niemieckiej produkcji wielkoprzemysłowej,
rząd w Bonn z kolei zaczął być traktowany przez Europę nie jako przedstawicielstwo państwa pokonanego przez aliantów, a równoprawny partner gospodarczy, a co za tym idzie – polityczny.
Teoretycznymi celami wspólnoty były: regularna produkcja i dostawy na rynek odbudowywujących się państw węgla i wyrobów stalowych, podniesienie poziomu życia mieszkańców krajów EWWiS czy zapewnienie godziwych warunków życia najbardziej podatnym na niepokoje społeczne i wpływy komunizmu robotnikom wielkoprzemysłowym. Kontynentowi niepotrzebne były wstrząsy, tym bardziej, iż „zimna wojna” z Blokiem Wschodnim powodowała przesuwanie sporych środków budżetowych ze sfery socjalnej do sfery militarnej. Nade wszystko jednak środowiska bankowo-biznesowe początkowej szóstki wspólnoty pozbyły się ceł, opłat, subwencji i ograniczeń ilościowych, które mogłyby naruszać wolność konkurencji.
O tym, że wolność konkurencji jest absolutną fikcją, obywateli EWWiS w szkołach nie uczono. Szkoły zresztą, po obu stronach „żelaznej kurtyny” starały się, bez żenady, prowadzić wojnę ideologiczną. P. K. Feyrabend ukazywał ów proces na przykładzie matematycznych zadań z treścią. Wschód serwował dzieciom oszczędzanie w bankach spółdzielczych, Zachód po prostu w bankach, o których wszyscy wiedzieli, iż są zwykłymi, prywatnymifirmami o bardzo dużych niekiedy wpływach.
W roku 1955 w Messynie, odbyła się konferencja, podczas której państwa EWWiS przyjęły traktat o wspólnym rynku, zaś po długotrwałych obradach w Rzymie (1956 r.) powołano do życia w marcu 1957 r. Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG) i EURATOM. Ich istnienie oficjalnie datuje się od 1. stycznia 1958 r. Istniały wiec już 3 wspólnoty (EWWiS nikt nie likwidował, wygasła samoistnie po 50 latach), którym powoli zaczęto dodawać cementujące je instytucje – Parlament Europejski, Trybunał Sprawiedliwości (oba z 1962 r.) czy Komisję Europejską i Radę Europy (to z kolei w roku 1965).
Od 1973 r. datuje się rozszerzanie EWG o kolejne bogatsze kraje Europy Zachodniej, co spowodowało najpierw układ z Schengen (zniesienie kontroli na wspólnych granicach państw członkowskich, 1985), a potem tzw. Jednolity Akt Europejski (likwidacja barier w przepływie towarów, usług i ludzi, 1987). Nieco później traktat z Maastricht z 1. listopada 1993 roku (podpisany 7. lutego 1992) zmienił nazwę wspólnoty z Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (ang. European Economic Community, EEC) na Wspólnotę Europejską (ang. European Community, EC). W tym czasie nie istniał już Blok Wschodni – ani jego wspólnota gospodarcza – RWPR ani „ramię zbrojne”, czyli Układ Warszawski ani też gwarant stabilności bloku, jakim był ZSRR.
Proces demontażu obozu państw socjalistycznych przygotowywano na Zachodzie od lat. Stosunkowo łatwiej dało się go przeprowadzić w krajach katolickich, dzięki postawie Jana Pawła II, który przecież także nieprzypadkowo został papieżem. Trudniej w państwach prawosławnych, gdzie od chwili schizmy z 1054 r. Cerkiew zależna jest od władz cywilnych. Pieriestrojka Gorbaczowa przygotowała do „nowego” aparatpartyjny i administrację, społeczeństwo pozostawiła samemu sobie. Skończyło się tym samym, co w Polsce – aparatczycy przejęli kontrolę nad bankami i przemysłem; ludźmi, zwłaszcza rolnikami, nie przejmował się nikt. Nic dziwnego, iż wokół dużych miast Rosji niektóre wsie zwyczajnie znikają – ludzie wyjeżdżają, a puste ich domy, okradane ze wszystkiego, co przydatne, rozpadają się w końcu, zarastając zielskiem.
Problemem jednoczącej się Europy była w latach 80. XX w. (i niewiele się zmieniło) – nadprodukcja. By jedni mogli się bogacić, inni musieli wciąż pracować. Pracować, produkować i… siedzieć cicho. By nie protestowali, potrzebne były miejsca pracy (biurokracja bogatych krajów UE i samej Unii bije na głowę koszmar, jaki znamy z RP, choć w kilku państwach sprawność administracyjnej machiny wydaje się być lepszą) i znośne wynagrodzenie, lub socjal, wystarczający nie do przeżycia, ale do życia na poziomie polskiej klasy średniej. Procesy dekolonizacyjne sprawiły też, iż Europa w każdej chwili może stać się widownią wojen czy zajść na tle religijnym. Ekspansywny jest zwłaszcza islam, a jego wyznawcy nie mają ochoty na asymilację w nowych miejscach pobytu, tworząc wielotysięczne ghetta kulturowe. Holendrzy (gdzie biali obywatele stali się już mniejszością) próbowali mieszać rasy przynajmniej w budynkach socjalnych. Wycofali się z tego pomysłu po kilkunastu latach – o ghettach wie się, iż są i gdzie są. Można bywania tam unikać. Stałego sąsiada „z innej bajki” uniknąć się nie da. A to owocuje konfliktami, przy stałym bredzeniu o wybitnej tolerancji (dotyczy to obu stron kulturowej barykady).
Ten aspekt był kolejnym, który zmusił EWG, potem Wspólnotę Europejską do szukania nowych rynków zbytu. I to niedaleko, by nie płacić zbyt wiele za transport. Wykorzystano niechęć do Kremla i na postawie schematycznego scenariusza (jak dziś w Afryce Północnej) – inicjowano w miarę cywilizowane, bo niemal bezkrwawe – rewolucje.
Przygotowywane przez lata nowe „elity” przy aplauzie tłumów w wolnych wyborach przejmowały władzę, po czym rozpoczynała się grabież majątku narodowego, inicjowana – jak w przypadku Tadeusza Mazowieckiego – od największych zakładów pracy, dzielonych w nieskończoność na coraz mniejsze spółki. To nie Europa Wschodnia potrzebowała Zachodu – to WE musiałainwestować gdzieś kapitał i upychać nadmiar produkcji. Oczywiście propaganda medialna dbała, by obywatele czuli się zaszczyceni, iż „zaproszono” ich do „cywilizowanego świata”.
II „Solidarność” zgubiła ethos swej poprzedniczki, działacze stali się niemal etatowymi pracownikami administracji rządowej, nie pozwolono na lustrację (pozazdrościć tu braciom-Czechom) a chcącego do niej doprowadzić premiera Olszewskiego obalono „nocną zmianą”.
Plan Balcerowicza doprowadził do lawinowego bezrobocia, a przyjęcie RP do Wspólnoty Europejskiej (Unią stała się od roku 2009) wydrenowało kraj (podobnie jak Litwę czy Estonię) z ludzi młodych, którzy nie widząc dla siebie miejsca w ojczyźnie, poszukali „chleba” na zachodnich rubieżach „zjednoczonej” Europy. Teraz i to za mało, toteż zachęca się Ukrainę do członkostwa w UE, bo Białoruś, mimo wzniecanych tam zamieszek, jeszcze się przed „cywilizacją” broni. Maroko i Turcja trzymane są w odwodzie, ze względu na islam, choć stosowne „podania” o przyjęcie złożyły lata temu.
Być może m.in. oczyszczeniu sobie pola pod przyszłe posunięcia Brukseli służyła „arabska wiosna” w Afryce Północnej. Ale też nie był to cel najistotniejszy.
* * *
Na ulicy, w autobusach miejskich, w sklepach słyszę wciąż: „Niemcy znów rządzą Europą”. Rzecz jasna poprzez UE.
Trudno o większy błąd w myśleniu. To prawda – gospodarka Berlina, mimo wielkich nakładów, poniesionych wobec połączenia obu państw niemieckich, ma się – jak na współczesność – nader dobrze.
Tendencje imperialne, dzięki praniu mózgów, w dużej mierze wśród obywateli wykorzeniono. Co dziwniejsze, zdecydowanie skuteczniej w zachodnich strefach okupacyjnych, niż na terenie b. NRD, czyli strefy radzieckiej. Duży wpływ ma na ów fakt poziom życia – Niemcom „zachodnim” opłacało się podporządkowanie aliantom. Tym z NRD – jakby mniej, tam też wyczyny pijanych czerwonoarmistów przypominały wciąż o realiach. W dodatku bezkarność okupantów była porażająca i miała służyć ku przestrodze rodowitym Niemcom.
Okupacja zachodniej części Niemiec była łagodniejsza, z tzw. ludzką twarzą. Była i… jest, bo przecież poza 2 aktami kapitulacji (najpierw tylko wobec aliantów zachodnich, potem, wobec wściekłości Stalina, także z udziałem ZSRR – w zdobytym Berlinie) nikt nie podpisał z rządem Niemiec traktatu pokojowego! A koszary z wojskami USA jak były za Renem, tak tam pozostały. Wolna od obcych żołnierzy jest była część wschodnia, skąd Armia Czerwona wycofała się po (kontrolowanym) rozpadzie ZSRR.
Rozumiem doskonale, że dla obywateli RFN temat nie należy do przyjemnych, tak jak dla Polaków donosicielska przeszłość wielu „zasłużonych” działaczy solidarnościowego podziemia czy hierarchów Kościoła katolickiego, choćby TW „Filozofa”.
Jednakże faktem jest, iż o tym, co dzieje się w Niemczech, tedy i w reszcie krajów Europy, decydują Stany Zjednoczone. Nikt im niewygodny kanclerzem w Bonn ni Berlinie zostać nie mógł. A wpływy koncernów, z decydującym udziałem kapitału USA, są nie mniejsze, niż parlamentu. O ile nie większe…
Na kryzysie (który był czytelny już 15 lat temu), znów zarobią banki. Jeśli upadnie euro, Ameryka znajdzie się w kłopocie – zbyt jest ze Starym Kontynentem powiązana gospodarczo. Pomóc zbytnio nie może, gdyż sama przeżywa podobne problemy. Chińczycy także są zdeterminowani – dla nich następstwo krachów: Europa-USA to brak możliwości odzyskania jankeskiego długu.Niezadowoleni są wszyscy, najbardziej społeczeństwo, które nie wiedzieć czemu – ma ratować prywatne firmy, jakimi są wielkie zadłużone banki. I nikt się go o zdanie nie spyta – rządy podejmą przecież decyzje „w imieniu” swych obywateli…Cały ten cyrk – polityków i mass-mediów – ma służyć podtrzymywaniu złudzeń. Kiedy przyjmowano do WE Grecję i Portugalię – wiadomo było, iż rządy tych krajów fałszują dane. Podobnie, gdy wprowadzano tam euro. I nikomu to nie przeszkadzało, bo otwierały się rynki zbytu…Nie płaczcie politycy, swymi krokodylimi łzami.Ani wam, ani nam to już w niczym pomóc nie może.
Edward L. Soroka