n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

czwartek, lutego 21, 2013

Finito, c a p i t o

Mafijne paliwo przypływa tankowcami. Polska traci miliardy

Mafijne paliwo przypływa tankowcami. Polska traci miliardy


"Do Polski przypływają tankowce z paliwem zamówionym np. przez firmy będące w upadłości" - mówi jeden z rozmówców "DGP". Oto, jak interesy robi mafia paliwowa.
SEE 



**************************************************************** 
(  )
Jakie więc podstawowe elementy Polski układają się dzisiaj w jedna logiczną sekwencję likwidacji Polski?
Wywłaszczenie
Pozbawienie któregokolwiek narodu własności jest najistotniejszym elementem scenariusza umożliwiającego przejęcie kontroli. Toteż nieprzypadkowo przejęcia kapitałowe określa się w literaturze ekonomicznej terminem „rynek kontroli”, gdyż własność jest synonimem kontroli działalności ekonomicznej.
Niezależnie od takich czy innych poglądów dotyczących procesu tzw. prywatyzacji oraz innych działań rządów w ponad dwudziestoletnim okresie funkcjonowania III Rzeczypospolitej jeden fakt jest bezsporny. Polacy zostali wyrugowani ze swojej własności w sferze finansów, przemysłu, handlu i w większości pozostałych sektorów gospodarki. Tutaj nie ma miejsca na dyskusję.
Pozostałości polskich aktywów majątkowych nie pozwalają na żadną słowną woltyżerkę: stanowią obszary nieatrakcyjne ekonomicznie lub niemożliwe do przejęcia.
To oczywiście mogło zostać uchwycone dopiero po dłuższym czasie, kiedy wywłaszczenie osiągnęło stan krytyczny. Ten stan krytyczny został właśnie dzisiaj osiągnięty.
Ekonomiczne konsekwencje wywłaszczenia są nadal bardzo słabo eksponowane.
Po części dlatego, że wiele środowisk społecznych kręci się wyłącznie wokół problemów duchowych i „nie zniża się” do poważnego zainteresowania materialną sferą życia. Tego wątku nie będę szerzej rozwijał, lecz nie jest on bynajmniej drugorzędny. Po części dlatego, że w Polsce od ponad dwudziestu lat krzewi się w społeczeństwie analfabetyzm ekonomiczny, a ściślej – jest on krzewiony przez system edukacji, środki masowego przekazu i czynniki polityczne (budujące analfabetyzm na osobistym przykładzie).
W pewnym sensie jest to warunek powodzenia kampanii wywłaszczeniowych, gdyż małe zainteresowanie i brak kompetencji eliminują możliwość kontroli i nacisku opinii publicznej. Tak więc warto wspomnianym konsekwencjom poświęcić więcej uwagi.
Po pierwsze, wywłaszczenie wywołuje silny spadek dochodów kapitałowych zarówno ludności, jak też budżetu państwa, bez których żadne państwo na dłuższą metę nie może się obejść. Przez pewien czas ludność i budżet mogą ratować się zapożyczaniem, tworząc w ten sposób iluzję dobrobytu. Jednak w 100 procentach jest pewne, że taki stan musi skończyć się upadkiem gospodarczym.
Po drugie, narasta uzależnienie ekonomiczne od krajów trzecich i (nie miejmy złudzeń) zwłaszcza od kreatorów wizji likwidacji Polski. Uzależnienie ekonomiczne jest praktycznie biorąc jedyną drogą do narzucenia niekorzystnych dla kraju relacji gospodarczych, a także wysoce szkodliwych ekonomicznie i polityczne decyzji czy regulacji prawnych. W takich przypadkach wzmacnia się lekceważenie interesu publicznego i rozwijają się działania sprzeczne z tym interesem, co jest zgodne z długofalowym scenariuszem likwidacyjnym.
Słabość gospodarki obraca się na niekorzyść państwa. Dzisiaj opinia, iż słabość gospodarki wynika ze źle lub naiwnie przeprowadzonej prywatyzacji jest przyjmowana powszechnie. Tkwi w niej jednak pewne nieporozumienie, gdyż w istocie rzeczy kompetencje prywatyzacyjne były dość znaczne (lecz nie ze strony polskich „specjalistów od prywatyzacji”, lecz doradców zagranicznych), tyle że służyły interesom zewnętrznym. Ponieważ proces tzw. prywatyzacji przebiegał w długim, ponad dwudziestoletnim horyzoncie czasowym, z upływem lat musiał ujawnić się jego prawdziwy charakter. To proces kreowania rosnących zagrożeń dla integralności terytorialnej państwa.
Tutaj na szczególne podkreślenie zasługuje casus przemysłu stoczniowego.
Likwidacja tego przemysłu była niejako obnażeniem istoty przekształceń własnościowych: wywłaszczenia Polaków. To nie tylko kwestia kapitału i pracy. To przejaw niewyobrażalnego cynizmu i bezczelności rządu, torującego drogę do wyrugowania „polskiego żywiołu” z ziem zachodnich.
Wcześniej jednak słyszeliśmy preludium: sprzedaż STOENU niemieckiej firmie państwowej (co nie było prywatyzacją), która oddała w ręce niemieckie kompletny i stale aktualizowany system informacji adresowych o mieszkańcach Warszawy i centralnych instytucji państwowych. To wymowny przykład ignorowania podstawowych zasad bezpieczeństwa narodowego.
Utrata zdolności obronnych
Utrata możliwości oporu zbrojnego jest warunkiem likwidacji państwa.
„Bezbronna twierdza zachęca do agresji, zwłaszcza kiedy ukryto w niej bogaty łup. Agresorzy zrobią wszystko, by zracjonalizować wrogość, zresztą zawsze to robią” (Joseph Schumpeter). Obecnie mamy pod tym względem w Polsce jednoznaczną sytuację: likwidacja przemysłu obronnego oraz kuriozalna redukcja sił zbrojnych RP, to fakty niepodważalne. Przyznaje to nawet obecne kierownictwo MON, które walnie przyczyniło się do ostatecznej utraty zdolności obronnych państwa.
Do podstaw ekonomiki obrony należy stwierdzenie, że współcześnie możliwości obrony narodowej są w prostej linii konsekwencją potencjału ekonomicznego kraju, w tym zwłaszcza przemysłu zbrojeniowego i ośrodków rozwoju zaawansowanych technologii. Jednakże przemysł i ośrodki badawcze były dławione i wyprzedawane, zaś wydatki związane z obroną kierowano na zakup uzbrojenia za granicą, w znacznej części – kosztownego w eksploatacji demobilu. W rezultacie Polska stała się w 2008 roku piątym (po Izraelu, Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej i Egipcie) importerem amerykańskiego uzbrojenia (na kwotę 734 mln).
W bliskiej perspektywie utrata zdolności obronnych tworzy niebezpieczną sytuacje także dla kadry wojskowej, która zawsze może być potraktowana jako potencjalne źródło organizacji oporu zbrojnego. Jest to niemal pewne, ponieważ kadra wojskowa, mimo wielu perturbacji i indywidualnych przejawów konformizmu, była ważnym ośrodkiem wychowania patriotycznego i kontynuacji tradycji niepodległościowych (co wynikało przede wszystkim z głębszego rozumienia potrzeby obrony Polski).
Eksterminacja elit
Na ogół eksterminację polskich elit kojarzy się z okresem wojny oraz powojennymi represjami sowieckimi. Wielu słusznie upatruje w podejmowanych przeciw tym elitom barbarzyńskich i nieludzkich akcji celowego, długofalowego działania, co zresztą jest dobrze udokumentowane.
Nie chodziło o sporadyczne akcje, lecz o realizację szczegółowo zaprogramowanych wizji przyszłości. W przypadku Niemiec decydowały motywy eksterminacji ludności polskiej, zaś w przypadku Związku Sowieckiego o wyeliminowanie faktycznego i potencjalnego oporu. Nie chodziło też wyłącznie o fizyczną eksterminację ludności, lecz również o represje wobec nieposłusznych, o usunięcie wielu wartościowych ludzi z życia publicznego i degradację społeczną środowisk ważnych dla życia publicznego.
Dzisiaj musimy zastanowić się, dlaczego tak głęboko traumatyczne doświadczenie historyczne Polaków nie zaowocowało stworzeniem mocnego sprzeciwu wobec podobnych ekscesów w ostatnim dwudziestoleciu. Gdyż nie można już dalej zakrywać oczu przed licznymi faktami, że proces eksterminacji polskich elit ma dalej miejsce i co więcej – ostatnio ulega intensyfikacji. Jak poprzednio, nie zamierzam wikłać się w dociekania, jakie przyczyny czy decyzje doprowadzały do tej eksterminacji, zwłaszcza elity politycznej i wojskowej.
Katastrofy w Smoleńsku i wcześniej koło Mirosławca (śmierć polskiej elity wojsk lotniczych), mają przecież wszelkie znamiona eksterminacji. Wpisuje się ona w zagęszczający się coraz bardziej „klimat” agresji i proces bezwzględnego eliminowania z życia publicznego ludzi oraz organizacji działających z poświęceniem dla dobra Polski. Wymaga podkreślenia przede wszystkim olbrzymie skumulowanie faktów wskazujących na celowe, systematyczne i zorganizowane działania represyjne.
Główną przyczyną „słabości” środowisk patriotycznych i propaństwowych nie są konflikty wewnętrzne, niezdolność jednoczenia się czy pasywność, lecz rozbijactwo i represyjność ze strony czynników realizujących wizję likwidacji Polski. Do tego używa się instytucji publicznych (prokurator, sądów, służb specjalnych).
Działania represyjne wobec ludzi i organizacji troszczących się o dobro publiczne są głęboko amoralne. To jest najbardziej niebezpieczne, gdyż oznacza brak hamulców przed wykorzystaniem nawet najbardziej haniebnych środków sprawowania władzy. W tym kontekście wizja likwidacji Polski nie wydaje się czymś niezwykłym, skoro jest to wizja skrajnie wroga wobec tendencji patriotycznych i państwowych. W tym kontekście wytężone działania represyjne wobec Radia Maryja i podejmowana obecnie próba jego likwidacji są przejrzyste i wytłumaczalne.
Poza najbardziej jaskrawymi przykładami represji (nie wyłączając zabójstw na tle politycznym), które nie doczekały się niestety wyjaśnienia, mamy do czynienia z lawiną eliminacji z życia publicznego setek naukowców, duchownych, ludzi kultury, przedsiębiorców, rolników itp. Szczególnie bolesnym zjawiskiem jest uderzanie i usiłowanie skompromitowania potencjalnych przywódców duchowych Polaków. Po bardzo uważnym przyjrzeniu się sprawie, tak właśnie odczytuję wyrok śmierci cywilnej wydany na arcybiskupa ks. prof. Stanisława Wielgusa.
Gipsowanie ust
Trzecim ważnym elementem wpisującym się w scenariusz likwidacji Polski i eksterminacji Polaków jest forsowanie idei i propagandy wprowadzających chaos myślowy, nieuctwo oraz brak odpowiedzialności. Tej kwestii także tutaj nie chcę szerzej omawiać, ale nie jest ona słabo rozpoznana. Warto znowu podkreślić, że nie chodzi o splot przypadków czy spontaniczne działania, lecz o precyzyjnie opracowany program ideowo-polityczny, obecnie poddawany silnym zabiegom korygującym (wskutek zderzenia z realiami kryzysu globalnego). Program ten, o czym łatwo się przekonać czytając liczne zwierzenia i projekty czołowych postaci środowisk neoliberalnych, jest programem darwinizmu społecznego i ekonomicznego. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, co znaczy darwinizm społeczny, a zwłaszcza z tego, że zapala on zielone światło dla eksterminacji ludności świata. Jest to m.in. program przewidujący w duchu darwinistycznym redukcję ludności świata do 1-2 miliardów (polecam teksty Lesława Michnowskiego).
Procesem mającym zapewnić skuteczność realizacji wspomnianej wizji (zarówno w wymiarze polskim, jak i globalnym) jest zablokowanie głosu opinii publicznej; zastąpienie go orwellowską prawdą. Ten długotrwały proces jest w naszym kraju bardzo widoczny, poczynając od przechwycenia koncernu medialnego PZPR (czyli RSW) przez środowiska neoliberalne, poprzez wprowadzanie na rynek antynarodowych mediów pochodzenia zagranicznego, a dalej przez okiełznanie mediów publicznych.
Główną i wyjątkowo trudną do pokonania barierą do ostatecznego rozprawienia się z polską opinią publiczną jest Radio Maryja. Wcale nie chodzi o radio. Chodzi o zagipsowanie ust kilkunastu milionów Polaków, którzy dzięki dziełu Redemptorystów mają otwartą przestrzeń publiczną. Zamknięcie tej przestrzeni jest obecnie głównym problemem scenariusza likwidacyjnego, gdyż niweczy ona jeden z ważniejszych czynników totalitarnego sprawowania władzy: kontroli nad mediami. Jest wysoce prawdopodobne, że w realizacji scenariusza likwidacyjnego brakuje już tylko tego, takiej kropki nad i.
Przyjmowanie za dobą monetę od dłuższego czasu wysuwanych „argumentów” za likwidacją Radia, a w ostateczności jego neutralizacji, byłoby dziś wręcz śmieszne. Tak samo śmieszne byłoby uznanie za bezstronną decyzję o nie przedłużaniu koncesji. Likwidacja Radia byłaby momentem kulminacyjnym: akcją likwidacyjną pod względem cynizmu i bezczelności przewyższającą likwidację przemysłu stoczniowego.
Ale jest coś jeszcze.
Totalitaryzm
Niektórzy uciekają się do łagodnej perswazji sygnalizując, że nawet w interesie rządzących Radio Maryja należy zostawić w spokoju, może bowiem stanowić swoisty wentyl bezpieczeństwa.
Ja w to nie wierzę.
Bardziej prawdopodobny jest wariant wprowadzenia systemu rządów totalitarnych. Niektóre elementy tej dyktatury wyłaniają się z polskiej rzeczywistości (zaś bledną ich przeciwieństwa, takie jak: demokracja, wielopartyjność, wolność słowa).
Głównym narzędziem totalitaryzmu jest terror, który łączy dwa pierwiastki: kult siły i brutalne traktowanie społeczeństwa. Zarówno kult siły jak i bezwzględność wobec społeczeństwa (a przynajmniej jego większości) w systemach totalitarnych jest usprawiedliwiany potrzebą skutecznej realizacji zadanej wizji.
W ciągu minionego dwudziestolecia pojawiło się w Polsce wielu polityków, którzy demonstrują odpowiednie predyspozycje i zapatrywania, aby stosować totalitarne metody rządów. Teraz dotyka to szczytów władzy.
Mam w pamięci wypowiedzi wygłaszane na krótko przed obaleniem rządu Jana Olszewskiego, które warto tutaj przytoczyć (są to relacje ze spotkania w warszawskim Klubie Dziennikarzy):
- autorytet może mieć ktoś, kto posiada siłę, która przekłada się na skuteczność działania;

  • - Nie ma co się „modlić do społeczeństwa o spokój”. Każda władza w tym kraju musi pogodzić się z tym, że będzie znienawidzona. Musi mieć tez odwagę podejmowania niepopularnych decyzji. Usuwa głodujących chłopów, bo ma cel; („coś do zrobienia”);
  • - potrzeba zintegrowanego układu władzy;
  • - demokracja nie jest wartością najwyższą. Jest bardzo ważna, ale ma przede wszystkim służyć transformacji i innym celom.
Są to fragmenty z artykułu A. Gutkowskiej, „Poglądy pana Tuska” („Życie Gospodarcze”, nr 23 z 7 czerwca 1992 r.). Chciałbym znaleźć choćby mało znaczące czyny obecnego premiera, które wskazywałyby na odejście od tak pojmowanego „liberalizmu”. Czyny - a nie słowa, których nie brakuje.
Ówczesne poglądy obecnego premiera i przywódcy partii rządzącej odczytuję jako ofertę bezwarunkowego „służenia transformacji”. 
Czy zatem „służenie transformacji” jest dobrym synonimem „służenia wizji likwidacyjnej”? Nie dla wszystkich odpowiedź jest oczywista. To zależy od tego, czy ludzie służący transformacji mają jasne pojęcie, komu służą. Zapewne niektórzy takie pojęcie mają. Jednak świadomie czy nieświadomie wszyscy oni służą wizji likwidacyjnej.
Bo cynizm i głupota często idą w parze.


Prof. dr hab.  
Artur Śliwiński
 http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=6808&Itemid=134

...na fot. niejaki  B. Sienkiewicz
PS.
" Nie trzeba być piratem drogowym, żeby zostać sfotografowanym w samochodzie. System viaToll fotografuje wszystkich kierowców, także aut osobowych. Zdaniem Naczelnej Rady Adwokackiej, to łamanie konstytucji.   (  )"   SEE

środa, lutego 20, 2013

Żołnierze, i tusqżołnierzyki




Czas honoru” w realu

Posted by Marucha w dniu 2013-02-20 (środa)
Cichociemni byli jednymi z najlepszych komandosów podczas II wojny światowej. Byli świadomi, że w konspiracji obowiązuje jedna zasada: przede wszystkim służba – mówi PCh24.pl Kacper Śledziński, historyk, autor książki „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”.
Dlaczego zainteresował się Pan akurat losem cichociemnych?
Wynika to z młodzieńczej fascynacji operacjami specjalnymi. Oczywiście zanim dowiedziałem się o cichociemnych zachłystywałem się filmami w rodzaju „Działa Nawarony”, czy „Tylko dla Orłów”. Pytanie czy oprócz Brytyjczyków i Amerykanów również Polacy parali się operacjami specjalnymi pojawiło się szybko. I wówczas – a było to w czasach szkoły podstawowej, czyli w połowie lat 80-tych – usłyszałem o cichociemnych.
Przejście z etapu czytania o cichociemnych do fazy pisania o nich wynikało po prostu z pytań, które nasuwały się po lekturze książek Jędrzeja Tucholskiego czy Cezarego Chlebowskiego. Jedno z pierwszych pytań, które przyszło mi wówczas do głowy po lekturach było takie: czy cichociemni byli rzeczywiście jednymi z najlepszych komandosów podczas II wojny światowej? Odpowiedź twierdząca wydaje się jednak jak najbardziej właściwa.
Zapewne oglądał Pan serial „Czas Honoru”. Zarzuca mu się często, że – oprócz wciągającej fabuły – nie ma on wiele wspólnego z rzeczywistością losów polskich komandosów. Takie wnioski nasuwają się też po przeczytaniu choćby kilku stron Pana książki.
Nie oglądałem tego serialu. Powodów jest kilka, ale nie czas by je wyjaśniać. Natomiast przeczytałem o nim kilkanaście opinii na forach. Nie są one najlepsze. Spotkałem się również z opinią, że sami cichociemni nie są z niego zadowoleni. Ja powiem tak: sądzę, że pomysł wpisania losów fikcyjnych bohaterów w tak hermetyczną grupę, jaką stanowili cichociemni – proszę pamiętać, że było ich 316 – jest niebezpieczny.
Po drugie, jestem zdania, że lepiej zainwestować pieniądze w serial o prawdziwych bohaterach. Nie brak przecież ciekawych życiorysów. Tu podpowiem kilka nazwisk polskich komandosów z okresu II wojny światowej jak: Jan Piwnik, Eugeniusz Kaszyński, Adolf Pilch, Maciej Kalenkiewicz, Hieronim Dekutowski, Bolesław Kontrym, Alfred Paczkowski, Stanisław Jankowski i tak dalej.
Cichociemni mieli dzieci, żony, narzeczone, dziewczyny. Jak wyglądało ich życie prywatne?
Można powiedzieć, że nie wyglądało. Alfred Paczkowski pseudonim „Wania” spotykał się z żoną po kryjomu w różnych mieszkaniach. On jednak nie miał jeszcze tak źle. Jan Piwnik, mimo że wziął ślub podczas okupacji, żonę Emilię Malessę widywał sporadycznie. Podobnie Bogdan Piątkowski.
W konspiracji była jasna zasada: przede wszystkim służba. Spotkania z rodziną były niewskazane, a często wręcz zabronione. Chodziło oczywiście o względy bezpieczeństwa.
Dość przygnębiające w Pana książce są opisy operacji „Wachlarz” – akcji dywersyjnej na tyłach niemieckiej ofensywy na Rosję, czy późniejszych działań na Kresach oddziału Józefa Świdy „Lecha”, który był zmuszony brać broń od Niemców, by przeciwstawiać się sowieckiej agresji. To wszystko ofiary politycznych gier Stalina, Churchilla i Roosvelta.
Sytuacja na Kresach była odmienna niż w innych rejonach Europy czy nawet Generalnego Gubernatorstwa. Dlatego nie mogli jej zrozumieć nie tylko alianci zachodni, ale również oficerowie Komendy Głównej AK.
Partyzanci na Kresach mieli dwóch wrogów: Niemców i czerwoną partyzantkę. A zwykle to partyzanci radzieccy byli wrogiem groźniejszym od relatywnie słabych garnizonów niemieckich. Pamiętajmy też, że pod szyldem Niemców występowali Austriacy, ale również Węgrzy. Zdarzali się też sporadycznie Czesi z Sudetów. Gotowość tych ostatnich dwóch nacji do walki za Hitlera była znikoma.
Inaczej było z partyzantką radziecką, której jednym z nadrzędnych celów było zlikwidowanie na terenie Zachodniej Białorusi oddziałów AK.
Czy żołnierze AK byli ofiarami politycznych gier? Pośrednio na pewno tak. Ale więcej zawinili krótkowzroczni oficerowie Komendy Głównej AK, narzucając oddziałom z Kresów dychotomiczne standardy obowiązujące w Generalnym Gubernatorstwie.
Wartko i z pasją opisał Pan działania Zgrupowania Partyzanckiego „Ponury”. Jak wyglądało życie w partyzantce? Czy przypominało ono to, które można zobaczyć w filmie „Obława”, gdzie grupa degeneratów żyje w przygnębiających warunkach?
Tego filmu również nie oglądałem, więc trudno mi orzec na czym polega pokazana w nim degeneracja. Natomiast z dokumentów pozostawionych przez Jana Piwnika „Ponurego” jednoznacznie wynika, że dbał on o swoich żołnierzy pod każdym względem. Kwestia lokum, wyżywienia i wyekwipowania była w tym przypadku priorytetowa.
Sensem budowania armii podziemnej w Polsce były przygotowania do powstania antyniemieckiego. Nie unikniemy pytania, czy wobec tego, że Brytyjczycy w pewnym momencie zaczęli poważnie ograniczać wsparcie dla polskiej armii, decyzja o Powstaniu Warszawskim była właściwa? Przecież brak zaangażowania aliantów po stronie okupowanego państwa polskiego był widoczny mniej więcej od konferencji w Teheranie, a nawet już jakiś czas wcześniej.
Spory o to, czy powstanie było potrzebne czy nie, toczyły się i będą się toczyć jeszcze długo. Szkopuł w tym, żeby z tej lekcji wyciągnąć właściwe wnioski.
Oceniając decyzję generała „Bora” Komorowskiego należy patrzeć z perspektywy 31 lipca 1944 roku. Według mnie generał stał na straconej pozycji – jakikolwiek wybór był zły. Wówczas karty rozdawał Stalin. To on był panem sytuacji. Zatem obojętnie czy powstanie by wybuchło czy nie, on byłby zwycięzcą, a my, Polacy, przegranymi.
Dlatego, moim zdaniem, rozwiązanie tej sytuacji leżało w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innych rękach. Może kiedyś o tym napiszę.
Ilu cichociemnych przeżyło wojnę i czasy komunistycznej dominacji w Polsce?
To był duży procent. Z 316 zginęło 112. Problem w tym, że ci, którzy przeżyli musieli albo uciekać za granicę, jak na przykład Kaszyński, czy Pilch, albo lądowali w więzieniach. Dekutowski i Kontrym więzień nie przeżyli. Zostali zgładzeni. Z kolei Nuszkiewicz, Januszkiewicz, Bałuk opuścili mury więzienne i mogli zacząć życie w PRL.
Inna rzecz, że panowanie komunistów w Polsce trwało 45 lat i naturalną koleją rzeczy, część komandosów zmarło w tym okresie. Jeżeli moje informacje są aktualne, to teraz, na początku 2013 roku, żyje jeszcze czterech cichociemnych.
Rozmawiał: Krzysztof Gędłek
http://www.pch24.pl/