SKRZYDŁO
( )
Według dr. Szuladzińskiego, podstawowe pytanie, od którego należałoby rozpocząć jakiekolwiek dyskusje, brzmi: czy samolot uległ destrukcji nad ziemią, w powietrzu, czy dopiero po upadku?
Strona
rządowa i wytworzone przez nią oficjalne dokumenty, utrzymują, iż
destrukcja konstrukcji TU 154 M rozpoczęła się w momencie uderzenia
samolotu w ziemię, pomijając milczeniem wszystko to, co działo się z
samolotem przed tym zdarzeniem, a niewątpliwie działo się coś bardzo
dziwnego. I wcale nie chodzi tutaj o sławną brzozę, dla której roli w
całym dramacie nie widzi ekspert z Australii, postulując zamknięcie
całego wątku, co argumentuje następująco:
„Zagadnienie
ma trochę szerszy aspekt, niż dotychczas to rozpatrywano. Mianowicie
wynik takiej kolizji zależy między innymi od szybkości uderzenia. Jeżeli
prędkość jest duża, powiedzmy 100 m/s czy więcej, skrzydło będzie
przecinać drzewa i mocniejsze niż drzewa obiekty. Jeżeli szybkość jest
mała, powiedzmy 10 m/s, skrzydło prawdopodobnie zostanie złamane przez
drzewo. […]
Typowa
kolizja „na krzyż” dwóch smukłych obiektów kończy się złamaniem lub
ścięciem tylko jednego z nich. Jest nikła szansa, by obydwa obiekty
zostały złamane. Znaczy to, że jeśli drzewo zostało ścięte, to skrzydło
ocalało (z powierzchniowymi uszkodzeniami) i na odwrót. To powinno
zamknąć dyskusje dotyczące ewentualnej roli brzozy w tym wypadku. Jeśli
nawet MAK ma rację i wbrew ostatnim badaniom był kontakt skrzydła z
brzozą, to ani zmiana kursu nie była zauważalna, ani skrzydło wiele nie
ucierpiało, więc rola brzozy powinna być zupełnie usunięta z rozważań”.
Istnieje wiele przesłanek sugerujących, że samolot uległ defragmentacji nad ziemią. Chodzi tutaj o, do dzisiaj niewyjaśniony, zanik zasilania na wysokości około 15 m nad ziemią,
a więc w miejscu, gdzie według komisji Millera, samolot miał być
sprawny technicznie, skutkiem czego było tzw. „zamrożenie” komputera
pokładowego FMS. Warto podkreślić, że utrata zasilania w TU 154 M
została poprzedzona serią niewytłumaczalnych awarii, które miały miejsce
w okolicach słynnego już punktu TAWS#38, pominiętego zresztą w
analizach przez komisję Millera. W lipcu 2011 roku NPW, odnosząc się do
faktu tajemniczego zaniku zasilania w tupolewie, wydała następujące
oświadczenie:
„Rejestratory Tu-154 M przestały działa ć na ok. 1,5 do 2 sekund przed zderzeniem
samolotu z ziemią. Przyczyn ą (według biegłych) było uszkodzenie
instalacji elektrycznej. Rejestratory w Tu-154M nie mają awaryjnego
zasilania. Prokuratura nie wie, jaka była przyczyna awarii elektryczności. To zagadnienie nie mogło być przedmiotem opinii biegłych badających rejestratory, bo tego typu parametru się nie rejestruje”.
Ani
komisja MAK, ani komisja Millera, poza wzmianką o zaniku zasilania nad
ziemią, w żaden sposób tego faktu nie komentują, ani nie wyjaśniają jego
przyczyn, zaś NPW otwarcie przyznała, że nie potrafi wyjaśnić tego
zjawiska. A to wydarzenie, według dr Szuladzińskiego, można utożsamić
właśnie z wybuchem w kadłubie. Nie jest bowiem czymś naturalnym, aby
sprawny samolot, będąc w locie nagle tracił zasilanie ze wszystkich
trzech generatorów i to niemal równocześnie, by następnie uderzyć w
ziemię.
Co więc się wydarzyło?
Doktor
Szuladziński mówi wprost: na pokładzie TU 154 M doszło do eksplozji, w
wyniku której samolot nie mógł kontynuować lotu, a warto przypomnieć, że
nawet z urwaną 6 metrową końcówką, mógł z powodzeniem to uczynić, czego
dowiodły niedawno opublikowane wyniki badań G. Jorgensena.
Pierwszy
wybuch, który w narracji zastąpiła brzoza, miał miejsca na lewym
skrzydle, powodując wielkie lokalne zniszczenie, w efekcie którego
najprawdopodobniej zostały naruszone więzy między przodem kadłuba i
resztą statku. O tym, jak duże to były zniszczenia można się przekonać
oglądając niedawno upublicznione zdjęcia, na których najbardziej
szokującym elementem nie jest samo miejsce oderwania końcówki skrzydła,
ale to, co z tym skrzydłem się stało na długości kilku metrów
poprzedzających to miejsce (patrz: zdjęcie na górze).
Kolejną przesłanką na wybuch w locie jest niewytłumaczalne zachowanie się samolotu i ostateczne położenie części maszyny już na ziemi,
po upadku. Otóż w żadnym z oficjalnych dokumentów nie podjęto się
wyjaśnienia, dlaczego przednia cześć samolotu, ta przed skrzydłami,
znalazła się na miejscu upadku w pozycji normalnej, zaś tylna w pozycji
obróconej, „na plecach”. Położenie obu tych elementów wskazuje z dużym
prawdopodobieństwem na rzeczywisty przebieg wypadku. Dr Szuladziński
podjął się wyjaśnienia tego zdarzenia:
„Wybuch
wewnętrzny działający na już uszkodzony kadłub, w obecności aktywnego
momentu obrotowego, powoduje rozdzielenie tych dwóch części. Przednia
część kadłuba nadal się obraca wokół osi podłużnej, ale już tylko z
powodu bezwładności. Tylna część jest wciąż „napędzana” przez nierówny
rozkład siły nośnej na skrzydłach. To powoduje wzajemny
obrót tych części składowych tak, że w końcu ich względne położenie,
pokazane na rysunku, przypomina to, co zostało znalezione na miejscu
upadku”.
Mamy
więc jeszcze jedną sprawę, którą ominęli szerokim łukiem państwowi
eksperci, a która sugeruje, że przebieg katastrofy był zupełnie inny od
oficjalnie głoszonego.
Mówiąc wprost - charakter zniszczenia kadłuba świadczy o efekcie fali uderzeniowej
i podmuchu, który po niej nastąpił. Mechanizm powstania specyficznych
odkształceń świadczy o tym, że tupolew był poddany zupełnie innym siłom,
niż te wynikające ze zderzenia z ziemią. Jak twierdzi ekspert ZP, ślady
znalezionych na wraku materiałów wybuchowych są jedynie rzeczą wtórną,
gdyż pierwotną stanowią ślady w postaci odkształceń kadłuba.
To
jest sprawa kluczowa i ciężko w tym przypadku mataczyć, kłamać i
wpierać, że elementy poddane rozciąganiu, czy rozrywaniu od wewnątrz,
były zgniatane i ściskane. Pozostaje też obecność dużej ilości odłamków,
które również wskazują na eksplozję. Każdy fachowiec od wybuchów, czy
nawet wytrzymałości materiałów, już na podstawie „rzucenia okiem” jest w
stanie stwierdzić nie tylko z jakim rodzajem zjawiska mieliśmy do
czynienia, ale nawet potrafi z dużym prawdopodobieństwem wskazać, czy
wybuchły opary paliwa, czy może materiał wysokoenergetyczny.
Wskazane przez doktora Szuladzińskiego elementy pozwalają na obalenie narracji Millera i Laska i postawienie tezy, że samolot został zniszczony nad ziemią, a to wyklucza w sposób oczywisty możliwość zniszczenia TU 154 M i śmierci pasażerów w wyniku uderzenia w ziemię.
Pierwsze
i podstawowe pytania, na które powinien odpowiedzieć pan Lasek, jeśli
już podjął się zadania tłumaczenia raportu, którego był współautorem, to
te, które nasuwają się po lekturze Raportu No. 456. Dopóki nie wyjaśni
zagadki zaniku zasilania na 15 m, serii awarii w TAWS#38 oraz
pochodzenia sił rozrywających, które działały na samolot, dopóty on i
jego koledzy nie mogą być traktowani poważnie, a jedynie, jako wsparcie
propagandowe dla rządu.
Na
koniec, w ramach podsumowania, proponuję zapoznanie się z króciutkim
filmikiem, gdzie pokazano „bombowe” testy, którym poddano samolot.
Sądzę, ze znalezienie podobieństw z tym, co widzieliśmy na zdjęciach ze
Smoleńska (kilka na górze notki) nie będzie trudne. Dla ułatwienia
dodam, że chodzi tutaj o wywinięte na zewnątrz burty, elementy kadłuba,
specyficzne rozdarcia i….tysiące odłamków.