PŁK KUKLIŃSKI – PRZECIEK OD LAMOSA Z WATYKANU – PROCES KURIOZUM
Wpisał: DO RZECZY
12.02.2014.
Płk. Kukliński – przeciek od „LAMOSA” z Watykanu – PROCES KURIOZUM
DO RZECZY, nr. 7, 10-17 lutego 2014 SEE
„Zarządzam poszukiwanie nadzwyczajne-ogólnokrajowe za zaginionym płk WP. Kukliński Ryszard – Jerzy syn Stanisława i Anny Kotaniec, ur. 13.06.1930 w Warszawie [...]. Cechy zewnętrzne: wzrost około 167 cm, twarz pociągła, włosy ciemnoblond, czesane lekko na bok, chód kołyszący, sylwetka lekko pochylona do przodu. [...] Wymieniony w dniu 7 XI 1981 około godziny 13.00 wyjechał z miejsca zamieszkania prywatnym samochodem marki »Opel Record« nr rej WAA-3804, koloru jasnoniebieskiego – w nieznanym kierunku i ślad po nim zaginął [pisownia oryginalna - przyp. red.]".
Telefonogram nr 1144/810 takiej treści z dopiskiem "bardzo pilne", opatrzony kryptonimami: Refren, Pismo, Centrala, Samowar, Starosta, Turkus-699, w dniu 10 listopada 1981 r. przygotowało Biuro Kryminalne Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie. Kilka godzin później podobne pismo trafiło do komend wojewódzkich MO i Zarządu II Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej (czyli kontrwywiadu wojskowego PRL).
Tak zaczynają się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania "Jacka Stronga" – szpiega, który ograł komunistyczny wywiad, przekazując CIA sowieckie dokumenty na temat planów wojennych ZSRS, struktury organizacyjnej Układu Warszawskiego, struktury sił zbrojnych i frontów na wypadek konfrontacji z Zachodem. Poszukiwania zakończyły się procesem i wyrokiem zaocznie skazującym płk. Kuklińskiego na śmierć.
Tygodnik "Do Rzeczy" dotarł do – w wielu przypadkach dotąd nieznanych – dokumentów WSW, MO, a także akt prokuratorskich i sądowych z lat 80., zgromadzonych przez IPN.
Ujawniamy rolę, jaką w całej sprawie najprawdopodobniej odegrał ulokowany w Watykanie PRL-owski agent posługujący się pseudonimami Lamos i Latynos, a także kulisy kuriozalnego procesu sądowego, w którym sędzia płk Władysław Monarcha wydał wyrok śmierci.
WATYKAŃSKI PRZECIEK
Do zdarzenia, które decydowało o losach Kuklińskiego, doszło 2 listopada 1981 r. To wtedy podczas narady ścisłego kierownictwa Sztabu Generalnego WP generał dywizji Jerzy Skalski, zastępca szefa sztabu, poinformował, że CIA zdobyła naj nowszą wersję planów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
A to oznaczało, że kontrwywiad wojskowy PRL już wie, iż jeden z członków sztabu współpracuje z amerykańskim wywiadem. To przyspieszyło decyzję płk Kuklińskiego o ucieczce. W nocy z 7 na 8 listopada 1981 r. szef rezydentury CIA w Warszawie Tom Ryan wywiózł go wraz z rodziną ze stolicy. Skąd służby PRL dowiedziały się o "krecie" w Sztabie Generalnym?
Jak ustalił tygodnik "Do Rzeczy” taka informacja do polskiej bezpieki dotarła z Rzymu. Potwierdzają to też inne źródła, m.in. gen. Franciszek Puchała. Dziennikarskie śledztwo wskazuje, że taki meldunek najprawdopodobniej przekazał kontrwywiadowi PRL agent posługujący się dwoma pseudonimami: Latynos i Lamos. Ustaliliśmy również prawdopodobną drogę przecieku z Watykanu.
W drugiej połowie października 1981 r. informację o planach wprowadzenia stanu wojennego przekazał Janowi Pawłowi II sam szef Centralnej Agencji Wywiadowczej William "Bill" Casey. Należał on do grupy najgorliwszych katolików w administracji Reagana i zdawał sobie sprawę z konsekwencji. jakie mógł przynieść w walce z komunizmem pontyfikat Polaka zza żelaznej kurtyny – Jana Pawła II. Był blisko zaprzyjaźniony z delegatem apostolskim papieża. a późniejszym pronuncjuszem apostolskim w USA biskupem (później kardynałem) Pio Laghim. Szef CIA od początku ściśle współpracował z placówką Watykanu w Waszyngtonie. Mimo przyjaźni z Laghim Casey nie zdecydował się na przekazanie informacji o planach wprowadzenia stanu wojennego drogą dyplomatyczną. Uznał, że sprawa ma tak doniosłe znaczenie i wymaga pełnej ochrony źródła, jakim był Kukliński, iż musi papieża poinformować o tym osobiście. Z tego powodu zdecydował się udać do Rzymu z tajną misją.
Jak wynika z ustaleń "Do Rzeczy” o podróży Caseya wywiad PRL był doskonale poinformowany. CIA nie miała bowiem pojęcia, że w otoczeniu Jana Pawła II mógł działać wpływowy agent polskiej bezpieki o pseudonimach Lamos i Latynos.
- O misji Caseya w Watykanie dowiedzieliśmy się niemal od razu, jeszcze w październiku 1981 r. – mówi "Do Rzeczy" funkcjonariusz wywiadu PRL Edward Kotowski ps. Pietro.
Z ramienia rzymskiej rezydentury Departamentu I o kryptonimie Baszta odpowiadał on za inwigilację Stolicy Apostolskiej. której SB nadała kryptonim Morbo (po włosku: zaraza, choroba). Oficjalnie był zatrudniony w ambasadzie PRL jako pracownik Samodzielnej Sekcji ds. Kontaktów ze Stolicą Apostolską. Kotowski nie był wtajemniczony w szczegóły wizyty Caseya. Dlaczego? Agent "Lamos" był tak cenny, że prowadzili go osobiście kolejni szefowie rezydentury.
W październiku 1981 r. na czele "Baszty" stał płk Jerzy Porowski posługujący się pseudonimem Bralski. Dzisiaj mieszka w wieżowcu na warszawskiej Ochocie. To prawdopodobnie właśnie on przekazał centrali wywiadu w Warszawie informacje na temat spotkania Caseya z Janem Pawłem II. Źródłem tej wiedzy był najpewniej "Lamos". Niestety, Porowski nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzem "Do Rzeczy".
- Nie mam ochoty na rozmowę oświadczył i odwiesił słuchawkę domofonu.
[sic!! Taką mamy „sprawiedliwość”, zagwarantowaną agentom i zdrajcom w Magdalence. MD]
KIM BYŁA WTYKA?
W jaki sposób "Lamos" mógł wejść w posiadanie wiedzy o informacjach, jakie przekazał Casey Janowi Pawłowi II?
- Jan Paweł II mówił dobrze kilkoma językami, najlepiej po włosku. Władał również angielskim. W spotkaniach oficjalnych, tak ze względów protokolarnych, a także i innych, korzystał z pomocy tłumacza. Nie wyobrażam sobie, aby podczas spotkania z szefem CIA, niezależnie od stopnia znajomości języka angielskiego, papież prowadził rozmowy bez zaufanego świadka, który pełnił też rolę tłumacza. Chodzi o to, aby szef służby specjalnej, w przyszłości, w swoich pamiętnikach, nie włożył w usta swojego rozmówcy czegoś, czego ten nie powiedział. Jak wiadomo, ta dbałość o prawdziwy wizerunek papieża wynika z wyjątkowej pozycji, jaką papiestwo zajmuje w historii ludzkości, a często szefowie służb specjalnych wspominają swoje spotkania po latach z nadinterpretacją. Dodam, że w tak delikatnej sprawie, jaką była rozmowa z szefem CIA, i to w sprawach polskich, takim zaufanym tłumaczem mógł być tylko polski duchowny zatrudniony w najbliższym otoczeniu papieża – mówi Edward Kotowski. Dodaje, że sam był świadkiem, jak "Lamos" tłumaczył papieżowi z angielskiego.
Niestety, teczka agenta została zniszczona. Zachował się protokół jej zniszczenia datowany na 4 stycznia 1990 r. Decyzję o zniszczeniu akt zatwierdził zastępca szefa wywiadu PRL płk Bronisław Zych. Zniszczyło ją trzech pracowników Wydziału III z tzw. sekcji watykańskiej. Z protokołu zniszczenia wynika, że "Lamos" w dzienniku rejestracyjnym miał numer 9186. Z zapisu tego dziennika wynika zaś, że "Lamos" (kryptonim Latynos został przekreślony) został zarejestrowany w kategorii RO, czyli rozpracowanie operacyjne, 23 września 1971 r. Może to sprawiać mylne wrażenie, że "Lamos" był rozpracowywany. Jednak to właśnie w tej kategorii rejestrowano najwyższy szczebel osobowych źródeł . I informacji w Departamencie l, jakim był agent Po pozyskaniu dla lepszej konspiracji nie zmieniano zapisów dziennika rejestracyjnego. Skąd zatem wiemy; że "Lamos" został pozyskany do współpracy? Wątpliwości nie pozostawiają inne dokumenty.
W ocalałych spisach agentury rezydentury rzymskiej "Lamos" występuje w kategorii agent. Chociaż jego teczka została zniszczona, część kopii donosów ocalała w tzw. materiałach informacyjnych Departamentu l, sporządzanych przez wydział analityczny; który przygotowywał informacje dla najważniejszych osób w PRL, tzw. KPR, czyli kierownictwa partyjno-rządowego. Udało się z tego wyodrębnić prawie 300 stron meldunków sygnowanych jako pochodzące od agenta "Lamosa". Nie pozostawiają one wątpliwości, że był on jednym z najcenniejszych agentów bezpieki.
W trakcie dziennikarskiego śledztwa odnaleźliśmy w IPN dokumenty wskazujące na tożsamość "Lamosa". Nie ujawniamy ich jednak, ponieważ na razie nie udało nam się z nim niestety skontaktować.
[Ujawnił to Cenckiewicz: LAMOS to (obecnie arcybiskup) BOLONEK. Por. Cenckiewicz o szpiclu w Watykanie A-bpie BOLONKU, płk. Kuklińskim... md]
O sprawę "Lamosa" pytaliśmy w ubiegłym roku najbliższego współpracownika Jana Pawła II – kard. Stanisława Dziwisza.
- Nie wierzę, żeby mógł zdradzić. To bardzo uczciwy człowiek – powiedział kard. Dziwisz.
Ostatnim prowadzącym "Lamosa" był płk Aleksander Makowski, szef "Baszty" do 1990 r. 17 stycznia 1990 r. dostał on polecenie z centrali rozwiązania sieci agenturalnej szpiegującej Watykan. Wśród osób, z którymi miano zerwać współpracę, wymieniono "Lamosa", Równocześnie w centrali wycofano jego dokumenty z ewidencji.
PROKURATURA BEZ DOWODÓW
Dopiero zaginięcie Kuklińskiego dało bezpiece asumpt do podejrzeń, że amerykańskim szpiegiem jest Kukliński. Jednak – jak wynika z materiałów, do których dotarliśmy – uprawdopodobniły się one dopiero w styczniu 1982 r., kiedy to dziennik "The Washington Post" opublikował krótką notkę "CIA Reported »Overhelmed« by Ranking Polish Defectors" o tym, że kilka tygodni przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego do CIA zgłosił się, prosząc o azyl, "polski generał wysokiej rangi" wraz z rodziną. Gazeta informowała, że w trakcie przesłuchań "generał przedstawił rzeczowo, co nowy polski reżim zamierza zrobić".
Nas zainteresowały działania Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która przygotowywała się do postawienia – zaocznie – zarzutów płk Ryszardowi Kuklińskiemu.
Jak wynika z materiałów, do których dotarliśmy, NPW długi czas nie była w stanie zebrać żadnych dowodów przeciw płk Kuklińskiemu. A konkretnie – nie była w stanie przekazać go śledczym wojskowa bezpieka. Sytuacja śledztwa była tak fatalna, że 6 grudnia 1982 r. NPW zawiesiła postępowanie karne. W uzasadnieniu decyzji śledczy napisali. że mimo "intensywnie prowadzonych poszukiwań i dodatkowych sprawdzeń nie zdołano ustalić losów podejrzanego i jego najbliższej rodziny".
17 października 1983 r. w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej zapadła jednak decyzja o podjęciu postępowania i skierowaniu sprawy do rozpoznania przez sąd.
Jednak – jak ustaliło "Do Rzeczy" pierwszy materiał dowodowy prokuratura zdobyła dopiero 23 lutego 1984 r., czyli ponad dwa lata po ucieczce Kuklińskiego.
Tego dnia płk Mieczysław Figura, szef Zarządu I WSW, przekazał Naczelnej Prokuraturze Wojskowej w piśmie (CA-0738j84) opatrzonym klauzulą "tajne" informacje o ustaleniach operacyjnych dotyczących ucieczki rodziny
płk Kuklińskiego i miejsca jej pobytu. Nie ma ich wiele, informacje Figury zmieściły się zaledwie na dwóch stronach A4.
,,Aktualnie przebywają w Ośrodku CIA Wirginia znajdującym się na przedmieściach Waszyngtonu" – informował płk Figura. Dodał też, że "pułkownik Kukliński w czasie przesłuchań przez funkcjonariuszy służb wywiadowczych USA ujawnił, znane mu, z tytułu pełnienia służby w Sztabie Generalnym WP, dane dotyczące obronności i bezpieczeństwa PRL.
9 kwietnia 1984 r. doszło do pierwszego posiedzenia Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Orzeczenie było miażdżące: "Uzasadnienie aktu oskarżenia opiera się przede wszystkim na treści pisma Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej z 23 lutego [...]. Dowodem takim nie może być tylko notatka lub ogólnikowe w treści pismo" – wytknął.
Co więcej, sąd nie ukrywał wątpliwości co do sprawy, stwierdzając, że akt oskarżenia "zresztą jest ogólnikowy i nie zawiera wskazań, na jakich dowodach akt oskarżenia został zbudowany".
Wydawać by się mogło, że przy takiej ocenie powinna zapaść decyzja o umorzeniu postępowania z braku dowodów. Przewodniczący składu sędziowskiego płk Władysław Monarcha zdecydował jednak o odesłaniu akt do prokuratury w celu ich uzupełnienia. Półtora miesiąca później, choć wciąż prokuratura nie była w stanie udowodnić winy płk Kuklińskiego, zapadł wyrok śmierci.
Co się stało w tym czasie? – Przesłuchano kilku świadków, którzy praktycznie nic nie wiedzieli. Mam wrażenie, że komunistyczne władze informacje o płk Kuklińskim czerpały głównie z zachodniej prasy – mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" Jacek Taylor, prawnik, który w 1995 r. wspólnie z adwokatami Piotrem Dewińskim i Krzysztofem Piesiewiczem doprowadzili do rewizji procesu oraz w konsekwencji do uchylenia wyroku skazującego Kuklińskiego.
PROCES KURIOZUM
W dniu 11 kwietnia 1984 r. ppłk Piotr Daniuk, wiceprokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej, przesłuchał ppłk Benedykta Jędrzejewskiego (w niektórych dokumentach występuje jako Jędrzejowski), wiceszefa Oddziału Zarządu I WSW w Warszawie. W 1980 r. został on wyznaczony do kontrwywiadowczej ochrony pionu operacyjnego i organizacyjno-mobilizacyjnego Sztabu Generalnego WP. To jego zeznania przede wszystkim pomogły w skazaniu Kuklińskiego.
Jak wynika z protokołu przesłuchania (PnŚl4/94), do którego dotarliśmy, Jędrzejewski zeznawał w prokuraturze 3,5 godziny. Opowiadał, że to on określił, jak Kukliński uciekł z Polski i dlaczego. Opisał, jak wyglądała operacja przerzutu Kuklińskiego i jego rodziny za granicę. "Powyższe ustaliłem, studiując dokumentację polskich sił specjalnych w USA Z meldunków tych wynika również, iż płk Kukliński po przewiezieniu do USA w czasie przesłuchań przez funkcjonariuszy wywiadu Stanów Zjednoczonych ujawnił znane mu z tytułu pełnienia stanowiska w Szt Gen. WP [nieczytelne - przyp. red.] informacje dotyczące obronności i bezpieczeństwa [...]" – mówił Jędrzejewski.
Stanowczo podkreślał, że WSW zdobyła szczegółowe informacje wskazujące, iż Kukliński zdradził. Jednak podania jakichkolwiek konkretów potwierdzających prawdziwość swoich słów odmówił. "Z uwagi na bezpieczeństwo osób wykonujących zadania wywiadowcze na rzecz PRL nie mogę podać bliższych szczegółów" – zeznał.
Prokuraturze jednak to wystarczyło. Oto fragment przygotowanego przez ppłk Daniuka aktu oskarżenia: "Informacje przekazywane przez polski wywiad są szczegółowe [...]. Z ich treści wynika jednoznacznie, iż pułkownik Kukliński dopuścił się zarówno dezercji za granicę, jak i zdrady Ojczyzny".
Do rozprawy doszło 4 maja 1984 r. Skład sędziowski wybrano szczególnie uważnie. Rozprawie przewodniczył sędzia płk Władysław Monarcha. Był człowiekiem zasłużonym we wspieraniu władzy ludowej, przewodniczył m.in. składowi sędziowskiemu, który w sierpniu 1982 r. skazał na karę sześciu lat więzienia ks. Sylwestra Zycha za "próbę obalenia siłą ustroju PRL i przynależność do organizacji zbrojnej”. Obok niego w charakterze ławników zasiedli: płk Henryk Urbanowicz, płk Jan Pałka, płk Jerzy Dzierżak, płk Bogdan Magiera. Oskarżycielem był prok. ppłk Piotr Daniuk, również mający na koncie wiele procesów z okresu stanu wojennego. Obrońcą sądzonego zaocznie płk. Kuklińskiego został z urzędu warszawski adwokat Wacław Szulc.
Na świadków oskarżenia prokuratura wezwała cztery osoby. Obok ppłk. Benedykta Jędrzejewskiego i gen. Wacława Szklarskiego, szefa Zarządu l Operacyjnego Sztabu Generalnego, znaleźli się Czesław Jakubowski i Kazimierz Gromek. Wiele wskazuje na to, że wezwano ich wyłącznie po to, by przekonać sąd, iż w sprawie przy braku materiałów dowodowych jest wielu świadków. Dlaczego? Ponieważ ani Jakubowski, ani Gromek nie mieli wiele do powiedzenia. Pierwszy to 62-letni wówczas emeryt, który poznał Kuklińskiego w czasie olimpiady w RFN. Brała w niej udział jego córka Barbara Jakubowska, żeglarka. Jednak zeznania, jakie Jakubowski złożył przed sądem, to w sporej części wywody na temat romansu Kuklińskiego z jego córką. Przydatna dla późniejszego uzasadnienia wyroku skazującego Kuklińskiego okazała się opowieść Jakubowskiego o ostatnim spotkaniu z nim 2 lub 3 listopada 1981 r. "Zostawił mi jedną kartkę na żywność i tego psa. Powiedział, że wyjeżdża na rok lub trzy lata. Rozpłakał się, czego nigdy przedtem nie widziałem u niego" – zeznawał świadek.
Równie nieistotne były zeznania Kazimierza Gromka, również emeryta, którego cały związek ze sprawą polegał na tym, że był z wizytą u Jakubowskiego w chwili, gdy Kukliński zostawiał tamtemu swojego psa (sic!). Z kolei gen. Wacław Szklarski dość szeroko zakreślił kompetencje Kuklińskiego i zakres informacji dotyczących obronności PRL, jakie posiadał. Jednak z protokołu rozprawy wynika dość jednoznacznie, że wciąż jedynym dowodem, jaki była w stanie przedstawić prokuratura przeciw Kuklińskiemu, były zeznania Jędrzejewskiego. Sam sąd też wciąż miał wątpliwości.
SĄD: WYROK BEZ DOWODÓW
"Do Rzeczy" dotarło do opatrzonego klauzulą "tajne" pisma, jakie sąd tuż po zakończeniu rozprawy skierował do Sekretariatu Komitetu Obrony Kraju. To powołany w 1959 r. organ Rady Ministrów PRL ds. obronności miał uprawnienia do bieżącej koordynacji i nadzorowania realizacji zadań obronnych przez inne organy państwowe.
"Istotnym dla rozpoznania sprawy jest m.in. Ustalenie, czy przed dniem 7 XI 1981 r. ( ostatni dzień, gdy był widziany na terenie Sztabu Generalnego) płk Ryszard Kukliński współpracował z CIA. W tym przedmiocie brak jest dowodów w sprawie" – alarmował w piśmie przewodniczący składu sędziowskiego.
Do kolejnej rozprawy doszło 23 maja 1984 r. Dysponujący już opinią KOK, która miała wskazywać na współpracę z CIA sąd wezwał na świadka płk Franciszka Puchałę, wówczas wiceszefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Ten przed sądem zaznaczał, że Kuklińskiego zna bardzo słabo.
"Komórka, w której pracował oskarżony, pracuje na kierunku Zjednoczonych Sił Zbrojnych i Kukliński z tytułu wykonywanych obowiązków mógł mieć dostęp do szerokiego zakresu informacji, ale też nie do wszystkich [...]. Miał niezbyt szeroki dostęp do informacji związanych z wprowadzeniem stanu wojennego, ale brał udział w zebraniach i odprawach, otrzymywał zadania, o których ja nie wiedziałem" – zeznawał Puchała. Jednak on też nie był w stanie potwierdzić, że informacje przekazywane przez zachodnie media, m.in. „Newsweek” mogły pochodzić od Kuklińskiego.
Dzisiaj Franciszek Puchała cieszy się stopniem generała dywizji. Ten planista stanu wojennego jest członkiem Klubu Generałów, który założyli byli wojskowi dygnitarze z czasów PRL. Dwa lata temu opublikował tekst, w którym sugerował, że Kukliński mógł być agentem GRU.
Jednak o procesie, w którym zeznawał, gen. Puchała nie chce mówić. Kiedy w krótkiej rozmowie telefonicznej pytamy go o to, bardzo się denerwuje.
- Nie mam nic do powiedzenia na ten temat Byłem jednym ze świadków. I co z tego? Proszę zobaczyć uzasadnienie wyroku. Ja nikogo nie skazywałem – mówi Puchała. I przerywa połączenie.
[sic!! Taką mamy „sprawiedliwość”, zagwarantowaną agentom i zdrajcom w Magdalence. MD]
23 maja 1984 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego uwzględnił wniosek prok. płk Piotra Daniuka i – mimo braku dowodów – skazał zaocznie płk Ryszarda Kuklińskiego na śmierć za "zdradę Ojczyzny". W uzasadnieniu wyroku sąd powołał się głównie na zeznania świadków: Jędrzejewskiego i Nowakowskiego. Kilkakrotnie jednak wskazał też, że za ważne uznał elementy zeznań Szklarskiego i Puchały.
Uderza, że podczas całej rozprawy – jak wynika z protokołu – mający reprezentować Kuklińskiego mec. Wacław Szulc nie zadawał świadkom żadnych pytań. Nie próbował kwestionować ich zeznań. Nie składał żadnych wniosków dowodowych. Dopiero w mowach końcowych poprosił sąd, by skazując Kuklińskiego, nie wymierzał kary śmierci. Za jego pomoc prawną sąd przyznał mu kwotę w wysokości 1,2 tys. ówczesnych złotych polskich. Mecenas Szulc popełnił też karygodny błąd. Nie zaskarżył wyroku skazującego Kuklińskiego, choć zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami w sprawach, w których zapadał najwyższy wyrok, adwokat miał obowiązek to zrobić. Niezłożenie apelacji zaowocowało uprawomocnieniem wyroku skazującego. Wacław Szulc dziś już nie żyje. Zmarł najprawdopodobniej pod koniec lat 80.
Żyje natomiast sędzia Władysław Monarcha, przewodniczący składu sędziowskiego, który skazał Kuklińskiego na śmierć. Mieszka w Szczecinie. Jednak o sprawie nie chce rozmawiać. Kiedy zadzwoniliśmy do niego we wtorek wieczorem, odłożył słuchawkę. Dzień później telefon odebrała kobieta. Na prośbę o kontakt zareagowała histerycznie.
- Proszę dać nam spokój, zostawcie nas! – wykrzyknęła i przerwała połączenie. Potem nikt już nie odbierał telefonu.
[sic!! Taką mamy „sprawiedliwość”, zagwarantowaną w Magdalence agentom i zdrajcom. MD]
Prokurator Piotr Daniuk jeszcze w 1997 r. w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przekonywał, że miał powody, by żądać kary śmierci dla Kuklińskiego. Mówił, że zrobiłby to jeszcze raz. Daniuk odszedł do rezerwy w 2001 r. Nie udało nam się ustalić jego adresu.
Mecenas Piotr Dewiński, który w latach 90. wspólnie z Taylorem i Piesiewiczem reprezentował Kuklińskiego przy rewizji jego procesu, nie ma wątpliwości.
- Okoliczności procesu, sam fakt, że odbył się on w 1984 r., a więc tak naprawdę dopiero trzy lata po ucieczce płk Kuklińskiego, wskazują, że była to bardziej decyzja polityczna niż prawna mówi Dewiński.
Jak bardzo władzom PRL zależało na skazaniu Kuklińskiego, może wskazywać to, że 23 sierpnia 1984 r. prokurator generalny PRL wystosował pismo do Rady Państwa z wnioskiem o "nieskorzystanie z prawa łaski w stosunku do wymienionego". Tak też się stało.
Dlaczego kierownictwo Zarządu I WSW nie przekazało Naczelnej Prokuraturze Wojskowej bezpośrednich dowodów, jakimi ponoć kontrwywiad dysponował. a które wskazywałyby na skalę "zdrady" płk Kuklińskiego? Dlaczego opierało się na enigmatycznych sugestiach co do "szczegółowych meldunków"? Dlaczego ppłk Piotr Daniuk zadowolił się podczas przesłuchania Jędrzejewskiego jego wyjaśnieniem, że ze względu na bezpieczeństwo osób prowadzących operacje wywiadowcze nie może podać żadnych szczegółów? Z pewnością z jednej strony obawiano się, że z sądu niezależnie od utajnienia rozprawy mogą wyciec informacje na temat agentury, które mogłyby wskazywać na "Lamosa".
Z drugiej strony niewątpliwie władze PRL obawiały się skali kompromitacji, gdyby na jaw wyszedł pełen zakres informacji, które Amerykanom przekazał Kukliński. Oficerowie WSW zeznający przed sądem umniejszali wiedzę i obowiązki pułkownika. Tymczasem już 28 grudnia 1981 r. gen. Wacław Szklarski na żądanie zastępcy Szefa Zarządu II WSW przesłał mu odpis zakresu obowiązków płk Kuklińskiego oraz wykonywanych przezeń zadań związanych z sytuacją polityczną Polski. W dokumencie wskazano między innymi, że Kukliński miał dostęp do: planów osiągania wyższych stanów gotowości bojowej, przedsięwzięć dokonywanych w siłach zbrojnych na wypadek wzrostu zagrożenia państwa, węzłowych założeń obronnych PRL, perspektywicznego planu rozwoju sił zbrojnych PRL czy pięcioletniego planu operacyjnego przygotowania terytorium kraju. Wreszcie – co najważniejsze – miał pełen dostęp do projektów planów działania MON i MSW oraz resortów gospodarczych na wypadek wprowadzenia stanu wojennego.
GDULA PISZE EPILOG
Początek czerwca 1986 r. Zapowiada się kolejne gorące lato. Dla komunistycznych władz PRL również politycznie. Przecieki do zachodnich mediów o Ryszardzie Kuklińskim sprawiają, że wstydliwie skrywana przez PRL-owskie władze sprawa człowieka, który – by ratować własny kraj – zdradził komunistycznego okupanta, staje się niemal publiczna.
W takich okolicznościach 13 czerwca 1986 r. Andrzej Gdula, wówczas podsekretarz stanu w MSW, później w wolnej [sic !! tak widzą to w redakcji] już Polsce szef zespołu doradców prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, wysyła do dyrektorów departamentów i biur MSW materiał zatytułowany „Instrukcja do propagandowego wykorzystania".
Streszcza w nim, jak to 9 listopada 1981 r. Ryszard Kukliński nie zgłosił się do pracy i jakie czynności poszukiwawcze w Warszawie oraz Wałbrzychu, gdzie mieszkali krewni jego żony, podjęły służby specjalne, A kilka zdań później daje czytelny sygnał: "Jednocześnie ustalono, że Kukliński wszedł we współpracę z CIA przede wszystkim z pobudek materialnych. Był zachłanny na pieniądze",
Komunistyczna, propagandowa agitka sprowadzająca płk Kuklińskiego do roli pazernego sprzedawczyka funkcjonuje do dziś, najczęściej powielana przez takich funkcjonariuszy służb jak gen. Gromosław Czempiński, którzy do końca wiernie służyli komunistycznemu systemowi.
- Takie tezy, chwytliwe opowieści się pojawiały, ale nigdy nie przedstawiono żadnych dowodów. Rozmawiałem na ten temat ze Zbigniewem Brzezińskim, powiedział mi, że Kukliński nigdy nie brał od CIA żadnych pieniędzy – komentuje mec. Jacek Taylor.
/ Nadesłał – „Niepoprawny” – 12.02.2014./
12.02.2014.
Płk. Kukliński – przeciek od „LAMOSA” z Watykanu – PROCES KURIOZUM
DO RZECZY, nr. 7, 10-17 lutego 2014 SEE
„Zarządzam poszukiwanie nadzwyczajne-ogólnokrajowe za zaginionym płk WP. Kukliński Ryszard – Jerzy syn Stanisława i Anny Kotaniec, ur. 13.06.1930 w Warszawie [...]. Cechy zewnętrzne: wzrost około 167 cm, twarz pociągła, włosy ciemnoblond, czesane lekko na bok, chód kołyszący, sylwetka lekko pochylona do przodu. [...] Wymieniony w dniu 7 XI 1981 około godziny 13.00 wyjechał z miejsca zamieszkania prywatnym samochodem marki »Opel Record« nr rej WAA-3804, koloru jasnoniebieskiego – w nieznanym kierunku i ślad po nim zaginął [pisownia oryginalna - przyp. red.]".
Telefonogram nr 1144/810 takiej treści z dopiskiem "bardzo pilne", opatrzony kryptonimami: Refren, Pismo, Centrala, Samowar, Starosta, Turkus-699, w dniu 10 listopada 1981 r. przygotowało Biuro Kryminalne Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie. Kilka godzin później podobne pismo trafiło do komend wojewódzkich MO i Zarządu II Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej (czyli kontrwywiadu wojskowego PRL).
Tak zaczynają się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania "Jacka Stronga" – szpiega, który ograł komunistyczny wywiad, przekazując CIA sowieckie dokumenty na temat planów wojennych ZSRS, struktury organizacyjnej Układu Warszawskiego, struktury sił zbrojnych i frontów na wypadek konfrontacji z Zachodem. Poszukiwania zakończyły się procesem i wyrokiem zaocznie skazującym płk. Kuklińskiego na śmierć.
Tygodnik "Do Rzeczy" dotarł do – w wielu przypadkach dotąd nieznanych – dokumentów WSW, MO, a także akt prokuratorskich i sądowych z lat 80., zgromadzonych przez IPN.
Ujawniamy rolę, jaką w całej sprawie najprawdopodobniej odegrał ulokowany w Watykanie PRL-owski agent posługujący się pseudonimami Lamos i Latynos, a także kulisy kuriozalnego procesu sądowego, w którym sędzia płk Władysław Monarcha wydał wyrok śmierci.
WATYKAŃSKI PRZECIEK
Do zdarzenia, które decydowało o losach Kuklińskiego, doszło 2 listopada 1981 r. To wtedy podczas narady ścisłego kierownictwa Sztabu Generalnego WP generał dywizji Jerzy Skalski, zastępca szefa sztabu, poinformował, że CIA zdobyła naj nowszą wersję planów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
A to oznaczało, że kontrwywiad wojskowy PRL już wie, iż jeden z członków sztabu współpracuje z amerykańskim wywiadem. To przyspieszyło decyzję płk Kuklińskiego o ucieczce. W nocy z 7 na 8 listopada 1981 r. szef rezydentury CIA w Warszawie Tom Ryan wywiózł go wraz z rodziną ze stolicy. Skąd służby PRL dowiedziały się o "krecie" w Sztabie Generalnym?
Jak ustalił tygodnik "Do Rzeczy” taka informacja do polskiej bezpieki dotarła z Rzymu. Potwierdzają to też inne źródła, m.in. gen. Franciszek Puchała. Dziennikarskie śledztwo wskazuje, że taki meldunek najprawdopodobniej przekazał kontrwywiadowi PRL agent posługujący się dwoma pseudonimami: Latynos i Lamos. Ustaliliśmy również prawdopodobną drogę przecieku z Watykanu.
W drugiej połowie października 1981 r. informację o planach wprowadzenia stanu wojennego przekazał Janowi Pawłowi II sam szef Centralnej Agencji Wywiadowczej William "Bill" Casey. Należał on do grupy najgorliwszych katolików w administracji Reagana i zdawał sobie sprawę z konsekwencji. jakie mógł przynieść w walce z komunizmem pontyfikat Polaka zza żelaznej kurtyny – Jana Pawła II. Był blisko zaprzyjaźniony z delegatem apostolskim papieża. a późniejszym pronuncjuszem apostolskim w USA biskupem (później kardynałem) Pio Laghim. Szef CIA od początku ściśle współpracował z placówką Watykanu w Waszyngtonie. Mimo przyjaźni z Laghim Casey nie zdecydował się na przekazanie informacji o planach wprowadzenia stanu wojennego drogą dyplomatyczną. Uznał, że sprawa ma tak doniosłe znaczenie i wymaga pełnej ochrony źródła, jakim był Kukliński, iż musi papieża poinformować o tym osobiście. Z tego powodu zdecydował się udać do Rzymu z tajną misją.
Jak wynika z ustaleń "Do Rzeczy” o podróży Caseya wywiad PRL był doskonale poinformowany. CIA nie miała bowiem pojęcia, że w otoczeniu Jana Pawła II mógł działać wpływowy agent polskiej bezpieki o pseudonimach Lamos i Latynos.
- O misji Caseya w Watykanie dowiedzieliśmy się niemal od razu, jeszcze w październiku 1981 r. – mówi "Do Rzeczy" funkcjonariusz wywiadu PRL Edward Kotowski ps. Pietro.
Z ramienia rzymskiej rezydentury Departamentu I o kryptonimie Baszta odpowiadał on za inwigilację Stolicy Apostolskiej. której SB nadała kryptonim Morbo (po włosku: zaraza, choroba). Oficjalnie był zatrudniony w ambasadzie PRL jako pracownik Samodzielnej Sekcji ds. Kontaktów ze Stolicą Apostolską. Kotowski nie był wtajemniczony w szczegóły wizyty Caseya. Dlaczego? Agent "Lamos" był tak cenny, że prowadzili go osobiście kolejni szefowie rezydentury.
W październiku 1981 r. na czele "Baszty" stał płk Jerzy Porowski posługujący się pseudonimem Bralski. Dzisiaj mieszka w wieżowcu na warszawskiej Ochocie. To prawdopodobnie właśnie on przekazał centrali wywiadu w Warszawie informacje na temat spotkania Caseya z Janem Pawłem II. Źródłem tej wiedzy był najpewniej "Lamos". Niestety, Porowski nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzem "Do Rzeczy".
- Nie mam ochoty na rozmowę oświadczył i odwiesił słuchawkę domofonu.
[sic!! Taką mamy „sprawiedliwość”, zagwarantowaną agentom i zdrajcom w Magdalence. MD]
KIM BYŁA WTYKA?
W jaki sposób "Lamos" mógł wejść w posiadanie wiedzy o informacjach, jakie przekazał Casey Janowi Pawłowi II?
- Jan Paweł II mówił dobrze kilkoma językami, najlepiej po włosku. Władał również angielskim. W spotkaniach oficjalnych, tak ze względów protokolarnych, a także i innych, korzystał z pomocy tłumacza. Nie wyobrażam sobie, aby podczas spotkania z szefem CIA, niezależnie od stopnia znajomości języka angielskiego, papież prowadził rozmowy bez zaufanego świadka, który pełnił też rolę tłumacza. Chodzi o to, aby szef służby specjalnej, w przyszłości, w swoich pamiętnikach, nie włożył w usta swojego rozmówcy czegoś, czego ten nie powiedział. Jak wiadomo, ta dbałość o prawdziwy wizerunek papieża wynika z wyjątkowej pozycji, jaką papiestwo zajmuje w historii ludzkości, a często szefowie służb specjalnych wspominają swoje spotkania po latach z nadinterpretacją. Dodam, że w tak delikatnej sprawie, jaką była rozmowa z szefem CIA, i to w sprawach polskich, takim zaufanym tłumaczem mógł być tylko polski duchowny zatrudniony w najbliższym otoczeniu papieża – mówi Edward Kotowski. Dodaje, że sam był świadkiem, jak "Lamos" tłumaczył papieżowi z angielskiego.
Niestety, teczka agenta została zniszczona. Zachował się protokół jej zniszczenia datowany na 4 stycznia 1990 r. Decyzję o zniszczeniu akt zatwierdził zastępca szefa wywiadu PRL płk Bronisław Zych. Zniszczyło ją trzech pracowników Wydziału III z tzw. sekcji watykańskiej. Z protokołu zniszczenia wynika, że "Lamos" w dzienniku rejestracyjnym miał numer 9186. Z zapisu tego dziennika wynika zaś, że "Lamos" (kryptonim Latynos został przekreślony) został zarejestrowany w kategorii RO, czyli rozpracowanie operacyjne, 23 września 1971 r. Może to sprawiać mylne wrażenie, że "Lamos" był rozpracowywany. Jednak to właśnie w tej kategorii rejestrowano najwyższy szczebel osobowych źródeł . I informacji w Departamencie l, jakim był agent Po pozyskaniu dla lepszej konspiracji nie zmieniano zapisów dziennika rejestracyjnego. Skąd zatem wiemy; że "Lamos" został pozyskany do współpracy? Wątpliwości nie pozostawiają inne dokumenty.
W ocalałych spisach agentury rezydentury rzymskiej "Lamos" występuje w kategorii agent. Chociaż jego teczka została zniszczona, część kopii donosów ocalała w tzw. materiałach informacyjnych Departamentu l, sporządzanych przez wydział analityczny; który przygotowywał informacje dla najważniejszych osób w PRL, tzw. KPR, czyli kierownictwa partyjno-rządowego. Udało się z tego wyodrębnić prawie 300 stron meldunków sygnowanych jako pochodzące od agenta "Lamosa". Nie pozostawiają one wątpliwości, że był on jednym z najcenniejszych agentów bezpieki.
W trakcie dziennikarskiego śledztwa odnaleźliśmy w IPN dokumenty wskazujące na tożsamość "Lamosa". Nie ujawniamy ich jednak, ponieważ na razie nie udało nam się z nim niestety skontaktować.
[Ujawnił to Cenckiewicz: LAMOS to (obecnie arcybiskup) BOLONEK. Por. Cenckiewicz o szpiclu w Watykanie A-bpie BOLONKU, płk. Kuklińskim... md]
O sprawę "Lamosa" pytaliśmy w ubiegłym roku najbliższego współpracownika Jana Pawła II – kard. Stanisława Dziwisza.
- Nie wierzę, żeby mógł zdradzić. To bardzo uczciwy człowiek – powiedział kard. Dziwisz.
Ostatnim prowadzącym "Lamosa" był płk Aleksander Makowski, szef "Baszty" do 1990 r. 17 stycznia 1990 r. dostał on polecenie z centrali rozwiązania sieci agenturalnej szpiegującej Watykan. Wśród osób, z którymi miano zerwać współpracę, wymieniono "Lamosa", Równocześnie w centrali wycofano jego dokumenty z ewidencji.
PROKURATURA BEZ DOWODÓW
Dopiero zaginięcie Kuklińskiego dało bezpiece asumpt do podejrzeń, że amerykańskim szpiegiem jest Kukliński. Jednak – jak wynika z materiałów, do których dotarliśmy – uprawdopodobniły się one dopiero w styczniu 1982 r., kiedy to dziennik "The Washington Post" opublikował krótką notkę "CIA Reported »Overhelmed« by Ranking Polish Defectors" o tym, że kilka tygodni przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego do CIA zgłosił się, prosząc o azyl, "polski generał wysokiej rangi" wraz z rodziną. Gazeta informowała, że w trakcie przesłuchań "generał przedstawił rzeczowo, co nowy polski reżim zamierza zrobić".
Nas zainteresowały działania Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która przygotowywała się do postawienia – zaocznie – zarzutów płk Ryszardowi Kuklińskiemu.
Jak wynika z materiałów, do których dotarliśmy, NPW długi czas nie była w stanie zebrać żadnych dowodów przeciw płk Kuklińskiemu. A konkretnie – nie była w stanie przekazać go śledczym wojskowa bezpieka. Sytuacja śledztwa była tak fatalna, że 6 grudnia 1982 r. NPW zawiesiła postępowanie karne. W uzasadnieniu decyzji śledczy napisali. że mimo "intensywnie prowadzonych poszukiwań i dodatkowych sprawdzeń nie zdołano ustalić losów podejrzanego i jego najbliższej rodziny".
17 października 1983 r. w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej zapadła jednak decyzja o podjęciu postępowania i skierowaniu sprawy do rozpoznania przez sąd.
Jednak – jak ustaliło "Do Rzeczy" pierwszy materiał dowodowy prokuratura zdobyła dopiero 23 lutego 1984 r., czyli ponad dwa lata po ucieczce Kuklińskiego.
Tego dnia płk Mieczysław Figura, szef Zarządu I WSW, przekazał Naczelnej Prokuraturze Wojskowej w piśmie (CA-0738j84) opatrzonym klauzulą "tajne" informacje o ustaleniach operacyjnych dotyczących ucieczki rodziny
płk Kuklińskiego i miejsca jej pobytu. Nie ma ich wiele, informacje Figury zmieściły się zaledwie na dwóch stronach A4.
,,Aktualnie przebywają w Ośrodku CIA Wirginia znajdującym się na przedmieściach Waszyngtonu" – informował płk Figura. Dodał też, że "pułkownik Kukliński w czasie przesłuchań przez funkcjonariuszy służb wywiadowczych USA ujawnił, znane mu, z tytułu pełnienia służby w Sztabie Generalnym WP, dane dotyczące obronności i bezpieczeństwa PRL.
9 kwietnia 1984 r. doszło do pierwszego posiedzenia Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Orzeczenie było miażdżące: "Uzasadnienie aktu oskarżenia opiera się przede wszystkim na treści pisma Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej z 23 lutego [...]. Dowodem takim nie może być tylko notatka lub ogólnikowe w treści pismo" – wytknął.
Co więcej, sąd nie ukrywał wątpliwości co do sprawy, stwierdzając, że akt oskarżenia "zresztą jest ogólnikowy i nie zawiera wskazań, na jakich dowodach akt oskarżenia został zbudowany".
Wydawać by się mogło, że przy takiej ocenie powinna zapaść decyzja o umorzeniu postępowania z braku dowodów. Przewodniczący składu sędziowskiego płk Władysław Monarcha zdecydował jednak o odesłaniu akt do prokuratury w celu ich uzupełnienia. Półtora miesiąca później, choć wciąż prokuratura nie była w stanie udowodnić winy płk Kuklińskiego, zapadł wyrok śmierci.
Co się stało w tym czasie? – Przesłuchano kilku świadków, którzy praktycznie nic nie wiedzieli. Mam wrażenie, że komunistyczne władze informacje o płk Kuklińskim czerpały głównie z zachodniej prasy – mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" Jacek Taylor, prawnik, który w 1995 r. wspólnie z adwokatami Piotrem Dewińskim i Krzysztofem Piesiewiczem doprowadzili do rewizji procesu oraz w konsekwencji do uchylenia wyroku skazującego Kuklińskiego.
PROCES KURIOZUM
W dniu 11 kwietnia 1984 r. ppłk Piotr Daniuk, wiceprokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej, przesłuchał ppłk Benedykta Jędrzejewskiego (w niektórych dokumentach występuje jako Jędrzejowski), wiceszefa Oddziału Zarządu I WSW w Warszawie. W 1980 r. został on wyznaczony do kontrwywiadowczej ochrony pionu operacyjnego i organizacyjno-mobilizacyjnego Sztabu Generalnego WP. To jego zeznania przede wszystkim pomogły w skazaniu Kuklińskiego.
Jak wynika z protokołu przesłuchania (PnŚl4/94), do którego dotarliśmy, Jędrzejewski zeznawał w prokuraturze 3,5 godziny. Opowiadał, że to on określił, jak Kukliński uciekł z Polski i dlaczego. Opisał, jak wyglądała operacja przerzutu Kuklińskiego i jego rodziny za granicę. "Powyższe ustaliłem, studiując dokumentację polskich sił specjalnych w USA Z meldunków tych wynika również, iż płk Kukliński po przewiezieniu do USA w czasie przesłuchań przez funkcjonariuszy wywiadu Stanów Zjednoczonych ujawnił znane mu z tytułu pełnienia stanowiska w Szt Gen. WP [nieczytelne - przyp. red.] informacje dotyczące obronności i bezpieczeństwa [...]" – mówił Jędrzejewski.
Stanowczo podkreślał, że WSW zdobyła szczegółowe informacje wskazujące, iż Kukliński zdradził. Jednak podania jakichkolwiek konkretów potwierdzających prawdziwość swoich słów odmówił. "Z uwagi na bezpieczeństwo osób wykonujących zadania wywiadowcze na rzecz PRL nie mogę podać bliższych szczegółów" – zeznał.
Prokuraturze jednak to wystarczyło. Oto fragment przygotowanego przez ppłk Daniuka aktu oskarżenia: "Informacje przekazywane przez polski wywiad są szczegółowe [...]. Z ich treści wynika jednoznacznie, iż pułkownik Kukliński dopuścił się zarówno dezercji za granicę, jak i zdrady Ojczyzny".
Do rozprawy doszło 4 maja 1984 r. Skład sędziowski wybrano szczególnie uważnie. Rozprawie przewodniczył sędzia płk Władysław Monarcha. Był człowiekiem zasłużonym we wspieraniu władzy ludowej, przewodniczył m.in. składowi sędziowskiemu, który w sierpniu 1982 r. skazał na karę sześciu lat więzienia ks. Sylwestra Zycha za "próbę obalenia siłą ustroju PRL i przynależność do organizacji zbrojnej”. Obok niego w charakterze ławników zasiedli: płk Henryk Urbanowicz, płk Jan Pałka, płk Jerzy Dzierżak, płk Bogdan Magiera. Oskarżycielem był prok. ppłk Piotr Daniuk, również mający na koncie wiele procesów z okresu stanu wojennego. Obrońcą sądzonego zaocznie płk. Kuklińskiego został z urzędu warszawski adwokat Wacław Szulc.
Na świadków oskarżenia prokuratura wezwała cztery osoby. Obok ppłk. Benedykta Jędrzejewskiego i gen. Wacława Szklarskiego, szefa Zarządu l Operacyjnego Sztabu Generalnego, znaleźli się Czesław Jakubowski i Kazimierz Gromek. Wiele wskazuje na to, że wezwano ich wyłącznie po to, by przekonać sąd, iż w sprawie przy braku materiałów dowodowych jest wielu świadków. Dlaczego? Ponieważ ani Jakubowski, ani Gromek nie mieli wiele do powiedzenia. Pierwszy to 62-letni wówczas emeryt, który poznał Kuklińskiego w czasie olimpiady w RFN. Brała w niej udział jego córka Barbara Jakubowska, żeglarka. Jednak zeznania, jakie Jakubowski złożył przed sądem, to w sporej części wywody na temat romansu Kuklińskiego z jego córką. Przydatna dla późniejszego uzasadnienia wyroku skazującego Kuklińskiego okazała się opowieść Jakubowskiego o ostatnim spotkaniu z nim 2 lub 3 listopada 1981 r. "Zostawił mi jedną kartkę na żywność i tego psa. Powiedział, że wyjeżdża na rok lub trzy lata. Rozpłakał się, czego nigdy przedtem nie widziałem u niego" – zeznawał świadek.
Równie nieistotne były zeznania Kazimierza Gromka, również emeryta, którego cały związek ze sprawą polegał na tym, że był z wizytą u Jakubowskiego w chwili, gdy Kukliński zostawiał tamtemu swojego psa (sic!). Z kolei gen. Wacław Szklarski dość szeroko zakreślił kompetencje Kuklińskiego i zakres informacji dotyczących obronności PRL, jakie posiadał. Jednak z protokołu rozprawy wynika dość jednoznacznie, że wciąż jedynym dowodem, jaki była w stanie przedstawić prokuratura przeciw Kuklińskiemu, były zeznania Jędrzejewskiego. Sam sąd też wciąż miał wątpliwości.
SĄD: WYROK BEZ DOWODÓW
"Do Rzeczy" dotarło do opatrzonego klauzulą "tajne" pisma, jakie sąd tuż po zakończeniu rozprawy skierował do Sekretariatu Komitetu Obrony Kraju. To powołany w 1959 r. organ Rady Ministrów PRL ds. obronności miał uprawnienia do bieżącej koordynacji i nadzorowania realizacji zadań obronnych przez inne organy państwowe.
"Istotnym dla rozpoznania sprawy jest m.in. Ustalenie, czy przed dniem 7 XI 1981 r. ( ostatni dzień, gdy był widziany na terenie Sztabu Generalnego) płk Ryszard Kukliński współpracował z CIA. W tym przedmiocie brak jest dowodów w sprawie" – alarmował w piśmie przewodniczący składu sędziowskiego.
Do kolejnej rozprawy doszło 23 maja 1984 r. Dysponujący już opinią KOK, która miała wskazywać na współpracę z CIA sąd wezwał na świadka płk Franciszka Puchałę, wówczas wiceszefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Ten przed sądem zaznaczał, że Kuklińskiego zna bardzo słabo.
"Komórka, w której pracował oskarżony, pracuje na kierunku Zjednoczonych Sił Zbrojnych i Kukliński z tytułu wykonywanych obowiązków mógł mieć dostęp do szerokiego zakresu informacji, ale też nie do wszystkich [...]. Miał niezbyt szeroki dostęp do informacji związanych z wprowadzeniem stanu wojennego, ale brał udział w zebraniach i odprawach, otrzymywał zadania, o których ja nie wiedziałem" – zeznawał Puchała. Jednak on też nie był w stanie potwierdzić, że informacje przekazywane przez zachodnie media, m.in. „Newsweek” mogły pochodzić od Kuklińskiego.
Dzisiaj Franciszek Puchała cieszy się stopniem generała dywizji. Ten planista stanu wojennego jest członkiem Klubu Generałów, który założyli byli wojskowi dygnitarze z czasów PRL. Dwa lata temu opublikował tekst, w którym sugerował, że Kukliński mógł być agentem GRU.
Jednak o procesie, w którym zeznawał, gen. Puchała nie chce mówić. Kiedy w krótkiej rozmowie telefonicznej pytamy go o to, bardzo się denerwuje.
- Nie mam nic do powiedzenia na ten temat Byłem jednym ze świadków. I co z tego? Proszę zobaczyć uzasadnienie wyroku. Ja nikogo nie skazywałem – mówi Puchała. I przerywa połączenie.
[sic!! Taką mamy „sprawiedliwość”, zagwarantowaną agentom i zdrajcom w Magdalence. MD]
23 maja 1984 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego uwzględnił wniosek prok. płk Piotra Daniuka i – mimo braku dowodów – skazał zaocznie płk Ryszarda Kuklińskiego na śmierć za "zdradę Ojczyzny". W uzasadnieniu wyroku sąd powołał się głównie na zeznania świadków: Jędrzejewskiego i Nowakowskiego. Kilkakrotnie jednak wskazał też, że za ważne uznał elementy zeznań Szklarskiego i Puchały.
Uderza, że podczas całej rozprawy – jak wynika z protokołu – mający reprezentować Kuklińskiego mec. Wacław Szulc nie zadawał świadkom żadnych pytań. Nie próbował kwestionować ich zeznań. Nie składał żadnych wniosków dowodowych. Dopiero w mowach końcowych poprosił sąd, by skazując Kuklińskiego, nie wymierzał kary śmierci. Za jego pomoc prawną sąd przyznał mu kwotę w wysokości 1,2 tys. ówczesnych złotych polskich. Mecenas Szulc popełnił też karygodny błąd. Nie zaskarżył wyroku skazującego Kuklińskiego, choć zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami w sprawach, w których zapadał najwyższy wyrok, adwokat miał obowiązek to zrobić. Niezłożenie apelacji zaowocowało uprawomocnieniem wyroku skazującego. Wacław Szulc dziś już nie żyje. Zmarł najprawdopodobniej pod koniec lat 80.
Żyje natomiast sędzia Władysław Monarcha, przewodniczący składu sędziowskiego, który skazał Kuklińskiego na śmierć. Mieszka w Szczecinie. Jednak o sprawie nie chce rozmawiać. Kiedy zadzwoniliśmy do niego we wtorek wieczorem, odłożył słuchawkę. Dzień później telefon odebrała kobieta. Na prośbę o kontakt zareagowała histerycznie.
- Proszę dać nam spokój, zostawcie nas! – wykrzyknęła i przerwała połączenie. Potem nikt już nie odbierał telefonu.
[sic!! Taką mamy „sprawiedliwość”, zagwarantowaną w Magdalence agentom i zdrajcom. MD]
Prokurator Piotr Daniuk jeszcze w 1997 r. w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przekonywał, że miał powody, by żądać kary śmierci dla Kuklińskiego. Mówił, że zrobiłby to jeszcze raz. Daniuk odszedł do rezerwy w 2001 r. Nie udało nam się ustalić jego adresu.
Mecenas Piotr Dewiński, który w latach 90. wspólnie z Taylorem i Piesiewiczem reprezentował Kuklińskiego przy rewizji jego procesu, nie ma wątpliwości.
- Okoliczności procesu, sam fakt, że odbył się on w 1984 r., a więc tak naprawdę dopiero trzy lata po ucieczce płk Kuklińskiego, wskazują, że była to bardziej decyzja polityczna niż prawna mówi Dewiński.
Jak bardzo władzom PRL zależało na skazaniu Kuklińskiego, może wskazywać to, że 23 sierpnia 1984 r. prokurator generalny PRL wystosował pismo do Rady Państwa z wnioskiem o "nieskorzystanie z prawa łaski w stosunku do wymienionego". Tak też się stało.
Dlaczego kierownictwo Zarządu I WSW nie przekazało Naczelnej Prokuraturze Wojskowej bezpośrednich dowodów, jakimi ponoć kontrwywiad dysponował. a które wskazywałyby na skalę "zdrady" płk Kuklińskiego? Dlaczego opierało się na enigmatycznych sugestiach co do "szczegółowych meldunków"? Dlaczego ppłk Piotr Daniuk zadowolił się podczas przesłuchania Jędrzejewskiego jego wyjaśnieniem, że ze względu na bezpieczeństwo osób prowadzących operacje wywiadowcze nie może podać żadnych szczegółów? Z pewnością z jednej strony obawiano się, że z sądu niezależnie od utajnienia rozprawy mogą wyciec informacje na temat agentury, które mogłyby wskazywać na "Lamosa".
Z drugiej strony niewątpliwie władze PRL obawiały się skali kompromitacji, gdyby na jaw wyszedł pełen zakres informacji, które Amerykanom przekazał Kukliński. Oficerowie WSW zeznający przed sądem umniejszali wiedzę i obowiązki pułkownika. Tymczasem już 28 grudnia 1981 r. gen. Wacław Szklarski na żądanie zastępcy Szefa Zarządu II WSW przesłał mu odpis zakresu obowiązków płk Kuklińskiego oraz wykonywanych przezeń zadań związanych z sytuacją polityczną Polski. W dokumencie wskazano między innymi, że Kukliński miał dostęp do: planów osiągania wyższych stanów gotowości bojowej, przedsięwzięć dokonywanych w siłach zbrojnych na wypadek wzrostu zagrożenia państwa, węzłowych założeń obronnych PRL, perspektywicznego planu rozwoju sił zbrojnych PRL czy pięcioletniego planu operacyjnego przygotowania terytorium kraju. Wreszcie – co najważniejsze – miał pełen dostęp do projektów planów działania MON i MSW oraz resortów gospodarczych na wypadek wprowadzenia stanu wojennego.
GDULA PISZE EPILOG
Początek czerwca 1986 r. Zapowiada się kolejne gorące lato. Dla komunistycznych władz PRL również politycznie. Przecieki do zachodnich mediów o Ryszardzie Kuklińskim sprawiają, że wstydliwie skrywana przez PRL-owskie władze sprawa człowieka, który – by ratować własny kraj – zdradził komunistycznego okupanta, staje się niemal publiczna.
W takich okolicznościach 13 czerwca 1986 r. Andrzej Gdula, wówczas podsekretarz stanu w MSW, później w wolnej [sic !! tak widzą to w redakcji] już Polsce szef zespołu doradców prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, wysyła do dyrektorów departamentów i biur MSW materiał zatytułowany „Instrukcja do propagandowego wykorzystania".
Streszcza w nim, jak to 9 listopada 1981 r. Ryszard Kukliński nie zgłosił się do pracy i jakie czynności poszukiwawcze w Warszawie oraz Wałbrzychu, gdzie mieszkali krewni jego żony, podjęły służby specjalne, A kilka zdań później daje czytelny sygnał: "Jednocześnie ustalono, że Kukliński wszedł we współpracę z CIA przede wszystkim z pobudek materialnych. Był zachłanny na pieniądze",
Komunistyczna, propagandowa agitka sprowadzająca płk Kuklińskiego do roli pazernego sprzedawczyka funkcjonuje do dziś, najczęściej powielana przez takich funkcjonariuszy służb jak gen. Gromosław Czempiński, którzy do końca wiernie służyli komunistycznemu systemowi.
- Takie tezy, chwytliwe opowieści się pojawiały, ale nigdy nie przedstawiono żadnych dowodów. Rozmawiałem na ten temat ze Zbigniewem Brzezińskim, powiedział mi, że Kukliński nigdy nie brał od CIA żadnych pieniędzy – komentuje mec. Jacek Taylor.
/ Nadesłał – „Niepoprawny” – 12.02.2014./