niedziela, 26 lipca 2015
DLACZEGO NUDIS VERBIS
Gdy w tekście „O postawie wyprostowanej” ( z 9 maja
br.) napisałem – „Jeśli te wybory
zakończą się porażką opozycji i Bronisław Komorowski sięgnie po drugą kadencję,
nie warto dłużej zawracać sobie głowy działaniami partii pana Kaczyńskiego i
związanych z nią mediów”, padła również zapowiedź - „czytelnikom bezdekretu chcę wówczas zaproponować całkowicie inną
perspektywę i spojrzenie na polskie sprawy ponad dotychczasową normą
„opozycyjności”.
Wygrana Andrzeja Dudy nie tylko potwierdzała ułomności
moich przedwyborczych prognoz, ale powinna uchylić taką deklarację i sprawić,
że dalsze rachuby polityczne zostaną oparte na działaniach nowego prezydenta i
poczynaniach zwycięskiej (oby) partii Jarosława Kaczyńskiego. Ta sytuacja
otwiera (jak twierdzą politycy opozycji) „drogę
dobrych zmian” i całkowicie zaspokaja oczekiwania zwolenników pana Kaczyńskiego.
Jestem przekonany, że większość wyborców PiS w takich kategoriach oceni zwycięstwo
wyborcze i będzie w nim upatrywać początek arcyważnego, historycznego przełomu.
Czy to oznacza, że proponowana na tym blogu
perspektywa „długiego marszu” stanie się odtąd bezużyteczna i nieaktualna? W
kontekście nowego rozdania, należałoby wówczas zapytać - czy powinniśmy oczekiwać,
że prezydent Andrzej Duda i rząd pod wodzą Beaty Szydło podejmą trud demontażu
komunistycznego bękarta III RP, zerwą porządek ustanowiony w Magdalence i wytyczą
drogę do wolnej Rzeczpospolitej?
W moim przekonaniu, byłyby to wyobrażenia bezpodstawne,
świadczące o politycznym infantylizmie i myśleniu życzeniowym. Żadne z ocen i
poglądów głoszonych dziś przez czołowe postaci opozycji, nie uprawniają do
formułowania takich oczekiwań.
Nikt nie słyszał deklaracji Andrzeja Dudy, które
świadczyłyby o intencji zerwania z ciągłością polityczną III RP. Nigdy nie
padła zapowiedź podważenia „dokonań” ostatniego ćwierćwiecza ani oceny zapaści,
w jaką wepchnęły nas rządy PO-PSL i prezydentura B. Komorowskiego. Nie słyszano,
by nowy prezydent lub kandydatka na premiera uznali za priorytet sprawę zamachu
smoleńskiego i w kontekście tego wydarzenia zamierzali zweryfikować
dotychczasowe kierunki polityki zagranicznej. Nic nie wiadomo o planach
odrzucenia komunistycznej mitologii „georealizmu” ani budowania strategii
bezpieczeństwa narodowego w oparciu o własną, polską drogę. Nie wiemy też, na
czym miałyby polegać „zmiany w polityce
zagranicznej”, jeśli nadal mają być zależne od dogmatu „integracji europejskiej” i wsparte na gwarancjach
udzielanych przez odwiecznych wrogów polskości.
Uważam za oczywiste, że prezydentura pana Dudy i
(potencjalny) rząd pani Szydło, będą sprawowane w formule obecnej państwowości i
nigdy nie podważą jej fundamentów. Nie mamy dziś opozycji antysystemowej i
żadne z postulatów partii pana Kaczyńskiego nie prowadzą do obalenia porządku III
RP. Ponieważ tworu powołanego w Magdalence, nie sposób zmienić ani zmodernizować
(a tylko w tym kierunku idą intencje opozycji) - podtrzymuję twierdzenie o
czekającym nas „długim marszu”. Wprawdzie nowe rozdanie może sprawić, że
rozpoczniemy go z dalece lepszej pozycji, to cel końcowy nadal wydaje się mglisty
i odległy.
Dlaczego zatem nudis
verbis? Gdy we wrześniu ubiegłego roku opublikowałem dwa teksty pod takim
tytułem, zawarte w nich twierdzenia wzbudziły zapewne konsternację, ale też wywołały
zainteresowanie i ciekawą dyskusję. Chciałbym przypomnieć te refleksje i
poprzedzić nimi publikację trzeciej części „Nudis Verbis”, zatytułowanej „Perspektywy”.
Choć wrześniowe teksty są obszerne i wymagają
dłuższej uwagi, proszę wybaczyć, że publikuję je w całości. Chciałbym, by wraz
z częścią trzecią stanowiły logiczną całość i stały się w pełni zrozumiałe.
Mam też nadzieję, że w przededniu ważnych,
wyborczych rozstrzygnięć, tak „kontrowersyjne” tezy staną się dobrym punktem
wyjścia do poważnej rozmowy o kierunkach „długiego marszu”.
***
NUDIS
VERBIS – 1 Diagnoza
„Żadnej
współpracy z bolszewikami! Zasadą polskiej polityki zagranicznej winno być
szukanie przeciwko Niemcom sprzymierzeńców na zachodzie, nigdy na wschodzie, W
praktyce międzynarodowej nie ceni się przyjaciół całkowicie oddanych. […] Niemcy
są naszym wrogiem zewnętrznym, bolszewicy i zewnętrznym, i wewnętrznym. Niemcy
wojnę przegrali, bolszewicy ją wygrywają. Niemcy odchodzą, bolszewicy
przychodzą” – pisał Józef Mackiewicz
w roku 1944, w wydawanym prze siebie piśmie „Alarm”.
Jak dalece poglądy pisarza na sprawy polskie różniły
się od opinii „autorytetów konspiracyjnych”, wyjaśniał Mackiewicz bez ogródek:
„Oto w
odróżnieniu od rozpowszechnionego dziś rewizjonizmu w dziedzinie teorii oporu
wobec najeźdźcy, rewizjonizmu, który często powołuje się na wzory czeskie,
byłem zdecydowanym zwolennikiem zbrojnego, bezkompromisowego przeciwstawiania
się Niemcom, ale – jednocześnie – równie zdecydowanym przeciwnikiem wspomagania
bolszewików. Przelewanie naszej krwi w walce z Niemcami uważałem za konieczne.
Ale przelewanie tej samej krwi dla wspomagania bolszewików i przyśpieszenia
zejścia Polski w jarzmo sowieckie – za zbrodnię. […] „Strzelanie do agentów
Gestapo to akt samoobrony koniecznej, Wysadzanie pociągów z amunicją
przeznaczoną do walki z bolszewikami, to świadectwo niedojrzałości politycznej.
[…] Podobne hasło uznane zostało przez niektóre „autorytety” konspiracyjne za –
niezgodne z interesem Polski. Zważmy, że działo się to w czerwcu, lipcu 1944 r.
Gdy klęska Niemiec była rzeczą przesądzoną, Gdy zamiary Sowietów w odniesieniu
do Polski stały się już od dawna jawne i nie podlegające żadnej dyskusji!”
Sięgam po teksty Mackiewicza z „NUDIS VERBIS”,
ponieważ nie ma w polskiej literaturze politycznej rzeczy równie uniwersalnych
dla opisania naszej obecnej sytuacji. O doniosłości tekstów pisarza świadczą
nie tylko miara historycznej weryfikacji i sprawdzalności jego prognoz
politycznych, ale nienawiść, z jaką dwa bliźniacze twory: PRL i III RP,
traktowały i traktują spuściznę Mackiewicza. Żaden inny pisarz nie został skazany
na tak długoletnie zapomnienie i marginalizację, jak człowiek, który miał
odwagę udzielać Polakom „artystycznej i
publicystycznej lekcji antykomunizmu” (Jacek Trznadel).
Za tę lekcję, był równie często ignorowany przez
„autorytety konspiracyjne”, jak zwalczany przez zaczadzonych komunizmem
pseudointelektualistów oraz krytykowany przez małych demiurgów, którzy, jak red.
Skwieciński dowodzili, iż „antykomunizm
zawiódł Mackiewicza na manowce intelektualne”. Daj Boże, byśmy wszyscy
znaleźli się na takich „manowcach”.
Gdzie przebiega analogia, między powojennymi diagnozami
pisarza, a naszą współczesnością i co wspólnego z obecnym położeniem Polski
może mieć opis realiów sprzed 60 lat ?
„Gdybym miał
w obrazie odmalować ówczesną tragedię polityczną Kraju, przedstawiłbym naród w
postaci pochodu, który z pieśnią na ustach, na przemian męczeńską i triumfalną,
gnany jest przez siepaczy hitlerowskich w przepaść bolszewicką, a po bokach
kroczące szpalery „autorytetów” konspiracji, pilnujących z pistoletami w garści,
aby nikt z tego pochodu się nie wyłamał, nikt nie próbował zawrócić czy innych
przed przepaścią nie ostrzegł.” – pisał Mackiewicz.
Jakkolwiek „siepaczy hitlerowskich” zastępują dziś
szacowni politycy niemieccy, z pupilką Stasi na czele, a „przepaść bolszewicka”
ma być zaledwie koleiną, wytyczoną politycznym „georealizmem” – obraz nakreślony
przez pisarza powinien przerażać swoją aktualnością.
Wojna na Ukrainie przypomniała z całą
bezwzględnością, że dwa żywioły: rosyjski i niemiecki, nigdy nie pogodzą się z
istnieniem Rzeczpospolitej. Nawet obecne państwo, powstałe na fundamentach
„Polski Ludowej”, jest nie do zaakceptowania dla naszych odwiecznych wrogów.
Ukraina jest zaledwie etapem, „polem
doświadczalnym” nowego sojuszu Moskwy i Berlina. Akta niemieckich polityków,
zgromadzone w archiwach Łubianki, dają pewność, że sojusz ten przetrwa każdą
próbę. Putin doskonale odrobił lekcję najnowszej historii i zrozumiał, że
nadrzędnym celem społeczeństw „wolnego świata” nie jest prawda historyczna bądź
racje moralne, ale dobrobyt i spokój – i za obie te wartości gotowe są zapłacić
każdą cenę.
Realizowany od siedmiu lat plan wasalizacji Polski,
wkracza obecnie w kolejną fazę, w której Rosja i Niemcy mogą liczyć na wsparcie
eurołajdaków i pełną współpracę ze strony
„elit” III RP. Projekt Prusy Wschodnie
– utrzymywania za wszelką cenę otwartej granicy z Kaliningradem, jest symbolem trwałości
nowego przymierza i już dziś prowadzi do reaktywacji historycznych demonów. Z
kolei, „awans” udzielony jednemu z wysokich przedstawicieli reżimu dowodzi, że
cały aparat unijny zostanie zaangażowany w utrwalenie obecnego status quo i będzie zabiegał o utrzymanie Polski w
orbicie Moskwy i Berlina.
W ostatnich latach przynajmniej kilkakrotnie mogliśmy
dostrzec prawdziwe intencje „wolnego świata”. Entuzjazm, z jakim na Zachodzie
powitano zwycięstwo wyborcze Platformy, w roku 2007 i 2011, nie wypływał
przecież z troski o polskie sprawy i nie był efektem wysokiej oceny przymiotów
politycznych i intelektualnych przedstawicieli rządu Tuska. Podkreślano przede
wszystkim, że pragmatyzm nowej władzy pozwoli poprawić relacje z Rosją i
wygasić „polską rusofobię”. To dlatego, natychmiast po tragedii smoleńskiej
pojawiły się na Zachodzie głosy nawołujące do pojednania polsko-rosyjskiego,
zaś niemieckie media nie ukrywały, że „napięcia
pomiędzy Polską a Rosją oznaczają dla Berlina kłopoty”. Życzliwość komisarzy i polityków Zachodu, a w
szczególności serdeczności Angeli Merkel, mają bardzo konkretny wymiar. W
równym stopniu dotyczy on świadomości, że reżim III RP jest tworem wyjątkowo
słabym i podatnym na unijne naciski, jak przekonania, że nie będzie on
przeciwstawiał się Rosji ani tworzył przeszkód w realizacji polityki
pojałtańskiej.
Warto sobie uświadomić, że po roku 1939, 1945 i
1989, kolejna data w polskiej historii nie przyniesie przełomu w łańcuchu
dyplomatycznych draństw, zdrady i zawiedzionych nadziei. Żadna z „zachodnich
demokracji” nie będzie umierać za Polskę, tak jak dziś nikt nie chce nadstawiać
głowy za wolną Ukrainę.
Byłoby fatalnie, gdyby Polacy odrzucili tę lekcję
historii.
Zbyt łatwo zapomnieliśmy, że postawę Zachodu wobec
Sowietów/Rosji wyznaczyły słowa Churchilla o gotowości „sprzymierzenia się z diabłem, żeby tylko wypędzić szatana”. Tym
diabłem był wówczas Stalin, mający obronić Europę przez Hitlerem-szatanem. Gdy
„diabeł” wykrwawił „szatana” na ziemiach oddalonych od europejskich stolic,
przyjęto dogmat, iż każdy, kto występuje przeciwko diabłu, będzie odtąd wrogiem
cywilizowanej Europy. Rok 1989 i propagandowe ogłoszenie „upadku komunizmu”
stanowił naturalną kontynuację tej mitologicznej postawy wobec „diabła”. Jego
przejście na „stronę światłości” powitano jako ostateczne zwycięstwo nad
szatanem totalitaryzmu i konsekwencję wspólnej walki z demonem – Hitlerem.
Przyczyną tej zbiorowej mistyfikacji była m.in. konieczność moralnego
usprawiedliwienia sojuszu z międzynarodowym komunizmem. Bez tego
usprawiedliwienia, ideowa wykładnia wojny z Hitlerem, nie byłaby możliwa, albo
co najmniej utrudniona. Dzięki niej, dokonano rozgrzeszenia hańby „ładu
jałtańskiego”, zaaprobowano farsę procesu w Norymberdze i zapomniano komunistom
zbrodnie ludobójstwa, przy których bledną wyczyny Hitlera.
„W jednej,
wielkiej tragedii Polski zawarły się trzy klęski: klęska militarna, klęska
polityczna i klęska moralna. Przyczyny pierwszych dwóch omówione były dokładnie
i są nadal dyskutowane z niewątpliwym pożytkiem dla naszej przyszłości. Klęska
moralna kraju wydaje się wszakże najbardziej zasadnicza. Widmo "radzieckiej"
Polski, nie tylko w jej sowieckiej formie i zewnętrznych granicach, ale
wewnętrznej treści, straszne widmo sparaliżowanego bolszewizmem narodu stoi u
progu” – ostrzegał Mackiewicz w roku 1944. Niewielu wówczas rozumiało to niebezpieczeństwo,
a jeszcze mniej potrafiło ocenić rozmiar owej „moralnej klęski” – skutkami
przewyższającej wszystko, czego dokonał w Polce niemiecki faszyzm. Dopiero z
perspektywy półwiecza okupacji sowieckiej i społecznych następstw 25 lat
istnienia hybrydy PRL-u, można dostrzec trafność refleksji Mackiewicza, ale też
przeprowadzić istotną gradację zagrożeń.
Gdyby ktoś zdobył się na wywód z historii
alternatywnej i wykazał - jak wyglądałby nasz świat bez "czynnika
rosyjskiego", zrozumiałby, jak prawdziwe były słowa Józefa Mackiewicza zapisane
w „Zwycięstwie prowokacji”: "Katastrofa,
to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa, to życie całej
ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego" - przy czym
określenie "ustrój komunistyczny" bez wątpienia wolno dziś zastąpić
"rosyjskim mirem", narzuconym światu przez kremlowskich bandytów.
Ponieważ Europa jest zbiorowiskiem społeczeństw
wyjątkowo prymitywnych i słabych, nie ma innych możliwości zrzucenia "ładu
jałtańskiego", jak poprzez wydarzenie podobnej miary, jak to, które ten
ład stworzyło. Rosja, przy wsparciu Niemiec, musi więc wywołać totalną
zawieruchę … a następnie zniknąć z mapy świata. To państwo nie jest zdolne do pokojowej
egzystencji i nie powinno znajdować miejsca wśród cywilizowanych narodów. Dopiero
dzień upadku Rosji, będzie prawdziwym triumfem wolności.
Nim to nastąpi, trzeba, byśmy potrafili pokonać
jeden z najgorszych mitów pustoszących nasze myślenie o polskiej racji stanu:
przekonanie, że bezpieczeństwo naszego kraju opiera się na sojuszu z państwami
europejskimi i musi być wynikiem wypracowania georealitycznego konsensusu między Rosją, a Niemcami. To rozumowanie
doprowadziło Polaków do zguby w wieku XVIII, zdecydowało o narzuceniu okupacji
sowieckiej w roku 1945 i do dziś niweczy wszelkie próby wybicia na
Niepodległość.
Józef Mackiewicz pisał wprost o „zaślepieniu społeczeństwa, zaślepieniu w
trzech kardynalnych błędach: 1) bezkrytycznym optymizmie (nazywało się
„podnoszeniem na duchu”), 2) omnipotencji Anglii i jej bezwarunkowo dobrej
woli, 3) usypianiu niebezpieczeństwa sowieckiego”.
Ówczesne „autorytety konspiracyjne” zgrzytały
zębami, gdy pisarz przywoływał słowa Józefa Goebbelsa, który twierdził, że: „1) Polskę czeka marny los na wypadek
zwycięstwa aliantów, 2) Anglia okaże się w rezultacie słaba i Polskę sprzeda,
3) bolszewicy Polskę zabiorą i zrobią z niej 17 republikę.”
Wprawdzie historia przyznała rację Mackiewiczowi i
obnażyła cynizm i nielojalność aliantów, to przecież pisarza skazano na
zapomnienie i marginalizację. Tryumf zaś święcą mitomani, deliberujący o
„zwycięstwie Polski w II wojnie światowej” oraz umacnianiu sojuszu z państwami Zachodu.
Niezależnie – czy mówią dziś o „zakopywaniu
Polski aż po sam czubek głowy, razem z tym czakiem ułańskim, razem z czapką
krakuską”, czy postulują „pogłębianie
integracji europejskiej i budowanie polskiej pozycji w Unii Europejskiej” –
reprezentują tę samą sektę utopistów i mistyfikatorów, którzy od dziesiątków
lat niweczą nasze marzenia o niepodległości.
Trzeba wielkiego zaślepienia, by po
doświadczeniach zaborów, wojen i 50-letniej okupacji - nie dostrzec klęski podobnych
koncepcji.
Ich twórcy, nie tylko nie wierzą w potencjał
Polaków i możliwość zbudowania silnej państwowości, ale porażeni własną niemocą,
uczynili z naszego położenia geograficznego najtrwalsze kajdany. Bo jeśli nie „współpraca”
z Rosją, to wizja ekonomicznej kolonii niemieckiej. Jeśli nie
"zbliżenie" z Zachodem, to moskiewski jasyr.
Przekleństwo
georealizmu będzie nam ciążyć tak długo, jak długo dajemy wiarę, że Polska
musi być proniemiecka bądź prorosyjska. Albo nie istnieć w ogóle.
NUDIS
VERBIS – 2 Terapia
Realizm wykuty z doświadczeń historii, nakazywałby
budować państwowość w oparciu o własną, polską drogę. Bez oglądania na Wschód i
na Zachód, bez liczenia na zachodnioeuropejskie gwarancje i współpracę z Rosją.
Polska nie ma najmniejszego interesu w popieraniu
prorosyjskiej i proniemieckiej polityki przywódców UE. Od czasu „ładu
jałtańskiego”, polityka ta stanowi największą barierę dla naszych dążeń
niepodległościowych i wszędzie tam, gdzie uwzględnia priorytety Berlina i
Moskwy – ignoruje lub podważa nasze.
Istota tej polityki nie polega na zapewnieniu
bezpieczeństwa i równego rozwoju państwom Europy Wschodniej, lecz na
zabezpieczeniu potrzeb ekonomicznych najbogatszych graczy Unii (ze szczególnym
uwzględnieniem Niemiec) oraz zagwarantowaniu Rosji „miejsca wśród narodów
świata”. W oczach Zachodu, koegzystencja z Rosją jest możliwa, jeśli państwo to
otrzyma „należną” strefę wpływów i zaspokoi swoje mocarstwowe ambicje.
Każda forma akceptacji tej polityki, wyrażana
przez czynniki polskie, jest aktem głupoty, ocierającym się o zdradę i tak
powinna być traktowana przez ludzi świadomych obecnych zagrożeń.
Niedawna wypowiedź wicekanclerza Niemiec Sigmara
Gabriela: „To jest tak, że Europa
potrzebuje Rosji. Jesteśmy bezpośrednimi sąsiadami i dobre sąsiedztwo jest
niezbędne” – ukazuje, jak bardzo priorytety niemieckie i unijne są
sprzeczne z naszymi interesami.
Polska nie potrzebuje bowiem - ani Rosji ani
Niemiec. Sąsiedztwo tych państw jest dla nas źródłem nieustannych konfliktów,
wojen i ograniczeń państwowości. Jeśli syta i próżna Europa „potrzebuje Rosji”
– niech brata się z nią na własny rachunek. Nigdy zaś kosztem Polski i naszej
niepodległości.
Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że w
najżywotniejszym interesie Polaków leży, by Rosja została rozbita i zniknęła z
mapy świata, Niemcy zaś stały się krajem słabym militarnie i gospodarczo.
Jeśli taka teza wydaje się niektórym kontrowersyjna
lub obrazoburcza, dowodzi to, jak bardzo zatraciliśmy instynkt zachowawczy i jak
obce jest myślenie w polskich kategoriach.
Doświadczenia historyczne aż nadto udowadniają, że
budowanie dobrosąsiedzkich relacji z tymi państwami, musi być skazane na
klęskę. Podejmowane po roku 1989 próby prowadzenia takiej polityki, dowodzą (w
najlepszym przypadku) skrajnego infantylizmu i nieznajomości historii. Nie
powiodło się to w okresie międzywojennym, gdy mieliśmy autentyczną suwerenność
i polityków na miarę mężów stanu. Tym bardziej jest nierealne dziś, gdy hybrydą
PRL-u rządzą miernoty i tchórze. Podobne mrzonki kosztowały nas zbyt wiele, by
można sobie pozwolić na kolejne eksperymenty w ramach „dobrosąsiedzkich
kontaktów”.
Niezależnie, ile pustych deklaracji zostanie złożonych, ile umów podpisanych, Moskwa i
Berlin zawsze będą wrogami polskości.
Historycznym dążeniem tych państw jest ustanowienie na Wiśle granicy
rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy świata. To, czego nie sformułuje dziś żaden polityk
niemiecki, jest już realizowane na mocy sojuszu Merkel-Putin i dokonywane przy
współudziale „elit” III RP. Różnica między obecną sytuacją, a rokiem 1939
polega jedynie na odwróceniu ról i modyfikacji akcentów: dziś konflikt zbrojny
ma wywołać Rosja, zaś Niemcom przewidziano funkcję politycznego i ekonomicznego
wspornika. Udawać, że tego nie widzimy – byłoby szaleństwem.
Prawdziwy georealizm
nie polega zatem na myśleniu dostosowawczym
i akceptacji ambicji rosyjskich i niemieckich, lecz na ich zanegowaniu i
odrzuceniu.
Dopiera taka refleksja może być punktem wyjścia
dla poszukiwania skutecznej terapii.
Mamy dostateczny potencjał, by polską rację stanu oprzeć
się na dwóch filarach: silnej armii i gospodarce i wśród odwiecznych wrogów
wywalczyć pozycję autentycznego mocarstwa. Jeśli Polacy ze wzruszeniem ramion
przyjmują takie wizje – zawdzięczamy to ludziom, którzy przez dziesięciolecia zabijali
w nas dumę z polskości i wmówili moim rodakom, że tylko zależność od sąsiadów oraz
kultywowanie mitologii „niepodważalnych sojuszy” pozwoli zachować szczątki
państwowości.
Trzeba jednak przyjąć, że ta droga – budowania samodzielnego,
niezależnego państwa, jest dziś dla Polski zamknięta. Nie tylko dlatego, że nie
mamy społeczeństwa zdolnego do walki ani mężów stanu gotowych podjąć takie
wyzwanie. Ostatnie dwie dekady stracono bezpowrotnie na powielanie błędów
przeszłości i proces tzw. integracji z państwami Unii Europejskiej. W praktyce,
proces ten został sprowadzony do narzucenia nam dyktatu ekonomiczno-politycznego,
ze szczególnym uwzględnieniem interesów niemieckich. Przeprowadzono go według
wzorców „ładu jałtańskiego” - nie przecinając wpływów sowieckich, lecz
zabierając Polakom te dobra, które pozostały jeszcze po półwieczu okupacji. Osłabiona,
zdezintegrowana i zdegenerowana Polska – ma stanowić tym łatwiejszy łup.
Nasza obecność w strukturach UE nie daje zatem żadnych
gwarancji bezpieczeństwa i nie ma wpływu na status III RP. Ten bowiem nie jest
zależny od papierowych umów i werbalnych deklaracji, lecz od stopnia samowystarczalności
i siły militarnej państwa.
Doświadczenia płynące z wojny na Ukrainie powinny
potwierdzać, że przywódcy UE nadal kierują się niewolniczą logiką i są gotowi
do najpodlejszych ustępstw na rzecz Rosji. Dlatego tysiące Ukraińców, którzy
minionej zimy demonstrowali wolę podążania „europejską drogą”– zostało
zdradzonych przez pupilkę Stasi, a ich państwo oddane kremlowskiemu bandycie.
Kto wierzy, że podobny los nie spotka Polaków –
nie zasługuje na poważne traktowanie.
Nadal natomiast osiągalny jest projekt, o którym Józef
Mackiewicz napisał: „Żadnej współpracy z
bolszewikami! Zasadą polskiej polityki zagranicznej winno być szukanie
przeciwko Niemcom sprzymierzeńców na zachodzie, nigdy na wschodzie”.
Jest oczywiste, że takich sprzymierzeńców nie
znajdziemy wśród państw Unii Europejskiej, w której Niemcy odgrywają rolę
decydenta, zaś Rosja jest postrzegana jako partner, posiadający prawo do
ingerowania w sprawy innych narodów. Z ujawnionej niedawno rozmowy
Putin-Poroszenko, warto zauważyć fragment, w którym rosyjski satrapa ostrzega
prezydenta Ukrainy, by ten nie liczył na pomoc UE. Putin zapewnia, że Rosja
jest w stanie utworzyć szeroką koalicję państw europejskich, która zablokuje
niekorzystne wobec Kremla decyzje. W tym zakresie, można mu całkowicie wierzyć.
Realizm nakazywałby zatem poszukiwać sprzymierzeńca
w państwie, które w równym stopniu jest przeciwnikiem imperialnych dążeń Rosji,
jak zagraża politycznym interesom Niemiec w Europie. Możemy mówić wyłącznie o jednym państwie, nie
zaś o międzynarodowych paktach i sojuszach, których polityka jest naznaczona wpływami Niemiec lubi Rosji.
George Friedman w opublikowanym niedawno artykule
„Strategia dla Polski” napisał wprost:
„Członkostwo
w organizacjach międzynarodowych jest rozwiązaniem wątpliwym także z tego
względu, że zakłada, iż NATO i Unia Europejska są instytucjami stabilnymi.
Jeżeli Rosja stanie się agresywna, zdolność paktu do wystawienia sił zdolnych
powstrzymać Rosjan będzie w większym stopniu zależeć od Amerykanów niż od
Europejczyków.”
Nie przypadkiem, od kilku lat obserwujemy
przekształcanie NATO z sojuszu obronnego w polityczną organizację
bezpieczeństwa. Jaki udział w tym procesie ma agentura rosyjska (o jej działaniach informowano już w roku 2009), dowiemy
się zapewne po upadku Rosji. Uczestnictwo niektórych państw członkowskich w
zbrojeniu rosyjskiej armii i policji, okrojenie budżetów na obronę, umacnianie
osi Moskwa-Berlin, wstrzymanie procesu rozszerzania Sojuszu – to tylko niektóre
dowody erozji spoistości NATO i zaniku więzi euroatlantyckich. Obrazu dopełnia
rezygnacja USA z postrzegania Starego Kontynentu jako centralnego punktu
geostrategicznych interesów oraz zwijanie parasola ochronnego nad Europą.
Największy udział w dezintegracji i osłabieniu
NATO mają bez wątpienia Niemcy i Francja, ale warto pamiętać, że w tym dziele
współuczestniczy również reżim III RP. Wiele z działań rządu PO-PSL, by
wspomnieć utworzenie pod patronatem Niemiec i Francji tzw. Wyszehradzkiej Grupy
Bojowej, jako reakcji państw "zawiedzionych
i niezadowolonych" z dotychczasowej współpracy w ramach Sojuszu -
służyło temu właśnie celowi. Zawarty w tzw. doktrynie Komorowskiego zamysł „usamodzielnienia systemu bezpieczeństwa
narodowego” oraz mrzonki o „polskiej
tarczy antyrakietowej” od dawna sygnalizowały zmianę dotychczasowych preferencji
i wpisywały się w plany marginalizacji USA w NATO. Zapewne niewiele osób
pamięta, że największym orędownikiem projektu „europejskiej tarczy” była Angela
Merkel, która już przed przyjazdem do Polski w roku 2007 namawiała nas do „budowania tarczy antyrakietowej w ramach
NATO” i zabiegała o „otwartą dyskusję
z Rosją”.
Wśród tzw. priorytetów belwederskiego SPBN na pierwszym
miejscu stawiano zatem surrealistyczny postulat „utrzymywania i wykorzystywania zdolności, gotowości i determinacji do
samodzielnego reagowania na wszelkie zagrożenia” oraz „wzmocnienia
Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa UE”. Wskazanie na ostatnim
miejscu – „partnerstwa strategicznego z
USA”, odzwierciedlało hierarchię zawartą w jednej z wcześniejszych
rekomendacji SPBN, w której zalecano Polsce „odejście od polityki bezwarunkowego, a wręcz bezrefleksyjnego
popierania wszystkich działań tego mocarstwa.”
Jeśli NATO przypomina bardziej pacyfistyczny klub
dyskusyjny niż pakt militarny i nie jest w stanie powstrzymać zakusów Putina,
zawdzięczamy to w równej mierze słabości przywódców Zachodu, jak działaniom
rosyjskiej agentury i konsekwentnej polityce Niemiec, której celem była
dezintegracja Paktu i wyparcie USA z obszaru europejskiego.
Przynależność Polski do sojuszu, w którym warunki
użycia siły dyktuje sprzymierzeniec Putina, zaś o zasadach bezpieczeństwa
decydują czynniki geopolityczne oraz
obawa przed „drażnieniem Rosji” – nie daje nam żadnych gwarancji. Ostatni szczyt
NATO potwierdził to wyraźnie. Przesłanie skierowane do Polaków: radźcie sobie
sami, jest aż nadto czytelne i powinno przywołać analogie z rokiem 1939.
W tej sytuacji, jedynym racjonalnym rozwiązaniem,
byłby militarny sojusz polsko-amerykański, zawiązany poza strukturami NATO. W
praktyce miały prowadzić do: instalacji amerykańskiej tarczy antyrakietowej (bez
dodatkowych warunków), trwałej obecności wojsk USA na terytorium Polski oraz
zreformowania (poprzez opcję zerową) wszystkich formacji specjalnych. Efektywna
współpraca służb USA z najbardziej nieudolnymi służbami Europy, nie jest
możliwa.
Ponieważ Stany Zjednoczone nie mają najmniejszego
interesu we wspieraniu państwa słabego, zależnego od Moskwy i Berlina,
warunkiem zawarcia układu byłoby wyrugowanie z naszej przestrzeni politycznej sił,
które wspierają tzw. integrację z UE lub działają na rzecz „porozumienia” z
Rosją. Sojusz z USA jest możliwy wówczas, gdy Polska wykaże, że stać ją na rolę
państwa działającego aktywnie przeciwko interesom Berlina i Moskwy. Dla Ameryki,
sprawy polskie staną się ważne tylko wtedy, gdy będziemy silnym i nieodzownym
partnerem, nie zaś wówczas, gdy jesteśmy kłopotliwym ciężarem. Polska słaba,
infiltrowana przez agenturę i poddana wpływom sąsiadów, nie może liczyć na
wsparcie Ameryki.
Sięgając po istniejące analogie, można byłoby
powiedzieć (jeśli nawet porównanie to nie znajdzie akceptacji), że w naszym
interesie leży, byśmy byli „Izraelem w Europie”, krajem otoczonym wprawdzie przez
wrogów i skazanym na ciągłą walkę, lecz znajdującym oparcie w największym
mocarstwie świata. Analogia jest tym bardziej uprawiona, że kwestie
energetyczne, odgrywałyby niemałą rolę również w polskim przypadku.
Jeśli nasi sąsiedzi są szczególnie zainteresowani
osłabieniem więzi amerykańsko-europejskich, chcieliby wyprzeć USA z przestrzeni
Starego Kontynentu i zminimalizować wpływy amerykańskie w NATO - należy czynić
wszystko, by pokrzyżować te plany. To,
co nie służy Niemcom lub byłoby szkodliwe dla Rosji – leży jak najbardziej w polskim interesie.
Polska powinna zatem budować swoją strategię
bezpieczeństwa na najgorszym możliwym scenariuszu, a to oznacza, że antyniemieckość
i antyrosyjskość musi stać się polską racją stanu i decydować o naszych wyborach politycznych.
Linki:
http://www.bezdekretu.blogspot.com/2015/07/dlaczego-nudis-verbis.html