Serce z plasteliny
Wojciech Wencel
Fabuła
o muzułmańskich biedaczkach, którzy rzekomo na gwałt potrzebują naszej
pomocy, jest kolejnym odcinkiem serialu dla naiwnych. Absurdem jest
wierzyć, że muzułmanie, którzy wyruszyli w pielgrzymkę do Bramy
Brandenburskiej, nagle obiorą kurs na Jasną Górę.
Kiedyś
środowiska lewicowe rozprowadzały T-shirty z nadrukami typu: „Jestem
Żydem”, „Jestem gejem”, „Nie chodzę do kościoła”, „Usunęłam ciążę”.
Później, po zamachu na redakcję francuskiej gazety przypominającej „Nie”
Jerzego Urbana, w modzie było hasło: „Je suis Charlie”. Teraz szyte są
koszulki z napisem: „Jestem muzułmańskim imigrantem”. Dla każdego Polaka
na miarę.
Na zaproszenie Angeli Merkel wyznawcy Allacha i proroka
Mahometa przedzierają się do Niemiec, gardząc zasadami porządku
i bezpieczeństwa, które obowiązują w krajach tranzytowych. Szarpią się
z policyjną eskortą, dumnie wyrzucają przygotowane dla nich posiłki
i napoje. Pamiętają, skąd przychodzą i kim są, a tego, dokąd zmierzają,
dowiedzieli się od swoich braci, którzy wcześniej osiedlili się
w ojczyźnie Goethego. Otóż zmierzają do raju na ziemi, gdzie każdemu
muzułmaninowi, jak psu buda, należy się opieka socjalna na odpowiednim
poziomie.
Oczywiście uogólniam. Jest jednak faktem, że w tłumie
śmiałków maszerujących przez południową i środkową Europę trudno
dostrzec ludzi starszych, kobiety i dzieci. Widać za to tysiące mężczyzn
– młodych, wysportowanych, buńczucznie uśmiechniętych, niekiedy
wytatuowanych. Skoro czują się zagrożeni przez terrorystów z ISIS,
dlaczego nie próbują z nimi walczyć? Czemu porzucają swoich bliskich
w ogniu wojny? A jeśli naprawdę nie stać ich na zbrojny opór,
to dlaczego nie szukają azylu w zamożnych i bezpiecznych państwach
własnego kręgu kulturowego?
Ale mniejsza o ich motywacje. Bardziej
interesująca jest medialna kampania, mająca skłonić Polaków
do zaopiekowania się tymi muzułmanami, którzy z braku miejsc nie zostaną
wpuszczeni do Niemiec. Absurdem jest przecież wierzyć, że ludzie,
którzy wyruszyli w pielgrzymkę do Bramy Brandenburskiej, nagle obiorą
kurs na Jasną Górę. Może znajdzie się wśród nich dziesięciu
sprawiedliwych, którzy rzeczywiście uciekają z rodzinami
przed okrucieństwami wojny i marzą o skromnym, ale spokojnym życiu
gdziekolwiek, choćby nad Wisłą. W porządku, rozważmy przyjęcie tych
dziesięciu. Bez sensu jest jednak udawać, że muzułmański żywioł składa
się głównie z „ubogich w duchu”.
Dlaczego zatem część z nas ulega
medialnej propagandzie? Może dlatego, że od lat nasza wrażliwość jest
urabiana przez siewców chaosu. Postmodernistyczna cywilizacja odbiera
człowiekowi serce z kamienia, ale w zamian oferuje nie serce z ciała,
lecz serce z plasteliny. Przede wszystkim mówi nam: „Wybierzmy
przyszłość!”, a zatem niszczy pamięć historyczną, uważając ją
za przeszkodę w relacjach międzyludzkich. Nasze kontakty z bliźnimi mają
opierać się nie na prawdzie, lecz na powierzchownej życzliwości,
której warunkiem jest niemal religijny kult przygodności i tolerancji.
Najgłębsze uczucia: miłość, przyjaźń, czułość, także miłosierdzie,
zostają oderwane od konkretu, rodzinnego czy – szerzej – wspólnotowego.
W efekcie nie szukamy już w przeszłości wzorców zachowań: wiary,
poświęcenia, siły charakteru. Przestajemy rozumieć idee i procesy
historyczne. Nasze współczucie staje się abstrakcyjne, infantylne,
sterowane przez media, które podtykają nam pod nos „wzruszające
obrazki”.
To dlatego wielu Polaków odnajduje w sobie „tkliwość” dla
muzułmańskiego chłopczyka ze zdjęcia, ale już los naszych rodaków
z dawnych Kresów, którzy marzą o powrocie do ojczyzny, jest im obojętny.
Stąd też niektórzy z nas protestują przeciwko dekomunizacji
i lustracji, bo „nie godzi się czepiać starych ludzi”, a nie przejmują
się krzywdą ich ofiar, która odciska swoje piętno na całych pokoleniach.
Dla świętego spokoju są nawet gotowi przepraszać za rzekome winy
własnych przodków z AK i NSZ.
Serce oderwane od realnych
doświadczeń zostaje następnie sformatowane przez media. Sztuczne światy,
prezentowane w telenowelach i paradokumentach typu „Jerry Springer”,
„Trudne sprawy”, „Dlaczego ja?” czy „Rolnik szuka żony” (w większości
tzw. formaty międzynarodowe), na masową skalę wywołują sztuczne emocje.
Tak wielkie, że gdyby producenci zaapelowali o wsparcie finansowe
któregoś z poszkodowanych bohaterów, na ich konto z pewnością wpłynęłaby
pokaźna suma pieniędzy.
Po tym praniu serc i mózgów odbiorcy
mediów są już w pełni przygotowani na wzruszanie się losem
homoseksualistów i transwestytów, nie wspominając o przestępcach
aresztowanych przez CBA o szóstej rano. Gdy oglądają na ekranie
posłankę, która zgodziła się na korupcję, widzą jedynie czyste, rzęsiste
łzy „oszukanej” kobiety. Logika i wartości nie mają już dla nich
żadnego znaczenia. Błąkając się w labiryncie medialnej iluzji, chcą
po prostu poczuć się dobrymi ludźmi. Ich plastelinowe serca mogą być
dowolnie kształtowane przez siewców chaosu.
Fabuła o muzułmańskich
biedaczkach, którzy rzekomo na gwałt potrzebują naszej pomocy, jest
kolejnym odcinkiem tego serialu dla naiwnych. Przykro mi, że w debacie
na ten temat pojawiły się odniesienia do miłosierdzia. Wiem, że są
katolickie instytucje, które wyciągają z Syrii i Iraku chrześcijan
śmiertelnie zagrożonych przez ISIS.
Niech z Bożą pomocą robią to nadal,
na jeszcze większą skalę.
Nie nazywajmy jednak miłosierdziem
powierzchownego, sterowanego medialnie afektu do muzułmanów,
którzy wyruszyli z pielgrzymką do Niemiec i mają w… głębokim poważaniu
staropolską gościnność.
Felieton z Tygodnika Gość Niedzielny