Europa ledwo zdołała wytrzeźwieć po fajerwerkach sylwestrowych,
gdy zgotowano jej western w centrum zachodniej demonokracji – w Paryżu.
Dzień akcji: siódmy stycznia. Miejsce akcji – kowbojska strzelanina w
redakcji nowej wersji
Charlie Chaplina – „szklarza”
[1].
Kontynuacją fajerwerku była rzekomo największa w dziejach Paryża
demonstracja z udziałem miliona owieczek i baranów. Jak demonstracja,
to oczywiście przeciwko czemuś. No właśnie – przeciwko komu-czemu?
Oczywiście, przeciwko „aktowi terrorystycznemu” dokonanemu przez
wojujących islamistów. Wojujących z czym? Z kim?
Oczywiście przeciwko próbie tłumienia wolności słowa za pomocą kul.
Przeciwko ograniczaniu wolności artystycznej ekspresji, brutalnemu
obrażaniu uczuć islamistów, bo obrażanie uczuć chrześcijan, jeszcze
bardziej perwersyjne i wytrwałe, nie miało tu żadnego znaczenia. Jest
ono powszechną normą, zachowaniem pozytywnym, wskazanym.
Kiedy maszeruje milion owiec i baranów, ziemia drży w posadach. Drżał
Pałac Elizejski tudzież burdele Paryża. Z tyłu pochodu kroczą płatni
najemnicy Iluminatów i masonów – premierzy krajów.
Wszyscy manifestowali w obronie prawa do plugawienia religii z wyjątkiem jednej jedynej – judaizmu.
Kiedy opadły pyły i rozwiał się pierwszy smród po zamachu i
pochodzie, postanowili zdyskontować ten cyrk nie tylko lamentem o nowej
fali „antysemityzmu” ale tym razem w milionach euro. Wydali
„pozamachowy” numer „Charlie Hebdo” w nakładzie
siedmiu milionów egzemplarzy,
podczas gdy przed zamachem drukowali sześćdziesiąt tysięcy, z czego
rozchodziła się ledwo połowa. Siedem milionów zniknęło w ciągu paru
godzin, odsprzedaż z ręki do ręki potrajała cenę szmatławca.
Zgarnęli kilkanaście milionów eurosów, gdy nagle sztab dowodzenia tą
prowokacyjną kloaką ogłosił zawieszenie jej wydawania. Powód –
„wyczerpanie” pracowników i rysowników. To zrozumiałe, niestety tylko
dla nielicznych owieczek i baranów. Kontynuacja tej prowokacji groziła
odwetami już nie tylko ze strony „fanatyków” islamskich, ale także
patriotycznej i katolickiej części mieszkańców Paryża, bo i tacy jeszcze
tu i ówdzie żyją we Francji.
Jak już powiedziano, Francja pod koniec stycznia ogłosiła wstrzymania
dostawy „Mistrali” dla Rosji. Zaraz potem Rosja rzuciła cenną marchewkę
– zniesienie embarga na towary francuskie i niemieckie. Dogaduszki w
tych sprawach na linii Moskwa-Paryż i Moskwa-Berlin musiały trwać
znacznie wcześniej przed zamachem, pod stołem, poza wiedzą lenników
pozostałej części państw Unii Europejskiej.
Oczywistą reakcją oligarchów narodu wybrakowanego za oceanem i w
Izraelu, było zaostrzenie pogróżek USA pod adresem Rosji. Prezydent
Obama oznajmił pryncypialnie, iż Stany Zjednoczenie jednak powracają do
koncepcji zbrojnej pomocy dla Ukrainy, choć przedtem wykluczały taką
możliwość. Takie uderzenie w bębny wojny radykalnie zmieniało opcję
stosunku USA do dywersji na Ukrainie, z „politycznej” na militarną.
Oświadczenie stało się hasłem do boju dla Ukraińców, klik wkomponowanym w
decyzyjne kręgi władzy w Polsce, takich jak Tomasz
Siemoniak –
wicepremier i minister Obrony Ukrainy z siedzibą w Warszawie; Schetyna w
roli ministra spraw zagranicznych Polski i Ukrainy, Halicki –
ministra gospodarki i cyfryzacji, Paweł Kowal ze stajni Jarosława
Kaczyńskiego, piewcy UPA u boku Tiachnyboka na kijowskim Majdanie.
Tymczasem kanclerz Angela Merkel pomknęła do Budapesztu na
propagandową schadzkę z premierem Orbanem, jak wiadomo, przeciwnikiem
krucjaty przeciwko Rosji trasą ukraińską. Oświadczyła Urbi et Orbi, że
Niemcy uznają jako jedyną drogę do zakończenia „konfliktu” na Ukrainie,
tylko negocjacje pokojowe. Słowa jednak poszły w świat i zaniepokoiły
gaulajterów Unii Europejskiej. Była to wyraźna próba wyłamywania się z
szeregów maszerujących zbrojnie na Ukrainę. Dał głos niemiecki ekspert
do spraw bezpieczeństwa Wolfgang
Isching, który
pochwalił zapowiedź dostarczenia broni na Ukrainę, – dodajmy od siebie –
na tę część Ukrainy, która jest piewcą ludobójców UPA. Isching dał do
zrozumienia, iż po pierwsze, głos pani kanclerz już nie jest głosem
wyroczni w sprawach polityki Niemiec.
Dolał oliwy do ognia sam prezydent Obama, który podczas pobytu w
Indiach, w wywiadzie dla stacji CNN oznajmił, że były prezydent Ukrainy
Ja- nukowycz „uciekł”, z Kijowa po tym, jak „wynegocjowaliśmy
porozumienie w sprawie przekazania władzy na Ukrainie”. Tym samym Obama
expressis verbis potwierdził dwie żydoamerykańskie false flag, a nie
jedną:
– „negocjowali” z Janukowyczem jego abdykację
– negocjacje zakończyły się pozytywnie dla Jankesów – „ucieczką” Janu- kowycza z Kijowa.
Takim sposobem Jankesi w poprzednich dziesięcioleciach, „negocjowali”
abdykacje, ucieczki a nawet zabójstwa urzędujących głów państw – np.
mord na Kaddafim, „dyktatorze” Libii a także zabójstw dyktatorów państw
muzułmańskich w północnej Afryki, poprzedzonych „łagodną perswazją”.
Strona internetowa Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Rosji opublikowała
następujące oświadczenie ministra Ławrowa:
– Jeśli ktoś chciał potwierdzić, że USA od samego początku
wydarzeń na Ukrainie były zaangażowane w antyrządowy przewrót, który
Obama uznał „neutralnym przekazaniem władzy” to zostało ono
wypowiedziane.
Tę dyplomatyczną wpadkę, prezydent Obama popełnił bezwiednie. Mówił
ad hoc jako „gadająca głowa” wprawiona w wypowiadaniu okrągłych frazesów. Wpadka sama się wkomponowała w logikę tej wypowiedzi.
Jeżeli Janukowycz dobrowolnie, czyli „naturalnie przekazał władzę” to dlaczego „uciekł?”
Dodajmy, uciekł z kotła, jakim był kijowski Majdan, płonący ogniem opon
i wybuchów. Zorganizowały to USA, co równie szczerze przyznała słynna
Żydówka Nulan, rzeczniczka, w istocie sterniczka Sekretariatu Stanu.
Powiedziała swego czasu, że Stany Zjednoczone zainwestowały w kijowski
pucz sześć miliardów dolarów. Niezła sumka. Opłaciło się
[2].
Za tę cenę amerykańsko-izraelscy żydochazarzy weszli na Ukrainę
pokojowo, połączyli swoje siły z siłami ukraińskich żydochazarów,
takich jak
Achmetów, Kołomojski, Poroszenko, Turczynów, Jarosz, Pińczuk
i kilkunastu innych, którzy już dawno przejęli zakłady przemysłowe i
bogactwa naturalne. Teraz maszerują na wschód i połączą swe intrygi i
miliardy z chazarskimi oligarchami Rosji ryjącymi pod Putinem, jak
niegdyś ich dziadowie ryli pod garstką rosyjskich gojów w KPZR, KGB,
GRU.
A wszystko to działo się wtedy, prawie sto lat temu jak i obecnie –
tysiące kilometrów od granic Stanów Zjednoczonych w ramach „eksportu”
żydokomunizmu, największej w dziejach świata
false flag.
Tymczasem, ich współczesne kundelki polskojęzyczne powyłaziły z nor, w
świetle dnia przez lata kamuflujący swoje ukraińsko-banderowskie
pochodzenie Dziś niektórzy internauci piszą zgryźliwie, że trzymanie
Schetyny z dala od decyzyjnych stanowisk przez Donalda Tuska, obecnego
„prezydenta” Rady Europy, było jedynym trafnym pociągnięciem w całej
karierze Tuska. Piszą, tym razem naiwnie, iż Tusk trzymał Schetynę w
dystansie, aby ten mułowaty tłuk nie narozrabiał jak słoń w składzie
porcelany, nie ujawnił za wcześnie istnienia apetytów banderowskiej
piątej kolumny, obecnie jawnie okupującej z nadania syjonistów
amerykańsko-izraelskich wszystkie kluczowe stanowiska w rządzie i
parlamencie. Okazało się przy tej okazji, że Schetyna maskował swoją
małomównością kiepską znajomością języka polskiego.
Grzegorz (Hrychor) Schetyna wyszedł na proscenium jako Nikodem Dyzma
polskiej dyplomacji z ambitnym, dwukierunkowym zadaniem. Pierwsze, to
forsować agresywny banderyzm
pod szyldem wyzwolenia Ukrainy ze szponów ponurego kagiebisty Putina i
wynosić pod niebiosa zasługi Ukraińców w walce z Niemcami. Po drugie,
prowokować, prowokować, prowokować gdzie się da i kiedy się da.
Konsekwentnie pełniąc misję ukraińskiego prowokatora pod false flag
ministra spraw zagranicznych, Schetyna po konsultacji z prezydentem
Komorowskim, już na początku lutego znów wyszedł na scenę z okazji
zbliżającej siedemdziesiątej rocznicy zakończenia drugiej wojny
światowej i zapowiedział:
– obchody zakończenia wojny powinny się odbyć ósmego, a nie, jak dawniej, dziewiątego maja,
– powinny odbyć się na Westerplatte, a nie w jakiejś tam Moskwie, na
Placu Czerwonym. Dwie prowokacje w jednej, obie przeciwko Rosji. Ósmego
maja 1945 roku Niemcy skapitulowały przed Amerykanami. Odbyła się
stosowna uroczystość kapitulacji, ale zabrakło tam przedstawicieli
Sowietów, bo nie zdążyli się stawić. Wtedy Stalin zażądał ponownej
kapitulacji „nazistów”. Podniosła uroczystość odbyła się nazajutrz,
dziewiątego maja. Na końcu ogromnej sali, w prezydium zasiadają:
marszałek Żuków w otoczeniu generalicji, następnie wprowadzono
przedstawicieli pokonanych Niemców, na czele z feldmarszałkiem
Keitelem. Z drugiego końca sali Keitel pozdrowił buławą Żukowa, usiadł,
położył czapę na stole i ujął pióro, składając na akcie historyczny
podpis. Następnie wstał, zasalutował, wziął czapę i oddalił się w
asyście swoich adiutantów, z których każdy miał około dwa metry wzrostu.
Tak przestała istnieć Trzecia Rzesza Niemiecka. W rzeczywistości, tak
się tylko wszystkim wydawało, że przestała istnieć. Ona istnieje do
dziś.
Teraz rozumiemy istotę prowokacji zafundowanej Rosji i Polsce przez Schetynę.
Ósmy maja odbierał Rosjanom współautorstwo zwycięstwa nad Niemcami, uprzedzając uroczystość z dziewiątego maja jako rzekomo samozwańcze uzurpatorstwo Rosjan (Sowietów).
W Rosji zawrzało. Zazwyczaj powściągliwy, spokojny minister Ławrow
nazwał wyskok Schetyny i jego prezydenckiego pryncypała Komorowskiego
„bluźnierczą i cyniczną próbą rozgrywania uczuć nacjonalistycznych”.
Szkoda, że nie wyjaśnił dokładnie, czyich to uczuć nacjonalistycznych,
polskich czy banderowsko-ukraińskich. Podczas tej kilkudniowej wymiany
ognia, polscy hodowcy bydła i trzody stracili kilkanaście milionów
złotych z blokady ich eksportu do Rosji, podczas gdy mięso niemieckie i
francuskie jechało do Rosji po zniesieniu embarga rosyjskiego Podobnie
stracili polscy hodowcy jabłek i innych owoców – miliony dolarów za
jabłka zalegające w chłodniach, gdy wiosna była tuż-tuż, a rachunki za
prąd jeszcze bliżej.
Co do drugiej prowokacji Komorowskiego – Schetyny, propozycji
obchodzenia rocznicy kapitulacji Niemiec na Westerplatte, to jest ona
nie tylko „bluźnierstwem”, ale wręcz karykaturalnym szyderstwem z
Westerplatte i nieszczęsnej Polski z września 1939 roku. Wojna nie
zakończyła się na Westerplatte tylko zaczęła niemieckim atakiem na
Westerplatte, które broniło się bohatersko przez tydzień, wprawiając w
zdumienie Niemców i jeszcze wolną od nich Europę. Takich bohaterskich
miejsc były w dziejach tej wojny niemieckiej dziesiątki.
Schetyna wtedy dodał jeszcze inną obelgę, : „Nie jest naturalne, aby
się to kończyło tam, gdzie się zaczęło”. Cyniczny groch z kapustą. Wojna
nie zaczęła się na Placu Czerwonym we wrześniu 1939 roku, tylko w
Polsce. Dokładnie nawet nie na Westerplatte, tylko wcześniejszą o
kilkanaście minut masakrą miasteczka
Wieluń, dosłownie
zmiecionego z powierzchni ziemi przez eskadrę niemieckich bombowców, w
wyniku czego zginęły dwa tysiące mieszkańców Wielunia. Schetyna
zaproponował alternatywnie, jeśli nie Westerplatte to np. „Londyn lub
Berlin”. Ten ostatni bastion hitleryzmu byłby o wiele bardziej na
rzeczy, lecz byłoby wielką prowokacją sprowadzenie do Berlina tysięcy
żołnierzy Armii Czerwonej i żołnierzy alianckich, aby sprężyście
przedefilowali przed Bramą Brandenburską, przed jej gołymi murami, bo
Berlińczycy z pewnością by się pochowali w domach w proteście przeciwko
temu triumfalizmowi zwycięzców.
I wreszcie – niech sobie każdy obchodzi tę rocznicę w swoim kraju jak
chce. Londyńczycy w Londynie, Niemcy w Berlinie, Sowiecki na Placu
Czerwonym. A my, Polacy? Proponujemy w Jałcie, gdzie trójka światowych
bandytów – Churchill, Roosevelt i Stalin zadecydowała o zajęciu połowy
Europy przez Żydobolszewię, w bezprzykładnej zdradzie Polski jako
sojusznika aliantów i ofiary Żydobolszewii.
W powojennych defiladach z okazji kapitulacji Niemiec, odbywających
się w Londynie, „Angole” nie zapraszali żołnierzy Drugiego Korpusu
generała Andersa. Nie było tam Polaków. Kiedy wiele lat później
zaprosili żonę generała Andersa już w roli wdowy, Generałowa
ostentacyjnie odmówiła udziału w tym cyrku.
Podczas „Pikniku Oświęcimiu”, rocznicy „wyzwolenia” Oświęcimia –
Auschwitz, wśród zaproszonych gości nie znalazła się córka rotmistrza
Pileckiego. Nie była tego godna, choć jej Ojciec był jedynym więźniem w
dziejach kilku milionów więźniów wszystkich niemieckich obozów
koncentracyjnych, który dobrowolnie dał się ująć w niemieckiej łapance,
aby tam, w Auschwitz, założyć siatkę konspiracji AK, rozpoznać
możliwości opanowania obozu, etc. Z dwoma innymi więźniami dokonał
brawurowej ucieczki, ale po wojnie został ujęty przez żydowskich
„wyzwolicieli”, i bestialsko stracony jako wróg Polski Ludowej. Kiedy
grupa polskich eurodeputowanych wniosła pod obrady Euro- parlamentu
projekt uznania rotmistrza Pileckiego za jednego z sześciu
najwybitniejszych bohaterów wojny, polskojęzyczni agenci Niemiec z
Platformy Obywatelskiej, głosowali przeciwko temu projektowi, zapewne
dlatego, że miał to miejsce od dawna zarezerwowane przez Żydów Jan
„Karski”.
Koniec stycznia 2015 roku i pierwsza dekada lutego upływały pośród
politycznych i historycznych afrontów, ze wskazaniem na mułowatego
agenta Ukrainy Schetynę, ale na szczytach zachodziły wydarzenia o wiele
ważniejsze. W ich centrum była Ukraina. Angela Merkel poleciała do
Wiktora Orbana i zadziwiła obserwatorów rzekomą woltą – Niemcy nie wezmą
udziału wsparciem zbrojnym dla Ukrainy! Nie upłynął tydzień od tej
rewelacji i Merkel zmienia front o sto osiemdziesiąt stopni; Niemcy będą
„bronić Polski” (!!) przed Rosją. W tym celu wyślą na jej wschodnie
rubieże około 1 700 żołnierzy Bundeswehry na rotacyjny pobyt wojsk NATO!
Obserwatorzy zdębieli z wrażenia, bowiem wsparcie militarne Ukrainy
jest niczym innym, jak rozstawieniem wojsk niemieckich u granie Rosji,
bo przecież granica białoruska to nic innego, jak granica frontu z
Rosją.
Co się stało? – pytali internauci, bo przecież w mediach głównego ścieku takiego pytania nie mogli się spodziewać.
A przecież była to kolejna odsłona germańskiego „Drang nach Osten”.
Od samego początku syjonistycznej dywersji na kijowskim Majdanie i
powstania rosyjskich mieszkańców Ukrainy Wschodniej, neo-hitlerowcy
niemieccy na czele z Bundestagiem i Żydówką Merkel, stanęli przed
dylematem – zachować rezerwę wobec tego kolejnego wyzwania
żydoglobalizmu amerykańsko- -izraelskiego, czy się do niego przyłączyć.
Lawirowali przez rok, „potępiając” rosyjską (a nie syjonistyczną!)
agresję na Ukrainie ,przyłączyli się do sankcji, ale tak jakoś zawsze
potępiali głosikiem słabiutkim, pełnym wahań. Potem Angela powiedziała,
że nie da Ukrainie broni, aż wreszcie USA zapowiedziały przydzielenie
Ukrainie nowoczesnego uzbrojenia. I wtedy Niemcy podjęli decyzję o tych
1700 żołdakach Bundeswehry, których wyślą do Polski.
Mieliśmy więc zapowiedź otwarcia przygotowań do militarnej
konfrontacji syjonizmu i germanizmu z Rosją, na razie na gruncie Ukrainy
Zachodniej, potem się zobaczy. Tak czy inaczej, nieszczęsna Resztówka
Polski międzywojennej znów została wyznaczona do roli pola bitewnego
Zachód-Wschód. To nihil novi. Tak było w czasach NATO – Układ
Warszawski. W ramach tego układu, NATO wyznaczyło dwustukilometrowy pas
ziemi spalonej na linii Wisły na wypadek konfrontacji nuklearnej z
Rosją sowiecką, co byłoby militarnie nieskuteczne, ponieważ Sowieci
posiadali wyrzutnie rakiet na Pomorzu, m.in. w kompleksie leśnym Borne
Sulinowo. Pas ziemi spalonej nuklearnie, stanowić mógł zaporę dla sił
konwencjonalnych Paktu Warszawskiego, zarazem był pasem śmierci dla
około pięciu milionów mieszkańców tego pasa, co dla obydwu stron
potencjalnego starcia nie miało i nadal nie ma żadnego znaczenia.
Wysłanie dwóch tysięcy żołnierzy Bundeswehry na rubież wschodnią
Polski, to tylko kontyngent niemiecki. Oznaczać to może totalną wojnę z
Rosją, z walnym udziałem polskiego mięsa armatniego. Tak było od
wieków. W XVII wieku Prusactwo wzięło nas „w obronę” przed carską Rosją w
ten sposób, że zajęło trzecią część powierzchni Polski Jagiellonów.
Ponad sto lat później ponownie wzięło nas „w obronę” już nie jako Prusy
tylko Niemcy, ruszając na wschód z Austro-Węgrami i Józefem Piłsudskim,
twórcą tzw. „legionów” – agentury niemiecko-austriackiej. Zostali
pokonani wspólnym wysiłkiem aliantów i zrewoltowanej przez Żydów Rosji
carskiej. Niespełna dwadzieścia lat później niemieckie prusactwo
ponownie ruszyło przez nasze terytoria na wschód, oczywiście w tym samym
celu jak w 1772 i w 1914 roku – aby nas „zabezpieczyć” przed Rosją.
Wiedzieli jednak, że samodzielne pokonanie Polski w bezpośrednim starciu
wprawdzie skończy się klęską Polski, ale wyniszczy znaczne siły
Niemców, ponadto pogrąży tereny na wschód od Bugu w długotrwałej walce
partyzanckiej, w której czołgi i samochody będą bezradne w lasach, na
bezdrożach i bagnach Polesia. Weszli więc w sojusz z Sowietami,
przedtem, już od 1923 roku rozwijając i unowocześniając armię sowiecką,
co opisałem szczegółowo w książce „Sąsiedzi płacić za ludobójstwa”
(Wydawnictwo RETRO 2014 r.) Pakt Hitler – Stalin zwany Paktem
Ribbentrop-Mołotow sprawił, że żydobolszewia, poczynając od 17 września
1939 roku, błyskawicznym natarciem „zabezpieczyła” sobie połowę
terytorium Polski przed swoim sprzymierzeńcem niemieckim, a ten
zabezpieczył przed sowietami lewą połowę Polski aż po Bug, następnie
obydwie strony zakończyły to „zabezpieczanie” wspólną defiladą
zwycięstwa w Brześciu nad Bugiem. Naszym zdaniem, właściwym miejscem do
uczczenia siedemdziesiątej rocznicy zwycięstwa nad nazizmem (broń Boże
nie nad Niemcami), byłby właśnie Brześć, zwłaszcza, że „prezydentu
Komorusku i ministru Schetynu” bardzo odpowiadają na takie uroczystości
miejsca peryferyjne, czego dowodem jest propozycja fety na Westerplatte,
a nie na Placu Czerwonym.
Teraz znów Niemcy maszerują na wschód, aby naszą nieszczęsną
Resztówkę porozbiorową zabezpieczyć przez wrednym Putinem i Rosją. I
znów to się może skończyć albo w Berlinie, albo w Moskwie, albo na
nowych gruzach Warszawy. Zwłaszcza, że wydarzenia rozwijały się
dynamicznie na korzyść syjonistycznych wyzwolicieli Ukrainy. Drugiego
lutego zginęło pięciu żołnierzy ukraińskich, natomiast powstańców
rosyjskich, zwanych „separatystami”, a przez premiera Jaceniuka
„bandytami” poległo aż 180, zaś rannych separatystów zostało 250.
Jednego dnia (doby) wyeliminowano więc prawie 500 „bandytów”. Proporcje
poległych po obydwu stronach zaczynają przypominać proporcje strat w
walce Żydów z Palestyńczykami. Zawsze ginęło dwudziesto-,
trzydziestokrotnie więcej Palestyńczyków niż Żydów. Rażąca różnica strat
nie skłoniła agenturalnej „Polskiej” Agencji Prasowej do prostego
pytania, skąd ta dysproporcja! Nigdy byśmy się tego nie dowiedzieli,
gdyby nie Internet. Podano tam, że Ukraińcy po raz pierwszy użyli tam
samolotów bombowych, a późniejsze o kilka dni fotoreportaże internautów
rosyjskich pokazują rozbite schrony, lepianki żołnierzy i rozszarpane
ciała „bandytów”. Artykuł zamieszczony w „Naszym Dzienniku” autorstwa
pismaków z PAP nie mówi o tym udziale bombowców ukraińskich, co dziwić
nie może, bo to przecież papowskie komunikaty nowego Oberkommando der
Wehrmacht, zamieszczane przez rozmodlony „Nasz Dziennik”.
To właśnie ten bombowy sukces musiał przeważyć decyzję Niemiec o
wysłaniu 1700 wehrmachtowców na wschód Polski.Teraz już pójdą szeroką
ławą od Karpat po Bałtyk? Pomaszerują i nasi wojacy dowodzeni przez
neobanderowców i polskojęzycznych wyznawców tej strategii
bezpieczeństwa, która mówi, że „bez wolnej Ukrainy nie ma wolnej
Polski”.
Przestali udawać zatroskane niewiniątka
obrzezani Jankesi. W tej sytuacji – czytamy w komunikacie PAP opublikowanym w „Naszym Dzienniku” – Stany Zjednoczone „
coraz poważniej biorą pod uwagę udzielenie pomocy wojskowej Ukrainie”, zwłaszcza że „separatyści” ogłosili możliwość postawienia pod bronią 100 tysięcy ludzi:
Chodzi o trzy prestiżowe think-tanki: Brookingos Institution,
Atlantic Council i Chicago Council on Global Affairs, które wspólnie
przygotowały raport na ten temat. Jego autorami jest ośmiu byłych
wysokiej rangi amerykańskich dyplomatów i wojskowych. Według dziennika
„New York Times” w Waszyngtonie coraz poważniej rozważana jest
realizacja zaleceń tego dokumentu. Gazeta zastrzega, że Obama nie podjął
jeszcze decyzji, ale amerykańska administracja i wojskowi „wydają się
skłaniać” do tej opcji.
„Stanom Zjednoczonym” chodzi o zachowanie wiarygodności w roli
światowego przywódcy mocarstwowego ekspansjonizmu. Nie widzą bowiem
wymuszenia na Rosji ustępstw drogą kolejnych sankcji?
Jakie są propozycje? Przekazanie Ukrainie
3 mld dolarów
pomocy wojskowej w ciągu trzech lat oraz bezpośrednie dostarczenie
sprzętu wojskowego, o co Kijów od dawna apeluje. USA miały zaopatrzyć
armię Ukrainy w nowoczesną broń, w tym tzw.
broń śmiercionośną, od czego dotąd Waszyngton się odżegnywał w obawie, że to doprowadzi do zaostrzenia konfliktu.
Według ekspertów, Ukrainie najbardziej przydałaby się broń
przeciwpancerna. W Donbasie są rosyjskie czołgi i transportery
opancerzone, radary rozpoznania artyleryjskiego zdolne do wykrywania
wyrzutni pocisków, samochody terenowe wielozadaniowe, a także samoloty
bezzałogowe. Jeśli USA zdecydują się na dostarczenie Ukrainie broni, to
podobną decyzję mogą podjąć także inne rządy. Autorzy raportu wymieniali
w tym kontekście Polskę, Kanadę, Wielką Brytanię i państwa bałtyckie.
John Kerry będzie w czwartek przebywał w Kijowie, gdzie
zapewne przedyskutuje warunki ewentualnego wsparcia wojskowego dla
Ukrainy. Tamtejsi politycy też wyczuwają sprzyjający moment.
Tak więc w pierwszej dekadzie lutego 2005 roku dostawa sprzętu
wojskowego, zwłaszcza tajemniczej „śmiercionośnej broni” dla
żydobanderowskiej Ukrainy, stała się głównym tematem najazdu Jankesów na
Ukrainę. Stanowiska ważnych graczy politycznych w USA były podzielone.
Biały Dom zdystansował się od opinii Ashtona Cartera, nowego szefa
Pentagonu, który w sprawie zbrojenia Ukrainy powiedział, że skłania się
ku temu, aby dostarczyć Ukrainie „broń śmiercionośną” lecz nie
uściślił, co to za broń, skoro zwykły automat także jest bronią
śmiercionośną.
Rzecznik Białego Domu kontrował: konflikt można rozwiązać drogą
stałych negocjacji ale żadne dostawy broni nie zrównoważą dostaw broni
rosyjskiej w ramach takiego „wyścigu zbrojeń”. Jednak wojenne
think-thanki mają przewagę w USA, jak zawsze,
kiedy np. ważyły się decyzje najazdu na Afganistan, Irak, a wcześniej na Jugosławię. W te same trąby dmie dowódca NATO – Bradlow. Takimi krzyżowcami antyrosyjskimi są John Kerry, znany „neokon”
McCain i wszyscy, dosłownie wszyscy „Srule” setkami okupujący Kongres, Senat, rząd. W tym wojennym klangorze, wprawdzie tylko na polskim zapyziałym podwórku, odważnie, pod prąd zabrzmiał głos Leszka
Millera,
szefa Klubu SLD w Kne-Sejmie. Klub podjął uchwałę w imieniu partii o
wprowadzeniu tej uchwały pod obrady Kne-Sejmu, że konflikt na Ukrainie
można zażegnać tylko drogą negocjacji i akcji dyplomatycznych, a nie za
pomocą wyrzutni Grad.
Apelujemy – czytamy w uchwale Klubu SLD – aby nie
rozpatrywano zaszłości historycznych… Obecnie Ukraina Wschodnia stała
się obszarem klęski humanitarnej o niespotykanej skali.
Uchwała odniosła się do rażącego obniżenia poziomu życia szeregu grup
zawodowych w Polsce, a to z powodu utrzymujących się sankcji rosyjskich
na dostawy mięsa, jabłek, etc.
Miller i jego Klub zaskoczyli Polaków, którzy wiedzą czym skończy się dywersyjne awanturnictwo agentów frakcji
żydo-ukraińskiej
w Polsce, maszerujących czwórkami na Ukrainę Wschodnią. Zaryzykowali
wiele, ale wiedzieli, że propagandowo zyskali dużo, a Polacy stanęli
okoniem wobec żydo-amerykańskiej falangi w oporze przeciwko ich sługusom
w NATO, Unii Europejskiej ich polskojęzycznym agentom w Polsce.
Czwartego lutego, w okresie ścierania się pasywnego i wojowniczego
stosunku do wojny na wschodzie Ukrainy, parlament w Kijowie podjął
ustawę
o powołaniu „batalionów wojsk najemnych” składających się
z Ukraińców, Polaków i Litwinów. Na zakończenie parlament uczcił
minutą ciszy wszystkich obcokrajowców, którzy polegli w walce o
Samostijną Ukrainę.
Na kilometr zapachniało polską krwią, nieznaną liczbą poległych i
jeszcze żywych najemników polskich. Jeden z wojskowych dowódców
donieckich partyzantów powiedział w Internecie, że walczą z nimi grupy
polskich najemników, wielu już poległo. I dodał, patrząc prosto w oko
kamery:
„Jak się uporamy z banderowcami, przyjdziemy i po was!” „Idziemy po was!”
warknął do kibiców białostockich niejaki „Sienkiewicz”, sławny z
ośmiorniczek konsumowanych w restauracji „Sowa” nafaszerowanej
podsłuchowymi „pluskwiakami”. „Sienkiewicz” nie zdążył pójść po kibiców
białostockich, ponieważ oberwał po ośmiorniczkach u „Sowy”.
Piątego lutego przyleciał do Kijowa Żyd John
Kerry,
zapewne z pakietem „śmiercionośnej broni” dla banderowców. Dwa dni
przedtem kanclerz Aniela Merkel oznajmiła, że Bundeswehra, wzmocni
„wschodnią rubież Polski” pobytem 1 700 niemieckich żołdaków, których
dziadkowie masakrowali Warszawę, usiłowali zdobyć Leningrad i Moskwę.
Jednak desant
1 7000 neohitlerowców to nie to samo, co dostarczenie banderowcom czołgów, samolotów, dronów.
W ten rozgardiasz wszedł felietonista Stanisław Michalkiewicz, który w
Internecie kąśliwie omówił aktualną wtedy sytuację na wschodzie i
zachodzie Europy, szczególnie stanowiska głównego gracza, jakim są
Niemcy. W pewnym momencie wygłosił tezę wręcz ekscytującą, bo wielce
prawdopodobną. Jego zdaniem, Niemcy już wybrali opcję. Jaką? Opcję
marszu na wschód, ale pod warunkiem, że inne państwa pójdą z nimi „kupą,
mości panowie”. Michalkiewicz uznał, że Niemcy musieli uprzednio
dogadać się ze „starszymi i mądrzejszymi”,
których na użytek moich czytelników nazywam „narodem wybrakowanym”. Zdaniem Michalkiewicza, „starsi i mądrzejsi” mogli z Niemcami dobić następującego targu –
jeżeli
pomożecie nam zająć Ukrainę i zneutralizować Rosję ,to my pozwolimy wam
na zajęcie ziem północno-wschodniej Polski aż po Kaliningrad, z
dodatkiem lewobrzeżnej części Polski (bez Warszawy i Krakowa) – a my na
tej resztówce Resztówki powojennej Polski zbudujemy Judeopolonię
powiększoną o Wołyń i Małopolskę Południową. W każdym razie, ma powstać
Judeopolonia, z Czwartą albo już praktycznie Piątą Rzeszą Niemiecką na przedwojennych ziemiach północno-wschodniej Polski.
Dodajmy, że spekulacja tego felietonisty nie były wróżeniem z fusów.
Judeopolonia już jest rysowana na przyszłych mapach Europy Środkowej, a
zapowiedzią tego mogła być wypowiedź sprzed kilku lat niemieckiego
Żyda Henry
Kissingera, swego czasu doradcy prezydenta
Cartera, członka najważniejszych agend nieformalnego rządu światowego,
na czele z komisją Trójstronną, Bilder- berg Group i Bnai B’rith.
Kissinger obwieścił:
Państwo Izrael przestanie istnieć w ciągu dziesięciu lat”, co cytowałem w ostatnim czwartym tomie mojej czterotomowej sagi pt. „Chazarska dzicz panem świata”.
Jeżeli więc przestanie istnieć kilkumilionowe państwo Izrael
zasiedlone w osiemdziesięciu procentach przez polsko-rosyjskich
chazarów, to rodzi się naturalne pytanie, gdzie przeprowadzi się to
kłębowisko żmij, ich drugi i trzeci pomiot? Odpowiedź jest prosta – z
powrotem – do Polski. Cicha emigracja do Polski z Izraela trwa już od
kilkunastu lat. Powstają dla nich nowe zamknięte osiedla, niemal z
lotniska wprowadzają się do nich i nazajutrz udają się do czekających
na nich stanowisk w bankach, agendach rządowych ,ministerstwach, etc.
Czekają. Na co? Aż dokona się „federalizacja” Resztówki Polski i takaż
federalizacja posowieckiej Ukrainy.
Dekompozycja tej części Europy
z wiadomym docelowym skutkiem, dzieje się już małymi kroczkami, a
zamienić się one mogą w kroki milowe, jeżeli NATO ruszy na Ukrainę ze
„śmiercionośną bronią” wsparte za pomocą polskiego mięsa armatniego.
Tak spełni się ulubione porzekadło natowców ukraińskojęzycznych i
polskojęzycznych banderowców, iż „Nie ma wolnej Polski bez wolnej
Ukrainy” i „nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski”.
Jako zasłonę dymną należy uznać fragment noworocznego przemówienia
Obamy o rzekomej zmianie strategicznych kierunków i miejsc amerykańskiej
„obecności” w świecie.
Taka właśnie zmiana geo-strategii tego mocarstwa okupowanego przez
geo-żydzizm,
została nakreślona już trzy lata temu, podczas pierwszej prezydentury
Obamy. Zmiana sprowadza się do położenia głównego nacisku na „strategię”
azjatycką, z dotychczasowej europejskiej. Stany Zjednoczone już
zakończyły procedurę redukcji swoich wojsk stacjonujących w Europie
zachodniej, a także wycofywanie wojsk okupacyjnych z Iraku i
Afganistanu. Znajdzie to potwierdzenie w budżecie Pentagonu. Na kierunek
azjatycki pójdzie około 530 miliardów dolarów, podczas gdy na kierunku
wschodnim USA zainwestują nieco ponad 50 miliardów dolarów – dziesięć
razy mniej niż na wzmacnianie obecność tego żandarma świata w rejonie
Azji. Nacisk położy się głównie na rozwój dwóch rodzajów broni –
marynarki wojennej i lotnictwa. Została już drastycznie zmniejszona
obecność USA w rejonie Morza Śródziemnego i Zatoki Perskiej samolotów
krótkiego zasięgu. Podstawowym uzbrojeniem stają się tam samoloty F-45
nafaszerowane wielozadaniową elektroniką, zdolne pokonywać dalekie
odległości. Obecnie odwołali ten kierunek ekspansji.
Takie są, w skrócie, nakreślone przez Obamę plany „aktywnej”
obecności w rejonie państw azjatyckich. Okazało się, że niezliczone bazy
wojskowe USA na wysepkach Pacyfiku nie zapewniały pełnej dominacji.
Musi ją wzmocnić nowy rodzaj „śmiercionośnej broni”. Obama dodał na
zakończenie, że on już nie prowadzi żadnej kampanii wyborczej, za dwa
lata kończy się bowiem jego druga prezydentura, a jego wysiłki wewnątrz
kraju skupią się na realizacji programu wzmacniania pozycji klasy
średniej i niezamożnej części społeczeństwa. Chce dokończyć pokonywanie
regresu wywołanego krachem finansowym świata z 2008 roku, przyznać
płatne urlopy macierzyńskie dla około 400 milionów amerykańskich kobiet i
utrwalić bezpłatną służbę zdrowia. Pięknie, życzymy powodzenia w tym
zbożnym dziele. Ale gdzie tkwi, dokładnie – gdzie może tkwić
wzmiankowana „
ściema”? Ano, w tym rzekomym przesunięciu
akcentów, czyli miliardów dolarów z Europy i Zatoki Perskiej oraz
północnej Azji, w rejon Pacyfiku, z „widokiem” na Azję, czyli na Chiny,
Indie, Pakistan. Tymczasem, jak spojrzeć na mapę, to ma się do czynienia
z tym samym wschodnim kierunkiem natarcia od strony Pacyfiku, oraz
kierunek pasem Morza Śródziemnego, Zatoki Perskiej a teraz Ukrainy, z
wyjściem na Rosję i Chiny, dwie zmory „starszych i mądrzejszych” elit
narodu wybrakowanego.
I zawsze dzieje się to w odległości wielu tysięcy kilometrów od granic USA. Obłudę tych współczesnych nomadów byłoby łatwo demaskować prostym pytaniem:
po co tam poszliście?
Tam, czy na dziesiątki innych obszarów, na niemal wszystkie kontynenty,
zawsze znacząc za sobą krwawe ślady, zostawiając zgliszcza i trupy,
wszakże zawsze pod sztandarami wolności i demokracji, uniwersalnymi
false flag wszystkich najeźdźców. Co Jankesi szukają na Pacyfiku,
odległym o tysiące kilometrów od brzegów ich kraju? Dlaczego Rosjanie
czy Chińczycy nie rewanżują się im tym samym – samolotami myśliwskimi,
bombowcami, flotą nawodną i podwodną u brzegów USA?. Rosjanie podczas
drugiej wojny światowej pytali jako Sowieci –
co Niemcy szukają u bram Stalingradu, Moskwy, Leningradu.
Sowieci raz tylko próbowali się im rewanżować u brzegów Stanów
Zjednoczonych, na Kubie, nawet próbowali zainstalować wyrzutnie rakiet.
Prezydent Kennedy zagroził wojną i Chruszczów zabrał to żelastwo,
pozostawiając jednak na Kubie okupacyjną agenturę, pchając w tego
komunistycznego bękarta miliardy dolarów.
Castro, kubański żydomason
rządził tym niezatapialnym lotniskowcem Sowietów przez pół wieku, żyje
do dziś, schedę po nim przejął jego brat Raul, aż obecnie USA zamierzają
zdjąć z tej sowieckiej skamieliny klątwę sankcji.
Z takich
pytań – co wy tu u nas szukacie w odległości tysięcy kilometrów od USA,
składa się historia całego XX wieku i pierwszej dekady XXI. Pytający nigdy nie otrzymują prostej odpowiedzi, tylko bełkot propagandowych kastratów.
Dlaczego miliony Ukraińców, szantażowanych teraz przez fanatycznych
spadkobierców ludobójczego banderyzmu, nie mają szansy na zapytanie
Kerry’ego, McCainea i innych komiwojażerów amerykańskiego imperializmu, w
jakim celu przylatują do Kijowa, gniazda wojny domowej na Ukrainie? Nie
mają szansy zadać takich pytań w ich parlamencie, nie usłyszano ich
podczas kilkumiesięcznego festiwalu płonących opon na Majdanie. Gdyby
jakimś cudem dopuszczono ich do mikrofonów, to natychmiast mu go wyłączą
profesjonalni budowniczowie demokracji, tacy jak Poroszenko, Jaceniuk,
Kołomojski, Achmetow, Turczynów, Pińczuk, Jarosz, Taruta i wielu innych.
Świat roi się od jego naprawiaczy, misjonarzy wolności i demokracji.
Bush senior, potem junior, przylatywali do Polski jako wyzwoliciele ze
szponów ich żydosowieckich współbraci, a co po nich zostało? Ruina
ekonomiczna i gospodarcza Resztówki Polski, grabież majątku narodowego,
zniewolenie polityczne i finansowe, wielomilionowe bezrobocie i
emigracja. Ich wspólnicy niemieccy zagrabili cementownie, cukrownie,
dobrze prosperujące fabryki państwowe zlikwidowali jako „nierentowne” bo
konkurencyjne, przejęli prasę codzienną i tygodniki i sieją przez nie
kłamstwo, we wszystkich obszarach życia duchowego. Kazali „zaorać”
stocznie bo „nierentowne”. Nie pozwalali ich dofinansować z budżetu
państwa. Unia Jewrejopejska tego zabrania, podczas gdy Niemcy
dofinansowali swoje stocznie miliardami dotacji.
W rzeczy samej, oni już odzyskali to, co utracił Hitler w wyniku niemieckiej drugiej rzeźni światowej.
Pełno ich od Szczecina po Litwę, od Bałtyku po Tatry, a teraz wysyłają
swój Wehrmacht na granicę z Białorusią i Ukrainą w ramach stabilizacji
tego ich stanu posiadania. W czerwcu 1942 roku ruszyli z lewego brzegu
Bugu na wschód, zatrzymani przez ich niedawnych sojuszników dopiero pod
Stalingradem, Leningradem i Moskwą.
To prosta reanimacja paktu Ribbentrop-Mołotow.
Henryk Pająk
Komentarz: fragment wybitnej pracy Henryka Pająka pt: „Naród
wyklęty przez męty. Tom I”. Lektura obowiązkowa, do nabycia u autora pod
numerem tel. 81 50 30 616.