Polka ze Szwecji: Szwecja skazana jest na zagładę! MOCNY WYWIAD!
Grzegorz Lindenberg: Pracujesz w Urzędzie Imigracyjnym od
prawie dwunastu lat. Kiedy zaczęłaś patrzeć krytycznie na sytuację w
Szwecji?
Joanna Teglund: Kiedy w 1981 roku przyjechałam do
Szwecji byłam zaszokowana, że tu z taką łatwością wszystko się dostaje.
Bardziej doświadczeni rodacy pouczali mnie, że trzeba jak najwięcej
brać, bo Szwedzi są głupi, teraz rozdają, ale za chwilę to się skończy.
Ta chwila trwała bardzo długo, ale chyba właśnie nadchodzi.
Precz ze Szwecji! 80 tys. imigrantów będzie wydalonych
Z drugiej strony media i politycy cały czas powtarzali, i dopiero w
ciągu ostatnich tygodni zaczyna się to zmieniać, że Szwecja jest bogata i
nas na to wszystko stać. No, przynajmniej jeśli chodzi o przyjmowanie
uchodźców, bo jeśli chodzi o inne sektory publiczne, to zaczęło się od
wielu lat wprowadzać oszczędności, a tak widocznie to od czasu kryzysu w
2008 roku.
Muszę się przyznać, że ja nigdy nie interesowałam się polityką. Nigdy
nie miałam telewizora, nie słuchałam radia, nie kupowałam gazet
popołudniowych. Zawsze prenumerowałam jakiś dziennik, w którym głównie
czytałam strony poświęcone kulturze.
W 2010 roku poprosiłam o bezpłatny urlop w Agencji Imigracyjnej,
gdzie pracowałam od 2004 roku, żeby przez dwa lata pracować dla Kościoła
Szwecji i koordynować projekt pomocy imigrantom w Södertälje, mieście
na południe od Sztokholmu znanym z tego, że po wybuchu wojny w
Iraku przyjęło więcej uchodźców z Iraku niż Stany
Zjednoczone i Kanada łącznie.
Dla mnie, która poza pracą, tak jak większość Szwedów, nie miałam
kontaktu z cudzoziemcami, to był szok. Wprawdzie wiedziałam, że
Södertälje nazywają małym Bagdadem, ale nie zdawałam sobie sprawy z
ogromu tej przepaści, jaka dzieli mieszkańców centrum Sztokholmu, gdzie
mieszkam, od mieszkańców Södertälje.
Imigranci, z którymi pracowałam, a byli to głównie nielegalnie
przebywający Irakijczycy, bez przerwy przychodzili do mnie z gazetami, w
których pisano o Iraku i ja musiałam im tłumaczyć, co tam było
napisane. I że nie chodziło tam o amnestię dla nielegalnych imigrantów,
na co mieli wielką nadzieję. To zmusiło mnie do czytania gazet. I wtedy
nastąpił kolejny szok. To, co pisano w tych gazetach na temat imigrantów
nie miało absolutnie nic wspólnego z rzeczywistością, z jaką ja się
zetknęłam pracując z nimi przez całe moje zawodowe życie.
I wtedy do mnie dotarło, że Szwecja to dwa różne państwa, dwie różne
rzeczywistości i przepaść między nimi coraz bardziej rośnie. Ale jeszcze
miałam nadzieję, że to się da zmienić, że ten proces rozpadu państwa da
się zatrzymać. I starałam się dotrzeć z informacjami o tej drugiej
rzeczywistości do dziennikarzy, partii politycznych, związków
zawodowych, policji. Dziennikarze i partie polityczne nie chcieli
słuchać, związki zawodowe i policja mówili, że oni wiedzą, ale nic nie
mogą zrobić, bo politycy nie są zainteresowani.
Późnym latem 2010 roku natknęłam się na artykuł w dzienniku “Dagens
Nyheter” o propozycji objęcia opieką zdrowotną nielegalnych imigrantów.
To było jeszcze za czasów, kiedy wszystkie artykuły można było w
Internecie komentować. I zaczęłam czytać komentarze. Kolejny szok. Przez
wszystkie lata pobytu z Szwecji nie spotkałam się z ani razu z
jakimkolwiek przejawem niechęci do mnie jako do cudzoziemki. Ale często
czułam to pod skórą. I zawsze sobie to tłumaczyłam jako moje
przewrażliwienie. A teraz siedziałam i z wypiekami na policzkach
czytałam te kilkaset ziejących żółcią i nienawiścią komentarzy. I
poczułam wielka ulgę. Nareszcie są szczerzy, pomyślałam. Rezultat
wymuszanej poprawności politycznej czuć przez skórę i to jest dużo
gorsze, niż jak ktoś ci powie wprost w twarz, co myśli. Bo wtedy możesz
mu odpowiedzieć i zacząć dyskusję.
Jakiś czas później przyjaciel podpowiedział mi, że jeśli chce się
dotrzeć do prawdy, to należy czytać blogi i alternatywne media. I
następny szok. Nie sądziłam, że aż tylu ludzi pisze. Szybko zdałam sobie
sprawę z tego, że większość alternatywnych portali i blogów jest
lustrzanym odbiciem oficjalnych mediów. Jak w telewizji mówią białe, to
oni czarne. I tak samo jak w mediach, jednym głosem… Był okres, kiedy
dziennie przelatywałam ponad sto blogów i portali. Było to doskonałe
ćwiczenie samodzielnego myślenia. Po jakimś czasie końcu zaczęłam
znajdować te blogi, których autorzy myśleli podobnie jak ja. I była to
dla mnie wielka ulga, że nie jestem sama w tym co widzę i myślę, że jest
nas więcej. Bo jeśli żyjesz w rzeczywistości gdzie wszyscy mówią białe,
a ty widzisz czarne, to po jakimś czasie zaczynasz wątpić w stan
twojego umysłu.
I kiedy tak obserwując rzeczywistość, rozmawiając z ludźmi i czytając
blogi zaczęłam rozumieć, że ten kraj dąży do samozagłady, wpadłam w
przerażenie. Wydawało mi się, że już nie ma dla Szwecji ratunku. Ale w
sierpniu zeszłego roku, kiedy ówczesny premier Fredrik Reinfeldt na
miesiąc przed wyborami, kiedy już było jasne, że Szwecja tonie pod
ciężarem imigrantów, wygłosił mowę w której nawoływał Szwedów do
otwarcia serca dla imigrantów i nikt nie zaprotestował, to zdałam sobie
sprawę, że jednak jakąś nadzieję jeszcze miałam. I tego dnia ją
straciłam.
Tej nocy nie mogłam spać. Byłam wtedy nad morzem, w Chałupach. I w
środku nocy wyszłam na pustą wtedy plażę i przez kilka godzin wyłam z
bólu, gniewu i rozpaczy. Nie tyle nad Szwecją, bo pokora i uległość tego
narodu wzbudza we mnie pogardę, ile nad Europą. Nad utratą wszystkich
tych wartości, która zawsze były dla mnie cenne, które mnie
ukształtowały. Równość, wolność, braterstwo, demokracja. Bo jeśli nie
weźmiemy się ostro do pracy nad ich obroną, to podzielimy los Szwecji,
państwa, które jako pierwsze w Europie doprowadziło się do samozagłady.
Do tej pory szwedzkie media ukrywały wszelkie problemy związane z
imigracją. Wszyscy ci, którzy próbowali opisać rzeczywistość byli
skutecznie zastraszani i uciszani inwektywami w rodzaju rasista i
nazista. Przez dziesiątki lat jedynym słusznym poglądem było
twierdzenie, że imigracja wzbogaca Szwecję. Każdy reportaż w mediach
publicznych, czyli liberalno-lewicowych kończył się stwierdzeniem, że
imigracja wzbogaca Szwecję. To było jak mantra, powtarzana kilka razy
dziennie zamiast pacierza. A w rzeczywistości to imigracja wzbogacała
Szwecję do momentu, kiedy to była imigracja zarobkowa, dopóki była praca
dla stosunkowo dobrze wykształconych uchodźców z naszego kręgu
kulturowego. Nadal imigracja lekarzy czy też programistów wzbogaca
Szwecję, ale ogromna ilość analfabetów, półanalfabetów i ludzi o niskim
poziomie wykształcenia z krajów Trzeciego Świata, którzy nigdy nie
dostaną pracy, jest ogromnym obciążeniem.
Dopiero ostatnio, od czasu kiedy do Szwecji zaczęło przybywać 10 tys.
imigrantów tygodniowo i rząd, policja, służby celne, Agencja Migracyjna
zupełnie nie wiedzą jak sobie z tym poradzić, zaczęto otwarciej mówić o
rzeczywistości. Niestety, za późno. Ta ogromna fala uchodźców, która w
tej chwili zalewa Szwecję, zmieni ten kraj nie do poznania. Jak – tego
nikt nie jest w stanie sobie w tej chwili wyobrazić. Mam wrażenie, że
dopiero teraz niektórzy zaczynają rozumieć, trochę jak kilkuletnie
dzieci, że kłamstwa prowadzą do konsekwencji. W wypadku Szwecji będą to
konsekwencje, których skutki będzie ponosić wiele pokoleń.
Jest jakiś specjalny powód, żeby przestrzegać Polaków właśnie teraz?
W Szwecji od wielu tygodni rejestruje się dziennie ponad tysiąc
imigrantów. Policja twierdzi, że drugie tyle przybywa, ale się nie
rejestruje. Nikt nie wie kim ci ludzie są i dlaczego nie chcą się
rejestrować. Podobno część z nich jedzie przez Szwecję do Finlandii i
Norwegii. Jeśli napływ imigrantów utrzyma się na obecnym poziomie, do
Szwecji napłynie w przyszłym roku ponad 700 tyś. imigrantów. W ostatnim
tygodniu do Szwecji przybyło ponad 10 tys. imigrantów, z czego 26,6%
podało, że jest z Syrii. Mimo to media nadal od rana do wieczora
powtarzają mantrę, że przybywają ofiary wojny w Syrii i że to nie
szwedzki tylko europejski kryzys, mimo że te tygodniowe 10 tys. to
więcej, niż zarejestrowano w Danii od początku roku. A w stosunku do
liczby mieszkańców to więcej, niż przybywa do Turcji. Bo to nie jest
europejski kryzys, tylko wynik lekkomyślnej polityki imigracyjnej
Niemiec, a przede wszystkim Szwecji.
Szwecja od kilku tygodni już nie ma gdzie lokować przybywających
imigrantów. Pełne są schroniska młodzieżowe, hotele, pensjonaty.
Umieszcza się ich w salach gimnastycznych, namiotach, korytarzach biur
Agencji Migracyjnej. IKEA nie nadąża ze sprowadzaniem materacy do
spania. Z Malmö wyjeżdżają autokary pełne imigrantów i kierowcy mówi
się, żeby jechał powoli w nieznanym kierunku, bo w międzyczasie
pracownicy Agencji Migracyjnej gorączkowo szukają w całej Szwecji
ostatnich wolnych miejsc.
Fascynujący i przerażający jest fakt, z jaką pokorą i oddaniem
pracownicy sektora państwowego wykonują ten czyn likwidacji państwa
szwedzkiego. Pracują dniami i nocami, siedem dni w tygodniu, bez słowa
skargi. Ostatnio nawet król Szwecji zdecydował się na udostępnienie
części swoich nieruchomości, w tym pałaców, dla uchodźców.
Poradzą sobie?
Rząd do tej pory twierdzi, że Szwecja sobie poradzi. To nie kwestia
finansów, tylko znalezienia praktycznych rozwiązań, jak to ujęła
minister finansów Magdalena Andersson. Mimo, że tylko wczoraj (9
listopada) do Szwecji przyjechało 741 tak zwanych samotnie
przybywających małoletnich imigrantów, czyli 25 klas szkolnych i kilka
nowych szkół dziennie przyjeżdża. A jeden małoletni kosztuje państwo 1
milion koron rocznie. Reakcją rządu na obecną sytuację jest zamówienie
ekspertyzy (tillsätta utredning), której wyniki mają być gotowe pod
koniec… 2017 roku.
Obserwując polską debatę na temat imigrantów widzę te same
emocjonalne argumenty polityków, ten sam brak rzeczowości dziennikarzy i
ten sam podział na obóz lewicowy, który jest dobry, który chce otworzyć
serce, który chce otworzyć granice, “mamy miejsce i musimy sobie
poradzić z tym strachem przed Obcym” i ten konserwatywno-liberalny “obóz
niedobrych”, którzy chcą kontrolować, chcą liczyć. To jest dyskusja
dobrego ze złym, a nie dyskusja dorosłych ludzi o problemie, który
wpłynie na przyszłe losy naszego kraju i Europy. I do tej dyskusji
należy się solidnie przygotować, najlepiej śledząc błędy, które
popełniły inne kraje. A Szwecja jest najlepszym materiałem szkoleniowym,
bo popełniła tych błędów najwięcej.
Jaka jest dzisiaj ta Szwecja, której Polacy nie znają?
Bardzo trudno jest dzisiaj mówić o tym, jaka ta Szwecja jest. To
trochę tak, jak odpowiadać na pytanie, z której strony wieje wiatr,
znajdując się w oku cyklonu. W tej chwili jesteśmy świadkami
największego kryzysu państwa szwedzkiego w historii. Sytuacja zmienia
się dramatycznie z godziny na godzinę, a rząd wydaje się być całkowicie
sparaliżowany. Jeden z publicystów szukając w historii Szwecji
przykładów na większą niekompetencję władzy znalazł jeden tylko
przykład, a mianowicie rządy Gustawa IV w latach 1805-1809, kiedy to
Szwecja przegrała wojnę z Francją i utraciła Finlandię.
W Szwecji mówi się o kryzysie polityki migracyjnej, ale dla mnie to
jest kryzys całego społeczeństwa, narodu, który w pościgu za
nowoczesnością, w pogoni za dobrami materialnymi, utracił wszystko to,
co ważne, wszystko to, co stanowi o naszym człowieczeństwie. Dzisiejszy
Szwed to człowiek słaby i samotny. Bez tożsamości, nie mający oparcia w
rodzinie, religii, historii, nie mający korzeni. Jest jak liść na
wietrze, który leci tam, gdzie wiatr powieje.
Szwecja, którą Polacy znają, to na pewno nie jest dzisiejsza Szwecja,
tylko Szwecja sprzed trzydziestu kilku lat, z okresu, kiedy tam
przyjechałam.
Czyli jaka?
Państwo dobrobytu, gdzie żyje się bardzo bezpiecznie, wygodnie, gdzie państwo dba o obywatela.
W Szwecji od 1932 roku, z małymi przerwami, rządzi partia
socjaldemokratyczna i ta partia zawsze mówiła obywatelom: “Jak będziecie
wydajnie pracować i płacić podatki, to już o nic nie musicie się
martwić. My się wami zaopiekujemy; zaopiekujemy się waszymi dziećmi,
waszymi rodzicami, a jak będziecie potrzebować pomocy od państwa to tę
pomoc dostaniecie”. I ci ludzie im uwierzyli. Podatki w Szwecji zawsze
należały do najwyższych w świecie i w tej chwili są tak wyśrubowane, że
już bardziej nie można, ale prowadzi się dyskusje na ten temat.
Przeciętny Szwed płaci średnio 71,3% podatków, dochodowego i VAT.
Rezultat jest dzisiaj taki, że roczne dzieci oddaje się do żłobka –
to się nazywa przedszkole w Szwecji – a matka idzie do pracy. A w
Szwecji pracuje się 8 godzin, plus przerwa na lunch i czas na dojazd do
pracy. I te dzieci oddaje się na 10 godzin do przedszkola, które kiedyś
było bardzo fajną placówką pedagogiczną, a w tej chwili jest
przechowalnią, bo państwo ma coraz mniej pieniędzy. Po 10 godzinach
matka wraca, zabiera dziecko do domu, sadza dziecko przed telewizorem,
odgrzewa w mikrofalówce jakieś jedzenie i kładzie dziecko spać.
Instytucja dziadków jest tu nieznana. Ja nigdy, w ciągu 34 lat w
Szwecji, nie poznałam rodziny, która mieszkałaby ze swoimi starymi
rodzicami – taka sytuacja praktycznie w Szwecji nie występuje. Dużo
ludzi starszych mieszka w swoich mieszkaniach, gdzie dostają pomoc od
gminy, przychodzi pani raz czy kilka razy dziennie – na kilka minut, bo
to już też jest bardzo wyśrubowane – albo są w domach dla starszych
ludzi i tam z powodu oszczędności mają coraz gorszą opiekę.
Są całe pokolenia dzieci, które zostały w taki sposób wychowane.
Produkt tego kolektywnego wychowania to osobnik społecznie
przystosowany, który nie jest w stanie samodzielnie myśleć, podejmować
samodzielne decyzji i radzić sobie z konfliktami
http://www.fronda.pl/a/polka-ze-szwecji-szwecja-skazana-jest-na-zaglade-mocny-wywiad,61783.html