"Ten Portugalczyk, narzeczony Dedé, zapytał w pewnej chwili, skąd
bierze się we mnie tyle pogardy dla kobiet i zaraz wszyscy go poparli.
Pogarda? Ależ skąd! Uwielbiam raczej... Choć co prawda dotychczas
nie umiałem odkryć czym jest ona dla mnie w porządku duchowym, wrogiem
czy sprzymierzeńcem? A to oznacza, że połowa ludzkości mi się wymyka.
Ta łatwość pomijania kobiety! One jak gdyby nie istniały! Widzę
naokoło mnóstwo ludzi w spódnicach, z długimi włosami, o cienkim głosie,
a mimo to używam słowa "człowiek" jak gdyby ono nie było rozłamane na
mężczyznę i kobietę, a także w innych słowach nie dostrzegam
rozdwojenia, które wprowadza w nie płeć.
Odpowiedziałem Portugalczykowi, iż jeśli w ogóle może być mowa o
mojej pogardzie, to tylko na gruncie artystycznym... tak, jeśli zdarza
mi się nimi gardzić - to
- ponieważ są złe, fatalne jako kapłanki piękności, objawicielki młodości. Tutaj złość moja wzbiera, w tym nie tylko drażnią ale i oburzają mnie te złe artystki.
- Artystki, tak, bo czar
jest ich powołaniem, estetyka ich zawodem, urodziły się aby zachwycać,
są niejako sztuką. Ale cóż za partactwo! Cóż za oszustwo!Biedna
piękności! I biedna młodości! Wy znalazłyście się w kobiecie po to aby
sczeznąć, ona w gruncie rzeczy jest pośpieszną waszą niszczycielką,
patrz, ta dziewczyna jest młoda i piękna w tym celu jedynie aby stać się
matką!
- Czyż piękność,
czyż młodość nie powinny być czymś bezinteresownym, nie służącym
niczemu, wspaniałym darem natury, ukoronowaniem?...
- Ale w kobiecie ten czar słuzy do płodzenia, on podszyty jest ciążą, pieluszkami i to oznacza koniec poematu.
Chłopiec zaledwie dotknie się dziewczyny, oczarowany nią i sobą z
nią, już staje się ojcem, ona - matką - a więc dziewczyna to twór, który
niby to praktykuje młodość a właściwie służy do likwidowania młodości.
My, śmiertelni, którzy nie możemy pogodzić się ze śmiercią i z
tym aby młodość i piękność miały być tylko pochodnią przekazywaną z ręki
do ręki, nie przestaniemy buntować się przeciw tej brutalnej perfidii
natury. Lecz tu nie idzie o jałowe protesty. Idzie o to, iż ten
morderczy stosunek kobiety do własnego dziewczęcego wdzięku ujawnia się
co chwila i stąd pochodzi ta jej właściwość, iż ona nie czuje naprawdę
młodości i piękności - czuje je mniej od mężczyzny. Patrzcie
na to dziewczę! Jakże romantyczne... ale ten romantyzm skończy się
kontraktem przy ołtarzu z tym oto grubawym adwokatem, ta poezja musi
zostać zalegalizowana, ta miłość zacznie funkcjonować za pozwoleniem
władzy duchownej i świeckiej. Jakże estetyczna... ale nie ma łyska, ani
brzuchacza, ani suchotnika, który by był dla niej dość odrażający, ona
bez trudności odda swoją piękność brzydocie i oto widzimy ją triumfującą
u boku potwora, lub co gorsza u boku jednego z tych mężczyzn, będących
wcieleniem drobnej obrzydliwości. To piękność, która się nie brzydzi!
Piękna, ale nie posiadająca wyczucia piękności.
I łatwość, z jaką myli się smak kobiety i jej intuicja w wyborze
mężczyzny, sprawia wrażenie jakiejś niepojętej ślepoty i, zarazem
głupoty - ona zakocha się w mężczyźnie dlatego, że taki dystyngowany,
albo taki "subtelny", drugorzędne wartości socjalne, towarzyskie będą
dla niej ważniejsze od apolińskich kształtów ciała, ducha, tak, ona
skarpetkę kocha a nie łydkę, wąsik a nie twarz, krój marynarki nie zaś
klatkę piersiową. Odurzy ją brudny liryzm grafomana, zachwyci tani patos
głupca, uwiedzie szyk wykwintnisia, nie umie demaskować,
- daje się nabierać ponieważ sama nabiera.
I zakocha się tylko w mężczyźnie ze swojej "sfery", albowiem nie
wyczuwa naturalnej piękności rodzaju ludzkiego a tylko tę wtórną, będącą
tworem środowiska - ach, te wielbicielki majorów, służebnice generałów,
wyznawczynie kupców, hrabiów, doktorów.
Kobieto! Jesteś antypoezją wcieloną!
Ale ona na własnej poezji zna się tyleż, co na męskiej - i w tym jest równie, a może bardziej jeszcze nieudolna.
Gdyby te
grafomanki, te złe malarki własnej krasy, nieudolne rzeźbiarki swojego
kształtu, wiedziały coś niecoś o prawidłach rządzących pięknością,
przenigdy nie wyrabiałyby ze sobą tego co wyrabiają.
Prawa, o których mówię, znane każdemu artyście, głoszą:
1. Artysta nie powinien pchać ludziom swego dzieła przed nos,
krzycząc: - To jest piękne! Zachwycajcie się tym, bo jest zachwycające.
Piękność w dziele sztuki winna objawiać się jakby od niechcenia, na
marginesie innego dążenia - dyskretna i nienachalna.
(Ale ona natrętnie częstuje swoją urodą, godzinami udoskonalaną
przed lustrem. Nie wie, co to dyskrecja. Zdradza się co chwila w swojej
żądzy podobania się - więc nie jest królową, ale niewolnicą. I zamiast objawiać się jak bogini, godna pożądania, objawia się jak straszliwa niezdarność usiłująca zdobyć niedostępną urodę.
Gdy młodzieniec gra w piłkę dla przyjemności, zdarza mu się, że jest
piękny; ona gra w piłkę ażeby być piękna; więc gra źle ale, poza tym, ta
piękność zalatuje siódmym potem, jest wymęczona! Ale nie koniec na tym,
bo ona, mizdrząc się do szaleństwa, zawsze, wszędzie, przybiera
jednocześnie minę jakby mężczyzna nic ją nie obchodził. I mówi: ach, ja
tylko tak dla estetyki! Któż uwierzy kłamstwu zbyt jawnemu?)
2. Piękność nie może opierać się na oszustwie.
(Pragnie abyśmy zapomnieli o jej brzydotach. Usiłuje nam wmówić że
nie jest kobietą, to jest ciałem, które, jak wszystkie ciała, nigdy nie
może być tylko piękne - które jest mieszaniną piękności z brzydotą, grą
wieczystą tych dwóch elementów (i w tym piękność innego, wyższego
rodzaju). Nikt nie sprawi aby pewne funkcje cielesne nie były
nieczystością. Nikt też nie wyzwoli całkowice ducha z nieczystości. Ale
ona chce abyśmy uwierzyli, że jest kwiatem. Stylizuje się na bóstwo, na
"czystość", na niewiniątko. W tym absurdalnym wysiłku nie jestże
komiczna? Z góry skazana na niepowodzenie? Cóż
za maskarada! Mamże uwierzyć że jest bukietem jaśminu dlatego, że się
uperfumowała? Lub, widząc ją na obcasach półmetrowej wysokości, że jest
smukła? Jedyne co widzę, to iż obcasy nie pozwalają jej ruszać się
swobodnie. Tak to piękność ją krępuje, staje się dla niej paraliżem - to
straszne skrępowanie kobiety, które objawia się w każdym ruchu, w
każdym słowie, ta zmora, że ona nigdy nie może być swobodna z sobą...)
(I w tym szale samiczym zupełnie traci poczucie efektu, oszukuje jawnie, sądząc, że zdoła zarazić nas swoją tchórzliwą i kłamliwą koncepcją ciała (i ducha).
Moda!
Jakaż potworność! To co w Paryżu nazywa się elegancją, te wszystkie
linie, sylwetki, profile nie sąż najbardziej niesmaczną z mistyfikacji,
polegającą na przestylizowaniu ciała?
Ta przyozdobiła swój przesadny kuper szarfą i myśli, że stała się
majestatyczna; tamta udaje panterę, a ta znów usiłuje swoją zwiędłą cerę
przerobić na Melancholię przy pomocy skomplikowanego kapelusza. Lecz
ten kto ukrywa (nadaremnie) defekt, poddaje się defektowi. Defekt musi
być przezwyciężony - przezwyciężony prawdziwą wartością w sensie
moralnym lub fizycznym. Potwory, którymi
częstują nas paryskie tygodniki mód, owe kreacje Diora, Fatha, z biodrem
wystającym, z linią opływową, z zagiętym paluszkiem, zastygłe w
idiotycznej "dystynkcji" - toż to z punktu widzenia sztuki szczyt
obrzydliwosci, tandeta pobudzająca do mdłości, to głupio naiwne i
niezdarnie pretensjonalne, to niesmak bardziej wyzywający i ordynarny
niż wszysko na co mógłby się zdobyć pijany dorożkarz).
3. Piękność ma być suwerenna.
(Dziewko, zwykła dziewko od krów, witaj - królowo! Dlaczego,
powiedz, nie ma w tobie śmiertlenego drżenia, że nie
zostaniesz zaakceptowana? Nie boisz się odepchnięcia. Wiesz, że nie uroda czyni cię pożądaną, ale płeć -
wiesz, że mężczyzna będzie zawsze pożądał twojej kobiecości, choćby ona
nie była wcale estetyczna. Więc twoja uroda nie jest na usługach twojej
płci; nie lęka się, nie drży, nie wysila się i jest spokojna,
naturalna, triumfalna... O! Nienatrętna, nienachalna! O, dystyngowana!)
Środa
Śmiertlene są grzechy kobiety "z towarzystwa" w tej jej świątyni -
estetyce - tam właśnie, gdzie ona powinna być u siebie w domu. Pomyśleć, że to jest natchnienie mężczyzny, że to są nasze dostarczycielki liryzmu, że winem z tej beczki musimy się upijać.
Bezkonkurencyjna jest pierwotna piękność kobiety, ta którą
przyozdobiła ją natura - nic wspanialszego ani bardziej podniecającego i
upajającego, że mężczyzna uzyskałmłodszą towarzyszkę, która zarazem jest sługą i panią; i nic cudowniejszego nad tonację, którą wnosi kobieta, ten śpiew wtórny, będący tajemniczym uzupełnieniem męskości, ujęciem świata w innej skali, osobną niedostępną nam interpretacją...
Dlaczego cudowność ta uległa tak okropnej wulgaryzacji?
Lecz trzeba tutaj wprowadzić pewne ważne rozróżnienie: okropna jest kobiecość dzisiejsza, nie kobieta. Nie jest okropna pojedyncza kobieta, ale ten styl, który między nimi się wytworzył i któremu każda z nich jest poddana. Kto jednak stwarza kobiecość? Mężczyzna? Zapewne, mężczyzna jest inicjatorem,
lecz potem one już same zaczynają doskonalić się w tym między sobą i ta
sztuka uwodzenia i czarowania, podobnie jak wszystkie inne, rośnie i
rozwija się mechanicznie - już automatyczna, już tracąca poczucie
rzeczywistości i poczucie miary.
Dziś kobieta jest bardziej kobietą, niż
być powinna; jest naładowana kobiecością, która jest silniejsza od niej;
jest tworem pewnego konwenansu społecznego, wynikiem pewnej gry, która w
pewien sposób zestraja mężczyznę i kobietę - aż wreszcie taniec ten,
bez przerwy narastając, staje się zabójczy.
Cóż ja mam z tym robić? Jak się zachować? Z łatwością odnajduję
kierunek przy pomocy zawsze tej samej busoli. Dystans do formy! Podobnie
jak dążę do "rozładowania" mężczyzny, muszę postarać się o
"rozładowanie" kobiety. "Rozładowanie" mężczyzny cóż oznacza? Wydobyć go
spod jarzma tego stylu męskiego który powstaje wśród mężczyzn jako
wzmocnienie męskości, osiągnąć, że poczuje tę męskość jako coś
sztucznego, a swoją wobec niej uległość jako słabość, sprawić że będzie
swobodniejszy w stosunku do Mężczyzny w sobie. Więc tak samotrzeba wydobyć kobietę z kobiety.
I tutaj, jak zawsze w całym pisaniu moim, cel mój - jeden z mych
celów - polega na popsuciu gry; albowiem tylko gdy milknie muzyka i
rozłamują się pary możliwa jest inwazja rzeczywistości, tylko wówczas
staje się nam jawne, że gra nie jest rzeczywistością, lecz grą.
Wprowadzić na ten wasz bal gości nie zaproszonych; związać was inaczej z
sobą; zmusić abyście inaczej siebie wzajem określali; popsuć wam
taniec.
Być może, a nawet jest pewne, moja literatura jest bardziej
krańcowa i szalona niż ja. Nie sądzę aby to wynikało z jakiegoś braku
kontroli - jest to raczej doprowadzenie do ostatecznych konsekwencji
formalnych pewnych oczarowań, które wówczas, w książkach, wyolbrzymiają
się - ale we mnie pozostają one czym były, to jest tylko nieznacznym
odchyleniem wyobraźni, jakąś lekką "inklinacją". Dlatego, mówiąc
bardziej konkretnie, nigdy nie zdobyłem się ani nie zdobędę na
odmalowanie w sztuce zwyczajnej miłości. zwyczajnego czaru, dlatego ta
miłość, ten czar są u mnie strącone w podziemia, zduszone, zdławione,
dlatego w tej rzeczy nie jestem zwyczajny tylko demoniczny (groteskowy
demonizm!). Ukazując groźne spięcia niecenzuralnych uroków, wywlekając
na światło dzienne liryzm kompromitujący, pragnę was wykoleić - to
kamień, który kładę na szynach waszego pociągu. Wydobyć was z układu, w
którym się znajdujecie, abyście znów doznali młodości i piękności, ale
doznali inaczej..."