Migawki zabużańskie
wtorek, 14 maja 2013 22:16
Napisałam
ten tekst kilka lat temu… niedawno ktoś mi go przypomniał. Nie
przypuszczałam, że aż tak zapoci mi okulary. Teraz pewnie ujęłabym to
odrobinę inaczej, ale postanowiłam nic nie zmieniać. Jeżeli macie w
sobie kresowe sentymenty… poczytajcie… zapraszam :)
…i wybaczcie fotki nie najlepszych lotów, to tylko skany starych zdjęć.
Wielu z nas odczuwa nostalgię. Dziwna to tęsknota, bo do miejsc, w których nigdy nie byliśmy. Przenoszą nas tam opowieści bliskich, brzmiące częstokroć jak bajka. Nie zastanawiamy się nawet, jak tam teraz wygląda, bo mijające lata musiały wiele pozmieniać. A może jednak nie?
Postanowiliśmy to sprawdzić. Ponad 10 lat temu wyruszyliśmy we czworo w sentymentalną podróż. Pod płaszczykiem Szlaku Mickiewiczowskiego postanowiliśmy uszczknąć coś dla siebie.
Baranowicze i Pińsk - miejsca narodzin moich rodziców. Żadne z nich nie było tam od dnia wyjazdu. Tata opuszczał Pińsk w pospiesznej ucieczce razem z matką i trzema starszymi siostrami, krótko po Bożym Narodzeniu 1939, mama – razem z rodzicami wyjechała z Baranowicz w transporcie repatriantów w 1945 r. Poznali się i pokochali już w Gorzowie
Kiedyś
przez kraj Wielkiego Brata przejeżdżało się z klapkami na oczach, po
wyznaczonych trasach i do konkretnego miejsca. Teraz mogliśmy sobie
pozwolić na dowolne poruszanie się, gdzie tylko nas oczy poniosą. Bez
dodatkowego zezwolenia.
Białoruś. Szeroko pojęty szlak mickiewiczowski. Cudnie się nim jedzie z „Balladami" w ręku w roli przewodnika:
Spojrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje,
W prawo łóz gęsty zarostek,
W lewo się piękna dolina podaje
Przodem rzeczułka i mostek
W Rucie naprawdę niewiele się zmieniło od czasu pobytu wieszcza:
Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy,
Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chrośniak malinowy
A w tym chrośniaku mogiły
Pierwsze zetknięcie z tym wszystkim było dla mnie niesamowitym przeżyciem.
Najpierw Twierdza Brzeska, gdzie tata wraz z siostrami i matką spędzili długie, zimowe tygodnie. Trafili tam, kiedy "przewodnik", zamiast przeprawić ich przez zamarznięty Bug, przeprowadził przez Muchawiec, prosto w ręce sowietów. Jechali pod Warszawę do ojca, któremu cudem tylko udało się uniknąć losu innych polskich policjantów, a wylądowali za murami twierdzy.
Potem
Baranowicze. Mama wydaje się zagubiona. Sprzed 56 lat (kiedy stąd
wyjeżdżała) pamięta tylko wielki dworzec, drewniane domy, cmentarną
cerkiew (do której było najbliżej) i drzewa wokół niej. Ukrywała się pod
nimi podczas nalotów. Teraz stoi w obcym, wielkim mieście, którego nie
poznaje. Tylko dworzec wydaje się taki sam. Jest zdenerwowana i tak
oszołomiona, że mimo trzydniowego pobytu, nic nie może sobie
przypomnieć. Nie pozwala nawet robić zdjęć. Dopiero w czasie kolejnych
przyjazdów (w następnych latach) z zakamarków jej pamięci powoli
wyłaniają się obrazy, ale to już zupełnie inna opowieść
Z
Baranowicz jedziemy do Pińska. Pamiętam z dzieciństwa te żartobliwe,
słowne przepychanki rodziców, w których często przewijały się „pińskie
błota". Teraz będę miała okazję sprawdzić, jak naprawdę wyglądają. Tata
jest wyraźnie podekscytowany.To pierwsza jego wizyta po 61 latach.
Trochę jest zawiedziony, że bagna jakby wyschnięte... Potem okaże się,
że jednak są, tylko ich obszar znacznie się skurczył.
Dojeżdżamy
do miasta. Tata jest w lepszej sytuacji niż mama, bo Pińsk w sumie
niewiele się zmienił. Miasto o historii większej niż jego rozmiary i
pełne historycznych pamiątek. Także tych, świadczących o polskim okresie
jego dziejów. Robimy tacie pamiątkowe zdjęcie przy dworcu kolejowym, na
który - jak wspomina rozbawiony – wyprawił się kiedyś samodzielnie
(jako obrażony kilkulatek) uciekając z domu do babci, do Warszawy.
Ciągnął wtedy za sobą samochodzik na sznurku, organizujemy mu więc
zabawkę zastępczą i robimy zdjęcie. Z przyjemnością obserwuję tego
szczupłego mężczyznę z przyprószoną siwizną czupryną. To mój tata?
Wygląda jak rozbrykany chłopiec
To
był tylko rekonesans. Rodzice muszą oswoić się z własnymi odczuciami.
Wrócimy tu jeszcze w kolejnych latach. Teraz jedziemy dalej, poznawać
miejsca związane z naszą polską historią.
Z pierwszego pobytu na Białorusi utkwiły mi w pamięci trzy obrazy:
1 – starszy pan, pochylający się w zadeszczonym zagajniku nad głazem, zwanym „Kamieniem Maryli". Pan, który śpiewnie recytował swój wierszowany życiorys, okazał się być poetą, nazywanym żartobliwie „Najstarszym Kochankiem Maryli". Michał Wołosewicz (bo o nim tu mowa) znał każdy szczegół z życia Wereszczakówny, późniejszej Puttkamerowej. O sobie mówił, że nie wie już czy jest Polakiem, Litwinem, czy Białorusinem. Jest po prostu stąd. Tomik jego wierszy przyjechał z nami do domu, a ja poświęciłam panu Michałowi jeden z wcześniejszych postów. Znajdziecie go w panelu bocznym ( w „Wędrówkach kresowych”) pod nazwą „Bolcieniki”
2 – dwie Białorusinki z Tuchanowicz, skaczące sobie do oczu po tym, jak zapytaliśmy o drogę do „Altany Maryli". Jedna każe jechać w prawo. „Ty głupia, to zupełnie nie tam" – mówi druga i wskazuje na lewo. Dla pewności sprawdziliśmy obie wersje. Jedna droga zaprowadziła nas do owej altany, druga – do Kamienia Filaretów (kiedyś opiszę to zdarzenie dokładniej, bo jest bardzo zabawne)
3 – znikająca powoli z powierzchni ziemi wioska Bohatyrowicze i nasza nocna, oświetlona tylko płomieniem świecy, wyprawa na grób Jana i Cecylii. Dzięki uprzejmości Państwa Bohatyrewiczów nocowaliśmy w starej, ponadstuletniej chałupce, pamiętającej czasy Orzeszkowej. Przed wyjazdem odwiedziliśmy jeszcze Mogiłę Powstańców i obiecaliśmy powrócić za rok. (w panelu bocznym jest także link „Bohatyrowicze”)
Dopełniliśmy obietnicy.
Kilka następujących po sobie lat przeznaczyliśmy na zabużańskie wędrówki. Wszystkie były bardzo wzruszające. Odnalazłam grób babci, odszukaliśmy mamine kuzynki, poznaliśmy wiele ciekawych miejsc. Tam wykiełkowała moja genealogiczna pasja i tam ciągną mnie nie tylko miejsca znane z rodzinnych opowieści.
Kolejna z zaplanowanych podróży już się nie udała – tato odszedł do lepszego ze światów, później podążyła za nim mama… mimo wszystko mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy
…i wybaczcie fotki nie najlepszych lotów, to tylko skany starych zdjęć.
Wielu z nas odczuwa nostalgię. Dziwna to tęsknota, bo do miejsc, w których nigdy nie byliśmy. Przenoszą nas tam opowieści bliskich, brzmiące częstokroć jak bajka. Nie zastanawiamy się nawet, jak tam teraz wygląda, bo mijające lata musiały wiele pozmieniać. A może jednak nie?
Postanowiliśmy to sprawdzić. Ponad 10 lat temu wyruszyliśmy we czworo w sentymentalną podróż. Pod płaszczykiem Szlaku Mickiewiczowskiego postanowiliśmy uszczknąć coś dla siebie.
Baranowicze i Pińsk - miejsca narodzin moich rodziców. Żadne z nich nie było tam od dnia wyjazdu. Tata opuszczał Pińsk w pospiesznej ucieczce razem z matką i trzema starszymi siostrami, krótko po Bożym Narodzeniu 1939, mama – razem z rodzicami wyjechała z Baranowicz w transporcie repatriantów w 1945 r. Poznali się i pokochali już w Gorzowie
Od starocie |
Od starocie |
Spojrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje,
W prawo łóz gęsty zarostek,
W lewo się piękna dolina podaje
Przodem rzeczułka i mostek
W Rucie naprawdę niewiele się zmieniło od czasu pobytu wieszcza:
Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy,
Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chrośniak malinowy
A w tym chrośniaku mogiły
Pierwsze zetknięcie z tym wszystkim było dla mnie niesamowitym przeżyciem.
Najpierw Twierdza Brzeska, gdzie tata wraz z siostrami i matką spędzili długie, zimowe tygodnie. Trafili tam, kiedy "przewodnik", zamiast przeprawić ich przez zamarznięty Bug, przeprowadził przez Muchawiec, prosto w ręce sowietów. Jechali pod Warszawę do ojca, któremu cudem tylko udało się uniknąć losu innych polskich policjantów, a wylądowali za murami twierdzy.
Od starocie |
Od starocie |
Od starocie |
Od starocie |
Od starocie |
Z pierwszego pobytu na Białorusi utkwiły mi w pamięci trzy obrazy:
1 – starszy pan, pochylający się w zadeszczonym zagajniku nad głazem, zwanym „Kamieniem Maryli". Pan, który śpiewnie recytował swój wierszowany życiorys, okazał się być poetą, nazywanym żartobliwie „Najstarszym Kochankiem Maryli". Michał Wołosewicz (bo o nim tu mowa) znał każdy szczegół z życia Wereszczakówny, późniejszej Puttkamerowej. O sobie mówił, że nie wie już czy jest Polakiem, Litwinem, czy Białorusinem. Jest po prostu stąd. Tomik jego wierszy przyjechał z nami do domu, a ja poświęciłam panu Michałowi jeden z wcześniejszych postów. Znajdziecie go w panelu bocznym ( w „Wędrówkach kresowych”) pod nazwą „Bolcieniki”
2 – dwie Białorusinki z Tuchanowicz, skaczące sobie do oczu po tym, jak zapytaliśmy o drogę do „Altany Maryli". Jedna każe jechać w prawo. „Ty głupia, to zupełnie nie tam" – mówi druga i wskazuje na lewo. Dla pewności sprawdziliśmy obie wersje. Jedna droga zaprowadziła nas do owej altany, druga – do Kamienia Filaretów (kiedyś opiszę to zdarzenie dokładniej, bo jest bardzo zabawne)
3 – znikająca powoli z powierzchni ziemi wioska Bohatyrowicze i nasza nocna, oświetlona tylko płomieniem świecy, wyprawa na grób Jana i Cecylii. Dzięki uprzejmości Państwa Bohatyrewiczów nocowaliśmy w starej, ponadstuletniej chałupce, pamiętającej czasy Orzeszkowej. Przed wyjazdem odwiedziliśmy jeszcze Mogiłę Powstańców i obiecaliśmy powrócić za rok. (w panelu bocznym jest także link „Bohatyrowicze”)
Od starocie |
Kilka następujących po sobie lat przeznaczyliśmy na zabużańskie wędrówki. Wszystkie były bardzo wzruszające. Odnalazłam grób babci, odszukaliśmy mamine kuzynki, poznaliśmy wiele ciekawych miejsc. Tam wykiełkowała moja genealogiczna pasja i tam ciągną mnie nie tylko miejsca znane z rodzinnych opowieści.
Kolejna z zaplanowanych podróży już się nie udała – tato odszedł do lepszego ze światów, później podążyła za nim mama… mimo wszystko mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy