Część szósta:
JAK ROZPOZNAWAĆ
SZCZEBLE POSTĘPU?
ZABAWA W CZARNEGO LUDA
Rozproszyliśmy już bajeczkę o tym, że nas jest za dużo. Zobaczyliśmy, co warta jest bajeczka o dzietności ludu. Z kolei przyjrzyjmy się trzeciej bajeczce – najmodniejszej.
Czasy są demokratyczne, zobaczmy tedy, co wie o dzietności człowiek prosty? Człowiek, który ukończył siedem klas polskiej, wolnej, niepodległej szkoły powszechnej?
Otóż tyle wie, co i wykształcony. Czyli nic.
Przeciętny Ignac Naiwniak myśli, że pierwotna, przedhistoryczna, dzika rodzina miewała po mendlu dzieci i że im wyższa kultura, tym dzieci jest mniej, a najwyższa kultura ma same zera dzieci. I że on, Ignac Naiwniak, skoro ma żonę i same zera dzieci, to właśnie dlatego jest przedstawicielem high life'ut arystokracji, elity; że jest czymś w rodzaju Pierwszego Lorda Postępu. Myśli dalej, że gdyby miał dzieci, wiele dzieci, to stawałby się coraz bliższy Murzyna, dzikusa, barbarzyńcy, człowieka z epoki kamiennej, nieokrzesanej, Afrykanina, Azjaty, Australczyka, Czerwonoskórego – i to hen, z najdawniejszej prehistorii. Tak wierzy Ignac i Ignacka.
A tymczasem co innego mówi nauka[1].
– Jak skrzeczy wiedza?
A więc nasampierw kruki i bociany. „Samice kruków uprawiają eugenikę ilościową, wyrzucając stale pewną część swych piskląt z gniazda, a bociany jakościową, gdy przy apelu przed rozpoczęciem wielkiego lotu zabijają uderzeniem dzioba „słabe”[2]. Czyli eugenika przez zabijanie słabych – nie tylko jest znana gestapowcom i tej inteligencji, co ukatrupia „nadmiar” swych dzieci, ale i bocianom i krukom. „Pozdziobią was kruki, wrony”: to znaczy – rozdziobią was rodzeni rodzice.
– I co jeszcze skrzeczy nauka?
A więc najdziksza Australia, tę zobaczmy naprzód!
Badali dzietność Australii: E. M. Curr, J. Mathew, R. Oberländer, B. Spencer, H. Basedow, Knut, Dahl, H.E.A. Meyer, D. Charnay, W.H. Wilshire, W. Westegarth, Moorhouse i I. Bonwick, J.D. Woods, E.J. Eyre, R. Salwado, C.E. Jung, K. Lumholtz, P. Foelshe, A.W. Howitt, W.E. Roth, I. Morril, W.C. Schürman, C.H. Sturt, J. Dawson, G. Grey, F. Bonney, a także zwrócił uwagę na to zjawisko i nasz P. E. Strzelecki[3].
Jedni z onych badaczy twierdzą, że czarna Australijka wydaje na świat 8 dzieci, drudzy – 5, inni – 4, 6; jeszcze inni 4, pozostali – 4 do trojga. Liczbę ośmiorga uważa Krzywicki za „bardzo podejrzaną”[4]. Zatem średnio – 4,6 do 5,0.
Z liczbą odchowywanych dzieci jest jeszcze skromniej.
– A może wyższe liczby dają Murzyni afrykańscy, Eskimosi, Indianie itp.?
Odpowie na to poniższa tablica[5].
Plemiona |
Liczba dzieci wydanych na świat |
Liczba dzieci odchowanych |
Australijczycy Murzyni (Afryka) Eskimosi Indianie Amer. Północnej Inne ludy w stanie dzikim |
4,6 – 5,0 3,7 – 3,8 2,1 3,0 2,5 |
2,7 – 3,2 2,8 – 3,3 – 2,8[6] – 4,06 – 3,56 |
„Oto tak na niższych szczeblach kultury, możliwie zbytnio nie zmąconych wpływami cywilizacji europejskiej, kształtowała się płodność kobiety ujęta w liczby”[7].
– A co warte są te wszystkie liczby?
Cyfry, „dotyczące liczby potomstwa u ludów, pozostających na szczeblu dzikości są różnej wartości. Jednak, z góry winniśmy to zaznaczyć, budzą ku sobie ufność swoją zgodnością co do ogólnego swego charakteru z liczbami średnimi, wyprowadzonymi dla Australijczyków”[8]. „Lądu tego w wielu jego dzielnicach do połowy wieku XIX mało dotknęło oddziaływanie cywilizacji europejskiej i świadectwa, na jakie powoływaliśmy się często, dotyczyły plemion, które w okresie zbierania materiałów nie zaznały jeszcze były w swoim życiu plemiennym wstrząśnień nazbyt głębokich”[9].
„A jakiekolwiek mielibyśmy wątpliwości względem poszczególnych liczb, dotyczących płodności kobiet[10] w różnych odłamach ludzkości, to przecież wywody natury teoretycznej, których ostateczny wynik ujęliśmy w tablicy XXIV[11] poparły prawdopodobieństwo, iż liczby te w ogólnym zarysie odpowiadają stosunkom rzeczywistości pierwotnej”[12]..
– Jak tedy wyglądała liczba dzieci u dzikich w porównaniu z nami sprzed 1914 r.?
„Liczby, rozpatrywane ze stanowiska wzorów europejskich z czasów przed Wielką Wojną, były przeraźliwie niskie...”[13]. Mowa o wojnie 1914–18.
Jeżeli więc pan Ignac ogranicza liczbę swych dzieci do „przeraźliwie niskiej”, to sprowadza stosunki rodzinne w Polsce do poziomu Australii pierwotnej. Do poziomu ludów myśliwskich niższego stopnia. A ludy te są dziksze od tzw. barbarzyńców, bo ci w podziale naukowym etnosocjologii, to wyższy szczebel pierwotniactwa.
Ideał dzisiejszej Anglii, USA, Szwecji itd. już od wieków wprowadzali w życie negroidzi australijscy: w ciągu 80 pokoleń (2000 lat) trzymali się w tej samej liczbie[14]. Aż przyszli wielodzietni ludzie rasy białej i wystrzelali całe to niezdarne tałatajstwo.
„Życie nie jest... malina”.
PLEMIONA NA ULICY WARECKIEJ
– Co zgubiło czarnych Australijczyków?
Że nie przezwyciężyli statystyki ludnościowej. Nie mogli, czy nie chcieli. Że zanadto się zapatrzyli na kulturę dzietności u kruków i bocianów. Wzięli trochę za nisko. Nie na tę nutę. Z tego powodu nie wytworzyli żadnej wyższej kultury, żadnej wyższej cywilizacji. Żadnej potęgi.
Ludy najdziksze mają bowiem to do siebie, że tylko do pewnego czasu rozmnażają się swobodnie, choć w małej liczbie potomstwa. Gdy spotykają trudności w wyżywieniu, idą po linii najmniejszego oporu: zabijają dzieci, spędzają płód, „regulują” liczbą urodzeń, stosują eugenikę, prowadzą... „politykę populacyjną”. I dlatego nie rosną w liczbą. Nie mogą sobie dać rady z dziećmi... „Jak ten mały zaczął krążyć, to ten duży nie mógł zdążyć...” A gdy znów z ową liczbą dzieci sobie jakoś radzą, to z powodu wojen nie rosną w liczbą. I stale ich mało. Niedołędze zawsze wiatr w oczy.
„Ubolewamy, że nasz włościanin jest jak gdyby poza łożyskiem życia społecznego. A jednak ten włościanin nawet w najodleglejszych stronach przebywał w końcu XIX wieku wśród gwarniejszego potoku ludzkiego: co tydzień spotykał w kościele parafialnym znaczniejszą liczbą osób, niż jaką kiedykolwiek widywał Australijczyk na jakimkolwiek zborze; uczęszczał na jarmarki i odpusty, gromadzące po kilka i kilkanaście tysięcy uczestników, a wielu choć raz w życiu odwiedzało Jasną Górę, gdzie zetknęli się z kilkudziesiątkami, a nawet parustami tysięcy rodaków, że już nie wspominamy o odwiedzaniu miast, o służbie wojskowej, o dopływie wiadomości różnymi, a wielorakimi drogami itd. Strumyk nowych wrażeń i nowych wiadomości tam w okresie dzikości sączył się niezmiernie wąskim korytem, które nadto nie wybiegało w zasadzie poza miedze plemienne, nie wybiegało nie tylko z powodu rozstrzelenia ludzi, ale także i rozstrzelenia mowy (i w ogóle zwyczajów). Co plemię bowiem, to w tym okresie kultury inny język w zasadzie jest w użyciu”[15]. Regionalizm... klasyczny. Dzielnicowość. Opłotki. Każdy siedzi jak tabaka w rogu. Każde plemię łazi samopas, jak ten jeden jedyny dzieciak w rodzinie europejskiej.
W ogóle „społeczności plemienne zarówno w dzikości jak i w okresie niższego barbarzyństwa są niewielkich rozmiarów”[16]. Więc nie tylko rodziny skromniutko z liczbą dzieci, ale i społeczności.
„Ludność wielkiej kamienicy warszawskiej byłaby niejednokrotnie na lądzie australijskim plemieniem już samodzielnym, posiadającym własny język, który rozpadałby się na gwary, własny obyczaj i własne tradycje, a nade wszystko poczucie własnej odrębności od wszelkiej innej pospólności plemiennej; liczba zaś mieszkańców ulicy Niecałej lub Wareckiej utworzyłaby z siebie jedno z ludniejszych plemion australijskich. W takich wąskich szrankach upływało życie ludzkie na tym szczeblu kultury”[17].
Wprawdzie dziś obowiązuje w Australii jeden język i jedna kultura, cóż jednak z tego, kiedy biali Australijczycy już nie rosną w liczbę! Od roku 1932 mają tylko 16 urodzeń na tysiąc. Płodność grabarska. Pogrzebowa. Karawaniarska. Piszczele. Trupie główki, „Regulacja”. „Kiedy budowano most w Sydney, płaca robotników przy nitowaniu przęseł rosła z każdym metrem, w miarę jak wznosiły się w górę dźwigary. Otrzymywali oni jeden funt szterling za godzinę...”[18]. A mają siedem milionów kilometrów kwadratowych ziemi i po jednym człowieczku na każdym kilometrze kwadratowym. Czyżby powrót do poziomu czarnej Australii sprzed 2000 lat?
Tylko że teraz kolorowi spróbowali polować w tych stronach na białych.
– Co za kolorowi?!
Ci kolorowi, którzy umieją w dzisiejszych czasach przezwyciężać małodzietność swych rodzin bardziej niż ludzie biali. Japończycy polowali po całym Pacyfiku na białych Australijczyków w latach 1941 – 1943 i w ogóle na białych. Fruwali sobie na linii „Ocean Indyjski – Pacyfik”. Trasa Żółta. Piękna trasa.
Na razie polowanie im się nie udało:
– Czemu „na razie”?
Bo jeden człowiek biały chadza sobie na jednym kilometrze kwadratowym ziemi w Australii. Jest to zanadto samopas.. I ten „funt szterling” za godzinę. Nudy na kontynencie. Aż wyje taki samotnik za Żółtymi.
– Co zatem zgubić może białą Australię?
Zabobon dwojga dzieci. „Zwłaszcza trzeba stale przypominać, że do utrzymania stanu ludności liczba dwojga dzieci na jedno małżeństwo jest zbyt mała” – pouczał socjalistów w dniu 1 maja 1926 socjalista Alfred Grotjahn, profesor doktor[19].
– I jak jeszcze grzmiał towarzysz Alfred 1–go maja? „Rozpowszechnienie się systemu dwojga dzieci wśród wszystkich warstw ludności jest największym niebezpieczeństwem narodowym i eugenicznym, jakie w chwili obecnej grozi niemieckiej ludności”[20]. „System dwojga dzieci, przeprowadzony z niemiecką ścisłością i dokładną sumiennością, skazałby naród niemiecki na wymarcie[21].” Toteż biała Australia, gdzie jeszcze przed tą wojną im kto tam był głupszy, tym miał mniej dzieci, i cieszył się, jaki to jest mądry, dziś, nauczona przez Japończyków, chce mieć na gwałt 20 milionów ludzi, czyli wzrosnąć na poczekaniu o 300%. Zaczyna się tam nieprawdopodobna moda na dzieci. Dlaczego?
Bo jeżeli Australia nie przezwycięży statystyki ludnościowej, jak tamci czarni Australijczycy i tego funta szterlinga za godzinę oraz zabobonu „dwojga dzieci”, to będzie zgubiona. Ziemię można tylko mieć za dzieci.
Ziemię i wolność.
DZIECIĘ POD BIEGUNEM
Nie imponuje nam dzieciobójstwo, ani spędzanie płodu. Ani małodzietność.
Jest to bowiem powrót w dżungle, lasy, stepy. Lub pod biegun. Wystarczy nie siedzieć za piecem, ale przejechać się w życie ludów pierwotnych. Wtajemniczyć się w ich „poglądy”. Powąchać, czym pachnie Wersal – dziczy.
„Dzieciobójstwo istniało w Australii od czasów niepamiętnych i było tam zwyczajem starej daty[22]„, a „napięcie dzieciobójstwa bywało nieraz bardzo wielkie[23]. 30% noworodków 50%, 60%... szło pod nóż. Zabijano pierworodne „nadliczbowe” (to znaczy, gdy już rodzice mieli dwoje lub troje), kaleki, jedno lub dwoje bliźniąt, niemowlę, które przyszło na świat, gdy starsze dziecko nie zostało jeszcze dostatecznie odchowane. Zażerano się też dziećmi w razie głodów[24]. Spędzano płód świadomie[25]. Żyjących dzieci nie bywało przy kobiecie więcej ponad dwoje, troje[26].
– Powód?
Konieczność – na tym szczeblu kultury – kilkuletniego karmienia dziecka piersią matki – (brak mączki Nestla) i noszenie dzieciaka na karku podczas włóczęgi – przez tęż matkę.
– Ale powód generalny?
Ach, wszędzie ten sam: niedołęstwo i wygoda.
– A obawa przeludnienia?
„Idea o przeludnieniu nie powstała w ich głowach” –tłumaczy E. M. Curr o Bangerangach, a to samo powtarzają Gil–len i B. Spencer o Australijczykach środkowych dzielnic lądu[27]. „Regulowali” liczbę dzieci, żeby się panie murzyńskie zbytnio nie męczyły[28]. W.H. Willshire „opowiada o jednej, że miała pięcioro dzieci, z których troje zamordowała. W łamanej angielszczyźnie tłumaczyła, iż wychowuje jednego chłopca i jedną dziewczynkę, gdyż niedobrze jest wychowywać wiele dzieci, bo to wymaga dużo zachodu[29].”
„A w końcu działała jeszcze jedna pobudka: istniały istoty tak spodlone, iż bez ogródki usuwały własne potomstwo z obawy, ażeby przedwcześnie nie zestarzały się i nie zostały odrzucone przez swoich mężów[30]„. Paryżanki.
– A jak jest dziś u ludów, pozostających na podobnym co czarni Australijczycy stopniu kultury?
Kobieta u niższych myśliwców jest tego samego pokroju, co obecnie w Szwecji, Anglii, USA. Ofiarnie i dzielnie umie żyć mało która, ale wygodnie się urządzić potrafi nie tylko Szwedka, Angielka, Amerykanka i pani inżynierowa, ale i Buszmenka. Południowa Afryka.
„Buszmenki odznaczają się wielką płodnością, rodziny nie są ludne, rzadko kiedy można oglądać więcej nad troje, czworo dzieci. Średnio kobiety nie odchowują więcej nad dwoje lub troje[31]„. Poza tym „Buszmen morduje dziecko swoje bez skrupułu w wielu razach: kiedy są dzieci źle ukształtowane, kiedy braknie pożywienia, lub kiedy ojciec opuścił matkę, kiedy muszą uciekać przed osadnikami[32]„. A zatem, jak się to mówi nowoczesnym, żargonem naukowym, lekarskim: Buszmen uwzględnia „wskazania”... eugeniczne, socjalne, prawnicze, lekarskie. Vis major. Bujda na rzecz zbrodni. „Wskazania”. Ciekawe, jak brzmi po buszmeńsku „wskazania”.
U Fuegeńczyków spędzanie płodu było „zwyczajem powszechnym, jak również dzieciobójstwo[33]„. Dziecek na świat wydają czworo, odchowują – dwoje[34].
Andamańczycy – troje, czworo, choć nie było u nich dzieciobójstwa, ani w okresie badanym – wpływów naszej cywilizacji („zaledwie musnęła”)[35].
Weddowie wymierają od kilku wieków[36]. Jak my, od zeszłego roku, nad Wisłą.
U Sakajów – czworo bywa, poza tym troje umiera w pierwszych latach życia z winy matki. Niedbałe babska[37].
A teraz skierujmy się na północ.
„Tego samego pokroju dążności (co u niższych myśliwców – m. dopisek) są właściwe ludom, które osiągnęły znacznie wyższy poziom techniki, ale przebywają w dzielnicach mocno niegościnnych[38]„. Strefy podbiegunowe i przyległe.
U Kamczadałów mało maleństw. Dzieciobójstwo. Spędzanie płodu. Niszczenie bliźniąt i takich dzieci, które się urodziły w złą pogodę[39].
Giliakowie chcą mieć dzieci, miewają dwoje, reszta mrze[40].
Ajnowie – troje, czworo[41].
Ostiakowie – najwyżej czwórka potomstwa[42].
Koło przylądka Barrow – wiele małżeństw bezdzietnych, mało które – ponad dwoje. Zabijają chore nieuleczalnie, sieroty oraz dziewczęta. Filozofia. Hellada. Sparta. Platon polecał, aby liczba ognisk była zawsze ta sama; Arystoteles doradzał ustabilizowanie liczby dzieci z pomocą sztucznych poronień i zabójstwa noworodków[43].”
Nad cieśniną Berynga – „usuwają” nawet 4–6 letnie dziewczęta[44].
Coś też „w tym sosie” – u plemion atapaskich Kanady[45].
Nad Zatoką Hudsońską i na Ziemi Baffina – potomstwo nie jest liczne[46].
Eskimosi na Alasce – dwoje, jedno[47].
Na Labradorze – dzieciobójstwo i dzieciożerstwo[48]. Dzieci żyjące, „które postanowiono zamordować, wynoszono na miejsce pogrzebania, zatykano im śniegiem usta i pozostawiano.”[49]
U Eskimosów nad Cieśniną Smitha – dwoje. Pozostałe dzieci duszą, lub na mróz[50].
W PRERIACH, SELWASACH I W OJCZYŹNIE TANGA
W Ameryce Północnej „przed przybyciem białych liczba potomstwa nie była wielka, choć bądź co bądź była wyższa niż na rozpatrzonych dotychczas szczeblach kultury[51].
W niektórych dzielnicach – nierząd u dziewcząt, nim wyjdą za mąż. Spędzanie płodu. Plemię chce dzieci, a kobieta usiłuje się „wyzwolić”. Itd.[52].
W czasach późniejszych (pierwsza połowa XIX wieku): 4–5 dzieci, 3–4; 4–6; 3–8; „mało dzieci”, „niewiele dzieci” – mówią źródła[53]
W kącie płd.–zachodnim Ameryki Północnej „kochają dzieci, pragną je mieć, przecież stosują spędzanie płodu[54]„. Mówią o tym starsi i kobiety „bez żadnej ogródki[55]„. Kultura.
To znów dzieciobójstwo, choć wyjątkowo bywało. I bywał rasizm. Nawet „u rolników, jak Pimowie i Zuńczycy, usuwa się potwory i dzieci niekształtne, niekiedy dzieci nieprawe i krwi mieszanej, a nawet jeszcze inne[56]„.
„Natomiast surowiej przedstawiają się stosunki pod tym względem w dzielnicach, z których wody spływają do Pacyfiku[57]„. Spotkać tam można nawet specjalistki od robienia „operacyj[58]„. Akuszerki dyplomowane z polskich państwowych szkół położnych.
Wpływy białych też swoje robiły. „W ogóle na całej przestrzeni od rzeki Skeen do rzeki Kolumbii odwoływano się zarówno do dzieciobójstwa, jak i spędzania płodu... jednak ofiarą padały głównie dzieci nieślubne i wątpliwego pochodzenia[59].”
Nawet w Kalifornii wśród Quinaielitów, gdzie pożywienie było względnie obfite, tryb zaś życia półosiadły, a nawet osiadły, liczba dzieci nie była znaczna.” Czerwonoskórą z 10 – 12 dziećmi – miejscowe czerwone baby przezwały squintoo: kwoka kuropatwiana[60].”
W Ameryce Południowej sztuczne poronienia, a niekiedy dzieciobójstwo są na porządku dziennym wśród niektórych ludów myśliwskich i koczowniczych. Nie ulega żadnej wątpliwości, iż jest to zwyczaj starodawny. Wymierają. Niewiasty boją się też starzeć[61]. Estetyka.
W Brazylii środkowej „w czasach przedeuropejskich przyrost ludności szedł tutaj bardzo wolno – kobieta nie kwapiła się odchowywać większej liczby potomstwa[62].”
W dorzeczu Amazonki – rzadko czworo[63]
Mbayanka przed trzydziestym rokiem życia nie chce dziecka; jeżeli ma, to zabija, „a te zwyczaje Mbayów są daty starodawnej[64].”
U Lenguów – tylko co siedem, osiem lat – dziecko. Inaczej – trup[65].
Na pograniczu Boliwii i Peru – jedno, troje[66].
W pampasach – dzieciob... i spędź... i... fango[67]. Wszystko do maści.
Dopiero wśród zadomowionych rolników Ameryki daje się spostrzegać zwrot stanowczy ku innym zwyczajom: pięcioro, sześcioro, ośmioro[68]. Nie tak, jak u Guanów (piękna nazwa), gdzie w takim wieku XVIII nie więcej bywało, niż jedno, dwoje, w którym to celu „zapobiegano” i uśmiercano[69]. I nie tak, jak w Chaco, gdzie 50% umierających dziatek, to zabici przez rodziców[70]. A tym bardziej nie tak, jak u niejakich Atapasków–Tukullów, gdzie „dzieci są uważane za duży ciężar”, i jak to bywa w Londynie, Brukseli, i Nowym Jorku – „czystość obyczajów jest wśród nich rzeczą nieznaną,” bezpłodność weszła w przysłowie, kobiety wywołują poronienie zarówno wtedy, gdy są w stanie wolnym, jak i kiedy wyszły za mąż”, no i kto żyw, jest chory wenerycznie[71].
Tego to postępu ponauczały się biedne Atapaski (herbu „Tukulle”) od bladych twarzy.
Pojętna dziatwa.
W stylu tanga.
UNIA: PACYFIK – EUROPA
Lecz oblećmy resztę globu. Jak już mieć pogląd, to na całość.
– Jak jest u pierwotniaków w obrębie kultury malajskiej i indochińskiej?
U Dajaków, rolników–barbarzyńców (Borneo, Sumatra) – troje dzieci, czworo; najwięcej rodzin – jedno, dwoje.
U Marutów – kobiet bezpłodnych jest od 33% do 36%, małżeństw bezdzietnych – 45% do 46%[72]. Kultura skandynawska. Szwecja!
W plemieniu Bajau – małżeństwo wydaje czworo (4,48 stwierdzili badacze)[73].
W Atieh (Sumatra) – „zapobiegano” i dlatego najczęściej czworo[74].
U ludów indochińskich – najwyżej troje. A znów w Indiach „zabójstwo stanowi grzech ciężki, gdy chodzi o bramina lub krowę; zresztą jest grzeszkiem powszednim, a zabijanie córek nie jest w ogóle żadnym grzechem[75].
– A na archipelagach Pacyfiku?
„Ludność niegdyś zwiększała się na niektórych archipelagach. Zasada dwojga dzieci przeważa tu i ówdzie, zwłaszcza na wyspach małych rozmiarów oraz w Mikronezji.”[76]
Ale Melanezja, to rolnicy–barbarzyńcy niższego szczebla, nie tak jak Dajacy. „Dzielnice te mimo osiadłego trybu życia ludności i systematycznego rolnictwa, pod względem zwyczajów swoich w stosunku do potomstwa, tkwią „jeszcze mocno w tradycjach, które pozostały w tej mierze po wcześniejszych okresach kultury; kobiety nieraz bardzo skwapliwie dzieciobójstwem, usiłują ograniczyć liczbę odchowywanych dzieci. Postępowanie to na małych wysepkach, mające na swoje usprawiedliwienie obawę przed przeludnieniem, traci ten punkt oparcia na wielkich wyspach, dających rolnikowi dużo przestworów w kniei do karczunku. Mianowicie na tak wielkiej, urodzajnej wyspie, jak Nowa Gwinea, zwyczaje powściągania liczby potomstwa za pośrednictwem spędzania płodu i dzieciobójstwa istnieją w całej swej mocy[77].”
Poza tym, tu i ówdzie – uderzająca jedność z Europą.
Na słynnych z czasów tej wojnie Salomonach „są miejscowości, w których według zwyczaju mordowano wszystkie lub prawie wszystkie dzieci natychmiast po urodzeniu, lecz kupowano je od innych plemion i bardzo dbano o to, aby ich nie nabywać w wieku zbyt młodym, kobiety zaś wciąż karmiły swoją piersią wieprzaki i szczenięta[78].” W Europie też damy wolą psa niż dziecko. Ale jeszcze nie karmią piersią szczeniąt. Na razie chowają szczenięta na cmentarzach dla psów (Wiedeń, Austria, ojczyzna Hitlera).
Pokrewieństwo z Europą, co cywilizowańszą, zdradzają też niejacy Massimowie (dalecy krewni), albowiem „u Massimów dzieci, zwłaszcza nieprawe, są zabijane i nawet jedzone[79].”
W Europie Polski Kodeks Karny (artykuł 233) też pozwala lekarzowi zabić dziecię przed urodzeniem, o ile ciąża wynikła z przestępstwa „czynu nierządnego względem osoby poniżej lat 15 albo osoby zupełnie lub częściowo pozbawionej zdolności rozpoznania czynu lub kierowania swym postępowaniem” (art. 203); czynu nierządnego, wymuszonego na innej osobie „przemocą, groźbą bezprawną albo podstępem” (art. 204) lub też „przez nadużycie stosunku zależności lub wyzyskania krytycznego położenia” (art. 205); spółkowania „z krewnymi w linii prostej, bratem lub siostrą” (art. 206); zezwala też zabijać... lekarzom dzieci, o ile „zabieg” był „konieczny ze względu na zdrowie kobiety ciężarnej[80].
O zezwalaniu na jedzenie dzieci – na razie cicho w P.K. Karnym i w innych kodeksach, karnych na perłowo. Massimizm.
Są plemiona, co „kochają dzieci, ale nie lubią kłopotów związanych z ich odchowaniem[81]„; Posiadamy też i te plemiona.
Są plemiona, gdzie „wiele kobiet jest bezdzietnych, gdyż umieją wywołać zupełną bezpłodność”[82]. Mamy i tę egzotykę,.
Bogata jest wyspa Nowa Gwinea, mimo to, „posiadanie licznej gromady dzieciaków nie uśmiecha się kobietom – hołdują zasadzie dwojga dzieci: jeden chłopiec, celem zastąpienia kiedyś ojca, i jedna dziewczyna, jako zastępczyni przyszła matki[83]„. Jak w... Poznaniu.
Nikt w Europie nie mówi: matka kazała zarżnąć dziecko. Mówi się delikatniej: lekarz „usunął” płód. Podobnie taktowni są kolorowi na wyspie Umbo. Mówi się tam w razie czego, że „dziecko odeszło”[84]. Umbo – piękna nazwa.
Papuaski (Nowa Gwinea brytyjska) nie znoszą krzyku dzieci. Coś, jak nasi kamienicznicy. Gdy dziecko ząbkuje i zanadto wrzeszczy, zabija je mamusia („Jedynie serce matki”)[85].
Zdarzały się też tak gospodarne Australijki, że zabijały dziecko, „gdy trzeba było karmić piersią kobiecą szczenięta[86].”
Trafiały się tamże baby tak miłujące ciszę, że zjadały po dwoje bachorów, gdy te były zbyt wrzaskliwe[87].
I w tym to dopiero miejscu zachodzi różnica z Europą. Nasza subtelność nerwów jest odmienna: lekarz wykańcza u nas dziecko przed urodzeniem, a mama przedtem stara się, by „zabieg” był „konieczny”.
Subtelność uzgodniona z prawem. Europa. Wykwint. Cholera.
DYSTYNGOWANE AFRYKANKI
Afryka? co też tam słychać?
„Czarne ludy afrykańskie są o wiele bardziej posunięte w kulturze aniżeli wyspiarze Melanezji.
Między innymi od dawna wzięto rozbrat z dzieciobójstwem ryczałtowym... [88]„. Jednak ździebełko, krzynę, jeszcze dzieciobójstwo praktykują.
— Powody? Eugeniczne.
— Coooo?!
Bo eugenicy, propagujący spędzanie płodu, to też nic nowego u dzikich. To właściwie tak samo jest wzięte od dzikich, jak tańce nowoczesne. „Nandijowie usuwają noworodki ślepe i źle zbudowane[89].” „Bambalowie grzebią kaleki i potwory[90]„. Nawet psychiczne względy bierze eugenika murzyńska. pod uwagę. Jeżeli np. dziecko przyszło na świat z oznaką, że będzie niespokojne (nerwowcy, psychastenicy) lub niezadowolone (opozycjoniści, reakcja, „duch wieczny rewolucjonista”), to w takim „Banyakole matki nie lubią wydawać na świat takich dzieci”[91],– Ibibiowie „pozwalają im umrzeć” (tolerancja anglosaska); Kukowie dają je krewnym, a ci „mogą zamordować takie niemowlę” (per procura)[92]. Na Madagaskarze zabijano dzieci rodzące się z uzębieniem[93], a w roku 1933 w Brzezińskiem na wsi ojciec odciął dziecku głowę siekierą, bo przyszło na świat ze śladami ząbków (Polska)[94]. Itp.
Podobnie istniał zwyczaj zabijania już po urodzeniu dzieci wątłych oraz kalek w Australii.
– Skąd taka rzeźnicka eugenika? taka nowoczesna?
Z wygody. Z niedołęstwa. Tak jak i „regulacja” urodzeń. Niedługo inwalidom nie będzie się dawało renty, a chorych nie będzie się leczyło. Chory? W takim razie: albo zastrzyk, albo kula w łeb. Jak koniowi. Leczenie zniknie. I – chorzy. W ten sposób świat ozdrowieje na poczekaniu. Od czegóż wiedza eugeniczna[95].
Ale jak z tą Murzynką w Afryce?
Miewa niewielką ilość dzieci. Średnio wydaje czworo. W tym celu stosują małżonkowie powściągliwość. Panie długo karmią: byle mieć mniej dzieciszczków! Troje – „zadawala wszystkie jej ambicje[96]„, chociaż nie ma „dla Afrykanina większego nieszczęścia nad nieposiadanie dziecka”, a jedynym pragnieniem mężatki u Basogogów (Uganda) „jest posiadanie dzieci, gdyż wtedy tylko warto żyć”[97].
A zatem nawet na wyższych szczeblach barbarzyństwa – „frontem do dziecka”, lecz z ostrożna.. Nie za wiele. Szlachetny umiar. Z dystynkcją afrykańską.
CZTERDZIEŚCI WIEKÓW KULTURY
Mieć dwoje dzieci to nie jest żaden zwyczaj berliński, żaden Zweilundersistern. Żaden wynalazek XX wieku.
Rzecz jest dziwnie przestarzała, tylko z „pozoru nowoczesna[98]„, bardzo modna, ilekroć jakąś epokę diabli brali; tudzież bardzo modna, u pierwotniaków tu i ówdzie. „Legendy Ainów w znamienny sposób dały wyraz stanowi rzeczy. W ich podaniach jest wciąż mowa o dwojgu dzieciach: „miałem dwoje dzieci i moi starsi bracia tak samo każdy miał dwoje dzieci”; byłem wielkim bogaczem, większym niż ktokolwiek inny, i miałem dwoje dzieci...”[99]. Znamy takich bogaczy.
I to, że nasze kacyki przedwojenne miały więcej niż jedną żonę, to też staromodne. Nawrót do pierwotniaków. Recydywa saska. A nawet dzikość dzikawa. Kultura na czarniusieńko. Murzyństwo. A nawet, niżej jeszcze. Albowiem wielożeństwo całkowite lub częściowe nie ogranicza się jedynie do ludów cywilizacji arabskiej, chińskiej. turańskiej, bramińskiej. I – nie tylko do plemion murzyńskich. Istnieje i na niższych szczeblach: w Melanezji, sporadycznie u ludów australijskich, u Indian amerykańskich...”[100].
I to, że nasze rodzime kacyki mimo to miały mało dzieci, to też nie jest nowoczesne. Trafia się to kacykom afrykańskim, melanezyjskim. Zdarza się taki wielmoża: sześć żon i... czworo dzieci[101]. Albo bywa i taki włodarz: dziesięć żon... i dwoje dzieci[102]. Lub nic. Sto żon... i dziesięcioro dzieci – miewają pechowcy[103].
I to, że tu i ówdzie zakłada Europa i Ameryka instytucje „społeczne”, mające „ubezpieczyć” od przeludnienia: a nawet fakt, że cała rasa była – z rozumem zielonym – zakłada Ligę Międzynarodową Regulacji Urodzeń” z centralą w Londonie, a przedtem ,.Międzynarodowa Federacja Maltuzjańska” w Paryżu (r. 1900), to wszystko to też plagiat z pierwotniaków nader zamierzchłych. I tam były takie „ubezpieczalnie społeczne”, ponieważ społeczeństwo czuwało, stało na straży „dobra” powszechnego. W Australii „mordowanie niemowląt przestawało być wybrykiem kaprysu rodzicielskiego, jedynie tolerowanego przez plemię, ale urastało do roli urządzenia trwałego, społecznego, nad którym rozciągała nieraz pieczę rada plemienna, a właściwie plemienna opinia publiczna[104].”
A więc zjawisko jest „plemienne”. Czyli osoba coś takiego propagująca po prostu wraca na poziom plemienny. Jak to dobrze zajrzeć do ludów pierwotnych!
Były też powszechnie znane dzieciobójczynie[105]. Znamy. Kłaniamy im się. „Całuję rączki”. Pani doktor. Pan doktor. Akuszerka–baba. Pielęgniarka „operacyjna”... z krwią wyskrobanego dziecka na wymanikiurowanych paznokciach.
I to, że się uświadamia proletariat, by miał maluczko dzieci, to też z Australii. Z tej najczarniejszej.
.”Na zapytanie Chauncy'ego, jakim sposobem (Murzynka) odważyła się na taki czyn, matka wskazując na worek na ramieniu, iż tam jest miejsce tylko dla jednego dziecka, odrzekła: „kiedy dziecko drugie przyszło na świat, wygrzebałam za swoją chatą dół w piasku i dawszy maluchne uderzenie po głowie, położyłam je do dołu i beczałam, dziecko także beczało; nie mogłam dłużej znieść tego, podeszłam i dałam mu drugie małe uderzenie, które je zabiło, i wtedy sama beczałam przez dni parę[106].”
Czy tedy w kniei trzeba kobiety uświadamiać „klasowo”?
Uświadomione „kobiety dookoła kniei codziennie mordują dzieci i nie chcą wychowywać więcej nad dwoje”.[107] I cóż na to nasze „postępowe” kulturtregery”? Cóż na to tępaki, co , „zapobieganie ciąży” uważają aż za sprawę klasy robotniczej?
Nic więc dziwnego, iż skądinąd głupi, ale także mądry, uczony socjalista Alfred Grotjahn pouczał Niemiaszków jeszcze w r. 1926 z katedry uniwersyteckiej, iż są wyrażenia, „które całokształt faktów oświetlają fałszywie i utrudniają porozumienie. Do tych należy wyrażenie: strajk rozrodczy, który przed samą wojną (mowa jeszcze o roku 1914 – m. przypisek) w prasie robotniczej odgrywał rolę przy rozważaniach spadku urodzeń”. „Poważna prasa robotnicza słusznie wstrzymała się wtedy od rozważań strajku rozrodczego, radząc nie uważać prewencji za sprawę partyjną”[108] – wyjaśniał tępakom zatroskany Grotjahn. Rzeczywiście: żeby... środki antykoncepcyjne uważać za sprawę partyjną, to przesada!
I nie imponuje nam, gdy ktoś kpi z matki, która ma wszystkie swe dzieci, bo dopiero u osiadłych z dawien dawna barbarzyńców–rolników „znika naigrywanie się z płodnych matek, że są sukami, kwokami, maciorami...”[109].
Dopiero też u osiadłych z dawien dawna barbarzyńców–rolników na kobietę spędzającą płód „ogół plemienny spogląda z pogardą”[110]. Dopiero na tym poziomie kultury kobiety bezdzietne zaczynają być lekceważone[111]. Zaledwie na tym szczeblu kobiety zaczynają przywiązywać wagę do miewania liczniejszego potomstwa”[112].
Etnografia „poucza nas, że u wszystkich szczepów pierwotnych, bez względu na to, w jakiej części świata one żyją, przejawiała się i przejawia jeszcze skłonność do sztucznego przystosowania ilości zaludnienia do szczupłego zasobu środków do życia. Jest to, że tak powiem, stan początkowy, pierwotny, rodzącej się kultury; podczas gdy poszanowanie życia, zarówno płodu w łonie matki, jako też noworodków, przedstawia dopiero objaw wtórny, któremu metafizyczne poglądy późniejszej, kulturalnej epoki rozwojowej dopiero z trudem dopomogły do ustalenia się”[113].
I tak dalej i dalej. Szczebel po szczeblu. Coraz wyżej. Aż wreszcie: „Japończycy lubią bardzo dzieci. Uwija się ich sporo po pokładzie”[114]. „Małe, różowe tłuściuchne kodomo – dziecko, ulubieniec wszystkich. Kapitan Kamakura i inni oficerowie biorą je na ręce. Ono zaś uśmiecha się i nigdy nie płacze. Większe dzieci w różnobarwnych kimonach, szkarłatnymi getami – chodaczkami stąpają hałaśliwie i biegają po wszystkich pokładach. Nikt ich nie potrąci. Nikt im nie powie przykrego słowa. Dziecko w Japonii, to świętość”[115]. Słowa polskiego podróżnika z 1939 roku, komunisty. Japonii można nawet nie cierpieć. Bywa i taka specjalność. Ale trzeba wiedzieć, co się tam dzieje choćby z dzieckiem. Wiedza to potęga. Dziecko, to świętość.
– A ile mają tej świętości?
„Japonia jest krajem posiadającym największy na kuli ziemskiej, po Rosji, odsetek dzieci. Przyrost ludności w Japonii jest z górą o 50% większy niż w Polsce”[116].
–– To pewnie niska tam kultura? Brudy? Ciemnota?
Albo: „Bez trzech rzeczy Japończyk nie może się obyć: bez ryżu, kąpieli i teatru... Wchodzimy do teatru Kabuki. Wśród 1500 widzów jesteśmy jedynymi Europejczykami... Obok nas matka z dziećmi. Jedno z nich śpi w najlepsze, drugie biega pomiędzy krzesłami”[117]. Spostrzeżenia polskiego podróżnika z 1939 roku, komunisty, bo podróżnik ów jest zakonnikiem.
Lub: „Japończyk z jednego obsianego hektara zbiera plonów przeciętnie jeszcze raz tyle, co Niemiec...”[118].
I taki kwiatek (wiśni): „Żołnierzy nie karze się tu nigdy aresztem. Są tak ambitni i tak cenią swój honor, że kara taka spowodowałaby niechybnie harakiri”[119].
Czterdzieści wieków kultury opartej o rodzinę! O każdą rodzinę japońską i o japońską rodzinę cesarską. Albowiem „Bushido stworzył ustrój rodzinny..., zaś naród skupił się przy osobie cesarza, którego ród panuje w Japonii nieprzerwanie od 2500 lat”[120].
– Po czym poznać głupiego?
Że jak go spytać o Japonię, to on ci zaraz... o gejszach.
OBLECIAWSZY TURKI – MAZURKI
Aż wreszcie – chrześcijaństwo. „Jeżeli się nie nawrócicie i nie staniecie się jako małe dziatki, nie wnijdziecie do Królestwa Niebieskiego”[121].
Od tysiąca lat mamy, my Polacy, sposobność widzieć w każdym dziecku polskim obraz Bożego Dziecięcia. W tym tkwi źródło kultury o poziomie nad poziomy.
Ku temu też kiedyś Polska szła[122]. Ojciec Stefana Czarnieckiego miał dziesięciu synów: ojciec Księcia Niezłomnego[123].
„Struś, w bitwie na Multanach, obronną ręką wyszedł. Ale na zabicie brata (w tejże bitwie) wspomniawszy, do wojska wołoskiego zwrócił się i chociaż mógł ujść, wolał, przy bracie swym uczciwie polec, aniżeli z żałością do swoich wracać”[124].
„Cokolwiek bądź ze mną się stanie, nieskończone dzięki codziennie składam Bogu, że dziatki pod bacznym okiem i czułą opieką takiej matki, jak Ty, będą wzrastać W łasce u Boga i u ludzi; tylko ich spod swego oka nie usuwaj dla jakichś próżnych widoków światowego wychowania... tak więc bądźcie zawsze razem, gdzie Ty, tam i one, gdzie one tam i Ty” – pisał w ostatniej godzinie życia do swej małżonki dyktator narodu polskiego Romuald Traugutt[125].
Rok 1917. Polka. Majątek spalony. Ziemia po tamtej stronie granicy. Zabity mąż. Została gromada drobiazgu. Ona jeszcze młoda. Trafia się jej świetna partia. Odmawia: chce się poświęcić tylko dzieciom, wszak ma ich tyle. Z nich trzech synów oddaje życie za naród, lata 1920, 1939, 1942; dwóch synów żyje: lekarz i ksiądz, a córka – jak matka. Takie są rasowe Polki: matki Książąt Niezłomnych, chłopki, robotnice, inteligentki.
Obleciawszy tedy glob; widzimy, że rodzina wielodzietna, to nie jest coś, do czego społeczeństwo dochodzi łatwo. Dorabia się jej po tysiącach lat najumiejętniejszej i najuporczywszej pracy nad sobą i nad przyrodą. Przychodzi rodzina taka jednocześnie z coraz wyższą kulturą i coraz zdrowszą. Oraz towarzyszy wysokiej i zdrowej kulturze, łącznie z takimi kwiatami, człowieczeństwa, jak honor, męstwo, wstyd, ofiarność, dzielność, rycerskość; jak świetnej klasy – gospodarka, wiedza, sztuka; jak – wiara, nadzieja i miłość: gdy są mocniejsze ponad śmierć.
Kto nie wierzy, niech spróbuje uzdrowić rodzinę tam, gdzie się cofnęła do poziomu niższych myśliwców, wyższych myśliwców, pasterzy i wczesnych rolników lub choćby, gdzie stanęła na poziomie charakterystycznym dla wszystkich cywilizacji poza bizantyńską i łacińską!
„NO GOOD IT HAVE PICCANINIES”
– A co się dzieje z dzikimi, gdy się zetkną z Europejczykami?
Właśnie niektóre ze zjawisk poprzednio opisanych, to historia z tego okresu. Następuje kompletne rozprzężenie.
W stanie dzikim i barbarzyństwa umieją ojciec i matka nawet lata całe zachowywać wstrzemięźliwość małżeńską po wydaniu na świat potomka. Chodzi wtedy o to, by matce umożliwić karmienie piersią, dokąd dziecko nie będzie miało zębów, by mogło jeść to, co dorośli, gdyż ludy pierwotne nie umieją przygotowywać pokarmów dziecięcych.
Otóż w stanie rozprzężenia (po zetknięciu się z białymi) obywatel Pierwotniak nie chce żyć wstrzemięźliwie. Zaczynają się poronienia, rozwiązłość dziewcząt. Dzieci się unika częściej niż dotąd, i z o wiele niższych czyni się to pobudek, niż dotąd; choć bywa, że urodzeń jest nawet tu i ówdzie więcej, niż przed zetknięciem się z białymi. Wreszcie chorują na ewę[126].
– Co to jest ewa?
Choroba psychiczna. Niewiara w dzieci. Czyli niewiara w przyszłość. Idiotyzm. Obłęd wymierania. Apatia. Strajk powszechny. Strajk urodzeń. Strajk życia. Proletaryzacja macierzyństwa. Paraliż rozumu.
Wojownicy już nie chcą walczyć. Tomahawki, łuki, dzidy, bumerangi i zatrute strzały butwieją, idą na ogień. Pacyfizm. Genewa. Liga Narodów. Zjednoczenie Narodów. Londyn. Waszyngton[127].
Bywa, iż żywności im nie brak, a jednak szczep kurczy się w liczbie głów i wymiera”[128]. Szczątki Tasmańczyków, „które poddały się, osadzono w dobrze zbudowanych chatach, wyznaczono fundusz na ich utrzymanie, słowem w porównaniu z niepewnymi losami myśliwskiego życia otoczono te niedobitki względnym dostatkiem i zdjęto z nich troskę o chleb powszedni. A jednak wymierali”[129].
U nas gdyby zamężną praczkę zrobić milionerką, to jednak nie wymierałaby tak odrazu. Chyba, że natychmiast zapatrzyłaby się na panią dyrektorową.
Czukczowie (myśliwi i hodowcy) nawet ci, co otrzymują w obfitości pożywienie od Amerykanów, wymierają[130]. U sąsiednich Jukagirów nad dolną Kołymą (płn.–wsch. Syberia) nie chcą nawet się żenić[131]. Fidżyjczyk (Oceania) nie chce nawet żyć. Gdy na coś chronicznie zachoruje, bywa, że wyznacza datę śmierci i potem w tym właśnie czasie umiera[132]. Punktualny jak Fidżyjczyk (przysłowie).
Zbyt wygodne mają życie. Nie mają o co walczyć. Mają nareszcie te osławione „lepsze warunki”, lecz to nie potęguje ich żądzy życia, ale pcha do samobójstwa na raty: do wymierania. Odbierzcie ludziom kłopoty, a wymrą. Na świecie nie może być raju, bo ludzie nie chcieliby żyć. Raj jest zdrowy dopiero w niebie. Kłopot, to warunek życia. – Ale jak się zaczyna ewa?
Wesoło. Taki kabaret w permanencji. „Warszawka”. Mężczyźni zaczynają popijać bez pamięci[133]. Panienki zaczynają wyznawać wolną miłość (bez pamięci)[134]. Nie lubią, by je nazywać panienkami, tylko „kobietami”. Natomiast „dziewczynką” nazywa się guano (z rogu ulicy). Rodzice nie wiedzą, jak mówić na córki: czy też „dziewczynki”? Matrony rodzą też czasem i więcej dziatwy, ale wątlutkie to, jak u arystokracji. Mężowie przestają panować nad sobą, gdy małżonki karmią[135]–. Kobiety zaczynają zapobiegać ciąży i spędzać płód coraz namiętniej, a zaprawiają się do tego, jako panny; to też nieszczęsne nie lubią wychodzić ż wprawy, gdy wychodzą za mąż[136].
W Europie gdy kto tak żyje, mówimy, że się „bawi”. Że prowadzi wesołe życie. Młodzi Europejczycy przepadają za filmami, gdzie gwiazdy „się bawią”. Panie europejskie, co młodsze, i panowie nad Europą, co starsi, lubią czytać książki o tych, co „się bawią”. Nawet wmówiono już w nas, że inaczej bawić się nie można, jak tylko w ewę. Czyżby wołała nas ewa?! „Pójdź” „Pójdź!”... jak puhacz?
– Ale czym się kończy ewa?
Humanitarnie. Nie ma już dzieciożerstwa. Żadnych zainteresowań[137]. Nie ma namiętności. Sine ira et studio. Panuje obiektywizm. „Wszystko się załatwia zgodnie z rozumem. Bywa, iż czarny Australijczyk odpowiada w zepsutej angielszczyźnie: „No country, no good it have piccaninies”, tj. nie warto odchowywać dzieci, bo nie będą miały ani piędzi własnej ziemi”. Lub: „Bo wyrosną na „dzikie psy” (warriga!)”[138]. Mężczyźni z powodu lada choroby kończą żywot[139]. Stają się też impotentami. To samo niewiasty[140]. „Powiadają: po co mamy rodzić dzieci, kiedy żyć będą po to jedynie, żeby pracować na białego człowieka!” Hamletyzm. Myślą: to be, or not to be? Myślą nawet, czy... być? Początki ostatecznego bzika. Zgorzel. „Od śnieżnych wierzchołków Nowej Gwinei holenderskiej aż po parowy Markizów, zarówno w umysłach Melanezyjczyków, jak i Polinezyjczyków jest obecna rozpacz natury psychicznej...”[141]. Najniższy szczebel dzikości: ewa. Gasną tak cicho, jak Goethe. Za cicho[142]. , „Pójdź! Pójdź!”
Człowiek bez dzieci jest jak ptak w klatce.
Człowieka uskrzydlają dzieci.
Społeczeństwo świadomie bezdzietne głupio myśli. Obłęd psychiczny. Dziecinada. Buddyzm. Teozofia. Ciała astralne... po świetnej przeszłości. Strzępy meldunków. Nirwana.
PETRONIUSZ – EWA
Tak więc stosunek do dziecka, to odczynnik, który ułatwia rozeznanie szczebla kultury; kultury samej w sobie, obiektywnie, bez okularów, bez uprzedzeń, bez zabobonów. Jest to cenna zdobycz dziś, gdy ludzie tak maskują swój poziom, gdy go ubierają w całe góry pozorów, w tytuły urzędowe, w stanowiska, w „forsę”, w reklamę, w propagandę, a nawet w tytuły naukowe. Gdyby nie to, to chcąc poznać czyjś szczebel kultury, latalibyśmy w kółko, jak kot za własnym ogonem.
Róbmy tedy zdjęcia!
Ciekawe, co z tego będzie.
Oto pani X i pan Y. Mają czwórkę dzieci. Jedno zmarło. Nie będzie więcej (przysięgają). Kochają, kształcą, pieszczą, Wiemy już: rodzice są na szczeblu rolników–barbarzyńców, lub półosiadłych hodowców.
A znów pan M. i pani N. Tylko troje chowają. Wiadomo: rodzice są na szczeblu półkoczowników–myśliwców itp. Mimo że „on” jest doktor filozofii, „ona” – doktor prawa, a z dzieci będą same rektory wszechnic. Pareczka dzieciszczków odchowanych, stos poronień: na szczeblu myśliwców. Mimo, że on jest laureatem Nobla, a ona jego żoną.
Ma kilka żon: kacyk z Afryki, Polinezji, Melanezji? z Nowych Hebrydów, z miasta Łodzi. Minister Rzplitej.
„Po co mieć dzieci? Czy po to, żeby miały źle? żeby były ciężarem społeczeństwa”? Szczebel rozpadowy środkowo–australijski. Knieja. Bez dogmatu. Państwo Zołzikiewiczowie.
Prezydent – bezdzietny lub król – Kochankiewicz (król „Staś”): trzeba ich będzie zasuszyć. Do zielnika narodowego. Botanika. Groby. Rozbiory. Łezka.
Wyśmiewanie się z tych, co mają liczne dzieci: szczebel niższych myśliwców, myśliwców półkoczowników, początkujących półosiadłych rolników. Mili (młodszy)[143]. „Społecznica”. Albo – szpital, w którym się więcej dzieci zabija, niż rodzi: dżungla australijska, choćby szpital stał na samym środku Warszawy, miał 10 pięter, 10.000 łóżek i kopę lekarzy na każdym piętrze, a na dachu – same „Towarzystwa Eugeniczne”.
Lub: mąż – z niejedną; żona – z niejednym; jedyna córka – też „postępowa”; do tego wszyscy „popijantus”, weneryczne i moczopłciowe; w dodatku kompletny u wszystkich trojga nowoczesny brak wstydu: wiadomo od razu, że to początki ewy, choćby wszyscy dzień i noc plażowali i cały rok siedzieli na uniwersytecie, i na korcie.
Albo: manicure, pedicure, wieczna ondulacja, wieczna bezdzietność, wieczna bezideowość, rozpaczliwa wiara w żarcie i wygodę. Ach! to ewa w ostrym stanie. Kładzenie się żywcem do trumien. Kartuzi świeccy.
Petroniusz: ewa. Tylko ewa. Choć go nam przystroił sam Sienkiewicz w same róże i bobkowe liście. Według „La Croix” z roku 1932 Francja, Anglia, Niemcy i USA miały 4.600.000 niemowląt, Chińczycy, Hindusi, Japończycy i Malaje 30.800.000 niemowląt.
Quo vadis, człowiecze biały?
Bywa, że Ignac (doktor filozofii, względnie stróż) i Ignacka (z trzema doktoratami lub zwykła dziewka) – umawiają się jeszcze przed ślubem, że nie będą mieli wcale dzieci.
Co to za poziom? Co za szczebel kultury reprezentują taki Ignacy z taką Ignacową?
Antyle. Dzicy z Antyli. „Istnieją nawet wiadomości o niektórych szczepach na Antylach, że umawiały się między sobą co do samobójstwa szczepu i przeprowadzały konsekwentnie bez–dzietność”[144].
Czyś się już umówił, Łaskawco? Ze swą Małżonką? Anglia cała się jeszcze nie umówiła. Ale 1.650.000 małżeństw angielskich było w r. 1935 bezdzietnych[145]. Tylko po jednym dziecku
– miało – 3 miliony małżeństw. Itd. Antyle. Ewa „na grandę”. „Scientific Birth Control”. Sami się kontrolują naukowo, żeby powyzdychali[146].
Na razie ratuje nas to, że nie przyjęło się jeszcze wśród elity dzieciożerstwo – z pobudek estetycznych, a wśród „mas” – z pobudek socjalnych (trzeba to przyznać z całym obiektywizmem). Koninę jemy, dzieci – jeszcze nie. Tak samo nie uświadamia się jeszcze klasowo, by biedni zabijali potomstwo (co tłustsze) dla celów aprowizacyjnych („wskazania socjalne'„), co się na ten przykład zdarza dzikim[147]. Tak samo nie dorośliśmy jeszcze do tego, by wolno było zabijać lekarzom dorosłych, lub dzieci już urodzone. Nie ma jeszcze takich „wskazań”. Na razie tu i ówdzie wolno ludzi kaleczyć tak, by musieli zachorować na ewę (tak zwana sterylizacja, nowa forma obrzezania, unowocześniona, postępowa; rejudaizacja medycyny, ewizm, względnie medycyna upadła... na głowę, wstęp do szczebla w medycynie – niższego od najniższych: ewa... denna).
Natomiast czarowna harmonia zachodzi między naszym Górnym Śląskiem a wyspą Vanua Levu (archipelag Fidżyjski, Polinezja), albowiem, „niewiele tam kobiet nie skalało swoich rąk zabójstwem – dzieciobójstwo w niektórych okolicach wyspy zabierało raczej dwie trzecie ogółu niemowląt, niż połowę, ale jeżeli dziecko przeżywało jeden lub dwa dni, nie potrzebowało się obawiać o swoje życie”[148]. W szpitalach Górnego Śląska w roku leczniczym 1934/35 było podobnie. Wśród położnic było tam 60% poronień[149]. Ile ich przyszło do szpitali z zaczętymi poronieniami, nie wiemy. Wiadomo natomiast, że włodarzył na Śląsku Michał Grażyński. I że Górny Śląsk był wtedy arcykatolicki. Vanua Levu.
WALKA KLAS STYLEM „ŻÓŁTYM”
Ale nie wszystkie plemiona zachowują się naiwnie, gdy się zetkną z białymi. Te, co są wkorzenione w ziemię, we własność, jak również te, co przyjmują chrześcijaństwo, powiększają swą liczbę i rozwijają się wszechstronnie[150].
Tak samo nie każdy naród kolorowy wpadł odrazu w korkociąg, gdy się zetknął z białymi. Ten mianowicie naród kolorowy oparł się białym, który już był na tym poziomie, że nie ograniczał liczby potomstwa. Ten tylko. Chińczycy, gdy zobaczyli białych, zaczęli się piekielnie mnożyć. Od wieku XVII przybyło, ich 350.000.000[151]. Podobnie – Indusi, Koreańczycy, Malajowie. Wyspa Jawa liczy w roku 1800 4 miliony ludności, Holandia 2,2 miliona. W r. 1936 liczy Jawa, jak już wiemy, 45 milionów ludzi, 341 mieszkańców na kilometr kwadratowy, gdy Holandia w tym samym czasie 8,8 milionów ludności i 250 ludzi na kilometrze kwadratowym. I zrób im tu co, biały człowieku, ...czołgiem, aeroplanami, gazami, albo bombą atomową!
Nie cały też proletariat kolorowy zgłupiał, gdy się zetknął z kapitalizmem. Francuski proletariat, amerykański, niemiecki – gaworzyły o „strejku” matek. Co innego – japoński. Gdy w Japonii „w r. 1919, w czasie największych zysków z przemysłu, na 1000 mieszkańców wypadało 31,6 urodzeń, „to” podczas ogromnej klęski w r. 1929, kiedy na ulicach Tokio ludzie padali z głodu” a ilość bezrobotnych wzrosła o 2.780.000, było urodzeń 33 promille”. Płodność mocarstwowa[152]. Nie zaciśnięte piąstki podnosili tam robotnicy w górę, tylko... dzieci. „Walka klas” – stylem „żółtym”.
Za pomocą „odczynnika” (wielodzietność) od razu widać, kto i na jaki szczebel kultury włazi – w obliczu niebezpieczeństwa: kto wpada w obłęd (ewa), a kto nie traci zimnej krwi, spluwa w garść i powiada: ja wam pokażę, psia krew!
– A jaka też jest postawa nauki polskiej wobec rodziny?
Ewa. Ciemnawo. To, co wiemy, to głównie od obcych. Jest trochę przyczynkarstwa i publicystyki[153]. I aczkolwiek od połowy XIX wieku w masońskiej Francji studia katolickie nad rodziną rozpoczął przesławny Le Play oraz powołał do życia całą szkołę, społeczną, katolicką, my nadał tak, jakby nic[154].
Szkoda tylko, że i szkoła Le Play'a nie dała odrębnej dyscypliny: nauki o rodzinie. ' – '
Rola rodziny jest zbyt ważna, by ją włączyć do którejkolwiek z nauk socjologicznych. Podział nauk jest nadal dziki, jeżeli tego nie zrobiono. Dziki jest nie tylko u tych niekatolików, którzy oglądają, badają, węszą naukowo, co „to” takiego rodzina była i co „to” takiego, rodzina jest; ale dziki i u tych katolików, którzy wiedzą, że rodzina to fundament postępu i dotąd) nie stworzyli nauki o rodzinie, rodzie i narodzie[155]. Zamiast tak zwanej – demografii.
Nie żadna „demografia”, nie żadna nauka o „populacji” jest nam potrzebna, bo Polska to nie chlew. Zresztą zdrowa rodzina i wyłącznie ona rozwiązuje także to, co dziś ludzie określają obrzydliwą nazwą „zagadnienia populacyjnego”. Dla narodu jest konieczna nauka o rodzinie, rodach, narodzie.
Przed młodymi socjologami polskimi stoi to zagadnienie otworem.
HOMER I PUDERNICZKA
Kto by chciał więcej wiedzieć na tematy dotąd poruszane, niech zajrzy do pracy socjologicznej profesora doktora Pawła Bureau'a: „Rozprzężenie obyczajów”, Kraków 1929, stron 494. Mrowie materiałów! Problematyka przebogata! Francuz Bureau, to katolicki Malthus. Też biedactwo się boi przeludnienia jak ognia piekielnego. Im kto tego bardziej się lęka, z tym dzikszą rozkoszą przeczyta owo dzieło niepospolitej erudycji, ślamazarnego tonu naukowego i nietajonego lęku przed... „za dużo” dziećmi.
Wyjątkowo inteligentne inteligentki i wyjątkowo inteligentni inteligenci znajdą w sam raz dla siebie lekturę w trzech pracach Haluschki: „Psychologia na wesoło”, czyli „Adam i Ewa”, Warszawa, stron 110; „Słuchaj, Ewo” (historyjki dla młodej panny), Warszawa, stron 150; „W cztery oczy”, (dialogi: mąż – żona), Warszawa, stron 123 (wydanie jezuitów). Haluschka doskonale uzupełnia to, czego brak intelektualnie – parom narzeczeńskim i małżeńskim lub czego pary te nie zdążyły sobie do tego czasu powiedzieć w przystępie złego humoru. Haluschka powie im to na stopie pokojowej i z humorem. W dodatku co śmieszniejsze miejsca zilustruje zaraz rysunkami. Są to książeczki z obrazkami dla inteligentnych narzeczonych i małżonków.
Całe demokratyczne społeczeństwo wzywa się do poznania też trzech znakomitych prac zwykłej prostej kobiety, genialnej akuszerki, Elżbiety Burger: „Czterdzieści lat w służbie bociana”, „Dziewczęta z bocznej ulicy” i „Kowalscy” (Katowice 1931 Księgarnia i Druk. Katolicka, stron 381; Katowice, stron 194; Kraków 1934, stron 177, wydanie jezuitów 177). .
Pierwsze dwie książki słabo tłumaczone (trzecia książka wydana znośnie). Należy im dać strawne tytuły, rynkowe okładki, wydać je w milionie egzemplarzy, uczynić je lekturą obowiązującą we wszystkich organizacjach kawalerów i panien, tatów i mam, a nawet starych kawalerów i nie najmłodszych panien. Cudowne książki. Pierwsze dwie – odrażająco miejscami tłumaczone.
Rasowym Polakom (mierz siły na zamiary) radzimy poza tym prace zbiorowe uczonych polskich: „Rodzina”, „Katolicka myśl wychowawcza”, „Katolicka myśl społeczna” i „Posłannictwo katolicyzmu polskiego” (stron 445, 536, 458, 352; wydane jako pamiętniki katolickich studiów społecznych z lat 1935, 36, 37 i 38 – w Poznaniu, Wilnie, Warszawie, Katowicach).
Paniom znakomicie zrobi przemiła, lekka, niewieścia, polska i zarazem europejska praca Marii Kępińskiej – „Świadome macierzyństwo”, Poznań 1934, stron 173.
Kto mniej cierpliwy, a chciałby przede wszystkim o sztucznych poronieniach, przerywaniach ciąży, „skrobankach” i tym podobnych obrzydliwościach – mieć pod ręką opinię najwybitniejszych lekarzy polskich, zagranicznych, zjazdów lekarskich, kongresów światowych oraz poza tym sprawę omówioną z różnych „punktów”; „stanowisk” – wyczerpująco a krótko, ten niech sobie zafunduje naszpikowaną cytatami, nazwiskami, materiałem, jasną, spokojną i serio pracę ojca Stanisława Podoleńskiego, T.J. „O życie nienarodzonych”, Kraków 1933, str. 128.
Mózgowców, naukowców, zwłaszcza tym co nigdy nie mają czasu, odpowiedzą najzupełniej – zwarte, superobiektywne, udokumentowane i co najważniejsze zwięzłe dwa dzieła prof. U.J.P. księdza dr Zygmunta Kozubskiego „Problem potomstwa”, Warszawa 1930 stron tylko 103 oraz „Podstawy etyki płciowej”, Warszawa 1939, stron 114.
Działaczom społecznym, osobom duchownym, pedagogom i każdemu, co ceni nade wszystko zdrowy rozsądek; cyfry oraz szerokie, globowe, tudzież jędrne ujęcie tematu; chłopom i robotnikom, chłopkom i robotnicom oraz inteligencji harującej odpowie najzupełniej – niedoceniona, znakomita, w okropnej szacie zewnętrznej wydana (tak, jak książeczka o „Tomciu Paluchu”) praca ojca Piotra Turbaka, jezuity. Tytuły: „Życie lub śmierć narodu” oraz „W obronie rodziny i potomstwa”. Jedno i drugie ukazało się w groszowym cyklu „Głosów Katolickich”, w trzech broszurkach, w roku Pańskim 1939 (styczeń, luty, marzec), których to trzech „głosów”, jak przystało na nasz katolicki naród, w Polsce się nie zna.
Kto ma obowiązek uświadamiania pedagogicznie młodych dziewcząt lub młodzieńców i siebie, niech wkuwa dzień i noc, wiersz po wierszu, strona za stroną – „Encyklikę o małżeństwie chrześcijańskim” Piusa XI; tłumaczył ks. bp Okoniewski, Kraków 1931, stron 79, oraz trzy śmiałe i praktyczne książki jezuity Hardy Schilgena: jedna dla inteligentnych młodzieńców: „Ty i ona”, Kraków 1929, stron 206; druga dla inteligentnych panien: „On i ty”, Kraków 1931, stron 362; trzecia dla inteligentnych nauczycieli, rodziców i księży: „O czystość młodzieży”, Kraków 1938, stron 272.
Jak uświadamiać, to uświadamiać! Nie możemy być ciągle na poziomie... bajki o bocianie, czyli nie możemy tylko tyle wiedzieć o życiu kawalerskim, panieńskim, narzeczeńskim, małżeńskim, co nam w swych „dziełach naukowych” naszwargotali zwyrodnialcy lub „bojące” się w rodzinie wielu dzieci jak śmierci, co parszywsze pisarki i pisarkówny.
Każdy alumn tuż przed ostatnimi święceniami winien umieć wyrecytować z pamięci dowolny ustęp z „Katechizmu małżeństwa chrześcijańskiego”. Jest to komentarz do encykliki „Casti connubii”. Autor – Artur Vermeersch, T. J., profesor Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego. Poznań 1933, stron 97. Ufamy, że najbliższy synod polski ogłosi, że ksiądz nie znający gruntownie owego Katechizmu, nie ma prawa błogosławić sakramentowi małżeństwa. I ksiądz musi umieć Katechizm.
Starszych, łysawych panów, mających z urzędu obowiązek wskazywać naszej młodzieży gimnazjalnej i licealnej, co ma czytać przymusowo, należy ująć delikatnie za nos i powiedzieć na ucho, że nie wolno dawać Polce matury, jeżeli nie zna trylogii genialnej nauczycielki Cecylii Plater–Zyberkówiny: 1) „Na progu małżeństwa”. Poznań 1928, stron 472, św. Wojciech. 2) „Kobieta ogniskiem”, Poznań 1928, stron 414, św. Wojciech. 3) „Kilka myśli o wychowaniu w rodzinie”, 1903, stron 357, św. Wojciech[156].
Lekarzy zaś polskich uprasza się o napisanie jakiegoś przyzwoitego podręcznika katolickiej etyki lekarskiej dla lekarzy Polaków. „Etyka lekarska i obowiązki lekarza” (deontologa) Teodora Heimana, Warszawa 1917, to... odleżyna[157]. Wydrukowano też w Polsce w roku 1930 mądrą książkę Amerykanina Spaldinga, tak spokojną, że tylko ksiądz Kozubski tak pisać potrafi.. Cóż jednak z tego, jeśli nasze pielęgniarki nie wiedzą, kto zacz Spalding i kto go rodził, i co on pisze. A książka nosi tytuł „Etyka w zawodzie pielęgniarki”, tłumaczenie z angielskiego, Poznań, święty Wojciech, stron 173 i podaje wypowiedzi najpoważniejszych Anglosasów o etyce lekarskiej i pielęgniarskiej. Jest też książka o 274 stronach. Kopalnia materiałów życiowych i naukowych (lekarska strona małżeństwa uwzględniona) – dla rodzicieli, narzeczonych, małżeństw. Im dalej w tę księgę się wgłębiać tym człowieka większy wstyd ogarnia, czemu o tym dziele nic się nie wiedziało. „Małżeństwo w świetle prawa i życia”, Warszawa 1936, skład główny u świętego Wojciecha. Książkę popełnił ksiądz Grądzki.
A jeżeli zamiast tego wszystkiego ktoś łaknie jednej rzeczy („Ty albo żadna”) i to możliwie jak najmniejszej, najsławniejszej, a o wszystkim, dla takiego będzie odpowiednia, jak ulał: „Miłość, małżeństwo, rodzina”, Poznań 1935, stroniczek 89. Spolszczył książeczkę ksiądz dr Stanisław Bross. Czarujące. Mądre. Jedyne. Można by nawet wydać to dziełko w miniaturze na najcieńszym jedwabiu i sprzedawać je wprawione w elegancką puderniczkę – każdej wytwornej pannie już od lat 16–tu.
Wszak... Cycero widział całą Iliadę w łupinie od orzecha.
Niemal każdą z tych ksiąg i książeczek – przed ich ponownym wydaniem – należy uzupełnić i zaktualizować. Nic nie może w nich razić dniem wczorajszym. Żeby miały moc działać, przeobrażać, nie mogą mieć zmarszczek. Muszą być świeże, kwitnące. Jak dzieci. Właśnie świeżą w stu procentach, nieprawdopodobnie aktualną i skondensowaną jest praca księdza doktora Z. Baranowskiego „Małżeństwo w Nowej Polsce”. Właściwie winna nosić tytuł: „Broszura dla każdego, kto chce wiedzieć, jak zabierać się po katolicku do małżeństwa i jak żyć w małżeństwie po katolicku – teraz po wojnie”. Stron niespełna 29. Poznań 1946, wydanie II, nakład „Kultury Katolickiej”.
Aliści wszystkie tu wymienione dzieła i dziełka są to, Moi Państwo, nie żadne luksusy, nie żadna „cała biblioteka”, ale elementarze. Bez ich znajomości nie ma się co zaliczać do ludzi kulturalnych, nie popełniając samochwalstwa.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO
DRUGI TOM WYJDZIE
P.T. „POLSKA KWITNĄCA DZIEĆMI”
Część pierwsza: NIEMOWLĘ PODBIJA ŚWIAT
PODRĘCZNIKI HISTORII TRĄCĄ MYSZKĄ
MATKA – SPARTANKA... BEZ DZIECI
MĄDRY PRZEGADAŁ, A GŁUPI POBIŁ
RZEŹ ŚWIATA W CICHYCH ZAKĄTKACH
Część trzecia: CYWILIZACJA „O”
SPOŁECZNOŚĆ DOMOWA I PAŃSTWOWA
„NIE WIERZYMY, BY DNI RODZINY BYŁY POLICZONE”
BRAZYLIJSKI CHRZĄSZCZ – PASSATUS
REWOLUCYJNOŚĆ ŻYCIA RODZINNEGO
„WIEDZA KRZEPI, WIEDZA CHŁODZI, WIEDZA NIGDY NIE ZASZKODZI”
„KAŻDY NA SWOJĄ MIARĘ DOBIERA GARNITUR”
Część czwarta: NIEDOJDA – INTELIGENT
„NIEWIEDZA I BIEDA DAJĄ TE SAME SKUTKI, CO BOGACTWO”
SZKOŁA „ELITY TWARDEJ I GOREJĄCEJ”
Część piąta: „POCZCIWY LUDEK WSZYSTKO ZROBI”
„DOBRY, TO TEN, CO KAŻE KRAŚĆ”
Część szósta: JAK ROZPOZNAWAĆ SZCZEBLE POSTĘPU?
W PRERIACH, SELWASACH I W OJCZYŹNIE TANGA
[1] Grotjahn, 16. 27. 28.
[2] Grotjahn, 27.
[3] I.. Krzywicki (,.Społeczeństwo pierwotne”) 232, 233. O wiele więcej danych statystycznych o plemionach australijskich i północno–amerykańskich zawiera to samo dzieło w opracowaniu angielskim. Krzywicki, str. VII i VIII.
[4] j.w.
[5] Krzywicki 324.
[6] ,,W wielu wypadkach trudno było przeprowadzić granicę pomiędzy liczbą dzieci wydanych na świat a odchowywanych. Dlatego obie odpowiednie rubryki dla niektórych szczepów złączono razem” (tamże, str. 324).
6 j.w.
6 j.w.
[7] Krzywicki, 325.
[8] Krzywicki, 244,
[9] Krzywicki, 246.
[10] Autor podaje dwanaście tablic płodności kobiet pierwotnych i jedną ogólną w porównaniu z naszą byłą Galicją (sprzed r. 1914). Tablice: 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 18, 20, 21 i 35.
[11] Przytoczona w tekście przy 4).
[12] Krzywicki, 381.
[13] j.w.
[14] Krzywicki, 383.
[15] Krzywicki, 9
[16] Krzywicki, 139.
[17] Krzywicki, 8.
[18] Zischka, 235. Australia ma 7.704.000 km, kw. i 6.893.000 ludzi. „Mały rocz. stat. 1939”. 15.
[19] Grotjahn, 220.
[20] Grotjahn, 114.
[21] Grotjahn, 114.
[22] Krzywicki, 221,
[23] Krzywicki, 221,
[24] Krzywicki 241, 242.
[25] Krzywicki, 241.
[26] Krzywicki, 242 i in.
[27] Krzywicki, 393
[28] Krzywicki, 222.
[29] Krzywicki, 222.
[30] Krzywicki, 223–224.
[31] Krzywicki, 249.
[32] Krzywicki, 248.
[33] Krzywicki, 249.
[34] j.w.
[35] Krzywicki, 246.
[36] j.w.
[37] Krzywicki, 248.
[38] Krzywicki, 250.
[39] Krzywicki, 255, 255, 255. 255, 251; Dembour, 21
[40] j.w.
[41] j.w.
[42] j.w.
[43] j.w.
[44] Krzywicki, 252, 252–253, 251, 252
[45] j.w.
[46] j.w.
[47] j.w.
[48] Krzywicki, 252, 250, 251.
[49] j.w.
[50] j.w.
[51] Krzywicki, 259, 261, 262.
[52] j.w.
[53] j.w.
[54] Krzywicki, 265, 265, 265, 266. 266.
[55] j.w.
[56] j.w.
[57] j.w.
[58] j.w.
[59] Krzywicki. 266, 267. 272. 277, 276
[60] j.w.
[61] j.w.
[62] j.w.
[63] j.w.
[64] Krzywicki. 273, 273, 276, 274.
[65] j.w.
[66] j.w.
[67] j.w.
[68] Krzywicki, 278, 274, 273, 266
[69] j.w.
[70] j.w.
[71] j.w.
[72] Krzywicki, 283, 284, 285
[73] j.w.
[74] j.w.
[75] Krzywicki, 285, Koneczny („O wielości cyw.”), 250
[76] Krzywicki.. 286.
[77] Krzywicki, 286, 292, 288.
[78] j.w.
[79] j.w.
[80] „Polski Kodeks Karny”, Lwów–Warszawa, wyd. Unia, r. 1937, str. 63
[81] Krzywicki, 265, 288, 289, 291
[82] j.w.
[83] j.w.
[84] j.w.
[85] Krzywicki, 387, 224, 239, 298,
[86] j.w.
[87] j.w.
[88] j.w.
[89] Krzywicki, 299, 299, 299, 299, 300
[90] j.w.
[91] j.w.
[92] j.w.
[93] j.w.
[94] Próbki tego stosowano, do dorosłych w niemieckich obozach koncentracyjnych.
[95] j.w.
[96] Krzywicki 312, 307
[97] j.w.
[98] Krzywicki, 296, 382, 376, 232.
[99] j.w.
[100] j.w.
[101] j.w.
[102] Krzywicki. 294. 308, 229, 230.
[103] j.w.
[104] j.w.
[105] j.w.
[106] Krzywicki, 222.
[107] j.w.
[108] Grotjahn, 260.
[109] Krzywicki, 279, 279, 280, 278.
[110] j.w.
[111] j.w.
[112] j.w.
[113] Grotjahn, 31.
[114] Ojciec I. Posadzy: „Przez tajemniczy Wschód”, Potulice 1939, 190, 199
[115] j.w.
[116] Zischka, 64.
[117] I. Posadzy, 247, 216, 258
[118] j.w.
[119] j.w.
[120] Lejtho: 268, 269.
[121] Mat, 18.
[122] Artur Górski: „Ku czemu Polska szła”, Lwów, 1938, wyd. IV
[123] Kacper Niesiecki: „Herbarz polski”, t. III., str. 187. Górski Antoni
[124] A. Gwagnin: ,,Z kroniki Sarmacji europejskiej”, Kraków 1860, str. 34
[125] Ks. J. Jarzębowski: „Duchowe oblicze Traugutta”, Warszawa, 1936, 21
[126] Krzywicki, 180–220 i in.
[127] Krzywicki, 165, 191.
[128] Krzywicki, 184, 185, 188, 188, 191
[129] j.w.
[130] j.w.
[131] j.w.
[132] j.w.
[133] Krzywicki, 195, 196, 197; 192, 197
[134] j.w.
[135] j.w.
[136] j.w.
[137] Krzywicki, 195, 184 i 220.
[138] j.w.
[139] Krzywicki, 186,186, 195
[140] j.w.
[141] Krzywicki, 186,186, 195
[142] Por. u Krzywickiego o Śmierci Markizańczyków, 191.
[143] „Kio wie, czy ideał Milla młodszego, wyrażającego nadzieję, że z biegiem czasu opinia publiczna zapobiegnie przeludnieniu, piętnując liczną rodzinę, jako hańbę, nie ziściłby się najlatwiej w państwie socjalistycznym”. Krzyżanowski, 10.
[144] Grotjahn, 29.
[145] W tym 700.000 małżeństw ma być bezpłodnych z natury. Turbak, 37.
[146] Od r. 1921. Stąd się rozeszło na cały świat. W roku 193S liczyła Anglia 50 „klinik kontroli urodzeń i 150 stacyj sanitarnych, utrzymywanych kosztem rządu”, które są upoważnione rozszerzać praktyki neomaltuzjańskie celem ograniczenia urodzeń. Turbak, 37.
[147] Krzywicki, 238, 239, 240.
[148] Krzywicki, 292.
[149] Dr ). Bujalski: „Rzut oka na stan i działalność zakładów leczniczych państwowych, komunalnych, społecznych i prywatnych na podstawie sprawozdań za r. 1934 – 1935”, Warszawa, 1936, 44. 45. Ilość poronień 61 proc. (w samych szpitalach).
[150] Krzywicki, 291, 322.
[151] Fogelson, 631, 633, 634.
[152] Zischka, 62.
[153] Zwracali na to uwagę, międy innymi F. Koneczny i A. Niesiołowski, ten drugi w dziele zbiorowym „Rodzina”, 326. W ostatnich latach przed wojną sprawa nieco ruszyła. Wybitnie np. prorodzinna praca jest „Gospodarka Narodowa” A. Doboszyńskiego, Warszawa, 1934. Prorodzinny jest korporacjonizm i socjologia katolicka.
Aż do wybuchu ostatniej wojny nie mieliśmy instytucji naukowej do spraw rodziny i silnej organizacji – dla rodziny, poza szlachetnym, ale słabym „Zjednoczeniem Zrzeszeń Rodzicielskich w Polsce”, liczącym w r. 1937 – 60 kół przyszkolnych. (Por. „Nasza Szkoła” nr 10 r. 1937, str. 4), Prowadził organizację pionier ruchu odrodzeńczego w rodzinach polskich, niezmiernie zasłużony dla tej idei – p. Julian Janota–Bzowski, przy „Zrzeszeniu” powstała tuż przed wojną „Komisja do Spraw Rodziny”, Jako komisja studiów nad rodziną polską. Istnieje też kilkadziesiąt „Związków rodzinnych” w Polsce (por. „Rodzina” miesięcznik. Warszawa, 1935, maj, 215). W piśmie „Rodzina” stale na tematy rodzinne pisywała, znakomita tychże spraw znawczyni p. Zofia Jankowska. Przed samą wojną powstała z inicjatywy warszawskiej Sodalicji Męskiej organizacja „Ród”, jako związek rodzin polskich, ale pracować nie mogła, bo rząd nie spieszył się z zatwierdzeniem jej statutu. Już podczas wojny powstała (r. 1941) „Konfederacja Rodzin Polskich” oraz kościelno–świecka organizacja – do niesienia pomocy zdrowym moralnie rodzinom w Polsce – „Stowarzyszenie im. Św. Rodziny”. Ale czy te instytucje działają?
W r. 1946 ks. Zieja założył w Słupsku dom, gdzie przyjmuje się kobiety, spodziewające się dziecka, a znajdujące się w ciężkim położeniu, i dlatego kuszone chęcią zabicia dziecka.
[154] Fryderyk Le Play, autor dzieł: „Les ouvriers Europeens”, 6 tomów, r. 1879 La civilisation essentielle de 1'humanite, „L'organisation du travail”, „L'organisation de la familie”, „Societe d'Enconomie Sociale”, r. 1856, poza tym powołał do życia instytucje socjologiczne do badan nad rodziną 1 do realizowania zadań z badań owych wysnutych. Przytacza Wójcicki A. (w dziele zbiorowym) „Rodzina”, 302–311.
[155] Wielki wpływ na docenianie roli rodziny w życiu narodu i państwa wywarł Dmowski publikacjami: „Kościół, naród i państwo”, Poznań, r. 1927 (por. strony 10, 13, 13, 24, 27, 33), „Świat powojenny i Polska” ora* „Przewrót”. Poza tym wyszło trochę dziel innych autorów.
[156] Bronisław Załuski: „Cecylia Plater–Zyberk”, Warszawa 1930, str. 78, 79
[157] Heiman wypowiada takie zdania: „Duch kultury nowoczesnej znalazł w świecie starożytnym oręż skuteczny w wielkiej walce przeciw Kościołowi i scholastyce”, str. 79. „Lekarz jest zwykle niewierzący”, str. 314. „Lekarz też mieć powinien religię, lecz nie w postaci przemijających form wyznaniowych i obrzędów zmiennych, nieraz wprawdzie ułatwiających dostanie się ze skorupy do jądra – lecz powinien on posiadać religę lekarską. Jest to religia oddzielna, religia zawodowa, tak samo jak jest oddzielna część zawodowa czyli etyka lekarska będąca przejściem do filozofii”, str.174