Ja, Wdowiczenko Nadieżda Timofieiewna, urodzona na Wołyniu… Ja i moja rodzina prosimy was o wybaczenie, a to dlatego, że kiedy ludzie będą czytać ten mój list, to mnie już nie będzie. Moja przyjaciółka wypełni moje postanowienie.
Rodzice mieli nas pięcioro i my wszyscy byliśmy zawziętymi banderowcami: brat Stiepan, siostra Anna, ja siostry Olja i Nina. My wszyscy chodziliśmy i jeździliśmy nocami po wsiach z banderowcami, w dzień odsypialiśmy noce w chatach. Nam dawno polecenie uśmiercać tych, którzy dawali schronienie jeńcom rosyjskim, jak też i samych tych jeńców. Tym zajęciem zajmowali się mężczyźni, a my kobiety wybierałyśmy dla nas odzież zabitych i zarzynałyśmy ich krowy i świnie i wszystkie mięso poddawałyśmy przeróbce na kiszonki układając je w wielkich beczkach
Pewnego razu w ciągu jednej nocy we wsi Romanowo uduszono 84 ludzi. Starszych ludzi duszono, a małe dzieci chwytano za nóżki i uderzano ich główki o drzewa i tak uśmiercone rzucano na wóz. Żałowałyśmy swoich mężczyzn, że tak niebywale męczą się nocami, a nieprzespane noce odsypiają w dzień i w następną noc ruszają do następnej wsi. Byli ludzie, którzy przed nami ukrywali się. Jeśli mężczyźni ukryli się, to zabieraliśmy się za kobiety...
Wieś Wierchowkę oczyszczono w mężczyzn. Żona Kowalczuka Tilimona przez dłuższy czas nie chciała powiedzieć, gdzie on się ukrył. Nie chciała tego powiedzieć, ale jak je pogrożono, to musiała to ujawnić. Powiedziano jej: „Powiesz, gdzie jest twój mąż, to ciebie nie tkniemy”. I ona powiedziała, że ukrył się w stogu słomy. Wyciągnęli go z tego stogu, bito, bito, bito aż zabito. A dwoje dzieci, Stiopę i Olę, dobre to dzieci były, 14 i 12 lat... Młodszą rozerwali na dwie części, a ich matkę już nie trzeba było zabijać, serce jej pękło.
Do oddziałów brano młodych i zdrowych chłopaków żeby mogli mordować ludzi. Ze wsi Wierchowka dwaj bracia Liewczukiw – Nikołaj i Stiepan, nie chcieli mordować ludzi i uciekli do domu. Skazaliśmy ich na śmierć. Kiedy dojechaliśmy do ich domu, to ich ojciec mówi: „Bierzcie synów i ja idę”. Kalina, jego żona też mówi: „Bierzcie męża i ja idę”. Wyprowadzili ich ze 400 metrów i Nadia mówi: „Wypuście Kolę” a Kola mówi: „Nadia nie proś, banderowcy nikomu nie darują i ty łaski u nich nie wyżebrzesz”.
Kolę zabili, Nadię zabili, ojca zabili, a Stiepana żywego zabrali i dwa tygodnie prowadzili od chaty do chaty w samej bieliźnie - koszula i portki, bili go żelaznymi wyciorami żeby powiedział, gdzie jest jego rodzina, ale on był twardy w uporze i nic nie powiedział. W ostatni wieczór pobili jego mocno i on poprosił o doprowadzenie go do toalety. Jeden z bojców zaprowadził go do ubikacji. A była wtedy silna zamieć, a ubikacja była ze słomy. Stiepan rozerwał słomę i uciekł z naszych rąk. Nam wszelkie wiadomości z Wierchowki przekazywali zamieszkali tam Pietr Rimarczuk, Żabskij i Pucz.
...W Nowosiełkach, w okolicy Równego, mieszkała jedna komsomołka Motria. Zabraliśmy ją do Wierchowki, do starego Żabskiego i poczęliśmy żywcem wydobywać z niej jej serce. Stary Saliwon trzymał w jednaj ręce zegarek, a w drugiej jej serce, chcąc dowiedzieć się jak długo bije serce w jego ręce. I kiedy wkroczyli Rosjanie, to synowie jego zamierzali postawić my pomnik, jak mówili, za walkę o Ukrainę.
Szła Żydówka z dzieckiem, uciekła z getta. Zatrzymali ją, zabili ja i dziecko i zakopali w lesie. Jeden nasz banderowiec chodził do dziewcząt Polek. Rozkazano mu by je przyprowadził. A on powiedział, że zrzucił je do rzeki. Matka ich przybiegła, płacze i pyta mnie czy je widziałam. Mówię jej, że nie. Idziemy je poszukiwać na rzekę, ja i ich matka. Dano mam rozkaz: Żydów, Polaków, Rosjan-jeńców i wszystkich tych, którzy dają im schronienie – mordować bez żadnej litości.
Zamordowano rodzinę Siewierynów, a ich córka była zamężna i mieszkała w innej wsi. Przyjechała do Romanowa i nie zastała rodziców. Poczęła płakać i powyszukiwać ich rzeczy. Przyszli banderowcy, odzież zabrali, a córkę żywcem zaszyli w jeden tłumok z odzieżą zakopali w ziemi. I pozostało po niej dwoje maleńkich dzieci, bo gdyby przyjechały z nią i jej dzieci, to byłyby tak samo zaszyte w ten tłumok. Był w naszej wsi niejaki Kubliuk. Jego skierowali do Kotowa, w rejonie Kiwiercowa, na roboty. Przez tydzień tam pracował i odrąbali mu głowę, a córkę jego wziął chłopak z sąsiedztwa. Banderowcy nakazali mu zabić córkę Kubliuka, Sonię. Wasilij powiedział do Soni: „Pojedziemy do lasu po drzewo”. Pojechali. I przywiózł Wasilij Sonię martwą, a ludziom powiedział, że ją zabiło opadające drzewo.
Żył w naszej wsi Ojciec Timofiej. Był to stary dziad i on, jakby nie było, mówił, że jest prorokiem od Boga. Kiedy wkroczyli Niemcy, to im natychmiast doniesiono, że jest taki prorok we wsi. Niemcy bezzwłoczne przyjechali do starca, by wysłuchać od niego, co z nimi dalej będzie. A starzec im mówi: „Niczego wam nie powiem, bo mnie zabijecie”. Tłumacz obiecał, że go walet palcem nie tkną. Wtedy starzec im powiedział, że „ do Moskwy wy dojdziecie, ale stamtąd będziecie uciekać z całych sił”. Niemcy jego nie tknęli, ale gdy stary prorok powiedział banderowcom, że mordowaniem ludzi na Ukrainie oni niczego dobrego nie uczynią, to banderowcy przyszli i bili jego tak długo aż zmarł.
Teraz opiszę swoją rodzinę. Brat Stiepan był zawziętym banderowcem i ja nie byłam inna od niego. Chodziłam zawsze z banderowcami chociaż byłam już mężatką. Kiedy wkroczyli Rosjanie zaczęły się aresztowania i wywózki ludzi. Naszą rodzinę też to dotknęło. Olja jakoś dogadała się z Rosjanami i ją wypuścili, ale banderowcy przyszli i ją zamordowali. Pozostali w Rosji ojciec z matką i siostrą Niną. Matka była już starszą osobą. Nina kategorycznie odmówiła wykonywania pracy dla Rosji, kiedy kierownictwo zaproponowało jej pracę na stanowisku sekretarki. Wtedy Nina oświadczyła, że rosyjskiego pióra w swych rękach trzymać nie chce. Jeśli ty nie chcesz pracować, to podpisz, że będziesz wydawać nam banderowców i my wypuścimy cię do domu. Nina długo nie myślała i podpisała im ten dokument o współpracy i ją wypościli. Jeszce Nina nie dojechała do domu, a już w domu czekali na nią banderowcy. Urządzili zebranie dziewcząt i chłopaków i polecili takiemu zebraniu osądzić Ninę. Mówili: „Patrzcie kto podnosi na nas rękę, ze wszystkimi takimi będzie tak samo”. Do dzisiejszego dnia nie wiem, co z nią zrobiono.
Całe swe życie nosiłam ciężki kamień na sercu, ja przecież wierzyłam banderowcom. Mogłam zdradzić ukochanego człowieka, gdyby coś złego powiedział o banderowcach. I oni przeklęci niech będą wyklęci przez Boga i przez ludzi na wieki wieków. Ilu ludzi niewinnych zarąbali i teraz chcą oni by ich poczytywać za obrońców Ukrainy. A z kim oni walczyli? Walczyli ze swoimi sąsiadami przeklęci mordercy. Ileż to krwi na ich rekach? Ileż to pakunków z żywymi ludźmi zakopali w ziemi? Ludzi wywożono z Ukrainy i oni teraz nie chcą wracać do tej „banderowszczyzny”.
Ze łzami błagam was, ludzie, wybaczcie mi moje grzechy.
Źródło: Gazeta „Советская Луганщина” („Sowiecki Ługańsk”), styczeń 24, nr.1
_______________________________________________