Nie pisałem o wojnie na Ukrainie, choć trwa już trzeci miesiąc. Parę razy się przymierzałem, ale odpuszczałem. Bo w sumie problem jest taki, że jako cywil po prostu mało co wiem. W szczególności nie jestem w stanie wiedzieć co naprawdę dzieje się na Ukrainie, gdzie są jakie jednostki wojskowe, kto popełnia jakie zbrodnie i tak dalej.
W szczególności zaś do czasu zwycięstwa Rosji lub zawarcia pokoju z Ukrainą – co jest równoznaczne z klęską Rosji – nie będzie jasne kto wygrywa. Oczywiście, istnieje też opcja rozwinięcia się konfliktu na pełnoskalową wojnę w Europie.
Analogie historyczne
Taka sytuacja – że cywile nic nie wiedzą – nie jest niczym nowym. W czasie II wojny światowej media stron walczących też pełne były propagandowych kłamstw a cywile tak naprawdę wiedzieli tylko to, co sami widzieli. Co więcej, jako cywile często nawet jak już coś widzieli to nie wiedzieli co dokładnie widzą, bo nie mieli przygotowania do np. rozpoznawania sylwetek samolotów.
Świetny przykład tego to kampania na Zachodzie Europy w roku 1940. Przed rozpoczęciem ataku Niemiec – podczas „dziwnej wojny” – media alianckie podawały, że Niemcy są za słabe by zaatakować. Zmieniło się to dopiero po zajęciu przez Niemcy Norwegii. Oczywiście, w mediach alianckich przedstawiano to jako całkowicie nieuzasadnioną okupację biednego neutralnego kraju – nie poinformowano publiczności francuskiej czy brytyjskiej, że Wielka Brytania sama planowała zająć Norwegię (chodziło o zabezpieczenie drogi dostaw cennych rud i wyrobów metalowych – przede wszystkim łożysk tocznych – ze Szwecji) i Niemcy wyprzedzili tą operację. Kiedy zaś 10 maja 1940 zaczeło się niemieckie natarcie prasa brytyjska i francuska podawała pokrzepiające wiadomości o powstrzymywaniu wojsk niemieckich, które miały ponosić „ciężkie straty”. To samo było podawane przez BBC i rozgłośnie francuskie (wtedy w większości prywatne). Jeszcze 28 maja francuskie media budowały nadzieje obywateli na „planie generała Weyganda” i kontynuowały to aż do 4 czerwca. Dziesięć dni później Wehrmacht wkroczył do Paryża a Francja prosiła Niemcy o pokój. Dopiero po latach historycy ustalili, że stosunek strat w tej kampanni wynosił 1:5 na korzyść Niemców, a więc za jednego zabitego niemieckiego żołnierza alianci tracili pięciu. Okazuje się więc, że również owe „ciężkie straty” Niemców były propagandowym kłamstwem, ale oczywiście współcześni cywile nie byli tego świadomi.
Jeśli ktoś zna angielski i/lub francuski polecam zapoznać się z materiałami źrodłowymi – ówczesna prasa się zachowała, jest też całkiem dużo zachowanych nagrań audycji radiowych.
Podsumowanie czego uczy nas historia:
- na wojnie media kłamią, ich głównym zadaniem jest zagrzewanie ludzi do walki, a nie informowanie o prawdziwej sytuacji,
- będąc cywilem nie mającym dostępu do tajnych informacji i danych wywiadu nie ma się szans na bieżące ustalenie rzeczywistego obrazu sytuacji,
- z czasem prawda wychodzi bo dużych rzeczy, dużych klęsk czy zwycięstw a także dużych trendów nie da się ukryć czy przykryć propagandą, a w każdym razie nie na dłuższą metę.
Zatem wniosek płynie z tego taki, że jako cywile powinniśmy zwracać uwagę na owe duże rzeczy i trendy oraz na to, co obserwujemy sami, bezpośrednio. Stąd warto było poczekać te dwa miesiące w nadzieji, że sytuacja się rozjaśni. Ktoś wygra, ktoś przegra – będzie wiadomo jak jest.
Dziwna wojna
Tymczasem ona się nie rozjaśnia, a przeciwnie, zaciemnia. Wojna na Ukrainie to bardzo dziwna wojna (dużo dziwniejsza niż „dziwna wojna” na Zachodzie między wrześniem 1939 a majem 1940).
Zwróćmy uwagę na kilka ciekawych faktów:
1. Na większości terytorium Ukrainy nie ma żadnych działań wojennych, czego najlepszym przykładem jest publikowana przez koleje ukraińskie mapka pokazująca które stacje kolejowe działają normalnie (czyli rozkładowo jeżdżą tam pociągi), a które są wyłączone z użytkowania lub występują tam problemy w związku z wojną – co ciekawe mapka ta nie ulega istotnym zmianom od dwóch miesięcy.
Polecam zapoznanie się ze stroną kolei ukraińskiej na FB (nie trzeba znać ukraińskiego, system automatycznie tłumaczy) gdzie m.in. są w sumie dość normalne marketingowe komunikaty o uruchamianiu takich czy innych połączeń. Owszem, wzmianki o wojnie też są – głównie o tym, jak bohatersko i sprawnie ukraińska kolej wywozi przesiedleńców.
Ponadto indagowani przesiedleńcy z Ukrainy (pytani bezpośrednio + relacje znajomych) zeznają, że żadnych walk nie widzieli. Klasyczny przekaz brzmi tak: „u nas nic nie było, coś latało na niebie i siedzieliśmy w piwnicy bo był alarm przeciwlotniczy i trzeba było, ale gdzie indziej jest bardzo źle”. Skąd więdzą, że gdzie indziej jest źle? Z telewizji i Internetu.
Co więcej ich przejazd do Polski odbywał się w sposób uporządkowany i zorganizowany. Potwierdzają to relacje filmowe niezależnych reporterów np. z dworca w Kijowie, gdzie w sposób zorganizowany ładuje się pociągi z przesiedleńcami, zapewniając im jedzenie i picie itp. Wygląda to na zorganizowaną, systematyczną akcję przesiedleńczą, a nie na paniczną ucieczkę przed wojną.
Kto czytał wspomnienia ludzi, co przeżyli II wojnę światową ten wie, że żadnych zorganizowanych ewakuacji cywili tam nie było – nawet w krajach Zachodu np. we Francji. Uciekano na własną rękę a na dworcach rozgrywały się dantejskie sceny wśród całkowitego rozkładu organizacyjnego zarówno kolei jak i służb. Tymczasem na Ukrainie kolej jak już pisałem działa sprawnie a nawet chwali się na swojej stronie, że przewiozła już 3.5 miliona uchodźców.
Ale na tym nie koniec. Nie dość, że uchodźcy ci wracali na Ukrainę na święta (akurat jest prawosławna Wielkanoc) to przychodzą informacje takie jak ta:
Wojna wojną, ale deweloperzy nie przestają budować. Jak informuje ukraiński serwis espreso.tv, po początkowym zastoju budowlanka wróciła do pracy, a niektóre firmy zdołały sprzedać mieszkania. I to wcale nie w zachodniej części kraju, tylko w Odessie, która broni się przed atakiem ze strony Rosji.
(Cały tekst w Business Insider)
To kompletnie nie pasuje do obrazu wojny, prawda? Przesiedleńcy, którzy cudem uciekłszy spod rosyjskich bomb i ostrzału do Polski wracający na święta pod owe bomby i ostrzał. A może nawet kupić sobie nowe mieszkanie np. w Odessie, skąd niedawno pokazywano nam napełnianie worków z piaskiem i przygotowania do obrony.
Dziwna sprawa.
2. Wycieczki do Żeleńskiego
Wyprawa Kaczyńskiego i kolegów do Żeleńskiego zapoczątkowała pewną modę czy trend wśród zachodnich polityków – jeżdżą oni już regularnie do Kijowa na spotkania z Żeleńskim, które są w istocie dla tych polityków okazją, żeby sobie zrobić zdjęcia na użytek swojej publiczności. Znaczące jest, że poza pierwszą „wycieczką” oraz wizytą Johnsona o pozostałych w zasadzie mało kto wie poza publicznością kraju, z którego przyjechał dany gość na sesję zdjęciową do Kijowa.
Oto lista takich wizyt z ostatniego czasu:
- 15 marca – Kaczyński, Morawiecki, Jansa (premier Słowenii), Fiala (premier Czech)
- 24 marca – marszałkowie (speakers) parlamentów Litwy (Čmilytė-Nielsen), Łotwy (Mūrniece) i Estonii (Ratas)
- 2 kwietnia – Metsola (parlament EU)
- 8 kwietnia – Heger (premier Słowacji), von der Leyen, Borrell – komisja EU (odwiedzili też miejsce ukraińskiej zbrodni w Buczy),
- 9 kwietnia – Johnson (premier UK), Nehammer (kanclerz Austrii)
- 13 kwietnia – Duda, Karis (prezydent Estonii), Nauseda (prezydent Litvy), Levits (prezydent Łotwy) – odwiedzili też opuszczone przez wojska rosyjskie miejscowości pod Kijowem
- 14 kwietnia – Amerykańscy parlamentarzyści – senator Daines (R-Mont.) and reprezentantka Spartz (R-Ind.)
- 20 kwietnia – Charles Michel European Council president
- 21 kwietnia – Frederiksen (premier Danii), Sanchez (premier Hiszpanii)
- 24 kwietnia – amerykańscy sekretarze obrony (Austin) i spraw zagranicznych (Blinken) – jak dotąd najważniejsi oficjele,
- 28 kwietnia – Petkov, premier Bułgarii.
Schemat wszystkich tych wycieczek jest taki sam: zainteresowani przylatują do Rzeszowa, przejeżdżają do Przemyśla a następnie jadą do Kijowa specjalnym pociągiem kolei ukraińskich. Tam odbywają sesję zdjęciową z Żeleńskim oraz (od wizyty Johnsona) spacer po Kijowie, po czym tym samym specjalnym pociągiem wracają do Polski, skąd odlatują do swojego kraju.
Można by zażartować, że niedługo dla ułatwienia rząd Ukrainy wprowadzi stronę webową umożliwiającą rezerwację sesji foto z Żeleńskim – w pakiecie przejazd specjalnym pociągiem i zdjęcia przy stole w znanej już wszystkim salonce.
Dużo bardziej poważne jest pytanie skąd owi „foto-turyści” mają pewność, że się im nic nie stanie? Przecież na Ukrainie trwa wojna, rosyjskie lotnictwo lata sobie jak chce po całym kraju, latają też rosyjskie rakiety i drony, które raziły zarówno cele w Kijowie jak i dalej na zachód. Np. 13 kwietnia – a więc na dwa dni przed wizytą Kaczyńskiego i pozostałych – ponad 30 rakiet rosyjskich uderzyło na bazę na poligonie w Jaworowie gdzie m.in. szkolili się międzynarodowi ochotnicy oraz składowano zaopatrzenie wojskowe z Zachodu. Skąd zatem Kaczyński, Morawiecki i pozostali mieli pewność, że taka rakieta nie trafi w ich pociąg, w tory po których on jedzie lub w stację w Kijowie, na której wysiadają?
Ktoś może powiedzieć, że Kaczyński, Morawiecki, premier Słowenii czy Słowacji to na tyle mało znaczące postaci, że po prostu nie mieli żadnej pewności, że nie zostaną zaatakowani. No ale co z kierownictwem EU? Co z Borisem Johnsonem, w końcu oficjalnie głową państwa dysponującego bronią jądrową? Czy jego zaplecze (czy raczej kontrolerzy) pozwoliłoby na to, żeby jechał do Kijowa i jeszcze spacerował tam po ulicach gdyby nie było pewności, że wróci cały i zdrowy? Jest oczywiste, że nie. Podobnie rzecz się ma z Blinkenem i Austinem – gdyby był choć cień obawy, że może ich coś choćby zadrasnąć oczywiście by się tam nie pojawili.
Kto zatem mógł zagwarantować Johnsonowi, Blinkenowi, Austinowi i pozostałym bezpieczeństwo podczas ich wycieczek do Kijowa? Tylko Rosja. To by jednak świadczyło o tym, że te wizyty były uzgodnione z Rosją i dała ona zielone światło na nie choćby obiecując, że nie będzie w tym czasie prowadzić operacji powietrznych w tym rejonie ani tym bardziej celowo atakować pociągów wiozących dygnitarzy na sesję zdjęciową z Żeleńskim. Od razu nasuwają się kolejne pytania, z których najważniejsze jest takie: dlaczego Rosja na to pozwala?
A skoro przy tym jesteśmy: Rosja nie musiałaby strzelać do zachodnich dygnitarzy, wystarczyłoby kilka rakiet by skutecznie odciąć linie kolejowe do Kijowa. Przy fatalnym stanie dróg na Ukrainie czyniłoby to dalsze wizyty dygnitarzy z Zachodu niemożliwym. Utrudniłoby też przerzut ludzi z Ukrainy do Polski oraz przerzut dostaw z Polski i Słowacji na Ukrainę. Nic takiego się jednak nie działo, pociągi – czy to z zaopatrzeniem, przesiedleńcami czy dygnitarzami – śmigały w najlepsze, nie niepokojone przez rosyjskie lotnictwo.
Dopiero 25 i 26 kwietnia Rosja zaatakowała koleje… ale w ten sposób, że zaatakowała podstacje energetyczne zasilające je w prąd. Wyłącza to z eksploatacji elektrowozy – ale nie unieruchamia koleji jako takiej, bo są jeszcze spalinowozy. A, dodajmy, mówimy tu o trzecim miesiącu Straszliwej Wojny.
Dziwne to.
3. Niewątpliwie istotne walki toczyły się Mariupolu. Zdjęcia i relacje z różnych źródeł (a więc także rosyjskich) potwierdzają duże zniszczenia w mieście, zwłaszcza w centrum.
Co jest niejasne, to co takiego właściwie znajduje się na terenie zakładów Azovstal, że nie tylko broniący się tam bojówkarze Azova (czy tylko oni?) nie zamierzają się poddawać ale aż sam Putin zakazał szturmowania tego miejsca (po co?). Krążą tu różne pogłoski np. o obecności tam oficerów NATO (w tym sprawa generała Coultera) lub istnieniu tam jakiegoś laboratorium zajmującego się badaniami nad bronią biologiczną, dodatkowo podsycane desperackimi próbami ewakuacji czegoś lub kogoś stamtąd podejmowanymi przez siły Ukraińskie (helikoptery, statek), a ponoć udaremnionymi przez siły Rosyjskie. Jak na razie dowodów potwierdzających te pogłoski brak.
Poza tym jakieś walki toczyły sie głównie na wschodzie Ukrainy. Zachodu Ukrainy nikt nie tykał poza wspomnianym już atakiem na budynki i magazony w Jaworowie i rafinerię we Lwowie. Na kanałach Telegramowych rosyjskich podających relacje ponoć wprost od żołnierzy pojawił się nawet – i to już na początku marca – komunikat o jakiejś linii demarkacyjnej na Zachodzie Ukrainy, z góry uzgodnionej z Zachodem (!), poza którą wojska rosyjskie nie wyjdą.
Tak czy siak:
- brak masowych ofiar, zarówno wśród żołnierzy jak i ludności cywilnej, podawane w celach propagandowych opowieści o „tysiącach ofiar” nie odpowiadają liczbom podawanym oficjalnie – i to przez obie strony,
- brak masowych bitew – za wyjątkiem Mariupola – w mediach pokazywane są pojedyncze czołgi czy pojazdy zniszczonew walkach, ale nic co by chociaż trochę zbliżało się do znanych nam walk pancernych z II wojny czy choćby wojny w Zatoce Perskiej,
- poza Mariupolem i kilkoma mostami brak masowych zniszczeń infrastruktury.
Dziwne, w ogóle nie pasuje do żadnej wojny jaką mieliśmy do tej pory. I – ponownie – mam tu na myśli nie tylko II Wojnę Światową, ale także bardziej współczesne konflikty.
4. Rosja wycofała się spod Kijowa. Ponoć w „geście dobrej woli” po rozmowach delegacji Ukraińskiej i Rosyjskiej w Istambule.
Powstaje pytanie: dlaczego tak naprawdę to zrobili? Porzucając np. zdobywane przez rosyjskich spadochroniarzy w heroicznym rzeczywiście boju lotnisko w Hostomelu. A także tą część ludności, która liczyła, że będzie tam już Rosja i podjęła współpracę z wojskiem rosyjskim, a którą zostawiono na pastwę wroga znanego przecież nie od dziś z brutalności (to zapewne efekty operacji „likwidacji kolaborantów” prowadzonej przez Ukraińców w iście banderowskim stylu pokazywano potem światu w Buczy).
To się nie składa w logiczną całość, trudno np. uwierzyć, że posłano elitarną jednostkę do zajęcia lotniska w Hostomelu tylko po to, żeby „odwrócić uwagę” od działań dalej na Wschodzie. I to tym bardziej, że ponoć i tak siły Ukraińskie były skoncentrowane na Wschodzie a także prawdę pisząc jakiś spektakularnych sukcesów Rosja tam nie odnosi zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Ukraina nadal jest w stanie ostrzeliwać Donieck.
5. Na Ukrainę płynie szeroki strumień zaopatrzenia. Jadą ciężarówki i pociągi z amunicją, rakietami a także ciężkim sprzętem. Co więcej, Czechy mają naprawiać ukraińskie czołgi uszkodzone w walkach, Polska ma leczyć rannych żołnierzy. Do tego premier Wielkiej Brytanii Johnson ujawnił, że ukraińscy żołnierze są szkoleni w zakresie używania przekazywanych im nowoczesnych rakiet przeciwczołgowych i przeciwlotniczych na terytorium Polski. Zaś rzecznikowi Departamentu Stanu wymsknęło się, że jakiś kraj przekazał jednak Migi-29, podkreślając, że USA nie miały z tym nic wspólnego poza jakimś wsparciem logistycznym, co później energicznie zdementowano zaprzeczając, że cokolwiek przekazano. Za to zupełnie oficjalnie potwierdzono właśnie, że Polska przekaże (ciekawe czy za darmo? zapewne tak) 200 sprawnych czołgów T-72.
Jak wiemy Rosja relatywnie szybko zlikwidowała ukraińskie lotnictwo wojskowe (część samolotów transportowych uciekła zresztą do Polski i np. wożą nowe drony bojowe dla Ukrainy z Turcji do Rzeszowa), co możemy wnioskować po tym, że właściwie nie słyszymy już o sukcesach ukriańskiego lotnictwa. Obecnie dla operujących nad Ukrainą rosyjskich samolotów i śmigłowców zagrożeniem wydają się być tylko przenośne systemy rakietowe. Zatem, od 24 lutego żadne zaopatrzenie nie dociera na Ukrainę drogą lotniczą. Pozostaje więc tylko droga lądowa, przez Polskę, Słowację i Rumunię (Węgry od początku konfliktu konsekwentnie zajmują rozsądnie stanowisko neutralne i żadnych transportów broni nie przepuszczają).
Jest ogólnie wiadome – nasi politycy mówili o tym otwarcie, nawet się tym chełpiąc – że to Polska odgrywa tu rolę głównego „hubu” logistycznego. Transporty docierają albo drogą kołową lub kolejową z Zachodu a następnie do przejść granicznych (oficjalnych i tworzonych naprędce nieoficjalnych) albo też drogą lotniczą na lotnisko w Rzeszowie (które jest obecnie najruchliwszym lotniskiem w Polsce!). Tam i w okolicach Przemyśla następuje przeładunek na ciężarówki lub pociągi i sprzęt jest następnie transportowany dalej na wschód.
Dlaczego zatem Rosjanie, którzy od samego początku mogli spodziewać się takiego rozwoju sytuacji nie wyprowadzili od strony Białorusi – gdzie mają rozlokowane siły i już używali ich w tej kampanii – uderzenia po linii Sarny-Równe-Kamieniec Podolski, które odcięłoby ukraińskie siły od zagranicznego zaopatrzenia?
Zdecydowanie łatwiej walczyć z przeciwnikiem, który nie może liczyć na duże dostawy i musi polegać tylko na zapasach oraz własnej produkcji. Przy tym nie byłoby to uderzenie ani na Polskę ani na Słowację czy Rumunię, zatem nie stwarzałoby podstaw dla NATO do interwencji. Zarazem przy większości sił ukraińskich związanych na wschodzie takie uderzenie nie powinno napotkać dużego oporu a ewentualny kontratak Ukrainy wymagałby przerzucenia sił ze wschodu, co po pierwsze osłabiłoby ich tam a po drugie można by temu przerzutowi zapobiegać atakując na bieżąco transporty. Z punktu widzenia wojskowego same korzyści.
Nie robiąc tego Rosja niejako sama się prosi o to, żeby NATO poszerzało coraz bardziej zakres wsparcia materialnego dla Ukrainy. W efekcie Polska, Słowacja i Czechy stają się niejako zapleczem frontu istotnie wzmacniając Ukrainę i jej możliwości odpierania lub choćby spowalniania rosyjskich ataków. Czyli Rosja walczy ze zdecydowanie większym przeciwnikiem, niż to się może wydawać, bo nie tylko z dość liczną armią ukraińską (), ale w istocie z całym Zachodem.
Teorię, że Rosjanie tego nie mogą zrobić bo ich siły zbrojne są na to za słabe nie wytrzymuje krytyki. Wystarczyłoby przecież skierować tam te siły, które bez sensu (skoro później się wycofano) uderzały pod Kijowem i Charkowem. Wystarczyłoby użyć lepszych jednostek, przede wszystkim pancernych, które Rosja posiada ale nie wprowadziła ich do walki. I tak dalej.
To naprawdę bardzo dziwne, to tak wygląda jakby Rosja wręcz chciała aby konflikt się przeciągał.
6. Po co Rosja prowadzi rozmowy pokojowe z rządem w Kijowie?
Prowadzenie tych rozmów jest całkowicie sprzeczne z deklarowanymi celami „specjalnej operacji wojskowej”, a mianowicie „demilitaryzacją i denazyfikacją” Ukrainy.
Demilitaryzacji nie da się osiągnąć atakami z powietrza, samo niszczenie zabudowań i sprzętu nie wystarczy. Demilitaryzacja wymaga całkowitego demontażu ukraińskiej armii, a to z koleji wymaga jej pełnej kapitulacji lub przejścia znaczących jej części na stronę Rosji. O ile Rosja chyba liczyła w początkach konfliktu na przejście jakiejś części lub nawet większości oddziałów ukraińskich na jej stronę – wskazuje na to przede wszystkim apel prezydenta Putina do ukraińskich oficerów – to od co najmniej początku kwietnia wiadomo, że tak się nie stanie. Zatem, demilitaryzacja będzie wymagała pełnego pokonania armii ukraińskiej w walce. I tu ponownie pojawia się pytanie czemu nie następuje logiczny krok, jakim powinno być odcięcie jej od zaopatrzenia, o czym pisałem wyżej.
Denazyfikacja to jeszcze trudniejszy cel. Nie zostało to nigdy oficjalnie rozwinięte przez Rosję w szczegółach, ale z konieczności „denazyfikacja” musiałaby oznaczać:
- likwidację wszystkich bojówek nacjonalistycznych, zwłaszcza kultywujących tradycje UPA i SS Galizien (dygresja: prawdziwe SS samo by zlikwidowało te bataliony traktując ich jako degeneratów – nikt w SS nie tatuował sobie swastyk na głowie),
- likwidację pomników Bandery i innych ukraińskich „bohaterów narodowych” czyli po prostu zbrodniarzy, zmianę nazw ulic itp.,
- zakaz używania symboli UPA (czerwono-czarna flaga, tryzub itp.), SS Galizien itp.,
- zmianę programów nauczania i przemiał obecnie stosowanych podręczników historii, literatury itp.,
- przywrócenie równouprawnienia różnych języków w miejsce obecnego specjalnego statusu ukraińskiego,
- wyłapanie i osądzenie tych, którzy byli odpowiedzialni za powstanie tego kultu – tu czasem rosyjscy komentatorzy próbując objaśniać na czym miałaby polegać „denazyfikacja” przywoływali przykład Niemiec po II wojnie, gdzie stosowano kary i ograniczenia proporcjonalne do skali zaangażowania w nazizm – a więc liderzy na szubienicę, ale szef lokalnej komórki NSDAP czy Hitler Jugend niekoniecznie, być może jak był gorliwy to jakiś zakaz pracy w strukturach państwa.
Cała konstrukcja ukraińskiego państwa oraz cała propaganda usilnie stwarzająca „naród ukraiński” jest zbudowana na kulcie UPA, Bandery i tak dalej. Jest tak, bo – dodajmy – żadnej innej historii nadającej się na „historię narodową” Ukraina zwyczajnie nie ma, Ukraińcy jako naród to byt sztuczny stworzony pod koniec I wojny światowej na doraźne potrzeby polityczne przez bolszewików i… Polskę pod wodzą Józefa Piłsudkiego (całą akcja z Semenem Petlurą), który to proces potem – również z przyczyn doraźnych – kontynuowały Niemcy w czasie II wojny. Skoro tak, to de facto „denazyfikacja”, o której mówi Putin, musiałaby oznaczać demontaż fundamentów ukraińskiej tożsamości narodowej w jej obecnym kształcie. Przemówienie Putina z 21 lutego nie pozostawia cienia wątpliwości, że jest tego świadom zarówno on – jak i w ogóle kierownictwo Rosji.
Biorąc pod uwagę to wszystko „denazyfikacja” musiałaby z konieczności oznaczać całkowity demontaż aktualnych struktur państwa Ukrainy – de facto jego likwidację i – jeśli taki byt miałby być w ogóle utrzymany – budowę od nowa, na nowych kadrach jakiejś „Ludowej Republiki Ukrainy”. Alternatywą byłoby rozczłonkowanie kraju i stworzenie wielu „ludowych republik” (na wzór DNR i ŁNR), które następnie zostałyby inkorporowane do federacyjnego państwa rosyjskiego nie tracąc swojej administracyjnej odrębności.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że czegoś takiego nie da się osiągnąć drogą negocjacji. Żaden reżim nie zgodzi się w negocjacjach na układ, który oznacza całkowitą utratę władzy a być może więzienie dla wielu jego członków. Do tego potrzebne jest pełne i bezapelacyjne zwycięztwo w polu, takie, po którym reżimowi w Kijowie pozostaje wyłącznie bezwarunkowa kapitulacja – lub ewakuacja.
Czyli oddziały rosyjskie muszą w końcowym boju opanować Kijów i wyprowadzić z ministerstw i urzędów w kajdankach ich dotychczasowych lokatorów (tych, którzy nie uciekną do Polski), a struktury, którymi oni kierowali muszą przestać istnieć tak samo jak w maju 1945 przestały istnieć NSDAP, SS i tak dalej.
Wspomnieć trzeba, że otwierające kampanię przemówienie prezydenta Putina z 21 lutego było zgodne z takim planem bo najwięcej miejsca w nim nie poświęcił on kwestii uznania republik DNR i ŁNR (co było decyzją owego dnia), ale nakreśleniu szerokiej historii Ukrainy, z której płynął jasny i widoczny wniosek, że jest to państwo sztuczne i nie mające sensu.
Mimo to Rosja prowadzi i prowadziła z Ukrainą rozmowy, w tym nagłaśniane spotkania na Białorusi oraz w Turcji a także „rozmowy w formacie zdalnym”, które ponoć są kontynuowane.
Ale na tym nie koniec – oficjalne czynniki Rosji (w tym minister Ławrow) regularnie sugerują, że prezydent Żeleński i jego otoczenie to narkomani i amerykańskie marionetki. Tym bardziej: po co prowadzić negocjacje z narkomanami, do tego marionetkami? O czym z nimi gadać?
Dziwna sprawa.
Dygersja: demilitaryzacja i denazyfikacja Ukrainy – gdyby udało się ją Rosji przeprowadzić – jest w interesie Polski i narodu Polskiego. Istnienie pod naszym bokiem państwa dużo ludniejszego, o dużej i dobrze uzbrojonej armii, jednocześnie wrogiego Polsce i zbudowanego na tradycjach UPA, organizacji po prostu polakożerczej i zapisanej w historii ludobójstwem wobec Polaków to dla Polski zagrożenie. Przyjaźnienie się z taką Ukrainą, dofinansowywanie jej, dostarczanie jej broni itp. to wyraz albo głupoty albo serwilizmu naszych władz wobec ich amerykańskich panów. Polska powinna w tym konflikcie zająć stanowisko takie jak Węgry – a może nawet rozważyć zmianę sojuszy.
Co tu jest grane?
Wróćmy jednak do meritum, czyli dziwnej wojny na Ukrainie. Jakie są możliwe wyjaśnienia tych wszystkich dziwnych zdarzeń i aspektów, które wymieniłem?
Rysują się tu trzy możliwe teorie:
1. Rosja jest faktycznie słaba a jej wojsko źle wyszkolone i wyposażone, Putin nie był tego świadom, bo do niego szły tylko pozytywne raporty, w efekcie przeliczył się bo dzielnie broniący się Ukraińcy wspierani przez Zachód świetnie sobie z rosyjską armią radzą i mają szansę wygrać tą wojnę (czyli – w skrócie – narracja mediów głównego nurtu jest prawdziwa).
Tę opcję należy od razu odrzucić po pierwsze z samego faktu, że tak nadają główne media. Jakim cudem media, które bezczelnie lecz w pełnej synchronizacji kłamały przez ostatnie dwa lata tworząc atmosferę „Okropnej Pandemii” miałyby nagle z dnia na dzień odzyskać rzetelność i prawdomówność? Zwłaszcza, że znów gadają chórem i bezkrytycznie powtarzają wszystko co powie ukraińskie cokolwiek (sztab wojskowy, wywiad, media) jako świętą prawdę, na co mogą się nabierać tylko wyjątkowo ograniczeni intelektualnie ludzie (czyli – w praktyce – szerokie masy społeczeństwa; trudno mi to zaakceptować, ale są ludzie tak głupi, że do dziś wierzą w „Ducha z Kijowa” i bohaterów z Wyspy Węży).
Po drugie, Rosja przygotowywała się do tej operacji od kilku lat – co najmniej od roku 2014, aczkolwiek za postawienie wojska „na nogi” Putin zabrał się jak tylko doszedł do władzy w 2000 roku. Samą operację poprzedziło wiele ćwiczeń i manewrów, w tym niespodziewanych, służących sprawdzaniu rzeczywistego stanu armii. Można sądzić, że Putin jako były funkcjonariusz służb zdaje sobie sprawę z ryzyka jakie ma każdy władca, że będzie dostawał tylko pozytywne informacje. Co za tym idzie powinien był wypracować mechanizm, który by temu zapobiegał. Podstawą takiego mechanizmu może być służba, z której się wywodzi, czyli FSB, tym bardziej, że jako służba „cywilna” tradycyjnie od czasów sowieckich stoi w pewnej opozycji do armii w wewnętrznym balansie sił państwa rosyjskiego. Innymi słowy, dla kierownictwa FSB informowanie o niedostatkach i wpadkach armii to nie tylko element ich obowiązku, ale także okazja do zyskiwania politycznych punktów. Tak więc moim zdaniem przekonanie, że Putin i ścisłe kierownictwo Rosji, które on reprezentuje mogłoby w ogóle nie wiedzieć o fatalnym stanie armii żyjąc w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości trudno przyjąć.
Co więcej, w Syrii Armia Rosyjska poradziła sobie świetnie, mimo trudnej sytuacji (ograniczenia w działaniu wynikające z obecności na miejscu sił USA i Turcji oraz interesów Izraela, odległość od kraju – logistyka) ratując de facto państwowość Syryjską i w ten sposób zapobiegając dalszej destabilizacji Bliskiego Wschodu, którą rozkręcało USA przy pomocy tak zwanego „państwa islamskiego” ISIS. Trudno uwierzyć, że działając w dużo lepszych warunkach, bez problemów logistycznych jakie stwarza Syria, na dobrze znanym terenie nagle stali się nieporadni i źle wyszkoleni.
Nawet na moment założywszy, że kierownictwo było oszukiwane i zamiast obiecanego „blitzkrieg” dostali „kichę” – no to powinni się zorientować już po dwóch tygodniach, wymienić kierownictwo armii i zasadniczo zmienić sposób działania „w polu”. To jednak nie nastąpiło.
Mały szczegół: Rosjanie pokazali też, że dysponują dużo większymi zapasami rakiet różnych rodzajów niż się spodziewano. Pentagon początkowo oceniał, że Rosji zapasy skończą sie po dwóch tygodniach działań tymczasem jakoś do dziś nie widać by się im kończyły. Pentagon więc twierdzi teraz, że wystrzelili już 1/3 tego co mieli. Oczywiście nie wiemy czy Pentagon w oficjalnych komunikatach rzeczywiście dzieli się swoim prawdziwym rozeznaniem sytuacji (wątpliwe). Nie wiemy również jakie Rosja ma tempo produkcji tych rakiet, a więc w jakim tempie jest w stanie uzupełniać to, co wystrzeli.
W każdym razie moim zdaniem tą opcję możemy skreślić. Zostają dwie dalsze możliwości:
2. Rosja szykuje się do większej wojny. W związku z tym celowo marudnie działa na Ukrainie, nie kieruje tam zbyt dużo wojska, celowo nie używa swojego najlepszego sprzętu i tak dalej. Celowo też zostawia taką „zapraszającą” trasę dostaw z Polski i wytwarza aurę „nieporadności”. W efekcie Zachód zmarnuje dużo sprzętu, który trafiając na Ukrainę może być niszczony przez siły rosyjskie – a także rozkradany i sprzedawany „na czarno” przez Ukraińców. Rosja zaś zachowa większość swojej armii nienaruszoną „na później”.
Władze amerykańskie przyznały, że nie wiedzą co się z tymi wszystkimi rzeczami tak naprawdę dzieje bo przekroczeniu granicy. Pojawiły się też pierwsze komunikaty w mediach zachodnich na temat tego, że magazyny Zachodu a zwłaszcza USA nie są niewyczerpane. Pentagon zwołał pilne posiedzenie przedstawicieli firm produkujących uzbrojenie w temacie zwiększenia produkcji, ale USA 2022 to nie USA 1941 czy nawet 1985.
Większość przemysłu znikła, gospodarka opiera się na „usługach” i szamaństwie finansowym. Nie da się zrobić tego co USA – masowo „wyoutsourceować” produkcji do tanich krajów Azji (gł. Chin) przy tym zachowując ją jedynie w wąskich, kluczowych dla obronności sektorach. Po pierwsze powoduje to, że nie ma zakładów, które by można przestawić na produkcję wojenną (rzecz, która w latach 1941-45 działa się masowo). Po drugie nie ma kadr pracowników wytwórczych (robotników przemysłowych), które mogłyby tą produkcję podjąć w już istniejących zakładach zwiększając ich możliwości. Po trzecie, nawet super-tajne i super-nowoczesne bronie buduje się z komponentów, w tym także takich całkiem „zwykłych” jak stal, drut itp. ale także elementy elektroniczne (a wciąż urządzenia elektroniczne to nie tylko same wysoko zaawansowane chipy jak procesory, ale także elementy takie jak oporniki, kondensatory, diody i tak dalej). Jeżeli nie mamy bazy przemysłowej wytwarzającej to wszystko, to jest słabo zwłaszcza kiedy jakieś dziwne cuda powodują „problemy z zaopatrzeniem”.
Bazę wytwórczą to mają teraz tak naprawdę Chiny, a nie USA. To Chiny byłyby w stanie bez problemu „podkręcić” produkcję uzbrojenia i amunicji – dla USA może to być trudniejsze.
Wracając do Rosji – jeśli rosyjscy decydenci o tym wiedzą „wykrwawienie” Zachodu z zasobów, które utoną na Ukrainie może mieć większy sens niż odcięcie ich dopływu, bo wtedy pozostałyby one w krajach NATO, z których pochodzą wzmacniając je. Momentem, w którym Rosja zdecyduje się na uderzenie odcinające dostawy może być dopiero moment kiedy zachęcone pozorną słabością Rosji NATO zdecyduje się posłać na Ukrainę swoje jednostki wojskowe. Wiele wskazuje, że mogą to być jednostki polskie działające w sposób, który pozwoli NATO uchylić sie od pełnoskalowego ataku na Rosję gdyby Rosja postanowiła owe polskie jednostki zniszczyć.
Na scenariusz „większej wojny” wskazują także:
- skala przygotowań wojennych na Zachodzie, w tym także w samej Polsce,
- wciąganie do NATO Finlandii i Szwecji (dodajmy, że na poziomie operacyjnym, wojskowym to się już dzieje w praktyce np. szwedzkie samoloty zwiadu elektronicznego, które na początku konfliktu latały nad wodami międzynarodowymi nad Bałtykiem stamtąd starając się zebrać jak najwięcej informacji obecnie latają nad Polską i Rumunią),
- przerzut wojsk z Zachodu do Polski, w tym także wojsk USA,
- jasne komunikaty rosyjskich mediów zarówno głównego nurtu jak i niezależnych analityków – wszyscy mówią, żeby szykować się na długą wojnę. Trudno przyjąć, że idzie o wojnę na Ukrainie bo ciężko sobie wyobrazić, że ona mogłaby trwać dłużej niż jeszcze kilka miesięcy gdyby Rosja się do niej „przyłożyła”. Musi więc chodzić o jakaś inną wojnę, może III światową?
W tym ujęciu ostatecznym celem USA są Chiny. Najwyraźniej decydenci w USA postanowili nie czekać na dalszy rozwój wypadków – dalszy wzrost potęgi chińskiej gospodarki i rozwój technologiczny tamże – i rozwiązać temat zbrojnie atakując słabszy element układu Rosja-Chiny, jakim niewątpliwie jest Rosja. Idealny dla USA scenariusz to wymiana władzy w Rosji, wasalizacja Rosji, a następnie użycie Rosji do ataku na Chiny – czyli przeprowadzenie wojny z Chinami rękami rosjan tak jak obecnie prowadzi się wojnę z Rosją rękami ukraińców i – na razie w roli zaplecza – Polaków, Rumunów itp. Zarówno Rosja i Chiny są świadome tego, co chcą osiągnąć Amerykanie, stąd a) uprzedzające uderzenie na Ukrainę ale b) słabe, by zachować siły na dalszy, być może frontalny konflikt.
3. Wszystko co obserwujemy jest ściemą, podobną w konstrukcji propagandowo-psychologicznej do ściemy pt. „Covid-19”. Cele operacji o skali ogólnoświatowej pozostają niezmienione – obniżenie konsumpcji zasobów przez populację, obniżenie zużycia energii, zmniejszenie samej populacji, zmiana systemu z kapitalizmu – czy ściślej – post-kapitalizmu w coś nowego, o czym nie wiemy za wiele poza tym, że będzie cyfrowe, totalitarne i mało przyjemne.
W tym scenariuszu kierownictwo rosyjskie gra rolę mu wyznaczoną, a może nawet wcześniej uzgodnioną w ramach „podziału pracy” światowych elit. Dodatkowym bonusem będzie „wypalenie” rosyjskiego patriotyzmu i niechęci wobec programu globalistycznego, co zapewne nastąpi jeśli Rosja tą wojnę przegra (a wszystko poza likwidacją państwa ukraińskiego i jego obecnych władz będzie dla Rosji klęską).
I zobaczmy co udaje się osiągnąć:
- już na umownego „Putina” zrzucono odpowiedzialność za rosnącą inflację, co dotyka nie tylko Polski ale także USA i strefy Euro oraz właściwie wszystkich powiązanych z nimi pomniejszych walut, mimo kłamliwych statystyk i ukrywania danych o podaży pieniądze szydło wyłazi z worka bo obywatele widzą rosnące ceny – no to mamy wyjaśnienie, to przez Putina,
- podobnież winą „Putina” i Straszliwej Wojny na Ukrainie są zaburzenia w logistyce skutkujące brakami różnych towarów od półprzewodników poprzez samochody po olej rzepakowy, chociaż nikt tak naprawdę nie zbadał jakie są rzeczywiste przyczyny tych braków (na ile np. sankcje nałożone na Rosję mają podobny skutek do lockdown-ów i innych „auto-sankcji” nakładany na siebie same przez kraje podczas Globalnej Strasznej Pandemii czyli ściemy pt. Covid-19),
- już zapowiadane na jesień braki żywności to także wina „Putina”,
- no i to przez „Putina” musimy czym prędzej przestać korzystać z węgla, ropy i gazu ziemnego przechodząc na „zieloną energię” a przede wszystkim… mniej zużywając, a więc mając niedogrzane domy, szkoły i urzędy, nie korzystając z klimatyzacji, z samochodów – a jesli już to tylko jadąc bardzo wolno, choć najlepiej w ogóle nigdzie nie jeździć i wszystko załatwiać „zdalnie”. Stosowne wytyczne International Energy Agency – przygotowane we współpracy z UE – są tu wystarczająco czytelne.
Dodatkowo, lokalny polski fenomen to praktycznie dziejące się na naszych oczach przygotowania do przejęcia Polski przez żydowskich oligarchów pod hasłem „Unii” czy „Konfederacji Polsko-Ukraińskiej” – te wszystkie flagi ukrainy wszędzie, to brzmiące wszędzie w Polsce banderowskie hasło „Sława Ukrainie, gierojam sława”, ten język ukraiński na wszystkich serwsiach internetowych (co jest dodatkowo groteskowe, bo większość przesiedleńców z Ukrainy języka tego nie zna) i tak dalej, te przywileje dla przesiedleńców zachęcające ich by pozostali w Polsce i nie jechali dalej na Zachód itp. itd. W ten sposób globaliści likwidują jedno z nielicznych pozostałych na świecie etnicznie czystych państw białego człowieka.
I „wisienka na torcie” z dnia dzisiejszego – „Konferencja w sprawie przyszłości Europy” zatwierdza radykalne reformy EU: koniec jednomyślności, likwidacja veta [krajowego], uruchomienie wspólnego europejskiego wojska, ponadnarodowe bezpośrednie wybory do parlamentu EU itp. Czyli ten globalistyczny, masoński projekt przerobienia Europy na jedno super-państwo rusza pełną parą do przodu – i oczywiście pretekstem będzie znowu „zagrożenie rosyjskie” i Straszliwa Wojna na Ukrainie. Dokładnie tak samo, jak uprzednio fałszywa i wykreowana całkowicie „z d..y” Straszliwa Pandemia była pretekstem nie tylko do wstrzyknięcia milionom szkodliwych substancji, ale także do wprowadzenia ograniczeń w poruszaniu i przyzwyczajeniu „obywateli” EU (i nie tylko) do cyfrowych certyfikatów, które trzeba okazywać na każdym niemal kroku.
W gruncie rzeczy zatem kwestia sprowadza się do tego czy Putin (i grupa kierownicza Rosji, która stoi za nim) a także Xi (i grupa kierownicza Chin, która stoi za nim) grają w jednej drużynie z kontrolerami Schwaba, Bidena, polityków EU itp. – czy też przeciwko nim. Innymi słowy: czy Putin, Xi i ich ekipy też uczestniczą w budowie NWO (Nowy Porządek Świata), czy próbują go zatrzymać?
Na tą chwilę – nie będąc członkiem międzynarodowej elity lub wysoko postawionym funkcjonariuszem służb jednego z dużych krajów – nie można jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Może być przecież tak, że sprzeciw Rosji i jej walka o suwerenność jest autentyczny a globaliści jedynie wykorzystują to, by piec dalej swoją pieczeń (innymi słowy dzięki Rosji nie muszą sięgać po kolejną, jeszcze gorszą pandemię czy powiedzmy najeźdźców z kosmosu by zastraszyć populację tak, by przyjęła program Wielkiego Resetu czyli „nie będziesz mięc nic i będziesz szczęśliwy”).
Mimo to należy brać pod uwagę i taką możliwość, że niestety władze Rosji grają tak naprawdę do tej samej bramki, co ich pozorni przeciwnicy z Waszyngtonu czy Brukseli. To zaś oznaczałoby, że faktycznie nastały dni ostatnie.