n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, września 10, 2012

Sprawy Polski ks. dr. Piotra Natanka


List otwarty  do Kurii Krakowskiej  w sprawie ks. dr. hab. Piotra Natanka.
Oslo, Norwegia, 14. marca AD 2010
 
Laudetur Jesus Christus!
Eminencjo! Czcigodny Księże Kardynale Stanisławie!

Piszę do Eminencji  list otwarty będąc świadom wyzwania, jakie sobie stawiam.
Jestem tylko zwykłym, grzesznym, świeckim członkiem Kościoła, a zwracam się do Księcia Kościoła, któremu Opatrzność powierzyła stolicę arcybiskupią w stołecznym Krakowie.
Piszę ten list jednak, czując potrzebę dania świadectwa Prawdzie i aby uspokoić własne sumienie, które podpowiada mi, że milczenie byłoby grzechem...
Piszę list w sprawie ks. Piotra Natanka, który dekretem czy właściwie komunikatem Kurii Krakowskiej  z dnia 2 marca 2010 został zawieszony w funkcjach duszpasterskich.
Dekret Kurii Krakowskiej został ogłoszony na stronach internetowych Kurii, szybko rozesłany po Polsce i świecie, rozpowszechniony na różnych portalach w internecie,
dlatego ja również piszę mój list, jako otwarty i ogólnie dostępny.  Piszę ten list wyłącznie we własnym imieniu, choć wiem, że wiele osób podziela moje poglądy.

Było mi bardzo przykro zauwazyć, że dekret Kurii Krakowskiej jest napisany bardzo niechlujnie. Fakt, iż dekret nie jest imiennie podpisany, z punktu widzenia europejskiej kultury prawnej, stawia jego ważność pod znakiem zapytania. Czy jest on w ogóle ważny, jeśli nie jest imiennie podpisany? A może jest to tylko projekt dekretu? Brak podpisu można także interpretować brakiem odwagi do wzięcia na swoje sumienie moralnej odpowiedzialności za ewentualny błąd podejmowanej decyzji.
Musi kojarzyć się to trochę z  umyciem rąk przez Piłata...
Dekret jest niechlujny, bo wydaje wyrok na kapłana-proroka (każdy kapłan jest prorokiem) a nie daje uzasadnienia. Jest mowa o błędach w nauczaniu a nie podaje się żadnego błędu. Musi  przypominać to sąd na Jezusem...
Jeżeli przez osiem miesięcy zespół ekspertów Kurii prowadził badania nad nauczaniem księdza Piotra Natanka, to dlaczego razem z dekretem nie opublikowano raportu na temat rzekomych błędów. Co to za eksperci, którzy nie są w stanie napisać uzasadnienia?
Elementarne poczucie sprawiedliwości nakazuje, że ewentualne błędy należy nie tylko wskazać, ale i udowodnić. Należy też dać oskarżonemu możliwość obrony.

Cóż to za sąd kapturowy, który skazuje bez uzasadnienia, wykazania  i udowodnienia błędów doktrynalnych.
Niewymienienie konkretnych błędów pozbawia ks. Piotra Natanka prawa obrony, możliwości odparcia zarzutów lub wycofania się z nich i poprawienia. Słuchających nauk ks. Piotra pozbawia się możliwości rozpoznania i unikania ewentualnych błędów.

Zwracam się do Eminencji o anulowanie błędnej decyzji  Kurii.
Zgoda Eminecji na haniebny dekret lub milczenie Ks. Kardynała podkopuje mocno, tak wielki przecież autorytet, jakim Eminencja się cieszy wśród tysięcy czy może nawet milionów wiernych w Polsce i na całym świecie..
Komunikat jest niesprawiedliwy, narusza zasady legalności, jest swawolny, bo nie uzasadnia podejmowanych decyzji. Jest to wielka szkoda dla autorytetu moralnego biskupa oraz praworządności w Kościele!

Ks. Piotr Natanek głosił publicznie swoje kazania w ważnych ośrodkach kultu, na zaproszenie i w obecności wielu wybitnych kapłanów i szerokich mas wiernych, których pobożność zawsze bardzo wzrastała.
Tak było również w przypadku rekolekcji w grudniu AD 2008 w Norwegii, po których dokonano intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Polonii Norweskiej. Miałem wówczas możliwość poznać ks. dr Piotra Natanka osobiście.

Konsultowałem sie z wieloma wybitnymi teologami i dostojnikami Kościoła z Warszawy, Lublina i Rzymu, i nikt mi żadnego istotnego błędu w nauczaniu ks. dr Piotra nie wskazał. Ksiądz Piotr Natanek w swoim nauczaniu opierał sie na źródłach uznanych przez Kościół (posiadających imprimatur), na nauczaniu papieży, na Piśmie Świętym i na zapiskach Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny, której dokumenty procesowe wysłane do Rzymu, razem z Księdzem Kardynałem podpisywał ks. dr. Piotr Natanek. Nie wątpię, że podpis Eminencji oznacza, że Ks. Kardynał wierzy w prawdziwość objawień danych Rozalii Celakównie. Dlaczego w takim razie próbuje się zamknąć usta gorliwemu kapłanowi, który tak bardzo się przejął objawionym Rozalii przesłaniem Jezusa dla Narodu Polskiego?

Czy objawienia S.B. Rozalii Celakównej były czy nie były prawdziwe?

Istotą problemu, nie jest sam ks. Natanek, lecz  Orędzie, które  Pan Jezus przekazał Służebnicy Bożej Rozalii. Kuria Krakowska wykazuje tutaj zadziwiający brak konsekwencji
i sprzeczną, dziwną grę, godną może masona, ale nie mającą na pewno nic wspólnego z chrześcijańskim „niech mowa wasza będzie prosta".
Dokumenty procesowe wysyła się do Rzymu. Jednocześnie niszczy się największą relikwię przyszłej świętej , Jej dom rodzinny. Kapłanom głoszącym Jej przesłanie zamyka się usta!

W oparciu o słowo Jezusa do Rozalii i w oparciu o całe Nauczanie i Tradycję Kościoła ksiądz Piotr Natanek głosi, że Jezus Chrystus jest naszym Panem i Królem, i że mamy za Króla Go uznać, czyli intronizować.
Istotą zagadnienia jest zatem , czy mamy uznać Pana Jezusa za naszego Pana i Króla, czy nie?
Czy dla Kurii Krakowskiej Jezus jest królem, czy ma być tylko sługą i królem już tylko przeszłości? Dlaczego Kuria Krakowska boi się tak bardzo tematu Intronizacji?

Dekret Kurii Krakowskiej jest niechlujny i przez to nie może być uznany za legalny.
Dekret nakazuje np. dokonanie rzeczy niemożliwych, tj. usunięcia materiałów z internetu. Jeden z filmów ks. Piotra Natanka pochodzi z sympozjum, które odbyło się pod kierownictwem/patronatem Biskupa Żywieckiego.
Czy naucznie tego sympozjum również zawiera błędy? Jeśli tak, to jakie?
I jakim prawem o błędach innego biskupa orzeka kanclerz Kurii Krakowskiej?
Kogo i za co ma przepraszać ks. Natanek? A kto przeprosi mnie i takich jak ja?
Kto przeprosi za zgorszenie, cierpienie i załamania, jakie dla tak wielu przyniósł ten komunikat?
Komunikat Kurii jako żywo przypomina Dekret o Stanie Wojennym. Podobna próba zastraszenia, wzięcia krzykiem, zahukania. To nie jest język Bożego Pasterza...
Gdzie Boże Miłosierdzie, gdy brak elementarnej sprawiedliwości!!!

Komunikat Kurii Krakowskiej nie jest napisany językiem chrzescijańskiej miłości. Przypomina raczej przewrotną mowę faryzeuszy. Czuć w nim zazdrość, mściwość, chciwość, fałsz i cynizm. Czuje się, że autor dekretu i jego zaplecze zazdrości ks. Piotrowi Natankowi jego duszpasterskiego sukcesu.

To nie ksiądz Natanek, to Prawda, którą głosił ma taki szeroki odbiór
i żadne zakazy na nic się nie zdadzą. Kapłan musi głosić prawdę i musi troszczyć się o zbawienie dusz. Ktoś musi powiedzieć masonom z Brukseli: Non possumus!
Jeżeli Bóg chce, aby Polska przeprowadziła Intronizację, to stanie się to, choćby Kraków musiał się obrócić w ruinę, jak Warszawa w roku 1944, czy jak ostatnio Haiti...

Chciwość i fałsz pojawia się w Komunikacie przy okazji Pustelni Niepokalanów.
Pewien stary, święty kapłan nauczył mnie, że zazdrość i chciwość są głównymi grzechami ludzi Kościoła...
Pustelnia Niepokalanów w Grzechyni, to dla mnie, po Bazylice w Licheniu i dziełach Ojca Tadeusza Rydzyka w Toruniu, trzeci widzialny znak cudowności Wiary Kościoła w Polsce.
Kuria Krakowska "nie zgadza się na działalność Pustelni". Jest tu i fałsz, i chciwość!

Co Kuria Krakowska ma do tego, że moja rodzina i kilka innych wraz z dziećmi chce spotkać się i spędzić kilka dni w górach, w lesie. Czy nie mamy prawa tam być? Chodzić po górach, karmić kozy i modlić się? Czy nie możemy wspólnie czytać pobożnych książek z imprimatur i dyskutować o Wierze i sprawach społecznych. Czy my i nasze dzieci nie mamy prawa, aby przy letnim wypoczynku jednocześnie modlić się razem i mieć możliwość uczestnictwa we Mszy Świętej?

Pustelnia „Niepokalanów" nie jest własnością Kurii Krakowskiej. Kanclerzowi Kurii coś się pomyliło. Takie nakazy i zakazy były możliwe w systemie niewolniczym czy totalitarnym,
w Kościele obowiązuje zaś zawsze prawo, a nie swawola jakiegoś, nawet wysoko postawionego dygnitarza. Co nie jest zakazane jest dozwolone, a jeśli służy to dobru, to jest to jeszcze chwalebne.
Kanclerz Kurii nie może zabronić nikomu przyjmowania gości, wspólnej z nimi modlitwy
i wieszania krzyża na ścianie. Żadna zgoda nie jest też do tego potrzebna!

Pustelnia Niepokalanów imponuje swoim rozmachem. Jest rzeczą niesamowitą, że kapłan posiadający dopiero od dwóch lat skromny akademicki wikt, zbudował na rodzinnej ziemi, na górskiej polanie taką pustelnię, ... potężny zamek. To zrozumiałe, że te potężne mury, wysokie baszty, wielkie wspaniałe święte pomniki prowokują zawiść u tych, którzy szukują tylko siebie i nie rozumieją, co znaczy pracować dla Chwały Bożej. Tylko te mury są już dowodem, że jest tu Boże Błogosławieństwo, bo o ludzkim tylko wysiłku by nie powstały...

Ale od murów ważniejsi są ludzie. I nie dla murów przyjeżdżają tu ludzie z całego świata. Nie widziałem nigdzie tylu duchowo pokaleczonych, zbłąkanych, nawiedzonych, szukających pocieszenia, którzy znaleźli tu to, czego szukali; sens życia i pokój w Chrystusie.

Sam jestem ojcem czterech synów, których nie udało mi się wychować tak, jakbym tego sobie życzył. Niestety najtrudniej jest wychowywać własnym przykładem, a życie emigracyjne jest w zateizowanym świecie pełne zagrożeń...

Zabrałem rodzinę do Pustelnii. Przemianę jaka się dokonała najlepiej ilustruje wypowiedź mojego syna, 9-letniego Jasia, który nie był rok temu zbyt dobrze przygotowanym do przyjęcia sakramentu 1. Komunii świętej. Cierpiał również na klasyczne dzisiaj uzależnienie od gier elektronicznych. Mimo, że Jaś był już w drugiej klasie, nie zdążyłem przerobić z nim polskiego elementarza. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w Wielkanocny poniedziałek Jaś włączył się w czytanie godzinek ku czci NMP. Potem powiedział mi również, że od trzech dni już nie gra na gameboyu. Jednocześnie oświadczył, że „po tej Mszy Wielkoniedzielnej, polubiłem Mszę". Dodam, dla nieznających tematu, że Msza św. u ks. Piotra Natanka trwa zwykle 2,5 - 3 godziny, z tego połowa na kolanach i taką Mszę mój 9-letni Jaś polubił.
To może tylko drobny przykład, ale czy nie o takie spotkanie osobiste z Jezusem chodzi ?!

Takich spotkań z Wiarą za pośrednictwem ks. Piotra Natanka odbyło się dziesiątki a może juz setki tysięcy. Czy Kuria Krakowska zarządzając „areszt domowy" i całkowity zakaz dzialalności duszpasterskiej  chce ks. Piotra Natanka za ten dar, za ten charyzmat krzewienia Wiary ukarać? Nie boicie się konsekwencji? Nie boicie się, że kamieniujecie Szczepana?
Przecież nie o ks. Natanka tu chodzi, ale o dzieło Intronizacji? O głoszenie Królestwa Bożego!
Może jednak Ksiądz Piotr Natanek musiał zostać ukarany?  Mówił o Intronizacji tak dużo! Domagał się krzyża i dostał Go. „Mnie prześladowali i was prześladować będą".
Ks. Piotr wypowiedział wojnę masonerii, szczególnie tej, która weszła do Kościoła
i ulokowała się w Jego wnętrzu, w Kurii krakowskiej pewno też...
Dlaczego masoneria miałaby pozostać bierna i pozostawić miała ks. Piotra bez odpowiedzi?  Uderz w stół a nożyce się odezwą!


Dokonał ks. Piotr  rzeczy, z punktu widzenia możnych tego świata, strasznej;
13 maja 2009 odprawił pierwszą w historii Mszę świętą połączoną z egzorcyzmem na sali obrad Parlamentu Europejskiego. Ten wyczyn nie mógł pozostać bez reakcji sił ciemności!

Dzieło, które powierzył S.B. Rozalii Pan Jezus jest wielkie. Ks. Piotr trafił do tego dziela przypadkowo, o ile u Boga są przypadki. A żadne dzieło Boże nie może się dokonać bez cierpienia. Jak Jezus musiał cierpieć, tak cierpieć muszą Jego uczniowie...
Musi też cierpieć ks. Piotr...
Pytanie, które się nasuwa tylko, to dlaczego Kuria Krakowska wzięła na siebie rolę Piłata
i dlaczego w porównaniu do Kurii Krakowskiej wydaje się, że Piłat zachowywał się jednak, jakby bardziej godnie?

Dokument Kurii Krakowskiej nadmienia cynicznie i faryzejsko, że ks. Natanek, jako wierny sługa Kościoła podporządkuje się woli Kurii. W tym miejscu stawiam publicznie pytanie, dlaczego Kuria Krakowska żądając dyscypliny od ks. Piotra, sama jednocześnie odmawia posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej, podważając i sabotując dekret papieski „Motu Propriu" przywracający Mszę Swiętą Trydencką?
Dlaczego skutkiem postawy biskupa krakowskiego i niektórych innych biskupów Polonia nie jest już całkiem Semper Fidelis?

Nie miałbym odwagi napisać tego listu, gdybym nie widział dramatu dzisiejszego Kościoła,
który według określeń Ojca św. Sługi Bożego Jana Pawła ll stał się kościołem milczącej apostazji... 

Jan Paweł II jeszcze jako kardynał, dwa lata przed swoim wyborem na Stolicę Piotrową
we wstrząsających słowach opisał kryzys Kościoła i świata.
Tak mówił Ojciec Święty:
"Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, by szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a antykościołem, Ewangelią i jej zaprzeczeniem. Ta konfrontacja została wpisana w plany Bożej Opatrzności. Jest to czas próby, w który musi wejść cały Kościół, a polski Kościół w szczególności".
Jestem pewien, że Kościół polski właśnie wkroczył w ten czas wielkiej próby!

Wzywam wszystkich czytających ten list do modlitwy w intencji Księdza Kardynała Stanisława, w intencji wszystkich polskich biskupów;
Aby nie bali się głoszenia Prawdy i nie wahali się wypełnić Wolę naszego Pana względem Narodu Polskiego, którego są pasterzami. Aby wyjeżdżając do Brukseli nie wstydzili się krzyża, nie chowali Go do kieszeni marynarki, aby nie kazali skrywać krzyża tylko w sercu! By za wezwaniem Ojca świętego bronili krzyża! Aby nie przestali uznawać Jezusa za króla!
Aby dochowali wierności Ojcu świętemu!
By nigdy już w Polsce nie przyzwalono milczeniem na takie bluznierstwa jak film „Kod Leonarda da Vinci"  w  przededniu wizyty Ojca świętego. By Biskupi nie pozwalali na medialne kamienowanie swego brata w biskupstwie, jak uczyniono to z ks. Arybiskupem Stanisławem Wielgusem.
Aby Biskupi stali zawsze na straży życia i nie szli na żadne kompromisy z cywilizacją śmierci za cenę medialnego poklasku, iluzorycznej kariery i fałszywego, bo opartego na kłamstwie, spokoju.

Wzywam wszystkich czytających ten list do modlitwy za ks Piotra Natanka, do modlitwy za wszystkich kapłanów!

Wierzę, wierzę, że nasi biskupi przejdą tę próbę i jak Sługa Boży Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński powiedzą „Non possumus" nowemu „liberalnemu" totalitaryzmowi
i pozostaną zawsze z Narodem, z którego wyszli!
Wierzę, że Polska odzyska swoje jedyne legalne godło z roku 1919, że krzyż wróci do korony polskiego Białego Orła, który znów podniesie, podcięte przez masonów w 1926 roku skrzydła i zrzuci z nich pięcioramienne, satanistyczne gwiazdki.

Wierzę, że ani polscy biskupi, ani Radio Maryja nie będą już nigdy więcej uprawiać bałwochwalstwa i propagować diabolicznego kultu marszałka Piłsudskiego.
Przeczytają i zrozumieją wreszcie to, co napisała św. siostra Faustyna czy św. Maksymilian Kolbe, S.B. Rozalia Celakówna: o masonerii, o Piłsudskim, o Chrystusie Królu...

15 sierpnia 1956 na błoniach częstochowskich Biskupi i Naród ślubowali:
„Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie, w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym..."
Wierzę, że śluby Jasnogórskie Narodu zostaną wypełnione, że Polska stanie się prawdziwym Królestwem Jezusa i Maryi.
Wierzę, że na Placu Zwycięstwa Jana Pawła ll stanie ekumeniczna świątynia pojednania, katolicki kościół/cerkiew słowiańska z Fatimską Ikoną, votum Narodu Polskiego za obalenie komunizmu, za nawrócenie Rosji, za Jana Pawła ll, jako realizacja Jego marzenia odwiedzenia Rosji, za Prymasa Tysiąclecia, za księdza Jerzego Popiełuszkę, którego
w grudniowy wieczór 1981 roku widziałem modlącego się tam z hutnikami przy krzyżu
z kwiatów, modlącego się tak, jak modli się ktoś, kto idzie na śmierć...

Chciałbym kończąc, raz jeszcze wyznać, jestem tylko zwykłym, ułomnym człowiekiem, prawdopodobnie większym niż inni grzesznikiem. Dlatego niech moi wrogowie się nie trudzą i po tym moim liście już nowych paszkwili na mnie nie piszą, bo nie o mnie tu chodzi..
Z góry wyznaję: mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa... podług mojego życia nie mam prawa, nie jestem godzien pisać tego listu.

I nie napisałbym też tego listu, gdybym nie czuł się duchowym synem śp. Jędrzeja Giertycha, który w latach 80.tych minionego wieku protestował przeciwko "pierwszej w Polsce herezji", zarzucając tę herezję arcybiskupowi Muszyńskiemu, gdy ten powiedział o dwóch drogach
do Zbawienia; drodze Ewangelii i drodze Tory.
Upomniany publicznie przez Jędrzeja Giertycha Ks. Arcybiskup nie kontynuował więcej błędnej nauki. Dzisiaj Ksiądz Arcybiskup Henryk Muszyński pełni najdostojniejszy urząd Prymasa Polski i zasługuje na najwyższy szacunek. Syn Jędrzeja Giertycha o. Wojciech Giertych wypełnia zaszczytną funkcję teologa Domu Papieskiego.

Kocham polskich biskupów, przed każdym z nich klękam i proszę o błogosławieństwo przez nałożenie rąk...
Miłość nie zwalnia jednak z mówienia Prawdy. Przeciwnie bez Prawdy nie ma prawdziwej Miłości! Prawda nie jest związana z urzędem, wiekiem. Przywilej nieomylności posiada jedynie papież, gdy wypowiada się ex catedra.
Prawda pochodzi od Boga. Bóg jest Prawdą. Pan Bóg zaś jeśli zechce przemówi nawet przez osła...
Nie napisałbym tego listu, gdybym nie znał faktu, że Ojciec święty na temat ubiegłorocznych, swoich wielkopostnych rekolekcji wybrał temat antychrysta, na podstawie opowiadań Sołowiewa... Już Jan Paweł ll powiedział, że antychryst jest wśród nas..
Nie napisałbym tego listu, gdybym nie wiedział, jak bardzo osamotniony jest Ojciec święty. Osamotniony w swojej miłości i czci do Eucharystii, Której On już tylko nakazuje przyjmowanie na kolanach...
Jaką przerażającą ewolucję od czasów Prymasa Wyszyńskiego wykonała Polska!
„Polsko, co się z Tobą stało, Wracaj do Boga", chce się zawołać za ks. Stefanem Ceberkiem! Poza ks. Piotrem Natankiem nikt chyba nie ma odwagi wzywać głośno „padnij na kolana ludu czcią przejęty".
Pan Bóg zsyła łaski takie jak Cud Eucharystyczny w Sokólce, ale mimo to, "czy Syn Człowieczy znajdzie Wiarę, gdy ponownie przyjdzie na ziemię" ?
Lud polski może mieć wątpliwości po lekturze Komunikatu Kurii krakowskiej...
Pan Bóg zsyła łaski, ale zsyła również kary?  Nie boicie się Kary Bożej?

Według przepowiedni Rozalii Polska mogła uniknąć ll Wojny światowej, gdyby dokonała Intronizacji...  Rozalia przepowiedziała Wojnę, przepowiedziała całkowite zniszczenie Warszawy... Kraków miał być oszczędzony. Na krakowskim rynku ma być dokonana Intronizacja Jezusa na Króla Polski.  Czy jednak i Kraków musi zostać zniszczony by Polska się opamiętała, czy wystarczy kilka trąb powietrznych albo kolejna wielka powódz? Wszystkie przepowiednie są zwykle warunkowe. Pewna jest jedynie nasza śmierć i to, że staniemy na Sądzie Bożym i zapytają się nas; cośmy zrobili z naszą Wiarą?

Przepraszam jeżeli moje napisane tu słowa kogoś niesłusznie ranią, ale piszę je i z bólu,
i z troski...
Christus Vincit, Christus Regnat, Christus Imperat!
Per signum Crucis, de inimicis nostris, libera nos, Deus noster!

Bogdan Kulas
kulasbogdan@gmail.com
Społeczny Ruch Zapotrzebowania Wiary, koordynator europejski
Związek Polaków w Norwegii, wiceprezes
http://www.regnumchristi.com.pl/index.php?mod=artykul&nid=1267108381# 
regnumchristi.com.pl 

niedziela, września 09, 2012

WST Westerplatte. Kapitulacja


ZAMIAST WSTĘPU.

7 września. Kapitulacja Westerplatte


Ku chwale Bohaterskich Obrońców Westerplatte w 72 rocznicę niemieckiej napaści na Polskę,
fragment rozdziału "7 września" z mojej książki "Westerplatte 1939. Prawdziwa historia"
dotyczący sytuacji na Westerplatte po zakończeniu niemieckiego rozpoznania walką (trzecie i ostatnie niemieckie natarcie w przeciągu 7 dni i 6 nocy obrony), momentu ogłoszenia kapitulacji i udania się polskiej Załogi do niewoli.(C) Mariusz Wójtowicz-Podhorski ' 2009

Cześć i chwała Poległym Żołnierzom Westerplatte!


Uwaga: Fragment rozdziału cytuję bez korekty (mogą więc być literówki - przepraszam) i niektórych przypisów (taką wersję akurat mam pod ręką). Tekst nieco różni od tego który jest w książce, inne są numery przypisów, jest więcej informacji, cytowanych dokumentów, no i przede wszystkim unikatowych archiwalnych zdjęć.



7 września


czwartek


Kapitulacja

Westerplatte



(...)

Kmdr Kleikamp pozostał z ppłk. Henke do ok. godz. 0915. Wysłuchał w tym czasie relacji żołnierzy biorących udział w walce o rozpoznaniu terenu. Według tychże relacji zabudowania leżącego na prawym skrzydle przeprowadzonego rozpoznania zostały wysadzone (wiata elektrogeneratora, budynek stacji kolejowej i 6 schronów amunicyjnych[1]). Poza tym nie stwierdzono żadnych szczególnych umocnień obronnych poza gęstymi zasiekami z drutu kolczastego. Zauważono podobnie jak w czasie walk 1 września, nieprzyjacielskich strzelców na drzewach. Dwaj lub trzej mieli zostać zestrzeleni z konarów drzew (podkr. Aut.)[2]. Oddziały po wejściu w głąb terenu Składnicy dostały się w silny ogień karabinów maszynowych. Potwierdzono zniszczenie bunkra nad Kanałem Portowym (Wartownia Nr 2) ogniem artylerii okrętowej. Kompania szturmowa saperów miała tylko trzech rannych. Pierwszy żołnierz otrzymał postrzał w ramię, drugi postrzał w plecy, trzeci został ranny rykoszetem odłamka pocisku w kostkę stopy (wszyscy ranni byli z jednego plutonu).[3] Kompania Szturmowa nie poniosła żadnych strat[4].
Około godz. 0900 ppor. Kręgielski po zakończonej nawale ogniowej wysłał gońca do koszar z meldunkiem, że placówka „Przystań” nie poniosła żadnych strat. Po około pół godzinie goniec powrócił.
           Szedł powoli, a podchodząc do mnie, zamiast meldunku o wykonaniu rozkazy, ruchem jak gdyby nieśmiałym wysunął zamkniętą dłoń i powiedział: ‘Kapitan Dąbrowski kazał to wywiesić – poddajemy się’. Na otworzonej dłoni zobaczyłem biały materiał. Obok mnie kapral Stradomski , mój zastępca, który ani na chwilę nie spoczął doglądając stanowisk, pilnując wykonania zadania. Spojrzeliśmy na siebie. Przypomniałem sobie słowa kapitana Dąbrowskiego. Poleciłem gońcowi powtórnie wrócić i zameldować się u kpt. Dąbrowskiego w celu otrzymania potwierdzenia wydanego rozkazu. Sporadyczna strzelanina trwała w dalszym ciągu. Po pewnej chwili goniec wrócił potwierdzając poprzedni rozkaz. Najgorsze co mogło nas spotkać dokonało się. Ulegliśmy przemocy. Uczucie żalu, przykrości i przygnębienia. Kapral Stradomski na moje polecenie ściągnął załogę ze stanowisk. Zabrakło jednego szeregowego[5]. Zanim zaczęliśmy go szukać, przemówiłem do zebranej garści ludzi. Trudno było dobierać słowa. Szeregowi [właśc. szeregowcy – przyp. Aut] stali wymęczeni, obrośnięci, do ludzi nie podobni. Siedem dni walk dokonało swoje. Stradomski miał łzy w oczach. Mnie trudno było mówić, a rozkaz trzeba przekazać. ‘Słuchajcie – z rozkazu kpt. Dąbrowskiego – poddajemy się. Walka skończona’. Przykro było patrzeć na tych żołnierzy, którzy walcząc przez 7 dni wierzyli, że ich wysiłek przyniesie sukces[6]. Tak wspominał te chwile dowódca placówki „Przystań”.
           Ppor. Kręgielski musiał wytłumaczyć sytuację w jakiej znalazła się Składnica. Powiedział o niemieckich postępach na froncie, o utracie kolejnych polskich miast. Mimo to, żołnierze byli gotowi dalej bronić Składnicy. Pod naciskiem ppor. Kręgielskiego poddali się jednak decyzji o kapitulacji. Z obsady placówki „Przystań” zniknął w tym czasie jeden z żołnierzy, który stanowczo opierał się rozkazowi kapitulacji[7].
Wydany rozkaz zniszczenia broni był dokonany dokładnie i z wściekłością. Usiłowanie odszukania brakujące szeregowego nie przyniosło wyników. Wracamy do koszar[8].
W wywiadzie dla poznańskiego radia dowódca „Przystani” wspominał: „Gdzieś około godziny 9-ej major sam zarządza poddanie się. Tu już Dąbrowski nie ingeruje”[9].
Kręgielski podkreśla fakt, że kpt. Dąbrowski nie oponował już przeciwko decyzji o kapitulacji. W rzeczywistości Dąbrowski sprzeciwiał się temu, ale wobec faktu, że cała załoga wiedziała już o decyzji Sucharskiego (poprzez linie telefoniczne i gońców), co wprowadziło poważny zamęt w nastrojach żołnierzy i ujawniło fakt braku woli dalszej walki przez komendanta Składnicy, uznał że dalszy sprzeciw nie ma już sensu.
Zwracam też ponownie uwagę, że biała flaga została zawieszona dopiero około godziny 1000. W tym czasie w koszarach, jak i w Składnicy działy się rzeczy, o których po wojnie nie mówili, ani nie pisali polscy obrońcy.
Tuż po godz. 0900 Kompania Szturmowa wycofała się do Wisłoujścia. Na pozycji blokującej pozostały jedynie oddziały SS. Kmdr. Kleikamp udał się za kompanią, aby z jej dowódcą, por. Schugiem wespół z dowódcą szturmowej kompanii saperów omówić rezultat walk[10].
W tym czasie samym czasie mjr Sucharski zadzwonił do placówki „Fort”. Telefon odebrał mat Rygielski. Tak zapamiętał tamtą rozmowę:
„- Dzień dobry, Benek.
-Na rozkaz, panie majorze.
-Słuchaj co ci powiem: Łódź, Poznań, Kraków, Bydgoszcz, Grudziądz, są w niemieckich rękach. Żadnej pomocy nie otrzymamy i musimy się poddać. Co ty na to?
-Panie majorze, brońmy się, ludzi jeszcze mamy!”[11].
Żołnierze obsady „Fortu” zapewne z jakichś przyczyn nie słyszeli odpowiedzi Rygielskiego, nie mogli więc wywnioskować czego dotyczyła rozmowa[12]. Zaczęli się więc dopytywać mata Rygielskiego z jaką wiadomością był telefon. Rygielski skłamał mówiąc, że przekazano informację z polskiego radia, że „Niemcy przeszli granicę Polski i bombardują Warszawę”.
           Rygielski był świadomy, że Sucharski jest psychicznie wyczerpany i odsunięty od dowodzenia, zobaczył też jego załamanie 2 września, kiedy znalazł się po bombardowaniu w koszarach. Zgodnie z poleceniem Dąbrowskiego, a i też zapewne, aby zorientować się w sytuacji, połączył się telefonicznie z dowództwem w koszarach.
„Zadzwoniłem do kpt. Dąbrowskiego i spytałem, czy rzeczywiście major chce poddać Westerplatte[13]. Kapitan odpowiedział, że urzędnicy i pracownicy cywilni proszą, żeby się poddać, bo oni nie chcą ginąć [podkr. Aut.]”[14].
            Dowódca placówki „Fort” postanowił prawdopodobnie zaczekać na rozwój wypadków w Składnicy i nie informować o sytuacji swoich podkomendnych. Sam nie zamierzał kapitulować, zwłaszcza w sytuacji, kiedy zarówno żywności, broni, jak i amunicji miał na swojej placówce wystarczająco dużo, a w razie potrzeby mógł zażądać posiłków z koszar.
Po około godzinie czasu Sucharski ponownie zadzwonił do mata Rygielskiego i powiedział, że „mają się poddać”. Na wyraźny sprzeciw Rygielskiego mjr Sucharski odpowiedział, że „jeżeli każdy Polak zrobi tyle co my, to Polska wojny nie przegra”. Dodał, że wszyscy zginą bezczynnie, bo Niemcy nie będą atakować już z lądu, tylko bombardować Składnicę z powietrza i ogniem artylerii. Na zakończenie kazał Rygielskiemu wywiesić jakąś białą szmatę nad schronem placówki „Fort”.
Rygielski odpowiedział krótko: „Tak jest, wykonam rozkaz”. Jak dalej wspomina w relacji:
Powiedziałem ludziom, że poddajemy się. Wtedy zaczęli płakać i powiedzieli: ‘Niech oni się poddają, a my będziemy się bronić!’. Zacząłem im tłumaczyć, że jeżeli się nie poddamy, to Niemcy potem będą się mścić na wszystkich”[15].
Któryś z żołnierzy z obsady „Fortu” powiedział: „Mój ojciec był w niewoli niemieckiej i był gnębiony, a ja nie chcę”. Miał on wg Rygielskiego później zniknąć, by odnaleźć się dopiero przy spisywaniu ewidencji przez Niemców przy Mewim Szańcu. Rzekomo ukrył się w kopie siana, gdzie znaleźli go po ogłoszeniu kapitulacji niemieccy żołnierze. Wg opisu Rygielskiego był to żołnierz nazywany przez niego „Blondynkiem", który przez wszystkie dni obrony wykazywał się niebywałą zaciętością, wytrwałością i odwagą[16].
Żołnierze pozostawili broń na placówce, być może licząc, że jeszcze wrócą na placówkę i być może nie chcąc się dać rozbroić przy koszarach[17]. Wywiesili jakiś biały ręcznik nad placówką „Fort” i udali się do koszar.
           W koszarach „każdy był rozbity” jak zauważył Rygielski. On też zapamiętał płaczącego z bezsilności por. Grodeckiego. Również mjr Sucharski płakał. Kpt. Dąbrowski miał powiedzieć wtedy Rygielskiemu i jego żołnierzom: „Was może nie rozstrzelają, ale oficerów na pewno”. Mat Rygielski chciał wtedy popełnić samobójstwo, aby uniknąć hańby kapitulacji. Od tego czynu powstrzymała go jedynie myśl o swoim synu[18].
Goniec dotarł też do placówki kpr. Grabowskiego, gdzie wręcz negatywnie odbierano przerwę w walce:
Jakoś wszystko milknie, jest cisza, wprost „przykro”, że nic nie eksploduje. Mimo woli zaczynamy drzemać, lecz za chwilę słyszę, że ktoś idzie; łamią się gałęzie. Odbezpieczam granat. Widzę, że idzie strzelec, ale nie kryje się wcale, nie czołga się. Odwykliśmy od takiego chodzenia. Tak, to goniec z budynku dowodzenia. Mamy zostawić broń na stanowisku, a sami udać się przed budynek dowodzenia na zbiórkę – poddajemy się. Takiego rozkazu nie spodziewaliśmy się” – napisał w relacji kpr. Grabowski – „Nie wykonujemy go też dosłownie. Broń, jaką mamy, niszczymy[19].

Żołnierze obsady Wartowni Nr 2 mieli bardzo bojowe nastroje. W wartowni amunicji oraz granatów było jeszcze dużo. Ponieważ istniała możliwość bliskiego podejścia nieprzyjaciela pod Wartownię Nr 2 i zaskoczenie jej, padały nawet pomysły wypadu na bagnety na nieprzyjaciela, bo „Niemcy polskich bagnetów się boją”. Jak wspominał kpr. Domoń: „Spojrzałem na Grudzińskiego, on pokiwał głową. Pomyślałem sobie: zażarte chłopiska, biliby się do ostatniego. Grudziński musiał ich uspokajać[20].
W ten sam sposób stan ducha żołnierzy opisywał strz. Dworakowski:
„Gdy pociski trafiały w wartownię powiedzieliśmy sobie: ‘albo zginiemy wszyscy albo zwyciężymy’”[21].
Wola walki żołnierzy „Dwójki” nie została złamana mimo tego, że jeszcze niedawno walczyli z niemiecką piechotą i znaleźli się pod bezpośrednim ostrzałem najcięższych dział Schleswig-Holsteina!
Cisza na przedpolu Wartowni Nr 2 nie trwała jednak długo. Nastąpiło coś czego nie spodziewali się polscy żołnierze.
Naraz przy wyrwanej ścianie komory amunicyjnej ktoś się odzywa: ‘Jeśli jest tam kto żywy, niech wychodzi, poddajemy się’” – zapisał w relacji kpr. Grudziński – „Na moment zabrakło mi tchu. Podchodzę do wyrwanej ściany. Przed wartownią stoi sanitariusz trzymając na kiju kawał prześcieradła. Na mój widok mówi: ‘Z rozkazu dowódcy majora Sucharskiego poddajemy się[22].
Zastępca dowódcy Wartowni Nr 2, kpr. Domoń także nie mógł uwierzyć w prawdziwość otrzymanego rozkazu:
Goniec melduje, że z rozkazu majora Sucharskiego mamy przerwać ogień. Poddajemy się. Nie wierzę w to, pytam się go jeszcze raz, goniec potwierdza rozkaz. Wszyscy już usłyszeli. Spojrzeliśmy na siebie, jeszcze przed chwilą chcieliśmy iść na bagnety, do szturmu, a tu naraz rozkaz poddania się... Zacisnęliśmy silniej w dłoniach broń, nikt nie mógł wymówić ani słowa. Dopiero po chwili Grudziński jako dowódca odezwał się: ‘Chłopcy, trudno, to rozkaz majora, widocznie on wie co robi’. Nadeszła najcięższa chwila. Żołnierze zwrócili się do nas z prośbą, żebyśmy zerwali naszywki. Pytam, dlaczego mamy to zrobić? Odpowiadają: ‘Gdy pójdziemy do niewoli, to wy jesteście podoficerami, wyście dowodzili, mogą was zamordować’. Pozrywaliśmy więc wszyscy naszywki, zaczęliśmy łamać karabiny, wyjmować zamki i rzucać je w gruzy. (...) Ktoś mówi, że lepiej było zginąć od kuli, niż iść do niewoli[23].
Domoń postanawia nawet zniszczyć swój bagnet, aby cały nie dostał się w niemieckie ręce. Wsadził go więc w tym celu w szparę między gruzami żelbetu i z całej siły się na nim oparł. Złamany bagnet wrzucił w ruinę wartowni.
           Z zawiadomieniem o kapitulacji do placówki plut. Bieniasza przybył goniec z Wartowni Nr 4:
„Była to ciężka chwila. Wyjąłem zamek z cekaemu, zagrzebałem go w piasku, żołnierze powyrzucali zamki karabinowe i udaliśmy się na miejsce zbiórki do koszar[24].
Kpr. Zając z placówki plut. Bieniasza:
„(...) o godz. 0800[25] plut. Bieniasz jako dowódca [placówki – przyp. autora] otrzymuje telefon od Komendanta, aby zejść ze stanowiska, gdyż musimy się poddać. Telefon brzmi: Niemcy są już pod Warszawą, łączności żadnej nie mamy z naczelnym dowództwem. Plut. Bieniasz dał rozkaz cekaem porozkręcać na części i wrzucić do morza. (...) granaty i amunicję zakopaliśmy w ziemi[26].
           Tak jak i na innych stanowiskach bojowych, tak i obsługa działek przeciwpancernych była zaskoczona rozkazem kapitulacji. Wspominał plut. Łopatniuk:
O godz. 1015[27] dowódca obrony zarządził przerwanie ognia i wywieszenie białej flagi. Gdy wiadomość ta dotarła do żołnierzy, z olbrzymim zdumieniem patrzył jeden na drugiego – nie wierzyli, że się poddajemy. Niektórzy mówili, że jeśli zginąć, to tu na Westerplatte, z honorem[28].
Na stanowisko działka ppanc. koło starego schronu amunicyjnego rozłożono zamek działka na części i zakopano w ziemi. Uszkodzone przyrządy celownicze całkowicie zniszczono[29].
W koszarach rozeszła się wieść o kapitulacji. Powstało jakieś zamieszanie na korytarzu:
(...)Po chwili ktoś powiedział[30]: ‘Poddajmy się, nie jesteśmy zdolni do prowadzenia dalszej walki z przeważającym nieprzyjacielem i bez nadziei otrzymania pomocy’” – zapisał w relacji kpr. Szamlewski - „Słowa ‘poddajmy się’ sprawiły nam ból, jakiego doznać może tylko ten żołnierz, który tyle ciężkich dni i nocy trwał z myślą o zwycięstwie. Ale stało się inaczej, byliśmy zmuszeni złożyć broń. Polały się łzy upokorzenia, a raczej łzy bezsilności, których nikt się nie wstydził[31].
Kpt. Dąbrowski zapamiętał energiczną i zdecydowaną postawę mjr. Sucharskiego:
Na ‘Szóstkę’ wpada major. Oświadcza, że wobec uczynionej wyrwy w naszym systemie obronnym – po zawaleniu się Wartowni Nr 2 oraz przy braku możliwości ewakuacji rannych i wobec ogólnego położenia na frontach w kraju, zdecydował się na kapitulację. Zarządza telefonicznie i przy pomocy gońców zbiórkę załogi w koszarach[32].
Chwila na którą czekał Sucharski przez siedem dni wreszcie nastąpiła. Tym razem, nie tak jak 2 września, o kapitulacji mieli się dowiedzieć jak najszybciej wszyscy żołnierze.

Z relacji chor. Gryczmana:
(...) Kapral Trela melduje mi, że pod drzwiami jest goniec od majora z rozkazem poddania się. W tym czasie opatrywałem ciężką ranę Czywila. Gdy Buder usłyszał, że pod drzwiami jest goniec, [który wołał] by otworzyć drzwi, zwrócił mi uwagę, że to może podstęp i by drzwi nie otwierać. Goniec przysięgał się, że jest kapitulacja, że są na koszarach wywieszone białe flagi, że grupy Deika, Rygielskiego i Bieniasza idą już do koszar, a ja sam mam wywiesić białą flagę i wycofać się do koszar. Popatrzyłem przez okno i rzeczywiście zauważyłem białe flagi i grupy wchodzące do koszar. Kazałem otworzyć drzwi przy zastosowaniu ostrożności i wpuścić gońca, który powtórzył mi rozkaz o kapitulacji. Poleciłem plut. Buderowi przygotować białą flagę, a strzelcom przy oknach strzelać mniej, a następnie przerwać ogień, by dać możliwość wycofać się pojedynczym Niemcom[33]”.
Słowa Gryczmana uzupełnia relacja plut. Budera:
Potem była już tylko wymiana strzałów karabinowych i z broni maszynowej[34]. Jeden z naszych żołnierzy zauważył, że na koszarach powiewa biała chorągiew. Mniej więcej około godz. 1000 z minutami[35] ktoś zastukał do drzwi. Otworzyliśmy. Żołnierz potknął się na schodach i zameldował: ‘Z rozkazu pana majora poddajemy się’. (...) Usłyszał to chorąży Gryczman. Wyszedł z dołu [tj. z kabiny bojowej – przyp. Aut.] i zastanawialiśmy się, co mamy robić: czy poddać się, czy nie. Zażądałem rozkazu na piśmie i nie chciałem opuścić stanowiska, jakkolwiek chorąży oświadczył, że wychodzimy. Uradziliśmy wysłać jednego z załogi do dowództwa, by przyniósł rozkaz na piśmie. Po powrocie żołnierz zameldował, że major nie ma czasu na wydawanie rozkazów pisemnych, poddajemy się.
W tym czasie na starym forcie od strony kanału [stary schron amunicyjny k. Wartowni Nr 2 – przyp. Aut] pojawiła się druga biała chorągiew (pierwsza zwisała z okna koszar w kierunku na kanał). Razem z chorążym zastanawialiśmy się, co robić z bronią. Podsunąłem myśl zniszczenia jej. Oświadczył, że to bezcelowe. Żołnierze szykowali się do wyjścia; brali chleb i wychodzili z wartowni. Byłem wstrząśnięty i załamany. Usiłowałem powstrzymać żołnierzy i zwróciłem się do nich ze słowami, że zostaje jeden ranny [właśc. powinno być: zostawili jednego rannego – przyp. Aut.]; nie miało to większego oddźwięku. Z kapralem Trelą ułożyliśmy rannego na noszach. Byłem tak osłabiony, że co kilkanaście kroków stawiałem nosze i odpoczywałem. Widząc to żołnierze w połowie drogi podeszli do nas i zabrali nosze[36].
O woli dalszej walki pisał także kpr. Trela z Wartowni Nr 1:
Byliśmy całkowicie załamani tą decyzją [kapitulacji], chcieliśmy walczyć dalej[37].
           Relacja mata Sadowskiego przynosi obraz wściekłości i szoku polskich żołnierzy:
Plutonowy Buder z Wartowni Nr 1 na wiadomość o kapitulacji chciał mnie po prostu zastrzelić, mówiąc, że będzie walczył ze swoją załogą do ostatniego naboju[38].
Gryczman wydał rozkaz, by pozostawić w wartowni cekaemy i karabiny maszynowe i przygotować się do wycofania do koszar. Kiedy stwierdzono, że niemieccy żołnierze wycofali się ostatecznie z terenu Składnicy, chor. Gryczman opuścił wraz ze swoimi żołnierzami wartownię zabierając ciężko rannego Czywila. Broń mieli gotową do walki, a jako drogę do koszar wybrano drogę za budynkiem uszkodzonego kasyna podoficerskiego, a następnie wykorzystano odcinek rowu dobiegowego. Odwrót osłaniał tak jak 1 września, plut. Baran ze swoim cekaemem[39]. 
Tak jak i na innych stanowiskach bojowych, tak i na placówce „Łazienki” reakcja na wieść o ogłoszeniu kapitulacji była identyczna:
Godz. 1015, strzały milkną,[40] tylko z przerwami słychać ogień cekaemu. Nagle przybiega do nas goniec i melduje, że z rozkazu pana majora Sucharskiego poddajemy się; goniec jest już bez pasa i broni. Nie chcemy mu ani wierzyć, ani wykonać rozkazu [podkr. Aut.]. Powtarza go więc po raz drugi i zaznacza, że na rozbitych koszarach wisi już biała flaga; miejsce zbiórki wyznaczono w koszarach” – wspominał dowódca placówki „Łazienki”, kpr. Chrul – „Zwracam się do kolegów: ‘No, chłopcy, co robimy?’. Różne padały odpowiedzi, nastąpiło ogólne zamieszanie, w pierwszej chwili chcieliśmy nawet odebrać sobie życie. Gdy minęło pierwsze wrażenie, kazałem zniszczyć broń i spalić wszystkie dokumenty. Był to mój ostatni rozkaz[41].

W trakcie pobytu w Wisłoujściu o godz. 0945 do kmdr. Kleikampa dochodzi zaskakująca wszystkich Niemców informacja: „NA WESTERPLATTE WIDAĆ BIAŁE FLAGI[42]. Kleikamp z Schugiem natychmiast pojechali do Twierdzy Wisłoujście, aby z wieży naocznie potwierdzić tę wiadomość. Na ziemnym wale w którym znajdował się stary schron amunicyjny obok zniszczonej Wartowni Nr 2 niemieccy dowódcy zauważyli białą flagę...[43]
Kleikamp pojechał na przednią linię zabezpieczającą, gdzie spotkał się z ppłk. Henke. Tu odebrali kolejny meldunek, że w zachodniej części Westerplatte także widoczna jest biała flaga[44].
Z dziennika kapelmistrza Auricha:
Godzina 1030; stoję właśnie na mostku i przez lornetkę obserwuję wydarzenia na Westerplatte. Nagle z mostku sygnałowego rozbrzmiewa okrzyk: ‘Westerplatte wywiesiło białą flagę’. Ogólne zdziwienie [podkr. Aut.], jednak nikt naprawdę w to nie wierzy; co więcej przypuszczamy, że za tym kryje się jakiś podstęp[45].
Czyżby obawa o podstęp była związana z krótkotrwałym wywieszeniem białej flagi 2 września na koszarach?
Henke zaproponował dowódcy Schleswig-Holsteina, aby udali się na teren Składnicy i zatrzymali jeńców oraz dokonali inspekcji Westerplatte. Kleikamp zgodził się bez wahania – przecież to Henke prowadził poranne rozpoznanie oraz przygotowywał atak. Niezwłocznie zaalarmowano por. Schuga, aby wraz z Kompanią Szturmową udał się z powrotem na Westerplatte. Saperzy, których odwieziono w międzyczasie do Gdańska, mogli być nie wcześniej niż za godzinę.

Stan zdrowia sześciu ciężko rannych polskich żołnierzy miał wg Sucharskiego m.in. zadecydować o poddaniu się umocnionej placówki jaką była Wojskowa Składnica Tranzytowa. Warto jednak uwzględnić fakt, że lekarz załogi, kpt Słaby, w czasie narad 5 i 6 września, jak i 7 września, nie motywował poddania Składnicy stanem rannych. Nie było też zagrożenia wybuchu epidemią m.in. ze względu na dostęp do wody w koszarach. Opisywany w relacjach smród panujący w jadalni-sali opatrunkowej był najprawdopodobniej zapachem znacznej martwicy fragmentów niedokrwionych tkanek, a nie zgorzeli gazowej (gangreny)[46].
Sucharski kłamał pisząc, jak i opowiadając w Oflagu o powodach kapitulacji:
Wartownia Nr 1 przechylona na bok, jak krzywo postawione pudełko zapałek[47]. Wartownia Nr 4 również silnie uszkodzona. Amunicja na wyczerpaniu (...). Zupełna bierność i bezsilność wobec coraz to silniejszego ognia artylerii i moździerzy (...)[48].
Jeszcze raz wróćmy do pytania co wydarzyło się między godziną 0600 kiedy to Sucharski podjął decyzję o kapitulacji, a godziną 0800 lub 0900 kiedy to zaczął wykonywać telefony do wartowni i placówek z poleceniem lub raczej prośbą (!), bo nie był to rozkaz, o złożenie broni. Co wydarzyło się między tymi godzinami, a godziną 1000?
Plutonowy Wróbel wspominał, że przed godz. 1000 miała mieć miejsce w koszarach „narada wojenna”. Dziś już trudno ustalić, czy brali w niej udział tylko oficerowie, a może także część podoficerów? A może brali w niej udział także żołnierze?[49]

Zbrojmistrz Składnicy, st. ogn. Piotrowski w relacji opisywał sceny pod koszarami:
Ze wszystkich kierunków nadchodzą żołnierze smutni, wyczerpani i – bez broni. Bez tej broni, którą tyle lat pielęgnowałem. Widzę łzy w oczach Gryczmana, gdy składa meldunek o opuszczeniu ‘Jedynki’. Major serdecznie go uściskał. Jakiś żołnierz z ‘Jedynki’ rzuca się na ziemię i płacząc rwie piasek rękami. Podnosimy go i uspokajamy[50].
Relacja Plut. Budera przynosi kolejny obraz złego stanu mjr. Sucharskiego:
Niedaleko koszar spotkałem majora Sucharskiego. Od strony kanału słychać było nawoływanie niemieckie: ‘Kommandant hier!’. Podszedłem do majora, stanąłem na baczność, zasalutowałem i meldowałem, że z rozkazu opuściłem stanowisko obronne. Major był załamany; wargi miał zaciśnięte do krwi. Zdołał tylko powiedzieć do mnie tyle: ‘Panie Buder, wybiła straszna chwila. Ja jestem bezradny. Tylko jedno mogę panu zrobić – na pańskich ustach, jako żołnierzowi, złożyć pocałunek’. Pocałowaliśmy się, po czym odszedł w kierunku schronu[51].
Zaskoczony dużą ilością żołnierzy, która przetrwała był kpr. Grabowski. Po siedmiu dniach i sześciu nocach obrony dopiero pod koszarami można było ocenić jak wyglądała załoga i jakie poniosła straty:
Ciężko jest iść; lej przy leju, zwalone drzewa i gałęzie. Na zbiórkę przychodzimy ostatni. Aż dziw, że jest nas jeszcze tak dużo. Lecz nie jesteśmy podobni do tej załogi z 31 sierpnia, ‘odprasowanej’ i lśniącej: zarośnięci, brudni, obszarpani, okopceni dymem, lecz żywi – dlaczego tak dużo jest żywych? Nie wiadomo[52].
Kilka zachowanych relacji może wskazywać, że po ogłoszeniu przez Sucharskiego jego decyzji o kapitulacji Składnicy, kiedy większość lub niemal wszyscy żołnierze znaleźli się przy koszarach mogło dojść do buntu! Co wtedy dokładnie się wydarzyło? Oczywiste jest, że jeśli doszło rzeczywiście do buntu, nie było to zdarzenie, o którym można by śmiało mówić PRL-owskim historykom. Sytuacja została opanowana zapewne dzięki twardej postawie kpt. Dąbrowskiego, por. Grodeckiego i kpt. Słabego wraz z kilkoma podoficerami.
 Zameldowałem majorowi o wykonaniu rozkaz” – relacjonował chor. Gryczman – „Krótko poinformował mnie o kapitulacji i kazał żołnierzom złożyć broń i schować się do podziemi koszar. Żołnierze jednak odmawiają wykonania rozkazu [podkr. Aut.]. Dopiero porucznik Grodecki wyjaśnia im sytuację i bezcelowość dalszej obrony. Powoli dają się przekonać i pojedynczo zaczynają łamać i rzucać broń; większość jednak weszła z bronią do podziemia koszar [podkr. Aut.][53].
Leg. Jan Chrzczanowicz pisał wręcz o własnoręcznym rozbrajaniu żołnierzy przez Sucharskiego! Oto ten fragment relacji:
(...) o godz. 1000 rano major Sucharski ogłosił kapitulację naszej wartowniczej załogi. Była to chwila najtragiczniejsza, gdyż żołnierze z Westerplatte nie chcieli się poddać. Pamiętam, gdy major Sucharski ze łzami w oczach odpinał nam pasy z ładownicami [podkr. Aut.]”[54].
Z relacji st. leg. Rybaka:
Siódmy dzień obrony Westerplatte był najgorszy jaki przeżyłem na Westerplatte – moment poddania się, z czym nie chciano się pogodzić. Nie chciano złożyć broni i zaprzestać walki [podkr. Aut.], ale padł rozkaz, który trzeba było wykonać[55].
O wątpliwościach targanych żołnierzami wspominał również sierż. Deik:
Major Sucharski przemawia do zgromadzonych żołnierzy. Słowa te są bolesne i tragiczne. Nasza dalsza walka jest beznadziejna. Pomocy nie otrzymamy. Znaczna część Polski zajęta przez hitlerowców. Jedyne wyjście to poddać się i uniknąć tym samym i tak już wielkich strat w ludziach[56]. Major poddaje to pod rozwagę żołnierzy, ale jest przekonany, że zwycięstwo będzie i tak nasze. Mimo tych słów pełnych wiary podoficerowie i żołnierze popadają w rozpacz. Przeszło dwie godziny [podkr. Aut.] niezdecydowani braliśmy pod uwagę każdą możliwość, myśli pełne rozpaczy i bólu gorączkowo kłębiły się w umysłach. Wielu z nas chciało skończyć tę męczarnię raczej jednym strzałem niż niewolą. Z ciężkim sercem zdecydowaliśmy się kapitulować[57].
Informację o prawie dwugodzinnych wahaniu się żołnierzy, czy należy się poddać, czy walczyć dalej potwierdza Ryszard Duzik, najmłodszy członek załogi Składnicy:
Po przeszło dwugodzinnym rozważaniu [podkr. Aut.], załoga zdecydowała się na podpisanie kapitulacji Westerplatte. Był to najbardziej przykry moment w życiu całej załogi[58].
Plut. Naskręt opisał słowa komendanta Składnicy skierowane do żołnierzy pod koszarami:
Major informuje nas o powziętej decyzji – kapitulacji. Dziękuje całej załodze za trud i wytrzymałość w walce, podaje motywy swojej przykrej decyzji podkreślając, że chce uniknąć dalszych strat, i że po wojnie przydamy się Ojczyźnie. (...) W tej tragicznej chwili kapitulacji, w oczach załogi ukazują się łzy, łzy bezsilności, której załoga przez 7 dni walk z przeważającymi siłami wroga stawiała bohaterski opór (...)[59].
Sierż. Gawlicki z elektromonterem Januszewskim był świadkiem wywieszenia białej flagi:
Około godz. 1000 zauważyłem, że jeden z podoficerów przybija do drążka białe prześcieradło jako znak kapitulacji. Tego momentu nie zapomnę do śmierci. Chodziliśmy jak zahipnotyzowani: spoglądaliśmy jeden na drugiego, ale żaden słowa nie mógł wymówić; jakaś siła niewidoczna ściskała za krtań. Jakże ciężko było rozstać się z karabinem, który w akcji stał się czymś najdroższym. Pamiętam, jak kapral Jazy powiedział wtedy do mnie: ‘Teraz nasze życie jest policzone w minutach. Oni nas [pracowników cywilnych – przyp. Aut.] wystrzelają jak nieżołnierzy’, i w spazmach upadł na ziemię. Myślałem podobnie, ponieważ wielu z nas należało do Związku Podoficerów Rezerwy i pracowało społecznie na terenie Gdańska[60]. Liczyliśmy się więc z tym, że po kapitulacji rozstrzelają nas wszystkich[61].
Dla żołnierzy Składnicy wywieszenie białej flagi było ogromnym szokiem i dramatem. Nie takiej postawy uczono ich w trakcie szkoleń wojskowych. Nie takiego ducha walki im wpajano, także tu na Westerplatte, w trakcie wielogodzinnych ćwiczeń, a także pogawędek patriotycznych w świetlicy. Dla obrońców zaskoczeniem był fakt, że kapitulacja nastąpiła w chwili, gdy zakończył się niemiecki atak (choć nie wiedzieli, że jego głównym celem było rozpoznanie, a nie zdobycie lub zniszczenie punktów oporu) i gdy morale po „odparciu” ataku bardzo wzrosło. Załamujący cios nie przyszedł od strony wroga. Żołnierze nie wierzyli, że taka decyzja zapadła wśród oficerów Składnicy, skoro z powodzeniem broniono Westerplatte od prawie tygodnia, a dotychczasowe dowodzenie gwarantowało, że dalsza walka będzie skuteczna. Rozkaz jednak trzeba było wykonać.

Buder przy koszarach zobaczył por. Grodeckiego, który płakał oparty o ścianę budynku. Zapytał go co ma zrobić z bronią przyniesioną z Wartowni Nr 1, na co usłyszał odpowiedź: „A co się panu żywnie podoba”[62]. Przed samym wejściem do koszar plut. Buder rozłożył swój pistolet służbowy, a także swój własny i wrzucił do studzienki kanalizacyjnej, a lornetkę, którą miał zawieszoną na szyi rzucił o kamień rozbijając szkła. Wchodząc do koszar ujrzał „stosy amunicji”, jak to opisał w swojej relacji[63].
W tym czasie zaczęły nadchodzić do koszar obsady innych wartowni i placówek, które zostały powiadomione przez dowództwo o kapitulacji. Po tych kilku dniach trudno było rozpoznać nawet serdecznych przyjaciół; byli wprawdzie w mundurach, ale niepodobni do żołnierzy: brudni, zakurzeni, nieogoleni” – wspominał sierż. Gawlicki – „O myciu nie było mowy, bo nawet do picia brakło wody[64]. Wrzuciłem swój zamek od karabinu, pistolet i brzytwę do kanału obok koszar[65].
Przed udaniem się do Niemców mjr Sucharski oficjalnie przekazał dowództwo nad garnizonem swojemu zastępcy, kpt. Dąbrowskiemu[66]. Tylko część żołnierzy znajdująca się na zbiórce pod koszarami wiedziała, że niemal od samego początku pełne dowodzenie sprawował zastępca komendanta.
Dąbrowski po wojnie nadal boleśnie odczuwał ogłoszenie kapitulacji przez Sucharskiego i jego postawę w tym dniu:
(...) pamiętny dla nas i bolesny był dzień 7 września 1939 r. Kiedy żaden z nas nie chciał myśleć o poddaniu się, to właśnie nie kto inny jak Piotrowski i dowódca Westerplatte [Sucharski] – pierwsi wyszli z białą chorągiewką w stronę hitlerowców[67].
Kpt. Dąbrowski pójście do niewoli traktował jako wyjątkową hańbę w sytuacji, gdy jak mówił po wojnie „w koszarach było jeszcze pełno nie wystrzelanej amunicji[68]”. Dowodem na to są niemieckie fotografie wykonane po kapitulacji i zapiski w dzienniku bojowymSchleswig-Holsteina[69]. Kapitan Dąbrowski najwyraźniej uznał też, że złożenie kapitulacji przez niego nie jest czynem, którym może się szczycić i po wojnie ani on, ani pozostali oficerowie, którzy chcieli tak jak i Dąbrowski walczyć do ostatniego naboju i wyczerpania ostatnich możliwości by dać przykład walczącej Polsce, nie wspominali o tym wydarzeniu. „Zaszczyt” odnotowania na kartach historii jako tego, który poddał Westerplatte, które mogło się jeszcze długo bronić, miał przypaść Sucharskiemu[70].
Relacja kpt. Dąbrowskiego:
Major decyduje się sam stanąć na czele grupy parlamentariuszy i udaje się w stronę nieprzyjaciela[71].
Relacja mjr. Sucharskiego:
Przekazując tymczasowo dowództwo memu zastępcy, udałem się z konieczności osobiście[72] [podkr. autora] wraz ze st. ogn. Piotrowskim na linie niemieckie celem omówienia z kompetentnym dowódcą kapitulacji[73].
Sucharski chciał zrzucić obowiązek udania się na rozmowy do Niemców na pozostałych oficerów Składnicy. Ci jednak odmówili. Dziś już się nie dowiemy, jak mjr. Sucharski argumentował, by to któryś z oficerów udał się na rozmowy, a nie on sam. Podobnie odmówili udziału w hańbiącym spektaklu kapitulacji podoficerowie i żołnierze. Komendant musiał osobiście wyznaczyć parlamentariuszy!
Wspominał st. ogn. Piotrowski:
Tymczasem przygotowałem trzy białe chorągiewki i opaski na rękawy. Miał nam towarzyszyć również strzelec Marian Dobies”[74].
Relacja strz. Dobiesa:
Major powiedział: ‘dziękuję wam, ja już od was nic więcej nie wymagam, a wy nie zapominajcie, że jesteście Polakami’. Po tym major zwrócił się do st. ogniomistrza Piotrowskiego, ażeby wywołać jednego strzelca na ochotnika. Ochotnika żadnego nie było [podkr. Aut.]. Piotrowski zwrócił się do szeregu i powiedział: ‘strzelec Dobies wystąpić’. Wystąpiłem trzy kroki. Otrzymałem białą flagę, nie pamiętam od kogo i ruszyliśmy w kierunku Niemców. Ja szedłem z przodu, za mną kroczyli mjr Sucharski i st. ogn. Piotrowski[75].
Z relacji st. ogn. Piotrowskiego:
Zamierzaliśmy udać się do nieprzyjaciela ścieżką nad morzem. Na morzu stały jednak trzy niemieckie okręty wojenne w pozycji bojowej[76]. Załogi ich mogły nie wiedzieć jeszcze o kapitulacji i otworzyć do nas ogień. Zaniechaliśmy więc pierwotnego zamiaru i obraliśmy drogę torami kolejowymi. Z trudem posuwamy się w kierunku stacji kolejowej. Na wysokości schronu amunicyjnego nr 9 napotykamy przeszkody nie do pokonania. Głębokie leje, sterczące szyny i podkłady kolejowe, przewrócone drzewa. Kilka metrów dalej stoi wypalona cysterna. Jesteśmy zmuszeni obrać inny kierunek, tym razem na główną bramę wejściową[77].
Sensacyjna jest informacja z rękopisu relacji plut. Wróbla. Wg niej miał on otrzymać od kpt. Dąbrowskiego rozkaz ubezpieczenia Sucharskiego, Piotrowskiego i Dobiesa udających się w kierunku oczekujących ich Niemców. W przypadku gdyby Niemcy otworzyli ogień do parlamentariuszy miał on dać im osłonę ogniową[78].

Kiedy Sucharski udał się z parlamentariuszami w kierunku niemieckich pozycji, w koszarach rozeszła się plotka, że szeregowcy i podoficerowie zostaną zabrani do obozów jenieckich, a oficerowie zostaną rozstrzelani. Panowało ogólne wrzenie, jak wspomina chor. Gryczman. Ponownie por. Grodecki musiał tłumaczyć, że to jest nieprawda[79].
Mniej więcej w tym czasie grupa kilku żołnierzy postanowiła ukryć na terenie Składnicy wartościowe przedmioty, cenne przede wszystkim jako pamiątki związane z żołnierzami Składnicy i polskim garnizonem na Westerplatte. Były to trofea zdobyte przez żołnierzy podczas różnych zawodów wojskowych. Miały to być puchary i inne formy wyróżnień, które nie mogły trafić w ręce Niemców.
Ten sensacyjny epizod, dotychczas zupełnie nieznany, utrzymywany był przez kilkadziesiąt lat w tajemnicy przez żołnierzy, którzy wykonali to zadanie. O fakcie ukrycia cennych przedmiotów nie mówili nawet swoim kolegom z Westerplatte. Nie chcieli by „skarb” trafił po wojnie w ręce komunistów. Obawiali się, że tak jak zniszczono po wojnie teren i zabytki Westerplatte, tak i komunistyczne władze mogą zatrzeć te ostatnie ślady po polskim garnizonie w Gdańsku. W 40 lat po wojnie ostatni żyjący żołnierz spośród tych kilku którzy brali udział w ukryciu „skarbu” przekazał w głębokim zaufaniu tajemnicę miejsca ukrycia pamiątek po Składnicy. Zastrzegł jednak, że ich wydobycie możliwe będzie dopiero wtedy, gdy na Westerplatte powstanie godne muzeum, w którym tak cenne przedmioty znajdą swoje honorowe miejsce[80].
Najprawdopodobniej „skarb” zawiera także kasę Składnicy w złotej walucie... Nie dziwi więc fakt tak długotrwałego utrzymywania w tajemnicy tego zdarzenia. Znając mniej więcej położenie miejsca ukrycia „skarbu” uważam, że mimo zniszczeń dokonanych po 1939 r, po 1945 r., w latach 60-tych, 80-tych oraz ostatnio za przyzwoleniem władz Gdańska, także w 2001, 2006 r. oraz w latach 2007-2010 istnieją duże szanse, że „skarb” nadal leży w miejscu, gdzie został ukryty, o ile nie szukali go Niemcy w okresie okupacji...

Do koszar przyszedł ppor. Kręgielski wraz z obsadą placówki „Przystań”. Nastrój żołnierzy pod koszarami był minorowy. Na niemal wszystkich twarzach było widać rozpacz i upokorzenie.
W koszarach ogólne przygnębienie. Patrząc na wychodzących ludzi nie możemy ich poznać. Zostają wynoszeni ranni. Skończyło się wszystko. Żegnamy się wszyscy. Żegnam się szczególnie serdecznie z kapralem Stradomskim, z którym przeżyliśmy 7 dni walk[81].
I tym razem ducha żołnierzy wskrzesił kpt. Dąbrowski. Zarządził ostatnią zbiórkę żołnierzy. Wśród wielu słów pocieszenia powiedział także wskazując na niemal nietknięty relief Orła nad wejściem głównym do koszar:
 Patrzcie chłopcy! Nasz Orzeł jest nietknięty. On żyje. To i Polska będzie żyła[82].
Nieuszkodzonego Orła zapamiętał także kpr. Szamlewski:
Najbardziej zastanawiało nas to, że wyryty nad wejściem Orzeł Polski pomimo strzaskania koszar nie został w najmniejszym stopniu uszkodzony. Patrząc na niego pomyśleliśmy, że nasze było Westerplatte i do nas powróci[83].
Nie tylko relief Orła miał ocaleć:
„Rzecz ciekawa, że nasza flaga, którą wywieszaliśmy przed wojną codziennie rano, przez cały czas trwania walki łopotała na maszcie. Trzeciego dnia drzewce zostało nadłamane, ale flaga dalej powiewała”[84].
           Załoga pod koszarami złamana rozkazem kapitulacji znów podniosła czoło.
 W tej chwili byliśmy jednym organizmem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie odczuwałem trwogi ni strachu. (...)
Wprost szczęście, że tak dużo nas żywych. Znosimy na noszach rannych. Por. Pająk nie daje znaku życia. Ale żyje, serce mu pika powiadają. Na wydany rozkaz [kpt. Dąbrowskiego – przyp. Aut.] wszyscy zaopatrują się m.in. w świeżą bieliznę, wygodne obuwie, suchy prowiant, koce. Każdy wg swoich możliwości i chęci. Na wydaną komendę zbieramy się w możliwym porządku[85].
Ze wspomnień kpt. Dąbrowskiego:
Przed koszarami ustawia się w dwuszeregu załoga. Dołączają również obsady wartowni i placówek. Żołnierze są przemęczeni, zarośnięci i brudni, ale oczy jarzą im się jeszcze uniesieniem bojowym. Wielu niszczy broń[86].
Część żołnierzy zniszczyła swoją broń przyniesioną ze stanowisk bojowych. Broń ciężka na stanowiskach była niszczona, ale też i pozostawiana bez uszkodzeń![87] Czy aby powodem pozostawienia cennej ciężkiej broni na stanowiskach było założenie, że pod koszarami po przekonaniu defetystów o sensie i obowiązku dalszej walki, wrócą i będą dalej bronić Składnicy?[88]
Kapitan Dąbrowski wydał rozkaz opuszczenia koszar i ustawienia się czwórkami przed koszarami. Z koszar miano też wynieść wszystkich rannych. Szef kompanii, chor. Pełka zaczął ustawiać żołnierzy w szeregi[89].
Buder, jak i wielu innych żołnierzy zdążył się jeszcze przebrać w koszarach w czysty mundur, umyć i napić wody. Któryś z żołnierzy wcisnął mu do kieszeni jeszcze dwie paczki papierosów[90]. Kpt. Dąbrowski dopilnował by wszyscy żołnierze zaopatrzyli się w prowiant, umyli się, ogolili oraz przebrali w czyste mundury. Sam nie miał już na to czasu. Ostatni raz pouczył wszystkich żołnierzy, aby nie zdradzali przed Niemcami swoich prawdziwych funkcji i specjalności wojskowych. Dawał ostatnie instrukcje jak zachowywać się w czasie zatrzymania oraz przesłuchania przez Niemców. Dla Niemców mieli być zwykłymi wartownikami, a nie wysokiej klasy, doskonale wyszkolonymi specjalistami, którymi byli w rzeczywistości[91].
Zbiórkę zakończyła wspólna modlitwa za poległych kolegów i piosenka „Spij kolego”[92].

A kto chce rozkoszy użyć
musi iść w ułany służyć.

Tam rozkoszy on użyje
krwi jak wody się napije.

Tam mu dadzą mundur nowy,
a na mundur kij dębowy.

Tam mu każą maszerować
jeszcze lepiej niż tańcować.

Jak to na wojence ładnie
kiedy ułan z konia spadnie.

Koledzy go nieżałują,
jeszcze końmi potratują.

Wachmistrz trumnę robić każe,
rotmistrz z listy go wymaże.

A za jego młode lata
grają trąbki tra ta ta ta

A za jego trudy, boje,
Wystrzelą mu trzy naboje.

A za jego trudy, prace,
Grają mu kule, kartacze.

A nad grobem krzyż drewniany;
Śpij żołmierzu, śpij kochany!

A gdy go już pochowali
Trzy razy mu powiadali:

Śpij kolego, twarde łoże,
Jutro się zobaczem może.

Śpij kolego w ciemnym grobie.
Niech się Polska przyśni tobie[93].

Kapitan Dąbrowski przed odejściem spod koszar podszedł jeszcze do rannych żołnierzy, by sprawdzić ich stan i pożegnać się z nimi przewidując, że już w rękach niemieckich nie będzie ku temu możliwości:
Żegnam się między innymi z por. Pająkiem, który na świeżym powietrzu odzyskał przytomność i jest jakby oślepiony słońcem wskutek długotrwałego przebywania w półmroku piwnicy koszar. Uśmiecha się do mnie. Jest przekonany, że nadeszła obiecana pomoc i zostaliśmy wyswobodzeni przez naszych. Odwracam się, aby nie dojrzał wyrazu mej twarzy...[94].

Tymczasem parlamentariusze zbliżali się do Niemców. Z relacji st. ogn. Piotrowskiego:
Z wielkim trudem przebrnęliśmy przez przedpole „Jedynki” i dalej w milczeniu posuwamy się aleją, która właściwie nie różni się niczym od reszty zniszczonego terenu. Major idzie pośrodku, strzelec Dobies po prawej. Od czasu do czasu zerkam na majora; usta ma zaciśnięte, wyraz twarzy poważny, niemal skamieniały. O czym myślał? Na pewno o tym samym co ja: jak odniesie się do nas nieprzyjaciel i jak spełnimy naszą misję[95].
           Trzej parlamentariusze usłyszeli nawoływania Niemców z drugiej strony Kanału Portowego. Po przekroczeniu bramy głównej dołączyli do nich lekko ranni i kontuzjowani, którzy znajdowali się w starym schronie amunicyjnym koło Wartowni Nr 2. W sumie około kilkunastu żołnierzy. Tu zostali zatrzymani przez Niemców, którzy przypłynęli motorówką z karabinem maszynowym na dziobie i odprowadzeni w kierunku Mewiego Szańca obok spalonych warsztatów portowych Rady Portu i Dróg Wodnych. Wszyscy mieli podnieść ręce do góry. Zrobili to także parlamentariusze. Dwóch niemieckich żołnierzy przeprowadziło dokładną rewizję całej kolumny żołnierzy włącznie z majorem Sucharski oraz dwoma pozostałymi parlamentariuszami. Odebrano im wtedy pasy, płaszcze i legitymacje służbowe. Ruszyli dalej pod eskortą niemieckich żołnierzy. Od tego momentu nie musieli już trzymać rąk w górze[96].
Relacja strz. Dobiesa:
„Od strony Niemców słychać było strzały. Major powiedział: ‘nie kryć się, śmiało naprzód i flaga w górę, to na pewno przestaną strzelać’. Gdyśmy się zbliżyli, Niemcy przestali strzelać. Jak doszliśmy to wyskoczyła grupa Szwabów ze swych ukryć. Ilu ich było, nie pamiętam. Pamiętam, że krzyczeli po swojemu ‘ręce do góry’, co uczyniliśmy. Niemcy zawiadomili swego dowódcę, który natychmiast motorówką przez kanał przypłynął. Stanął naprzeciwko majora i zaczęła się rozmowa. Nie wiem o czym rozmawiali, bo nie znałem języka niemieckiego, wiem tylko, że rozmawiał st. ogn. Piotrowski i tłumaczył majorowi  [97].
Czy więc mjr Sucharski rzeczywiście był w takim stanie, że potrzebny był tłumacz czy też nie chciał dać satysfakcji wrogowi i mówić w jego języku?

Już po ogłoszeniu wywieszeniu białej flagi omal nie doszło do śmierci jednego z polskich żołnierzy:
Po przeciwnej stronie kanału Niemcy powychodzili ze swoich kryjówek, stoją na dachach budynków obok karabinów maszynowych, krzyczą i wymachują rękami.
Nagle pada stamtąd strzał. Na szczęście trafia w ziemię tuż przed naszymi nogami. Po krótkiej przerwie pada drugi i trzeci. Sanitariusz podnosi rękę i z sykiem chwyta za ramię. Kula raniła go pod obojczykiem[98]. Cofamy się do schronu[99] i zatrzymujemy przy wejściu” [100].
W tej samej relacji kpr. Grudziński zachował w pamięci postawę plut. Łopatniuka, który nie chciał podporządkować się rozkazowi kapitulacji:
„Ze schronu wychodzi plutonowy Łopatniuk z obsługą działka pepanc, w ręku trzyma pistolet. Na wieść o naszej kapitulacji łzy mu stanęły w oczach. ‘Więc ja mam iść do niewoli szwabskiej?’ – mówi i podnosi pistolet do głowy. Chwytam go za rękę, wyrywam pistolet i zakopuję go przy wejściu do schronu. Zbliża się do nas major Sucharski wraz z grupą żołnierzy[101]. Pyta mnie, ilu ludzi zginęło na naszej wartowni. Ogromnie ucieszyła go wiadomość, że nikt. Wywiesiliśmy na schronie białą chorągiew i dołączyliśmy na samym końcu do grupy majora, która posuwała się w dalszym ciągu brzegiem kanału[102].
Relacja kpr. Domonia:
Stanąłem pod kawałkiem nie zwalonej ściany [wartowni], widzę, jak major zbliża się do Wartowni Nr 2, czarny, wychudzony, obok niego idzie st. ogniomistrz Piotrowski. Major zatrzymuje się parę metrów przed „Dwójką”. Spojrzał na zawaloną wartownię, oczy mu zabłysły. Pyta Grudzińskiego, ilu zabitych. Ten odpowiada, że wszyscy żyją, tylko trzech jest rannych: Zameryka, Zmytrowicz i Barański. Na widok zrujnowanej wartowni pokiwał głową i rzekł: ‘Mieliście szczęście od Boga, że wszyscy żyjecie’. Koło koszar zbiera się reszta żołnierzy, jest z nimi kapitan Dąbrowski. Niemcy krzyczą: ‘Komm hier, komm hier – komm!’.Piotrowski mówi do majora: ‘Wołają żebyśmy szli’[103].
Parlamentariusze i obsada „Dwójki” udali się w kierunku bramy głównej Składnicy drogą prowadzącą przy mocno uszkodzonym murze.
 W miejscu gdzie była brama główna, zauważyliśmy zbliżające się do nas motorówki. Na dziobach ustawiono cekaemy. Żołnierze niemieccy mierzą do nas z karabinów[104]. Podnosimy ręce i tak dochodzimy do fortu Weichselmünde[105]. Tu nas zatrzymują. Tłumacz niemiecki oznajmia nam, aby każdy przejrzał kieszenie i oddał broń, jaką posiada przy sobie, w przeciwnym razie będzie z miejsca rozstrzelany[106].
Część polskich żołnierzy przygotowała się zapewne wtedy na najgorsze:
Niemcy płynęli motorówkami, wyskoczyło ich z 15, celując do nas z automatów, szwargotali zajadle, kazali zdjąć czapki i płaszcze, ręce podnieść do góry. Pomyślałem sobie: ‘Teraz to już koniec’[107].
Wieść o kapitulacji Składnicy Westerplatte błyskawicznie obiegła cały Nowy Port. Po drugiej stronie Kanału Portowego zaczęli zbierać się na nabrzeżach i dachach mieszkańcy dzielnicy. Wspominał to m.in. sierż. Gawlicki:
Gdy wyszliśmy nad kanał, zauważyłem wiele motorówek bojowych z karabinami maszynowymi. Po przeciwnej stronie kanału stało już mnóstwo gapiów cywilnych. Słyszałem słowa w języku polskim: ‘Wystrzelać tych polskich psów!’. Niektórzy chcieli przeprawić się na naszą stronę łódkami, ale oficer niemiecki dał rozkaz, żeby nikogo nie przepuszczać[108].
W tym samym czasie na pobliskim starym schronie amunicyjnym grupa niemieckich żołnierzy wciągała niemiecką flagę na maszt[109].
W odległości około 100 metrów od koszar, kiedy kolumna polskich żołnierzy zbliżała się do ruiny Wartowni Nr 2, od strony Kanału Portowego i od strony bramy głównej zauważono zbliżających się w tyralierze niemieckich żołnierzy. Na czele szli niemieccy oficerowie. Buder zapamiętał, że kmdr. Hornack, którego wziął za dowódcę pancernika Schleswig-Holstein miał pistolet w ręce. W odległości około 8-10 kroków od czoła kolumny Polaków krzyknęli „Halt!”[110]. Kmdr Hornack wyszedł do kpt. Dąbrowskiego, który złożył Niemcowi meldunek o kapitulacji Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Kmdr. Hornack przełożył pistolet z prawej ręki do lewej i uścisnął dłoń kpt. Dąbrowskiemu.
           Polskich żołnierzy policzono i poddano wstępnej rewizji. Niemcy wydali rozkaz odprowadzenia jeńców w kierunku Mewiego Szańca poprzez zniszczony teren warsztatów Rady Portu i Dróg Wodnych. Na czele szli oficerowie, za nimi podoficerowie i żołnierze, na końcu ranni. Kolumna otoczona była przez kilkunastu żołnierzy Kompanii Szturmowej[111][112].
Por. Grodecki zapamiętał makabryczny szczegół, gdy przechodzili przez teren warsztatów RPiDW:
Gdy wchodziliśmy potem na teren spalonych pociskami pancernika warsztatów portowych, sanitariusze wynosili właśnie cywilnych Niemców, którzy spalili się tam razem z zabudowaniami. O ile dobrze pamiętam, spłonęło ich tam siedmiu[113].
Być może Niemcy poświęcili życie kilku robotników portowych, aby ich nieobecność w nocy z 31 sierpnia na 1 września nie wydała się polskim żołnierzom podejrzana (!).
W Dzienniku działań bojowych Schleswig-Holsteina zanotowano:
Ok. godz. 1030. Pojawia się pierwsza część polskiej załogi Westerplatte prowadzona przez oficera skarpą przy Kanale Portowym, poniżej wielkiego ziemnego bunkra [starego schronu amunicyjnego koło zniszczonej „Dwójki” – przyp. Aut], w kierunku Mewiego Szańca[114].

Moment, gdy polscy żołnierze z Sucharskim zostają zatrzymani na drodze prowadzącej do bramy głównej przez kilku niemieckich żołnierzy[115] został uwieczniony na zdjęciach. Sucharski, bez czapki, ze zmierzwioną grzywą, z przekrzywiony pasem i tak jak pozostali polscy żołnierze z rękami w górze, co nie powinno mieć miejsca, jako że był oficerem. Jeśli żądano od niego podniesienia rąk, powinien stanowczo zaprotestować. Tu zabrakło mu zapewne po raz kolejny odwagi i charyzmy. Kolejne zdjęcie przedstawia Sucharskiego już bez płaszcza, który leży u jego stóp. Nie ma też podniesionych rąk. Płaszcza nie ma też już na sobie st. ogn. Piotrowski. Następne zdjęcie pokazuje kolumnę polskich jeńców z rękami w górze, którą prowadzi Sucharski. Również z podniesionymi rękami!
Wg relacji Słowiaczka, który miał być w zatrzymanej grupie, niemieccy żołnierze należeć mieli do jednostki SS. Byli to żołnierze z SS-Heimwehr Danzig (lub mniej prawdopodobnie z SS-Wachsturmbann Eimann), którzy znajdowali się najbliżej Składnicy na linii blokującej Westerplatte[116].
W kilkanaście minut później po wywieszeniu flagi, przed linię stanowisk niemieckich koło Mewiego Szańca przybył mjr Sucharski wraz z parlamentariuszami i żołnierzami z „Dwójki”.
Relacja kapelmistrza Auricha, który z pokładu Schleswig-Holsteina obserwował Westerplatte przez lornetkę:
Po niejakim czasie widzę jednak sam, jak około 50 do 60 żołnierzy wychodzi przez główne wyjście z podniesionymi rękoma[117]. Jak się później dowiadujemy, znajduje się między nimi dowódca i inni oficerowie. Powoli postępują do przodu ciągle jeszcze z podniesionymi rękoma[118].
Wspominał st. ogn Piotrowski:
10 kroków przede mną idzie chwiejnym krokiem major, zbliża się do stojącej opodal ławki i jak sparaliżowany pada na nią. Dobiegam i podnosząc mu głowę stwierdzam, że to chwilowe wyczerpanie nerwowe. Wtem nadchodzi jakiś podpułkownik niemiecki[119] i pyta mnie, kto to jest. Przedstawiam się i mówię, że to nasz komendant. Następnie wyjaśniam cel naszego przybycia oraz okoliczności, które zmusiły nas do podniesienia rąk mimo posiadania białych chorągiewek[120]; spowodowało to niezwykłe wyczerpanie nerwowe i fizyczne komendanta[121]. Podpułkownik wyraża ubolewanie z tego powodu i wyjaśnia, że natychmiast po ukazaniu się białej chorągwi na koszarach od strony zachodniej wyjechała motorówką grupa żołnierzy z zadaniem obsadzenia terenu i zabrania załogi do niewoli. Po chwili major przyszedł do siebie i powstał z ławki. Niemiec podchodzi do niego i przedstawia się. Przetłumaczyłem majorowi moją rozmowę z podpułkownikiem”[122].
W niemieckiej książce o wojnie z Polską są informacje potwierdzające inne relacje:
Zza resztek muru nadchodzą z podniesionymi rękami pierwsi Polacy przyprowadzeni przez dowódcę Westerplatte. Oświadcza on, że poddaje Westerplatte, swoją fortyfikację, ponieważ jakikolwiek opór przeciwko szturmującym ich umocnienia niemieckim oddziałom jest beznadziejny”.
Dalszy opis z tej książki wskazuje, że Sucharski nie szczędził żenujących pochwał dla wroga:
(...) tak dzielnych żołnierzy jak marynarze Kriegsmarine oraz żołnierzy wspierających ich w walce o tę nie do zdobycia twierdzę nie widział” (!)[123].
St. ogn. Piotrowski zwrócił się z prośbą do niemieckiego oficera o zwrot zabranych płaszczy:
Natychmiast zarządza ich odszukanie. Za kilka minut przynoszą je nam, ale już bez naramienników (...). W tej chwili nadchodzi pod eskortą cała załoga z kapitanem Dąbrowskim na czele. Podpułkownik każe mi pozostać przy grupie oficerów, mam bowiem uczestniczyć w przekazaniu urządzeń fortyfikacyjnych i uzbrojenia. (...) Niemcy przywieźli kilka skrzyń z piwem i częstują spragnionych[124].
Obecny przy poddawaniu się pierwszej grupy polskich żołnierzy był też jeden z kadetów Kriegsmarine. Zapisał on w pamiętniku wstrząsający obraz mjr. Sucharskiego, potwierdzający relację Piotrowskiego:
Całkowicie załamany, w podartym ubraniu, pokryty kurzem Polak pojawia się z rękoma podniesionymi do góry, z wystraszonymi oczyma przechodzi przez rząd posterunków. Jego stan i jego nieogolona twarz upodabniają go do przestępcy. Lekko słaniając się dociera na plac jeńców i tam pada ze zmęczenia [podkr. Aut.]”[125].
Taki też obraz Sucharskiego został również utrwalony na niemieckich zdjęciach. Niemcy pobieżnie sprawdzili dokumenty mjr. Sucharskiego przy obecności ppłk. Henke i kmdr. Kleikampa. Następnie został on przesłuchany przez Henkego i dowódcę pancernika przede wszystkim co do powodu nieoczekiwanej przez Niemców kapitulacji, która nastąpiła w czasie, kiedy na Westerplatte nie prowadzono żadnych walk, ponad 2 godziny po tym jak zaprzestano ostrzału terenu Składnicy.
Sucharski dał żenującą i skandaliczną odpowiedź, która kompromituje jego osobę jako oficera. Odpowiedział Niemcom niezgodnie z prawdą, że „zaniechał dalszego oporu, ponieważ po pierwszym ostrzeliwaniu w dniu 1 września i po ataku bombowców w dniu 2 września, a przede wszystkim po ostrzale z dział 280 mm, poniosła straty i szczególnie w dniu dzisiejszym ucierpiała moralnie[126]!
Kto ucierpiał moralnie? Kto pierwszy załamał się psychicznie i nie był w stanie dowodzić załogą Westerplatte? Czy była to załoga Westerplatte, którzy w chwili ogłoszenia kapitulacji nie chciała w pierwszej chwili uznać rozkazu kapitulacji? Załoga, która przeżyła chwilowe załamanie moralne nie w wyniku niemieckiego ostrzału i bombardowania, ale z powodu ogłoszonej przez Sucharskiego kapitulacji 7 września! 

Odpowiedź dana przez Sucharskiego zaważyła na opinii wydanej przez Kleikampa dla całej polskiej załogi! W Dzienniku Schleswig-Holsteina zanotował:
Dowódca Westerplatte, major Sucharski, poddał swoją załogę i Westerplatte mnie i ppłk. Henke[127].Ten polski oficer robi wrażenie bardzo mocno wyczerpanego, jego żołnierze są obszarpani, zupełnie otępiali i zdemoralizowani [podkr. Aut.]”![128]. Proszę jeszcze raz przyjrzeć się zdjęciom na których Sucharski i polscy żołnierze zostają zatrzymani przez niemieckich żołnierzy [uwaga! opis dotyczy zdjęć zamieszczonych w książce!]. Z całej grupy żołnierzy tylko mjr Sucharski sprawia wrażenie mocno przestraszonego, otępiałego i wyczerpanego. Nie widać tego ani po st. ogn. Piotrowskim, ani po rannym strz. Dobiesie, ani po żołnierzach ze zniszczonej w porannym ostrzale Wartowni Nr 2...
Na wizerunek Polaków oddających się do niewoli wpłynął fakt, że Sucharski przyzwolił by do trójki parlamentariuszy dołączyła grupa żołnierzy tzw. zszokowanych, psychicznie niezdolnych do dalszej walki (zespół wyczerpania walką), którzy mieli przez jakiś czas schronienie w starym schronie artyleryjskim koło Wartowni Nr 2. Ich wygląd nie mógł sprawiać dobrego wrażenia na nikim. Dodatkowo w kolumnie znalazła się obsada zniszczonej Wartowni Nr 2, brudna, zakurzona, zmęczona. Komendant Składnicy w żaden sposób nie zadbał o to, by w sposób godny zaprezentować zarówno siebie jako oficera oraz żołnierzy Składnicy. Wygląd, jak i zachowanie mjr. Sucharskiego już po stronie niemieckiej pozostawia bardzo wiele do życzenia. Nieogolony, brudny, bez czapki. Do tego zachowanie nie licujące z pozycją oficera. Na zdjęciach z podniesionymi rękoma (oficer!) udaje się z grupą polskich żołnierzy na niemieckie pozycje wyjściowe koło Mewiego Szańca.
Jego zastępca, kpt. Dąbrowski, już po wojnie wielokrotnie protestował przeciwko publikowaniu zdjęć Sucharskiego z chwili, kiedy został zatrzymany przez Niemców, gdyż jak uważał „tak nie powinno pokazywać się polskiego oficera”. Szkoda, że Sucharskiemu było najwyraźniej obojętne jak zapamięta go historia. Paradoks sprawił, że został zapamiętany tak jak ubrała go, i w przenośni i dosłownie, niemiecka propaganda.

O samym zatrzymaniu przez Niemców i kapitulacji mjr. Sucharski pisze niewiele, czemu dziwić się nie należy, zważywszy na jego stan psychofizyczny:
Mimo, iż występowałem w charakterze parlamentariusza[129], zostałem mimo moich protestów zrewidowany przez młodego oficera, przy czym zabrano mi moją legitymację oficerską i [Krzyż] V[irturi] M[ilitari]. (...)
Z dużym respektem zostałem dopiero potraktowany przez dowódcę natarcia ppłk. Henke[130] (...), który mnie doprowadził do dowódcy całości gen. Eberhardta. Po zgłoszeniu mu celu mego przybycia otrzymałem od niego, a następnie od dowódcy ‘Schleswig-Holstein’ Komandora Wenigera[131] gratulacje i uznanie od przeciwnika z powodu obrony Westerplatte[132], a jako dowód tego uznania ze strony niemieckiego dowództwa wręczył mi w ½ godz. później moją szablę z prawem noszenia jej w niewoli, zatwierdzonym następnie przez OKW[133].
Zagadkowe jest zdjęcie mjr. Sucharskiego wykonane krótki czas po poddaniu się Niemcom, ale jeszcze przed przebraniem w mundur służbowy. Sucharski już nie z gołą głową, ale w rogatywce polowej (czyjej?) i z nieprzystającym wizerunkowi oficera, papierosem w kąciku ust... Widać, że nie zależało temu oficerowi, by w obliczu wroga zachować u niego należny respekt oraz szacunek poprzez swój wygląd i zachowanie.

Biała flaga zauważona na Westerplatte spowodowała szybką reakcję dowódcy niemieckiej straży ochrony wybrzeża Marinesturmbann Küstenschutz Danzig:
Błyskawicznie decydując się skaczą do motorówki i przepływają na drugą stronę – komendant Küstenschutz korvettenkapitan [kmdr. por.] Hornack, SA-sturmhauptführer Marckwardt i oberstückmeister Packlin”.
Kpt. Dąbrowski, na którego ręce dowodzenie polską placówką złożył mjr Sucharski, poprowadził polskich żołnierzy wzdłuż kanału portowego do linii niemieckich, a nie tak jak mjr Sucharski drogą na terenie Składnicy wzdłuż muru. Nad przemieszczającą się kolumną polskich żołnierzy przelatywał samolot. Jeńców fotografowano i filmowano[134].
Naprzeciw kolumnie polskich żołnierzy prowadzonych przez kpt. Dąbrowskiego i pozostałych oficerów wyszedł świeżo przybyły na nabrzeże Westerplatte kmdr ppor. Wilhelm Hornack[135]. Niewykluczone, że kmdr ppor. Hornack chciał być tym, który zostanie zapamiętany jako niemiecki oficer, który jako pierwszy przyjmował kapitulację Westerplatte. Sława „zdobywcy Westerplatte” spłynęłaby właśnie na niego, a co za tym idzie szybkie awanse i odznaczenia. Nie wiedział, że komendant Składnicy udał się na rozmowy kapitulacyjne. Nie wiedział też, że komendant przed odejściem do Niemców oficjalnie przekazał dowodzenie swojemu zastępcy. Kpt. Dąbrowski był więc w tym momencie nominalnym i oficjalnym dowódcą Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte...
Hornack wiedział za to dobrze, że z chwilą postawienia nogi na Westerplatte jest najwyższym stopniem oficerem niemieckim, który znajduje się najbliżej oficerów Składnicy. Miał niewiele czasu, aby przyjąć osobiście kapitulację polskiej załogi zanim pojawią się wyżsi stopniem niemieccy oficerowie.
W artykule „Kapitulacja Składnicy” zamieszczonym w magazynie „Odkrywca”[136] wysnułem hipotezę na podstawie niemieckich i polskich, że nad Kanałem Portowym Hornack doprowadzić miał do sytuacji, by Dąbrowski złożył przed nim kapitulację. Podczas tego zdarzenia kpt. Dąbrowski miał rzekomo wręczyć szablę Hornackowi[137]. Jednak szabli tej nie widać na żadnym ze zdjęć wykonanych nad Kanałem Portowym kolumnie polskich żołnierzy, jak i Niemcom.
Sponholz zapisał w swojej książce „Danzig, deine SA!”:
Garstka naszych śmiałków poczuła się trochę nieswojo, gdy naprzeciwko, koło budynku koszar od strony zabezpieczającej przed ogniem zobaczyła ponad 150 Polaków. Niemiecki dowódca [kmdr. Ppor. Hornack – przyp. Autora] stanowczo wezwał Polaków do natychmiastowego poddania się rozkazując podnieść ręce. Rzeczywiście, ponad półtorej setki rąk uniosło się wysoko. Polacy rozkaz wykonali, ale trzej Niemcy[138] zauważyli w polskich szeregach wzburzenie i gniew. Niemcy dysponowali tylko pistoletami i jednym polskim karabinem maszynowym, sposobu użycia tej broni nie znali[139].
Respekt ze strony wroga zauważył kpt. Dąbrowski:
Eskortują nas walczący z nami niedawno marynarze z pancernika i żołnierze batalionu szturmowego pionierów.[140] Postawa ich w stosunku do nas jest po żołniersku twarda, ale i wyrażająca niemy podziw[141].
U Sponholza jest jeszcze taki ważny fragment potwierdzający bardzo dobrą postawę polskich żołnierzy:
[Polsc]y jeńcy robili doskonałe wrażenie, byli to dobrani żołnierze[142].
Podziw dla waleczności polskich żołnierzy wyraził kmdr. Kleikamp:
Dowódca ‘Schleswiga’ rzuciwszy niemieckim oddziałom komendę ‚Achtung’ wyraził załodze Westerplatte, jako godnemu siebie przeciwnikowi, pełne uznanie za dzielną obronę i prosił o przetłumaczenie naszym żołnierzom słów: ‘Tapfer geschlagen’ – ‘Dzielnie walczyliście’. Słowa te, słyszane z usta przeciwnika, były dla nas wielką satysfakcją w tych ciężkich dla kraju i dla nas chwilach. Nie padły już zresztą więcej w czasie II wojny światowej[143].
Tu kilka słów wtrącenia odnośnie wyglądu por. Grodeckiego 7 września. Beret, który nosił por. Grodecki nie był cywilną częścią ubioru. Był to element lotniczego tzw. ubioru do ćwiczeń na ziemi. Nakrycie głowy stanowił w nim czarny beret filcowy z naszytymi (haft tzw. bajorkiem) lub przypiętymi oznakami stopnia wojskowego[144].

Około godz. 1130 pod Mewi Szaniec przybyła pozostała część polskiej załogi Westerplatte prowadzona przez kpt. Dąbrowskiego i pozostałych oficerów. Na majdanie Mewiego Szańca polscy żołnierze zostają ponownie, dokładnie zrewidowani w poszukiwaniu broni i dokumentów. Oficerowie: kpt. Dąbrowski, kpt. Słaby, por. Grodecki i ppor. Kręgielski zostają przesłuchani przy drewnianym stole obok Mewiego Szańca.
Oddziały niemieckie były mieszane – część marynarki, część piechoty” – wspominał kpr. Domoń – „Skierowali nas wzdłuż kanału na wschód, dalej stało bardzo dużo wojska niemieckiego, każdy automat był skierowany do nas. Przeprowadzono rewizję i zabrano nam wszystko, nawet zdjęcia[145].
W trakcie przeprowadzania ewidencji kilku żołnierzy niemieckich doprowadziło do pozostałych polskich jeńców, żołnierza z obsady placówki „Fort”, który ukryć się miał w kopie siana[146].
Niemcy skrupulatnie policzyli polskich jeńców[147]. Do niewoli trafiło: 5 oficerów, 27 podoficerów, 158 żołnierzy i 9 rannych, „przeniesionych w bezpieczne miejsce”[148].
Razem było to 199 ludzi. Na podstawie wstępnie przeprowadzonych przesłuchań w sprawie polskich strat na Westerplatte, oceniono, że w walkach zginęło ok. 15-20 żołnierzy, ale już wtedy Kleikamp zanotował, że „obecnie trudno ustalić dokładnie”[149].
Po wojnie Ryszard Duzik opowiedział Jackowi Żebrowskiemu o tym, że Niemcy dysponowali pełną listą pracowników cywilnych! Jeden z niemieckich oficerów odczytał z listy nazwiska pracowników cywilnych i kazał im wystąpić z szeregu[150]. Kto i kiedy przekazał Niemcom te informacje? Kolejna zagadka czeka na rozwiązanie[151].
W trakcie liczenia i przeszukiwania dokumentów zostało zauważone przez st. ogn. Piotrowskiego dość dziwne i podejrzane) w świetle dzisiaj posiadanych dokumentów i informacji) zachowanie sierż. Rasińskiego, kierownika radiostacji. Mimo uwag i przestróg kpt. Dąbrowskiego, aby nie ujawniać swoich specjalizacji wojskowych i funkcji w Składnicy, ten obok komendanta Składnicy najważniejszy żołnierz, bo mający wiedzę wynikającą z obsługi radiostacji (ściśle tajne depesze, meldunki, raporty, szyfry i kody), sam wylegitymował się przed sprawdzającym go Niemcem, ujawniając swoją bardzo ważną funkcję na Westerplatte![152]
Książka Zofii Meisner, której maszynopis powstał we wrześniu 1949 r. na podstawie relacji westerplatczyków, które zebrała autorka, zawiera również opis tego zdarzenia. Nie wiadomo kto przekazał autorce tą informację, którą umieściła w swojej beletryzowanej opowieści:
Rasińskiemu jakiś Niemiec sprawdza legitymację. Czemu ten naiwny człowiek pokazuje dowód? Był radiotelegrafistą, to niebezpieczne![153]
Dlaczego Rasiński postanowił się ujawnić? Co chciał przez to osiągnąć? Biorąc pod uwagę informacje uzyskane przez Jacka Żebrowskiego dotyczące jego dalszych losów, tj. pracy w ośrodku nasłuchu radiowego Kriegsmarine[154], działanie Rasińskiego nie wydaje się wcale takie naiwne…
Po policzeniu i sprawdzeniu jeńców napięcie opadło. Polacy mogli teraz odpocząć i dostosować się do swojej nowej roli – jeńców wojennych.
Rozglądamy się po terenie, pokopane rowy strzeleckie i nawet zapory przeciwczołgowe[155], opodal sterczy lufa jednego z moździerzy, który do nas strzelał. Po zrewidowaniu ustawiono nas pod murami fortu[156] – zapisał w relacji kpr. Grudziński.
Sierżant Gawlicki przyglądał się niemieckim żołnierzom, a znając dobrze język niemiecki rozmawiał z jednym z nich:
 Początkowo żołnierze niemieccy, z którymi walczyliśmy, podchodzili do nas nieufnie, ale później zaczęli z nami rozmawiać. W porównaniu z nimi wyglądaliśmy jak kopciuszki: brudni, zarośnięci, w mundurach o wyglądzie godnym pożałowania[157]. Niemcy byli ogoleni, mundury mieli czyste, jedynie hełmy powalane błotem i maskowane drobnymi gałązkami. Januszewski i ja rozmawialiśmy z pewnym Niemcem, plutonowym. Chełpił się, że zabił naszego żołnierza, który z karabinem w ręku wybiegł ze stacji kolejowej zaraz po wysadzeniu muru. ‘Dałem mu z bliskiej odległości całą serię automatu w twarz’ – powiedział i dodał po chwili: ‘Ich habe ihm das ganze Gesicht zerrissen’ [zmasakrowałem mu twarz – tłum. autora][158].
Niemcy także starali się nawiązać kontakt z żołnierzami, dla których do niedawna byli celami na muszkach karabinów.
Jeszcze spotykają nas ukradkowe, bojaźliwe spojrzenia, gdyż wmówiono im, że jeśli dostaną się do niewoli, zostaną postawieni pod ścianą” – zanotował w swoim dzienniku nieznany kadet z pancernika – „My jednak jesteśmy żołnierzami niemieckimi, a nie barbarzyńcami. Mamy szacunek dla tych ludzi, którzy walczyli do ostatka i tak samo jak my spełnili swój obowiązek. Wkrótce nabierają więcej zaufania, wdajemy się w rozmowę z tymi, którzy znają niemiecki i wiele dowiadujemy się o ich minionej męce. Robimy wszystko, by im ulżyć. Plac[159] do reszty wypełniony jest jeńcami[160].

Plut. Łopatniuk zwrócił uwagę na cywila przechadzającego się między polskimi żołnierzami. Nie mógł sobie przypomnieć skąd go zna. W końcu skojarzył go z epizodem jak wydarzył mu się trzy miesiące przed wybuchem wojny, kiedy to wyjeżdżał z Gdańska na urlop. Jeszcze w Gdańsku do przedziału wagonu w którym siedział Łopatniuk wszedł cywil, który próbował sprowokować Łopatniuka do rozmowy na tematy polityczne i prawdopodobnie wojskowe. Plutonowy nie dał się wciągnąć do dyskusji, a podejrzany osobnik wysiadł w Laskowicach Pomorskich ku zadowoleniu Łopatniuka.
Były już dowódca działek przeciwpancernych wysłał kilku swoich kolegów, aby spytali się owego osobnika „gdzie jest toaleta?”. Ten odpowiedział po niemiecku: „nie rozumiem” (rozmowę w pociągu prowadził w języku polskim). Jak słusznie przypuszczał Łopatniuk był to niemiecki szpieg[161].
Mat Rygielski zapamiętał honorowe traktowanie Polaków przez niemieckich żołnierzy:
Dowódca niemiecki (...) głośno krzyknął ‘Stillgestanden!’, zasalutował i przemówił do nas. Uspokajał nas, żebyśmy się nie bali, wspominał Verdun, żołnierzom swoim powiedział, że to powinno być dla nich przykładem, jak garstka ludzi zadała straty przeciwnikowi[162].
Kapelmistrz Aurich dalej bacznie obserwował z pokładu Schleswig-Holsteina to co dzieje się na przedpolu Składnicy i w okolicy Mewiego Szańca:
W jakiś czas potem jadą także na Westerplatte dwie sanitarki i przywożą naszych poległych, których poprzednio nie mogliśmy zabrać[163]. Na pewno zabiorą one również polskich rannych i zabitych. Kiedy układy o warunki poddania się zostały wyjaśnione, udają się natychmiast również nasi lekarze razem z nimi i pomagają na miejscu Polakom[164].
Dbałość Niemców o rannych polskich żołnierzy podkreślał autor książki „Sieg in Polen”:
Mówiący po niemiecku polscy jeńcy wyrażali słowa podziękowania niemieckim sanitariuszom za okazaną pomoc ich kolegom[165].
Relacja sierż. Gawlickiego:
Wkrótce nadjechały samochody sanitarne, które zabrały naszych rannych, oraz samochody radiowe, z których nakręcano filmy. Było wielu reporterów zagranicznych z opaskami na rękawach, a nawet duża platforma z trumnami[166].
W końcu nadszedł czas wyjazdu jeńców z Westerplatte. Mjr Sucharski wspominał w relacji:
W godzinach popołudniowych podstawiono w pewnej odległości autobusy, którymi już jako jeńcy mieliśmy odjechać do Gdańska. W chwili gdy załoga z oficerami na czele ruszała z miejsca, padła komenda: ‘Achtung’ i biwakujące wokoło oddziały wojska i marynarki wojennej oddały nam przez przyjęcie ‘postawy zasadniczej’ honory wojskowe[167].
O godz. 1133 wysłano do Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód” radiodepeszę przygotowaną pół godziny wcześniej:
Po dokonaniu ponownych, udanych wypadów rozpoznawczych – nieprzyjaciel poddał się dziś na Westerplatte[168].
Dokładnie o godz. 1200 Niemcy zatknęli flagę na szybko postawionym maszcie na wale starego schronu amunicyjnego nad Kanałem Portowym[169].

Wtedy nastąpiła scena, która uwieczniona na jednym jedynym zachowanym zdjęciu negatywnie oddziaływuje na przekaz prawdziwej historii obrony Westerplatte i oddanie honorów tym, którzy zasłużyli na najwyższe zaszczyty. Niemcy (a być może przede wszystkim gen. mjr. Eberhardt, dowodzącego siłami niemieckimi w Gdańsku) dla celów propagandowych postanowili, by Sucharski jako najwyższy stopniem polski żołnierz na Westerplatte ubrał się w mundur służbowy i wziął udział w „ceremonii kapitulacji” przygotowanej naprędce dla wojskowych fotoreporterów, gdzie najważniejszym punktem było wręczenie szabli komendantowi Składnicy, jako „dowódcy obrony”. Taki rycerski gest o szczególnym znaczeniu propagandowym mogły się spodobać zarówno niemieckiemu wyższemu dowództwu, reporterom zarówno z gdańskich gazet, jak i ludziom z wydziału propagandy.
Scena z Sucharskim i Eberhardtem znana ze słynnego zdjęcia to już był tylko teatr post factum utrwalony na wieki przez ludzi z Propagandakompanie 689 dowodzonej przez ppor. Tschmipkego[170]. Czy nie jest zastanawiające, że na zdjęciach scenie kapitulacji składanej przez mjr. Sucharskiego przygląda się tak mało osób nie wykazując aż tak wielkiego zainteresowania? Na zdjęciu nie ma szpaleru niemieckich żołnierzy, a ci którzy „przewijają” się w tle nie stoją w postawie zasadniczej (ktoś nawet przechodzi obok generała). Widoczny po lewej sierż. Schwarz z Kompanii Szturmowej ma rozpięty mundur. Na zdjęciu nie stworzono nawet właściwego „tła” do tak ważnej fotografii. Widać, że zdjęcie z jakichś powodów robiono naprędce[171].
Świadkiem tej sceny miał być kpr. Domoń:
Nad kanałem dołączyła do nas reszta załogi. Kapitan Dąbrowski kazał chorążemu Gryczmanowi zrobić zbiórkę. Stanęliśmy w dwuszeregu, na czele kompanii stanęli nasi oficerowie, padła komenda, poderwaliśmy się na baczność, padła i niemiecka komenda, żołnierze niemieccy również stanęli na baczność, a ich dowódca wziął szablę w ręce, poznałem, była to szabla majora Sucharskiego[172], i powiedział: ‘Za dzielność waszą, waszych żołnierzy i podoficerów wręczam panu szablę i odznaczenia, wolno panu je nosić w niewoli[173].
Wydaje się, że kpr. Domoń znacznie ubarwił swoją relację. Dlaczego nie ma pokazujących to ważne wydarzenie zdjęć, gdzie widać opisywany przez Domonia dwuszereg polskich żołnierzy? Dlaczego nie wspomina też o tym żadna inna relacja?[174]
Świadkiem „kapitulacji” byli na pewno pozostali oficerowie Składnicy. Oto relacja ppor. Kręgielskiego z tego „wydarzenia”:
 Generał Eberhardt wręczył [Sucharskiemu] szablę w dowód uznania za bohaterstwo załogi [Westerplatte]. Głupia sprawa wyszła. Dąbrowski [patrzy] na Grodeckiego, Grodecki na Dąbrowskiego, obydwaj na mnie, ja na nich. Mietek Słaby też na mnie. Na miłość Boską, co jest? Jak?!
Wtedy Sucharski zdobył się na dozę szczerości. Było mu tak jakoś nieprzyjemnie i mówi: ‘Słuchaj, Kuba. Ta szabla tobie się należy. Ale ja po wojnie wszystko ujawnię’”[175].
Pozostaje jeszcze sprawa szabli, z którą udał się do niewoli Sucharski. Z relacji polskich oficerów wynika[176], że była to szabla Dąbrowskiego. Kiedy Sucharskiemu pod eskortą pozwolono udać się do willi oficerskiej kazano mu także zabrać swoją szablę[177]. Zabrano (czy dano Sucharskiemu?) jednak szablę Dąbrowskiego. Dlaczego?
Ciekawe szczegóły pokazują też inne zdjęcia, wykonane tuż przed lub tuż po „kapitulacji” z wręczeniem szabli Sucharskiemu. Czyja garnizonowa czapka rogatywka ze stopniem kapitana leży obok Sucharskiego? Wątpliwe, aby kpt. Słaby postanowił raptem chodzić bez czapki[178]. Czy jest to może dowód, że Niemcy ze względu na niedyspozycję Sucharskiego postanowili, by to Dąbrowski w mundurze wyjściowym raz jeszcze złożył kapitulację, tym razem Eberhardtowi? Może nim to się stało[179] (stąd walizka[180] na której leży garnizonowa rogatywka, może z mundurem wyjściowym Dąbrowskiego?) Sucharski doszedł do siebie, a Niemcy wręczyli mu szablę, która należała do jego zastępcy, bo taka miała zostać wręczona podczas drugiej kapitulacji Dąbrowskiemu, a na odszukanie szabli Sucharskiego nie było już czasu?

W Mewim Szańcu niemieccy oficerowie przystąpili do wstępnego przesłuchania polskich oficerów. Wśród nich nie było Sucharskiego. Odpowiadał głównie kpt. Dąbrowski, już wtedy traktowany przez Niemców jako dowódca obrony Westerplatte[181]. Wypytywano o szczegóły związane z obroną oraz umocnieniami na terenie Składnicy. Dokładnych pytań zapewne nigdy już nie poznamy.
Poza terenem Westerplatte oddzielono oficerów od szeregowych. Zaczęło się przesłuchiwanie. Wyjaśnień udzielał kpt. Dąbrowski władający językiem niemieckim. Niczego nie było do ukrywania. I tak Niemcy za chwilę zobaczą w jakich warunkach broniła się załoga. Niemcy wypowiedzi kpt. Dąbrowskiego przyjmowali z niedowierzaniem. Jak to, bunkrów nie było, wież pancernych nie było – a gdzie wobec tego broniła się załoga? Po wstępnych rozmowach poproszono kpt. Dąbrowskiego o zdanie terenu Westerplatte[182]. Zdawanie terenu trwało krótko. Nie było czego zdawać. Natomiast twarze Niemców wyrażały niemy podziw, że w takich warunkach i przy takim ogniu mogła się bronić załoga” wspominał ppor. Kręgielski[183].
Przekazujący Składnicę kpt. Franciszek Dąbrowski wspominał o pewnym anegdotycznym zdarzeniu:
           Oficerowie i żołnierze Wehrmachtu rozglądają się ze zdumieniem wokoło. Szukają wzrokiem nie istniejących umocnień i legendarnych, wykrytych przez samoloty hitlerowskie stalowych bunkrów, za które lotnicy wzięli kopki skoszonego siana[184].
Obecny przy przekazywaniu Niemcom obiektów i terenu Składnicy był także por. Grodecki:
Teraz dopiero zobaczyłem w całej grozie nasz teren zryty pociskami i poraniony bombami. W pobliżu Wartowni Nr 1 był między innymi lej średnicy około ośmiu metrów, a w jego wnętrzu prawdziwy basen do pływania; z wody wystawała wysoka jak pióropusz wiązka kabli elektrycznych, które swego czasu układałem i maskowałem darnią w nocy, by Niemcy o tych pracach nie wiedzieli[185].
Przechodząc koło budynku koszar, por. Stefan Gródecki, który choć w skórzanym płaszczu, miał widoczny pod spodem mundur lotniczy, został zaczepiony przez niemieckiego oficera. Niemiec zdumiony spytał: „Cóż to, polski lotnik? A gdzie ma pan swój samolot?” Grodecki spokojnie odpowiedział: „Polscy lotnicy potrafią walczyć i bez samolotów”[186].
Ppor. Kregielski, także obecny przy przekazywaniu Składnicy Niemcom, podkreślał m.in. złe rozpoznanie Westerplatte przez Niemców:
Wydany rozkaz przez kpt. Dąbrowskiego o ograniczeniu poruszania się w terenie powodował, że przeciwnik nie wiedział właściwie gdzie tkwi obrona. Owszem, widzieli wartownie, ale wydawało im się, że wartownie to tylko formalność, a właściwe ‘bunkry’ tkwią w innym miejscu. Nie zapomniany był moment, kiedy przy omawianiu terenu Niemcy wskazywali na swoim planie zakreślonych 6 kółek umiejscowionych pomiędzy koszarami a kasynem. Byli przekonani, że to są wieże pancerne. Zdjęcie lotnicze wykazało 6 zaciemnień w wyniku 6 kopek siana przyjętych jako wieże pancerne. Przeceniwszy nas wybrali taktykę kolejnego niszczenia pasami całego tereny przy pomocy ognia huraganowego[187].
St. ogn. Piotrowski , jako zbrojmistrz Składnicy, towarzyszył polskim oficerom:
Za schronem nadziemnym[188] za ‘Dwójką’ spotykamy spieszącego do koszar spasionego SS-mana, który uśmiechając się szyderczo woła pod moim adresem: ‘Aleście w dupę dostali, co?’. ‘Jak widzicie, to jakoś nie bardzo’ – odparłem, również uśmiechając się szyderczo. Towarzyszący mi żołnierz [niemiecki] trącił mnie lekko łokciem mówiąc półgłosem: ‘On jest głupi – to przecież nie jest żołnierz’[189].
Warto jeszcze przytoczyć opis Składnicy zamieszczony w „Der Sieg in Polen“:
W towarzystwie wziętego do niewoli polskiego dowódcy[190] jako pierwsi widzimy Westerplatte, wzdłuż i wszerz przemierzamy teren. Jeszcze raz po wielodniowych walkach można rozpoznać siłę ufortyfikowanych obiektów i przebiegłość rozbudowanych pozycji obronnych. Pięć potężnych betonowych bunkrów liczących po kilka pięter z zamaskowanymi ziemią dachami stanowią jądro tej twierdzy[191]. W terenie wbudowane są stanowiska karabinów maszynowych, z każdego z nich można było prowadzić skuteczny ogień, w drzewach zamaskowane stanowiska z których można było strzelać w plecy nacierających niemieckich żołnierzy[192]. Dopiero teraz idąc z polskim dowódcą poznajemy całe niebezpieczeństwo tej zbudowanej na gdańskiej ziemi, fortecy.
Idziemy przez pole walki na którym walczyli niemieccy żołnierze, tutaj przelewali krew. Zbliżamy się do centrum umocnień, wchodzimy do środka umocnionego budynku koszar, widać zniszczenia. Z okien piwnic [strzelnic Wartowni Nr 6 – przyp. Aut.] prowadzono morderczy ogień w kierunku nacierających niemieckich żołnierzy.
W piwnicach stosy skrzynek z amunicją, podobnie w usytuowanych w głębi schronach amunicyjnych [podkr. autora]. Na końcu kierujemy się do budynku polskiego dowódcy [willi oficerskiej – przyp. Aut.]. (...).
Gdy razem z polskim dowódcą opuszczamy teren tej niesamowitej walki z głównego bunkra pozdrawiają nas marynarze Kriegsmarine, trzymający wartę przy zatkniętej niedawno fladze wojennej na twierdzy[193]. Po drugiej stronie Kanału Portowego, na ulicach Nowego Portu radość mieszkańców[194].
Równie ciekawy jest fragment z książki „Blaue Jungen schlagen Polen”, który został pominięty w książce Flisowskiego „Westerplatte”:
Stoi jeszcze stary dom zdrojowy [kasyno podoficerskie – przyp. autora], pamiętający szczęśliwe czasy Westerplatte. Służył Polakom jako magazyn żywnościowy. Mąka i pieczywo leżą w nieładzie. Na skutek bombardowania powyrywane z ram, roztrzaskane okna i drzwi. Polacy w popłochu opuścili tą pozycję. Porozrzucane butelki, papierosy, pokrwawione środki opatrunkowe. Pośrodku tego spustoszenia, pomiędzy poległymi[195], na wypalonym ognisku, leży czarno-biały kot i mruczy. Bomby, granaty, śmierć i zniszczenie nie pozwoliły mu polować w starym domu. Wabimy go, miauczy głośno z głodu, ale nie podchodzi...
W piwnicy nowoczesnego budynku koszar znajduje się pomieszczenie przeznaczone dla rannych. Widok nie do opisania – pokrwawione bandaże, kałuże krwi, porozrzucane lekarstwa, amputowane części – tego pomieszczenia nie można nazwać lazaretem. Pomiędzy hukiem salw Polacy operowali rannych i przenosili do innego pomieszczenia[196].

Trasa jaką z niemieckimi oficerami przeszedł kpt. Dąbrowski, por. Grodecki, ppor. Kręgielski i st. ogn. Piotrowski przekazując im poszczególne punkty oporu i obiekty Składnicy przebiegała prawdopodobnie tak: brama kolejowa, placówka Fort, Wartownia Nr 5, stare koszary, koszary, willa podoficerska (Wartownia Nr 3), Wartownia Nr 4, placówka Łazienki, placówka Elektrownia, elektrownia, placówka Przystań, willa oficerska, kasyno podoficerskie, Wartownia Nr 1[197].
Jest jeszcze i taka relacja byłego więźnia Stutthofu Jana Olszewskiego, który został przetransportowany na Westerplatte wraz z innymi więźniami przetrzymywanymi w Nowym Porcie, tuż po tym jak nastąpiła kapitulacja Składnicy[198]:
Widziałem polskiego albo porucznika albo kapitana, taki wysoki, podobno to dowódca Westerplatte, ale okazało się później, że to nie był Sucharski [podkr. Aut.]. (…)”[199].
W koszarach był w tym samym czasie co polscy oficerowie także plut. Naskręt. Niemcy bowiem nie dowierzali, że wśród Polski żołnierzy jest tak mało rannych i chcieli jak najszybciej potwierdzić tę informację.
Jeden z niemieckich wojskowych zapytał kto się orientuje się gdzie znajduje się magazyn sanitarny i kto zna niemiecki w celu tłumaczenia. Z szeregu wystąpił st. strz. Wysocki, który był sanitariuszem i ja znający język niemiecki” – zapisał w swoich wspomnieniach plut. Naskręt – „W asyście trzech uzbrojonych żołnierzy niemieckich i lekarza w cywilnym ubraniu[200] udaliśmy się do izby chorych mieszczącej się w koszarach. Znajdowali się tam już dowódcy i niemieccy oficerowie, którym przekazywano teren Westerplatte. Byliśmy zbędni, więc trójka żołnierzy niemieckich z powrotem eskortowała nas nad kanał. Tam stanęliśmy razem z pozostałą załogą[201].
W ręce niemieckie wpadło (wg. Raportu ppłk. Henke):
17 [ciężkich] karabinów maszynowych, 16 ręcznych karabinów maszynowych,150 karabinów[202], 2 działka przeciwpancerne, 1 działo kal. 7,5 cm, poza tym niewielka ilość rewolwerów i miotaczy min[203].
Dalej ppłk. Henke napisał:
W dniu 8 września dokonano przeglądu tej broni: karabiny maszynowe i amunicja były produkcji niemieckiej[204]. Wg wypowiedzi dowódcy Westerplatte [chodzi tutaj o Sucharskiego – przyp. Aut.], na kilka dni przed rozpoczęciem działań wojennych zostały mu dostarczone w zamkniętym wagonie [!][205]. Zaopatrzenia, broni i amunicji wystarczyłoby na trzy – cztery tygodnie walk [podkr. Aut.][206]. Komendant Westerplatte oświadczył, że zaprzestał walki, ponieważ szczególnie ucierpiał pod ostrzałem 28 cm dział okrętu[207].
Wybuchy ładunków [wybuchowych] podkładanych przez saperów były uznawane jako ostrzał z co najmniej 15 cm dział i miały demoralizujący wpływ[208]. Polski dowódca nie miał żadnej łączności z żołnierzami będącymi poza koszarami, przerwane były połączenia na skutek ostrzeliwania. Gońców z meldunkami nie posyłał w teren[209]. Od 1 września nie dopuszczał do gotowania[210], co było dodatkowym utrudnieniem, by przez unoszący się dym ‘nie zdradzać miejsca pobytu swojej załogi’”[211].

O godz. 1240 wysłano dalekopisem do Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód” szczegółowy meldunek:
Dzisiaj, od godz. 0425 do godz. 0730 przy wsparciu artylerii okrętu, kompania szturmowa saperów i Kompania Szturmowa Kriegsmarine przeprowadziły rozpoznanie bojowe przeciwko Westerplatte. W następstwie przerwanego w sposób zaplanowany rozpoznania bojowego oraz ciężkiego ostrzału artylerii, około godz. 0930 na Westerplatte ukazały się białe flagi. Mniej więcej po godzinie przy niemieckiej linii koło Mewiego Szańca zameldował się dowódca Westerplatte z pierwszą grupą żołnierzy i przekazał ppłk. Henke, dowódcy 1. Batalionu Szkolnego Saperów, który dowodził atakiem na lądzie, i dowódcy okrętu – Westerplatte. Dalsze informacje nadejdą[212].
O godz. 1431 do kmdr. Kleikampa zadzwonił gen. admirał Conrad Albrecht z gratulacjami. Treść rozmowy zanotował w Dzienniku dowódca Schleswig-Holsteina:
Po zdobyciu silnych polskich umocnień obronnych na Westerplatte, wyrażam Kompanii Szturmowej, Panu i załodze okrętu najwyższe uznanie za dzielne i zacięte zaangażowanie, które doprowadziło do wielkiego sukcesu. W dumnej żałobie zachowujemy pamięć o naszych poległych towarzyszach[213].
O godz. 1530 na Schleswig-Holsteinie przyjęto radiodepeszę nr 1248/69 z Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód” w której m.in. informowano, że wyjście pancernika z portu gdańskiego będzie możliwe tylko na ich (tj. Dowództwa) rozkaz[214].
Około godziny 1600 polscy jeńcy nadal byli na Westerplatte w Mewim Szańcu. Opóźnienie w ich odtransportowaniu do Gdańska było spowodowane organizacją transportu oraz znalezieniem miejsca dla prawie 200 żołnierzy.
 Po pewnym czasie przyjechał Forster ze świtą SS-manów. Gdy zobaczył, że żołnierze niemieccy rozmawiają z nami, zwymyślał ich za to ‘koleżeństwo’. Natychmiast otoczyli nas zwartym kołem i pilnowali aż do odjazdu” - wspominał sierż. Gawlicki - „Około godz. 1500[215] załadowano nas do autobusów i dano konwój: po czterech marynarzy z przodu i z tyłu. Wieziono nas do koszar gdańskiej policji przez najbardziej ruchliwe ulice miasta, gdzie tłumy wyszły na ulicę, żeby zobaczyć – jak ogłosiło niemieckie radio – ‘polskich bandytów z Westerplatte’. Wygrażano nam pięściami, pokazywano noże na gardle, a nawet pluto na szyby autobusów[216].
           Kapelmistrz Aurich zanotował w dzienniku:
Kiedy ja koło godziny 1600 jadę z kilkoma innymi towarzyszami broni na Westerplatte, stoją jeńcy ustawieni do „marszu na Berlin”; tylko nieco inaczej niż oni to sobie wyobrażali. Jeden z marynarzy, który też trochę po niemiecku mówi, pełni nadzór przy odtransportowywaniu. Ciągle jeszcze nadchodzi załoga w większych grupkach. Stoją oni przed podstawionymi autobusami i czekają na odtransportowanie. Niektórzy robią całkiem zadowolone miny, podczas gdy inni patrzą na nas wrogo. Prawie wszyscy mają w ręku kawałek słoniny i pożywiają się”.
Świadkiem wydarzeń koło Mewiego Szańca był także nieznany z nazwiska kadet Kriegsmarine. Jego oddział, które przez kilka wcześniejszych dni brał udział w patrolach i blokowaniu Westerplatte, wyznaczony został do eskorty transportu polskich żołnierzy:
Późnym popołudniem rozpoczął się transport jeńców autobusami. Nasz szturmowy oddział [kadetów] bierze udział jako grupa wartownicza. Wiadomość o kapitulacji przebiegła przez Gdańsk lotem błyskawicy. Ulice są czarne od ludzi. Okrzyki pogardy – Pfuj! – śmiechy, wulgarne gesty towarzyszą przejazdowi. Wściekłość gdańszczan nie znała granic. Wiem jednak również, że ja odczuwam to inaczej, gdyż sam jestem żołnierzem i przede wszystkim widzę w nich żołnierzy, a dopiero później Polaków. Ci żołnierze walczyli uczciwie i dzielnie, my nie postąpilibyśmy inaczej i musimy szanować ich odwagę i chęć walki[217].
Sceny na ulicach Gdańska opisał mat Rygielski:
Gdy nas wieźli trzema autobusami ulicą Szeroką[218] w Gdańsku, auta nie mogły przejechać. Tłumnie zebrani Niemcy wygrażali nam i krzyczeli, żeby nas powywieszać. Marynarze niemieccy[219] mówili na to: ’Teraz są bohaterami. Dlaczego nie przyszli walczyć na Westerplatte?’[220].
Relacja mata Sadowskiego:
Przez Gdańsk prowadzono nas jak bandytów, pod podwójną eskortą niemieckich żołnierzy, a ludność cywilna obrzucała nas kamieniami i zgniłymi owocami[221].
Polscy oficerowie oraz chor. Szewczyk zostali przetransportowani inną drogą. Przewieziono ich przez Kanał Portowy, a następnie samochodami do koszar we Wrzeszczu przy ulicy Hochstriess (dziś ul. Słowackiego). Tam też skierowano również żołnierzy załogi, gdzie rozpoczęto przesłuchania[222].Wspominał sierż. Gawlicki:
(...) wybrano spośród nas ośmiu na przesłuchanie. Ode mnie żądano, ażebym wskazał na mapie, gdzie stoi artyleria w Redłowie i moździerze na Oksywiu. Tłumaczyłem się, że nie wiem. Wtedy przesłuchujący mnie Niemiec pokazał pistolet i zapytał, czy on ma za mnie odpowiadać. Kiedy odparłem mu, że żołnierzowi nie wolno zdradzać tajemnic, i stanowczo stwierdziłem, że nie wiem, kazał mnie odprowadzić z powrotem do autobusu. Pozostałych kolegów pytano o to samo[223].
Niemcy podobne pytania postawili również st. ogn. Piotrowskiemu:
(...)Pytano nas o położenie stanowisk artyleryjskich i umocnień na Oksywiu. Oczywiście nie podaliśmy żadnych informacji[224].
Około godz. 1600 kmdr. Kleikamp w asyście I oficera artylerii okrętu, kmdr. por. Zaubzera i ppor. mar. Hartwiga udał się na Westerplatte. Tak opisał dokonaną wizję lokalną która trwała dwie godziny, na terenie byłej już Wojskowej Składnicy Tranzytowej:
(...) Odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z bardzo dobrze zabezpieczonymi stanowiskami leśnymi, głęboko sięgającymi w teren i dobrze zabezpieczonymi, skutecznymi urządzeniami obronnymi oraz świetnie wkomponowanymi w istniejące ukształtowanie terenu. (...) Dokonany w dniu 1 września ostrzał artylerii okrętu nie zniszczył urządzeń obronnych poza jedynym, istniejącym działem 7,5 cm, które zostało unieruchomione[225]. Przeciwnik nie obsadził jednak betonowego stanowiska cekaemów, mającego bronić budynku koszar oraz części terenu na południe od toru kolejowego[226].
Trudno ustalić, czy i w jakim stopniu ucierpiały koszary w wyniku ognia artylerii okrętu w dniu 1 września – widoczne są ślady ostrzału z broni maszynowej. Nie ulega wątpliwości, że w wyniku ataku bombowców nurkujących oraz ostrzału z haubic w dniu 5 września skutki były bardzo dotkliwe. Stanowisko cekaemu w Blockhauzie II [Wartownia Nr 5 – przyp. Aut.] zostało zburzone bombami Stukasów, są tam jeszcze zabici Polacy. Block I [Wartownia Nr 1 – przyp. Aut.] jest nienaruszony, Block III [Wartownia Nr 2 – przyp. Aut.] został zburzony pociskami 28 cm, budynek dowodzenia i budynek gospodarczy bardzo ucierpiały [willa oficerska i kasyno podoficerskie – przyp. Aut.], ten ostatni – w przybudówce od strony zachodniej – zburzony bombą. Okna, drzwi i urządzenia wewnątrz rozbite i powyrywane, leżą jedne na drugich, lepiej są zachowane stare koszary. Bomby 250 kg, które spadły obok miały małą skuteczność.
Nowe koszary zewnętrznie są bez oznak destrukcji[227]. Kondygnacja piwnicy całkiem dobrze zachowana, ale w niej beznadziejny chaos. Od 2 września była ona obsadzona przez załogę, wysoki parter wraz z instalacjami jest dobrze zachowany, pomieszczenie poddasza [piętro koszar – przyp. Aut.] bardzo ucierpiało, bomba przebiła płaski dach, co spowodowało wgniecenie stropu na parterze[228]. Nie widać strat w ludziach. (...) Budynek z pruskiego muru na zachód od nowych koszar [willa podoficerska – przyp. Aut.] zachowany dobrze, nie licząc nieładu wewnątrz. Betonowa piwnica [kabiny bojowe wartowni – przyp. Aut.] wyposażona w liczne stanowiska cekaemów.
Block IV [koszary – przyp. Aut.] dobrze zachowany. Maszynownia prawie nie uszkodzona. Wszędzie dużo amunicji do broni ręcznej i maszynowej. Obfitość środków żywnościowych, brak tylko chleba [podkr. Aut]. Uszkodzona jedynie instalacja elektryczna (oświetlenie) i wszystkie urządzenia telefoniczne. Działo[229] znalezione w odległości około 100 metrów na południowy wschód od elektrowni, w sprytnie urządzonej pozycji na skraju lasu. Wieczorem zostało ono zabezpieczone przez zespół z okrętu.
Znalezione dwa działka ppanc. kal. 3,7 cm zostały skonfiskowane (pierwsze) przez kompanię saperów, a drugie przez Kompanię Szturmową. W różnych miejscach urządzone stanowiska strzeleckie nieprzyjaciela. Przypuszczalnie byłoby jeszcze możliwe dalsze prowadzenie obrony, jednak załoga najwidoczniej, włączając w to oficerów, nie była moralnie w stanie temu podołać [podkr. Aut.]”[230].
Przy okazji kolejnego negatywnego komentarza dotyczącego polskich żołnierzy, zwróćmy uwagę na jeden szczególny fakt. Polska załoga nie została pokonana w walce, poddała się sama. Nie było to w smak niemieckiej propagandzie, ani niemieckiemu dowództwu, które przez 7 dni nie mogło złamać polskiego oporu. Westerplatte opisywano więc jako „potężną twierdzę na wzór linii Maginota[231]. Na pytanie Eberhardta dlaczego Sucharski skapitulował, ten dał wspominaną wcześniej, niezgodną z prawdą odpowiedź, którą wykorzystała niemiecka propaganda utrwalając nieprawdziwy obraz polskiej załogi jako „zdemoralizowanych i otępiałych”, pozbawionych możliwości dalszej walki żołnierzy[232]. Ten opis przewija się we wszystkich relacjach niemieckich dowódców. Zupełnie odmienny obraz polskich obrońców, a w szczególności kpt. Dąbrowskiego zapamiętali niemieccy żołnierze i podoficerowie.
Na koniec wspomnijmy, że niemieccy żołnierze kompanii szturmowej jako dowódcę bohaterskiej polskiej załogi zapamiętali nie Sucharskiego, a Dąbrowskiego. Z relacji z 1977 r.[233], która atakowała Westerplatte:
„Pamiętam innych Polaków, Suchaski, Bartosik, Kegelski, Grodek, Pajonk[234]” – wspominał w 1977 r. kmdr Heinrich Denker[235], były podoficer Kompanii Szturmowej – „Najbardziej utkwił mnie i moim kolegom polski hauptmann [kapitan – przyp. Aut.], wysoki, szczupły, energiczny. Minęło tyle lat a dobrze pamiętam tamte wydarzenie. Dla mnie młodego wówczas podoficera to był początek wojny. (…) Wasz hauptmann Domboski przekazywał stanowiska na Westerplatte, obok był nasz ppłk Henke. (…) Ci oficerowie odchodzili, my trzasnęliśmy obcasami, wasz hauptmann zasalutował i spojrzał w naszą stronę, Henke też zasalutował[236]. Dla nas młodych salut polskiego oficera był czymś nadzwyczajnym, to nam zaimponowało. Ten polski oficer był wysoki i z pewnością był doskonałym żołnierzem. Mówili wtedy, że to on dowodził polską obroną. (…) Henke na pożegnanie długo rozmawiał z polskim oficerem. To był Domboski. Koledzy wspominali, że Henke ofiarował jemu własną papierośnicę[237]. Domboski odmówił. To był rycerski gest, to byli oficerowie z zasadami”. Ppłk Henke powiedział też wtedy kpt. Dąbrowskiemu m.in.: „Rozkazuję panu przeżyć tę wojnę...” [238].
Kapelmistrz z pancernika był bardzo rozczarowany faktem, że nie może wejść na teren Składnicy:
Kilka metrów przed wejściem na Westerplatte zostajemy zatrzymani przez wartownika SS, który nam mówi, że na rozkaz generała Eberhardta nikomu nie wolno wejść na Westerplatte. Nieco zirytowani jedziemy z powrotem[239].
Aurich mógł wejść na Westerplatte dopiero 10 września. Warto porównać jego opis Składnicy z opisem kmdr. Kleikampa:
 Jeżeli obecnie ogląda się umocnienia, to musimy się jednak dziwić, jak Polacy mogli się tak długo trzymać. Pomijając bowiem trzy bunkry[240], Westerplatte nie jest zbyt silnie ufortyfikowane. Koszary były również przygotowane do obrony, jednak na skutek różnych ataków bardzo ucierpiały[241]. Jedna z bomb rozbiła klatkę schodową. Wewnątrz wygląda straszliwie. Szafy są rozbite. Aparaty radiowe i inny sprzęt zniszczone. Na podłodze leży wszystko porozrzucane. Telefony są nie do użytku. Zbieram sobie kilka listów, bo interesują mnie znaczki pocztowe. Gdy jednak widzę tyle listów i fotografii, myślę nagle o tych wielu żonach, matkach i narzeczonych, które daremnie będą czekać na powrót żołnierzy[242].
W dalszej części swojego dziennika Aurich opisuje placówkę „Prom” i teren Westerplatte:
Pierwsza linia [obrony] jest dobrze założona. Wysoki wał z rowem. Z tego miejsca można dobrze trzymać w szachu leżący przed sobą teren i tutaj też padła większość naszych ludzi. Las, który jest tutaj względnie gęsty, został przeciągnięty drutem potykaczy. W jednym miejscu została wyrąbana przesieka i tu nie ma drutu potykaczy. Tę wolną drogę opanowali jednak Polacy ze swoich pozycji karabinami maszynowymi[243] (...).
Na całym terenie Westerplatte leżą rozrzucone, dobrze zamaskowane schrony i gniazda karabinów maszynowych, jak i wnęki strzeleckie. Amunicji i ręcznych granatów leży dostatecznie dużo wokoło [podkr. Autora]. Na jednym miejscu stoi wiele skrzyń z amunicją przeciwczołgową. Prawdopodobnie stało tu działo przeciwpancerne[244]. Wszędzie widać leje po bombach i można poznać, jak dokładnie nasze Stukasy przeczesały Westerplatte. Stosunkowo jednak Polacy nie mieli wiele [środków obrony] i można powiedzieć, że trzymali się i bili mężnie[245].

O godz. 1935 nadano dalekopisem z pancernika Schleswig-Holstein do Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód” raport o zdobyciu Westerplatte:
Krótki raport o zajęciu Westerplatte w dn. 7 września przed południem: w nawiązaniu do raportu sytuacyjnego z dnia 6 września godz. 1700[246] na dziś rano z inicjatywy dowódcy Szkolnego Batalionu Saperów podjęto zaplanowane gruntowne rozpoznanie atakiem o zawężonym celu wobec południowo-wschodniego krańca Westerplatte, co zostało zrealizowane. Zamierzano bowiem rozpoznać tę część terenu Westerplatte, oczyścić bunkry, stanowiska ziemne oraz gniazda karabinów maszynowych i zniszczyć ładunkami wybuchowymi. Także ustalić rozkład struktury obronnej. Zgodnie z planem miano powrócić następnie na pozycje wyjściowe, co też wykonano. Rozpoznanie poprowadziła: jako rzut pierwszy – kompania szturmowa saperów 1. Szkolnego Batalionu Saperów, jako rzut drugi – Kompania Szturmowa Kriegsmarine, rzut trzeci zabezpieczał pozycję wyjściową.
Schleswig-Holstein był postawiony w stan gotowości ogniowej dla zapewnienia bezpieczeństwa aż do zakończenia akcji, używając wszystkich kalibrów broni. Operacja została zapoczątkowana atakiem ogniowym okrętu o godz. 0426 przy użyciu wszystkich kalibrów włącznie z ciężką artylerią, okręt stał w kanale portowym skierowany dziobem do brzegu. O godz. 0500 zgodnie z planem wkroczyły nasze oddziały podczas gdy okręt pozostawał na miejscu, a stosownie do ustaleń do godz. 0600 kierował sporadyczny ogień zaporowy na środek Westerplatte. O godz. 0600 nasze oddziały rozpoczęły planowy odwrót, okręt ostrzeliwuje leżący w polu ostrzału bunkier ziemny i betonowe stanowisko również najcięższą artylerią z widocznym skutkiem. Poza tym [okręt] ostrzeliwuje korony drzew granatami odłamkowymi z [dział] 8,8 cm i karabinami maszynowymi C/30. Od godz. 0710 nasze oddziały powróciły na pozycje wyjściowe. Teraz okręt opuścił obecne miejsce postoju, dokonał zwrotu przez rufę ostrzeliwując korony drzew, gdzie meldowano strzelców ukrytych w konarach. O godz. 0715 potyczka zakończona, okręt powraca na miejsce postoju i o godz. 0750 cumuje. O godz. 0815 saperzy wjeżdżają pociągiem na próbę usiłując podpalić las benzolem i naftą, co zbytnio się nie udaje. Około godz. 0945 pojawiają się białe flagi na bunkrze przy kanale portowym, ponadto w zachodniej części. Dowódca okrętu znajdował się na najbardziej wysuniętej linii przy ppłk. Henke, gdzie oczekiwał przybycia komendanta Westerplatte, który przybył z pierwszą częścią swojej załogi do naszej linii około godz. 1030. Według jego zeznań, dzisiejszy ostrzał okrętu ostatecznie złamał morale i postawę jego załogi [oczywiście niezgodne z prawdą! - podkr. i przyp. Aut.]. Uzyskany sukces zawdzięcza się wzorowej współpracy z dowódcą Szkolnego Batalionu Saperów i odwadze saperów oraz Kompanii Szturmowej Kriegsmarine, także działaniu artylerii okrętu. Oddziały SS uczestniczyły tylko nieznacznie”[247].

 Słyszałem, że na Westerplatte właściwie nie było dowodzenia obroną, lecz każdy walczył jak gdyby oddzielnie. To może powiedzieć tylko ten, który nie znał warunków obrony i terenu, na którym się walka rozgrywała” – pisał po wojnie ppor. Kręgielski – „Ośrodkiem podtrzymującym całość obrony były koszary – a tam główną osobą był kpt. Dąbrowski. Żołnierz był bardzo czuły na wszystko, co się dzieje w koszarach. Jest rzeczą zrozumiałą, że w bezpośrednim odpieraniu ataków Niemców każdy działał na własną rękę, lecz ogólny kierunek walki wskazywał kpt. Dąbrowski. Każdy znający się na wojskowości zna dobrze tę zasadę, że postawa żołnierza w walce jest wynikiem jego przeszkolenia oraz jego zaufania i przywiązania do dowódcy. Sukces obrony Westerplatte przy takim uzbrojeniu, jakie posiadało, i przy takiej przewadze przeciwnika, polegał na tych czynnikach i na tym, że przed wybuchem wojny wszystko było dokładnie przemyślane, przeprowadzone i podczas stałych ćwiczeń i alarmów dokładnie opanowane. Każdy wiedział, co ma robić. Dużą rolę odegrała zwartość załogi. Zwartość ta pogłębiła się podczas samych walk[248].
Nie tylko zwartość załogi pogłębiała się z upływem kolejnych dni obrony. Żołnierze okrzepli w ogniu walki, wzrastała także w nich odporność psychofizyczna na uciążliwe warunki w jakich przebywali, jak i odporność na ostrzał artyleryjski, zwłaszcza wobec słabej jego skuteczności. Bzdurą są opowieści jakoby po 7 dniach obrony żołnierze mieli już dosyć walki.
Warto zapoznać się z życiem żołnierzy w czasie I wojny światowej na froncie zachodnim. Miesiącami tkwili oni pod ciężkich ostrzałem w tych samych okopach, często zalanych do pasa wodą, zmieszaną z wodą i ludzkimi odchodami, mając przed sobą księżycowy krajobraz i wisząca na drutach gnijące trupy wrogich żołnierzy. Ciepłe posiłki, świeża woda, czysta bielizna to były bardzo rzadkie „wydarzenia”, o ile w ogóle były. Mimo to tkwili na tych samych pozycjach i walczyli. Warunki jakie mieli polscy żołnierze na Westerplatte weterani np. spod Sommy uznaliby prawdopodobnie za mało uciążliwe.

Często podkreśla się, że Składnica skapitulowała ze względu na brak wody, żywności i przede wszystkim amunicji. A jak było naprawdę?
Wspominał kpr. Stanisław Trela:
Ostatnie, decydujące natarcie? Nie, nie było takiego z żadnej strony. To nie dlatego poddaliśmy się, że ostatnie decydujące natarcie wroga nas rozbiło. My mogliśmy się tylko bronić, takie było taktyczne założenie bojowe, choć historia wykazała, że raczej o strategii trzeba mówić. I broniliśmy się do ostatka. O poddaniu się nie zadecydował nasz strach, że któreś natarcie zetrze nas na miazgę, o tym chyba nikt nie myślał. Przeważyły względy, które w całej pożodze (...) nazwać trzeba humanitarnymi. Wielu było rannych, brakowało leków, groziła gangrena, epidemia. I najgorsze, to koniec wody. Nie broni! Nie amunicji! Tak czasem teraz piszą. Ale to nieprawda. Broń i amunicja były, żywność też”.
Czy jednak rzeczywiście brakowało wody w Składnicy? Oto co napisał ppor. Kregielski:
Dla załogi kwestia wody była rzeczą istotną. Wodę pobieraliśmy przecież z Gdańska. Była zapasowa pompa w koszarach, lecz ona nie rozwiązywała sprawy w warunkach bojowych. Niemcom wystarczyło odciąć wodę [dla Westerplatte], a tym samym narazić załogę na brak wody[249].
Relacja dowódcy placówki „Przystań” wskazuje, że Składnica przez cały okres obrony zaopatrywała się w wodę z wodociągu podłączonego do gdańskiej sieci wodociągowej!
Po kapitulacji Składnicy ppłk. Henke napisał w raporcie:
Ograniczone było zaopatrzenie w wodę, pobierano ją przy pomocy zainstalowanej w piwnicy pompy [podkr. Aut.].
Jak widać z raportu ppłk. Henke, Składnica była zaopatrzona w świeżą wodę w trakcie obrony. To, że pompa w koszarach była nieuszkodzona i pracowała do momentu kapitulacji potwierdził również po wojnie por. Pająk[250].

Po wstępnych przesłuchaniach żołnierzy załogi „wieczorem przewieziono oficerów do hotelu, a resztę załogi na Biskupią Górkę” – pisał w relacji st. ogn. Piotrkowski – „gdzie po nie przespanych siedmiu nocach, w kazamatach na świeżej słomie wszyscy zasnęli kamiennym snem[251].
W kazamatach Biskupiej Górki byli już uwięzieni pocztowcy z Poczty Polskiej w Gdańsku, którzy dzielnie bili się pierwszego dnia wojny.
Polscy oficerowie zostali przewiezieni do Hotelu Continental naprzeciw Dworca Głównego w Gdańsku w dwóch pokojach na najwyższym piętrze, których okna wychodziły na podwórze[252].
Tak zakończyła się historia polskiego garnizonu, Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.

W literaturze nierzadko można spotkać się z poglądem, że obrona Westerplatte spełniła swoje zadanie już 1 września. Spytajmy więc jakie zadanie? Honorowe? W myśl tego wszystkie polskie oddziały mogłyby się poddać już 1 września, bo dalsza obrona przecież nie miała sensu wobec ilościowej i technicznej przewagi przeciwnika.
Jeśli więc obrona Wojskowej Składnicy Tranzytowej nie miała według wielu historyków większego znaczenia, to na przykład jaki sens miała obrona Helu do 1 października[253], skoro wszystkie polskie okręty, które pozostałe w Zatoce Gdańskiej zostały już dawno zatopione? A więc tym samym znaczenie Helu jako bazy morskiej spadło do zera. Czy można np. porównać mjr. Sucharskiego do płk. Dąbka, który dowodził obroną Kępy Oksywskiej nazywanej "gdyńskim Westerplatte"? Istotne jest to, że na Kępie walczono właśnie do ostatniego naboju. Często z rozkazu Dąbka kontratakowano, choć kompanie miały już stany plutonów. Żołnierze czuli beznadziejność walki (Kępa Oksywska miała się bronić po to, aby blokować Niemcom drogę na Półwysep Helski i zabezpieczać tym samym bazę morską na Helu) mimo to walczyli do samego końca. Niemcy za tę zajadłość i zaciętość trupy polskich żołnierzy i oficerów, których znaleźli na Kępie, wsadzali głowami do dołów kloacznych.
Płk. Dąbek dowodził obroną do ostatniego żołnierza, a kiedy zbliżał się koniec, to razem ze swoimi oficerami wziął karabin do rąk i walczył do ostatniego naboju, tak jak nakazywał im obowiązek i honor. Pułkownik Dąbek powiedział wtedy pamiętne słowa: "Pokażę wam jak Polak walczy i umiera". Szkoda, że na takie słowa nie było stać Sucharskiego. Dodać trzeba, że Dąbek raniony przy ostatniej sprawnej armatce ppanc. Bofors, której został samorzutnie celowniczym, ukazując wysokie osobiste męstwo, popełnił samobójstwo, bo uważał za wyjątkową hańbę, by jako dowódca i oficer dostać się w ręce wroga. Podpułkownik Szpunar, który po śmierci Dąbka objął dowodzenie już garstką obrońców, po kilkunastu minutach walki zarządził kapitulację, ale obiecał swoim żołnierzom, że zejdą z pola walki z bronią w ręku. I tak też się stało! Niemcy za bohaterską walkę i postawę chcieli ppłk. Szpunara uhonorować szablą, ale polski oficer jej nie przyjął, bo uważał, że należała się jego dowódcy, płk. Dąbkowi. Wbito więc szablę przy grobie Dąbka.
     Podpułkownik Pruszkowski, gdy rozkazał przerwać ogień garstce żołnierzy jaka została z jego 1 Morskiego Pułku Strzelców, nie wywiesił hańbiących białych flag. Oszczędził też swoim żołnierzom podniesienia rąk. Poddali się z honorem.
Polecam zwrócić uwagę na historię obrony Kępy Oksywskiej, bo to równie arcyciekawy rozdział walki z Niemcami w 1939 r., jak obrona Westerplatte.
Po co gen. Franciszek Kleeberg jeszcze na początku października atakował swoją Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie” niemiecką 13. Dywizję Piechoty Zmotoryzowanej gen. Paula Otto, skoro właściwie wolne terytorium Polski znajdowało się tylko tam, gdzie były jego oddziały? Kleeberg skapitulował, bo jego żołnierze nie mieli już amunicji, ale zachowali ducha walki. Z honorem wypełnili obowiązek walki do ostatniego naboju. SGO „Polesie” złożyła broń 6 października. W pożegnalnym rozkazie dla swoich wojsk gen. Kleeberg napisał: „(…) Nie straciliście nadziei i walczyliście dalej. (…) Wykazaliście hart i odwagę w masie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca[254].
Można zadać jeszcze pytanie dlaczego jeszcze do 12 października operował na Bałtyku ORP „Orzeł” szukając celów dla swoich torped?
Gdy Polskie Radio ogłosiło 8 września, że na Westerplatte zginęli ostatni obrońcy, bardzo wielu Polakom stanęło przed oczami widmo ogólnej klęski. Znaczenie propagandowe obrony Westerplatte doceniał kpt. Dąbrowski, nie docenił mjr Sucharski, któremu zależało na jak najszybszym poddaniu Składnicy.
Zapewne zupełnie inny przebieg miałaby obrona Składnicy na Westerplatte, gdyby w 1939 r. komendantem nadal pozostawał mjr Fabiszewski, który tak wiele wniósł dla obronności i umocnienia polskiego garnizonu w Wolnym Mieście Gdańsku.
Jestem przekonany i wierzę, że gdyby on był w tym czasie nadal dowódcą, w czasie walki nikt by się nie poddał i zginęlibyśmy wszyscy” – pisał ok. 1966 r. Ignacy Zarębski do Michała Gawlickiego – „Tak jak nazywa on [Fabiszewski – przyp. aut.] Westerplatte, że byliśmy o krok od Termopil, gdzie tylko jeden żołnierz wyszedł z życiem i doniósł królowi, co się stało z jego wojskiem[255].
Specyficzną cechą etyki wojskowej, a więc i honoru w wojskowym tego słowa znaczeniu, jest to, że żąda i wymaga ona bohaterstwa i męstwa od swoich żołnierzy. Męstwo jest czymś więcej niż odwaga, bo każde męstwo jest odwagą, ale nie każda odwaga jest męstwem, a już w szczególności męstwem wojskowym, kiedy to jest się narażonym na śmierć ze strony nieprzyjaciela, który chce ją celowo zadać[256]. Trzeba wprost napisać, że w czasie obrony ani męstwem (wojskowym), ani odwagą komendant Składnicy się nie wykazał, nie sprawdził się wobec swoich żołnierzy, nie wykazał żadnej inicjatywy, honoru i obowiązku wobec Ojczyzny i samego siebie, że bić się należy do ostatniego naboju i wyczerpania ostatnich możliwości. Mjr Sucharski był na Westerplatte jedynie biernym obserwatorem, o czym świadczą relacje żołnierzy, działając także na szkodę obrony Westerplatte (zachowanie Sucharskiego z 31 sierpnia na 1 września 1939 r.)[257]. I to na nim spoczywa odpowiedzialność za niewykonanie rozkazu walki do wyczerpania ostatnich możliwości.
Czy za taką postawę można dostać order Virtuti Militari, będącego „najwyższą nagrodą czynów wybitnego męstwa i odwagi, dokonanych w boju 
i połączonych z poświęceniem się dla dobra Ojczyzny”[258]? Okazuje się, że tak! W 1971 r. mjr Henryk Sucharski został odznaczony pośmiertnie przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego Krzyżem Komandorskim Virturi Militari II klasy przy okazji sprowadzenia jego prochów do Polski[259].
Wyjątkowym szczęściem mjr. Sucharskiego było to, że miał jako swojego zastępcę wysoko zdyscyplinowanego oficera. Odpowiedzialność za obronę wziął całkowicie na siebie kpt. Dąbrowski, który na dodatek dbając o morale załogi, ukrył przed żołnierzami słabość komendanta.
Ppor. Kręgielski powiedział wprost:
Sucharski się kompletnie załamał. A wszystko robił Dąbrowski. Dowodził Dąbrowski[260].
Kapitan Dąbrowski był nie tylko zdyscyplinowanym, ale i opanowanym oficerem. Działał i dowodził z wysoką determinacją, skutecznie i z chłodnym profesjonalizmem. Przez wszystkie dni obrony dał dowód opanowania żołnierskiego rzemiosła i to najwyższej próby. Daleko mu było do impulsywności takich doskonałych oficerów jak chociażby gen. Mikołaj Bołtuć, który o swoim przełożonym gen. Bortnowskim z Armii „Pomorze”, uznawanym przed wojną za największy talent wojska, wypowiedział się zarzucając sobie, że „w pierwszych dniach wojny, w czasie bitwy w Borach Tucholskich, nie dał mu kuli w łeb i nie objął dowództwa”. Gdy gen. Bortnowski po raz kolejny zawiódł w czasie bitwy nad Bzurą, Bołtuć już nie krępował języka: „Jak zginę, to niech wszyscy wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego skurwysyna”[261].
Dąbrowski do ostatnich swoich dni chronił dobrą pamięć o swoim przełożonym i publicznie nie wypowiadał się na temat jego wysoce nagannej postawy w czasie obrony Westerplatte. To dowód jak wysokiej klasy był to oficer, który ani za życia ani po śmierci nie doczekał się należnego uznania.

Wg informacji zamieszczonej w niemieckim „Memoriale o polskich umocnieniach lądowych”[262] 8 września miał być przeprowadzony szturm z udziałem kompanii szturmowej saperów i Kompanii Szturmowej z wykorzystaniem informacji o polskim systemie obronnym zdobytym podczas rozpoznania 7 września. Wielokroć na podstawie tej informacji formułuje się wniosek, że miał to być szturm generalny. Jednakże inne niemieckie dokumenty tego nie potwierdzają. Trzeba wziąć pod uwagę, że ppłk Henke był bardzo doświadczonym i inteligentnym dowódcą. Możliwe jest, że na podstawie zdobytych w walce informacji o Polakach mógł zastosować zupełnie inną taktykę przy kolejnym natarciu, zapewne również wspartym silnym ogniem artylerii pancernika. Inną sprawą pozostaje fakt, że po zniszczeniu Wartowni Nr 2 w zasięgu skutecznego ognia pancernika nie było żadnego innego celu. Najwięcej zaszkodzić polskim żołnierzom mógł stromotorowy ogień haubic i moździerzy. Trudno wyrokować jak wyglądałaby walka 8 września; czy, i jakie ponieślibyśmy straty. Gdyby kpt. Dąbrowski miał możliwość dalszego dowodzenia obroną (czyli bez nieustannego siania defetyzmu przez mjr. Sucharskiego wśród żołnierzy w koszarach) można przyjąć, że 8 września, jak i w późniejsze dni, polska obrona na pewno by się nie załamała.
Westerplatte nie okazało się „twierdzą”, jak jeszcze niemieccy propagandyści przekonywali zaledwie kilka tygodni przed wybuchem wojny. W jednej z sierpniowych kronik filmowych wyświetlanych w kinach, lektor oddziaływał na wyobraźnię odbiorców mówiąc, że w „twierdzy” na Westerplatte zgromadzono tyle amunicji, że gdyby nastąpiła jej eksplozja wybuch zmiótłby z powierzchni ziemi odległy o 8 kilometrów Kościół Mariacki (!)[263].
W dyskusji podsumowującej wojnę z Polską w 1939 r., szef sztabu OKH, gen. płk Franz Halder tak skomentował niemieckie dowodzenie w walkach o Westerplatte: „Westerplatte to przykład jak nie należy dowodzić[264].
Obrona Westerplatte, przez lata wyszydzana przez niektórych historyków i publicystów jako nie mająca sensu obrona pustych magazynów, była ważnym, strategicznym dla obrony Wybrzeża punktem oporu. Rozkaz Naczelnego Wodza mówił wyraźnie o tym, by załoga Westerplatte wytrwała na posterunku, czyli walczyła do wyczerpania ostatnich możliwości obrony. Tych możliwości nie wyczerpano. Westerplatte poddało się, port gdański został odblokowany, użyte przeciwko Westerplatte znaczne siły niemieckie mogły niezwłocznie przystąpić do akcji przeciwko innym punktom oporu na Wybrzeżu.
Wspominał o tym kpt. Dąbrowski:
Obrona Westerplatte spełniła ważne operacyjne zadanie – wiązała przez siedem dni poważne niemieckie siły morskie i lądowe, które nie mogły być użyte na innym odcinku walki[265].
Potwierdzali to niemieccy dowódcy zarówno w trakcie wojny, jak i wiele lat po jej zakończeniu. Komandor Ruge podkreślał, że:
Upadek Westerplatte miał poważne znaczenie dla dalszych operacji przeciwko polskiemu frontowi morskiemu, gdyż zwolniły się zaangażowane dotychczas siły i środki walki, jak również zapasy i środki techniczne w Gdańsku-Nowym Porcie[266].
Po wojnie Friedrich Ruge podtrzymywał swoją opinię o strategicznym znaczeniu Westerplatte, które blokowało port Gdański. Niezgodna z prawdą jest przyczyna kapitulacji, ale to konsekwencja tego, co powiedział Niemcom Sucharski podczas kapitulacji. Warte podkreślenia jest to, że Ruge określił Westerplatte, jako „bardzo słabo umocnione[267]:
Westerplatte (...) zostało zdobyte 7 września po wielokrotnym ostrzeliwaniu przez pancernik ‘Schleswig-Holstein’, dzięki czemu Gdańska można było używać jako portu zaopatrzeniowego [podkr. autora]”[268].

Polski żołnierz był w 1939 r. lepiej wyposażony, wyszkolony i nierzadko również lepiej uzbrojony niż żołnierz niemiecki. Po kapitulacji Polski francuski gen. L. Faury napisał w swojej analizie wojny polsko-niemieckiej, że gdy „piechota niemiecka nacierała bez wsparcia czołgów i lotnictwa, piechota polska dowiodła przewagi swojego wyszkolenia i morale, zadając przeciwnikowi ciężkie straty”[269].
Żołnierz załogi na Westerplatte miał także wielki hart ducha, wysokie wartości moralne, które nie zachwiały załogą w najcięższych chwilach przez siedem dni obrony. Wiara we własne umiejętności, wyszkolenie, męstwo i twardość charakteru, celność i skuteczność własnego ognia, opanowanie nerwów w najtrudniejszych momentach, a przede wszystkim zaufanie do dowódcy obrony, kpt. Dąbrowskiego, który doprowadził przez ciężkie szkolenie do stworzenia z żołnierzy nieustępliwego mechanizmu, spowodowała, że garnizon na Westerplatte swoją postawą stał się przykładem dla całej walczącej Polski.
Niemcy doceniali odwagę i męstwo polskich żołnierzy jeszcze długo po kapitulacji Składnicy. Westerplatte do 1941 r. było odwiedzane przez niemieckie pododdziały, którym pokazywano jak niewielki garnizon może tak długo i skutecznie opierać się silniejszemu nieprzyjacielowi.
Kto wie ilu z tych niemieckich żołnierzy walcząc później na froncie wschodnim z armią sowiecką, będąc pod ostrzałem przeważającego liczebnie wroga, wspominało swoją wizytę na Westerplatte i trwało na stanowisku bojowym biorąc przykład z polskich obrońców?

(C) Mariusz Wójtowicz-Podhorski ' 2009


Przypisy:   http://lubczasopismo.salon24.pl/2rp.pl/post/340343,7-wrzesnia-kapitulacja-westerplatte