Z materiałów zebranych przeze mnie w „Masonerii polskiej 2012” można
wyciągnąć wniosek, że „katastrofa” smoleńska była elementem planu realizowanego
wspólnie przez polską masonerię rytu francuskiego i rosyjską masonerie ryty
francuskiego.
Jest to
fragment rozdziału XII ksiązki "Masoneria polska 2012".
1.Doktryna
maskirowki
Warto
w tym miejscu podkreślić, że GRU wyspecjalizowała się w stosowaniu techniki tzw.
maskirowki. Stało się to w wielu wypadkach znakiem rozpoznawczym GRU. W 1967 r.
przy sztabie GRU powstała specjalna służba dezinformacyjna, której celem było
maskowanie pewnych faktów czy wydarzeń w taki sposób, że ich nie zauważano czy
odczytywano w założony, narzucony przez GRU sposób.
2.„Katastrofa”
smoleńska i śledczy z GRU
Jedna
z bardzo ważnych informacji, które można znaleźć w książce „Musieli zginąć” jest
informacja dotycząca obecności w Smoleńsku w dniu „katastrofy” reprezentanta GRU
oraz informacja, z której wynika, że tak wszystkie dowody jak i całe śledztwo
jest pod wyłączną kontrolą GRU.
I
tak wiceprzewodniczącym rosyjskiej komisji ds. katastrofy pod Smoleńskiem został
Siergiej Szojgu. Był on na miejscu katastrofy już w dniu 10 kwietnia 2010 r. i
nadzorował akcję „zabezpieczania” wraku, „podczas której rosyjscy
funkcjonariusze cięli fragmenty samolotu i wybijali szyby w jego oknach”.
Jak
wynika z raportu prywatnej amerykańskiej agencji wywiadowczej Strategic
Forecasting jest to człowiek GRU. To on, nota bene, powiedział publicznie w 2009
r., że należy wprowadzić w Rosji odpowiedzialność karną za negowanie zwycięskiej
roli ZSRS, że: „Wówczas prezydenci niektórych państw negujący ten fakt nie
mogliby bezkarnie przyjeżdżać do naszego kraju (…)Nic nie powinno być
zapomniane. Ci, którzy targną się na naszą pamięć, nie powinni spokojnie spać i
przyjeżdżać do Rosji”.
Śledztwo
smoleńskie nadzoruje prokurator generalny Rosji Jurij Czajka. To w jego ręce
trafiła większość materiału dowodowego i to on decydował, które dowody można
przekazać polskim śledczym. Czajka to, w świetle analizy Strategic Forecasting,
człowiek Władisława Surkowa. Surkow to zaś główny strateg GRU.
3.Czy
za tym stoi „ekipa Putina”?
Powtórzmy
to pytanie i odpowiedzmy na nie w sposób ostateczny.
Co
to znaczy „ekipa Putina”?
Jeśli
przyjmiemy, że termin ten odnosimy do osób zatrudnionych na Kremlu i w
najwyższych instytucjach państwowych, które formalnie podlegają w pełni
Putinowi, to możemy powiedzieć, że za „katastrofą” smoleńską stoi „ekipa
Putina”.
Będzie
to jednak tylko formalne i, w ostateczności, nieprawidłowe zidentyfikowanie
sprawcy.
Ludzie
GRU z Kremla oraz innych najwyższych instytucji rosyjskich w istocie podlegają
ośrodkowi władzy w GRU i Putin nie posiada nad nimi pełnej kontroli.
Można
zatem założyć, że ktoś z Kremla jest w tą sprawę zamieszany, ale wszystko
wskazuje na to, że cała „akcja” odbyła się bez inicjatywy Putina i poza jego
plecami.
Gdyby
sam Putin planował coś takiego zrobiłby to w ten sposób, że ludzie GRU nie
mogliby mieć kontroli nad śledztwem. Dopuszczając do sprawy GRU oddawał by się
na jego łaskę i niełaskę, osłabiał by swoja władzę, a wzmacniał władzę
GRU.
GRU
podejmując zaś pewne nielegalne działania jest w komfortowej sytuacji. Działa
bowiem z drugiego planu, a działając jako element struktury państwa rosyjskiego
działa „na konto” Putina, który jako „władca” Rosji ponosi za to, i to nie tylko
polityczną, odpowiedzialność.
4.Pułapka
smoleńska
Wydaje
się, że „katastrofa” smoleńska przypomina nieco w swojej strukturze (tylko skala
jest inna) „wypadek przy pracy” jaki miał miejsce w odniesieniu do ks.
Popiełuszki. Tam wszystkie tropy prowadziły do Kiszczaka i Jaruzelskiego i być
może jeszcze dalej. Kiszczak i Jaruzelski mogli zatuszować całą sprawę także do
dzisiaj nie wiadomo by było, co się stało z ks. Popiełuszką. Nigdy nawet nie
odnaleziono by jego ciała. Oni jednak okazali zimną krew i pewną dozę odwagi.
Ujawnili część wydarzeń i to, co mogło być użyte przeciwko nim w ramach choćby
szantażu straciło przynajmniej w części swoją moc. Oni zaś zyskali zapewne kilka
dowodów, których mogli użyć przeciwko tym, którzy chcieli ich wciągnąć w
pułapkę. W ten sposób wytworzyła się sytuacja „złapał kozak Tatarzyna”,
sytuacja, w której obie strony się kryły i obie patrzyły sobie na
ręce.
W
wypadku „katastrofy” smoleńskiej nikt na taką zimną krew i odwagę się nie
zdobył.
Można
by założyć hipotezę, że władze „polskie” i władze rosyjskie podejrzewały, że
zamach nastąpi, spodziewały się go, choć nie wiedziały, w jakim nastąpi
momencie.
Można
założyć hipotezę, że „katastrofa” została przygotowana i przeprowadzona w taki
sposób, że od razu było widać, że to nie była katastrofa, (choć nie było to tak
wyraźne, by spostrzegła się opinia publiczna) i od razu było widać, że w wielu
miejscach pozostawiono liczne, fachowo spreparowane, ślady i tropy prowadzące
tak do państwa polskiego jak i rosyjskiego, a być może nawet do tych, którzy
sprawowali w tych państwach najwyższe funkcje.
5.Tajne
rozmowy Tuska z Putinem
Jednym
z najważniejszych, jak się wydaje, faktów, które miały miejsce po „katastrofie”
były rozmowy Tuska z Putinem. Nie wiemy czego, tak naprawdę,
dotyczyły.
„Po
rozmowach premierów Polski i Rosji z 10 kwietnia – jak czytamy na jednym z
portali internetowych – nie ma śladu. Pozostałe konwersacje Donalda Tuska i
Władimira Putina nie posiadają stenogramów, a notatki z części z nich zostały
utajnione. Prawnik Piotr Grodecki walczy z KPRM o dostęp do tych
dokumentów. Jak
informuje Uważam Rze w tekście Marka
Pyzy, Grodecki uzyskał od kancelarii informację, że w wypadku niektórych rozmów
premiera nawet daty sporządzenia notatek, a także to, kto je sporządził, jest
niejawne. Urzędnicy zasłaniają się przepisami o możliwości utrudnienia
prowadzenia polityki zagranicznej. (…) Dwie rozmowy, jakie Tusk przeprowadził z
Putinem 10 kwietnia, nie zostały w żaden sposób zarejestrowane”.
Tusk
z Putinem przeprowadzili w latach 2009-2010 przynajmniej kilka rozmów
telefonicznych. Wydaje się jednak, że miały one bardziej oficjalny przebieg (ze
względu na to, ze jedna ze stron, lub obie, mogły je nagrać). Stąd dziennikarze
przywiązują szczególną uwagę do ich rozmowy w cztery oczy na molo w Sopocie w
dniu 1 września 2009. Zakłada się, że to właśnie wtedy przywódcy ci ustali, że
wizyty Prezydenta Polski i Premiera Polski w Katyniu zostaną rozdzielone. Kto
wysunął taką propozycję, propozycję, której owocem musiały być dwie wizyty?
Formalnie wysunął ją potem, jak wiemy, Putin. Kto jednak to wymyślił? Wszystko
jest możliwe. Propozycja mogła paść i z jednej i z drugiej strony i mogła zostać
podsunięta przez kogoś z drugiego szeregu. Pomysł był zapewne interpretowany
przed katastrofą (przez obie strony), jako próba wzmocnienia Tuska i upokorzenia
Prezydenta. Potem zapewne zaczęto kojarzyć, że było to przygotowanie do
„katastrofy”.
Rozmowa
Tuska z Putinem na molo w Sopocie odbyła się w takich warunkach jakie wybierają
sobie ci, którzy chcą przeprowadzić bardzo ważna rozmowę i posiadać gwarancję,
ze nikt jej nie nagra.
W
dniu 20 kwietnia 2012 r. na konferencji prasowej premiera Tuska poświęconej
wiekowi emerytalnemu Artur Dmochowski, dziennikarz portalu : „niezależna.pl”,
zadał pytanie o treść tej rozmowy. Oto odpowiedź Tuska: „Podczas
spotkania na molo rozmowa była dość krótka i głównie pokazywałem wówczas
premierowi Putinowi, gdzie mieszkam, i trasę, którą często przebiegam jako
jogger, pytaliśmy także siebie nawzajem, jak wygląda kwestia życia prywatnego w
kontekście ochrony. Premier Putin m.in. powiedział, że jego ochrona siedzi u
niego w kuchni, ja mówiłem, że ja mam zdecydowanie większy komfort, bo mam
większą swobodę. I na tym się wyczerpała ta tajna rozmowa na molo
zaimprowizowana przez nas tylko po to, żeby móc pokazać delegacji rosyjskiej jak
Sopot i Bałtyk wygląda z perspektywy mola. Ale ja wiem, że tych, którzy uważają,
że polityka polega na konspiracjach, spiskach, zabójstwach i zamachach ta wersja
prawdopodobnie nie usatysfakcjonuje i ubolewam nad tym”.
To
są oczywiście tylko słowa Premiera. Nie znam przepisów dotyczących procedur
związanych z rozmowami osób na najwyższych stanowiskach z przywódcami innych
krajów. Wiem, że jest praktyka, że wszystko się nagrywa i z każdej rozmowy robi
się notatki, które mają rangę dokumentu państwowego.
Każda
rozmowa szefa polskiego rządu, prezydenta czy wysokiego przedstawiciela polskich
władz z reprezentantem władz innego państwa, szczególnie takiego państwa jak
Rosja powinna być nagrywana z wielu powodów.
Po
pierwsze, mamy, tak głosi przynajmniej konstytucja, ustrój demokratyczny, ustrój ten polega między
innymi nad tym, że wszystko jest pod społeczną, zrealizowaną w taki czy inny
sposób, kontrolą. Taką taśmę zawsze potem mogą przesłuchać zobowiązane do
zachowania tajemnicy cieszące się zaufaniem społecznym, osoby, np.
przedstawiciele opozycji. Sam fakt nagrania, w takim kontekście, spowoduje, że w
trakcie rozmowy nie zostaną dokonane jakieś ustalenia nazwijmy je najogólniej
„niewłaściwe” (np. niezgodne z wolą społeczną).
Po
drugie, posiadanie nagrań uniemożliwia rozpowszechnianie przez kogokolwiek (w
tym np. przez jedną z osób biorących udział w rozmowie) fałszywych informacji na
temat jej treści.
Donald
Tusk na wspomnianej konferencji prasowej dużo mówi o pojawiających się w
obszarze publicznych, szkodliwych dla Polski teoriach spiskowych. Gdyby jego
rozmowy z Putinem były nagrywane znaczna część tych teorii nie mogłaby się
pojawić.
Po
trzecie, nagrania ze wszystkich rozmów dokonywanych na najwyższym szczeblu to
ważny materiał do analizy dla ekspertów, materiał, dzięki któremu pewnych błędów
można by nie popełnić w przyszłości i z którego można by wyłowić istotne
informacje, które umknęły osobie prowadzącej, z polskiej strony,
rozmowę.
Jaki
był przebieg rozmów Donalda Tuska z Władimirem Putinem w Smoleńsku w dniu 10
kwietnia 2010 r.?
Wszystko
wskazuje na to, ze rozmowy te zmieniły bieg wydarzeń, że w ich ramach
zadecydowano, między innymi, o sposobie prowadzenia śledztwa.
O pierwszej rozmowie, rozmowie
telefonicznej, która miała miejsce bezpośrednio po katastrofie poinformowała 10
kwietnia 2010 r. o godz.. 11. 50 Informacyjna Agencja Radiowa w krótkim
komunikacie: „ Premier Rosji Władimir Putin zadzwonił do Donalda Tuska i
przeprowadził z nim długą rozmowę”.
Według
TVP rozmowa ta trwała około 90 minut. Premier Tusk nie wspomniał o niej ani
słowem na żadnej konferencji prasowej ani w jakimkolwiek wywiadzie dla mediów.
Na
oficjalnej stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów pojawił się następujący
komunikat: „10 kwietnia 2010 r. Rozmowa
premiera Tuska z prezydentem Miedwiediewem i premierem Putinem. Odbyła się
rozmowa telefoniczna premiera Tuska z premierem Władimirem Putinem i prezydentem
Dimitrijem Miedwiediewem. Władimir Putin poinformował premiera Tuska, że dziś
udaje się na miejsce katastrofy samolotu TU-154. Szefowie rządów Polski i Rosji
spotkają się na miejscu tragedii. Prezydent Miedwiediew zapewnił, że śledztwo w
sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku będzie prowadzone wspólnie przez
prokuratorów polskich i rosyjskich”.
Jak
na 90 minut rozmowy informacja jest skąpa. O czym rozmawiano. Można
przypuszczać, że premierowi Tuskowi zostały przedstawione wszystkie podstawowe
fakty związane z „katastrofą” w taki sposób, że mogło to wzbudzić niepokój Tuska
i nasunąć podejrzenia, że to jednak katastrofa nie była.
Wieczorem
tego samego dnia z inicjatywy Putina
odbyło się spotkanie Putin-Tusk.
Tak
opisuje je „Gazeta Wyborcza”: „Premier
Rosji Władimir Putin bezpośrednio po przylocie do Smoleńska udał się na miejsce
katastrofy polskiego samolotu prezydenckiego Tu-154M. Putinowi towarzyszył
wicepremier Siergiej Iwanow. Ok. godziny później do Smoleńska przybył Donald
Tusk. Premierzy uczestniczyli w Smoleńsku w telekonferencji z przedstawicielami
władz Moskwy, poświęconej przygotowaniom do identyfikacji ofiar. (…) Premierzy
Rosji i Polski, Władimir Putin i Donald Tusk, złożyli wspólnie wiązanki kwiatów
na miejscu katastrofy polskiego samolotu prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem.
Tusk uklęknął na chwilę przy szczątkach maszyny. Putin stał obok niego;
przeżegnał się”.
Podczas
tego pobytu w Smoleńsku Tusk uzyskał kolejne informacje na temat przebiegu
zdarzeń.
Co
ciekawe nie ma w materiale „Gazety Wyborczej” żadnej informacji na temat
jakiejkolwiek choćby krótkiej rozmowy Tuska z Putinem, choć oczywiste jest, że
taka rozmowa się odbyła. Materiał ten opiera się, jak wszystkie pozostałe,
podobne materiały medialne, na ten temat na informacji PAP (która nie podała
żadnej informacji na temat rozmowy).
Natomiast
w doniesieniu Informacyjnej Agencji Radiowej znalazło się następujące zdanie:
„Zaraz po przybyciu odbyli oni rozmowę w cztery oczy”.
Można
założyć, że to właśnie w Smoleńsku Putin powiedział: „To był zamch, ja nie mam z
nim nic wspólnego, ale tropy prowadzą w części do mnie, ale też, w części
prowadzą do was” i zapytał „Co robimy”? Wtedy usłyszał to, co chciał usłyszeć:
„Niech to będzie katastrofa”.
Jeśli
założyć, że taka rozmowa miała miejsce, to siłą rzeczy trzeba przyjąć, że osoby
biorące w niej udział świadomie wzięły na siebie odpowiedzialność za to co się
wydarzyło, bo zaczęły kryć sprawców w imię ochrony swoich interesów godząc się
równocześnie, że już w tym momencie będą dzielić się ze sprawcami władzą ( i że
będą podlegać szantażowi), że przyszłość jest nieznana, że nie wiadomo, kogo
będzie „na wierzchu”, kto wygra w taki sposób rozpoczętą „partię
szachów”.
Można
by oczywiście założyć, ze obaj politycy, albo choćby jeden z nich, mogliby
zachować się w tej sytuacji inaczej, w taki sposób w jaki zachowują się w takich
sytuacjach ludzie uczciwi, cechujący się odwagą cywilną.
Wtedy
powołaliby natychmiast międzynarodową komisję do zbadania okoliczności
wydarzenia i udostępnili jej wszystko, co tylko by sobie ona zażyczyła pilnując
jednocześnie, by nikt nie zacierał śladów. Byłby to wyraźny sygnał, wręcz dowód
niewinności i prawdopodobnie po kilku trudnych latach, latach problemów,
nieufności, podejrzeń wzmocniłby, być może, obu polityków nie pozbawiając ich
niezależności.
Takie
postępowanie byłoby jednak, z politycznego punktu widzenia, ryzykowne.
Niezależnie bowiem od stopnia zaangażowania na rzecz uczciwego śledztwa obaj
politycy ponosiliby i tak moralną i polityczną współodpowiedzialność za
„katastrofę”. Premier jako najwyższy funkcjonariusz państwa odpowiada, także
przez zaniedbanie czy zaniechanie, za czyny podległych sobie struktur i
społeczne uświadomienie sobie tej współodpowiedzialnoci mogłoby oznaczać
zakończenie kariery obu polityków (choć Putin raczej by to przetrwał) i wielu
innych osób sprawujących w obu państwach najwyższe funkcje.
Można
też przyjąć, że wciągnięto Putina w pułapkę, która wcale go tak bardzo nie
przeraziła, bo uznał, że niewiele mu to zaszkodzi, a przyspieszy pewne
wydarzenia i będzie świetną i prawdziwą pułapką na Tuska i jego
ekipę.
Jeśli
założymy, że Tusk i Putin wpadli w pułapkę zastawioną przez masonerię, przez
rosyjskie wojskowe służby specjalne i lożę P3, to wyciągnąć możemy z tego tylko
jedne wniosek – siły te znacznie się umocniły, szczególnie w Polsce i ich wpływ
na funkcjonowanie obu państw szczególnie państwa polskiego jest już dziś
ogromny, i, co należy założyć, będzie się wciąż, przede wszystkim w Polsce
zwiększał.
6.Polskie
państwo to już tylko fikcja
Od
momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej piszę i mówię na spotkaniach z
czytelnikami o tym, że polskie państwie nie jest już ani niepodległe ani
suwerenne. Trzeba mieć jednak świadomość, że państwo może być pozbawiane
niepodległości i suwerenności stopniowo, i może zachowywać wciąż pewną, coraz
mniejszą dozę autonomii. Gdy jednak pewna granica zostanie przekroczona
przestaje ono faktycznie być samodzielnym państwem.
Coś
takiego stało się właśnie w 2010 roku. Świetnie ujmuje to cytowany już w tej
książce FYM: „Gdyby polskie państwo naprawdę istniało, to nie doszłoby do
zamachu na delegację prezydencką, uderzenia w „mózg państwa”, mózg w postaci
ośrodka prezydenckiego, sztabu generalnego, szefa NBP, szefa IPN i wielu innych
wysokich urzędników państwowych. Gdyby polskie państwo naprawdę istniało, to
gdyby (załóżmy) jakimś jednak sposobem doszło do takiego zamachu – stanęłoby ono
twardo w obronie zaatakowanych. Gdyby polskie państwo istniało, a (załóżmy znów)
doszłoby do wypadku lotniczego z udziałem takiej delegacji – wysłano by
natychmiast wszelkie możliwe służby (taki obowiązek bezzwłocznego uruchomienia
pomocy spoczywał m.in. na Siłach Powietrznych), zabezpieczono by teren,
przeprowadzono by transparentne i z udziałem najlepszych zachodnich specjalistów
śledztwo ws. tragedii – a nie bratano by się ze zbrodniarzami. Polskie państwo
obecnie to fikcja”.
Jesteśmy
dziś, jak wszystko na to wskazuje pozbawiani niepodległości, suwerenności i
elementarnej autonomii przez trzy siły: Unię Europejską, Rosję i
masonerię.
Czy
to tak właśnie wygląda nowy rozbiór Polski?
P.
de Villemarest, GRU – sowiecki super wywiad, przekład M. Żurowska, Wydanie II,
Warszawa (bez daty wydania), s.
343-344.