Dylematy energetyczne
Polski
Odzwyczailiśmy się od wyłączeń prądu. W ostatnich
kilkudziesięciu latach energii mieliśmy pod dostatkiem, potrzeby przemysłu
znacznie się skurczyły, budownictwo mieszkaniowe rozwijało się powoli, węgla nie
brakowało.
Przybyło latarń i reklam, witryny sklepowe rozjaśniły się
dziesiątkami żarówek, miasta zbliżyły się do Europy. Polacy karmieni od lat
ideologią sukcesu w stylu „zielonej wyspy” nawet nie przeczuwają kłopotów
energetycznych, jakie wkrótce mogą ich spotkać. Nie będą to przy tym kłopoty
wynikające z zakręcenia kurków z ropą i gazem przez Rosjan lecz znacznie
poważniejsze.
Polska energetyka pracowała dotychczas bez większych zagrożeń;
elektrownie i elektrociepłownie wybudowane prawie w całości w latach
siedemdziesiątych były wciąż relatywnie młode, kopalń mieliśmy raczej za dużo
niż za mało, myślano więc o tym, jak ograniczyć wydobycie węgla niż zwiększyć
produkcję energii elektrycznej.
Złe, a w najlepszym przypadku nijakie,
stosunki z Rosją, zachęcały do szukania alternatywnych rozwiązań jeżeli chodzi o
dostawy gazu i ropy naftowej dla przemysłu, transportu, energetyki. Szczególnie
aktywny był w tej dziedzinie rząd Jarosława Kaczyńskiego, który najpierw chciał
wybudować gazociąg z Norwegii (nie bacząc, że gaz z tego źródła byłby prawie 50%
droższy niż gaz rosyjski), potem postanowił wybudować gazoport koło Szczecina,
kontraktując dostawy gazu skroplonego z Kataru. Projekt budowy gazociągu
norweskiego spalił na panewce; zabrakło funduszy inwestycyjnych i chętnych do
uczestniczenia w projekcie. Gazoport szczeciński zbliża się do finału i za dwa
lata wpłyną pierwsze statki ze skroplonym gazem, najpierw z dostawami rzędu 1,5
mld m3 rocznie, potem nawet 5 mld m3 rocznie. To z pewnością częściowo
uniezależni nas od gazu rosyjskiego, choć gaz katarski będzie droższy niż
rosyjski.
Jednocześnie Polska storpedowała budowę przez swoje terytorium
drugiej nitki gazociągu jamalskiego, stawiając niekiedy absurdalne ograniczenia
i wymagania. Efektem jest omijający Polskę gazociąg zbudowany na dnie Bałtyku
przez Rosję i Niemcy, z odnogami do kilku krajów zachodnich.
Pakiet klimatyczny
W 2005 roku ówczesny premier
polskiego rządu Jerzy Buzek w przypływie entuzjazmu do Unii Europejskiej
podpisał bez wahania pakiet energetyczno-klimatyczny, nie zastanawiając się,
jakie będą tego konsekwencje dla Polski.
Pakiet, przygotowany pod naciskiem
unijnych ekologów, na pierwszy plan wysunął radykalne zmniejszenie emisji
zanieczyszczeń (zwłaszcza dwutlenku węgla – CO2) do atmosfery, uznanych za
główną przyczynę ocieplania się klimatu na kuli ziemskiej. Zgodnie z tym
pakietem do roku 2030 emisja CO2 powinna zmniejszyć się o 20% (wg aktualnych
ustaleń nawet o 25%). Poprawić się powinna jednocześnie o 20% efektywność
energetyczna i zmniejszyć zużycie energii. Za to do 20% zwiększyć się powinien
udział energii odnawialnej, a do 10% - udział biopaliw w oleju napędowym.
Przez pierwsze siedem lat od chwili podpisania, pakiet
energetyczno-klimatyczny był jednym z tych dokumentów unijnych, które
bezpośrednio nie oddziaływały na obciążenie
budżetu
krajów-członków Unii Europejskiej. Polska mogła więc nadal emitować CO2
bezkarnie. Od roku 2013-tego trzeba będzie jednak zacząć płacić.
Przyznany
Polsce przez Unię Europejską limit emisji dwutlenku węgla ustalono w wysokości
208,5 mln ton rocznie. W roku 2013 bezpłatna emisja skurczy się o 30% (a więc do
146,0 mln ton). Za 62,5 mln ton trzeba będzie zapłacić po 23-35 euro za tonę,
czyli od 1,4-2,2 mld euro. W roku 2014 część bezpłatna emisji skurczy się o 40%,
w roku 2020 do zera. Wtedy trzeba będzie płacić rocznie od 4,8-7,3 mld euro,
chyba, że w międzyczasie w Polsce nastąpi ograniczenie emisji zanieczyszczeń do
atmosfery, co spowoduje obniżkę obciążeń z tytułu limitów nałożonych przez Unię
Europejską.
Dopiero więc teraz, gdy groźba płacenia olbrzymich kar za
zanieczyszczenie środowiska naturalnego stała się realna, polski rząd wpadł w
panikę. Jego przedstawiciel nie parafował w Brukseli porozumienia wykonawczego w
sprawie pakietu energetyczno-klimatycznego, co wzbudziło u pozostałych
zdziwienie, bądź wręcz konsternację; premier polskiego rządu podpisał przecież
przed laty porozumienie unijne w tej sprawie – argumentowano.
Wtedy jednak,
zapewne, ani Jerzy Buzek, ani nikt w jego rządzie pakietem tym się nie
przejmował, dotyczył on bowiem odległych czasów.
Polska –
energetycznym skansenem?
Podstawowym surowcem energetycznym w Polsce
jest węgiel. Umożliwia on wytworzenie aż 93% energii elektrycznej. W oparciu o
gaz produkuje się jedynie 3,4% energii elektrycznej, zaś inne źródła energii (a
więc olej napędowy oraz odnawialne źródła energii, czyli energia wiatrowa,
wodna, geotermalna, słoneczna, a także uzyskiwana z biomasy) wytwarzają 3,6%
energii elektrycznej.
Jednocześnie węgiel służy do produkcji 80% ciepła,
dostarczając energię do ogrzewania mieszkań i zaspokajania innych potrzeb
bytowych. Około 8% ciepła dostarczają w Polsce odnawialne źródła energii. Resztę
potrzeb (około 12%) zaspokaja gaz ziemny i pozostałe (poza wymienionymi) źródła
energii (np. drewno).
Polska jest największym producentem węgla w Unii
Europejskiej. Złotym okresem w rozwoju polskiego górnictwa węglowego były lata
70-te. Wybudowano wtedy szereg nowych kopalń, wyposażono je w nowoczesne (jak na
tamte czasy) urządzenia techniczne, zwiększono też intensywność wydobycia. W
1979 roku wydobycie węgla kamiennego osiągnęło 201 mln ton. W latach 80-tych
spadło ono do około 180 mln ton, w dziesięcioleciu 2001-2010 – do około 80 mln
ton i nadal spada.
W latach 70-tych Polska była drugim po Stanach
Zjednoczonych eksporterem węgla. Obecnie zajmuje 11 miejsce w świecie po Stanach
Zjednoczonych, Chinach, Australii, Rosji, Indonezji, Kolumbii, RPA, Wietnamie i
Kazachstanie. Jeszcze w 1990 roku Polska eksportowała rocznie 30 mln ton węgla,
obecnie – 6 mln ton. Za to import węgla zwiększa się nieprzerwanie; w 2010 roku
wyniósł 12 mln ton, obecnie wynosi około 14 mln ton.
Wszystkie te zmiany w
produkcji i
handlu
zagranicznym węglem w Polsce pozostają w kolizji z tendencjami światowymi, gdzie
w ostatniej dekadzie wydobycie węgla kamiennego wzrosło o 70%, zaś węgla
brunatnego o 10%. Jednocześnie udział węgla w produkcji energii elektrycznej
zwiększył się w tym czasie w świecie ze 40% do 41%, udział gazu pozostał bez
zmian, wzrósł udział energii odnawialnej i atomowej, zmalał natomiast udział
paliw ciekłych i energii wodnej.
Zmiany zamierzone czy
wymuszone?
Dlaczego Polska zrezygnowała z pozycji węglowego
potentata w Europie i świecie? Przecież węglowy model polityki energetycznej ma
swoje racjonalne uzasadnienie; nie ukształtował się on w Polsce za czasów E.
Gierka lecz dużo wcześniej w rezultacie wieloletnich uwarunkowań geopolitycznych
i naturalnych, na które złożyły się ograniczone możliwości pozyskania surowców
energetycznych z zewnątrz i własne, jedne z najbogatszych w Europie i świecie,
zasoby węgla kamiennego i brunatnego. Pod względem bezpieczeństwa energetycznego
(procentowy udział importu w całości zużycia surowców energetycznych) węgiel
zapewniał Polsce trzecią pozycję w Europie. Niestety, w ostatniej dekadzie
zależność energetyczna Polski od importu nośników energii zwiększyła się z 11,2%
do 30,4%.
Tak duży udział węgla w produkcji energii elektrycznej i ciepła
wpłynął rzecz jasna na naszą przodującą pozycję w zanieczyszczeniu środowiska
naturalnego w Europie. Wynika to jednak nie tyle z „węglowego” charakteru
energetyki co z jej aktualnego zacofania technologicznego. Prawie wszystkie
elektrownie węglowe liczą 40 lub więcej lat. W części z nich założono nowe
filtry odpylające, co znacznie zmniejszyło zanieczyszczenie okolicznych terenów.
Dotyczy to w szczególności elektrowni pracujących w oparciu o węgiel brunatny.
Rozwiązania technologiczne dotyczące produkcji energii elektrycznej pozostały
jednak te same.
W międzyczasie nastąpił w energetyce węglowej bardzo szybki
postęp technologiczny. Turbogeneratory stały się bardziej wydajne i mniej
szkodliwe dla środowiska naturalnego. Urządzenia odpylające ograniczyły wydatnie
emisję zanieczyszczeń do atmosfery. Niestety, w ostatnim dwudziestoleciu Polska
wybudowała tylko jedną nowoczesną elektrownię węglową o mocy 4 tys. megawatów, a
potrzeba ich wielokrotnie więcej. Dużą część starych elektrowni trzeba będzie
wkrótce wyłączyć, bądź wyłączą się one same w wyniku awarii, i co wtedy?
Energia elektryczna wytwarzana w elektrowniach gazowych jest 2-3 krotnie
droższa niż w węglowych. Podobne różnice dotyczą elektrowni atomowych i
wiatrowych, które są relatywnie najdroższe; przy czym pierwsza elektrownia
atomowa uruchomiona może być w Polsce nie wcześniej niż za pięć lat, a energia
wiatrowa wytwarza nikły procent całej energii potrzebnej Polsce; wiatr niestety
wieje u nas od czasu do czasu i to tylko w niektórych rejonach kraju. Nie
staniemy się też szybko, w myśl raportu Instytutu Geologii, eldorado gazowym;
łupków mamy mniej, a gazu w nim zawartego wykryto niewiele.
Wszystko
wskazuje na to, że nasza polityka energetyczna to efekt bezwładności, zwłaszcza
w zakresie zmian w strukturze zużycia podstawowych nośników energii. Węgla
wydobywamy mniej, bo jest nieopłacalny, a nieopłacalny jest dlatego, że kopalnie
są niedoinwestowane i wyeksploatowane. Pracują w nich wciąż maszyny kupione w
odległej przeszłości. Nie ma zaś chętnych do wyłożenia kapitału. Spółki węglowe
starają się uzyskiwać, jak największe3 zyski bieżące, przy minimalnych własnych
nakładach inwestycyjnych.
Dwa scenariusze
Pierwszy
scenariusz, nazwijmy go autonomicznym, opiera przyszłość polskiej energetyki na
węglu. Nie powinna mieć ona jednak wiele wspólnego z tym, z czym mamy do
czynienia obecnie, a więc z kopalniami i elektrowniami pracującymi pod groźbą
zamknięcia. Wg szacunków tylko 12 kopalń węgla kamiennego dotrwać może do 2030
roku, ale ich łączne wydobycie nie przekroczy rocznie 50 mln ton węgla. Węgiel
ten wystarczyłby w 2010 roku na zaspokojenie potrzeb elektrowni zawodowych. W
2030 roku będzie go jednak zdecydowanie za mało, nawet, gdybyśmy w tym czasie w
miejsce produkujących obecnie energie elektryczną starych turbogeneratorów
zamontowali nowe, oszczędne, produkujące więcej energii i mniej
zanieczyszczające środowisko.
Postępowanie zgodne z tym scenariuszem
oznaczałoby więc konieczność wybudowania do 2030 roku co najmniej sześciu
nowoczesnych elektrowni węglowych (co 3 lata jedną). Musiałyby one reprezentować
nowoczesny poziom technologiczny w zakresie efektywności produkcji energii i
ochrony
środowiska naturalnego. Tego wymaga od nas unijny pakiet
energetyczno-klimatyczny. Kary płacone za emisję CO2 byłyby oczywiście znacznie
mniejsze niż oszacowano je obecnie w warunkach „brudnych” technologii
energetycznych, choć, co trzeba przyznać, polska energetyka znacznie zmniejszyła
w ostatnich latach zanieczyszczenie środowiska.
Scenariusz węglowy zakłada
jednocześnie odwrócenie tendencji w wydobyciu węgla; zamiast spadku – jego
wzrost. W rezultacie musiałaby nastąpić modernizacja kopalń istniejących i
budowa co najmniej sześciu kopalń nowych. W latach 2010-2030 przewiduje się
bowiem wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną rzędu 70-80 TWh (ze 141 TWh
w roku 2010 do 217 TWh w roku 2030). Wymagałoby to dodatkowych 30 mln ton węgla
kamiennego rocznie. Uwzględnienie potrzeb ciepłownictwa i przemysłu zwiększyłoby
zapotrzebowanie na węgiel, a w konsekwencji oznaczałoby potrzebę wzrostu jego
wydobycia bądź zwiększenia importu.
W sumie realizacja tego scenariusza
rozwoju polskiej energetyki w wariancie spełniającym warunki ochrony środowiska
naturalnego kosztowałby do 2030 roku 4-5 mld euro rocznie (łącznie około 100 mld
euro). Jeżeli do tego dodalibyśmy potrzeby rozwoju i modernizacji ciepłownictwa
i transportu, to wartość
inwestycji
do 2030 roku uległaby podwojeniu.
Drugi scenariusz, nazwijmy go unijnym,
oparty na zróżnicowanych źródłach energii, zakłada zbliżenie struktury zużycia
pierwotnych surowców energetycznych w Polsce do struktury przeciętnej w Unii
Europejskiej, gdzie tylko 41% energii elektrycznej wytwarza się w oparciu o
węgiel, 26% - w elektrowniach atomowych, 22% - w oparciu o gaz i 11% - w oparciu
o odnawialne źródła. W perspektywie do 2030 roku Unia Europejska zamierza
zwiększyć udział produkcji energii elektrycznej w oparciu o gaz do 28%, w
oparciu o odnawialne źródła energii do 18%. Jednocześnie, jeżeli zgodnie z
zapowiedziami Niemców i Francuzów, znaczącej obniżce ulegnie udział energii
elektrycznej wytwarzanej w elektrowniach atomowych, to tendencje spadkowe w
udziale węgla zostaną w Unii zahamowane.
Wydaje się, iż scenariusz ten jest
dla Polski nierealny i co więcej przyniósłby więcej strat niż korzyści. Jego
realizacja oznaczałaby bowiem zastąpienie taniego węgla drogim gazem i
kilkakrotne podrożenie energii elektrycznej. Oczywiście kary płacone za
zanieczyszczenie środowiska naturalnego przez elektrownie gazowe byłyby niższe
niż przez elektrownie węglowe.
Gdzie Polska mogłaby przy tym zaspokoić popyt
na tak znaczne ilości gazu? W 2010 roku w Polsce spalono około 65-70 mln ton
węgla kamiennego i 55-58 mln ton węgla brunatnego. Jest to ilość równoważne
około 60 mld m3 gazu ziemnego. Zaspokojenie przyszłych potrzeb energetycznych
Polski do roku 2030 to wzrost popytu na gaz rzędu 20 mld m3 rocznie. W roku 2010
Polska zużyła 14,1 mld m3 gazu, w tym 47% pochodziło z importu z Rosji.
Marzenia a rzeczywistość
Pakiet
energetyczno-klimatyczny Unii Europejskiej uznać należy za próbę przełożenia
marzeń ekologów na rzeczywistość. Niestety przełożenie to obnażyło bez reszty
mizerię polskiej rzeczywistości. Polska nie ma jakichkolwiek możliwości, by
pakiet ten zrealizować w wyznaczonym horyzoncie czasowym. Bez astronomicznych
nakładów inwestycyjnych w najbliższych kilku latach trudno więc będzie zastąpić
rozsypujące się elektrownie węglowe – nowymi, zabezpieczając dostawy surowców
energetycznych. W innym, przypadku Polska będzie musiała ograniczyć zużycie
energii (np. poprzez wyłączenia w godzinach szczytu), bądź stać się poważnym
importerem prądu. Jeżeli do tego dodamy stare, czterdziestoletnie, całkowicie
wyeksploatowane linie przesyłowe powaga czekających nas kłopotów staje się
zdecydowanie większa.
Roczna emisja CO2 przez kraje Unii Europejskiej
szacowana jest na około 14% emisji światowej, udział Chin wynosi 22%, a Stanów
Zjednoczonych 20%. Do poważnych producentów CO2 należy też Rosja (6%), Indie
(5%), Japonia (4%). Udział Polski szacowany jest na 1,1%, a więc na poziomie
zbliżonym do Francji.
Polska traktowana jest w Unii jako jeden z
największych producentów CO2 (obok Nieniec i Francji), a w przeliczeniu na 1
mieszkańca – największym, właśnie ze względu na dominację węgla w produkcji
energii elektrycznej.
Na tym tle pojawia się kilka wątpliwości.
Pierwsza, dlaczego tylko kraje Unii Europejskiej maja ponosić ciężar
przeciwdziałania zanieczyszczeniu środowiska naturalnego, skoro najwięksi
emitenci CO2: Chiny i Stany Zjednoczone nie podpisały protokołu z Kioto o
ochronie środowiska naturalnego, wydalając bezkarnie wielokrotnie więcej
zanieczyszczeń niż kraje Unii Europejskiej razem wzięte.
Ruga wątpliwość,
dlaczego Unia Europejska przyjęła jako pewnik stanowisko swoich ekologów, iż to
emisja CO2 jest główną przyczyną ocieplania się klimatu na Ziemi. Nie mniej
liczna grupa naukowców niż stojąca po stronie ekologów uważa, że nie ma
przekonujących dowodów, iż to emisja dwutlenku węgla powoduje zmiany klimatu.
Ich zdaniem u podstaw obecnych perturbacji klimatycznych znajdują się naturalne
cykle będące w większym stopniu funkcją czynników niezależnych od człowieka (np.
wybuchów na słońcu). Wystarczy wziąć pod uwagę wyniki badań nad historią kuli
ziemskiej.
Trzecia wątpliwość sprowadza się do pytania, dlaczego w
istniejących uwarunkowaniach Polska miałaby ponieść w Unii Europejskiej
największy, w przeliczeniu na 1 mieszkańca, ciężar wdrożenia pakietu
energetyczno-klimatycznego. Czy tylko dlatego, że jej podstawowym bogactwem
naturalnym jest węgiel, którego inne kraje nie mają, bądź mają w ograniczonych
ilościach.
Obciążenie Polski ciężarem płacenia kar za wykorzystywanie węgla
dla potrzeb energetyki i ciepłownictwa wyeliminowałoby ją w rywalizacji
ekonomicznej w Unii Europejskiej i odbiło negatywnie na poziomie życia
ludności.