n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, czerwca 18, 2012

RPrl * Na osuwisku

DODATEK.
Gadający Grzyb     JAK  ZARCHIWIZOWAĆ   blog  NA  dysk PC.
Jako bonuspowtórzę notkę, w której wyjaśniam jak zarchiwizować swojego bloga bez wydawania ponad 100 zł, których za taką usługę żąda Salon:
Krótki, łopatologiczny poradnik dla tych, którzy by chcieli na wszelki wypadek sporządzić pełną kopię swego bloga (wraz z komentarzami i takimi tam) i zachować ją na twardym dysku.
1) Ściągamy sobie darmowy programik HTTrack Website Copier(na przykład stąd) i instalujemy.
2)Po uruchomieniu wciskamy „Dalej”. W rubryce „Nazwa projektu”wpisujemy nazwę pod jaką chcemy zapisać naszego bloga na dysku (np. „iksiński_blog”), zaś w okienku „Ścieżka bazowa” podajemy katalog w którym zapiszemy naszego bloga. Klikamy„Dalej”.
3) W polu wyboru „Działanie” zaznaczamy opcję „Pobierz stronę(y) Web”.Poniżej klikamy na klawisz „Dodaj URL”. Pojawi się okienko, które uzupełniamy następująco:
- w rubryce „Adres URL” podajemy nasz adres na S24 (np.zombie.salon24.pl);
- poniżej wpisujemy nasz login i hasło.
Klikamy „OK”, następnie zaś „Dalej”.
4) Zaznaczamy opcję zaczynającą się od słów: „Możesz teraz uruchomić tworzenie...” i wciskamy„Zakończ”.
5)Czekamy, aż program wykona operację... wciąż czekamy... i jeszcze trochę ;)) Następnie klikamy „Zakończ”  i  „Wyjście”.
6) Teraz otwieramy katalog do którego skopiowaliśmy naszego bloga, klikamy na plik„index” i otwiera się nam „off-line’owa” przeglądarka. Klikamy w niej na nasz adres... i otwiera się nam wierna kopia naszego bloga na Salonie24. Yes, yes, yes!
***
W ten oto prosty sposób możemy zabezpieczyć się przed nieoczekiwanym „zniknięciem” naszego bloga i ocalić swój, często bogaty, publicystyczny dorobek dla potomności ;))
W każdym razie, ja tak zrobiłem i innym też radzę...
Gadający Grzyb
P.S. To działa na wszystkie blogi/strony internetowe, które możemy sobie skopiować i potem przeglądać off-line;)
 

Czesław Bielecki - Na osuwisku

Na osuwisku*
Gdyby Smoleńsk był wyjątkiem, można by opłakać ofiary i pójść dalej. Ale ten tragiczny zbieg okoliczności odsłonił coś głębszego. Dramatyczną nieodpowiedzialność jednostek, która owocuje na co dzień zbiorową beztroską. Sami dla siebie stanowimy zagrożenie, i to śmiertelne
Najbardziej celny komentarz dotyczący katastrofy smoleńskiej wygłosił, jak dotąd, mistrz prozy sensacyjnej i szpiegowskiej Frederic Forsyth. We wrześniu powiedział „Newsweekowi”: Ten, kto planował ten wyjazd, musiał być kompletnym idiotą. Nigdy, ale to nigdy nie wsadza się na pokład jednego samolotu prezydenta i wszystkich generałów. Przed 10 kwietnia nikt by nie dał wiary, że coś takiego może się naprawdę wydarzyć. Tak skrajny brak odpowiedzialności jest niewyobrażalny. W Wielkiej Brytanii osoba, która wsadziłaby do jednego samolotu królową i księcia Karola, następnego dnia wyleciałaby z pracy
U nas – przeciwnie. I jeśli katastrofa smoleńska zostanie potraktowana jak kolejna afera hazardowa rządu Tuska, będzie to ponurym znakiem czasu: osuwamy się jako społeczeństwo i państwowość, a władza wmawia nam, że jest to ruch naprzód. Tragiczny wypadek 10 kwietnia jest wyjątkiem potwierdzającym regułę – regułę kompletnej nieodpowiedzialności władzy.
Minister finansów może uprawiać kreatywną księgowość i uciekać przed uczciwą rozmową ze społeczeństwem o długu publicznym, demografii i emeryturach. Minister infrastruktury może tłumaczyć, że cały kłopot z drogami polega na tym, że nie można kupić ich w sklepach. Ministrowie spraw zagranicznych i obrony myślą, że przy sprawnym PR zbyteczna jest sprawność państwa. Im bardziej gęstnieje mgła, tym bardziej władza uspokaja, że jesteśmy na dobrej ścieżce.


Racje stron, racja stanu

Zdarzają się chwile szczerości. Premier Tusk, powołując się na wybitnego boksera, stwierdził ostatnio: „Nie ma odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni. Na razie źle mnie trafiają”. Prawda jest taka, że to Polska i my, Polacy, jesteśmy celnie trafiani: indywidualna nieodpowiedzialność polityków zamienia kolejne wielkie plany w propagandę. Miliardy naszych podatków, drogi i koleje, kariery milionów studentów zawieszone są w niewymiernej czasoprzestrzeni. Jak długo będziemy się rozwijać bez prawdziwej, konkurencyjnej ze światem nauki, z najmłodszymi emerytami i najczęściej chorującymi pracownikami? Z administracją, która udaje idiotów lub robi z nas idiotów? Ze wzrostem gospodarczym kraju wciąż za małym, aby znalazły się pieniądze na kulturę?
Fakt, że PiS nie udało się z szemranym towarzystwem zbudować w dwa lata kraju prawa i sprawiedliwości, nie oznacza, że bezprawie i niesprawiedliwość ma bezterminowo i bezalternatywnie się panoszyć. Rozkład władzy zaowocował smoleńską tragedią, bezsensowną, jak niejeden spór w naszej historii. Obie strony miały swoje racje, które jednak pod koniec przesłoniły rację stanu – nasz interes narodowy.
W toku ostatnich sporów o przyczyny smoleńskiej tragedii premier Tusk oświadczył, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzyło po katastrofie. Należę do tych, którzy od początku uważają, że jest odpowiedzialny za to, co miało miejsce przed katastrofą. To rząd odpowiadał za logistykę podróży prezydenta na katyńskie uroczystości, tak jak za swoje podróże do Smoleńska. I ponosi odpowiedzialność za to, co zaniedbał przed katastrofą.Nikt nie zwolnił ministra Sikorskiego z obowiązku nadania właściwego statusu wizycie prezydenta i jego delegacji. A wówczas na pokładzie byłby rosyjski nawigator.
Skoro rejs samolotu RP nie był w świetle znanych dokumentów ani cywilny, ani wojskowy, to nic dziwnego, że Rosjanie skwapliwie wykorzystują dziś ówczesne lekceważenie prezydenta przez rząd. Z kolei minister Klich, na przekór obowiązującej w NATO cywilnej kontroli nad wojskiem, nie czuje się odpowiedzialny za bałagan w siłach powietrznych kraju. I to on wyraził na piśmie zgodę na udział dowódców wszystkich sił zbrojnych w delegacji prezydenta Kaczyńskiego, gdy ten zaprosił generałów do Katynia, a tuż po tragedii twierdził, że nie wiedział, iż mieli do dyspozycji tylko jeden samolot. Indagowany ostatnio przez „Gazetę Wyborczą” wyznał, że dwa razy do roku kontrolował, czy wojsko wdrożyło procedury naprawcze po katastrofie samolotu CASA, ale upiera się do dziś, że nic więcej nie mógł zrobić. I nie poczuwa się do winy za przyczyny zaniedbań stwierdzonych w wojskowym pułku specjalnym wożącym VIP-ów.
Biuro Ochrony Rządu podlega ministrowi spraw wewnętrznych. Na lotniskach zapasowych w Mińsku czy Witebsku nie było oficerów BOR. To drugie okazało się zamknięte, a o tym pierwszym centrum w Warszawie nie wiedziało, czy leży w Rosji. To wynika z naszych nagrań. W centrum obsługującym lot z kraju dyskutowano, dokąd skierować samolot, gdy w Smoleńsku płonął już jego wrak.

Cena za małość

Po dziewięciu miesiącach od tragedii smoleńskiej to nie krytycy rządu mają obsesję, lecz sam premier. Chce zachować wpływy, twierdząc, że nie miał na nic wpływu. Niektórzy zarzucają mu, że dla pustych gestów przyjaźni gotów jest ukrywać prawdę i współodpowiedzialność Rosjan za katastrofę. Mam zgoła inny pogląd. Ostatni spór jest klasycznym dla rządzących przykrywaniem większych grzechów mniejszymi. Zamiast rozważać, jak można było 10 kwietnia rano w ostatniej chwili powstrzymać przewracające się kostki domina, trzeba wrócić do polityków, którzy ponoszą osobistą odpowiedzialność za ułożenie tych kostek i pchnięcie pierwszej z nich. Bardzo prawdopodobne, że wszystkie te głupstwa zrobiłby PiS, ale zdarzyły się one Platformie Obywatelskiej.
Nikt nie miał prawa zabronić prezydentowi, którego przyjazd akceptuje docelowy kraj jego podróży, podjąć decyzję o tym, kiedy i skąd ma wyruszyć oraz o składzie delegacji. Natomiast za zabezpieczenie i logistykę tej podróży odpowiadał jednoznacznie rząd. Skoro minister Klich mógł pięć dni po tragedii wyczarterować samoloty LOT z pilotami, można było dokonać tego przed katastrofą, aby delegacja leciała kilkoma maszynami. To się nazywa zarządzanie ryzykiem. Argumenty o naciskach, o niemożności odmowy prezydentowi, o tym, że nikt się nie odważył czegoś powiedzieć, są kolejną kompromitacją. Jeśli ktoś się boi władzy i odpowiedzialności, niech sobie wybierze skromniejszą rolę społeczną. Wysoki rangą urzędnik – minister lub premier – ma się bać o los państwa i jego przedstawicieli, a nie o to, że się komuś narazi.
Cena, jaką przyszło zapłacić w Smoleńsku, była ceną za małość i brak cywilnej odwagi rządzących.Najlepiej pokazuje to – powszechny w mediach życzliwych władzy – argument probablistyczny: gdyby to PiS był u władzy, nie postąpiłby roztropniej. Albo stosowanie dowodu nie wprost na odpowiedzialność prezydenta Kaczyńskiego za katastrofę: przecież Tusk też tam lądował, przecież prezydent nie musiał się upierać, że poleci niezależnie od premiera do Katynia. Tyle że ta tragedia wydarzyła się pod rządami PO.
W przypadku lotu do Smoleńska dyspozytorem był polski rząd i on jest odpowiedzialny za uruchomienie złowrogiego zbiegu okoliczności, który zaowocował katastrofą na niewyobrażalną skalę. Dowodem braku trzeźwości politycznej jest już wpychanie tak wielu ważnych pasażerów do jednego samolotu i zwalenie na nich winy, że sami tak chcieli. Nieodpowiedzialność jest zasadą tam, gdzie liczy się tylko gra. Ci sami sternicy nawy państwowej jednym pociągiem pojechali do Krakowa na uroczystości pogrzebowe na Wawelu. Im częściej gwałcą standardy dobrego rządzenia, tym częściej powołują się na procedury, które uniemożliwiają im inne działanie. Po prostu rządzą nami gracze bez wyobraźni.
Nie opowiadajmy sobie bzdur o wojnie polsko-polskiej, lecz konfrontujmy racje stron w ramach demokratycznego porządku. Bardzo prawdopodobne, że wszystkie te głupstwa zrobiłby PiS, ale zdarzyły się one Platformie Obywatelskiej. I to PO nie ma odwagi wziąć odpowiedzialności za swoje działania i zaniechania. Powtarzam, kierowca ani pilot nie mogą udawać pasażera. A tu organizator rejsu – rząd – udaje ofiarę okoliczności, które sam spowodował. To powtórka demagogii, którą poznaliśmy przy okazji politycznego mordu na działaczu PiS w Łodzi. Skoro zamach mógłby się zdarzyć wobec działacza PO, to Platforma za nic nie odpowiada.

Opór zdrowego rozsądku

Z raportu ministra Millera i nagrań z tak zwanej wieży, czyli baraku rosyjskich kontrolerów lotu, wiemy jedno: piloci zostali wprowadzeni w błąd, że są na dobrej ścieżce lądowania, i druga strona z ożywczą hipokryzją temu świadectwu zaprzecza w raporcie MAK. Rząd był na złej ścieżce przed Smoleńskiem i przed całym nieszczęściem, więc niech nie wmawia nam teraz jak rosyjscy nawigatorzy, że Polska jest na dobrej drodze. Wszystkim snującym spiskowe teorie chcę przypomnieć prawdę tyleż okrutną, co opartą na faktach historycznych. Jeśli się wie, że Rosja jest krajem licznych przypadkowych śmierci nieprzypadkowych osób, trzeba uważać, nie prowokować, nie ułatwiać gry drugiej stronie.
10 kwietnia 2010 roku był fragmentem procesu. Gdyby Smoleńsk był wyjątkiem, można by opłakać ofiary i pójść dalej. Ale ten tragiczny zbieg okoliczności odsłonił coś głębszego. Dramatyczną nieodpowiedzialność jednostek, która owocuje na co dzień zbiorową beztroską. Sami dla siebie stanowimy zagrożenie, i to śmiertelne.
Nie można przeciwdziałać osuwiskom – stwierdził ostatnio główny geolog kraju dr Henryk Jacek Jezierski. Można je obserwować i badać, a następnie przewidywać przyszłe ruchy mas ziemnych, które centymetr po centymetrze obnażają podłoże. Ostatnia faza denudacji jest nagła i może prowadzić do tragedii. W tej sytuacji – uważa Jezierski – można jedynie przeciwdziałać amnezji osuwiskowej, na którą zapadają zarówno urzędy wszystkich szczebli, jak i obywatele.
Władza w Polsce jest naga, tylko sama tego nie widzi. Hucpa rządzących, którzy chcą panować bez przewidywania oczywistych niebezpieczeństw i bez uczenia się na błędach, musi napotkać nasz opór. Opór zdrowego rozsądku. Zgoda na idiotyzm niczego nie buduje. Wręcz przeciwnie. Niszczy tę politykę, której Polska potrzebuje. Polska realna musi mieć twarde jądro, siłę i godność. Polsce wirtualnej wystarczyłby marketingowy reset i nowa narracja.
SEE

Czerwone żydostwo razem z sld i złodziejami PO

portret użytkownika ojciec_milicjant
potraktowało śmierć Szmajdzińskiego, Jarugi, Szymanek-Deresz, Dolniaka i Karpiniuka jak świętą ofiarę. W podzięce bogom za śmierć Kaczyńskiego.
Podsumujmy: nie wyszło ,,ląduj dziadu", ani Błasik w fotelu pierwszego pilota, ani drugiego. Nawet nikt nie stał nad głowami pilotów - ani Kazana ani Błasik.
Historię z ,,pijanym generałem" wymyślili kagiebiści, żeby zademonstrować Tuskowi, że nawet lizać ich dupy musi z większą pokorą.
Za chwilę runie bajka z ,,psychicznymi naciskami na pilotów" bo poznamy prawdziwe działanie przycisku ,,Uchod" albo błąd konstrukcyjny w układzie awaryjnego odejścia(TOGA)- do tego nizbędny eksperyment z ocalałym Tu154M 102.
Szkoda tylko, że nikt nie przypomni kto przywlókł do Polski sowiecki system szkolenia i organizacji lotnictwa wojskowego, oraz kto powyrzucał z wojska i pozamykał w kryminale tych, którzy chcieli ten sowiecki system wojskowego szkolnictwa zmienić i zreformować. Ta wąsata świnia nazywa się Komorowski Bronisław.

II Rzplita * Życie polityczne


Życie polityczne II Rzeczypospolitej

 SEE    Poprzedni artykuł: Sport w IIRP
Dwudziestolecie międzywojenne, okres istnienia niepodległej II Rzeczypospolitej, skłania historyków do formułowania nieraz skrajnie odmiennych sądów. Oceny tej krótkiej epoki wahają się od idealizacji suwerennego bytu państwowego po nieumiarkowaną krytykę, najczęściej formułowaną z perspektywy klęski, jak spotkała naszą Ojczyznę w II wojnie światowej, wojnie, która pogrzebała II RP. Przed idealizacją ostrzega w swym podręczniku m.in. współczesny badacz krakowski Czesław Brzoza: „Większość Polaków od z górą sześćdziesięciu lat wspominała coraz bardziej wyidealizowaną II Rzeczpospolitą i mające na celu jej utrzymanie heroiczne wysiłki z lat II wojny światowej. Utrwalający się w świadomości społecznej obraz międzywojnia coraz bardziej oddalał się od rzeczywistego. (...) O ile duma z osiągnięć międzywojennej Polski (...) była i jest stale obecna w powszechnej świadomości narodowej, o tyle liczne porażki II Rzeczypospolitej (...), a zwłaszcza faktyczny bilans dokonań, są znacznie trudniejsze do zaakceptowania” (Cz. Brzoza, Polska w czasach niepodległości i II wojny światowej (1918-1945), w: Wielka Historia Polski, t. V, Kraków-Warszawa 2003, s. 401).

Symbolem idealizacji tradycji politycznych tego okresu jest nasz stosunek do Józefa Piłsudskiego. Jak zauważa Andrzej Nowak, „bohaterem, symbolem wyobraźni politycznej Polaków pozostaje niewątpliwie Józef Piłsudski wciąż (...) uważany za najwybitniejszego polityka polskiego w XX wieku, albo nawet całej polskiej historii” (A. Nowak, Historie politycznych tradycji, Kraków 2007, s. 7). Piłsudski jest w świadomości dzisiejszych Polaków bezdyskusyjnym symbolem polityki dwudziestolecia, polityki, która oznaczała odzyskanie niepodległości. Dla swoich współczesnych był postacią kontrowersyjna, mającą zarówno żarliwych wielbicieli, jak i zażartych przeciwników, obecnie nabrał w oczach potomnych pomnikowych jedynie kształtów. Gdyby brać pod uwagę tylko jego dzisiejszy wizerunek, marszałek nie popełniał błędów, wolny był od śmieszności... Nikt dziś kojarzy z osobą zwycięscy bitwy warszawskiej i twórcy Legionów ani inwektyw pod adresem demokratycznego sejmu, ani niepotrzebnej brutalności, ani otaczania się posłusznymi miernotami, ani kartek wysyłanych przymusowo przez całe szkoły z okazji imienin marszałka na portugalską Maderę... To wyidealizowane uproszczenie sprzyja zapewne szerzeniu się innej, równie upraszczającej wizji. W świadomości społecznej utrwala się bowiem równocześnie także skrajny krytycyzm wobec epoki niepodległego bytu państwowego. Nieraz przybiera on formę ocen niesprawiedliwych, bo zupełnie ahistorycznych. W tej hiperkrytycznej wizji dwudziestolecie staje się okresem wyłącznie niemal antysemityzmu i skrajnego nacjonalizmu. W ten nurt wpisuje się wielu wybitnych nam współczesnych – choćby Czesław Miłosz, który wprawdzie nie polemizował ze świetlanym mitem marszałka Piłsudskiego, ale epokę swojej młodości postrzegał jako czas "podbijania narodowego i mocarstwowego bębenka", czas "nie tylko zaciemniającego umysły pustosłowia i wygrywania nienawiści do wszystkich "innych", także (...) polowań na czarownice, rozpowszechnionego donosicielstwa i szantażu” (Cz. Miłosz, Wyprawa w dwudziestolecie, Kraków 1999, s. 543).

Aby wyplątać się z gąszczu tych prowadzących na manowce uproszczonych opinii, warto sięgnąć po zdanie wypowiedziane przez jednego z najwybitniejszych polskich historyków – Władysława Konopczyńskiego. Twórca Polskiego Słownika Biograficznego pisał: „W duszy czytelnika opaczny [byłby] obraz, (...) [ukazujący], że wskrzeszenie Polski w 1918 roku, było krótkotrwałą, nieudaną próbą, żeśmy wszyscy razem nie zdali życiowego egzaminu. (...) Niewiele pomoże (...) stawianie takich negatywnych tez, jak to żeśmy nie rozwiązali całkowicie kwestii społecznej, albo kwestii rolnej, albo kwestii żydowskiej, czy ukraińskiej. Żadne europejskie rozwiązanie tych trudności nie uchroniłoby państwa od katastrofy dwustronnego najazdu, a nie każde rozwiązanie dawało się pogodzić z egzystencją narodu polskiego” (W. Konopczyński, Historia polityczna Polski 1918-1939, Gdańsk 1995, s. 215-216). Z tej perspektywy patrząc można z pewnością powiedzieć, że w okresie dwudziestolecia międzywojennego Polacy znajdowali się w szczególnej sytuacji, jeśli chodzi o uprawianie przez siebie polityki. Polityka polska miała w ciągu tych dwu dekad do dyspozycji suwerenne państwo polskie. Był to jedyny taki okres w ciągu dwu ostatnich stuleci między trzecim rozbiorem w 1795 r. a upadkiem komunizmu w Polsce w 1989 r.. Był to więc jedyny w tym okresie czas, gdy istniało nowoczesne państwo polskie, dysponujące w zasadzie samodzielnością w stosunku do ośrodków zewnętrznych, istnienia państwa, za którego politykę sami Polacy ponosili odpowiedzialność.

To suwerenne państwo budowane było przy wielkim poparciu społecznym. Mimo nieraz ostrych sporów politycznych, (choćby zażartej rywalizacji między narodowymi demokratami a zwolennikami marszałka Piłsudskiego) ogromna większość Polaków identyfikowała się z jego instytucjami, starała się je współtworzyć i chronić. W walce o to państwo wykazali się szczególną ofiarnością, ponosząc trudy trwających aż do 1921 roku wojen, a następnie łożąc na potrzeby ustabilizowania młodego państwa podczas reformy skarbowej premiera Władysława Grabskiego.
Zbiorowy wysiłek wspólnoty wart jest podkreślenia tym bardziej, że państwo polskie kształtowało się w niesłychanie trudnych warunkach. Poważnym utrudnieniem i wyzwaniem, jaki stanęło przed polskimi politykami było przezwyciężenie podziałów i – szerzej rzecz ujmując – całego dziedzictwa zaborów. Na obszarze międzywojennej Polski występowały cztery systemy administracyjne i fiskalne, pięć systemów prawnych. Ziemie poszczególnych zaborów różniły się też – nieraz diametralnie – pod względem panującej na niej sytuacji społeczno-gospodarczej. Stworzenie więc jednolitej administracji państwowej, ujednolicenie systemu prawnego, zbudowanie efektywnie działających instytucji centralnych nie było więc zadaniem banalnym, a w zasadzie naszym dziadkom się udało.

Budowa instytucji państwa polskiego była tym bardziej skomplikowana, że w wielu dziedzinach brakowało u progu niepodległości doświadczonej kadry funkcjonariuszy państwowych. Polakom – zwłaszcza żyjącym na terenach zaborów rosyjskiego i niemieckiego – wyjątkowo trudno było bowiem uzyskiwać najwyższe stanowiska w administracji czy sądownictwie państw zaborczych. W 1939 roku taka kadra już istniała, więc wychowała się ona w znakomitej większości w odrodzonym państwie.

Problemem bardzo ważnym i – jak się miało okazać – niemożliwym do rozwiązania były stosunki między krzepnącym państwem polskim, a zamieszkującymi jego terytorium mniejszościami narodowymi. Polskie elity polityczne nie były w stanie sformułować wiarygodnego programu współżycia z tymi mniejszościami w ramach państwa polskiego. Na wschodzie kraju, ani federacyjna koncepcja piłsudczyków, ani inkorporacyjna – reprezentowana przez rywalizujących z nimi – narodowych demokratów, z różnych przyczyn nie były w stanie złagodzić napięć, zwłaszcza w stosunkach z ludnością ukraińską. Problem ten miał wymiar niemal nierozwiązywalnego konfliktu racji na miarę tragedii antycznej. Mniejszości narodowe miały bowiem własne, zrozumiałe ambicje – stworzenia swoich państw narodowych (Ukraińcy, Białorusini, a nawet w inny sposób – Żydzi), bądź identyfikowały się z obcymi państwami, nieprzychylnymi Polsce (Niemcy). Niemal jedna trzecia obywateli nie czuła się więc silniej związana z państwem polskim, traktowała je w najlepszym razie dość obojętnie, niejednokrotnie podejmowała działania sprzeczne z polskimi interesami, a niekiedy wprost wrogie wobec państwa. W tej sytuacji doprowadzenie do porozumienia graniczyło z niemożliwością. Świetnie ilustrują to losy Tadeusza Hołówki, szczerego rzecznika porozumienia polsko-ukraińskiego, który został zamordowany przez Organizację Nacjonalistów Ukraińskich.

II Rzeczpospolitej przyszło rozwijać się w epoce, która postawiła przed nią szczególnie trudne wyzwania cywilizacyjne. W Europie narastał niemal przez całe dwadzieścia lat kryzys demokracji, wyrażający się w powstawaniu państw autorytarnych i w rosnącej – w skali nawet globalnej – popularności ruchów totalitarnych: sowieckiego komunizmu, włoskiego faszyzmu, a w latach 1930-tych także do niemieckiego nazizmu – ruchów, jak się wkrótce miało okazać, zbrodniczych. Ten kryzys nie ominął także Polski, choć przybrał w naszym kraju stosunkowo łagodną formę.

W dwudziestoleciu międzywojennym na świecie zmieniała się cała filozofia funkcjonowania państwa i prowadzenia polityki. Był to czas, w którym państwo zmuszone było przejąć na siebie ogromne zobowiązania społeczne (ubezpieczenia społeczne, opiekę zdrowotną, szkolnictwo). Odbywało się to przy zwiększających się wciąż oczekiwaniach społeczeństw wobec państwa. Doświadczenia I wojny, gdy zetatyzowane zostało życie gospodarcze, atrakcyjny dla wielu – zwłaszcza mniej zorientowanych – wzór państwa sowieckiego i Włoch faszystowskich, a także wielki kryzys gospodarczy początku lat 1930-tych stanowiły kontekst narastania mody na etatyzm i omnipotencję państwa. W tej atmosferze kształtował się też nowy model społeczeństwa, kolektywistycznego i zmaterializowanego społeczeństwa masowego. Zjawiska te nie omijały także naszego kraju.

Państwu polskiemu było jednak wyjątkowo trudno sprostać rozbudzonym oczekiwaniom, ponieważ brakowało mu okrzepłych i sprawnych struktur administracyjnych. Polskie społeczeństwo – i tak niezbyt zasobne – zubożone zostało dodatkowo skutkami I wojny światowej oraz przedłużających się konfliktów o granice i zachowanie niepodległości nowego państwa, które przetoczyły się przez ziemie polskie w latach 1918-1921. Prowadziło więc taką politykę społeczną, na jaką było je stać. Wprowadzono 8-godzinny dzień pracy, starano się walczyć z patologiami społecznymi – ograniczono analfabetyzm, starano się przezwyciężyć zapóźnienie cywilizacyjne najbardziej ubogich regionów (tzw. Polski B) etc.

Polskim elitom politycznym przyszło się też zmierzyć z ogólnoeuropejskim wyzwaniem, jakim było bezprecedensowe narastanie przemocy w życiu społecznym. Jego przejawem była militaryzacja polityki. Zapanowała wówczas moda na upodobnienie ruchów politycznych do wojska: obowiązywały partyjne mundury, sztandary, formowanie bojówek etc. W II RP obecny był silnie terroryzm polityczny, o czym zdarza nam się po latach zapominać. Początkowo terror (ataki sabotażowe, napady rabunkowe na urzędy pocztowe etc.) stanowił instrument w rękach zwłaszcza skrajnej lewicy, zwłaszcza komunistycznej. Potem metody te zastosowali skrajni nacjonaliści ukraińscy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, którzy m.in. zamordowali ministra spraw wewnętrznych – Bronisława Pierackiego. Te skrajne ruchy polityczne nie wahały się też współpracować w działaniach wywiadowczych i sabotażowych prowadzonych w Polsce przez państwa obce – Związek Sowiecki i Niemcy.

Po przemoc na mniejszą skalę sięgnęły także bardziej umiarkowane formacje polityczne: socjaliści, narodowcy, ludowcy i dysponujący aparatem państwowym – rządzący zwolennicy sanacji. Pod tym względem Polska nie odbiegała od niechlubnej europejskiej normy. Mimo tych wszystkich trudności polskie życie polityczne miało swoje bezdyskusyjne dodatnie cechy. Nie brakowało w nim wybitnych osobowości politycznych. Józef Piłsudski, Roman Dmowski, czy Wincenty Witos – bez względu na ocenę szczegółów ich polityki – z pewnością byli postaciami nietuzinkowymi, które zapisały się trwale w naszej historii. Polskie elity polityczne okresu dwudziestolecia w znacznej mierze, ukształtowane zostały w atmosferze pojmowania polityki, jako bezinteresownej służby publicznej.

Dwudziestolecie stanowiło czas organizacyjnego rozkwitu polskiego życia społeczno-politycznego. W Polsce powstało i działało pełne spektrum organizacji politycznych, reprezentujących całą paletę opinii, od lewicy po prawicę. Partie polityczne, związane z nimi stowarzyszenia, spółdzielnie, organizacje kobiece i młodzieżowe stanowiły integralną część życia społecznego. Mówiąc językiem nam współczesnym, polskiego społeczeństwa obywatelskiego. Rozwój ten nie ograniczał się tylko do ludności polskiej. Prężnie rozwijały się również instytucje i organizacje społeczno-polityczne mniejszości.

Aktywność obywatelska – rozbudowana wśród Polaków w okresie ofiarnej walki o niepodległość w latach 1918-1921 – okazywała się nieraz także i w późniejszym czasie. Polska reforma skarbowa – co było ewenementem na skalę europejską – została przeprowadzona jedynie w oparciu o środki krajowe. Ofiarność obywatelska okazała się po raz kolejny – przybierając poruszające nieraz formy – gdy trzeba było, pod koniec lat 1930-tych, bronić Rzeczypospolitej. Zarówno Fundusz Obrony Narodowej, jak i postawa żołnierzy podczas kampanii obronnej 1939 roku najlepiej pokazywały przywiązanie społeczeństwa do własnego państwa i ogromną zdolność do ponoszenia ofiar w jego obronie. Aktywność polityczna Polaków w okresie międzywojennym pozostawiła ślad w sferze kultury intelektualnej. Dwudziestolecie pozostawiło po sobie cenną literaturę polityczną – od publicystyki po poważne traktaty analityczne. Stanowi ona świadectwo głębokiej i autentycznej dyskusji politycznej, która toczyła się między Polakami reprezentującymi różne opcje polityczne. Dorobek Mieczysława Niedziałkowskiego, Adolfa Bocheńskiego czy Romana Dmowskiego stanowi integralną część polskiej kultury politycznej i jest przywoływany do dziś. Mimo, że dwudziestolecie jest dość krótkim okresem w perspektywie 1000 lat dziejów naszego kraju, to w rozwoju polskiego życia politycznego można wyróżnić trzy zasadnicze etapy.

Pierwszy z nich to lata 1918-1926, okres demokracji parlamentarnej. Okres ten przyniósł niemały dorobek. Udało się przyjąć podstawy ustroju (naszym dziadkom przyjęcie konstytucji zajęło 2 lata, a proces konstytucyjny w III RP trwał lat 8). Udało się wówczas przeprowadzić reformy finansów państwa, wszcząć proces ujednolicania prawa i administracji, przyjąć zasady reformy rolnej, zawrzeć Konkordat. Zwraca uwagę spory zakres swobód obywatelskich. Symboliczne znaczenie miał fakt, że już w 1919 r. kobiety korzystały w Polsce z pełni praw wyborczych, podczas gdy ówczesny wzór demokracji – Francja, zdobyła się na to dopiero w ćwierć wieku później. Polskie życie polityczne kształtowało się wówczas na wzór parlamentaryzmu francuskiego, ze wszystkimi – niestety – jego słabościami. II RP, podobnie jak francuska III Republika, była systemem słabym wewnętrznie, politycznie rozdrobnionym, pozbawionym silnej i stabilnej władzy wykonawczej, niewolnym od politycznej korupcji (afera żyrardowska).

Skrajnie parlamentarna forma demokracji okazała się też podatna na narastanie przemocy – po które sięgała zarówno prawica, jak i lewica. Zabójstwo prezydenta Narutowicza w 1922 r., tzw. wypadki krakowskie 1923 r., zamach majowy 1926 r. wstrząsały funkcjonowaniem systemu. Dysfunkcjonalność tej odmiany systemu demokratycznego, pogłębiana była postawą mniejszości narodowych, które od 1922 r. kontrolując niemal ¼ parlamentu pozostawały w stałej opozycji, uniemożliwiając w praktyce i tak utrudnione powstanie stabilnych koalicji rządowych. Polska demokracja parlamentarna została zakończona przez przejęcie władzy przez Piłsudskiego w wyniku zamachu majowego. Mniej więcej na lata 1926-1933 przypadł okres przejściowy. Zwolennikom marszałka udało się wówczas wzmocnić władzę wykonawczą, ale dokonało się to kosztem postępującej alienacji instytucji państwowych, które stały się bardziej wyobcowane ze społeczeństwa. Sprawująca władzę grupa sanacja nie wahała się fałszować wyborów, wywierać nacisków administracyjnych na opozycję, czego najskrajniejszym przypadkiem był proces brzeski, w którym zostali skazani przywódcy opozycji. Władza posuwała się – choć rzadko – do zabójstw politycznych. Obóz rządzący, który miał w założeniu uzdrowić („sanować”) polskie życie polityczne od korupcji i partyjnych partykularyzmów, sam nie był wolny od uzasadnionych zarzutów nepotyzmu, korupcji i stronniczości. Trzeci okres ewolucji rzeczywistości politycznej polski przypada na drugą połowę lat 1930-tych. Następuje wówczas ostateczna autorytaryzacja ustroju. Władze organizuje m.in. tzw. obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej, do którego trafiać będą zarówno polscy skrajni narodowcy, komuniści, jak i Ukraińcy. Z czasem będą tam przetrzymywani nawet krytyczni wobec władz zwolennicy obozu rządzącego – np. Stanisław Cat-Mackiewicz. Represyjność systemu więc narastała. Policyjną infiltrację życia społecznego oddaje np. Bal w operze Juliana Tuwima, gdzie „na tajniaka tajniak mruga”. Po 1935 r. ostatecznie zrezygnowano z wolnych wyborów. Władza zostaje skupiona w ręku prezydenta. Autorytaryzm sanacyjny ma charakter raczej modernizacyjny, choć z biegiem czasu coraz silniejsze w jego ramach stały się tendencje nacjonalistyczne. Jednocześnie jednak należy przyznać, że nadal funkcjonuje legalna opozycja różnych odcieni, a władze okazują się dość ograniczone, jeśli chodzi o możliwość mobilizacji społeczeństwa poprzez propagandę. Społeczeństwo nie cieszyło się pełnią swobód politycznych, ale warunki rozwoju życia społecznego w niczym nie przypominały naszych sąsiadów – Niemiec czy ZSRS.

Jednak przed samą wojną nastąpiło złagodzenie najbardziej niepokojących tendencji w życiu politycznym. Nastąpił odczuwalny spadek radykalizacji nastrojów społecznych. Społeczeństwo zjednoczyło się z władzą w obliczu zagrożenia. Wokół rządzących skupiła się, nawet ta część Polaków (zapewne większość), która dotąd ostro krytykowała poczynania władzy. Symbolicznym znakiem zbliżenia stała się obecność polityków opozycji w społecznym komitecie Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej, który odwiedził w marcu 1939 r. prezydenta Ignacego Mościckiego na Zamku Królewskim. Mimo że Polska borykała się z większością problemów, które trapiły także inne państwa europejskie, wyróżniała się pod pewnymi względami na ich tle. Przede wszystkim nie powstała w Polsce – mimo problemu antysemityzmu – formacja nazistowska, a nawet najbardziej skrajni nacjonaliści podkreślali swoją niechęć do Hitlera, odrzucając ideologię rasistowską.

W społeczeństwie polskim niski był również stopień identyfikacji z inną zer zbrodniczych ideologii – z komunizmem. W II RP nie było silnej partii komunistycznej, a w 1937 r. – w okresie tzw. wielkiej czystki w ZSRS – Komunistyczna Partia Polski została w ogóle rozwiązana przez Stalina. Dwie najgroźniejsze patologie międzywojennej polityki w Polsce nie odgrywały w naszym kraju poważniejszego znaczenia. Dzisiejsza Polska zajmuje inny niż w dwudziestoleciu obszar, inni są z pewnością jej mieszkańcy. Między rokiem 1939 a dniem dzisiejszym przetoczył się przez nasz kraj niszczący walec II wojny światowej, a następnie wyjaławiające doświadczenie komunizmu. W minionych latach miały też miejsce gwałtowne i głębokie przemiany cywilizacyjne. Jednak z pewnością wciąż ważne dla nas pozostaje, że – jak pisał Konopczyński: „obrona Lwowa, Cud Wisły, Bank Polski (...) to były dzieła całego narodu, którego żaden obóz ani wódz nie może sobie zasadnie przypisać”. II RP jest dla nas jednym z ważnych źródeł naszych tradycji politycznych, zmagania się z wyzwaniami, choćby z wyzwaniem komunistycznym. Choć z pewnością nie udało się wówczas pokonać wszystkich piętrzących się przed młodym państwem trudności, II Rzeczpospolita może być jednak dla nas wzorem społecznej ofiarności i zaangażowania w życie publiczne. 
dr Paweł Skibiński, fot. Piotr Wiśnioch