n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, stycznia 04, 2013

kRajem W S I - do piekła


Luiza wdowa idzie na dług
Irena Morawska
http://www.dlug.org.pl/index.php?m=5&s=0&s1=0&s2=1&id=1
Autorka reportażu odnalazła wieś, do której woda przyniosła sześć lat temu dwa ciała bez głów. Rozmawiała, podczas widzeń więziennych, z winnymi zabójstwa. Odwiedziła ich matki. Dotarła do byłej żony jednego z zamordowanych. Reportaż przedstawia fakty, które zainspirowały twórców filmu. Kto nie widział "Długu", dowie się z reportażu, jak doszło do tragedii. Kto widział, oceni, ile film wziął z rzeczywistości

Marianna wczesnym rankiem poszła nad Wisłę. Od niepamiętnych lat tak zaczynała dzień w swojej wsi pod Górą Kalwarią. Tuż przy tamie ujrzała coś jasnego. - To tylko piana - pomyślała.

Ale gdy podeszła bliżej, spostrzegła, że "to jasne", to nie piana. Straciła oddech. A potem rzuciła się biegiem do domu.
Jakie miał oczy?

Był marzec 1994 roku.

Dzwonek do drzwi jak zawsze przeraził Luizę.

Dwóch mężczyzn przedstawiło się: są z policji.

Jeden z nich zapytał o męża. Powiedziała, żeby sobie poszli, bo nie wie, gdzie były mąż się podziewa. Drugi powiedział: - Gerard Nowak nie żyje. Musi pani zidentyfikować ciało.

Na policji pytano Luizę, dokąd sięgał zarost męża na klatce piersiowej? Czy miał na ciele znamiona? Nie rozumiała pytań.

A potem stała nad ciałem i też niczego nie rozumiała: po co pytali o oczy Gerarda, skoro nie miał głowy? Jak mogła żyć z Gerardem kilkanaście lat i nie pamiętać koloru jego oczu?

- Byłam zrozpaczona - wspomina Luiza - i czułam ulgę. Nareszcie przestanę bać się dzwonków do drzwi.
Ktokolwiek dzwoni, to nie Gerard

Adam jadł niedzielne śniadanie, babcia słuchała mszy radiowej. Matka - Joanna - krzątała się po domu, ojciec czytał coś ze swej wielkiej biblioteki. Gdy odezwał się dzwonek przy drzwiach, Adam nie wybiegł otworzyć. Był spokojny. Wiedział, że ktokolwiek dzwoni - nie jest to Gerard. Adam ubiegł go. Późną nocą z ósmego na dziewiątego marca 1994 roku pozbył się strachu. Jego "strach" leżał teraz w kostnicy, zidentyfikowany przez Luizę.

Policjanci rewidowali pokój. Adam uspokajał rodziców: "Nie martwcie się, wszystko się ułoży". Wyszedł w kajdankach. Nie zamierzał się przyznać do zabójstwa. Wyspowiada się, ukoi, wróci do domu i wreszcie stanie się przykładnym synem. Taki miał plan.

Stefan usłyszał od dozorczyni, że pytała o niego policja. Długo krążył przy telefonie, nim wykręcił numer komisariatu. Przedstawił się, podobno go szukają, zaraz przyjedzie. Usłyszał, że przyślą wóz.

"Długiego" wzięli z pracy we francuskiej firmie, w której czekał na niego awans.

Jarka zabrali z domu.

Tadeusz tamtego ranka postanowił nie iść na uczelnię. Policja zadzwoniła o dziewiątej. Wtulił się w poduszkę. Młodsza siostra była w szkole, ojciec w pracy, matka właśnie się szykowała do wyjścia.

Chwilę później stał na bosaka, w kajdankach, w piżamie. Danuta krzyczała: "To pomyłka! Syn jest studentem!". Potem zobaczyła w telewizji te ciała z Wisły, a w gazecie przeczytała inicjały podejrzanych o zbrodnię. - To niemożliwe - mówiłam mężowi. - Pół Polski może mieć takie inicjały.
Wyroki

Adam, lat 28 - winny podwójnego zabójstwa. 25 lat więzienia.

Stefan, lat 29 - winny podwójnego zabójstwa. 25 lat więzienia.

Tadeusz, lat 23 - współwinny jednego zabójstwa. 12 lat. W apelacji dorzucono mu dodatkowo oskarżenie o współudział w drugim zabójstwie (sprawa w toku; po sześciu latach Tadeusz siedzi w podwójnej roli: jako skazany i jako oskarżony).

"Długi" (lat 28) i Jarek (28) - po 3 lata.
Prezenty

Sześć lat po skazaniu syna, Joanna siedzi w warszawskim mieszkaniu kwaterunkowym na wprost regału z książkami. W niektórych miejscach regał świeci pustkami. Joanna nie zapala światła. Krępują ją liszaje na ścianach. Za co zrobi remont? Córka samotnie wychowuje syna. Adam "tam" (Joanna nie używa słowa więzienie).

Joanna ma 54 lata, jest rencistką.

Nie wie, jak opowiadać o synu. Życie nie przygotowało jej do roli matki zabójcy. - Był dobrym chłopcem.

Ojciec Adama - urzędnik na kierowniczych stanowiskach, Joanna - urzędniczka. Zarabiali skromnie. - Ale zawsze miał prezenty. Na dziesiąte urodziny dostał mikroskop.

Nie ma już wspólnych świąt ani sylwestra z dziećmi, jak co roku.

Na regale ramka. Uśmiechnięty Adam na Mazurach. To szczególne zdjęcie. Nie dlatego, że Adam nie nosił jeszcze w sobie ciężaru zbrodni. - W tym dniu Tadeusz Mazowiecki został premierem.

To właśnie zmiany po roku 1989 pchnęły Adama do porzucenia informatyki dla biznesu. Gdy rodzice protestowali, powiedział: "Czasy się zmieniły, dziś można samemu zarobić na studia. Nie chcę dłużej siedzieć wam na głowie".

W biznesie Adam poznał Stefana, potem Gerarda, potem zabił.

Sala widzeń więzienia w Iławie. Adam w zielonej kurtce z dżinsu. Zaczesane do góry ciemne włosy, lekka bródka. Smukłe palce, z czystymi, dobrze przyciętymi paznokciami. - Chciałem się wyrwać z biedy. Marzyłem o własnym pokoju.

Pośredniczył w handlu piwem, ciuchami, czym się dało. - Dobrze mi szło. Bez pieczątki, bez siedziby firmy. Żywioł.

Planował: nacieszy się życiem, potem pomoże siostrze i rodzicom. No i wróci do ukochanej informatyki.

Jeszcze w liceum zapisał się na kurs tańca. Teraz, jako młody biznesmen, brylował w dyskotekach. Otoczony pięknymi dziewczynami. Uroczy, grzeczny. Nazwano go "Księciem". Pił whisky z coca-colą.
Ludzie szukają swych miejsc

Matka Stefana, nauczycielka rytmiki, zarabiała grosze. Ojciec odszedł, gdy Stefan był mały, potem umarł.

Stefan skończył wydział opieki społecznej w Studium Medycznym. Mieszkał z matką. Zmiany w Polsce wyzwoliły w nim energię. Przestał myśleć o zawodzie, który zdobył, żeby uciec przed wojskiem. Wszedł w biznes. Był pierwszym w kraju importerem kawy Jacobs. Zarabiał pieniądze, o jakich w rodzinie nikt nigdy nie śnił. Namawiał do powrotu brata, "Długiego", który w latach osiemdziesiątych rzucił studia i w poszukiwaniu dobrego życia wyjechał do Niemiec. Przekonywał go: "To nie ten sam kraj".

"Długi" wrócił.

Ściągali z Włoch kontenery bielizny, rajstop i barwnych wózków dziecięcych. Z innych krajów - kurtki i lalki Barbie. Na początku lat dziewięćdziesiątych rynek wchłaniał wszystko. Szukali wspólników. Ciężko było z dnia na dzień wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Znajdowali chętnych do jednego, kilku przedsięwzięć. - Potem dzieliliśmy kasę i cześć - wspomina Stefan. - Kraj był usiany takimi układami.

Jednym z takich chwilowych wspólników był student (wówczas politologii), były ministrant, przystojny i z głową na karku - Tadeusz.

Wieczorami Stefan kręcił się, tak jak Adam, po modnych lokalach: Harenda, Scena, U Szwejka.

Ale nie zostawiał w nich wszystkiego. Organizował i sponsorował turnieje tenisowe. Potrzebował reprezentacyjnego partnera do wręczania nagród, do prowadzenia rozmów w biznesie.

Początek lat dziewięćdziesiątych. Stodoła. Stefan nie odrywa oczu od chłopaka, który kosi wszystkich w tańcu. Chce go poznać. Zaprasza do swego stolika.

Stefan spadł Adamowi z nieba. - Chciałem wyjść z biedy. Z nakazów i zakazów rodziców: studiuj, załóż rodzinę.

Stefana ożywiają tamte wspomnienia: - Uzupełnialiśmy się: ja lubiłem cień, Adam ostre światła. Ponad wszystko łączyło ich jedno: - Chcieliśmy zarobić szybko i dużo.

Adam i Stefan świetnie się rozumieli. Biznes się kręcił, zabawa też.

Rodziców Adama drażniły ranne powroty syna. Wyprowadził się.

Matkę Stefana i "Długiego" też niepokoiło to, że synów więcej w domu nie ma, niż są. Nalegała, by zajęli się "przyzwoitą pracą, etatową". - A ja jej wyjaśniałem - wspomina Stefan - mamo, ludzie szukają swoich miejsc.

Zachorowała na raka. Operację i chemioterapię wyznaczono za kilka miesięcy.

Stefan wyjął pieniądze. Terminy na zabiegi przy-śpieszono.
Strzał w dziesiątkę

Wolne pośrednictwo kończyło się. Interesy Ada- ma i Stefana stawały się kruche.

- Zaczęliśmy myśleć o czymś poważniejszym - wspomina Adam. - Mieć jakąś firmę-matkę.

Przyszła okazja. Stefan odkupił opcję na sprowadzanie kosmetyków z Ameryki.

- Aby mieć ten temat, zainwestowałem kilkanaście tysięcy dolarów - wspomina.

Był rok 1992. Oparte na żeń-szeniu kosmetyki miały być hitem. Dla kobiet starszych i młodszych. Krem przeciw trądzikowi dla młodzieży miał dać wielką forsę. Biegali po szkołach i mazali dzieciarnię testerami. Ten krem był strzałem w dziesiątkę! Ale potrzebowali kilkudziesięciu tysięcy dolarów na sprowadzenie pierwszej partii. Banki odsyłały ich biznesplan do poprawek. Brakowało zabezpieczenia. Nie mieli nieruchomości.

Mogliby wziąć wspólnika z dużą gotówką, ale w "ten temat" postanowili wejść sami.

- Wierzyliśmy w te kremy - pamięta Stefan.

Rozpytywali o wejścia w banku. Ale nawet jak ktoś miał, nie przyznawał się albo trzymał kontakt dla siebie.

Pewnego dnia w restauracji U Szwejka Stefan spotkał znajomego. Przed laty ćwiczyli w jednej siłowni. Znajomy był kilka lat starszy od nich.

Nazywał się Gerard Nowak.
Muzyka poważna

Gerard nie krył radości ze spotkania Stefana. Kręcił się przy drobnym handlu ("Też robię w kawie") i był - jak twierdził - szefem ochrony w hotelowej sali bilardowej. Stefan opowiedział o wielkim biznesie na horyzoncie i kłopotach z bankiem.

Gerard się ożywił. Znał "Grubego", dla którego "nie ma trudnych spraw". "Gruby" pracował w ważnym banku.

- Czułem, że Pana Boga za nogi złapałem - wspomina Stefan. - Natychmiast powiedziałem o tym Adamowi.

Gerard chciał poznać wspólnika.

Na kolację z dobroczyńcą Adam włożył garnitur. Był podekscytowany, ale Gerard nie przypadł mu do gustu. - Niby inteligentny, ale ubrany jak dresiarz - wypomina.

- Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że byłem podejrzliwy. Ufałem temu facetowi.

W samochodzie Gerard słuchał muzyki poważnej. To wzmacniało jego wiarygodność.

Inwestowali więc w dobroczyńcę. Zapraszali go na śniadania i kolacje do eleganckich restauracji. Gerard co jakiś czas chwalił się bronią zza pazuchy.

Adamowi to imponowało: - Bezpiecznie mieć takiego kumpla.

Skupiając się na trądzikowym biznesie - stopniowo schodzili ze starych ścieżek. Tym bardziej że ich miejsca zajmowały finansowe rekiny. Nie żałowali. - Nasze właściwe pieniądze miały nadejść - powtarza Adam.

Gerard roztaczał wizje wspólnego przedsięwzięcia.

Jednak do swojego życia ich nie wprowadzał.
Miał życie

Ale przecież miał jakieś życie?

- Miał życie, miał - powtarza Luiza, była żona Gerarda.

Ma 40 lat, ale nie wygląda na tyle. Należy do kobiet, na których mężczyźni zatrzymują wzrok. Jest urzędniczką.

Gerarda poznała w roku 1981 na urodzinach koleżanki. - Poszłam z chłopakiem, wyszliśmy we troje - uśmiecha się.

Umówili się następnego dnia pod kościołem. Był luty, zaśnieżona niedziela. - Włóczyliśmy się po Łazienkach, po Starym Mieście. Lubił Łazienki.

Wieczorem odprowadził ją pod dom. - To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Pobrali się rok później. Skończył zawodówkę mechaniczną. - Ale unikał pracy w swoim fachu - wspomina Luiza. - Ciągle zmieniał: był zaopatrzeniowcem, porządkowym na Torwarze i Bóg wie, kim jeszcze. Wyjeżdżał na budowy za granicę.

Luiza lubi życie odtąd-dotąd. - A Gerard ciągle gdzieś gnał. Gdy mu powiedziałam, że chcę stabilizacji, odpowiedział: "Moim obowiązkiem jest zapewnić rodzinie dostatek". Będzie zmieniał pracę tak długo, aż znajdzie godziwy zarobek.

Marzył o mieszkaniu. - Nigdy go nie mieliśmy - mówi Luiza. - Zawsze kątem u którejś z mam. Czuł się niedowartościowany. Nie mógł znieść tej biedy przed wypłatą.

Raz czy dwa razy w tygodniu jeździł poćwiczyć. Namawiał Luizę, by z nim chodziła. Poszła raz. Grali w koszykówkę, bez przepisów, bez reguł. Lubił taką grę. Mówił, że przepisy są dla frajerów.

Oczekiwali dziecka, gdy podczas ćwiczeń doznał urazu kręgosłupa. Poruszał się o kulach. Na krótko przed narodzinami córki oznajmił Luizie, że odchodzi. Nie zasłużyła na życie z kaleką. - Tak mówił - pamięta Luiza. - Jak mógł? Pobraliśmy się z wielkiej miłości. Taki był. Nieracjonalny zupełnie.

Pocieszała go i prosiła, by został. Wkrótce urodziła się Alicja. Z ciężką wadą. Musiała przejść operację. - I wtedy stał się cud - wspomina Luiza. - Gerard ozdrowiał. Rzucił kule i zaczął chodzić o własnych siłach. Lekarze nie umieli tego wyjaśnić. Zostawił kule w Konstancinie, wrócił do domu. - Muszę zarobić na mieszkanie - powtarzał.

Była połowa lat osiemdziesiątych.
Na smyczy

Adam opowiedział rodzicom o nadchodzącej stabilizacji. Z powrotem zamieszkał w pokoju z babcią. Interesy powysychały, a trzeba było z czegoś żyć.

Gerard ze swą muzyką poważną na kasetach przylgnął do Adama i Stefana, oni uczepili się jego. Nie wtajemniczali go w swoje kłopoty. Sprawiali wrażenie dobrze ustawionych, z wizją. - Początkowo czuł się kimś gorszym - ocenia Adam. - Choć to on miał przecież załatwić nam kredyt.

Co jakiś czas Gerard przynosił "smutną wiadomość": "Gruby" z banku (którego Adam i Stefan nigdy nie poznali) był chory, innym razem miał pogrzeb. Uspokajał Stefana i Adama: "Lada moment". Czasem napomykał o ciemnych interesach: handel paszportami, żetonami telefonicznymi albo obrót fałszywymi banknotami. Zbywali to. - Była w Gerardzie jakaś czujność - Adam teraz to widzi. - Może badał, co może powiedzieć w naszej obecności. A może badał, czy damy się wciągnąć w jego interesy?

Ameryka słała faksy: "co z kosmetykami?". Zaczęli się niepokoić, ale - jak twierdzą obaj - w Gerardzie było coś, co mówiło: on to załatwi.

Dla Adama kredyt był wszystkim. - Ten biznes miał udowodnić rodzicom, że rzucając studia, nie popełniłem błędu. Pieniądze miały pomóc w usamodzielnieniu się. W każdej swojej dziewczynie widziałem żonę - wyznaje.

Żona i troje dzieci - tak planował. I dom.

Miał dziewczynę. Piękną. Zrobiono jej zdjęcia do "Playboya".

Dziewczyna Stefana, Jola, studiowała zarządzanie. Dorabiała w salonie samochodowym.

- Powiedzieliśmy sobie: ruszą kosmetyki, ustawię ludzi, pobieramy się - mówi Stefan.

Czekanie na ruch Gerarda stawało się nie do zniesienia.

A on coraz rzadziej mówił o kredycie. Coraz częściej napomykał o śliskich interesach. I nagle przepadł. Adam pamięta tamten stan. - Czekanie na niego, to był obłęd. - Nie wiedzieliśmy, gdzie go szukać. Z klubów bilardowych też przepadł.

Zjawił się po miesiącu. - Odetchnęliśmy z ulgą. Kredyt znów był w zasięgu ręki - wspomina Adam.

Gerard się nie tłumaczył. Tylko obiecywał.

Czas się wlókł, kredyt był wciąż za zakrętem. Stefan i Adam zaczynali już być na zawołanie Gerarda. - Biegliśmy do niego. Już nas zaczął prowadzić na smyczy.

A Gerard zapomniał o kredycie. Roztaczał perspektywę wielkiego życia z handlu kradzionymi samochoda- mi. Niech się zgodzą, nadają się. Nie słuchali. - To facet z półświatka - dotarło do nich, kiedy ujrzeli Gerarda w towarzystwie trzech wielkoludów w dresach.

Adam zastanawia się, w którym momencie Gerard postanowił wziąć ich "w opiekę".

- Musiał wyczuć, że jesteśmy słabi, zwłaszcza ja.
Cios

"Synu, zrób coś ze sobą?" - Adam czytał to w oczach rodziców. Był styczeń 1993 roku. Wykrzyczał Stefanowi, że ma dość Gerarda. I zażądał zerwania kontaktów.

Gerard pojawił się kilka dni później. Zaproponował spacer. Adam był bliski szczęścia: "nareszcie kredyt". - A on powiedział, żebym zwrócił mu dług. "Jaki dług?". "Tysiąc dolarów" - odpowiedział i uderzył mnie.

Adam wpadł w przerażenie. Nie było przecież żadnego długu.

Tydzień później pod blokiem Ada-ma obok Gerarda wyrośli jego rosyjscy dresiarze - "odświeżacze pamięci". Groźby, uderzenie w twarz, w brzuch, ból, znów w twarz, łzy, dreszcze. Zimno czy strach?

Adam z pokorą przyjął do wiadomoś-ci: musi zwrócić 1000 dolarów. Plus odsetki, które narosły, kiedy się zastanawiał, o jaki dług chodzi.

Powiedział: "Oddam".
Rozwód

Gerard coraz rzadziej wracał do domu. Coraz mniej przynosił pieniędzy - pamięta Luiza. - Próbowałam wydobyć z niego, co się dzieje, ale odpowiadał: "Nic takiego".

Rzadziej zajmował się córką. Zaczynał zabawę z nią, lecz po kilku chwilach przestawał. Nagle, niespodziewanie nasłuchiwał. I bez słowa wychodził.

Luiza poprosiła Gerarda o rozwód. - Myślałam, że będzie o mnie walczył, przeprosi, zapyta, wyjaśni.

Ale Gerard spojrzał na nią tymi oczami, których koloru Luiza nie pamięta, i powiedział: "Tak będzie lepiej".
Domofon

Adam powiedział Stefanowi o pobiciu i fikcyjnym długu, a Stefan Adamowi - co spotkało jego. Wprawdzie jemu Gerard nie wymyślił długu, ale nalega na śliskie interesy. Czeka w samochodzie albo kręci się pod blokiem. - Nocą w mój domofon wkładał wykałaczkę. Domofon warczał całą noc, bo bałem się wyjść - wspomina Stefan. - Sąsiedzi mieli pretensje, bo spać nie mogli.

Matka wróciła ze szpitala. "Zatrudnij się gdzieś na etacie" - powtórzyła. - Walnąłem prosto z mostu: gdybym był na państwowej posadzie, dawno byś leżała w grobie.

Matka przyznała Stefanowi rację.

Potem widział, jak płakała.

Gerard domagał się od Stefana papieru do produkcji biletów MZK. - Łaziłem niewyspany i zastraszony - m wspomina Stefan. - Teraz drżałem też o matkę. Dobra - powiedziałem - znajdę kogoś, ale obiecujesz, że się odczepisz?

Obiecał. Był w siódmym niebie. Znów przyjacielski.

- Wygrzebałem mu "bileciaka", czyli fałszerza biletów.

Ale "bileciak" i jego ludzie nie spełnili oczekiwań Gerarda. W mig stracił dobry humor: "Zainwestowałem czas, a wy tak?". I za stracony czas zażądał zapłaty. Gdy odmówili, Rosjanie ich potraktowali nożem, pięścią, kolanem. "Bileciak" ze strachu odstąpił Gerardowi plik fałszywych paszportów.

Gerard winę za "bileciaka" zrzucił na Stefana. Pouczył go na przyszłość: Rosjanie wywiozą cię do lasu i zabiją.

I "za karę", że Stefan źle się spisał, zażądał, by załatwił pieczątki do paszportów. Postraszył: jeśli o tej i o tej godzinie się nie stawi, znajdzie swojego psa bez głowy.

Stefan poprosił matkę, by nie otwierała nikomu, Jolę - żeby nie przychodziła. Będą spotykać się na mieście, gdziekolwiek, ale nie w domu.

Chciał ją za wszelka cenę zatrzymać. - Była mi potrzebna choćby świadomość, że jest, że mogę do niej zadzwonić.

Pewnej nocy, gdy Stefan wracał do domu, Gerard wyrósł przed nim niepostrzeżenie: "Unikasz mnie, niedobrze, czekam na ciebie godzinami, tracę czas".

Rosjanin "pomógł" Stefanowi wejść do poloneza. Usadzono go za kierowcą, czyli za Gerardem.

Było ciemno, zimno. Las. Wisła, Rosjanie. Gerard mówił Stefanowi, jak trudno żyć z przestrzelonymi kolanami, jak dobrze mieć żywą rodzinę. Przypomniał o układach, jakie ma z policją.

Niespodziewanie zatrzymał samochód, opuścił w tył oparcie swojego siedzenia, tak by Stefan nie mógł się ruszyć: - Myślałem, że to mój koniec - pamięta Stefan.

A Gerard powiedział łagodnym tonem: "Jesteś mi potrzebny, Stefan. Twoja twarz, twoje kontakty. Z takich ludzi jak ty się nie rezygnuje".
Skarbonka

Matka Gerarda, wiejska kobieta, po wojnie przybyła za chlebem do Warszawy. Mały Gerard ledwie stawiał pierwsze kroki, gdy ojciec odszedł. Żeby nie oddać syna do domu dziecka, matka zaczęła sprzątać, szyć, gotować.

Dawniej, podczas spacerów z Gerardem w Łazienkach, Luiza wyciągała z niego wspomnienia. Ale Gerard niechętnie opowiadał o dzieciństwie.

Jedyne co wspominał, to zapach morza. Tam go kiedyś zabrał ojczym z matką i przyrodnim bratem. - Wciąż mówił, że raz płynął łódką. Łódka była najprzyjemniejszym echem dzieciństwa.

Miał kompleksy, Luiza wiedziała, jak bardzo je ukrywał. - Ale był skryty, zamknięty. Nie lubił mówić o sobie.

Po rozwodzie wciąż wpadał do domu. Pewnego wieczora przybiegł w pośpiechu. Natychmiast potrzebował pieniędzy na benzynę. Rozwalił skarbonkę córki, wyjął wszystkie oszczędności i wybiegł.
Pod komendą

Gerard wyznaczał Adamowi spotkania w Łazienkach. - Nie wiem dlaczego akurat tam - zastanawia się Adam. - Ale ja lubiłem Łazienki, czułem się tam bezpiecznie.

Dług rósł. Gerard przyczaił się na Adama pod domem. Zaprosił do samochodu, związał go rzemieniem i położył na tylnym siedzeniu. Powiedział, że "ma z psami do pogadania". - Zawiózł mnie na Żytnią, wszedł do komisariatu i wyszedł z policjantem. Śmiali się - wspomina Adam. - Policjant szydził: "Nie wiesz, co z takim zrobić? Przeciągnąć na sznurze za samochodem w Lesie Kabackim".

Przez myśl przeszło Adamowi, że to przebrany kolega Gerarda. - No ale kiedy i gdzie by się przebrał? Ba- łem się.

Joanna, matka Adama, pamięta: - Zebrał nas i powiedział: "Kiedykolwiek, o jakiekolwiek porze dnia czy nocy zadzwoni Gerard, natychmiast mnie powiadomcie, gdybym przypadkiem był w toalecie albo spał".

Po Adamie podróż pod komendę policji odbył Stefan. Ale obaj o tym wówczas nie wiedzieli. Gerard dbał o to, by się nie kontaktowali. Z każdym prowadził inną grę. Każdemu z nich mówił, że ten drugi jest nielojalnym kolegą. Przestali się sobie zwierzać.

Gerard potrafił tak manipulować swą ofiarą, że w największej nawet opresji mogła zapomnieć, że to on był jej sprawcą. W pamięci zostawało to, że przychodził z pomocą. Kiedy pobity i zaszczuty Adam głowił się, skąd wziąć pieniądze na dług, Gerard poradził mu, by założył konto w banku i wypisał czeki. - Byłem mu wdzięczny za ten pomysł - pamięta Adam. - Byłem niemal szczęśliwy.

Założył konto w PKO BP. Gerard podał nazwisko (Marek M.), na które Adam miał wypisać dziesięć czeków. Każdy po 3 miliony starych złotych.

Była zima 1993 roku.

- Gerard realizował czeki, a ja znów umierałem ze strachu. Ale panie w okienku niczego nie podejrzewały.

Potem trzeba było powtórzyć "numer" w PKO SA. A potem Gerard przepadł. To dało Adamowi wytchnienie, ale tylko na chwilę. Bank zaczął dzwonić do domu. Przyszła policja.

- Nie pamiętam, kto pierwszy to zaproponował, ja czy rodzice. W każdym razie musiałem się wymeldować z domu.

Błąkał się po kolegach. Bez pieniędzy, bez nadziei, bez miłości. Adam stara się dziś zrozumieć dziewczynę z kartek "Playboya", w której widział żonę. - Jak można wiązać się z kimś, kto wciąż ucieka? Uciekał przed policją i przed Stefanem. - Zacząłem podejrzewać, że Stefan gra na dwa fronty, że wystawił mnie Gerardowi.

A Stefan uciekał przed Gerardem. - Zacząłem spać u brata.

Gdy "Długi" jechał do Francji (służbowym samochodem), łapał się z nim, mówił sobie: "odsapnę psychicznie". Wczesną wiosną, wieczorem - Gerard zaczepił Stefana pokojowo. Tylko zamienią słówko. - Chciał, żebym wrzucił komuś granat przez okno - nawet teraz, po latach, Stefan jest wzburzony. - Wkurzyłem się: O, nie! Sprawy gospodarcze, to jeszcze, ale w kryminalne mnie nie władujesz!

Poczuł dumę, że umiał odmówić. Nie rozumiał tylko jeszcze uśmiechu Gerarda na dźwięk słów "sprawy gospodarcze". Gerard pożegnał się przyjaźnie - jak za dawnych czasów.
U Luizy

Był wiosenny wieczór około roku przed śmiercią Gerarda. Gerard długo dzwonił do drzwi, zanim Luiza otworzyła. Po raz pierwszy od rozwodu chciał porozmawiać. - Był przerażony - pamięta Luiza. - Ubrany niechlujnie. Nerwowo się rozglądał.

Chciała tej rozmowy. Dawno na nią czekała. Zrobiła herbatę, postawiła kanapki, powiedziała "znów tu byli", a on przylgnął do niej w milczeniu. Po długiej chwili przeprosił i szepnął, że dłużej już nie może. - Co nie możesz - pytałam. A on swoje: żebym jeszcze trochę wytrzymała, że wszystko będzie jak dawniej.

I wyszedł.

Luiza ociera łzy nad zdjęciami. - Wiedziałam, że Gerard chce mi coś ważnego powiedzieć. Ale on zawsze był zamknięty.
W żałobie

Matka Stefana umarła 2 kwietnia.

Nikt nie wie, dlaczego dostała zawału.

W żałobie po matce Stefan odnalazł Adama.

Adam poprosił go, by zadzwonił do jego rodziców i powiedział, że u niego w porządku.

Chwilowo zamieszkał u Stefana.

Tuż po pogrzebie matki Stefana zadzwonił Gerard z "ciekawą propozycją". Jutro wpadnie. Adam znów poczuł dawny strach. Ale szybko się za to skarcił.

Gerard przybył z grupą kolegów, Polaków. Na przywitanie Adam dostał pięścią w twarz. Potem w brzuch. I znów w twarz. Polała się krew. Stefan stanął w jego obronie. Koledzy Gerarda go uciszyli. Gerard odezwał się: "Adam jest mi winny 70 milionów złotych".

- Wściekłem się - opowiada Stefan. - Odpaliłem: dam ci sto, ale odczep się od nas na zawsze.

Gerard nie spuszczał Stefana z oka, póki nie założył konta w banku i wypisał czeki pod jego, Gerarda, dyktando. - Wolałem mieć na karku bank niż tego typa.

Ale kilka nocy później Gerard znów drapał w okno Stefana. - Po śmierci matki z buciorami wlazł do mojego mieszkania - skarży się Stefan.

Wymienił zasłony na grube kotary. Barykadował się. "Długi" nie rozpo-znawał brata. Znał Gerarda, czegoś się domyślał. Mówił: "Zrób coś z tym, tak się nie da żyć". - A ja kłamałem: spoko, wszystko jest pod kontrolą.

- Znów zaczęło się chodzenie na smyczy - pamięta Stefan. - Gerard mówił, że nie chce już pieniędzy, tylko żebyśmy dla niego pracowali.

"Praca" - na tamtym etapie - polegała na dyspozycyjności. - Wyznaczał nam spotkania, czasem nawet trzy razy dziennie, o różnych porach, w różnych miejscach. Przyjeżdżał albo nie. Sam albo z kimś. Jeśli z kimś - wówczas awanturował się o piętnaście sekund spóźnienia. Nawet jeśli byli przed czasem. - Triumfował. W oczach tamtych był naprawdę kimś. - My obaj jak zaszczute psy z podkulonymi ogonami - opowiada Stefan.

Adam przeprosił rodziców i zapytał, czy może wrócić. Mógł, ale powinien uregulować sprawę z policją, która nachodzi dom.

Prokuraturze wyjaśnił, że zdebetował konto pod presją. Ze strachu.

Teraz rytm jego życia wyznaczał Gerard i policyjny dozór.

W oczekiwaniu na ruch Gerarda, jak za dawnych czasów, nosił babcię do toalety i karmił. A gdy pokłócił się z nią o coś - płakał.

Gerard gdzieś zniknął.

W połowie lata 1993 roku Adam i Stefan wylegli z cienia i strachu. Paraliż po Gerardzie stopniowo zaczynał puszczać. Znaleźli pracę u Kalabryjczyka, który nie patrzył w dokumenty, tylko na to, jak kto sprzedaje. - Handlował mydłem i powidłem - wspomina Adam. - Trochę ciuchów, buty jakieś. Do butików wstawialiśmy.

Stefan szykował się też na przedstawiciela firmy z Mediolanu - ekskluzywne kolekcje dla przodujących dziś warszawskich salonów mody. Wynegocjował dobrą pensję i lekcje włoskiego. Szykował grunt dla Adama.

Jesienią pewnego wieczora spotkał pod domem Gerarda. Ten zagadał: "U Włocha robisz?", po czym zaproponował, "żeby tego Włocha skubnąć".

Stefan zrezygnował z pracy. Szef zatrzymywał. - Powiedziałem: panowie, coś mi tu nie pasuje.

Kusili podwyżką. Odszedł. - Wiedziałem, że Gerard zmusi mnie do jakiegoś przekrętu. I tak trząsłem się za te czeki. A ja panicznie bałem się więzienia.

Znów ograniczył krąg znajomych. - Wiedziałem, że każdy, kto jest w pobliżu, może paść jego ofiarą.

Czasem włóczył się po mieście, gapił na roześmiane twarze, myślał: jak ja bym tak chciał. Wlepiał oczy w poodsłaniane okna. Zazdrościł.
Święta

Adam zatrudnił się w firmie odzieżowej. - W oczach rodziców podreperowałem swój wizerunek. Praca - dom - dozór, trzymałem się tego.

Był zaopatrzeniowcem - rozwoził po sklepach garnitury i garsonki.

Czasem po drodze do pracy podrzucał ojca służbowym autem. - Ojciec był dumny - wspomina Adam. - Mawiał: nigdy nie myślałem, że mój syn będzie podwoził mnie do pracy.

Święta i sylwestra Adam spędził z rodziną. - Przykładna rodzinka, jak za dawnych lat.

W ostatniego dla siebie sylwestra Gerard zapukał do Luizy pod wieczór.

- Sprawiał wrażenie, jakby przed kimś uciekał - pamięta Luiza. - Wypłoszony jak dzikie zwierzę.

Wyrzucała mu, że w święta nie przyszedł. Córka już przestaje o niego pytać. Gerard odsłonił brzuch i pokazał świeżą ranę w miejscu, gdzie operuje się wyrostek.

Dziś Luiza wie, że operacja była ucieczką do szpitala przed tymi, którzy jego z kolei nękali o długi.

W swoją ostatnią sylwestrową noc Gerard chciał być z Luizą, ale nie chciał rozmawiać ani siedzieć w domu.

Wprosili się do znajomych. - Całą noc z nikim nie rozmawiał, nie tańczył, nie pił, nie śmiał się - wspomina Luiza.

Po sylwestrze znów zniknął. - Czekałam na niego i bałam się tego, że czekam. Cierpiałam. Byłam w matni. I bałam się tych jego egzekutorów. Pukali coraz częściej.
Nóż

Minął miesiąc, jak Adam rozwoził garnitury. Pewnego dnia rozładował towar, wraca do samochodu na zapleczu sklepu w śródmieściu Warszawy, a tu Gerard wita go uśmiechem. Wsiadł do samochodu Adama, za nim dryblas. Gerard przedstawił dresia-rza: "To >Młody<, mój ochroniarz, potrafi zabić, w grudniu wyszedł z paki". I poprosił o "zaległe 15 milionów". Odjechali nad Wisłę, Gerard wyjął nóż, zmusił Adama do objęcia ostrza, i pouczył: nóż pochodzi z morderstwa.

Adam wypomniał Stefanowi, że zdradził Gerardowi, gdzie pracuje. Ste- fan wpadł w furię. - To psychol! Trzeba coś z nim zrobić! Spójrz na nasze życie!

Adam zgadzał się ze Stefanem. Gerard ich życie zamienił w piekło. Ani planów, ani nadziei.
Staś

Pewnego wieczora, nękany przez Gerarda Stefan pękł: "Mam gościa, takiego Stasia w Katowicach, który kilka lat temu nie zapłacił mi za wózki dziecinne. Przysięgasz, że jak ci go wystawię, znikniesz?".

Gerardowi adres nie wystarczył. Zażądał, by Stefan pojechał z nim do Katowic.

Pojechali: Gerard, Stefan i "Młody". Gerard miał długopis, który strzela i może zabić. Rozkazał Stefanowi poczekać za drzwiami. Gdy - wezwany - wszedł po kilkunastu minutach, to z trudem rozpoznał swego dłużnika: siedział za biurkiem, mały, spocony, nierzeczywisty. Na stole leżało 300 dolarów. Gerard triumfował.

- Jak się czułem? - w więziennej sali widzeń Stefan powtarza pytanie. - Wtedy wiedziałem, że tym biednym Stasiem spłacam swój dług. Ja już byłem martwy. Ten mały przerażony człowieczek przede mną - to byłem ja.
Rysa

Kilka nocy później, o trzeciej, Stefana ze snu wyrwało drapanie w okno. Przez szparę w kotarze ujrzał Gerarda z "Młodym". - Ten człowiek nigdy się nie odczepi.

Postanowił, że zacznie śledzić Gerarda.

I widział, jak Gerard wsiada do autobusu. Raz, drugi.

Pocieszał siebie i Adama: Gerard nie jest tak mocny, jak się wydawało, skoro jeździ autobusem.

Ledwie pocieszył się, że Gerard słabiutki, już pod blokiem Stefana stoi tempra z Gerardem, który pyta o dług.

"Jeździ temprą - widziałeś? - przerażony Stefan zadzwonił do Adama. - Jednak silny. Ktoś za nim stoi".

Adam już nie umiał rozważać: silny czy słaby? Przyciśnięty przez Gerarda, koncentrował się na planie napadu na swoją firmę odzieżową.

- Miało być tak: popsuł mi się samochód. Poszedłem do telefonu, żeby zgłosić szefowej problem i kie- dy wróciłem, z samochodu zniknął towar.

Prawda wyglądała tak, że Adam miał przełożyć towar ze służbowego samochodu do tempry.

- Byłem tak zdenerwowany, że odjeżdżając "po akcji", drasnąłem drzwi tempry. Gerard wpadł w furię, "Młodemu" kazał mnie poturbować.

Cienką rysę Gerard wycenił na trzy tysiące dolarów.

Gerard groził, że jeśli w ciągu trzech dni nie zwróci długu, skrzywdzi jego małego siostrzeńca.
Coś zrobić

Późnym wieczorem Stefan szedł z Jolą ulicą. Usłyszeli klakson. - W pierwszym odruchu chciałem zwiewać - pamięta Stefan. - Ale w przebłysku świadomości pomyślałem o Jolce. Weźmie mnie za świra.

Auto z piskiem opon zatrzymało się obok. Elegant machał do niego radośnie. Pomyślałem: gość się pomylił. Nikt z mazdy nie zaczepiłby takiego dziada jak ja.

Ale facet krzyknął jego imię. To był Tadeusz, z którym Stefan robił dawniej interesy. Chodzili na dyskoteki. - Spotkanie z Tadkiem unaoczniło mi, jak nisko spadłem. On - pewny sie-bie, w superwozie, uśmiechnięty. Ja - zdeptany ogryzek.

W głowie Stefana już chodził kalkulator: będzie miał od kogo pożyczyć na dług dla Gerarda.

Tadeusz rzucił politologię dla marketingu. Był na drugim roku. Jak więk-szość kolegów, dorabiał. Ostatnio pośredniczył w handlu samochodami.

Ucieszyło go spotkanie. Chciał to uczcić, namawiał na dyskotekę, do pubu. Stefan udawał, że się śpieszy. - Dla mnie Tadek był gościem ze świata, z którego ja już wypadłem.

Umówili się na kiedy indziej.

Tadeusz siedzi w sali widzeń warszawskiego więzienia. Policzki mu płoną. Mówi szybko, dużo gestykuluje. Ubrany w dżinsy i beżową bluzę.

Mówi, że los mu sprzyja. Pracuje w więziennej kantynie przy sali widzeń. Nazywa ją przedsionkiem wolności.

Pamięta tamto spotkanie ze Stefanem. Wydał mu się dziwny. - Myślałem, że ma dół w interesach, chciałem mu pomóc. Tak jak on mnie kiedyś. Ale Stefan mówił wymijająco. Kręcił. Jak powiedzieć Tadkowi "pożycz"? Tliło się w nim jeszcze trochę dumy.

Jechali z Tadkiem odwiedzić Adama, kiedy Stefan wydusił z siebie: "Pożycz 2000 dolarów". Tadek uśmiechnął się przyjaźnie i odpowiedział: "Spróbuję dać ci zarobić".

Ale Stefan potrzebował pieniędzy natychmiast.

Więc gdy Adam wyszedł przed blok, Stefan nie wytrzymał napięcia. Napadł na niego: to jego dług, niech spłaca, niech pożyczy od ojca, bo on już nie ma siły. A Adam: tylko nie to, nie od ojca.

Tadek to pamięta. Patrzył na Adama i nie wierzył, że to ten sam, wesoły, biznesmen. Dusza towarzystwa.

W końcu Stefan wyjaśnił Tadkowi, że mają gościa, który ich prowadza na smyczy.

Tadek powiedział: "Coś z tym trzeba zrobić".

W jakimś momencie, nieuchwytnym dla Adama i Stefana, skończył się etap poszukiwania pieniędzy. Zaczął się nowy: jak się uwolnić od Gerarda.

"Długi" kolejny raz powtarzał: złomotać gościa.
Przemiana Gerarda

A Gerard siedział obok Luizy i płakał. - Pierwszy raz widziałam, jak Gerard płacze. Opowiadał, że jakiś czas temu przy pewnym interesie, który nie wypalił, ktoś przyłożył mu broń do skroni i zmusił do podpisania dokumentu, z którego wynikało, że ma zwrócić dług.

Dług, którego - jak twierdził - nie miał. Około miliarda starych złotych. Podpisał i musi oddać, jak nie - ma wyrok.

Dręczą go, prześladują, grożą. Płakał coraz mocniej. Musi wyjechać za granicę. - I błagał o wybaczenie - wspomina Luiza. - Chciał wrócić, chciał wszystko cofnąć. Obiecywał, że coś wymyśli na nowe życie. Ale ja już mu nie wierzyłam.

Wtedy, w lutym - może na miesiąc przed śmiercią - Luiza zrozumiała, że Gerard się boi. Może tych, co się nad nim pastwili? A może bał się tego, że był taki okrutny dla innych? Może przeraził się siebie?

Czasem Luiza myśli, że Gerard chciał umrzeć. Czuł, że jemu już nic nie pomoże. - Ja przynajmniej to w nim czytałam. Za każdym razem, kiedy przychodził, to było tak, jakby czekał na receptę: jak żyć!? Ale ja nie umiałam mu jej dać, bo nic o nim nie wiedziałam.

Sama takiej recepty szukała.
Kto pierwszy

Był luty. I znów ubrany w maskę siłacza Gerard zadzwonił do Adama. Zadzwonił o północy, będzie za godzinę. Jest sprawa do zrobienia. Adam ma być w garniturze. Adam zszedł w dresach. Gerard zdziwił się, ale był miły. Wesoły. - Kazał mi wrócić po garnitur. Jedziemy do Katowic. Ja jako kierowca (później okazało się, że auto było skradzione) i jako ten, który w Katowicach zrobi dla niego sprawę. Pomyślałem: już po mnie.

Wrócił do domu. Usiadł i się rozpłakał. - Widziałem się martwego.

W kuchni leżał nóż, Adam włożył go pod koszulę. Zszedł i powiedział, że nie pojedzie. Gerard zaczął go przekonywać. - Nie wiem, jak on to zrobił, ale wróciłem do domu z przekonaniem, że muszę jechać. Włożył garnitur, obudził matkę i szepnął, że wyjeżdża z Gerardem. - Czułem, że to moja ostatnia podróż.

Świtało, gdy dojeżdżali do Katowic. - Byłem tak szczęśliwy, że żyję, że zrobiłbym wszystko dla Gerarda.

Gerard naświetlił Adamowi zadanie: będzie "pruł konto", czyli dostanie czeki, pójdzie do banku i podejmie 100 milionów. Powtórzy to dziesięć razy.

Adam był przerażony. Ale nie "pruciem". Przeliczył swoje życie na czeki. - Podejrzewałem, że Gerard planuje ucieczkę za granicę, po to potrzebne mu pieniądze. Ja mu wybiorę, a on mnie zabije jako głównego świadka.

Ale na pierwszym czeku brakowało stempla. Pośrednik nawalił. "Prucie" odroczone. Gerard wściekły.

Potem było jeszcze kilka takich wyjazdów. Za każdym razem Adam "umierał", a Gerard tracił cierpliwość. Musiał mieć te pieniądze. To utwierdzało Adama w przekonaniu, że jego życie mieści się w granicach tych fałszywych czeków. Póki nie wypłaci - pożyje. Ta myśl kładła go wieczorem i budziła z letargu.

Adam przypuszcza, że myśl o zabiciu Gerarda narodziła się w jego głowie podczas tych wypraw do Katowic. - To były moje umierania. I wtedy chyba moja podświadomość musiała powiedzieć: kto kogo pierwszy?
Rozmowa o Jolce

Gerard zainteresował się Tadkiem, gdy usłyszał, że pośredniczy w handlu samochodami. Kogoś takiego właśnie szukał, chciał sprzedać temprę. Tadkowi nie trzeba już było bliżej przedstawiać Gerarda. Uważał, że sprzedaż samochodu pomoże kolegom.

U Stefana Tadek obejrzał dokumenty, sprawdził numery. - Powiedziałem Gerardowi, że nazwisko się nie zgadza - wspomina Tadek. - Jak sprzedać cudzy samochód?

Dla Gerarda nie było problemu: po to jest Tadek, żeby się tym zajął. Przerejestruje na kogoś i sprzeda.

A potem wyruszyli "na sprawdzian techniczny". Było ciemno. Kierowca, czyli Gerard, każdemu przydzielił miejsce: obok niego - Stefan, z tyłu "Młody". Tadkowi kazał usiąść za nim, obok "Młodego".

- Krążyliśmy po ciemnych uliczkach - wspomina Tadeusz. - Chciałem zapytać, czy mogę poprowadzić, ale w samochodzie wisiała jakaś groza. Stefan milczał, nie oglądał się.

Z głośników płynęła muzyka poważna. Gerard zatrzymał samochód przy gazowni na Woli. Zapalił światło. - I wtedy spostrzegłem, ze Stefan jest związany rzemieniem.

- Nagle "klik" i oparcie fotela Gerarda wylądowało na mnie - wspomina Tadek. - Poczułem, jak się wbijam w siedzenie, nie mogę tchu złapać.

Wiedziałem o Gerardzie, ale dopóki to mnie nie dotknęło - nie czułem strachu.

Teraz poczuł dreszcz.

I teraz, w ciemności pod gazownią, poczuł tamto zimno Adama.

Gerard rzucił do "Młodego": "Sprawdź go". I do Tadka: "Jak coś znajdziemy, idziesz pod krawężnik". "Młody" obmacał Tadka. Nic nie znalazł. Jeszcze chwila w napięciu i siedzenie Gerarda wróciło do pionu. Był miły, uśmiechnął się i przeprosił Tadka.

Kilka dni później spotkał Tadka pod blokiem i zarzucił, że sprzedaż tempry się wlecze. - Byłem zaskoczony. Skąd wiedział, gdzie mieszkam?

Tadek wybełkotał, że jeszcze nic nie wie, szuka. - Na to Gerard przestrzegł mnie: "Musisz skoncentrować się na sprzedaży, bo ja już poniosłem pewne koszty. Uważaj, bo i ty możesz ponieść koszty". I zapytał, czy na razie - w ramach rozliczeń - nie mógłbym załatwić mu kilku recept.

Tadka znów przeniknął dreszcz. Skąd Gerard wiedział, że jego dziewczyna jest pielęgniarką?

Pewnie Gerard dostrzegł przerażenie Tadka, bo kiedy odchodził, klepnął go przyjaźnie i powiedział, żeby się nie martwił, wszystko się ułoży, samochód dobrze sprzeda, a tymczasem niech pamięta o receptach. - "Co się tu dzieje?", zapytałem Stefana - wspomina Tadeusz. - Stefan burknął, że Gerard wszystko wie. I opowiedział zdarzenie sprzed kilku dni: zdaniem Gerarda dług Stefana urósł do pięciu tysięcy dolarów.

Stefan tłumaczył, że nie zdoła zebrać takiej sumy. Na to Gerard wyjął zdjęcie Jolki i zaczął opowiadać: tu pracuje, tu studiuje, o tej wychodzi z psem, a przedwczoraj miała na sobie niebieską bluzkę. I zagroził, że jeśli Stefan nie odda długu, on zadba o to, by Jolka znalazła się w niemieckim domu publicznym. Na dowód pokaże mu film, jak ją gwałcą.

- I wtedy pękłem: o, nie ty glisto, to musi się skończyć.

Słowa "Długiego", który dawno radził: "obić go!", nagle nabrały zna-czenia.

Adam i Stefan spytali Tadka, czy pomoże poturbować prześladowcę. - To było oczywiste - wspomina Tadek. - To tak, jakby pytali, czy pójdę z nimi na piwo.

Pomoc zadeklarował "Długi" i jego przyjaciel Jarek.
Plan

Dochodził ósmy marca 1994 roku. Ustalili: Tadek powie, że znalazł kupca na temprę, umówią Gerarda u Stefana w domu. "Długi" i Jarek obezwładnią Gerarda (i "Młodego", bez którego Gerard się nie ruszał) i zwiążą ich. Potem zadzwoni "mocny człowiek", który stoi za nimi, i postraszy Gerarda, może wezwie go na rozmowę. Będzie to "wycieczka" po lesie. Przewiozą ich po ciemku, w nieznane - zrobią to samo, co oni robili z nimi. Na końcu pobiją, nagich przywiążą do drzewa. - Chcieliśmy ich pobić - wspomina Stefan. Wybić zęby, przetrącić nogi. Ale myśl o zabiciu czaiła się chyba w naszych głowach. Kiedy mówiliśmy: "coś z nim zrobić", tym "czymś" mogło być właśnie zabójstwo. To się czuło. Byliśmy u kresu wytrzymałości.

Umówili się na 7 marca. Gerard nie przyjechał. W Katowicach zatrzymało go coś pilnego - jak mówił. I przełożył spotkanie na 8 marca.

Wieczór 8 marca, mieszkanie "Długiego" i Stefana. Gerard dotarł z "Młodym" o umówionej porze.

Tadek wyjeżdża z "Młodym" do klienta, Adam, Stefan i "Długi" z Jarkiem powalają Gerarda. Krępują taśmą samoprzylepną. Gerard się śmieje. Z zakneblowaniem mają kłopot, Gerard udziela instrukcji, jak to zrobić fachowo. Ale okazuje się to niepotrzebne, bo Gerard nie zamierza krzyczeć. Jest skrępowany, ale rozbawiony. Okazuje się, że nie miał - jak zwykle - broni, ale pałkę.

Przeszukują Gerarda, odbierają swoje dowody, Adam zatrzymuje paszport Gerarda i jego zdjęcie.

Mija pół godziny. Wchodzi "Młody" z Tadkiem. Samochód nie zainteresował klienta. "Długi" i Jarek obezwładniają "Młodego". "Młody" płacze, wyjawia, że - tak jak oni - jest na smyczy Gerarda. Goryluje mu ze strachu. Gerard się śmieje. "Długi" przeprasza "Młodego", ale zadał się z niewłaściwą osobą, więc podzieli jego los. Krępuje go taśmą.

Gerard pyta, o co chodzi. Stefan odpowiada: "Przeszkadzasz nam żyć koleś, przeszkadzasz pracować. O to chodzi".

Akcja zaczyna się rwać. W jednym pokoju Adam, Stefan i Tadek rozważają: co robić? Oczekiwali, że Gerard się wystraszy, a on się im w twarz śmieje, zaczyna grozić. Wpadają w popłoch. Stefan zaczyna płakać, histerycznie biega po pokoju. Nie tak miało być, Gerard miał być przerażony.

W drugim pokoju: Gerard i "Młody" spętani taśmą. Z nimi "Długi" i Jarek. - W tym pokoju sytuacja zrobiła się groteskowa - wspomina "Długi". - Jakbyśmy się na kawie spotkali. Gerard zbytkował. Głupio mi się zrobiło.

Gerard nieoczekiwanie powiedział: "Nawet jak mnie zabijecie, to i tak niewiele mi zostało". Rozśmieszył mnie. Sprostowałem: "Nikt nie zamierza cię zabić. Tylko musisz się od nich odczepić". Na to on: "Adama i tak zajebię". Powiedziałem, że bzdury plecie, ale widząc jego szyderczy uśmiech, poprosiłem: "Wiem, że bredzisz, ale mu tego nie mów". Chodziło mi o to, że Adam był już u kresu wytrzymałości i bałem się.

Do pokoju wchodzi Adam. Dziwny jakiś, pobudzony. Uzbrojony w siłę Gerarda, odgrywa egzekutora. Gerard grozi Adamowi. Adam wraca do kolegów. Tkwi w nim siła Gerarda. Zapada decyzja: on z Tadkiem pojadą po wódkę. Gerard nie pije, podejrzewali, że ma wszyty esperal. Zmuszą go do wypicia, to może się złamie.

- Postrach miał trwać pół godziny - wspomina "Długi". - Dlatego z Jarkiem się zgodziliśmy. Później mieliśmy siłownię, a potem czekały nasze dziewczyny. Był Dzień Kobiet.

Ale Adam z Tadkiem przepadli. - Zacząłem się wściekać. Gerard i "Młody" spętani, ja ich muszę pilnować, zabawiać, a tematów do rozmowy zaczęło mi brakować.

Gerard coraz częściej grozi, chyba dostrzegł przerażenie w oczach chłopaków. Co robić?

Tymczasem Adam i Tadek jeżdżą po sklepach. Adam kupuje foliowe worki, wódkę, strzykawki, gumowe rękawice. Działa jak w transie. Zdecydowany, pewny siebie. Zahacza o dom, Tadkowi robi herbatę. Sam przebiera się, coś do torby pakuje. Tadek wypija herbatę. Wychodzą.



Do mieszkania Stefana wracają po dwóch godzinach. Co dalej? Narada, szepty. Adam nabiera wódki do strzykawki. Któryś go powstrzymuje: coś ty! Byś go tym zabił! Adam rezygnuje. Dochodzi północ. Dzwoni telefon. To do Gerarda: "Mocny człowiek", który stoi za Adamem i Stefanem, chce z nim rozmawiać. Muszą do niego przyjechać. Mistyfikacja. Tylko Gerard i jego ochroniarz o tym nie wiedzą.

Stefan pamięta: - Wychodząc, wzięliśmy nóż kuchenny. Pierwszy z brzegu, do krojenia chleba.

"Długi" i Jarek pomagają jeszcze wyprowadzić Gerarda i "Młodego". Żegnają się pod blokiem.

- W autobusie Jarek mówi do "Długiego": "Chyba w gówno wdepnęliśmy". Coś ty - uspokoiłem go. - Dostaną i rozejdzie się po kościach. Lepiej pomyśl, co powiemy dziewczynom.

Tadek, Adam, Stefan, Gerard i "Młody" wsiadają do tempry Gerarda. Tadek na razie jako kierowca.
Przemiana Adama

Noc z ósmego na dziewiątego marca 1994 roku. Krążą dwie, może trzy godziny po lasach wzdłuż Wisły. - Chcieliśmy, żeby ta groza w nich narastała - mówi Stefan.

Gerard poprosił o poprawienie taśmy, ręce mu drętwieją. Tracił cierpli-wość. - Groził, że jak to wszystko się skończy, to mnie zabije - wspomina Adam.

Dojechali w okolice Maciejowic.

Adam i Stefan wyprowadzają Gerarda z samochodu. Tadek z "Młodym" zostają w samochodzie. Tadek częstuje "Młodego" papierosem, gadają, ciemno, zimno, z głośników płynie muzyka.

Sto metrów dalej Gerard leży na ziemi. Adam nad nim z nożem i długopisową latarką w zębach. Nie ma szarpaniny i krzyków. Jest cichy głos Gerarda: "Proszę, nie zabijaj mnie. Mam żonę i córkę". Adam odpowiada: "Przykro mi, ale muszę to zrobić".

- Mój kuchenny nóż w sercu Gerarda - tak ten moment pamięta Stefan.

Po kilku minutach w samochodzie zapaliło się światełko. To Adam otworzył drzwi. - Spokojny był - pamięta Tadek. - "Teraz ty", powiedział ciepło do "Młodego", a potem do mnie: "Chodź Tadku, pomożesz". Przeraziła Tadka nie ciemność, lecz spokój Adama i powiedział: "Zostanę, samochodu popilnuję". "No chodź" - powtórzył Adam tak łagodnie, że aż zgrzytnęło.

- W takiej sytuacji myślenie przeszkadza - mówi Tadek. - Trzeba się poddać? Spokój Adama mówił więcej niż cokolwiek. Po co zbędne pytania? Czego się boję? Tego niezwykłego spokoju tak rozedrganego do niedawna kolegi?

- Nie myśleć - powtarzał w sobie Tadek. Nie panikować. Działać.

Do Tadka należało przytrzymanie nóg "Młodego", bo się trzęsły jak galareta. Trzymał jak należy, silny przecież, blisko 190 cm wzrostu, słuszna waga. Odwrócił głowę. Nie patrzył, co się dzieje. - Zakończyć tę noc - powtarzałem sobie.

Stefan trzymał głowę, a Adam nożem odbierał życie "Młodemu". Chwilę przedtem przeprosił "dziecinkę" za to. Ale już nie może inaczej. Działał tak, jakby rosła w nim siła Gerarda, który w mieszkaniu Stefana, spętany, mu groził.

I konsekwencja, taka sama, z jaką Gerard żądał od nich wymyślonego długu. Teraz należało rozebrać cia- ła. (Dlaczego Gerard miał na sobie dwie pary dżinsów? - zastanawiali się potem).

- Działaliśmy jak nakręceni - pamięta Stefan. - Lawina poszła. Cofnąć się? Dokąd?

A potem Adam powiedział tak samo rzeczowo i bezdyskusyjnie, jak zaw-sze przemawiał do nich Gerard: "Teraz muszę popracować nad głowami". Musieli zapalić światła samochodu, bo nie było księżyca.

I po lesie poniosło, jakby ktoś drzewo rąbał. - Staliśmy z Tadkiem jak w hipnozie - wspomina Stefan. - Jakby to nas nie dotyczyło, jakbyśmy film jakiś oglądali.

Zwłoki należało powkładać w worki. Osobno ciała i głowy. Ciała wrzucili do Wisły.

Głowy też. - Chyba je w końcu z worka wysypałem - usiłuje sobie przypomnieć Adam.

Ale nikt nigdy głów nie odnalazł. (- Musiały pójść gdzieś bardzo głęboko - wnioskuje Luiza).

Wrócili w milczeniu. Sączący się z głośników tempry koncert skrzypcowy przypominał przeszłość.

Dość! Adam wyłączył kasetę. Nie ma Gerarda, nie ma jego muzyki. Jest wolność! - Tak ogromnej ulgi w życiu nie doznałem - pamięta. - Nareszcie przestałem się bać.

W domu Stefana byli około szóstej.

Położyli się spać.

- Obudźcie mnie w południe, muszę babcię do dentysty zaprowadzić - poprosił Adam kolegów. Spojrzeli po sobie zaskoczeni. W takiej sytuacji myśleć o babci?

Joanna pamięta "dzień po". Czekały z babcią na Adama. Spóźniał się, a wizyty nie można było odwołać. Joanna ściągnęła córkę, która musiała się zwolnić z pracy. Wracając od dentysty, spotkały pod blokiem Adama. Niósł kwiaty dla babci i matki. Prosił o wybaczenie, coś pilnego mu wypadło. - Nie mogłem przecież powiedzieć: "Przepraszam, ale właśnie kogoś zabiłem i dlatego"...

"Synu, byś coś z sobą zrobił" - powtórzył ojciec przy kolacji. Był z nimi Stefan. Pamięta Adama z tamtego wieczora. - Dawno go takim nie widziałem. Rozluźniony, rzeczowy.

Obiecał rodzicom, że właśnie się bierze za siebie. Mówił to z takim samym przekonaniem, jak Gerard o kredycie.



Strach przed policją był niczym w porównaniu z tym, który pchnął go do zbrodni. - Zabiłem, żeby zacząć żyć. Wziął kilkuletniego siostrzeńca na kolana, tulił go. Był ciepły, opiekuńczy. - Patrzyłem na tę rodzinną idyllę - wspomina Stefan. - Adam przerażał mnie i fascynował. Jak skała! - myślałem. - Facet ze skały. I żal mi się go zrobiło. Myślałem: Boże, mój wrażliwy przyjaciel. Jeszcze kilkanaście godzin temu wbijał mój kuchenny nóż w serce człowieka, a teraz potrafi być tak bardzo normalny. Do czego człowieka można doprowadzić?

Joanna inaczej pamięta tamten wieczór. - Stefan wybiegał za mną do kuchni, ożywiony. Z rozgorączkowaniem kreślił wizję jakiegoś wielkiego biznesu.
Gerard w sercu

Na parę godzin przed śmiercią Gerard pukał do drzwi Luizy. Kilka dni później sąsiadka wystawiła głowę i szepnęła Luizie, że pytał o nią (z tego szeptu Luiza wywnioskowała, że sąsiadka o wszystkim wie). Czekał długą chwilę, Dzień Kobiet był. Luiza była z córką u siostry. Mierzyły Alicji jej suknię ślubną, i na niej rysowały komunijną. Bez grosza przecież były.

Ostatni już raz Luiza rozkłada zdjęcia Gerarda. - Tyle wspólnych lat, a tak mało o nim wiem. Znalazłam w jego rzeczach "Cztery pory roku Vivaldiego". Nie wiedziałam, że lubił taką muzykę. Luiza wraca do zdjęć.

Głowę Gerarda na jednym z nich ktoś obramował sercem z kreseczek. Luiza jest zaskoczona i zdenerwowana. - Musiała to zrobić córka. Ale skąd ona wie o tej głowie?

Luiza powiedziała Alicji, że oj- ciec zginął w wypadku samocho- dowym.
Znowu strach

Wisła nie chciała nieść ciał Gerarda i "Młodego", więc Marianna, rolniczka spod Góry Kalwarii, znalazła je o świcie. Gazety pisały, że to mafijne porachunki. No bo któż mógł obciąć głowy? W jednej napisano, że zabójcy grali nimi w piłkę.

Po zabójstwie strach w Stefanie wzmógł się na nowo. Bał się, że o Gerarda upomną się "jego ludzie". Przyjdą, zabiją w ramach porachunków.

Adama ogarnął spokój, jakiego dawno nie doznawał. - Nareszcie czułem się bezpieczny - mówi. - To niesamowite uczucie. Nie bać się.

W kieszeni znalazł paszport Gerarda. Spalił go i obserwował, jak z mostu spada w ogniu ku Wiśle.

Ubrania spalili tamtej nocy. Należało jeszcze zniszczyć samochód - dowód zbrodni. Tadek z "Długim" pojechali pod gazownię, tam gdzie Gerard wystraszył Tadka. Oblali wóz benzyną. - Nie wiedziałem, że samochód może spłonąć w 10 sekund - dziwi się "Długi".

Dziewczyna Stefana, Jola, kupiła bilety na komedię. - Ludzie się śmiali, a ja im zazdrościłem.

Pod koniec filmu zapytał Jolę, czy będzie przynosiła mu paczki na Rakowiecką? Zaczęła płakać.

Stefan przyznał się pierwszy. Po 24 godzinach. - Poczułem spokój. Ale powrót do wydarzeń wywoływał w nim łzy i torsje.

Stefan wspomina: - Znajomi mówią, szlachetny, sam oddał się w ręce policji. A ja zgłosiłem się ze strachu.

Jolka przysłała list, że kocha i nic ich nie rozłączy.
Sen

Adam mówi: - Nie miałem zamia- ru się przyznawać. W pierwszej chwili byłem zły na Stefana. Policja nie miała dowodów. Pomaglowałaby i puściła.

Głównym pragnieniem Adama było wówczas sprostać oczekiwaniom rodziców.

Ta myśl wykluczała przyznanie się do winy. Zachowanie się Stefana jednak ustawiło Adama w innej sytuacji. - Po paru minutach zacząłem czuć w sobie jakiś ożywczy spokój.

Przyznać się. Tyle spokoju zawiera w sobie to słowo. Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? - Jak z więzienia udowodnić rodzicom, że jest się dobrym synem? Jak pokazać, że jest się dobrym, kiedy zabiło się dwóch ludzi?

To, że umiał powiedzieć: "to ja zabiłem", uspokoiło go. - Kiedy to wymówiłem - poczułem wdzięczność dla Stefana.

A potem usnął. Spał w nieskończoność. Budzono go na kolejne przesłuchania. I znów sen. - Wszyscy się dziwili, jak ja mogę tyle spać. Jak ja w ogóle mogę spać? A ja czułem, jakbym wiek cały nie spał.

Rodzice napisali Adamowi, że nie wierzą w jego winę.

Potem, gdy powiedział: "to ja", zapytali, jak mu pomóc. Joanna nie pamięta pierwszych listów do syna. - Całe życie mi się zamazało.

Pół roku później umarł ojciec Adama. Joanna nie chce obwiniać syna. - To rak zabił męża.

Adam jest dla siebie mniej wyrozumiały. - Wiem, że przyczyniłem się do śmierci taty.

Szepcze tak, jakby nie chciał być usłyszany: - Bóg wiedział przecież, jak bardzo go kochałem.

(- Nie mieszajmy do tego Boga - irytuje się Joanna. - On ma swoje sprawy).
Więzienie

Adama, Stefana i Tadka przewieziono z Rakowieckiej do więzienia w Białołęce. Nie wracali do sprawy, która ich tu przywiodła. Przynajmniej w rozmowach.

Adama przydzielono do celi z Tadkiem. Zbliżył ich film, literatura i - jak precyzuje Tadek - metafizyka życia i śmierci.

W samotności, po kilka godzin dziennie, Stefan ślęczał nad planszą z sześ-cioma tysiącami kawałków, które należało ułożyć w całość. Po pół roku wyłoniło się morze, słońce, plaża. - Dziś wiem: życie to puzzle. W moim nic do siebie nie pasowało. Ale to zrozumiałem dopiero w więzieniu.

Listy od Jolki były coraz cieńsze. Po szesnastu miesiącach Stefan otworzył ten, którego się bał. - I tak długo wytrzymała - tłumaczy ukochaną. - Ja jestem tu, z ćwiarą na karku, a ona wolna, piękna.

Przeprosił ją, że zawiódł. I przestał myśleć o miłości. - W kryminale nie wolno mieć nadziei, marzeń, oczekiwań.

Tak mówi. Ale kilka godzin dziennie uczy się angielskiego, chce studiować marketing. - Jak wyjdę, będę miał pięćdziesiąt kilka lat. Wielu ludzi w tym wieku zaczyna od nowa. Ja też mogę.

Stefanowi dokuczał żal, że wrobił "Długiego". - Nigdy sobie tego nie wybaczę.

Przez kraty widział, jak brat idzie w kajdankach.

Na "Długiego" czekał awans. Miał zostać przedstawicielem francuskiej firmy na Polskę. Padało, gdy wieźli go na Rakowiecką. - Szczypałem się - opowiada "Długi". - Chciałem się obudzić.
Matki

Danuta, matka Tadeusza, piękna kobieta, pokazuje jego pokój ze wzruszeniem. Urządzili w nim z mężem sypialnię, żeby być bliżej syna.

Młodsza siostra Tadka, Ania (wówczas 15 lat), gdy usłyszała o Tadku w kajdankach, wzięła psa i wyszła. Pod blokiem na huśtawce przepłakała kilka godzin. Wróciła i powiedziała rodzicom: "Boga nie ma".

I nigdy już nie weszła do kościoła.

Danuta przeciwnie - uważa, że wiara pozwala znieść to, co na nią spadło.

Najpierw rozpadła się jej firma. - Wspólniczka uznała, że skoro mam syna w więzieniu, to znaczy, że okradam firmę, żeby mieć na paczki dla niego.

Wspólniczka była jej najlepszą przyjaciółką. Tak Danuta myślała.

Potem widziała, jak ojciec płacze. Wspomina: - Tata opowiadał, że przejeżdżał autobusem ulicą Rakowiecką i kiedy zobaczył więzienie, zasłabł. I pytał w myślach Boga: dlaczego mój ukochany wnuczek musi tu być?

Dziadek najpierw przestał palić papierosy, później przestał jeść, a w Boże Narodzenie przestał oddychać.

Sąd zezwolił Tadkowi na udział w pogrzebie, ale w kajdankach i pod eskortą policji. Nie skorzystali z tego.

Joanna unika windy i ludzkich spojrzeń. Boi się wychodzić z domu.

Szuka pracy. Po śmierci męża współwłaściciel zagarnął cały majątek.

Joanna z dnia na dzień znalazła się bez środków do życia. Ktoś jej wyszukał dobrego adwokata, ale Joanna nie ma na honorarium. Wyprzedaje bibliotekę męża.

Dramat syna zamknął stare przyjaźnie, ale dał nowe. Z matką Tadka, Danutą, i bratem Stefana - "Długim". Dzwonią do siebie, spotykają się. - My jedni tak naprawdę wiemy, że nasi chłopcy, to nie zgraja łobuzów, tylko życie ich wplątało - mówi Joanna. - Rozumiemy się i wspieramy. A co najważniejsze: możemy swobodnie o tym ze sobą rozmawiać.

Raz w miesiącu Joanna kupuje bilet za sprzedane książki i pociągiem rusza do Iławy. W więziennej sali widzeń opowiada Adamowi o tym, jak jej ciężko. I jego siostrze też ciężko: ostatnio odłączyli telefon, bo nie miała czym zapłacić. Sama przecież wychowuje syna.

Przez sześć lat ani razu w rozmowie z Adamem Joanna nie dotknęła historii, która sprawiła, że syn jest w więzieniu. - Po co wracać? Najważniejsze, że to nie mój syn leży w Wiśle.

Czasem Adam chciałby o tym porozmawiać z matką, ale - jak zawsze - szanuje jej zdanie.

Tamtego marca sześć lat temu matka Gerarda ubrała w garnitur ciało bez głowy, po czym przywarła do niego. Oderwał ją dopiero psychiatra. Nie umie rozmawiać o Gerardzie.

Jego brat też. - Żaden dziennikarz nie zapytał: kim był brat? Tylko pisali, że diabeł, a tamci to aniołki.

Ale i dziś - choć czekał tyle lat - nie jest gotów do rozmowy. - W ostatnich dwóch latach gdzieś zniknął, nie wiemy, co się z nim działo, ale to nie był zły człowiek.

Na pytania podczas procesu Luiza odpowiedziała krótkimi zdaniami.

Uświadomiła sobie, że odczuwa dziwną więź z Adamem i Stefanem. - Przecież ja znałam ten strach, o którym oni opowiadali, ja go czułam.
Widzę plusy

"Długi" spędził w więzieniu trzy lata.

Kilka dni po wyjściu spotkał na ulicy Gerarda. Pot, gorąco, miękkie nogi. Facet podobny. Potem jeszcze raz go widział, przeprowadził się do innego miasta. Tym bardziej że dziewczyna, z którą mieszkał przed więzieniem, oczekiwała nie jego dziecka.

Zaczął studiować. Niedawno został egzekutorem w dużej firmie leasingowej. Odbiera długi od tych, co wzięli w leasing samochody, komputery. - Przynajmniej wiem, jak nie należy rozmawiać z ludźmi, żeby nie wpędzać ich w większy stres niż ten, który wynika z zadłużenia.

Stefan zastanawia się: dlaczego oni, tak przebojowi na początku dekady, kończą ją w więzieniu, zamiast na szczytach biznesu. - Chcieliśmy zdążyć. Za wszelką cenę zdążyć przed rekinami. Tylko z jednego sobie nie zdawaliśmy sprawy: byliśmy za krótcy finansowo. Ta pogoń zmyliła naszą czujność.

Codziennie w więziennym kółku komputerowym Adam spędza kilka godzin.

Wrócił do informatyki.

- Więzienie! Kryminał! - Danuta dba o to, by słowa mocno zabrzmiały. - Całe życie uważałam, że to dno. Dla przestępców, kryminalistów, marginesu. Dziś to najpiękniejsze miejsce na świecie. Żyję więzieniem i jestem szczęśliwa, kiedy przekraczam więzienną bramę. Bo tam zabłądziło moje dziecko.

Tadek uważa, że człowiek wszystko może zaakceptować. - Widzę plusy z pobytu w więzieniu - mówi. - Po pierwsze, znalazłem przyjaciela. Większości cech Adama na wolności nie znałem. Może dlatego, że najpierw skupialiśmy się na biznesie, i każdy gnał gdzieś w swoje sprawy. A potem był aż tak zastraszony, całkiem inny człowiek. Tu, w Białołęce, pokochałem go jak brata. Zawsze chciałem mieć brata.

Strażnik więzienny ponagla. Adam wstaje, zmierza do celi. Zatrzymuje się na chwilę. - Już nie wiem nic o sobie. Nie wiem, jaki jestem. Nie wiem nawet, kim jestem.

Huk zatrzaskiwanej bramy. Adam znika.

"Dług"

"Dług" obejrzało ponad 100 tys. widzów. Na przedpremierowy pokaz na Uniwersytecie Warszawskim w Auditorium Maximum zabrakło biletów. Po projekcji pełna sala dyskutowała dwie godziny. "Dług" stał się filmem studentów, uczniów starszych klas licealnych, absolwentów uczelni.

Agnieszka Z., 24-letnia romanistka z Warszawy, mówi, że młodzież ogląda "Dług", bo to jest nakaz moralny. Nie wypada wręcz nie znać tego filmu. Potem organizuje się okolicznościowe party. - I godzinami dyskutuje. O tym, jak kto by się zachował na miejscu Adama, Stefana. Wielu bez ogródek mówi, że tak samo.

Profesor Lech Falandysz: - Mimo wrodzonego tchórzostwa i słabego charakteru, gdybym był doprowadzony do ostateczności, pewnie tak samo bym się bronił.

Jerzy Morawski, współscenarzysta "Długu", twierdzi, że film wywołał u widza efekt dopełnienia scenariusza. Został wzbogacony o lęki, niepokoje i przeżycia każdego, kto doświadczył przemocy na sobie, czy bliskich. - Widz nosił w sobie własny scenariusz strachu i, oglądając "Dług", uzmysłowił to sobie. W losach Adama i Stefana widzowie odnaleźli siebie. Niepozorny Gerard, wyglądający jak sąsiad z windy, to metafora nieznanego i niepojętego, uderzającego znienacka, złego przypadku, który może czyhać na każdego.

Agnieszka Z. z Warszawy w czasie "Długu" dostała spazmów i - jak wielu jej przyjaciół, którzy widzieli film - w nocy oka nie zmrużyła.

Znalazła adresy Adama, Stefana i Tadka. Każdemu posłała list, w którym - wraz z dziesiątką przyjaciół - obiecuje pomoc. Obiecuje, że uczynią wszystko, aby wyciągnąć ich z więzienia, bo sąd ich skrzywdził. Wysłali pismo do prezydenta. Opisali w nim swoje stanowisko. Proszą o ułaskawienie.

Adama to ucieszyło, jednak poczuł pewną niezręczność, kiedy natknął się w liście Agnieszki na słowa: "Proszę nie mieć wyrzutów sumienia, nie zabiliście człowieka, zabiliście kreaturę, bestię, robaka, który z tym co ludzkie nie miał nic wspólnego, sprzątnęliście trochę świat"...

- Gerard był zły - mówi Adam - ale to nie uspokaja mojego sumienia. Obaj mieli szansę na poprawę, a ja im tę szansę odebrałem.



Luiza długo broniła się przed pójściem na film. Wreszcie poszła. Wzięła ze sobą swojego nowego mężczyznę, o którym mówi: "stabilny". Wie, gdzie pracuje, i o której przyjdzie na obiad. Kupił jej telefon komórkowy i dzwoni, że tęskni. Zanim zgasło światło, widać było, jak bluzka na piersiach Luizy faluje. A potem siedziała nieruchomo, niemal bez oddechu. Po filmie "stabilny" mężczyzna Luizy powiedział: - Film to film, a życie to życie. Luiza przyjrzała się sali. Tłum był cichy. Niektórzy ze ściśniętymi gardłami, inni wciąż wpatrzeni w ekran.

Do wyjścia szła w milczeniu. W końcu powiedziała: - Ten film zabił we mnie uczucia. Umarły. Wyzerowały się: ani współczucia, ani złości, ani nienawiści. Zastanowiła się. - Już raz to przeżyłam. Aha! Na pogrzebie. Jakby to wszystko nie mnie dotyczyło.

Weszła do domu ze swoim mężczyzną. Córka przytuliła się i poprosiła: "Mamo, opowiesz mi film?".

czwartek, stycznia 03, 2013

z Naszych Blogów

Łgam, w imię miłości

11
głosuj
Kobiety zmuszają mnie do łgarstw. Każda z kobiet ma swój wzorzec tego, z jakim facetem chce być, z jakim być może założy rodzinę, a z którym pójdzie do łóżka. Ten wzorzec obejmu
Wyświetlenia: 297 Zamieszczono 2 dni temu
Kobiety zmuszają mnie do łgarstw. Każda z kobiet ma swój wzorzec tego, z jakim facetem chce być, z jakim być może założy rodzinę, a z którym pójdzie do łóżka. Ten wzorzec obejmuje pewien zestaw cech, sprawdzany licznymi pytaniami, a także pozornie nieistotnymi testami. Liczy się więc stosunek do dzieci, cechy psychiczne takie jak cierpliwość, poczucie humoru, poglądy na temat związku i kobiet, relacja wobec rodziców; a także oczywiście cechy społeczne takie jak pozycja w grupie społecznej, wykształcenie, oraz wisienka na torcie - poziom finansowy. Czy masz mieszkanie, dom, jakie zarobki, jakie szanse na awans i wyższy poziom życia. Wszystkie te właściwości tworzą pewien wzorzec, i bardziej lub mniej dostosowując się do niego, wpadasz w pewne szufladki; do łóżka, na ojca jej dzieci i męża (samobieżny bankomat), do chodzenia by zabić czas i z nudów, żeby z kimś być póki nie trafi się "czegoś lepszego". W końcu jak mówią uczeni w piśmie, kobieta jest jak małpa; nie puści się starej gałęzi, póki nie trzyma mocno nowej.

Dziecko; karta przetargowa

Dzieci masz lubić, uwielbiać, kochać. To daje gwarancję, że zajmiesz się waszymi dziećmi. Ale nie tylko o to chodzi; kochając dzieci, będziesz bał się rozwodu, bo dzieci wtedy przeważnie trafiają do matki, choćby biła i piła. Jeśli kobieta wie że boisz się rozstania, może sobie na więcej pozwolić. Nie musi, ale może. Jeśli ma w sobie tendencję do "numerów", chętniej ich dokona, wiedząc że będziesz zamiatać sprawę "pod dywan", by nie stracić dzieci. Twój początkowy "atut", może stać się gwoździem do trumny. Nie jest tajemnicą, że wiele Pań wymusza właśnie dziećmi na mężu różne ustępstwa, załatwia swoje sprawy. Po rozwodzie, dziecko staje się zakładnikiem, wypuszczanym na niedzielne widzenia tylko wtedy, gdy alimenty wpływają systematycznie - a i nawet wtedy dziecko używa się, by wyciągnąć jeszcze więcej ze zdesperowanego mężczyzny. Kto zna podobne przypadki, wie jak bardzo są one trudne, jak rozpaczliwe. Dramat mężczyzny któremu odbiera się ukochaną córcię albo wyczekiwanego synka, jest niewyobrażalny. Ale o tym nikt nie mówi, gdy mama i tata się poznają; działa zmysłowy marketing, puszenie piór, do gry włącza się układ hormonalny i człowiek jest naćpany serotoninowym zakochaniem. Gdy szał ciał mija, zostaje proza życia, i dzieciak. A także skonfliktowani rodzice, wściekli że ich nierealne oczekiwania z komedii romantycznych się nie spełniły, przy czym przeważnie jedna ze stron, wykorzystuje maluszka w rozgrywce przeciw drugiej stronie.

Moda; być jak reszta baranów

Masz być cierpliwy, by znosić histeryczne wrzaski, przytyki i fochy, jak też bolesne żądła wbijane przy każdej okazji "a Kowalscy mają nowe auto, w ogóle nas nie kochasz, nie dbasz o rodzinę", "jaki z Ciebie facet". Taki facet później pije by zapomnieć, by ten ból który drąży od środka jego wnętrzności, wypalić alkoholem. A to błąd, ponieważ by rodzina była szczęśliwa, a dziecko dobrze się rozwijało, nie musisz mieć ładnego auta. Wystarczy w miarę bezpieczne. Może być nawet autobus co zmniejsza komfort, ale nie ma wpływu na to by dziecko wyrosło na porządnego, uczciwego człowieka. Uzależnianie szczęścia od aktualnej mody, jest kompletnym szaleństwem, ale świadomym; moda jest po to, byś poczuł niezadowolenie z aktualnego stanu i kupował nowe produkty. Kobiety najczęściej się na to łapią; na poczucie że mając stary samochód czy sukienkę, są niemodne, a więc nieszczęśliwe. Jesteś małżonkiem, więc masz zapewnić szczęście; szkoda tylko, że nikt wcześniej nie uprzedził Cię, że szczęście to nowe szmaty i obrabiane w fabryce kawałki metalu i plastiku. Poglądy na tematy męsko damskie, masz mieć jedynie słuszne, społecznie poprawne; kochać kobiety, nie uderzyć nawet kwiatkiem, dbać o jej szczęście i uśmiech na twarzy. I koło się zamyka, ponieważ większość kobiet ma uśmiech na twarzy tylko wtedy, gdy Ty dostajesz po dupie. Względnie możesz się wykupić z drwinek, gdy coś kupisz, coś modnego, coś o czym wyczytała w kobiecej gazecie. Stąd taka nienawiść do prostytutek, te wieczne teksty o złapaniu hiva; płacisz sto pięćdziesiąt i masz seks, u żony jest on znacznie droższy, i co tu ukrywać - znacznie gorszej jakości. I żadna z żon nie powie, że hiva można złapać niekoniecznie u prostytutki, a także od zdradzającej żony (zdrada to oczywiście Twoja wina, czuła się niekochana). O pozycji finansowej nie ma co mówić; to kamień węgielny związku, pozycja społeczna, możliwość dopasowania się do kanonów mody, i bycia jak inne barany w stadzie. Najważniejsze dla kobiety; być jak inni. Powielać schematy. Tak samo się ubierać, myśleć. Zawsze ten sam zestaw marzeń, zrodzony w dowcipnych umysłach kreatorów mody, speców od marketingu i reklamy.

Łganie w służbie seksu

Nauczony wielokrotnym doświadczeniem, wiem że w sprawach damsko męskich prawda nie popłaca. By dostać seks, muszę nałgać. By mieć coś więcej, muszę jeszcze więcej nakłamać. O stałym związku nawet nie myślę, bo to s/f w mojej sytuacji życiowej. A że kłamać nie lubię, często potencjalna znajomość kończy się awanturą. Kobiety nienawidzą szczerości i prawdy; chociaż deklarują coś zupełnie innego. "Powiedz mi prawdę" - żąda kobieta. Gdy ją mówisz, następuje atak furii, histeria, albo miesiąc milczenia, płacz i szlochy. Za drugim razem już skłamiesz, zostaniesz tego boleśnie nauczony. W związku poznasz smak hipokryzji i obłudy, krycia się z prawdziwymi emocjami i uczuciami, a doskonałym nauczycielem będzie właśnie kobieta, najsłabsze ogniwo społecznej szopki. A więc później, już po awanturze z facetem który myślał że prawda jest trendy, wielbicielka miłości i związku trafia na kłamczucha, który lubi ten sport - kłamie soczyście, bez mrugnięcia okiem, łga jak z nut, jak Michnik, i po jakimś czasie następuje wielkie rozczarowanie. No cóż, sama tego chciałaś. Mówił prawdę - sukinsyn, żałosny, pusty gnojek. Kłamał - jeszcze gorzej; nie daje pieniędzy, szczęścia, znika z kolegami na wódkę, zamiast siedzieć w domu pod pantoflem i oglądać telewizję z całą rodziną. Łatwiej jest zaspokoić agresywną, jadowitą tarantulę językiem, niż nowoczesną kobietę, której umysł jest marketingowym śmietnikiem, pełnym plastikowych przedmiotów, gadżetów i dobrych rad nieśmiertelnej mamusi. Czy matrona żyje czy nie, jej nawoływania, pohukiwania, ostrzeżenia i dobre rady w każdej sytuacji, wypełniają szczelnie mózg myszki. I nie ma znaczenia, że szanowna mamusia rozpieprzyła kilkanaście związków, a frustracje topi w szklance z ginem, wysiadując godzinami przy parapecie i oglądając sąsiadów. Ona teraz się Tobą zajmie córeczko; tak dobrze, że skończysz jeszcze gorzej niż ona. Wasze połączone umiejetności partolenia wszystkiego, nieuctwo, dyletanctwo, pazerność, chciwość i zwykła głupota, sprawi że stworzycie doskonały team. Zaskoczycie nawet nasz rząd w partactwie, i kto wie, może dostaniecie jakieś zlecenie, np. na budowę płyty lotniska w Modlinie?

Halu, tu gorycz

I tu nie chodzi o żal. Może trochę; odczuwam gorycz i smutne, szydercze rozbawienie. Jeśli kolejna z kobiet mówi mi o tym że miłość jest najważniejsza, a liczy się tylko wnętrze, wiem że mówi to, co społeczeństwo wymaga od niej żeby mówiła. W sumie jaki ma wybór? powie prawdę, to powiedzą że blachara i kurwiszon. Musi więc mówić to, co trzeba mówić, a robi swoje. Nie ma wyjścia. Łga więc tak samo jak ja, kiedy chcę dobrać się jej do tyłka. Ja oczywiście łgam w dobrym celu; nie oszukujmy się, cipka nie mydło, nie wymydli się. W tym postanowieniu, wspiera mnie mądrość ludowa; "nie dała chłopakom, to dała robakom". Podkreślam że łgam tylko i wyłącznie w komplementach. Nigdy nic nie obiecywałem. Wygląda jak ropucha? jest piękna. Jest głupia jak but? ma w sobie niezwykłą inteligencję. Koczkodan? ma w sobie coś nieziemskiego. Kłamiąc, myślę o Boskim pierwiastku, który jest w każdym z nas. To mnie usprawiedliwia i znieczula, jak whisky z colą po wszystkim. Mam wiele lat okrutnego doświadczenia w tym co opisuję; kobiety patrzą na moje zdjęcie - ok, większości pasuje. Całkiem do rzeczy ze mnie chłopak. Nie wszystkim się podobam, ale nie narzekam. Zadzwonię, poczaruję, mam bardzo ciepły, serdeczny głos; kolejne punkty zdobyte, dziewczyna jest naprawdę zainteresowana.

Zgwałcił mnie bezrobotny!

Gdy się podobam, dochodzi do rzeźni; padają pytania czy pracuję. Kłamać czy nie? oczywiście, nie pracuję od kilku lat. Pocę się w trakcie jak mysz ze stresu. Czy chodzę na imprezy? nie, bo jestem chory. Od lat przemykam cichaczem do sklepu, jak dam radę. I tu już jest koniec rozmowy. Jedyne co mnie trzyma na rynku atrakcyjności, to ta nieszczęsna książka; można się pochwalić, że spotykam się z pisarzem. A jakim? a idź zobacz do empiku (z pozoru obojętne wzruszenie ramion, ale w środku aż się gotuje, na myśl że koleżance gul skacze). Pieprzy mnie pisarz - brzmi nieźle. Dałam w dupę pisarzowi. Całkiem całkiem. Oddałam się bezrobotnemu - uuu, koszmar, obciach. Obciągnęłam kolesiowi bez prawa do zasiłku - masakra! pisarz i auto kobiecych poradników, spuścił mi się na twarz - aj waj, cool. Bezrobotny i chory na zespół jelita drażliwego, bez renty i zasiłku, nierób, gwałcił i napastował moje wargi sromowe - gwałt! obrzydliwe!

Jest w każdym empiku moja książka, gorzej gdy zapytają się o zarobek z nich, tu zdarza mi się zająknąć. Mówię półprawdę że zarabiam, tymczasem nie zwróciło się jej wydanie, chociaż faktycznie zarabiam. Drugi atut, to potencjalna szansa na duże pieniądze. Wierzę i wiem, że w końcu wypłynę, jestem o tym przekonany. Z drugiej strony, byłem przekonany o wielu sprawach, i wiele z nich potoczyło się inaczej, niż miałem zamysł. Czyli jestem jak jajko z niespodzianką; kiedyś pęknę, i z obsranego jajka wyskoczy człowiek sukcesu. Ale możliwe jest też, że ktoś z tego jajka zrobi sobie jajecznicę. Potencjalny człowiek sukcesu będzie więc skwierczeć na patelni, i przejdzie metamorfozę w tajemnych otchłaniach jelita grubego. W wypadku sukcesu, zaprosi dobrą, porządną dziewczynę (katoliczkę z zasadami) na dobrą kolację do luksusowej restauracji, wydupczy w drogim hotelu, a na śniadanie będziemy jeść małże i bagietki, bo to takie francuskie, takie cool. A później do sklepów, by wycisnąć ze mnie wszystkie pieniądze. Mądra kobieta najpierw wyciska nasienie z mężczyzny, a później pieniadze. Na końcu życie, ale refleksja przychodzi zwykle po czasie, gdy mężczyzna nie ma już ani nasienia, ani pieniędzy. Zapamiętajcie i zapiszcie to sobie bracia samcy; nasienie = pieniądze = życie. Taka jest kolejność. Twój pradziad i prapradziad, tak właśnie żyli i tak marnie kończyli. Ty także tak dokończysz żywota, ale być może ja, temu się oprę; po prostu żadna nie jest tak głupia, by pchać się w paszczę rekina. Chociaż...

Mądrość = cellulitis

Ale ludzie nie lubią czekać, chcą mieć wszystko już tu i teraz. Stąd eksplozja kredytów, a później płacz że trzeba spłacać. Tylko mądrzy inwestują w przyszłość. Ale mądrość pojawia się z wiekiem i doświadczeniem, trudno więc jej wymagać od młodej dziewczyny. Dlatego obdarzany jestem sympatią od Pań, które już wiedzą że życie nie kończy się chwili dzisiejszej, a także za parę lat, fajnie jest mieć taką znajomość, zwłaszcza że ja nigdy nie zapominam. Dlatego Panie dojrzalsze są moimi przyjaciółkami (ponieważ są inteligentniejsze) a Panie młodsze, jędrniejsze, testerkami mojego systemu nerwowego, gdy ze mnie drwią czy rzekomo obojętnie zadając pytania o pracę, rodzinę. "Naprawdę nie masz żony, dzieci? o mój Boże! przecież masz już 34 lata! i nic nie masz? masz strasznie smutne, żałosne życie. Żal mi Ciebie". I tak mi mówi panna po rozwodzie z dwójką dzieci, pracująca w sklepie z butami. Faktycznie, nadaje się jak nikt inny na coacha.

Lubię pieprzyć te starsze

A więc wspominałem, że drwią ze mnie - szczególnie gdy jestem szczery, i mówię jak wygląda sytuacja. Najbardziej złośliwe są ambitne, zdesperowane trzydziestki. Coś już mają, pracują w korporacji, mają ajfona, kupują w almie bo tam jest modnie, jeżdżą vw beetle lub audi A3. Tak szczerze, wyznam Państwu w tajemnicy, że lubię pieprzyć się z 34 - 45 latkami. Te młode wiadomo, ciasne, jędrne; ale nieopierzone, głupie. Lubię jak mam o czym pogadać. Młoda dziewczyna jest sexy, ale to takie trochę jakby mięso w kaloryferze do dupczenia. Czuję się troszkę jak zboczeniec. 18 latki a już 17 tki są słodkie. Głupiutkie, ale słodkie. Dziewice najlepsze, nie mają porównania, więc nie wiedzą jaki jestem kiepski w sztuce miłości; ot, prosty, niewykształcony chłopak ze mnie, aby wskoczyć na niewinne dziewczę i przygnieść ją tłustym brzuchem, zero finezji, żadnej elegancji, po prostu fucha do zrobienia. Dla nich zawsze będę, twardym jak stal bożkiem seksu. Facet się czuje mądrzejszy, coś już sobą reprezentuje. Dwudziestki do trzydziestki stają się wyrachowane, agresywne, a nadal są idiotkami; przy okazji seks z nimi, sprowadza się do leżenia jak kłoda. Czasem zdarza się perła w gównie, ale to rzadkość. Starsze i zadbane, to już wielka rzadkość. Najlepsze do pieprzenia są dziewczyny wykonujące ryzykowny zawód. Aż się cały trzęsę, jak wspomnę chwile z Panią kaskaderką. Później chciała mnie zabić, nienawidziła, ale seks - niezapomniany. Tak bardzo było fajnie, że po awanturze przepraszałem się z nią, słałem smsy. Łgałem, ale wszyscy wiemy po co i dlaczego. Tylko dwa albo trzy razy się upokorzyłem wobec kobiety. Raz z miłości, raz z ambicji, a raz z żądzy. Ponadto kobitki koło 40 chy mają już przeważnie dystans do siebie, do życia. I to jest fajne. nie obrażają się jak mówię o ćwiczeniu mięśnia łonowo guzicznego; młode wpadają w szał. Wstyd, młoda dziewczyna, a mogłaby przez granicę w cipce szmuglować litrową whisky. Zwróć takiej uwagę, a od razu usłyszysz że masz małego. Ale czy ja mówię że nie? ależ skąd. Mięsień kobieta powinna ćwiczyć dla niej samej. Pewna babeczka ćwiczyła go kilka lat. Jej ex miał chyba siedem centymetrów, więc musiała. Przyznam Państwu, że wyłem jak głodny wilk - alfa; głośno i donośnie. Wycie te śmiało przekraczało ściany mojej kawalerki, nazywanej przez niektóre wściekłe Panie - burdelowiskiem. Dopóki było fajnie, było to ciepłe, przytulne mieszkanko. Jak nie chciałem robić dzieciaków, czy sprzedawać mieszkania by dać na wspaniały biznes życia małolacie która o biznesie wie tylko tyle, ile wyczytała w wyborczej, nagle czuły kącik zmieniał się w sekciarską melinę, rzeczone burdelowisko, a nawet, uwaga! rykowisko dziwkarza i błazna, czyli oczywista oczywistość, mnie.

Pod walcem okoliczności

Choroba jasna! Tylko co ja mogę zrobić? gdy pojawiła się choroba, walczyłem z nią jak umiałem. A trzeba przyznać, że w sensie wiedzy o umyśle, wiedziałem znacznie więcej niż przeciętny człowiek. Teraz widzę że umiałem bardzo mało. To jak kaszel spowodowany rakiem płuc, a ja próbowałem leczyć go flegaminą. Dopiero teraz odsłania się przede mną cała geneza problemu, i nadal sobie z tym nie poradziłem. To znak że jeszcze niewiele wiem. Możliwe że za jakiś czas, wszystko zrozumiem. Z początku hamowałem postępy choroby, ale i tak przegrałem - także teraz widzę, że przegrać musiałem. Jakby przejechał po mnie walec. Kilka lat trwała ta gehenna, aż uznałem że dalej nie mam siły. Poddałem się więc, i zacząłem prowadzić życie w zamknięciu. Utrzymywali mnie rodzice, a ponieważ ojciec jest inwalidą, matka mi przynosiła jedzenie do mieszkania. I tak latami. Jak mama zachorowała, głodowałem, bo wstydziłem się prosić, zresztą nie bardzo miałem kogo. Znajomi momentalnie znikają, gdy chorujesz i żyjesz w biedzie. Pojawiają się złośliwi, cieszący się poczuciem upokorzenia, bezradności. Renty mi dać nie chcieli, i jak mi powiedziała moja wspaniała lekarka, bez łapówki nie dostanę choćbym nóg nie miał. Pisałem więc. Miałem internet, komputer, nic innego robić nie umiałem i nie mogłem. Siedziałem i pisałem, a w wolnych chwilach czytałem i bzykałem, by posiąść - nie tylko Panie, ale także wiedzę o ich psychice. Z wiedzy tej zrodziła się moja twórczość, zwana często przez Panie wymiocinaim i rzygowinami, a przez Panie bardziej ambitne, znacznie wulgarniej. Chwalić Pana Boga, są też głosy chwalące mnie, gloryfikujące, a zdarzają się również podziękowania. To wam moi ukochani czytelnicy, dedykuję te wszystkie miłe i mniej miłe, ukradkowe kopulacje, pośpieszne wytryski, szalone kwadranse kiedy to nagi autor przyszłych bestsellerów, wykonywał śmieszne, frykcyjne ruchy na Paniach. I tak mijały lata, a ja krok po kroku, budowałem swoją pozycję i strukturę. Od calkowitego, bezwzględnego zera. Mimo oporów, problemów, kłopotów. Szlifowałem pisanie, i ciosy proste na worku bokserskim. Sprawa jest prosta, ja nie ustąpię, więc materia życia musi kiedyś przede mną ustąpić. Albo ja, albo ona; nie ma innego wyjścia. Ja też go nie mam; do łopaty nie pójdę, źródeł utrzymania nie mam, rodzice chorzy. Albo się przebiję, albo wyląduję pod mostem. Wiadomym jest, że taka perspektywa nie budzi podniecenia u Pań. Toteż nie dzielę się tymi przemyśleniami z nimi. Piszę je za to wam, ponieważ wiem że zrozumiecie.

Sponsorzy swojej karmy

I tak już sporo osiągnąłem pisaniem (jeśli wziąć pod uwagę miejsce od którego zacząłem, ze zwyklego punktu widzenia osiągnąłem niewiele) chociaż tego nie widać. Kilka komentarzy? nieważne. Liczy się ile znasz ludzi, jaką masz za sobą strukturę. Udało mi się dokonać kilku rzeczy; przede wszystkim jestem sam sobie szefem, i mam pozycję lidera. Nikt mi nie wydaje rozkazów, poleceń; ja decyduję co chcę zrobić. Nienawidzę jak ktoś mną rządzi - niech przedwcześnie wyłysiali szefowie spadają na bambus. I wreszcie dostęp do ludzi, którzy wiele mi w życiu pomogli. Nie wiem co by było, gdyby nie oni. Źle by było. Na pewno mam dobrą wyjściową pozycję, do frontalnego, druzgoczącego ataku. Wiele lat pracowałem na pozycję, która inni mieli daną z urodzenia. Tylko że ci urodzeni czempioni, nie mają takiego doświadczenia jak ja. To niekoniecznie musi przełożyć się na sukces, ale na mądrość na pewno tak. Pytanie tylko, czy będę tę mądrość umiał odpowiednio opakować i sprzedać. Póki co, doświadczenie i fakty wskazuję że tego nie umiem. Ale kto wie, może jeszcze się nauczę. To że piszę, to że nie muszę pracować, to nie moja lecz innych zasługa. Ludzie mi pomagają finansowo, a ja to traktuję jako wsparcie. Gdy będzie taka możliwość, odwdzięczę się. To że ci biedni mogą poczytać, mają dostęp do dobrej wiedzy, to zasługa ludzi z działu sponsoring strony. Gdyby nie oni, nie miałbym nawet za co opłacić serwera, a przecież opłacam trzy serwery, plus trzy domeny i inne rzeczy. Prawie tysiąc złotych rocznie, który muszę zdobyć. Spójrzcie na tych, dzięki którym można mnie poczytać na spokojnie, na szybkiej stronie, bez reklam KLIK To nie takie oczywiste, ponieważ na blogach niby pisanie jest za free, ale wyskakujące jak Filip z konopii reklamy, mogą niejednemu napsuć krwi. Strony otwierają się powoli, mulą, chorują - moje nie. Dzięki tym oto ludziom, którzy wolą pieniądze dać na rozpowszechnianie wiedzy (i whisky z colą), zamiast na denaturat dla menela. Promując wiedzę, promują swoją dobrą karmę, pomagają innym.

Jestem głodny sukcesu i pieniędzy. Chcę jeździć dobrym samochodem. Chcę dobrze mieszkać, blisko natury. Chcę wreszcie być wolny finansowo i społecznie, bym mógł pisać to co czuję, a nie to co ludzie oczekują.  Gdy to zdobędę, zmienię się w leniwego, wyliniałego dziada, który wozi się kabrioletem z młodą panną, modlącą się żebym jak najszybciej zdechł i zostawił jej pieniądze. Wybacz kotku, mam długowieczne geny. Nie umrę za szybko, chyba że mi dopomożesz. Ale póki co, krew w żyłach wartko krąży, erekcję jeszcze mam, i prę do przodu. I tylko mądrzy ludzie zdają sobie sprawę, że głód sukcesu znaczy znacznie więcej, niż aktualnie posiadane duże pieniądze. Doświadczenie tej sytuacji, nauczyło mnie kilku ważnych spraw:


1. To czy jesteś dziadem, zależy nie od ilości pieniędzy i ciuchów, a od tego czy chcesz zmienić swoje życie, czy masz ambicję. Jest wielu młodych fajnych facetów, którzy nic nie mają, i chcą się rozwijać. I to jest wspaniałe. Szukają swojej drogi, i w końcu ją znajdą. Ci najmądrzejsi wyjeżdżają z Polski, co najczęściej jest jedynym sposobem na realizację marzeń swoich, a nie oligarchów, bandytów i polityków, co w sumie na jedno wychodzi. Marzenie nie wystarczy, musi do niego dojść jakakolwiek działalność, ruch, działanie.

2. Dla większości ludzi, liczy się tylko i wyłącznie zewnętrze. Dobry samochód, stopień naukowy, widoczne pieniądze. To wystarczy by kogoś szanować, bądź przy tego braku, okazywać mu pogardę. Tacy ludzie to głupcy. Plusem jest to, że gdy takich zlokalizujemy, po zdobyciu sukcesu wiemy że trzeba od nich z daleka; albo ich wykorzystywać. Np. gdy wiesz że ktoś wszystko powtarza, nie zważa na lojalność, to możesz go wykorzystać. W moim kręgu znajomych jest taka osoba, i jeśli ktoś chce by pewna informacja poszła w pewien krąg ludzi, mówi się jej to w tajemnicy. Po co się denerwować, dawać po pysku? trzeba to wykorzystać. Zło nie jest sexy jak to przedstawia Hannibel Lecter, zło jest często prymitywne, głupie, i zawsze - koszmarnie nudne.

3. Wszyscy ludzie bez wyjątku, łącznie ze mną i z Tobą, to egoiści którzy patrzą jedynie na swój, różnie definiowany interes. Jeśli ktoś zgrywa dobrego, to jest taki tylko dlatego, że z różnych względów daje mu to korzyść. To nie cynizm i wyrachowanie przeze mnie przemawia, a wiedza o funkcjonowaniu ego. Jeśli wierzysz że jesteś bezinteresowny, to jest głupi. I jeśli masz szczęście, kiedyś to zrozumiesz.

4. Miłość istnieje, ale przykryta jest instynktami i społecznymi pragnieniami. Dokopują się do niej nieliczni, a cała reszta bazuje na miłości romantycznej, czyli silnego naćpania hormonami; trwa to do ok. dwóch lat, a później pojawia się proza życia, a także kłótnie, niesnaski i nienawiść. Oraz roszczenia finansowe "bo przecież urodziłam Ci dziecko".

5. Bóg istnieje, ale jako prawa życia, a nie osobowy byt. Jest to zbyt rozległy temat, bym teraz mógł się na jego temat rozpisać. Więcej o tym piszę na www.ecoego.pl

6. Siła charakteru rodzi się w walce i trudnościach. Jeśli chcesz być silny, nie unikaj bólu i cierpienia. Nie czcij ich jak głupcy, to tylko znaki życia. Pojawia się i znika, ale zostawia po sobie zgliszcza, albo potężny, umocniony gród. To nie cierpienie jest złe, ale Twój stosunek do niego. Jeśli traktujesz je jako skocznię do wyższego celu, wzmocni Cię, uszlachetni. Jeśli boisz się go i odpychasz, zostaniesz zdeptany, zdeprawowany. Traktuj cierpienie jak znaki, jak umocnienie i możliwość poznania swojej osobowości. To Cię wzmocni jak gorący rosół z kury.

7. Wiara mężczyzny że kobieta i jej szczęście zależy od niego, to zgubna pułapka. Od Ciebie zależysz tylko Ty - w dość ograniczonym zakresie. Przyśpieszysz bądź zwolnisz bicie swego serca? sprawisz że zaleje Cię hormonalna fala rozkoszy? cierpienia? sam więc widzisz, że nawet nad swoimi stanami emocjonalnymi nie panujesz, a bierzesz się do grzebania w życiu innych ludzi? powodzenia. Będzie Ci potrzebne.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Życzę Państwu serdecznie, by nadchodzący 2013 rok, był pełen radości, poznania siebie, zdobycia wiedzy. Życzę szczęścia, ale nie tego który daje cokolwiek na zewnątrz, a odkrycia tej odżywczej fontanny spokoju i entuzjazmu w sobie. A sobie? sobie życzę tego samego, plus wreszcie jakiś normalny samochód. Może nowa książka w tematach damsko męskich? któż to wie, co przyniesie nam wiatr przyszłości? a więc tak na cito; grande punto z czymś mocniejszym pod maską, bądź hultaj I30 tysiąc sześćset (względnie hokus focus 1.6) wydanie dwóch książek, a także przetłumaczenie ich na ang.

środa, stycznia 02, 2013

Dzieło: Lwowska Panorama

... Praca podjęta w 1931r. trwala również podczas okupacji sowieckiej i niemieckiej. Mimo biedy, terroru okupacji, aresztowań i śmierci kilku osób z zespołu, w 1946 roku wykonano model warownego centrum miasta. W roku 1946 Witwickiemu udało się uzyskać zezwolenie na wywiezienie go z opanowanego przez Sowietów Lwowa. Niestety na dwa dni przed wyjazdem został zamordowany przez miejscowe NKWD. Panoramę przewiozła do Polski żona Janusza Witwickiego, Irena. Przez wiele lat przechowywano ją w Warszawie, potem trafiła do Wrocławia. 
 * * *
Janusz Witwicki
1903-1946 Panorama plastyczna dawnego Lwowa


Wydanie specjalne ukraińskiego czasopisma "Будуємо інакше"("Budujemy inaczej")" na 100-lecie urodzin Janusza Witwickiego, architekta, historyka sztuki, twórcy Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa.
(Lwów, 2004).
Opracował Michał Witwicki
Adres redakcji "Будуємо інакше":
Україна, 79005,Львів-5 Вул.Ш.Руставелі, 7/318 ,
Ukraina, 79005 Lwów-5,ul.Szota Rustaweli 7/318



WSTĘP
Ta publikacja, wydana w 100-tną rocznicę urodzin Janusza Witwickiego, jest poświęcona pamięci wybitnego architekta i historyka sztuki, który urodził się i wychował we Lwowie i który temu miastu poświęcił całe życie. Położył on wielkie zasługi dla wzbogacenia nauki o historii Lwowa, a szczególnie o rozwoju przestrzennym miasta do końca XVIII wieku.
Ostatecznym efektem wieloletniej pracy badawczej, oprócz naukowych publikacji, miała być Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa, czyli plastyczny model, pokazujący Lwów w XVIII-wiecznym kształcie, znacznie odbiegającym od obecnego jego obrazu, pokazujący miasto nam nieznane, miasto-fortecę, opasaną potężnymi obwarowaniami, po których dzisiaj pozostały nikłe ślady, otoczone wokół drewnianą przeważnie zabudową przedmiejską. Praca nie została ukończona, a życie twórcy tragicznie przerwane przez skrytobójcze morderstwo w lipcu 1946 roku.
Polityczne zmiany, zaszłe na mapie Europy Środkowej i Wschodniej po II wojnie światowej, dominacja ideologii sowieckiej sprawiły, że przez następne dziesięciolecia osobę Janusza Witwickiego okryło całkowite milczenie i w Polsce, i na Ukrainie. Jego dzieło znalazło się w Polsce, ale musiało pozostawać w ukryciu. Dopiero po upadku Związku Radzieckiego mogły nastąpić starania o ujawnienie dzieła i o przywrócenie należnej pamięci o wielkim patriocie lwowskim, zasłużonym dla badań nad historią Lwowa.
Michał Witwicki


JANUSZ WITWICKI
    Skrót życiorysu
  • 10.IX.1903 - urodzony we Lwowie. Matka Euzebia z Popławskich. Ojciec Władysław Witwicki, (1878 -1948), profesor gimnazjalny, od 1919 r. prof. Uniw. Lwowskiego i Warszawskiego, psycholog, tłumacz Platona, artysta, rysownik i malarz, autor licznych dzieł z zakresu psychologii i sztuki
  • 1909-1913 - ewangelicka szkoła powszechna we Lwowie
  • 1913 - 1921 - VII Państw. Gimnazjum we Lwowie im. Tadeusza Kościuszki
  • 1920 - ochotniczy udział w wojnie polsko-bolszewickiej, ranny w nogę
  • 1921-1926 - studia wyższe na Wydziale Architektury Politechniki Lwowskiej
  • 1924-1925 - sekretarz Urzędu Konserwatorskiego we Lwowie
  • 1926-dyplom inżyniera architekta, dyplomowy projekt klauzurowy budynku Kasy Chorych 1927-? studia historii sztuki na Wydziale Humanistycznym Uniw. Jana Kazimierza we Lwowie
  • 1931 - studia własne uzupełniające w Paryżu i Rzymie
  • 1924-1934 - własna praktyka architektoniczna: projekty budynków użyteczności publicznej sakralnych i świeckich; konkursy, w tym wygrany i zrealizowany na pawilon Lwowa na Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu w 1929 r. projekty prywatnych domów mieszkalnych.
  • 1929 - pierwsze prace nad modelami architektury dawnego Lwowa, początek pracy nad Panoramą Plastyczną Dawnego Lwowa
  • 1932-1934 - pracownik Szefostwa Budownictwa w Toruniu
  • 1934-1944 - asystent nast. adiunkt Katedry Architektury Historycznej Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej
  • 1932 - utworzenie pracowni badawczo-modelarskiej
  • 1932-1939 - praca nad Panoramą, projektowe prace zarobkowe
  • 10.IX.1938 - małżeństwo z Ireną Christ
  • 1939-1946-ciągła praca nad „Panoramą", przerywana trzykrotnym aresztowaniem przez sowieckich i niemieckich okupantów, śmierć matki. Euzebia Witwicka uczestniczyła w walce podziemnej, była kurierką Delegatury Rządu, aresztowana w 1943 r. we Lwowie, zginęła w niemieckim obozie zagłady na Majdanku
  • 17.II.1940 - narodziny córki Zofii
  • 25.XII.1941 - narodziny córki Anny
  • 16.VII.1946 - w trakcie przygotowań do wyjazdu do Warszawy w ramach przesiedlenia zamordowany skrytobójczo, pochowany na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.
    PRZEŁOMOWE OKRESY EWOLUCJI PRZESTRZENNEJ LWOWA
    Struktura przestrzenna Lwowa dzisiejszego jest wynikiem zasadniczych zmian urbanistycznych, zrealizowanych w XIX w., a polegających przede wszystkim na likwidacji fortyfikacji miejskich. Struktura Lwowa warownego powstała skutkiem rewolucyjnych przemian w 2-ej połowie XIV w.
    Najstarszy układ przestrzenny Lwowa, znany nam w ogólnych zarysach, pochodzi z okresu panowania księcia halickiego Daniły i jego syna księcia Lwa tj. z XIII w. Miasto Daniłowe rozciągało się na stoku wzgórza, nad którym wznosiła się góra, a na niej warowny gród książęcy. Zespół grodu i miasta również otoczonego obwarowaniami drewniano-ziemnymi stał się najważniejszym miastem księstwa.
    W XIII i XIV wieku Lwów był dużym i ważnym imperium handlowym na jednym z głównych, handlowych szlaków Europy, wiodącym od Saksonii przez Wrocław, Kraków, Lwów, Kijów do krajów Orientu. Dlatego Lwów znalazł się na hiszpańskiej mapie z końca XIII w., na tzw. karcie katalońskej jako „Ciudad de leo" z osobną wzmianką mówiącą, że do tego miasta przybywają kupcy z krajów Wschodu.
    Przejście ziem Rusi Czerwonej pod panowanie Polski w XIV w. spowodowało nowy impuls rozwoju miasta. Na mocy przywileju lokacyjnego króla Kazimierza Wielkiego z 1359 r. rozmierzono nowy teren pod miasto, zorganizowane w oparciu o miejskie prawo niemieckie, przyjmowane od XIII w. w całej Polsce. Była to prawdziwa rewolucja urbanistyczna. Na płaskim terenie nad Pełtwią, w oparciu o prostokątny układ ulic zwany szachownicowym, rozłożył się nowy Lwów. Od początku istnienia towarzyszyła mu budowa obwarowań, wznoszonych od XIV do XVII wieku. Stare miasto Daniłowe stało się przedmieściem, zwanym Krakowskim. Na miejscu grodu wzniesiono zamek, zwany Wysokim, w obrębie miasta znalazł się drugi zamek zwany Niskim, włączony w obręb miejskich obwarowań. Były one bardzo rozbudowane. Zabudowę miejską otaczał Mur Wysoki z wieżami, przed nim, na połowie obwodu, wznosił się Mur Niski z półokrągłymi basztami. Całość otaczały Wały z bastionami. W ramach fortyfikacji rozwijało się murowane miasto, pnąc się w górę w kolejnych wiekach. Przedmieścia, Krakowskie i Halickie, narażone na liczne najazdy, zabudowane były przeważnie budynkami drewnianymi. Lwów, najsilniej obwarowane miasto na wschodnich terenach I Rzeczypospolitej, wytrzymał liczne oblężenia, dopiero w 1704 roku zdobyli go Szwedzi. Odtąd jego fortyfikacje traciły na znaczeniu, a już w XVIII wieku stały się przeszkodą w dalszym rozwoju przestrzennym.
    Po rozbiorach Polski Lwów znalazł się pod panowaniem austriackim. W tym okresie miasta całej Europy zrzucały ciasny „gorset" fortyfikacji, łącząc ulice miasta z ulicami przedmiejskimi, tworzyły się nowoczesne śródmieścia. Ten sam proces przebiegł we Lwowie w początkach XIX wieku. Rozebrano mury obronne, wieże, baszty i bastiony, ziemią z wałów zasypano fosy. Tereny po zlikwidowanych fortyfikacjach stały się miejscem dla nowych inwestycji. Obraz historycznego ośrodka zmienił się całkowicie. Dawniej Stare Miasto, otoczone niską przedmiejską zabudową drewnianą, było wyraźnie wyodrębnione w terenie, opasane wałami i murami, z za których wystrzelały wieże kościołów i ratusza. Teraz nowo przebite ulice łączyły je z nową, wysoką zabudową dawnych przedmieść, oddzieloną tylko zielonymi bulwarami spacerowymi. Tak powstało współczesne śródmieście Lwowa, miasta otwartego, które, mimo budowy austriackiej cytadeli, nie miało już znaczenia militarnego. Lwów warowny przestał istnieć, a jego obraz zatarł się w świadomości mieszkańców. Nieliczne pozostałości: Arsenał Miejski, Arsenał Królewski, Baszta Prochowa, pozostawione bez pierścienia murów i wałów, nie mogły przywołać prawdziwego obrazu miasta XVIII-wiecznego.

    HISTORYCY POPRZEDZAJĄCY
    WITOLD DOLIŃSKI
    Badania naukowe historii Lwowa miały już długą tradycję. Rozwinęły się w XIX w. w którym działali m. inn.: Chodynicki, J. Schneider, M. Dzieduszycki, A. Petruszewycz, B.Janusz vel M. Karpowycz. W końcu XIX w. i na początku XX w. zasłużyli się szczególnie Władysłąw Łoziński, Aleksander Czołowski, Tadeusz Mańkowski, Majer Bałaban, Mieczysław Gębarowicz, W. Tomkiewicz. Zainteresowanie historyków architekturą Lwowa ograniczało się do pojedynczych obiektów (renesansowy ratusz, poszczególne świątynie i najznaczniejsze kamienice), nie zajmując się w całości architekturą i urbanistyką Lwowa z przed XIX w.
    Pierwsze próby przedstawienia fragmentu miasta z końca XVIII w. podjął inż. Witold Doliński. Opracowany przez niego obraz, (znajdujący się obecnie w Muzeum Historycznym Lwowa) przedstawiał widok Lwowa od południowo-zachodniego narożnika obwarowań tj. mniej więcej z okien dzisiejszego hotelu George'a. Obraz Dolińskiego w formie tzw. „dioramy" był eksponowany w jednym z pawilonów na wystawowym terenie tzw. Targów Wschodnich.
    JANUSZ WITWICKI
    Rodowód Witwickich sięga XIV wieku, kiedy na tereny Rusi Czerwonej Kazimierz Wielki sprowadził z Wołoszczyzny rycerski ród Dragów-Sasów. Osiedli na południe od Lwowa, między Sanokiem a Kołomyją. Zmieszani z miejscową ludnością, przyjęli jej język, obyczaje i wyznanie prawosławne, a od XVI wieku greckokatolickie. Wtedy też powstały nazwiska poszczególnych rodzin, wzięte od nazw miejscowości, a wspólnym herbem był herb „Sas". Byli to więc Rusini, ale cieszący się przywilejami polskiej szlachty. Witwicki pochodzą ze wsi Witwica, położonej niedaleko od miasta Dolina. Licznie rozrodzonym, ciasno i ubogo było w rodzinnej wsi, co energiczniejsi szli w szerszy świat. Niekiedy robili większe kariery, zwykle wiążące się z polonizacją języka i wyznania. Tak też stało się w linii przodków Janusza, osiadłych we Lwowie.
    Rodzinną wieś opuścił pradziad Janusza. Jego dziadek, skromny urzędnik sądowy, pod koniec życia osiadł we Lwowie. Ojciec Janusza Władysław Witwicki (1878-1948) poświęcił się psychologii, która w latach jego studiów na Uniwersytecie Lwowskim dopiero stawała się ważną dziedziną nauki. Słynną szkołę filozoficzną stworzył we Lwowie profesor Kazimierz Twardowski. Jednym z najwybitniejszych jego uczniów, obok Kotarbińskiego, Tatarkiewicza, Ingardena, był właśnie Władysław Witwicki. Powołany w 1919 roku na profesora Uniwersytetu Warszawskiego, stał się jednym z najwybitniejszych twórców filozoficznej szkoły lwowsko-warszawskiej okresu międzywojennego. Był wszechstronnie utalentowany. Oprócz wielu prac z dziedziny psychologii, do dziś aktualnych, napisał szereg książek z dziedziny sztuki i estetyki oraz przetłumaczył wszystkie dzieła Platona na język polski. Jako doskonały rysownik wszystkie prace ilustrował osobiście. Z małżeństwa z Euzebią Popławską miał dwóch synów, z których starszy Tadeusz został także psychologiem, młodszy Janusz swoje zainteresowania skierował ku architekturze.
    Janusz Witwicki urodził się 10 września 1903 roku we Lwowie. W latach 1909-1913 uczęszczał do powszechnej Szkoły Ewangelickiej, następnie w latach 1913-1921 do VII Państwowego Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki. Wiadomo, że w 1920 roku wraz ze swoim bratem, Tadeuszem, wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej jako żołnierz ochotniczego batalionu. W latach 1921-1926 odbył studia wyższe na Wydziale Architektury Politechniki Lwowskiej, uzyskując w 1926 roku dyplom inżyniera-architekta. W następnych latach studiował historię sztuki na Uniwersytecie Lwowskim, odbył też podróże zagraniczne do Włoch, Niemiec i Francji. Rozpoczął również pracę zawodową. W latach 1923-1924 był sekretarzem wojewódzkiego konserwatora zabytków we Lwowie. Pracował też jako indywidualny projektant różnorodnych budynków, mieszkalnych i użyteczności publicznej Niewątpliwym sukcesem była wygrana w konkursie na pawilon Lwowa na Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu w 1929 roku. Pawilon ze szkła i stali był niewątpliwie awangardowym dziełem. Szczególnie interesowała Witwickiego architektura dawna, zwłaszcza obronna. Zachowały się szkice zamków pomorskich, wykonane w Toruniu, gdzie w latach 1932-1934 pracował w Szefostwie Budownictwa. U podstaw różnorodności zainteresowań i podejmowanych prac były niewątpliwie wszechstronne zdolności humanistyczne, techniczne i plastyczne. Od 1934 roku związał się z Politechniką Lwowską, gdzie pracował do 1934 roku jako asystent, a potem adiunkt Katedry Architektury Historycznej, kierowanej przez prof. Mariana Osińskiego na Wydziale Architektury.
    IDEA I PROJEKT PANORAMY
    Według własnych słów Janusza Witwickiego „koncepcja Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa powstała w okresie studiów zagranicznych w czasie Paryskiej Wystawy Kolonialnej w 1931 roku. Na tle przeglądu sztuki różnych krajów, ludów i czasów autor doszedł do przekonania, ze w zakresie architektury tak prawdziwie interesujące jest to, co powstało do końca XVIII wieku". Jest rzeczą naturalną, że terenem szczególnych zainteresowań stała się dawna architektura Lwowa, miasta, które, położone na pograniczu wielu kultur, odznaczało się niezwyczajnym pięknem i różnorodnością architektury. Trzeba też dodać, że inspiracją bezpośrednią była, obejrzana w Paryżu, wystawa modeli miast w Hotel des Invalides. Jest to niezwykła ekspozycja, gromadząca kilkadziesiąt plastycznych modeli miast francuskich. Wykonano je w XVII i XVIII w. jako techniczną dokumentację nowożytnych fortyfikacji, którymi otoczono najważniejsze miasta, głównie pod kierunkiem słynnego fortyfikatora Vaubana. Modele te, wykonane w różnych skalach od 1:5000 do 1:100, tworzą do dziś Jedyny na świecie historyczny zbiór modeli miast.
    Koncepcję Panoramy poprzedziły, podejmowane od 1928 r. , rekonstrukcyjne prace nad modelami kilku wybitnych dzieł architektury lwowskiej : renesansowego ratusza, kamienicy Królewskiej, Arsenału Królewskiego. Modele te, po prezentacji na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w 1929 r., były wystawiane w Muzeum Historycznym Miasta Lwowa.
    Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa miała - w.g. zamierzeń Janusza Witwickiego - przedstawić w modelu, w skali 1:200, Lwów z 1775 r. tj miasto w obrębie fortyfikacji wraz z przedmieściami i najbliższą okolicą. Model w kształcie koła o średnicy 15 m miał być umieszczony w dawnej Baszcie Prochowej, odpowiednio przystosowanej.
    Model zaprasza do wędrówki po nieznanym Lwowie, który nie istnieje już od dwóch stuleci. Przyjeżdżającemu wtedy do Lwowa ukazywało się miasto zupełnie inne, skryte za pierścieniem wałów i murów. Jak więc wyglądał Lwów przy końcu XVIII wieku?
    Z północy na południe przecinała miasto główna arteria, zakończona bramami Krakowską i Halicką. Na zachód i wschód wyprowadzały dwie furty: Jezuicka i Bosacka. W centrum rozciągał się obszerny rynek, na nim wznosił się gotycko-renesansowy ratusz z gotycko-renesansową wieżą, górującą nad otaczającym rynek zespołem kamienic. Około połowy obszaru miasta zajmowały bogate kamienice mieszczańskie z oficynami w głębi podwórzy. Murowane domy budowano we Lwowie już w XV i XVI wieku. Wielki pożar w 1527 roku zniszczył większość budynków gotyckich, częściowo na ich murach powstały kamienice renesansowe (Czarna i Królewska, dawna Sobieskich), a potem barokowe.
    Oprócz zabudowy mieszczańskiej teren miasta zapełniały budowle sakralne, kościoły i klasztory. Od zachodu - katedra łacińska gotycka z XIV i XV w. z oryginalnym, barokowym hełmem i dobudowanymi renesansowymi kaplicami. Tuż przy kościele katedralnym stoi kaplica Boimów z początku XVII w., perła lwowskiego renesansu. Dalej ku północy stał kościół i szpital św. Ducha z XVII w. (nie zachowany), za nim barokowy kościół i klasztor Jezuitów z XII w., dalej kościół i klasztor Franciszkanów (nie zachowany), za nim zespół Trynitarzy : kościół (od XIX w. cerkiew Przeobrażeńska) i klasztor (nie zachowany). Na stronie północnej katedra ormiańska, wzniesiona w XIV w. w oryginalnym stylu kościołów ormiańskich. Od wschodu wznosi się kościół Dominikanów z XVIII w. z wcześniejszym klasztorem, dalej ku południowi cerkiew Wołoska (Uspieńska) z XVII w. z charakterystyczną wieżą Korniakta i piękną kaplicą Trzech Króli w dziedzińcu. Dalej wewnątrz kwartału zabudowy pod miejskim arsenałem stoi gotycko-renesansowa synagoga „Złotej Róży" z XVI w., obok niej tzw. Stara Synagoga z XVI w. Miasto otaczały rozbudowane obwarowania, które niegdyś stanowiły potężny system obronny, w XVIII w. już zaniedbany. Miasto otaczał mur Wysoki z licznymi wieżami. Podczas wrogich napadów każdą z nich obsadzał któryś z cechów rzemieślniczych. Na połowie obwarowań, od północy, wschodu i południa przed murem Wysokim biegł mur Niski z półokrągłymi, otwartymi basztami. Mury otoczone były obmurowanymi wałami ziemnymi z bastionami. Dwie fosy, jedna przed murami, druga przed wałami uzupełniały system obronny. Fosy wypełniała woda, spływająca od wschodu ze wzgórz okolicznych do rzeki Pełtwi.
    W północno-zachodniej części miasta wznosił się zespół zabudowań Niskiego Zamku, włączonego w obwarowania miasta, będącego własnością królewską. W północnym narożniku Niskiego Zamku wznosił się budynek rezydencjonalny z obronną wieżą zwany „Wielkie Pokoje", gdzie niejednokrotnie gościli polscy królowie. Zespół mieszkalny zamykał kościół św. Katarzyny, dalej wzdłuż murów znajdował się dansker (ówczesne miejsce ustępowe), za nim wznosiła się baszta Szlachecka. Już zrujnowana, niegdyś pełniła funkcję więzienia dla szlachty. Naprzeciw, po obu stronach wieży wjazdowej, mieścił się sąd grodzki (starostwa): kancelaria i areszt. Wokół dziedzińca znajdowały się stajnie, wozownie, inne pomieszczenia gospodarcze i służby oraz mieszkanie burgrabiego, zarządcy zamku.
    Miasto miało cztery bramy. Na północy w Wysokim murze stała Brama Krakowska, z której wychodziło się mostem i groblą do zewnętrznej bramy, bronionej barbakanem i basztą. Na grobli była się jeszcze jedna baszta, obok niej, na wałach, stał „celsztat" - budynek strzelnicy Bractwa Kurkowego, gdzie wzdłuż wałów mieszczanie ćwiczyli się w wojennym rzemiośle.
    Na południu wznosiła się Brama Halicka, czworoboczna wieża z dobudowanym, tak zwanym przedbramiem, skąd przez zwodzony most nad wewnętrzną fosą szło się do zewnętrznej bramy na wałach, objętej barbakanem i basztą. Od wschodu, obok cerkwi Wołoskiej, w murze Wysokim znajdowała się Brama Ruska, skąd skręcając trochę w lewo przejściem w baszcie Niskiego muru i mostkiem dochodziło się do furty Bosackiej na wałach i wyjścia z miasta. Na wzgórzu naprzeciw furty wznosił się kościół Karmelitów Bosych, od których wzięła ona swą nazwę. Z tej strony wzgórza górowały nad miastem, dlatego obwarowania wzmocniono budynkami dwóch arsenałów, Miejskiego z XVI w. i Królewskiego, zbudowanego w XVII w. kosztem króla Władysława IV. Przed arsenałem wznosiła się na wałach potężna Baszta Prochowa. Od zachodu przy kościele Jezuitów była Furta Jezuicka, niska wieża w Wysokim murze, przebudowana w stylu barokowym, w której Jezuici urządzili obserwatorium astronomiczne. Z niej mostem szło się do furty zewnętrznej na wałach i wychodziło na przedmieście. Od południa do miejskich wałów prztykał zespół kościoła i klasztoru Bernardynów, otoczony własnym murem obronnym, w którym od wschodu wznosiła się wieża Gliniańska, od południa otwarta baszta i obronna dzwonnica.
    Autor opracował koncepcyjny projekt architektoniczny. Model miał być otoczony kolistym tłem, wys. 1,5 m z namalowanym dalszym krajobrazem. Miał być oglądany z boku nieco ponad tłem z galerii biegnącej dookoła. Z górnego pomostu nad galerią byłoby widać Lwów z lotu ptaka. Wreszcie system peryskopów, rozmieszczonych w kilkunastu miejscach w modelu miał umożliwić bliski wgląd w ciekawsze fragmenty wewnątrz miasta, oglądane z pomieszczenia pod modelem. Projekty te pozostały w sferze autorskiej koncepcji, przed wojną nie podjęto żadnych prac adaptacyjnych.
    PRZEBIEG PRAC NAD PANORAMĄ DO 1939 r.
      Rekonstrukcja każdego obiektu w modelu była poprzedzona żmudnymi studiami naukowymi, na które składały się
    1. poszukiwania źródeł archiwalnych: przede wszystkim źródeł kartograficznych i ikonograficznych; archiwalnych źródeł opisowych; źródeł bibliograficznych.
    2. pomiary architektoniczne w terenie. Większość historycznych obiektów nie posiadała dokładnych i kompletnych inwentaryzacji pomiarowych,
    3. szczegółowa analiza materiałów, bezpośrednia i porównawcza (m. inn. Brama Halicka zawdzięcza swój czerwony kolor wzmiance w księdze wydatków miejskich: „pro rubeo de Szczirzec ad Haliciensiara portam flor..."), szkice, notatki i wypisy do obiektów i zespołów architektonicznych.
    4. historyczne dane kartograficzne były przenoszone na współczesny pomiar geodezyjny i konfrontowane z istniejącymi obiektami i fragmentami dawnej zabudowy.
    5. na podstawie tych i innych danych (szczególnie ikonograficznych) powstawały rysunki rekonstrukcyjne poszczególnych obiektów, ich rzutów, widoków i przekrojów, wykonywane w skali 1:50, a następnie techniczne rysunki robocze dla modeli w skali 1:200.
    Po paru latach okazała się potrzeba uzyskania pomieszczenia na zbiory i miejsce pracy. W 1932 roku Witwicki, dzięki poparciu prof. Osińskiego, dostał pokój przy ul. Ujejskiego w gmachu Politechniki, dawnym klasztorze przy kościele Marii Magdaleny. W 1934 roku otrzymał do dyspozycji 2-pokojowy lokal na pracownię w budynku, będącym własnością zarządu miasta, przy ul. Ormiańskiej 23, w domu zwanym „czterech pór roku". Dopiero tutaj, po żmudnych przygotowaniach naukowych i technicznych, powstawała „Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa" Tutaj wykonywano rysunki rekonstrukcyjne i prace modelarskie dla modelu w skali 1:200.
    Po latach pracy Witwicki dysponował bogatymi zbiorami naukowymi w postaci książek, reprodukcji kartografii i ikonografii historycznej, wypisów i wyrysów, rysunków rekonstrukcyjnych i notatek. Nie sposób dziś odtworzyć nawet w przybliżeniu całego zasobu, który stanowił najpełniejszy ówcześnie zestaw materiałów dotyczących urbanistyki i architektury dawnego Lwowa. Nie dorównuje mu żaden z istniejących dziś w polskich zbiorach. Niestety zbiór ten został w 1948 r. przymusowo przejęty przez Akademie Nauk Ukraińskiej Republiki Radzieckiej, znajduje się w Kijowie.
      Szczęśliwie zachował się wykaz materiałów źródłowych, wykorzystanych do pracy nad modelem. Sporządził go autor w 1937 r. być może jako materiał pomocniczy dla członków komisji oceniającej naukowe podstawy pracy. Zestawienie wylicza :
    • 23 plany historyczne miasta i jego fragmentów w tym 3 z XVII w., 11 z XVIII w., 9 z XIX w.,
    • 17 widoków historycznych, w tym 2 z XVII w., 10 z XVIII w., 5 z XIX w.,
    • 7 rodzajów źródeł archiwalnych opisowych z XVII w., odnoszących się bezpośrednio do różnych obiektów, zestawienie wymienia 100 woluminów wykorzystanych.
    • 9 inwentaryzacji pomiarowych obiektów militarnych (arsenały) lub ich reliktów (baszty), z czego 6 stanowiły pomiary własne, wykonane specjalnie dla badań nad dawnym Lwowem.
    Zestawienie powyższe jest niekompletne, bowiem poszukiwania i analiza źródeł były prowadzone także w następnych latach. Do 1939 r. odbywały się one normalnie, w czasie wojny z dużymi trudnościami w dotarciu do zbiorów archiwalnych i muzealnych. Mimo to trwały nieprzerwanie. Suche zestawienie nie oddaje wielkiej i trudnej pracy analitycznej, jaka musiała być przeprowadzona na materiale archiwalnym drogą szczegółowej analizy oraz konfrontacji różnorodnych materiałów. W tej fazie pracy dokonał Janusz Witwicki szeregu cennych odkryć i stworzył nową syntezę urbanistyczną i architektoniczną rozwoju zabudowy Lwowa, a w szczególności całego systemu fortyfikacji lwowskich.
    Po latach pracownia była wyposażona we wszystkie potrzebne narzędzia, część z nich bardzo precyzyjnych oraz maszyny. Najwięcej miejsca zajmowała tzw. laubzega, poruszana silnikiem elektrycznym, której ramię miało długość płyty terenu tj. 2 metry. Całość skonstruowana z płyt grubej sklejki przypominała ster samolotu i niekiedy była pierwszym obiektem zainteresowania gości. Obok niej stały wiertarka stolikowa i nieduża szlifierka do drzewa. Wszystkie były wykonane według własnych projektów Janusza, który opracował również aparat fotograficzny specjalnie dla zdjęć z modelu i osobiście go wykonał. Aparat ten odznaczał się głębią ostrości od kilku centymetrów do kilku metrów. Fabryczne były tylko obiektywy, osadzone w drewnianym korpusie na nóżkach z giętkich pasków ołowianych, co pozwalało na dowolne ustawienie aparatu. Pracownia na Ormiańskiej 23 zajmowała dwa pomieszczenia na II piętrze, od frontu. Wejście z klatki schodowej prowadziło wprost do pierwszego, mniejszego pokoju, gdzie stał mały model w skali 1:500, obejmujący teren śródmieścia w obrębie murów, a na nim fortyfikacje i najważniejsze obiekty użyteczności. Zabudowa miejska nie była wykonana w tej skali. Mniej precyzyjny, ale dużo mniejszy (ok. 1,6x1,4 m) służył jako model poglądowy i reklamowy. W tym pokoju znajdowała się ciemnia, wydzielona, z niego ścianami ze sklejki, wyposażona we wszystkie najkonieczniejsze urządzenia. Jedyne okno wychodziło na niewielkie, wewnętrzne podwórko. Przez ten pokój przechodziło się do drugiego, dwukrotnie większego, jasnego pokoju, w którym powstawał duży model, liczący po zmontowaniu 4 x 3,6 m. Tutaj mieściły się też maszyny oraz kilka stolików do prac modelarskich. To była główna pracownia, oświetlona dwoma dużymi oknami. Otrzymanie od władz miejskich lokalu do wyłącznego użytku było dużym sukcesem.
    W grudniu 1935 r. zawiązało się „Towarzystwo Budowy Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa". Utworzyły go Lwowskie oddziały Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Stowarzyszenie Architektów RP oraz Kasyno i Koło Literacko-Artystyczne w wyniku z jednej strony usilnych starań Witwickiego o poparcie i pomoc dla realizacji dzieła, przekraczającej jego własne możliwości, a z drugiej strony zainteresowania. Wokół niego utworzyło się z biegiem czasu grono ludzi współpracujących nad Panoramą. W pierwszym folderze Towarzystwa, wydanym w 1936 r. zamieszczono podziękowanie wymieniając następujące osoby i dziedziny, w których „...poparły swą ofiarną i niejednokrotnie bezinteresowną pracą..." wysiłki autora: „pp. architekt Filip Feldmaus i Inż. Adam Domosławski przy robotach pomiarowo-technicznych w terenie, pp. Prof. Adam Lenkiewicz, Dr. Ludwik Zaturski, Mgr. Włodzimierz Tyss, Dr. Zygmunt Morwitz i Inż. Durst przy reprodukcji planów, p. Marja Schworm-Spotowska przy pracy rysunkowej, pp. Prof. Adam Lenkiewicz, Dr. Ludwik Zaturski. Mgr. Włodzimierz Tyss, Wanda Diamandówna. Dr. Jarosław Słoniewski i Leszek Biały przy pracy fotograficznej dla celów publikacji."
    Wymieniono również roboty pozłotnicze (bliżej nie określone które wykonał p. Władysław Mielniczek. Skądinąd wiadomo też o zdjęciach fotograficznych autorstwa Bohdana Czesaka.
    Należy dodać, że idea Panoramy zyskała poparcie i pozytywne opinie ze strony autorytetów naukowych i fachowych architektów i historyków. Uznanie wyraziła w 1937 r. większość członków specjalnie powołanej Komisji, w której znaleźli się m. in. Karol Badecki, Marian Osiński, Stanisław Łempicki, Tadeusz Mańkowski, Zbigniew Hornung. Ocenili oni pozytywnie naukowe podstawy prac rekonstrukcyjnych. Nie zabrakło też przeciwnika. Dr. Aleksander Czołowski, zasłużony skądinąd dyrektor Muzeów Miejskich wystąpił z gwałtownym atakiem na pomysł Panoramy i osobę twórcy w specjalnie wydanej broszurze twierdząc, ze nie jest możliwa wiarygodna, naukowa rekonstrukcja wyglądu Lwowa w XVIII w. Z perspektywy czasu trudno orzec, jakie motywy kierowały dr. Czołowskim. Wydaje się, że sprawa ta miała swe źródło nie tylko w temperamencie polemisty. Janusz Witwicki stał się na gruncie lwowskim pionierem maksymalnego wykorzystania i twórczej interpretacji źródeł kartograficznych i ikonograficznych, dotąd nie docenianych należycie przez historyków. Jest oczywiste, że architekt z przygotowaniem historycznym mógł więcej odczytać z rysunków niż historyk. W tym sensie autor Panoramy zajął pozycję wyjątkową zyskując sobie zresztą (poza incydentalnym wystąpieniem) coraz większe uznanie. Dyskusja dała pewien rozgłos idei Panoramy w oświeconych kręgach lwowskich. Niestety największe trudności sprawiały problemy finansowe, w których Towarzystwo nie zdołało odegrać pożądanej roli. W praktyce Janusz Witwicki sam ponosił koszta nieprzerwanej pracy nad Panoramą.
    Już w 1936 r. Witwicki rozpoczął budowę dużego modelu, zaczynając od konstrukcji podstawy pod zespół obiektów śródmieścia w obrębie fortyfikacji. Podstawa składała się z 6 płyt terenu, wyrobionego z kilku warstw sklejki. Każda płyta, o wymiarach 5x1,2 m. była ujęta we własna, drewnianą ramę. Zestawione razem płyty były sprzęgnięte w jedną całość za pomocą stalowej ramy, na której spoczywały. Rama składała się z elementów, skręcanych na śruby, była łatwa do montażu i demontażu, tworząc rodzaj jednolitego „rusztu". Całość ramy żelaznej wykonała lwowska firma Christ & Słoniewscy. Zespół 6-ciu płyt, ujętych ramą, był prowizorycznie ustawiony w pracowni na zwykłych, kreślarskich kobyłkach na poziomie ok. 1.20 m od podłogi, wygodnym do oglądania.
    Teren był wyrobiony w drewnie wg specjalnych rysunków rekonstrukcyjnych, wykonanych w oparciu o szczegółowe studia przeprowadzone przez dr. Uhorczaka, geografa, docenta UJK. Warstwice ze sklejki pokrył klej z trocinami, przez co uzyskano fakturę, doskonale imitującą naturalne pokrycie. Od nałożenia koloru zależało, czy przedstawiał on przestrzeń trawiastą czy drogę. Dno fos pokryto folią aluminiową, w której, jak w prawdziwej wodzie, odbijały się budynki i drzewa. Te z kolei wykonywano z kawałków przewodów elektrycznych, stopniowo rozkręcanych na coraz cieńsze sploty aż do pojedynczych włókien, tworząc sieć konarów i gałęzi, wyrastających z jednego pnia. Różne grubości użytych przewodów dawały możność wykonania drzew różnej wielkości, a łatwość operowania giętkim drucikiem pozwalało na udatne naśladowanie różnych kształtów zależnie od gatunku drzewa.
    Do wybuchu wojny powstał teren części śródmiejskiej. Zaczął się zapełniać modelami obiektów już w czasie okupacji, kiedy wokół Witwickiego zaczęło się tworzyć grono stałych współpracowników, początkowo ochotniczych, potem płatnych. Byli to młodzi ludzie bez zawodu, którym wojna odebrała możność kontynuowania nauki lub studiów. Zafrapowani ideą Panoramy z przyjemnością i zapałem uczyli się trudnej sztuki precyzyjnego modelarstwa.
    Podstawowym materiałem na modele obiektów była sklejka, obok niej cienka blacha miedziana na dachy oraz rożnej grubości blachy ołowiane, używane szczególnie na krenełaże baszt i bastionów. Ołów był też podstawowym materiałem dla odtworzenia elementów detalu architektonicznego jak hełmy wież i attyki, a także płaskorzeźby i rzeźby figuralne na elewacjach, m.inn. kaplicy Boimów. Cienkie druty były używane także na balustrady.
    Bryły budynków były utworzone przez cztery ściany ze sklejki, w większych obiektach wzmocnione przez dodatkowe ścianki poprzeczne. Otwory okienne w ścianach zewnętrznych były wyklejane kalką lub folią z narysowaną stolarką. W konstrukcji podstawy znajdowały się otwory na żarówki 1,5 voltowe oraz siec kabli zasilana z sieci elektrycznej. Pozwoliło to uzyskać efekty nocnego oświetlenia miasta. Poszczególne modele były mocowane do płyt terenu na stalowych szpilkach, bez użycia kleju tak, aby mogły być zdejmowane w razie potrzeby.
    Autor Panoramy narzucił samemu sobie i swoim współpracownikom niezwykłą precyzję w pracy modelarskiej, wykonując osobiście pierwsze modele m. in. cerkwi Wołoskiej, kościoła Dominikanów i ratusza. Bogate wykroje gzymsów były składane z kolejnych, poziomych części gzymsów, wycinanych z cienkiej sklejki lub grubego bristolu i nakładanych jedna na drugą, aby uzyskać ostrość załamań gzymsu. Kolumnada dziedzińca cerkwi Wołoskiej była wykonana z cienkich prętów ołowianych, średnicy ok. 2 mm. Kolumny kościoła Dominikanów były też z ołowiu, wytoczone z wyraźnym zaznaczeniem entasis. W pracowni trwał nieustanny wyścig między współpracownikami, a zaowocował niezwykłymi osiągnięciami modelarskimi, co przy niektórych obiektach, np. kaplicy Boimów, wymagało pracy przy użyciu zegarmistrzowskiej lupy.
    Szczególnie te miejsca, które były przeznaczone do oglądania przez peryskopy (których jeden prototyp Janusz wykonał, był on używany), stały się terenem współzawodnictwa, w którym dążono do uzyskania w miniaturze złudzenia rzeczywistości tak w kształcie jak i w kolorycie.
    Janusz Witwicki był człowiekiem niezwykle uzdolnionym, nie tylko w dziedzinie umiejętności technicznych, ale również artystycznych. Sam dużo rysował i malował, ulubioną przez niego techniką malarską był pastel, a częstym motywem - portrety. Z upodobaniem i maestrią zajmował się malowaniem modeli. Starał się malować je w sposób naturalistyczny a tak że jak najbardziej żywy, tak, aby żadna powierzchnie nie była pokryta jednakowym walorem jednego koloru. Mieszał kolory i odcienie, wprowadzał zacieki na ścianach, osmolenie kominów, często pęknięcia i ubytki tynku. Tak traktowane powierzchnie ścian wyglądały istotnie „jak żywe". Informacje źródłowe o spalonym domu lub domu w budowie były wykorzystane dla sugestywnego przedstawienia wypalonej ruiny lub ścian ceglanych oplecionych rusztowaniami . Szczególnie największe modele i najpiękniejsze kolorystycznie jak np. katedra Wołoska były małymi arcydziełami sztuki modelarskiej i malarskiej równocześnie. Tę wrażliwość na grę i żywość kolorów, a także umiejętność takiego malowania starali się naśladować współpracownicy, często z dużym powodzeniem. Pracownia na Ormiańskiej była szkołą wrażliwości artystycznej.
    Witwicki stosował dość prostą technikę malowania modeli. Drewniane ściany pokrywane były najpierw gruntowane, tj. pokrywane mieszaniną kredy i kleju, następnie malowane farbami temperowymi w tonacji bardzo jaskrawej. W krótkim czasie kolory patynowały się i uzyskiwały barwę naturalną. Miedziane dachy i kopuły były traktowane roztworami kwasów, co dawało piękną patynę. Kopuły i dachy ołowiane malowano farbami olejnymi, starając się naśladować naturalne różnice odcieni i natężenia patyny. Janusz wciągnął do współpracy nad Panoramą swego ojca Władysława Witwickiego. Przesyłał mu do Warszawy perspektywiczne rysunki rekonstrukcyjne widoków XVIII-wiecznych fortyfikacji w takich ujęciach, jak mogły przedstawiać się niegdyś oczom przechodnia. W oparciu o techniczne rekonstrukcje powstawały kolorowe obrazy, ożywione postaciami. Zachowało się ich kilkanaście. Kilka z nich prezentuje szersze ujęcia, w tym jeden z widokiem dziedzińca Niskiego Zamku, inny największy, na którym Władysław namalował scenę oblężenia Lwowa przez Chmielnickiego. Na pierwszym planie widać obozujących Kozaków, w tle miasto za murami, widziane od strony zachodniej. Na innych obrazach widać fragmenty obwarowań, ożywione scenami rodzajowymi.
    Dziełem Władysława było również tło do modelu śródmieścia, przedstawiające najbliższe okolice, łącznie z Wysokim Zamkiem, tak jak mogły wyglądać w XVIII wieku. Tło spełniało podwójną rolę, po pierwsze jako tło, używane do fotografowania modelu, a po drugie jako studium tła przed sporządzeniem właściwego obrazu otoczenia miasta, przewidziane go do umieszczenia w Baszcie Prochowej.
    Przez cały czas pracy nad Panoramą Janusz Witwicki borykał się z trudnościami finansowymi, sam opłacając latami wszystkie koszty z innych prac, jakie podejmował. Liczył na pomoc Towarzystwa Budowy PPDL oraz Zarządu Miasta.
    Od 1937 r. toczyły się pertraktacje z władzami miasta o ich bodaj częściowy udział w finansowaniu pracy, ale dopiero w 1939 roku została zawarta umowa z Gminą Miasta Lwowa, która zobowiązała się do pokrycia 1/3 kosztów śródmiejskiej części Panoramy, obliczonych skromnie na 180.000 zł (niewątpliwie zaniżonych). Wypłacono pierwszą ratę w sumie 10.000 złotych, z czego 2.000 przepadło już po wybuchu wojny przy zmianie waluty.
    OKUPACJA
    Okres okupacji to ciągła walka Janusza o przetrwanie i kontynuację pracy, prowadzona z fanatyczną wręcz determinacją, inwencją i pracowitością. Było to zadanie niezwykle trudne, zważywszy też na konieczność utrzymania żony z dwojgiem małych dzieci, pomocy matce, zaawansowanej wiekiem. Utrzymanie pracowni, zakupy materiałów i płace współpracowników, jakkolwiek niewielkie, razem pochłaniały znaczne sumy. Janusz zdobywał pieniądze w różny sposób. Grając na snobizmie kolejnych władców wydobywał dotacje, niewielkie i nieregularne, podejmował się innych prac architektonicznych. W 1943 r. wykonał własnoręcznie sgrafitto, przedstawiające widok XVIII-wiecznego Lwowa. Znalazło ono miejsce na ścianie w jednej z piwnic ratusza, gdzie Stadtbauamt urządził tradycyjną „Rathauskeller". Wreszcie jak większość dawnych mieszkańców, zmuszony był sprzedawać posiadane walory.
    We własnej notatce z 1946 r Janusz Witwicki przedstawił następujące wyliczenie: Dla porównania wysokości różnych zasiłków w złotych, rublach i markach przeliczono te waluty na walutę porównawczą w dolarach w złocie:
  • Wkład Gminy m. Lwowa 10.000 zł. przedwoj.; 1.000,00$ (w złocie)
  • Zasiłki w 1940 r. 9.626 rubli sow. 96,20$ (w złocie)
  • Zasiłki za czasów niem. 134.510 marek niem. 1.345,50$ (w złocie)
  • Razem 2.441,7$ (w złocie) W stosunku do sumy kosztorysu budowy modelu rekonstrukcji śródmieścia Lwowa 180.000 zł przedwojennych równa się 18.000 $, stanowiło to pokrycie dopiero w wysokości 13,6%. A w tym czasie powstały modele budynków publicznych i przeważna część modeli kamienic czyli 80% robót przewidzianych kosztorysem z 1937 r., i szereg robót, których kosztorys w ogóle nie przewidywał, jak oświetlenie budynków od wnętrza, prowizoryczne tło dla modelu... Kosztorys był raczej niedociągnięty - przewidziano 17 budynków publicznych - opracowano ich 52, przewidziano 271 budynków prywatnych - opracowano 291, przewidziano płacę pomiaru technicznego jednej kamienicy: 100 zł, zamiast przeciętnie 300 zł."
    Brak pieniędzy na kontynuację pracy nękał Witwickiego przez cały okres okupacji i tylko dzięki ogromnym wysiłkom jego samego, a niekiedy doraźnej pomocy, udawało się nieprzerwanie prowadzić robotę. „Prawie zawsze - pisał - znalazła się jakaś możliwość zaciągnięcia pożyczki na punktualne opłacenie pracowników..." Sprawy finansowe nie były jedynym cieniem okresu wojny i okupacji. Znów według własnych słów Witwickiego „dwa razy wyciągano robotę z pod gruzów zbombardowanego domu we wrześniu 1939 r. i w lipcu 1944 r. Sześciu współpracowników oraz Matka autora stracili życie wskutek aresztowania przez nowe władze. Autora trzy razy w różnych czasach (tj. okupacji niemieckiej i sowieckiej - przyp. M. W.) zwalniono z więzienia.
    Nieuchwytni sprawcy ... wyrabowali podczas, działań wojennych 60 pozycji inwentarza precyzyjnych aparatów i instrumentów..." Skromne przedwojenne zasoby okazały się szczególnie cenne po aresztowaniu przez Niemców w 1943 r. Było to związane z aresztowaniem matki Janusza, Euzebii Witwickiej. Była ona zaangażowana w działalność konspiracyjną, związaną z Delegaturą Rządu, przerwaną przez jakąś wpadkę. Osadzona w Brygidkach starsza pani została następnie przewieziona do obozu na Majdanku, którego Już nie przeżyła. W związku z tym aresztowano też Janusza. Jego żona i przyjaciele podjęli natychmiast starania o jego uwolnienie. Udało się za cenę 40 dolarów w złocie i kilku kuponów najprzedniejszego przedwojennego materiału na ubranie.
    Janusz Witwicki angażował się także w akcje cywilnego, polskiego ruchu oporu. T. Krzyżewski wspomina o jego udziale w walce o uratowanie pomników lwowskich, które niemieckie władze okupacyjne chciały w 1943 r. przeznaczyć na zniszczenie i użycie złomu dla potrzeb wojennych kruszejącej już potęgi Rzeszy.
    Podczas okupacji otaczało Janusza stale grono przyjaciół, wśród których należy wymienić przede wszystkim Franciszka Uhorczaka, geografa, po wojnie profesora UMSC w Lublinie. Bywali w pracowni prof. Marian Osiński, przedwojenny konserwator lwowski Zbigniew Hornung i inni. Spontanicznie utworzyło się grono współpracowników, złożone przeważnie z młodych ludzi, których zafascynowała ta praca, a którzy mogli jej poświęcić czas i cierpliwość. Mimo, że nie mieli przedtem nic wspólnego z modelarstwem, niektórzy z nich doszli do dużej umiejętności a nawet perfekcji.
    Do najzdolniejszych i najpracowitszych należał niewątpliwie Feliks Dańczak, szczupłej postaci, skromny, spokojny, ale duży „z cicha pęk", w pracy niezwykle systematyczny i solidny. Zapalił się do modelarstwa osiągnął wielką w nim perfekcję (m.in. wykonał jeden z najtrudniejszych modeli - kościół Dominikanów, złożony z 1943 części) w pracowni PPDL był chyba najdłużej. Obok niego najpłodniejszymi byli Karasiński, Urbanowski, oraz rodzina Hryniewieckich. Właśnie pracownia na Ormiańskiej skojarzyła małżeństwo Jerzego Hryniewieckiego z Aleksandrą Zdżańską a także Dańczaka z Danutą Link.
    W ciągu kilku lat okupacji przez pracownię na Ormiańskiej przewinęło się w sumie trzydzieści kilka osób, z których część pracowało przez czas dłuższy, stworzywszy wybitnie fachową ekipę modelarzy. Część znalazła się w pracowni z innych przyczyn. Wg. Ireny Hryniewieckiej „różni ludzie byli na liście płacy, a były to osoby, które z różnych powodów musiały się konspirować". Co jakiś czas następowały aresztowania i mordy. Pierwszą ofiarą padł jeden z modelarzy (nazwiska nie pomnę), którego Rosjanie aresztowali w 1941 r. i być może stracili na ulicy Łąckiego ?. Ofiarą Niemców padli najpierw Polacy pochodzenia żydowskiego potem także inni. Łącznie śmierć z ręki okupantów poniosło sześciu pracowników. Kilku z tych, którzy przeżyli okupację, wykorzystało po wojnie umiejętności, nabyte we Lwowie. Franciszek Christ jest autorem niezwykle precyzyjnego modelu Zamku Wawelskiego. Zawodową sławę zyskał sobie Feliks Dańczak. Osiedlił się w Krakowie, tam odbył studia architektoniczne i specjalizował się w konserwacji zabytków. Oprócz innych prac fachowych wykonał, razem z żoną Danutą, szereg wspaniałych modeli. Mimo, iż przedwcześnie zmarły, niewątpliwie oddziałał swoim kunsztem na środowisko krakowskie, gdzie nadal rozwija się modelarstwo zabytków architektury na wysokim poziomie precyzji. Jego źródłem jest tradycja pracowni Janusza Witwickiego, istniejącej aż do lipca 1946 roku.
    W 1946 r. zamiarem Janusza było przeniesienie się do Konstancina pod Warszawą, gdzie mieszkał we własnym domu jego ojciec Władysław, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Nie było mowy o pozostawieniu dzieła całego życia, rozwinął więc ogromne starania o zezwolenie wywozu modelu, natrafiając na kategoryczny sprzeciw lokalnych władz sowieckich. Odwołując się uparcie do coraz wyższych instancji, dotarł aż do Chruszczowa. W końcu uzyskał zezwolenie na wywóz modelu ku wściekłości lwowskich czynników, m. inn. przedstawicieli Ukraińskiej Akademii Nauk, która liczyła na przejęcie całości pracy.
    Na przełomie czerwca i lipca 1946 r. w tygodniach poprzedzających wyjazd, kiedy znany był już termin, przedstawiciele Akademii Nauk Ukraińskiej Republiki Radzieckiej zarekwirowali oficjalnie cały zbiór naukowy, w obecności Janusza Witwickiego pieczętując książki, rysunki i reprodukcje pieczątkami Akademii.
    Na trzy dni przed planowanym wyjazdem pracownię odwiedziło wieczorem kilku ludzi, którzy przedstawili się jako historycy sztuki i rozpoczęli rozmowę. Żona Janusza, nie mogąc doczekać się końca, wyszła wcześniej z pracowni. Tego wieczoru nie doczekała się męża, a na drugi dzień zawiadomiono ją o znalezieniu na ulicy ciała Janusza. Zwłoki pokazano jej przez szybę w drzwiach, a na korytarzu urzędu zobaczyła przez chwilę jednego z „historyków sztuki" w mundurze NKWD. Żadne bliższe szczegóły skrytobójczego, mordu nie są znane do dziś.
    POWOJENNE LOSY PANORAMY
    W dwa tygodnie po pogrzebie męża Irena Witwicka wyjechała z córkami do Warszawy, przewożąc również model, starannie opakowany w sześciu skrzyniach i kilkudziesięciu pudłach. Bagaż ten przez kilka tygodni przechowywał prof. Stanisław Lorenz na terenie Muzeum Narodowego, nie było to jednak miejsce bezpieczne. Istniała uzasadniona obawa, że ukraińskie władze lwowskie wystąpią z żądaniem wydania im modelu. Z nieocenioną pomocą przyszedł wtedy prof. Jan Zachwatowicz, kierownik Katedry i Zakładu Architektury Polskiej, na Wydziale Architektury. Zakład dysponował wtedy, oprócz naukowych i dydaktycznych sal na parterze Wydziału, także sporym pomieszczeniem w piwnicach gmachu. Tam złożono skrzynie i pudła. Wiedziało o tym kilka zaufanych osób, a bezpośrednią pieczę sprawowała p. Jadwiga Rydzewska, oddany pracownik Zakładu, nie dopuszczając do dekonspiracji depozytu. W 1975 r. prof. Zachwatowicz przeszedł na emeryturę, opuszczając Zakład. W zmienionych warunkach organizacyjnych i osobowych uznano, że model należy umieścić w innym miejscu. Staraniem Profesora opieki nad modelem podjął się prof. Olgierd Czerner, dyrektor Muzeum Architektury we Wrocławiu, dokąd z zachowaniem maksymalnej dyskrecji przewieziono model. W Muzeum Architektury model przeleżał aż do roku 1988, kiedy do rodziny dotarły niepokojące informacje iż z nieznanych bliżej przyczyn rozpakowano skrzynie, umieszczając całość modelu w pomieszczeniu łatwo dostępnym. W niewyjaśnionych okolicznościach zginęło pięć modeli, w tym cztery największe i najpiękniejsze, roboty także samego Janusza tj. Katedra łacińska, cerkiew Wołoska, Dominikanie, część główna z wieżą renesansowego ratusza oraz synagoga Złotej Róży. Okazało się także, że oprócz braków spowodowanych kradzieżą, model doznał wielu drobnych uszkodzeń, wynikłych z powodu rozpakowania i pozostawania bez odpowiedniego zabezpieczenia. W tej sytuacji, po stwierdzeniu na miejscu stanu faktycznego, rodzina odebrała model z Muzeum Architektury i zdeponowała go w 1989 r. w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu. Było to możliwe dzięki życzliwości i wielkiemu zrozumieniu ze strony kustosza ks.dr. J. Patera oraz pomocy, jaką okazali p. Zofia Gunaris i p. dr. Zdzisław Ojrzyński.
    Niestety, charakter zbiorów i ekspozycji Muzeum Diecezjalnego nie pozwalał na trwałe włączenie modelu. Po kilkuletnich poszukiwaniach, rozmowach z różnymi instytucjami, konkretne zainteresowanie przejęciem modelu wyraził dyrektor Muzeum Historycznego Wrocławia dr. M. Łagiewski. W oddziale militariów w dawnym arsenale model znalazł trwałe schronienie, jako depozyt rodziny.
    Do tej pory kosztem rodziny wykonano dwie uzupełniające modele: katedrę i ratusz, wykonane przez doskonałego modelarza I.Pudełkę z Krakowa. Niewdzięczną i żmudną pracę naprawy uszkodzeń podjął ochotniczo architekt Zdzisław Pelz z Wrocławia, niestety przedwcześnie zmarły. Całkowita renowacja i szersze udostępnienie modelu wymaga dużej pracy i niemałych środków finansowych; niemożliwych do uzyskania w warunkach tymczasowego przechowania.
    W lutym 1994 r. została podpisana nowa umowa depozytowa między Ireną Witwicką a Muzeum Historycznym we Wrocławiu. Całość modelu została przewieziona do Arsenału wrocławskiego, oddziału Muzeum. Muzeum Archidiecezjalne, dzięki któremu model ponownie został ocalony od zniszczenia, zaskarbiło sobie najżywszą wdzięczność. Jednakże stała ekspozycja nie była tam możliwa. Natomiast zarówno warunki lokalowe, jak specjalistyczny profil Muzeum Historycznego i jego możliwości techniczne dawały największe gwarancje najlepszego wykorzystania dzieła życia Janusza Witwickiego.
    W dniu 9 maja 1994 roku został otwarty w Arsenale pierwszy publiczny pokaz modelu Janusza Witwickiego z udziałem rodziny, kierownictwa Muzeum i licznie przybyłych Lwowian, nie tylko z Wrocławia. Była to uroczystość wzruszająca, także dlatego, że stała się początkiem drugiego życia Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa. Po dwumiesięcznej ekspozycji model został zmagazynowany dla przeprowadzenia prac konserwatorskich.
    Doprowadzenie modelu do pożądanego stanu okazało się przedsięwzięciem trudnym, zakrojonym na kilka lat. Dyrekcja postanowiła więc eksponować model w stanie niekompletnym, podejmując jednocześnie prace remontowe. 15 stycznia 2001 roku otwarto wystawę w Muzeum Sztuki Medalierskiej (po reorganizacji oddział Muzeum Miejskiego Wrocławia, dawniej Historycznego) w zabytkowej kamienicy nr. 6. na Głównym Rynku Wrocławia. Przy modelu urządzono towarzyszącą wystawę, zawierającą na planszach zdjęcia i objaśnienia dotyczące osoby Janusza Witwickiego, pracy nad Panoramą oraz obrazujące przekształcenia struktury przestrzennej Lwowa wg planów rekonstrukcyjnych Witwickiego. W ramach prac konserwatorskich został odtworzony model synagogi „Złotej Róży" (zniszczonej we Lwowie przez Niemców). W zamierzeniach Muzeum jest dokonanie kompletnego remontu wraz z zainstalowaniem specjalnego oświetlenia, imitującego zmiany widoku miasta w ciągu doby, co wymaga czasu i znacznych nakładów finansowych.
    Wśród objaśnień do modelu znalazły się informacje o powojennych dokonaniach lwowskich naukowców w zakresie badań i rekonstrukcji fragmentów obwarowań. Niewątpliwie swój udział miały w tych działaniach materiały badawcze i rekonstrukcyjne Witwickiego. Za czasów sowieckich były one używane anonimowo, a nawet pod innymi nazwiskami, teraz znalazły należne miejsce w historiografii Lwowa. Obecnie liczne grono specjalistów prowadzi we Lwowie dalsze interesujące badania rozszerzające wiedzę o ewolucji historycznych struktur przestrzennych miasta.
    Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa była najważniejszym dziełem życia Janusza Witwickiego, jednakże nie jedynym, działał również jako naukowiec-historyk (w dziedzinach historii architektury, urbanistyki i fortyfikacji), a także jako architekt-projektant budynków mieszkalnych i użyteczności publicznej.
    PUBLIKACJE
    Model Lwowa był owocem pasji nie tylko inżyniera architekta, ale także historyka sztuki. W tym charakterze Janusz Witwicki był współautorem pierwszej monografii naukowej na temat całego zespołu fortyfikacji lwowskich. W 1939 r. została wydrukowana w drukarni bydgoskiej nieduża książka, zawierająca dwa opracowania : Władysława Tomkiewicza o dziejach fortyfikacji lwowskich i Janusza Witwickiego pt. „Obwarowania śródmieścia Lwowa". Gotowy cały skład został 31 sierpnia załadowany na dworcu do wagonu z przeznaczaniem do Lwowa. Następnego dnia dworzec został zbombardowany a wagon spłonął z całą zawartością. Wszystkie klisze i teksty, pozostałe w drukarni, zostały zniszczone przez Niemców. Miała to być praca doktorska Janusza Witwickiego.
    Z całej pracy zachowały się dwie odbitki szczotkowe, z których jedna była kompletna, zawierała też ilustracje. Przez całe lata nie miało to żadnego znaczenia. Dopiero w 1971 r. dzięki staraniom historyka sztuki, obecnie profesora, Jerzego Kowalczyka, obie prace zostały wydane w Kwartalniku Architektury i Urbanistyki.
    W 1938 r. opublikował Witwicki dwa artykuły w Przeglądzie Krajoznawczym, wyjaśniające ideę Panoramy i przedstawiające jej projekt oraz postęp pracy. W tym samym roku wystąpił w lwowskim radiu z audycją na temat Panoramy, a w foyer Teatru Wielkiego miała miejsce wystawa, na której eksponowano mały model i zdjęcia fotograficzne.
      Wykaz publikacji:
    1. Obwarowania śródmieścia miasta Lwowa i ich przemiany do XVIII w., Część I. Władysław Tomkiewicz, Dzieje obwarowali miejskich Lwowa. Część II. Janusz Witwicki, Obwarowania śródmieścia Lwowa, art. w : Kwartalnik Architektury i Urbanistyki, 1971, zesz. 2-3.
    2. Witwicki J., Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa, art. w: Przegląd Krajoznawczy, 1938, nr. 6-7.
    3. Witwicki J., Lwów odsłania swe mury obronne, art. w: Przegląd Krajoznawczy, 1938, nr. 8-9.
    4. Witwicki J., Schemat Lwowa z poł. XVIII w. w art. Marii Jarosiewicz pt. Lwów -Gród i miasto, w : Przegląd Krajoznawczy, 1937, nr. 1.
    5. Witwicki J., Zamek w Krasiczynie w 1. poł. XVII w. Rekonstrukcja 1939, rys. w i Guerquin B. Zamki w Polsce. Warszawa 1984, rys. 192, s. 183.
    PROJEKTY I INNE PRACE ARCHITEKTONICZNE Na polu projektowania Janusz Witwicki odniósł już na progu kariery znaczący sukces. Wygrał konkurs na projekt pawilonu Lwowa na Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu w 1929 roku. Projekt został zrealizowany.
    Oprócz tego wykonał Witwicki szereg innych projektów. Niestety w Warszawie znajdują się jedynie pojedyncze rysunki, w części niezidentyfikowane. Nie zachował się żaden spis i nie można go dziś kompletnie odtworzyć. Można natomiast sądzić, ze obejmowałby ponad 20 pozycji samych prac projektowych. Ponadto wykonał Witwicki szereg prac, związanych bezpośrednio z jego zainteresowaniami architekturą historyczną, a szczególnie architekturą zamków, m. inn. zamku w Krasiczynie, którego rekonstrukcja ukazała się w pracy B. Guerguina pt. Zamki w Polsce. Wykonał też kilka rozpoznawczych inwentaryzacji zabytków w kilku powiatach woj. stanisławowskiego. Z fragmentarycznego zbioru informacji, szkiców i rysunków, posiadanych przez rodzinę, zestawiono poniższy spis.
      Wykaz prac architektonicznych.
    1. Pawilon Lwowa na PWK w Poznaniu w 1923 r. Zrealizowany.
    2. Projekt kaplicy w Sawczynie (pow. Sokal) - 1930 r.
    3. Projekt dużego kościoła w Dubiecku . 1930 r. Niezrealizowany.
    4. "Projekt domu mieszkalnego JWP Stefana Rylskiego w Olszanicy, pow. Lesko - paźdz. 1935 r".
    5. "Szkic domu czynszowego JWP Dr. A. Grucy - luty 1936 r.".
    6. Dom Społeczny, Synowódzko Wyżnę, pow. Skole- 1936 r.
    7. "Dom mieszkalny jednorodzinny Kuratora Towarzystwa Patronatu nad Nieletnimi, Warszawa Królewska 33". Niedatowany.
    8. Projekt ławek do kościoła w Orłowie Murowanym, pow. Krasnystaw. Niedatowany.
    9. Inwentaryzacja pomiarowa synagogi w Łańcucie -1932r. Oryg.ZAPPW
    10. Inwentaryzacja zabytków pow. zaleszczyckiego -1935 r. Zachowane 93 karty ze szkicami rzutów w skali 1 :500, opisem kilkuwierszowym i zdjęciami do 32 obiektów przeważnie sakralnych w 24 miejscowościach. Oryginał w zbiorach d. Ossolineum we Lwowie.
    11. Sgrafitto, przedstawiające widok Lwowa w XVIII w., zaprojektowane i osobiście wykonane w 1943 r. na ścianie jednej z piwnic lwowskiego ratusza. Podobno nie istnieje. Przedstawiony spis uwzględnia tylko prace, do których zachowały się, choćby we fragmentach, materialne dowody. W tradycji rodzinnej istnieje też przekaz o projekcie przebudowy jakiegoś zamku czy pałacu w Lubelskiem na rezydencję marszałka Rydza-Śmigłego.
    Źródła opracowania:
      A. Archiwalia rodzinne. Zbiór dokumentów, notatek, obrazów, zdjęć, rysunków, będących w posiadaniu rodziny, a m.in.:
    • świadectwo z 3 klasy szkoły powszechnej we Lwowie za rok 1911/12, wyd. dn. 26.06.1912 r. przez Evangelische Schule in Lemberg,
    • dyplom inżyniera architekta, wydany 1926 r. przez Politechniką Lwowską,
    • notatka pt. Przebieg budowy Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa, niedatowana, 1946 r. (?), maszynopis,
    • notatka z rozmowy, datowana 4.11.1944 r., bez podania rozmówcy (N. Chruszczowa - przyp. M.W.).,ma-
    • zbiór opinii rzeczoznawców z 1937 r., kopia maszynopisu, oryg. DAŁO Lwów, fond 1., opis 25, sprawa 1696.
    • zbiór szkiców, rysunków architektonicznych prac studenckich i projektów zawodowych,
    • zbiór prywatnych prac rysunkowych i malarskich,
    • zbiór obrazów Władysława Witwickiego - widoków Lwowa z XVIII w.
    • spis modeli opr. w 1987 r. przez mgr, Zofię Gunaris.
    • zbiór zdjęć z modeli małego i dużego w różnych fazach i ujęciach, częściowo dubletów w przypadkowym wyborze.