n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

sobota, września 27, 2014

O Niemczech w granicach 1937 - i tzw. " III RP"

Polska sama się prosi, by Niemcy zabrały jej ziemie zachodnie


I stało się. W referendum na Krymie prawie 97% głosujących opowiedziało się za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej i półwysep ogłosił niezależność od Ukrainy. Dzisiaj Włodzimierz Putin podpisał traktat o przyjęciu Krymu i Sewastopola w skład Federacji Rosyjskiej. Komentując ten fakt laureat pokojowej nagrody Nobla Michał Gorbaczow powiedział:

KW
„ Cieszę się z tego zjednoczenia. Sądzę, że w tym przypadku trzeba zacząć od tego, jak ludzie żyli po tym, jak – wbrew swojej woli – znaleźli się na terytorium Ukrainy. … Referendum przeprowadzono po to, aby poznać zdanie ludzi mieszkających na Krymie. To ich prawo. Sprawdzono. Okazało się, że Rosjanie żyjący na Krymie chcą wrócić do Rosji.”

No piękne słowa, ale podejrzewam, że główną motywacją mieszkańców Krymu przyłączenia się do Rosji był fakt, że dochód na osobę w Rosji jest wyższy niż na Ukrainie. Według Wikipedii, produkt krajowy brutto na osobę, który jest tam jakimś wyznacznikiem poziomu życia, był w Rosji w roku 2013 – 14 973 USD, a na Ukrainie – 3877 USD (rok 2012), czyli prawie cztery razy niższy. Dla porównania PKB/os.Polski w roku 2013 wynosił 13 334 USD, czyli też był niższy niż Rosji. Gdyby poziom życia Ukraińców był taki jak Szwajcarów, to myślę, że nikt na Krymie, nawet chory umysłowo, nie myślałby o przyłączeniu się do Rosji. Przy okazji widać czemu mieszkańcy Krymu chcieli do Rosji, a nie np. do Polski. Z nędzarzami nie będą się zadawać.
Myślę też, że mieszkańcy Krymu przestraszyli się również utraty wpływów z turystów po potencjalnym przyłączeniu Ukrainy do Unii Europejskiej. Rosjanie musieliby mieć wizy na wjazd na Ukrainę, więc jeździliby gdzie indziej na wakacje, a Zachodni Europejczycy nie kwapiliby się na Krym mając do wyboruLazurowe WybrzeżeRiwierę Włoską, czy Makarską.
Nasi mężusiowie stanu popiskują coś przeciwko aneksji Krymu przez Rosję, ale po cichu, żeby obmierzły tyran rosyjski tego nie usłyszał, a jak już usłyszy, to żeby zbytnio się nie rozzłościł. Minister Sikorski grozi sankcjami: Putinowi, że obsmaruje go na Twitterze, a Siergiejowi Wiktorowiczowi Ławrowowi, że usunie go spośród swoich znajomych na Facebooku. Prawdopodobnie groźby naszego ministra poszły ruskim dygnitarzom w pięty, ale nie dali nic po sobie poznać i dalej robią swoje. Nasi politycy przebąkują coś o pogwałceniu przez despotę Putina Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europiez roku 1975, którego kluczowymi postanowieniami były:
– suwerenna równość;
– powstrzymanie się od groźby użycia siły i jej użycia;
– nienaruszalność granic;
– integralność terytorialna państw;
– pokojowe rozstrzyganie sporów;
– nieingerencja w sprawy wewnętrzne;
– poszanowanie praw człowieka i podstawowych wolności;
– równouprawnienie i prawo narodów do samostanowienia;
Jak widać ekipa Putina uszanowała prawa człowieka i jego podstawowe wolności, nie groziła i nie użyła siły, bo Krym opanowały odziały samoobrony, a nie oddziały rosyjskie i to jeszcze praktycznie bez wystrzału, bo ukraińskie wojsko z poboru dobrowolnie oddało swoje bazy zawodowcom. Rosjanie uszanowali prawa człowieka i podstawowe wolności mieszkańców Krymu, ich prawo do samostanowienia, a także pokojowo rozstrzygnęli spór na drodze referendum. Tylko granice zostały naruszone i integralność terytorialna Ukrainy. W latach 90 tych ubiegłego wieku doszło do rozpadu kilku państw Europejskich i zjednoczenia jednego, ale wszystko odbywało się wzdłuż granic administracyjnych republik narodowych jak w przypadku ZSRR, Czechosłowacji czy Jugosławii. Zjednoczenie Niemiec odbyło się też w granicach obu państw niemieckich bez sięgania po ziemie sąsiadów. Wyjątkiem było Kosowo, które należało do Serbii. Według historyków Kosowo zostało zasiedlone przez Serbów pomiędzy VI, a VIII wiekiem naszej ery. W roku 1389 na Kosowym Polu miała miejsce wielka bitwa pomiędzy armią serbską i turecką, która ma takie znaczenia dla Serbów, jak Grunwald dla Polaków. Różne były losy Kosowa w późniejszym okresie, ale fakt pozostaje faktem, że po rozpadzie Jugosławii Kosowo było w granicach Serbii. W roku 2008 zostaje złamana zasada nienaruszalności granic w Europie, integralności państw i pokojowego rozstrzygania sporów. 17 lutego tego roku została proklamowana na terenie Serbii Republika Kosowa. Powstało nowe państwo na terenie Europy, na terenie innego państwa, wbrew woli ludności zamieszkującej to państwo. Nowe państwo nie miało by szans przetrwać bez militarnej i gospodarczej pomocy „demokratycznych” państw zachodnich „szanujących” umowy międzynarodowe. Polska, na wniosek ministra Sikorskiego i premiera Tuska, wbrew stanowisku prezydenta Kaczyńskiego, jako jedno z pierwszych państw, uznała niepodległość Kosowa. Rosja wtedy ostro protestowała przeciw uznaniu Republiki Kosowa za niepodległe państwo. Czyli wtedy Rosja była jednym z niewielu sprawiedliwych, którzy chcieli uszanować postanowienia Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z roku 1975. Jeśli w roku 2008 państwa „demokratyczne” mogły sobie bimbać na tą umowę międzynarodową, to czemu 2014 ma się nią przejmować „totalitarna” Rosja? Jeśli umowy raz zostały złamane, to już nie obowiązują.
Polska przyczyniła się do złamania umów Aktu Helsińskiego jak Brutus do śmierci Cezara. Ta zdrada może się na nas srodze zemścić w przyszłości, tak jak i na Brutusie jego zdrada. Polska, mając niepewne granice z Niemcami, powinna chuchać i dmuchać na wszelkie międzynarodowe umowy gwarantujące niezmienność granic. Podobna sytuacja miała miejsce w roku 1938. Polska, wyprzedzając niemiecką aneksję Czechosłowacji, 2 października zajęła Zaolzie, o które toczyła spory z Czechosłowacją od 1919 roku. Wypowiedzenie umów, postawienie ultimatum Czechosłowacji i zajęcie jej terenu zemściło się krwawo na Polakach już w niecały rok później.
Złamanie postanowień przez Polskę Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w roku 2008 może zakończyć się utrata ziem zachodnich i Mazur na rzecz Niemiec już w niedalekiej przyszłości. Polska po drugiej wojnie światowej do tej pory nie podpisała Traktatu pokojowego z Niemcami. Czyli formalnie nadal jesteśmy z Niemcami w stanie wojny od roku 1939. Były premier Tadeusz Mazowiecki w jednym z wywiadów, mówiąc o traktacie między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17.06.1991 roku, wyznał:
„W Niemczech sprawa ostatecznego uznania zachodniej granicy Polski była zawsze odkładana do traktatu pokojowego. Wszyscy wiedzieli, że tego traktatu nie będzie i doprowadzenie do tego układu było jednym z wielkich osiągnięć polskiej polityki zagranicznej w tym czasie.
Nawet w Polsce mnie krytykowano, że porywałem się z motyką na słońce, gdy w Londynie powiedziałem, że nic o nas bez nas. Jeśli kwestia niemiecka została postawiona w formie konferencji „Dwa plus cztery”, to Polska musiała być przy tym obecna. To nie oznaczało, iż uważałem, że Polska jest piątym mocarstwem, lecz że, po pierwsze, mieliśmy tu pewne moralne prawa – bo Polska była pierwszym krajem, od którego zaczynała się II wojna światowa, a ta konferencja to był w gruncie rzeczy ostatni akt wojny, zamykający sprawę podziału Niemiec; a po drugie, że ponieważ nie będzie nigdy traktatu pokojowego, więc jeśli w pierwszym momencie zjednoczenia nie zadbamy o to, by sprawa polskich granic została ostatecznie uregulowana – to potem będziemy mieli kłopoty.”
Czyli traktatu pokojowego nigdy nie będzie i będziemy w stanie wojny z Niemcami do następnej wojny. Co prawda traktat o dobrym sąsiedztwie, potwierdzający wcześniejsze traktaty z NRD i RFN, potwierdza granicę polsko – niemiecką na Odrze i Nysie Łużyckiej, ale w książce „Układ PRL – RFN z grudnia 1970 roku, a proces normalizacji” możemy przeczytać:
„Należy zauważyć, że według pozycji prawnej „Rechtsposition” RFN, która leży u podstaw stanowiska zachodnioniemieckiego wobec układu istnieje dążenie, aby artykuł pierwszy układu ograniczyć wyłącznie do wyrzeczenia się siły (Gewaltverzicht), przy jednoczesnym stwierdzeniu, że Rzesza Niemiecka istnieje nadal w granicach z 31 grudnia 1937 r.”
Zdaje się, że co do istnienia Rzeszy Niemieckiej w granicach z roku 1937 niewiele się zmieniło w świadomości polityków niemieckich, mimo zapewnień o braku roszczeń terytorialnych wobec Polski, co zostało potwierdzone w traktacie między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, pod którym podpisał się minister Skubiszewski i prezydent Wałęsa, ze strony polskiej, a ze strony niemieckiej tylko minister Genscher:
„Artykuł 1
Umawiające się Strony potwierdzają istniejącą miedzy nimi granicę, której przebieg określony jest w Układzie z 6 lipca 1950 r. między Rzeczpospolita Polską, a Niemiecką Republiką Demokratyczną o wytyczeniu ustalonej i istniejącej polsko – niemieckiej granicy państwowej oraz w umowach zawartych w celu jej wykonania i uzupełnienia (Akt z 27 stycznia 1951 r. o wykonaniu wytyczenia granicy państwowej między Polską a Niemcami; Umowa z 22 maja 1989 r. między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Niemiecką Republiką Demokratyczną w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej), jak również w Układzie z 7 grudnia 1970 r. między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Republiką Federalna Niemiec o podstawach normalizacji ich wzajemnych stosunków.
Artykuł 2
Umawiające się Strony oświadczają, że istniejąca między nimi granica jest nienaruszalna teraz i w przyszłości, oraz zobowiązują się wzajemnie do bezwzględnego poszanowania ich suwerenności i integralności terytorialnej.
Artykuł 3
Umawiające się Strony oświadczają, że nie mają wobec siebie żadnych roszczeń terytorialnych i że takich nie będą wysuwać również w przyszłości.”
To najważniejsze postanowienia tego traktatu. Umawiać się można, że nie ma żadnych roszczeń, ale czy ich nie ma na pewno?
Od 1 maja 2016 roku zagraniczni kontrahenci będą mogli kupować polską ziemię, ponieważ minie wtedy 12-letni okres ochronny na swobodny obrót ziemią rolną na terytorium Polski. Ale już teraz słyszymy, że rolnicy protestują, przeciw sprzedaży ziemi obcokrajowcom, którzy kupują ją przez podstawione osoby. Może się okazać, że za kilka lat na Śląsku, Pomorzu Zachodnim, czy na Mazurach większość właścicieli będą stanowić Niemcy. Rząd polski realizuje wytyczne Hansa Franka, który mówił, że Polacy mają być tak biedni, żeby sami dobrowolnie bez łapanek chcieli jechać na roboty do Niemiec.
Układy o nienaruszalności granic w Europie zostały już pogwałcone co najmniej dwukrotnie i to również przy udziale polskiego rządu. Pierwszy raz, że poparł niepodległość Kosowa, a obecnie, że nic nie robi w sprawie Krymu. Czyli gdyby w pewnym momencie doszło do pomysłu przeprowadzenia referendum w sprawie przynależności państwowej Śląska, Pomorza Zachodniego, Warmii i Mazur to prawie na 100% przypadłyby one Niemcom, bo niemieccy właściciele i polscy gołodupcy zagłosowaliby za Niemcami.
Ale to jeszcze nie koniec okrawania Polski. Henny Kissinger powiedział, a za nim powtórzył jak papuga egipski polityk El Erian, doradca Mursiego, że Izrael przestanie istnieć w ciągu 10 lat.
Może tak być, bo gdy powstawało państwo Izrael, Chasydzi, których głównym zajęciem jest studiowanie świętych ksiąg, stanowili ułamek procenta społeczeństwa, więc zostali zwolnieni ze służby wojskowej i otrzymywali dotacje rządowe. Obecnie już stanowią około 10% populacji Izraela, bo mnożą się zdecydowanie szybciej niż inni Żydzi. Przy takim tempie rozrodu w ciągu niecałego pokolenia będą prawdopodobnie stanowić połowę populacji, co będzie równoznaczne z końcem Izraela. Państwo żydowskie nie wytrzyma takiego obciążenia ekonomicznego, a Arabowie nie będą czekać aż Żydzi znajdą rozwiązanie.
I co teraz mają zrobić Żydzi?
Raz wywędrowali z Europy do Palestyny, to czemu by teraz nie wrócić z powrotem do Europy. Już są takie pomysły. Z historycznych powodów Europa Środkowo – Wschodnia im odpowiada. Z takiej perspektywy nie dziwią naciski żydowskie w sprawie tak zwanego „zwrotu mienia”. Wiedząc, że Polska nie jest w stanie spełnić ich wygórowanych żądań, pewnie liczą na zwroty w naturze: tereny leśne, grunty rolne, domy, fabryki itp. Już wcześniej obrabowali Niemców i Szwajcarów i stale doją Amerykanów, więc mają trochę pieniędzy na przewiezienie dużej części swojego społeczeństwa do nowej „Ziemi Obiecanej”. Mogą tu np. przysłać samych chasydów i w ten sposób obronią palestyński Izrael przed zapaścią gospodarczą i zniszczeniem przez Arabów. Chasydzi w Polsce zrobią referendum, a że będą większością na danym terenie i są zdyscyplinowani, to z łatwością przegłosują utworzenie „Nowego Izraela”.
I co my możemy zrobić w takiej sytuacji?
Jeśli chodzi o Krym, to przecież Polska jest w NATO. Oprócz USA, które przysyła nam swoje samoloty, to nie ma żadnych ruchów ze strony innych naszych sojuszników. A przecież Polska mogłaby stworzyć koalicję państw europejskich, zachęcić je do koncentracji kilku tysięcy czołgów i innych wozów pancernych na granicy polsko – ukraińskiej i zapytać premiera Jaceniuka, czy nie potrzebuje wsparcia NATO do odzyskania Krymu. Myślę, że nawet tak twardy czekista jak Putin mógłby się trochę zestresować, gdyby zobaczył, że to nie żarty. A i mógłby wymięknąć, gdyby zagony pancerne wojsk NATO ruszyły przez Ukrainę w kierunku Krymu. Gdy Krym powróciłby do Ukrainy to zasada nienaruszalności granic w Europie zostałaby zachowana i Polska miałaby moralną podstawę do obony swoich ziem przed niemieckimi zakusami zmiany polskich granic, nawet w wyniku plebiscytu czy referendum.
Ale obawiam się, że naszych polityków nie stać na taką akcję. Takie pomysły, nawet gdy im przyjdą do głowy, to są z niej natychmiast usuwane.
Drugim sposobem utrzymania integralności państwa jest pozwolenie władz na bogacenie się obywateli. Oczywiście władza nie lubi tego, gdy obywatele są bogaci, bo nie bardzo ma się czym wykazać. A tak to walczy z biedą i bezrobociem.
Minimalna pensja jest 1680 zł czyli netto 1237, 20, a tak naprawdę niecałe 1000 zł, ponieważ w każdym produkcie kupowanym przez obywatela jest wliczony podatek VAT. Za to pracodawca płaci za pracownika ponad 2 tysiące złotych. czyli ponad połowa pieniędzy płaconych przez pracodawcę idzie na potrzeby państwa i gdzieś tajemniczo znika.
Popatrzmy jak się sprawa ma z bardzo małym biznesem. Przeciętny obywatel, w każdym razie w początkowej fazie prowadzenia działalności gospodarczej, jest w stanie prowadzić tylko jakiś bardzo mały biznes. Weźmy za przykład samotną matkę wychowująca dziecko. Gdy dziecko śpi może np. robić zakupy sąsiadom. Może mieć np. 10 dziadków, którym robi zakupy i od każdego dostaje 5 złotych za zrobienie zakupów. Dziennie jej dochód wynosi 50 zł, czyli gdy nawet 20 dni robi zakupy (bo dziadki nie potrzebują, żeby im codziennie robić zakupy), to zarobi 1000 zł. Jeśli chce prowadzić legalnie firmę i wcześniej prowadziła już działalność gospodarczą to sam ZUS wynosi 987,39 zł bez dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego i 1042,46 zł z tym ubezpieczeniem. Czyli widać, że więcej zapłaci za ZUS niż zarobi. A gdzie jeszcze podatek dochodowy? Gdy przez 5 lat nie prowadziła firmy, to ZUS wyniesie 418,83 zł bez dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego i 431,18 zł z tym ubezpieczeniem. I jeszcze zapłaci podatek dochodowy. Czyli niewiele jej zostanie. W takiej sytuacji lepiej jej zostać beneficjentką pomocy społecznej i urzędu pracy niż pracować na własny rachunek. Czyli państwo w ten sposób demoralizuje społeczeństwo.
Janusz Korwin Mikke zgłasza postulat likwidacji podatku dochodowego, CIT-u i ZUS-u. Uważam, że jest to dobry pomysł, bo wtedy ludzie rzuciliby się do pracy na własny rachunek, a firmy zagraniczne przenosiłby się do Polski tworząc nowe miejsca pracy.
Myślę, że gdyby doszło do referendum w sprawie przynależności państwowej na Mazurach, Śląsku czy Pomorzu Zachodnim, to firmy płaciłyby dodatkowe pieniądze pracownikom, żeby tylko głosowali za pozostaniem tych ziem w Polsce.
A gdy poziom zamożności polskiego społeczeństwa zrównałby się z zamożnością obywateli Lichtensteinu, to nie znalazł by się żaden głupiec, by głosować za przynależnością do Niemiec.

niedziela, września 21, 2014

Walka z Rosją - jedyny Front

Wirtualny Kurier Mariupolski nr 2: Twierdza

W kolejnym wydaniu "Kuriera" wiadomości z życia miasta i okolic w ciągu ostatniego tygodnia. Na początek jednak dwa słowa o publikacji, która odbiła się w S24 pewnym echem, chociaż nie zauważyłem, by w dyskusjach przewinęła się rzecz najistotniejsza. W zeszłotygodniowym "Do Rzeczy" W. Łysiak strzelił antybanderowski elaborat o sytuacji na Ukrainie. Dowiedzieliśmy się z niego m.in., że już na "Majdanie" Prawy Sektor był uzbrojony po zęby w broń maszynową i snajperską. Że szefem snajperów PS był... Saszka Biłyj. I to obok niego wiadomego dnia stali tam na scenie Kaczyński z Tiachnybokiem. A to wszystko miało się odbyć na tle falującego transparentu "Rżnij Lachów i Jewrejów!". No i, że "krwawy czwartek" Samoobronie Majdanu pod koniec lutego nie zafundowali snajperzy FSB ochraniani przez Berkut, tylko... Prawy Sektor pod komendą Saszki. By stronę dalej przeczytać, za jakimś niemieckim żurnalistą: "oligarcha Poroszenko opłacił na Majdanie snajperów, którzy zastrzelili 80 ludzi, z czego prawie połowa to milicjanci Janukowycza". Skoro zdaniem autora PS dysponował bronią godną garnizonu piechoty, dlaczego na "Majdanie" walczyli "koktajlami Mołotowa", styliskami do łopat, czy pistoletami TT zdobytymi na berkutowcach?
 
Łysiak miesza decyzje nowych władz z rzekomymi inspiracjami Prawego Sektora, który w tym świecie równoległym jest wielką armią uzbrojonych po zęby banderowców pod wodzą Jarosza. W sytuacji, gdy rachityczny najwyżej kilkudziesięcioosobowy Prawy Sektor narzekając na brak uzbrojenia, mimo ogłoszenia się "korpusem", gania jako pododdział batalionu "Donbas", a walczył tylko dlatego, że znalazł się w "kotle iłowajskim" (o ich innych walkach cisza), a z drugiej strony "Azow" utrzymujący jak dotąd Mariupol przeformowuje się w brygadę, a jego nacjonalistyczny komendant jest delegatem rady ochotniczych dowódców do parlamentu - ten tekst to więcej, niż nieporozumienie. Podobnie, wystąpienie Kaczyńskiego na "Majdanie" było filmowane i fotografowane. Żadnego Biłego, nie mówiąc już o "falującym transparencie" tam nie było.
 
O bohaterze "Majdanu", Parasiuku, który w lutym zerwał kijowski "Okrągły Stół", wbrew ustaleniom Kliczki, dając Janukowyczowi ultimatum, po którym tamten uciekł - cisza. Tymczasem ten człowiek przez ok. tygodnia bronił z ochotnikami (m.in. "Dnipro-1", "Azow") części Iłowajska przed rosyjskimi spadochroniarzami wspartymi artylerią, został wzięty do niewoli, z której podstępem się wydostał. Aktualnie rozpatruje start w wyborach parlamentarnych. Podobnie o Biłeckim, "Azowie", konkurujących ze sobą siłach politycznych, które się sformowały przed październikowymi wyborami parlamentarnymi - moim zdaniem zinfiltrowanym przez jankesów Froncie Ludowym pod wodzą Jaceniuka (na zapleczu m.in. Biłeckij jako delegat tzw. rady wojennej ochotniczych batalionów, ludzie z przejętego przez "Majdan" MSW) oraz umiarkowanie ukrytej opcji niemieckiej - Bloku Poroszenko (na zapleczu m.in. Kliczko i wsparcie trepów z MON) - ani słowa. Grunt, że wierszówka za 5 stron w tygodniku wpadnie.
 
Teraz możemy wracać nad Morze Azowskie, i nie tylko.
 
Na ukraińskim portalu life.pravda.com.ua  jeszcze przed bitwą o Szirokino pojawił się społeczny reportaż pod tytułem "Mariupol: trzy linie obrony". Nie chodzi tu o umocnienia wzniesione przez mieszkańców miasta, z których najdalsze Rosjanie zniszczyli pod Szirokino, a trzy równoległe rzeczywistości: oficjalnej władzy i jej procedur, realiów życia zwykłych obywateli oraz funkcjonowania "Azowa" w mieście. Okazuje się, że jeżeli chodzi o administrację z milicją włącznie, w Mariupolu panuje pełny "imposybilizm". Opisana jest cała lista sytuacji, gdy np, ktoś widział podejrzanie wyglądających ludzi w okolicach mostu (który "separatyści" wcześniej parokrotnie próbowali wysadzić), zgłasza to milicji, a tam pytają "kto konkretnie był widziany, dane osobowe", itp. Okazuje się, że "Azow" uruchomił telefon kontaktowy dla mariupolców, który jest ciągle zajęty, z czego 80% połączeń to prośba o broń albo obyczajówka. Opisana jest historia emerytki, którą nachodzi syn-alkoholik z żądaniem kasy. Gdy poszła na milicję..., kazali jej zadzwonić do "Azowa". Nie dodzwoniła się, więc przyszła pod bramę garnizonu, której zdjęcie wrzucałem na S24. Rozmawia z nią oficer "Azowa" rodem z Ługańska, który wcześniej pracował w milicji. Widząc, że "służba" nic nie robi lub wspiera "separatystów" chciał się zgłosić na ochotnika, lecz ochotnicze bataliony, m.in. "Kijów-1" go nie chciały. Dostał szansę w "Azowie" i... pełni rolę milicji w Mariupolu. Portal opisuje działania "Azowa" w mieście: utrzymywanie porządku, nocne patrole, prowadzenie budynku ze schronieniem dla bezdomnych, szkolenia dla mieszkańców z pierwszej pomocy, samoobrony, na którą przychodzą bardzo młodzi chłopaczkowie, również orientacji w rodzajach pocisków, które mogą spaść na posesję i nie wypalić.
 
 
Tuż po opisanej tydzień temu bitwie pod Szirokino, Mariupol odwiedził prezydent Poroszenko. Jego wizyta raczej potwierdza wcześniejsze intuicje co do tego, że większość żołnierzy i cywili w tym mieście aktualnie jest bardziej lojalna wobec komendanta "Azowa", Biłeckiego, niż Kijowa (czemu się trudno dziwić...). Poroszenko przyjechał więc, naobiecywał - miedzy innymi wsparcie wojskowe. A że dla Gwardii Narodowej? Nikt poza nią w tamtym rejonie z ruskimi po prostu nie walczy. I jeszcze ten "mundur" na tle kurtyny jak z "Moulin Rouge"
 
 
A tu Chaplin w filmie "Dyktator"


 
Tymczasem dla porównania, w TV Espreso, która na żywo relacjonowała "Majdan" (a dla odmiany jest majątkowo jakoś pośrednio powiązana z... TVN) wystąpił komendant "Azowa". W t-shircie
 
   
Mówi, że nie było dotąd mowy o szturmie Mariupola, dywersanci ostrzelali ukraińskich żołnierzy w kilku częściach miasta i ruscy na odległość, na ślepo, swoją reaktywną artylerią. Obie formy ataków określił jako metody czysto terrorystyczne. W mieście wszystko pod kontrolą, miejscowi - zachowanie bez paniki, jak to ujął "znieśli to z godnością". Nie uciekali z miasta, zostali na miejscu i wspierali armię. Armia zaś, jak to armia, przesiedziała w okopach, ostrzeliwując się z broni strzeleckiej, jeżeli wróg był w zasięgu. Biłeckij bardzo żałuje, że mają zakaz odpowiedzi ciężkim sprzętem. Na pytanie zaniepokojonego dziennikarza, co w takim wypadku zrobią, jeżeli Poroszenko ten zakaz utrzyma, a Rosjanie po prostu ruszą na Mariupol, odpowiada, że Ukraińcy odpalą 100% tego, czym dysponują w mieście. Jest jeszcze ciekawostka, o której wspomniałem w poprzedniej notce. Inaczej, niż inne wojska ukraińskie, zwiad "Azowa" robi podjazdy m.in. pod "Grady" ostrzeliwując ich z małej odległości w rezultacie płosząc z zajmowanych pozycji. Na koniec Biłeckij deklaruje przekonanie, że władze Ukrainy zdają sobie sprawę ze strategicznego znaczenia Mariupola.
 
Przy okazji wizyty Poroszenki w Mariupolu odbyła się uroczystość, w trakcie której walczący na wschodzie żołnierze regularnej armii, którzy zdaniem komendy się zasłużyli w walkach na wschodzie, otrzymali awanse. Okazało się, że wśród docenionych znalazła się niemal dwudziestka "azowców". No i pojawił się problem, gdyż nie dość że podlegają MSW, to - poza podpułkownikiem milicji ( :) ) Biłeckim - formalnie są cywilami. Otrzymali więc "wyróżnienia" wszelakie. Szef sztabu batalionu np. dedykowaną broń z wygrawerowanym własnym nazwiskiem.
 
 
 
9. września ukraińskie Radio Svoboda opublikowało w necie materiał o stanie morskiej straży granicznej w Mariupolu na wypadek rosyjskiego desantu. Właśnie dostali pełne zaopatrzenie w amunicję, paliwo i ludzi na rotację. To, co jest ciekawe, to fakt iż wypowiedzi wszystkich oficerów z dowódcą w stopniu kontradmirała na czele lecą w czystym rosyjskim i są tłumaczone na ukraiński. Generalnie propaganda, że "są gotowi i będą bronić swojej ziemi". 
 
10. września przedstawiciele "Majdanu" utworzyli Front Ludowy, który wystartuje w wyborach parlamentarnych. Jego powstanie ogłosił Parubij, twórca i komendant Samoobrony Majdanu oraz były szef Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy.
 
Rada polityczna: Jaceniuk, Turczynow, minister sprawiedliwości Paweł Petrenko, minister spraw wewnętrznych Awakow, posłowie Wiaczesław Kirilenko i Liliia Hrynewycz oraz doradca Awakowa, była komisarz rządu d/s polityki antykorupcyjnej Tatiana Czornowoł (aktualnie jak wiemy - w "Azowie"). Nastąpił problem z delegacją ochotniczych batalionów, gdyż MON zastrzegł, że podległych mu żołnierzy obowiązuje zakaz działalności politycznej. Komendant "Dnipro" Jurij Brzoza oraz dowódcy kilku mniej znanych jednostek, m.in. "Czerkasy", utworzyli więc tzw. radę wojenną i desygnowali na swojego politycznego przedstawiciela... podpułkownika... milicji ( :) ) Biłeckiego. Ten ostatni poinformował, że liczba zgłaszających się rekrutów dwukrotnie przewyższa aktualny stan osobowy "Azowa", więc zaczynają się przymiarki do tworzenia... brygady. I przygotowania do zimy (oszacowali potrzeby na 16 milionów hrywien).
 
Tymczasem zbieżność w czasie przerwy w ostrzale gradami z newsami o tym, że w Doniecku zabili człowieka za to, że nie chciał wziąć udziału w "defiladzie hańby" oraz opowieściami ukraińskich jeńców z wymiany o tym, jak byli traktowani przez "separatystów" spowodowała, że "las ożył".
 
Właśnie 10. września "Azow" bez komentarza opublikował takie zdjęcie
 
 
Nigdzie nie było śladu, o co chodzi. Po kilku godzinach pojawiło się tylko oświadczenie, że po lawinie pytań do batalionu, czy złamał "rozejm" informują, że nie, tylko zgodnie ze swoim przeznaczeniem patrolują terytorium Ukrainy. Następnego dnia się okazało, że patrolowali - pod samym Nowoazowskiem. Portal http://obozrevatel.com/ poinformował, że starli się z oddziałem "separatystów", zabijając 20 i 11 biorąc do Mariupola (wszyscy - obywatele Federacji Rosyjskiej).
 
 
Inna historia "rozejmowa" to próba przekroczenia w ramach rotacji rosyjskich wojsk w Donbasie punktu kontrolnego obsadzonego przez batalion "Kijewszczyzna" ze wsparciem jednego zdezelowanego T-64 dokonana przez mikrokolumnę trzech rosyjskich T-72. Ukraiński grat otworzył ogień, trafiając w pierwszy z pojazdów. Pozostali Rosjanie, wygląda że ze świeżego poboru, doznali takiego szoku, że zjechali z drogi w krzaki... w kierunku bagien. Załogi uciekły pozostawiając pojazdy na miejscu. 
 
 
Portal informuje, że na podstawie wyliczeń rosyjskiej działaczki praw człowieka Jeleny Wasiliewej w oparciu tylko o sygnały jakie rodziny ruskich spadochroniarzy dają na portalach społecznościowych, tylko w sierpniu na terenie Ukrainy zginęło ich co najmniej 2000. Wasiliewa prowadzi na fejsie grupę Груз-200 из Украины в Россию (Gruz-200 z Ukrainy do Rosji), w ramach której wolontariusze zbierają informacje z mediów społecznościowych oraz pomagają identyfikować i śledzić losy poszczególnych żołnierzy. Obozrevatel wrzuca przykładowe fotki i historie konkretnych nieżywych Rosjan.
 
 
 
 
  
11. września pojawiła się informacja, że na lotnisku w Mariupolu lądują kolejne samoloty z artylerią, która ma być rozmieszczona nie na obrzeżach, lecz w centrum miasta.
 
15. września 150 "azowców" przyjechało do Kijowa na tygodniową przepustkę



17. września "Azow" oficjalnie poinformował, że z dniem dzisiejszym przeformował się w pułk. Zostało to klepnięte oficjalną decyzją Awakowa, szefa MSW.
 
Wrzucili w internet "pocztówkę" mającą być podziękowaniem za wyposażenie, jakie do nich płynie coraz szerszym strumieniem: nowe umundurowanie, broń różna, samochody terenowe, lekarstwa, spożywka...
 
 
Robiąc zakupy w zaprzyjaźnionych z pułkiem kijowskich sklepach można wrzucić coś do kosza przeznaczonego na fanty dla formacji. Zainteresowani podali nawet wykaz produktów najbardziej przydatnych w domu i zagrodzie.
 
 
Pierwsza nowa baza po przeformowaniu w pułk powstaje na wylotówce w kierunku Krymu. "Azowcy" z Mariupola na miejsce byli "eskortowani" przez miejscowy "Automajdan"
 
 
Ciekawostka - filmik promujący numer sms na wsparcie pułku.
 
 
Prawdopodobnie w związku z planowanym "rozejmem", od wczorajszego wieczoru w okolicach Mariupola słychać  poważną strzelaninę. Zwiad "Azowa" regularnie operuje już między Bezimiennym (skąd wyszedł atak na Szirokino), a Nowoazowskiem, patrole docierają w okolice granicy. Wygląda na to, że Rosjanie albo chwilowo zwinęli front południowy albo jest rotacja i okupacyjna zmiana jeszcze nie nadeszła. Pytany o strzelaninę na wschód od miasta, komendant garnizonu w Mariupolu, "Apis", mówi że pozostawieni sobie "separatyści" strzelali się głównie między sobą.
 
 
Sumując tę wypowiedź z informacjami o ok. 800 osobowej grupie uchodźców, którzy od wschodniej strony dotarli do Mariupola -  najprawdopodobniej między Szirokino i granicą aktualnie panuje totalna dzicz, której nikt nie kontroluje, a Mariupol stał się - przynajmniej na teraz - zapewniającą bezpieczeństwo twierdzą. Warto zwrócić uwagę, że gdy Rosjanie stali w Bezimiennym i Nowoazowsku, nikt stamtąd do Mariupola nie uciekał.
 
Dzisiaj rano główną trasą z Nowoazowska zaczął ciągnąć rosyjski ciężki sprzęt. 
 
Przed nami kolejne kluczowe godziny przed, drugim z rzędu, "rozejmem"... Tymczasem w takich okolicznościach w Mariupolu odbył się festyn z okazji "dnia miasta" z symbolicznym udziałem mobilnego pododdziału jego obrońców
 
 
   Pojawiło się porównanie zasobów jakie może mieć ukraiński batalion w ramach ATO z pułkiem...
 
 
Chyba nie wymaga tłumaczenia.