n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, czerwca 12, 2015

Zdradzeni Polacy Wschodu i frajerzy- Ich "zbawcy"

Jesteśmy frajerami bez pamięci. Rozmowa na temat repatriacji Polaków ze Wschodu z dr. Robertem Wyszyńskim

11.06.2015
Polacy, którzy dziś żyją w Kazachstanie to potomkowie ludzi, którzy przeżyli piekło, zbudowali wsie od podstaw, od ziemianek, a jednocześnie walczyli w szeregach Armii Czerwonej, bo byli do tego zmuszeni. I teraz przychodzi taki polski urzędnik i się z nich naśmiewa, ponieważ na egzaminie o uzyskanie obywatelstwa padają pytania np. o liczbę dopływów Wisły. To absurd. Gdybyśmy mieli świadomość tego, co działo się z Polakami od 1936 roku, lepiej rozumielibyśmy rzeczywistość - mówi w rozmowie z Anną Stępniak socjolog dr Robert Wyszyński. 
Anna Stępniak: Jako badacz i wykładowca zajmuje się pan socjologią narodu, repatriacją Polaków, działa pan także w Związku Repatriantów i zna problem polskiego państwa względem rodaków żyjących za granicą. Nie jest pan optymistą w tych sprawach.
Robert Wyszyński: Powiedzenie Polakowi, że wojna z Polakami zaczęła się w 1936 roku (w momencie przesiedlenia ludności polskiej z okolic Żytomierza i Berdyczowa do Kazachstanu) to dla niego coś bezsensownego. Tak jak powiedzenie Rosjaninowi, że wojna zaczęła się w 1939. A przecież pierwszą akcją ludobójczą w ZSRR była akcja przeciwko Polakom. Rosjanie się z nas śmieją, że mamy „zwiktymizowaną” historię (ang. victim – ofiara). Oni mieli przemysł, mieli i nadal mają zwycięstwa, a my mamy klęski i ofiary, o których nawet nie wiemy. No, ale takie są fakty.
Mnie w szkole nie uczono o roku 1937 i rozkazie 00485.
- Ten rozkaz spełnia wszelkie znamiona ludobójstwa. Według Timothy’ego Snydera szansa przeżycia Polaka w ZSRR była porównywalna z szansą przeżycia Żyda w III Rzeszy. Pamiętamy o Katyniu, ale umyka nam operacja NKWD i eksterminacja ponad 111 tysięcy Polaków w latach 1937-38. Od 1935 r. wywieziono setki tysięcy Polaków, głównie z Białoruskiej SRR i Ukraińskiej SRR do Kazachstanu, do Republiki Komi i w inne miejsca.  Pamiętamy to, co nam dano pamiętać.
Mocne.
- Tak, i proszę sobie wyobrazić, że do 1989 roku nie było żadnych opracowań na ten temat! Dziś są zaledwie dwie monografie – Iwanowa i Sommera. A Stowarzyszenie Memoriał udostępniło dokumentację, licząc, że sami coś zrobimy. I co? I nic. Nie mamy żadnego ośrodka, który zajmowałby się polityką pamięci. IPN prowadzi badania w zakresie od 1939 roku i na obszarze II RP i PRL.
No dobrze, mamy 26 lat od tak zwanej wolności. Wszystkie rządy są tak samo winne i indolentne?
- Wie pani, generał Sierow wychował tu sobie godnych następców. Wszyscy, których tu zainstalował są ojcami-założycielami tego całego porządku…
Ale czy rządy prawicowe też zawiodły w temacie polityki pamięci i dbania o Polaków na wschodzie?
- To nie ma znaczenia, kto jest u władzy. Jest pewna niezmienialna ekipa pracująca w MSW. Stworzyła bowiem ustawę, której nie jest w stanie wykonać. Nie potrafi nawet wydać pieniędzy przeznaczonych na repatriację. Ale to genialny system, bo nikt nie kontroluje przepływu środków i nikt tych ludzi nie rozlicza.
To chyba nie jedyne zarzuty, jakie kieruje się pod adresem tej instytucji.
- MSW „skutecznie” zajmuje się Wietnamczykami, którzy są tu nielegalnie. Bo mamy podpisany dokument o współpracy z komunistycznym rządem Wietnamu.
Polska współpracuje z wietnamskimi komunistami?!
- Tak, na podstawie tego porozumienia nielegalnych emigrantów należy deportować. Można ich zatem szantażować i ściągać haracze. Można im zabrać towar, którym handlują na bazarze, bez konsekwencji.
W latach 2001-2014 ogółem repatriowano 4988 Polaków.
- Dziś Polska w kilkunastu ośrodkach utrzymuje każdego roku przynajmniej kilka tysięcy uchodźców z całego świata. W ubiegłym roku minister Sienkiewicz po Majdanie zorganizował ośrodek dla 5 tysięcy uchodźców ukraińskich. W kwietniu MSW było gotowe przyjąć ok. 20 tys. ludzi. Dziś ani dla Polaków z Kazachstanu, ani dla tych z Ukrainy (z Doniecka i Mariupola) nie ma miejsca. A on dawał tę pomoc od ręki! Co więcej, sprowadza się do Polski również osoby, które nie mają żadnych dowodów na związki z polskością.
Biznes?
- Cóż, takie specjalne firmy sprzedające obywatelstwa istnieją na Cyprze czy w Bułgarii. Ale wystarczy też zajrzeć do raportu NIK dotyczącego repatriacji, by wyciągnąć pewne wnioski. Lektura jest porywająca.
Widziałam ten raport. Na wszystkich 304 umowach dotyczących kursów językowych o wartości 1,2 mln złotych nie było podpisu księgowego.
- Tak, tam elegancko defrauduje się pieniądze. Nikt nikogo nie pociąga do odpowiedzialności. Ludzie w MSW są nieudolni, a gminy, na które przerzucono odpowiedzialność za sprowadzanie repatriantów nie są w stanie przyjąć takich ludzi. Bo nie istnieją gminy, które miałyby do dyspozycji wolne mienie komunalne w lokalizacji dającej szansę na pracę. Związek Repatriantów od początku mówił, że opieranie się na tym nie ma sensu.
Jakie są zatem Wasze postulaty?
- Wypadałoby przynajmniej zrównać status repatrianta ze statusem uchodźcy.
Chce pan powiedzieć, że Polacy wracający ze wschodu mają gorsze prawa niż uchodźcy z innych państw?
- Oczywiście. Żeby się tu dostać jako repatriant trzeba się „załapać”, tzn. mieć zagwarantowane mieszkanie. Uchodźca takiego warunku spełnić nie musi. Dostaje również pomoc socjalną, opiekę zdrowotną, prawo do nauki itd. Ma zapewniony pobyt w ośrodku. System nauki języka polskiego jest absurdalny – kurs jest organizowany raz w roku w jednym miejscu w Polsce. Jak ktoś, kto ma już stałą pracę ma skorzystać z oferty nauki polskiego 400 km od miejsca zamieszkania? ORPEG, a szczególnie komórka odpowiedzialna za kursy dla Polaków ze Wschodu to, zdaniem NIK, osoby nierzetelnie i poza prawem wydatkujące pieniądze.
Dlaczego?
- Państwo od kilkunastu lat co roku przekazuje im środki, które są potem w znacznym stopniu defraudowane. MSW nie prowadzi nad tym żadnej kontroli i wszyscy mają dobre samopoczucie.
ORPEG? Co to za skrót?
- Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą. Najpierw zlikwidowano Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli, który wysyłał nauczycieli na Wschód, zwolniono też tych doświadczonych. Likwiduje się nawet nauczanie polskiego przy placówkach dyplomatycznych i nie dotyczy to tylko Wschodu. Brytyjskie władze wykazują więcej chęci, by polskie dzieci w Anglii uczyły się języka polskiego aniżeli urzędnicy w MEN. Prawda jest taka, że rząd PiS zarysował, jak ma wyglądać kompleksowy system repatriacyjny, ale gdy przyszło do władzy PO, to Radosław Sikorski stwierdził, że jego to nie interesuje, bo to jest bezsensowne i nieproduktywne. Zaś w ministerstwie pracy nie wydelegowano nawet jednej struktury zajmującej się np. aktywizacją zawodową.
Przypomniał mi się fragment pewnego filmu, gdzie padło zdanie: „tam byli Polaczkami, tutaj są Ruskimi”. Przyjeżdża taka rodzina z Kazachstanu do wymarzonej, wyśnionej Polski, o której opowiadał ukochany dziadek i co? Polacy w miejscowości X witają ich z otwartymi ramionami?
- Czym innym jest los emigranta, a co innego – los wysiedlonego. Zapewne gdy burmistrz w małym miasteczku sprowadza repatriantów to już mu tego nie zapomną – ci, którzy latami oczekują na lokal komunalny, gdy sprowadza jakichś „Ruskich”. Ale chciałbym podkreślić, że ustawa, którą proponujemy, to nie rozdawnictwo. Ochroną chcemy objąć tych, którzy spędzili 20 lat (od 1936 do 1956) w warunkach obozowych – skrajnego głodu i wyzysku. A potem nie mieli też szansy nigdy powrócić na Wołyń czy do Polski. Państwo polskie powinno dokonać zadośćuczynienia ludziom, którzy byli zesłani za to tylko, że byli Polakami. Ale skoro mamy mechanizmy pomocy dla uchodźców, dlaczego nie obejmują one etnicznych Polaków? 
Musi pan niejednego przekonać, że nie jest pan populistą ani socjalistą.
- Niemcy są pragmatyczni. Stworzyli system, który przynosi im korzyści, także gospodarcze. Proszę przypomnieć sobie ilu Polaków wraca do Polski.
Niecałe 5 tysięcy.
- A teraz proszę zgadnąć, ilu Niemców ściąga Republika Federalna Niemiec.
Pewnie z 10 razy więcej.
- Nie, w latach 90. roczny kontyngent wynosił średnio 220 tysięcy, a potem 100 tysięcy. Z Rosji sprowadzono do RFN w sumie ok. 2 mln ludzi. Repatriant to inwestycja. Oblicza się, że po 4-5 latach następuje „zwrot” włożony w rodzinę repatrianta i przynosi on „zysk” dla gospodarki (płaci podatki) i społeczeństwa (wśród nich występuje zdecydowanie wyższa rozrodczość). Niemcy ściągali całe rodziny.
I pewnie nie każda z tych osób mówiła po niemiecku?
- Proszę pani, jesteśmy jedynym krajem, gdzie wymaga się od repatrianta biegłej znajomości języka na poziomie A1! To absurd. Niemcy wymagają tylko, aby jedna osoba w rodzinie mówiła po niemiecku. Węgrzy i Litwini w ogóle.
To pan mi opowiadał, że na egzaminie o uzyskanie obywatelstwa pada pytanie o liczbę dopływów Wisły. Ja tego nie wiedziałam…
- A wie pani, kto jest patronem Krakowa?
Odpowiadam bez przygotowania. Święty Stanisław?
- No i leży pani. Florian! Konsul o to pytał w Kazachstanie. A dla takiego człowieka starającego się o powrót czy choćby Kartę Polaka to jest koniec egzaminu. Oni mówią: won.
No to nie jestem prawdziwą Polką.
- A wie pani, że są pewne kategorie całkowicie poza zainteresowaniem MSW? Niepełnosprawni, sieroty, staruszkowie. Co za paradoks, nawet taki Związek Patriotów Polskich komunistki Wandy Wasilewskiej szukał sierot polskich w domach dziecka w ZSRR. A dziś – nie ma żadnej centralnej informacji, żeby repatrianci mogli się czegokolwiek dowiedzieć. Co więcej, w dziwny sposób na kilka lat giną ich dokumenty, a potem magicznie się odnajdują. Zaś sami urzędnicy w ministerstwach przyznają, że Karta Polaka nic nie daje.
A raport NIK został kompletnie przemilczany.
- Owszem. Cztery ministerstwa tylko przerzucają między siebie odpowiedzialność. Nie ma żadnej koordynacji ani kontroli. Nikogo nie obchodzi defraudowanie środków publicznych. A jak już mają w MSW do wydania rozdysponowane środki, to nawet nie umieją tego zrobić.
Ale z tego, co już zrozumiałam, to także ktoś wam celowo przeszkadza.
- Ach, pozwolę sobie zacytować perełkę. Wspomniany przeze mnie urzędnik dochodził na przykład do wniosków, że jeśli przyjęty będzie projekt naszej ustawy, to bogaty inżynier z Chicago, który wcześniej udał się tam z Kazachstanu, będzie mógł się osiedlić w Polsce, a przecież to niedopuszczalne. Oni się nie mogą na to zgodzić! I na takich dyskusjach minęło kolejne 5 lat od złożenia projektu społecznego. To jest ich poziom. My zaś postulujemy komisję społeczną, która monitorowałaby cały proces. Powinien istnieć chociażby prosty system, aby dana osoba mogła sprawdzić status swojej aplikacji, miejsce w kolejce. Możliwość realnego odwołania się od decyzji itd. Tego nie ma.
To na co idą nasze pieniądze?
- Na synekury dla urzędników, którzy od 26 lat nie są nawet w stanie podpisać umowy z Kazachstanem w sprawie okresu składkowego osób, które tam wykonywały swój zawód. W rezultacie przyjeżdża 70-letnia pani i wychodzi na to, że nigdy w życiu nie pracowała. Ci ludzie z ministerstw w najlepszym wypadku są nieudolni.
Ilu Polaków jest teraz w Kazachstanie?
- Według oficjalnych danych jakieś 34 tysiące. Ale w poprzednim spisie (z 1999 roku) to było blisko 60 tys. A przecież tam nie następuje asymilacja w stronę Kazachów. Spadek liczby Polaków świadczy o ucieczce. To Putin i Łukaszenko przyjmują Polaków, bo potrzebują białych rosyjskojęzycznych pracowników. Putin bierze ludzi tam, gdzie są potrzebni, np. do zakładów przemysłowych.
A co mają w Kazachstanie?
- 40 stopni mrozu w zimie, latem ciężką pracę w polu. Wszystko, co wypracowali przez pokolenia przepadło. Kołchozy zlikwidowano, a ich majątek posłużył do uwłaszczenia się nomenklatury. Zesłańcy zbudowali wszystko na gołym stepie: drogi, zakłady przemysłowe, masarnie, kombinaty mleczne. Wszystko zostało przejęte przez Kazachów i należy do wielkich holdingów. Oni są tam dalej wyrobnikami.
Chcę pana o coś spytać, choć przyznam się też do swojej niewiedzy.
- Tak?
Tego nie ma w dyskusji publicznej ani w szkole. Nigdy wcześniej nikt mi o tym nie mówił. Za to 5 razy na historii przerabialiśmy Mieszka I i Bolesława Chrobrego…
- A, na to też jest wyjaśnienie. Bo chodzi o tzw. ziemie odzyskane.
Gdzie jeszcze na terenie tych dawnych republik sowieckich są Polacy? W Uzbekistanie?
- Tam jest ich niewielu. Zsyłano ich wzdłuż linii kolejowej – głównie na północy Kazachstanu, a także w Karagandzie, za Jeziorem Bałchasz koło Ałmaty. Życie białych ludzi w tamtych rejonach to niewolnictwo. Ale nie trzeba szukać daleko. Na Ukrainie mieszka od 140 do 900 tysięcy Polaków. Szacuje się, że jedna trzecia Polaków (ok. 21 mln) mieszka poza granicami Polski. A w MSZ nie ma nawet specjalnego przedstawiciela zajmującego się kontaktami z Polakami poza granicami i Polonią!
Jaka jest tożsamość Polaka wychowanego w Kazachstanie?
- Wie pani, znam tych ludzi od ponad 20 lat. Jedna stara kobieta opowiadała mi, że jej matka chciała ją oddać rodzinie rosyjskiej na wychowanie, aby miała szansę przeżyć i zdobyć wykształcenie. Co myśli ojciec, który idzie na śmierć wyprowadzany z ziemianki? Żeby zostawić rodzinie swoje buty, bo jedna para przypada na całą rodzinę. Bez butów nie da się przeżyć w warunkach zimy. To jest ten sam schemat, który miał miejsce w czasie drugiej wojny światowej, gdy Żydzi oddawali swoje dzieci chrześcijanom, Polakom, aby je ocalić. Ich tożsamość to pokoleniowa trauma ,od której chcieliby uciec. 
Obawiam się, że my Polacy mieszkający w Polsce nie mamy o tym pojęcia.
- A oni się bali być Polakami. Być Polakiem w latach 30-tych i 40-tych to przekleństwo. Ci, którzy się stawiali sowietom i bronili polskości, zginęli. Oni wiedzą, kim są, tylko nie wiedzą, co to znaczy. Zatem wymaganie od nich znajomości polskiego, w sytuacji wielu lat totalnej rusyfikacji, napiętnowania, jest absurdem. I co, oni mają na egzaminie znać geografię Polski? O czym my w ogóle mówimy!
To znaczy?
- Polacy, którzy dziś żyją w Kazachstanie to potomkowie ludzi, którzy przeżyli piekło, zbudowali wsie od podstaw, od ziemianek, a jednocześnie walczyli w szeregach Armii Czerwonej, bo byli do tego zmuszeni. A wcześniej był zabór carski, represje, rugowanie z ziemi. Oni pochodzą spod Berdyczowa, Kamieńca Podolskiego, Żytomierza. I teraz przychodzi taki polski urzędnik i się z nich naśmiewa. Nie wiesz, ile dopływów ma Wisła, więc zmykaj frajerze. I taki polski dyplomata nie rozumie, że oni czują się Polakami, ale całe życie przeżyli wśród języka rosyjskiego, kultury rosyjskiej.
Trudno mi sobie wyobrazić, aby płynnie mówili po polsku, skoro w Kazachstanie, na obszarze 9-krotnie większym od Polski, pracuje sześciu nauczycieli języka polskiego.
- Tylko dzięki interpelacjom posłów PiS w ogóle wysłano tych nauczycieli. MSZ w ogóle nie był tym zainteresowany.
Żartuje pan.
- Nie. A Polak z Kazachstanu zgodnie z wytycznymi rządu RP musi znać dobrze polski. W przeciwieństwie do Polaków z USA czy Izraela… Czy wie pani, że jeszcze w latach 80. w Związku Radzieckim polskim dzieciom wyciągano medaliki, które nosiły na piersiach, publicznie je ośmieszano, poniżano? Przed polskimi szkołami w Kazachstanie palono polskie książki. Trudno porównywać to, co takie dziecko przeżyło w porównaniu do jego polskich rówieśników wychowujących się w Stanach.
A jednocześnie taki Polak z Kazachstanu może zawstydzić niejednego z nas.
- Owszem. Znałem pewnego człowieka z Żytomierza, zesłanego do Kazachstanu, który posiadał jeszcze śpiewnik legionowy. On pamiętał Piłsudskiego, jak szedł na Kijów właśnie przez Żytomierz. Są rodziny, które doskonale znają piosenki patriotyczne. Sam nauczyłem się zwrotek, których nie znałem. „Żal, żal Ukrainy, żal kochanej dziewczyny, wszystko cośmy tak kochali, to Moskale nam zabrali”. Ta tożsamość była budowana i przekazywana skrycie. Oni nie mieli lektur szkolnych, polskich filmów, polskiej sztuki.
No dobrze, co dalej? Co chcecie robić?
- Próbujemy zainteresować sprawą polityków. Z marnym skutkiem. Ostatnim zaangażowanym, który miał jakiś wpływ, był śp. Maciej Płażyński. Jego syn niestety już nie. A przecież to nie jest tylko kwestia jakichś sentymentów, a pragmatyki demograficznej. To, co dzieje się dziś we Francji prędzej czy później nastąpi i u nas. Imigranci w końcu tu przyjadą. A za 20 lat będzie tu żyć wielu starych ludzi. Jakim my jesteśmy państwem?
Ale z danych, które zaprezentowano wynika, że liczba zainteresowanych powrotem spada.
- Wręcz przeciwnie! Sam dysponuję 500 kserokopiami dowodów osobistych ludzi, którzy chcą wrócić tylko z jednej wsi. Chodzi tylko o to, że ci panowie z MSW siedzą sobie przy biurkach, a Polska kończy się dla nich od poniedziałku do piątku o 16.00. Według raportu NIK rodzina, która chce się repatriować, nie wie, do kogo ma się zgłosić. Urzędnicza wiedza o Bazie Rodak jest fikcyjna. Nie aktualizują jej, więc nie wiedzą, kto żyje, a kto umarł. Sytuacja jest prosta: albo tych ludzi bierzemy, albo ich tam zostawiamy.
Fraza „państwo istnieje tylko teoretycznie” weszła już do pewnego kanonu.
- Horyzont urzędników to bezpieczna posada, czasami jakiś wyjazd, na którym ktoś dla nich zaśpiewa i przygotuje tort. A wystarczy sprowadzić najpierw kilku członków rodziny, którzy potem pociągną kolejnych bliskich i będą sobie pomagać. Taka „rodzinna repatriacja” na zasadzie sieci, którą propagujemy, to sprawdzone niemieckie rozwiązanie. To nie musi drogo kosztować. To nieprawda, że państwa na to nie stać, trzeba tylko chcieć i nieco pomóc.
Jesteście stowarzyszeniem repatriantów. Z czego się utrzymujecie?
- Z niczego. Od początku, czyli od 1999 roku, jesteśmy spychani na bok. Pani Aleksandra Ślusarek (prezes stowarzyszenia) własnym sumptem ściągnęła 100 rodzin. Ja w tej chwili sprowadzam pięcioro młodych ludzi na studia. Pochodzą z polskiej wsi w Kazachstanie, z Jasnej Polany. Próbowałem zrobić taki ośrodek, rodzaj akademika, ale nie mam środków i rąk do pomocy.
Są jacyś darczyńcy?
- Raz udało mi się zrobić zbiórkę dzięki „Naszemu Dziennikowi” i jestem ludziom bardzo wdzięczny. Jestem związany z ośrodkiem Caritasu, który częściowo działa jako dzienny dom opieki dla osób starszych, a częściowo jako akademik dla młodych ludzi. Założyła go pani, która uciekła z transportu. Trzeba go opalić, opłacić rachunki. Dlatego bardzo potrzebujemy dalszego wsparcia.
Ale to nie tylko kwestia pieniędzy. Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo jest w jakimś letargu, bez świadomości.
- Zgadza się. Moja teza jest jednoznaczna: Jesteśmy frajerami bez pamięci. Gdybyśmy mieli świadomość tego, co działo się z Polakami od 1936 roku, lepiej rozumielibyśmy rzeczywistość. Jest takie niemieckie przysłowie (w wolnym tłumaczeniu): „Ktoś, kto nie zna przeszłości, może być przez każdego oszukany”.
Rozmawiała Anna Stępniak
Robert Wyszyński – doktor socjologii, wykładowca w Instytucie Socjologii UW. Jego zainteresowania naukowe obejmują m.in. kulturę i tożsamość narodową, a także repatriację Polaków ze Wschodu. Członek Związku Repatriantów RP oraz Stowarzyszenia Wspólnota Polska.

http://rebelya.pl/post/8395/jestesmy-frajerami-bez-pamieci-rozmowa-na-temat

niedziela, czerwca 07, 2015

Tak ginie 1000 letnia RP. Relacja



Najdokładniejszą jednak relację o rozstrzelaniu profesorów podał inż. Karol Cieszkowski

„[...] Nocą z 3 na 4 lipca około godziny 22 usłyszałem gwałtowne dobijanie się do sąsiedniej kamienicy, tj. przy ul. Nabielaka 53c, gdzie mieszkał prof. Witkiewicz. Gdy nikt nie otwierał dobijającym się, ci strzelili, jak się później dowiedziałem w zamek bramy.
Niebawem około godziny 0.30 przyszli Niemcy do naszej kamienicy i zabrali mieszkającego w parterze prof. Stożka z dwoma synami. Czy ich zabierali autem, czy pieszo, tego nie wiem. Przez dalszą część nocy nie spałem, ponieważ byłem silnie podenerwowany. O 4 nad ranem, a godzinę tę dokładnie pamiętam, ponieważ właśnie liczyłem sobie tętno przy pomocy fosforyzującego zegarka, usłyszałem strzały od strony Wzgórza Wuleckiego. Szarzało wówczas i zaczynało być widno. Na krawędzi Wzgórza Wuleckiego dobrze widocznego z okna mego narożnego pokoju, najbardziej wysuniętego na północ, ujrzałem kilkadziesiąt cywilnych osób stojących w jednym rzędzie, a nieco dalej od nich na prawo i lewo stali bardzo szykownie, powiedziałbym elegancko ubrani oficerowie niemieccy z rewolwerami w ręku. Nie liczyłem tych cywilnych osób, ale oceniłem je na około 40-50 osób.
Mniej więcej w połowie zbocza zobaczyłem nad wykopaną jamą cztery cywilne osoby zwrócone twarzą do zbocza, a plecami do mnie. Za plecami tych osób stali czterej niemieccy żołnierze z karabinkami w ręku, a obok nich oficer. Zapewne na słowną komendę tego oficera żołnierze równocześnie strzelili i wszystkie cztery osoby wpadły do jamy. Wówczas sprowadzono z góry ścieżką nowe cztery osoby i cała scena dokładnie się powtórzyła. Trwało tak do końca, aż wszystkie osoby cywilne zostały sprowadzone nad jamę i zastrzelone. Ostatnią osobą rozstrzelaną była kobieta w długiej czarnej sukni. Schodziła ona sama, słaniając się. Gdy przyprowadzono ją nad jamę pełną trupów zachwiała się, ale oficer podtrzymał ją, żołnierz strzelił i wpadła ona do jamy.
Jeśli chodzi o szczegóły tej egzekucji, to rozpoznałem niektóre osoby bardzo dokładnie. Nie tylko rozpoznałem je, bo patrzyłem przez lornetkę, ale niektóre osoby doskonale znałem i rozpoznawałem je nawet gołym okiem po ubraniach, charakterystycznych ruchach itp. Z całą pewnością rozpoznałem prof. Stożka. Stanął on nad jamą w owej charakterystycznej pozie z rękami założonymi w tył. Rozpoznałem obu synów prof. Stożka, z którymi się przyjaźniłem, profesorów: Łomnickiego, Pilata i Witkiewicza. Nie widziałem lub nie rozpoznałem profesorów Weigla i Krukowskiego. Zaznaczam jednak, że egzekucji pierwszych osób nie widziałem, bo dopiero po pierwszych strzałach podszedłem do okna. Również nie widziałem więcej kobiet poza tą jedną na samym końcu rozstrzelaną.
Doskonale pamiętam, że jedna z czwórek skazańców schodziła nad jamę niosąc zemdlonego13. Inna czwórka bardzo wolno schodziła, bo jeden ze skazańców mocno utykał. Przypuszczam, że to był prof. Bartel, ale nie rozpoznałem go14. Pamiętam, że gdy jedna z czwórek stanęła nad jamą już tyłem do żołnierzy, wówczas jeden ze skazańców obrócił się ku żołnierzom, i trzymając kapelusz w ręku (wszyscy skazańcy zdejmowali, zapewne na rozkaz) zaczął coś mówić, żywo gestykulując. Na to oficer, stojący z boku zrobił gest ręką, by on się odwrócił, co ten też uczynił, a wówczas żołnierze strzelili. Z innych szczegółów zapamiętałem, że jeden ze skazańców na sekundę przed wystrzałem padł do jamy (przypuszczam, że zrobił on to celowo, by się ratować) i zaraz po wystrzale wyskoczył z jamy, ale żołnierz strzelił, ten się zachwiał i wpadł do jamy. Jama była wykopana w kształcie prostokąta przedzielonego w poprzek nieprzekopanym pomostem, wobec czego skazaniec na nim stojący wpadając po strzale czy to w przód, czy też w tył, zawsze wpadał do jamy. Raz tylko się zdarzyło, że jeden z synów prof. Stożka, stojący na pomoście nad jamą, na kraju czwórki padł po strzale nie do jamy, lecz poza nią i wówczas żołnierze ściągnęli go do jamy.
Po zakończeniu egzekucji, koło jamy pozostał pluton egzekucyjny z oficerem. Żołnierze zdjęli płaszcze, zakasali rękawy, wzięli łopaty do rąk i zaczęli zasypywać jamę. Robili to początkowo bardzo ostrożnie, ponieważ ziemia dookoła była silnie zbryzgana krwią, którą widziałem w postaci dużych czerwonych plam. Żołnierze od czasu do czasu przerywali pracę, przysłuchiwali się oficerowi, który im coś opowiadał, jakby wyjaśniał. Całą egzekucję obserwował z mego pokoju ojciec, moja siostra i współlokatorka. Wszyscy ci zeszli się do mego pokoju, ponieważ był on najbardziej wysunięty ku północy, a więc ku Wzgórzu Wuleckiemu. Ojciec obserwujący egzekucję nie odezwał się cały czas ani słowem i nigdy potem ze mną na ten temat nie rozmawiał. Natomiast sublokatorka i siostra moja rozpoznawały poszczególne osoby i gdy np. sprowadzano nad jamę synów Stożka, krzyknęły: »O! Prowadzą Mulka«.
W rok później stosunkowo głośno było o tym, że profesorowie zostali zabici i pogrzebani na Wzgórzu Wuleckim. Po obserwacji z mego okna, że nikt nie pilnuje grobu, udałem się następnego wieczora po egzekucji na miejsce rozstrzelania i zauważyłem świeży grób. Zwróciło moją uwagę, że pasące się obok bydło stawało nad grobem i długo węszyło. Grób był płaski, a gdy poszedłem ponownie nad niego po kilku tygodniach, rósł na nim bujnie oset, zapewne zasiany przez żołnierzy. Jeśli idzie o sprawę wykopania trupów profesorów z grobu w r. 1943, nie znam bliżej tej sprawy, ponieważ na krótko przed tym zostałem wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców z kamienicy przy ul. Nabielaka, mimo że nikt tam potem już się nie sprowadził i mieszkanie stało puste". Tyle inż. Cieszkowski.
Dnia 16 V 1945 poszedłem z prof. Politechniki Stanisławem Ochęduszko i inż. Cieszkowskim na miejsce kaźni profesorów. Na podstawie wskazówek inż. Cieszkowskiego obliczaliśmy z zegarkiem w ręku czas schodzenia czwórek skazańców po dość stromym zboczu, ustawiania się nad wykopaną jamą i rozstrzelania. Trwało to dwie minuty. Rozstrzelanie zatem około dziesięciu czwórek trwało 20 minut, a wraz z zasypaniem grobu około 30-40 minut. Jakże szybko można odebrać życie blisko 40 ludziom, jak łatwo uzurpować sobie prawo decydowania o życiu i śmierci innych! Warto podkreślić, że ludzie przeznaczeni do rozstrzelania zdawali sobie sprawę, co ich czeka, skoro co kilka minut odłączano od nich po 4 osoby i po chwili słyszeli salwy karabinowe. Ostatnią rozstrzelaną była profesorowa Ostrowska. Czyżby miała to być zemsta gestapowców za to, że w czasie rabunku dokonywanego w mieszkaniu podczas aresztowania powiedziała głośno „bandyci", na co usłyszała „stul pysk"?
Oczywiście, że relacje poszczególnych osób różniły się między sobą w szczegółach, ale każdemu lekarzowi i psychologowi wiadomo, że im silniejsze i okrutniejsze wrażenie, tym pewne szczegóły ryją się mocniej w pamięć, podczas gdy inne, równie silne mogą nawet całkowicie zaniknąć. Nasze trwanie zapisów wrażeń w mózgu jest ograniczone i jeśli mogę przytoczyć obecnie tyle szczegółów z tragedii profesorów, to tylko dlatego, że wszystkie ujrzane i zasłyszane szczegóły natychmiast skrzętnie zapisywałem. Gdy inż. Cieszkowski opowiedział, że jeden z rozstrzeliwanych profesorów chwilę przed salwą obrócił się do oficera i szybko zaczął coś do niego mówić, żywo gestykulując rękami, domyśliłem się, że to mógł być prof. Cieszyński, świetnie władający językiem niemieckim i zawsze żywo reagujący. Po wielu latach zapytałem syna, Tomasza Cieszyńskiego, kogo on rozpoznałby w tej postaci; bez wahania wymienił swego ojca.