n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

sobota, sierpnia 28, 2010

gawron wycięty z kennkarty





Zamieszczamy pierwszą część zapisów z dziennika od stycznia do maja roku 1945 Eugeniusza Szermentowskiego, znanego krytyka sztuki i literatury w okresie międzywojennym, przyjaciela Stanisława Ignacego Witkiewicza. Dziennik ten jest interesujący jako obraz codziennego życia w roku 1945, ludzkich udręk, początkowych nadziei - mimo zniszczeń - na normalne życie tuż po wojnie w Polsce, a następnie stopniowego zanikania tych nadziei. Drugą część tego dziennika, od czerwca do grudnia 1945, zamieścimy w następnym numerze Zwojów. (AMK)




PRZEDWIOŚNIE

Kartki z dziennika





EUGENIUSZ SZERMENTOWSKI



Dąbrówka, 3 stycznia 1945

Od dwóch miesięcy w Dąbrówce pod Warszawą. Czekamy spokojnie końca świata. Czemu tak blisko trupa Warszawy?




Warszawa 1945: Ulica Nowomiejska
(fot. L. Jabrzemski)


To tak jak z czułą rodziną, która w żaden sposób nie daje się wyprowadzić po pogrzebie z cmentarza. Ale czy to nie wszystko jedno dokąd iść. Na zachód? Tam się dopiero zacznie. A my o 10 km od linii frontu. O dziesięć? Ech, chyba już tutaj front. Wystarczy nos wychylić przez lufcik: wojskowe samochody ciężarowe, zenitówka, kręcące się w mundurach Niemiaszki. Tuśmy przycupnęli przy cegielni, zaproszeni przez Skąpskiego. Dwa pokoiki i kuchenka. Drabiniaste schody. Pierwsze piętro. W mieszkaniu graciarnia. Ocalone obrazy i potrzaskane antyki. Kilka persów. Odkopane srebra i porcelana. No i co dalej?

Co chwila warczenie motorów. Niemiaszki krzątają się, odjeżdżają i przyjeżdżają. Ale przycichli jakoś, grzeczni, nawet uczynni. Kiedy ich się poprosi, zabiorą do Warszawy. Za spirytus. Albo za złoto.


4 stycznia

Wczoraj w Warszawie. Szosa piaseczyńska pod obstrzałem. W pobliżu toru wyścigowego na Służewcu jesteśmy w polu widzenia armat sowieckich. Widać je gołym okiem na prawym brzegu Wisły. Na lewym - cmentarzysko. Martwota. Ani żywej duszy. Dudni motor, wóz skacze na wybojach, głuchy łoskot opon. Z rzadka gdzieniegdzie nudno kropnie pocisk artyleryjski. Na Puławskiej grupka naszych robotników usuwa gruzy tarasujące jezdnię.

Na Pl. Unii już tylko sam cokół Lotnika z jednym butem. Lotnik leży pokawałkowany z nosem utkwionym w ziemi.

Chrystus sprzed kościoła św. Krzyża leży rozciągnięty na środku ulicy. Nie wypuszcza jednak z rąk krzyża. Głowa Kopernika potoczyła się pod sam dom Karasia. Przed uniwersytetem na stosie gruzów nieruchoma figura z rozkrzyżowanymi rękami. Niemcy wybuchają rechotem: figura okazuje się manekinem krawieckim. Żart czy tylko przypadek?

Na Żoliborzu znowu ślady szabrowników. Brak dwóch tapczanów. Po obrazie Masłowskiego tylko ramy. Zabrałem trochę książek i wyżymaczkę.

Ofensywa niemiecka [w Ardennach] zaczęta o świcie 16 grudnia utknęła. Rosjanie wzięli Budapeszt. Idą na Wiedeń i na Śląsk. U nas zagadkowa cisza, z rzadka przerywana kilkominutową kanonadą. Jutro spacer do Piaseczna. Trzeba sprzedać to i owo, bo pieniądze topnieją. Całej parady 2800 zł. Niepokój. Mogą nas wysiedlić. A dokąd? Żołnierze nadrabiają miną. Wachmeister Hans powiada buńczucznie że lada dzień da im Führer do rąk Wunderwaffe. Na tę Wunderwaffe czekają, jak na los loteryjny. Na razie martwią się, w jaki sposób ulokować oszczędności zdobyczne i z szabru. Nie wierzą ani w swój pieniądz ani w dewizy. Bo przecież skoro mają wygrać wojnę, i złoto i waluta stracą na wartości. Tak właśnie rozumują.

O 4-tej już zmrok. Pocieszamy się jednak "na barani skok". Starania o samochód do Częstochowy zawiodły. Zbyt ryzykowne. De publicis rzeczy dość mętne. Arciszewski [premier polskiego rządu na uchodźstwie] podobno bez wielkiego prestige'u. Powiadają, że komitet lubelski ma się ogłosić rządem tymczasowym.


5 stycznia

Wczoraj końmi w Piasecznie. Na rynku jak w mrowisku. Obdarte figury handlują czym mogą. Księgarenka. Jakiś sklep komisowo-jubilerski. Sprzedałem złotą bransoletkę żony za 7500 zł. Poczyniłem drobne zakupy. Kupiłem Warschauer (wciąż jeszcze Warschauer?) Zeitung z noworoczną mową Hitlera. Wciąż to samo: walka do zwycięskiego końca, mętne obietnice cudownej broni, utyskiwanie na bolszewickich i alianckich Żydów, którzy wszystkiemu winni, oburzenie na metodę prowadzenia wojny przez aliantów. Hm... czyżby istotnie tak bardzo niedelikatne?

W domu zastałem kilka listów. Hulka-Laskowski donosi z Żyrardowa że kilka dni temu pochowali tam Karola Irzykowskiego. Umarła Maria Rodziewiczówna zaraz po wyjściu z obozu pruszkowskiego. Na Ochocie zginął w czasie powstania Juliusz Kaden-Bandrowski. Mój Boże, tak niedawno spotkałem się z nim na obiedzie u L. Chociaż było to już po śmierci pierwszego jego syna, trzymał się, mówił że przerabia "Barcza", radził oszczędności lokować w dziełach sztuki. Hulka pisze że odbyło się nabożeństwo żałobne za Kadena i Irzykowskiego. Była Zofia Nałkowska i ci co najbliżej, bo dalszych nie podobna w porę zawiadomić. List z Żyrardowa do Dąbrówki szedł cały tydzień.

Mróz. Czytam studium Józefa Ujejskiego o Conradzie. Gotówki koło 10 000. Może wystarczy do końca miesiąca.


7 stycznia

Wczoraj Trzech Króli. Na obiedzie u nas mjr Lachowicz i Stanisław Lipkowski. Skąpscy szczęśliwie dotarli na Podkarpacie, gdzie chcą przeczekać burzę. Przyszła wiadomość o śmierci Ossendowskiego u Witaczków w Milanówku. Nie chciałem wierzyć. Napisał do mnie przed świętami kartę: "W obozach zachorowałem na owrzodzenie żołądka. Jest ze mną źle, i mam wątpliwości, czy wybrnę z tego nieszczęścia tak bardzo nie na czasie, czy też zakopią mnie na kartoflisku". Onegdaj mu odpisałem żeby się trzymał, że sam cierpię na te przeklęte wrzody. Ocaliłem obszerną korespondencję z nim, byliśmy ze sobą dobrze. Nie powiem żebym go lubił czytać, ale miał sławę światową. Widziałem się z nim na pogrzebie jego żony, a później na pogrzebie Nowaczyńskiego.

To znaczy - jeden po drugim. I w jakich okolicznościach!

Po obiedzie mały spacer. Za laskiem kabackim słychać strzelaninę. Przed kilkoma dniami pocisk trafił w Pyrach leśniczego. Szedł z żoną. Dwa odłamki utkwiły w płucach. Trup na miejscu.


15 stycznia

Radio podaje że na całym froncie zaczęła się ofensywa. Walki toczą się głównie w okolicy Modlina i na przyczółku w Baranowie koło Sandomierza. Chodzą słuchy, że nasze Niemiaszki przed ustąpieniem wysadzą w powietrze cegielnię. To znaczy z nami razem. A chronić się nie ma gdzie.

Pada śnieg, którego dotąd tej zimy prawie nie widzieliśmy.


16 stycznia

W nocy ani mowy żeby zmrużyć oko. Wybuchy, detonacje, huk dział. Wśród Niemców poruszenie. Czuwamy żeby nas nie wysadzili w powietrze razem z cegielnią. Wachmeister Hans tłumaczy nam, że powinniśmy wszyscy wiać z nimi, bo mogą przyjść bolszewicy. Pakują się na gwałt. O Wunderwaffe już jakoś nie ma mowy. O północy wyruszają w drogę pierwsze ciężarówki. Niemcy wieją. Owszem, mieli rozkaz wysadzić cegielnię, ale tego nie uczynią, bo brak czasu. Dom trzęsie się, dygoce. Od strony lasku kabackiego łuna. Huk armat taki że można ogłuchnąć. Pociski ze złotymi warkoczami przelatują nad głowami. W pokoju wyleciała szyba.

Jesteśmy ubrani przepisowo: jesionka lub futro, na tym futerał pod postacią Burberry czy drelicha. Czapka narciarska. Takież buty. Siedzimy przycupnięci jak zające pod miedzą w czasie naganki. Tyle że mniej płochliwi. Serpentyny pocisków krzyżują się nad nami, i można odróżnić "katiusze".

Ranek śliczny, słoneczny. Na niebie warkot samolotów. Na szosie długi wąż samochodów. Od czasu do czasu zadudni czołg opóźniony i gna na zachód. L. w obawie o konie chciał je ukryć w cegielni, ale nie wlazły. Opowiadają różne rzeczy: a to że Rosjanie już w Grójcu, a to że wzięli Modlin. To znaczy, tylko ich patrzeć. W nocy padał śnieg. Teraz w słońcu taje, ale dokoła wszędzie biało. Pole widzenia nadzwyczajne. Huk dział nie ustaje, ale jakby się nieco oddalał.


17 stycznia

Dzień epokowy, Rano wkroczyli Rosjanie. Entuzjazm. Dzieci wzdłuż szosy z kwiatkami w dłoniach. Strzałów nie słychać.

Na szosie dziwny widok. Pędem mknie w stronę Warszawy nowy wąż pojazdów. Armaty. Czołgi. Jaszczyki. Taczanki. Do wózków zaprzężone malutkie koniki syberyjskie wielkości kuców. Kosmate to, z długimi grzywami i ogonami. Drobią kopytkami po jezdni oślizgłej gołoledzią, potykają się, ale biegną, biegną.

- One oczień wynosliwyje - powiada oficer radziecki, wskazując koniki.

Nasze żołnierzyki z orzełkami na czapkach. Zmęczone to, licho obute, zarośnięte. Gna to wszystko na oślep, śpieszy się, pędzi, goni. Na brezentowych budach samochodów rosyjskie napisy: "Wpieriod na Berlin!" Na lufach armatnich, na jaszczykach - cywile, nasi. Nie pytając o nic, pakują się, pędzą do Warszawy razem z wojskiem. W Pyrach zdarzyła się katastrofa; Nie wiedzieć skąd samolot zaczął ostrzeliwać zgromadzony tłum na szosie. Kilkanaście ofiar.


18 stycznia

Bez przerwy istna procesja w kierunku Warszawy. Na wozach, na rowerach, na piechotę. Dokąd i po co? Tutejszy ogrodnik ogołocił swoją cieplarnię z alpejskich fiołków, które dzieci rzucają żołnierzom. Na terenie cegielni nocowało kilku. Pili wódkę, strzelali na wiwat. Przed południem mieliśmy u siebie pierwszą wizytę. Przyszło ich pięciu. Są z różnych stron: z Wilna, ze Lwowa, z Płocka. Powiadają, że Częstochowa już wzięta. Rosjanie podchodzą pod Kraków. W Lubelszczyźnie realizuje się już reforma rolna.

Daliśmy im kawy i chleb z masłem. Jeden z nich umył się w miednicy. Opowiadają nam dziwne rzeczy. Osłupieliśmy.


20 stycznia

Byłem w Pyrach, żeby coś kupić do jedzenia. Akurat! Sklepy pozamykane, mowy nie ma żeby coś dostać. Na szosie wciąż ruch niesłychany. Teraz już do Warszawy i z Warszawy. Fury, samochody, jakaś przedpotowa dorożka. Pani jedna ciągnie wózek dziecięcy naładowany pościelą. Ludzie taszczą tapczany, fotele, rondle, miednice, balie, widziałem nawet dziecięce kolorowe kółka do zabawy. W rowie dwa psy zastrzelone. Ciekawe, jak długo będą leżały. Na stacji w Pyrach lista zabitych w onegdajszym nalocie.

Ogólne zdumienie budzi widok umundurowanych kobiet. Typy kałmuckie i mongolskie przeważnie. Transparenty: "Witajcie rodacy!", "Niech żyją partyzanci!", "Naprzód, na Berlin!". Na szosie babina sprzedaje poniemieckie czekoladki. Paskudztwo niewiarogodne.

Rano mieliśmy wizytę dwóch żołnierzy. Chcieli coś do zjedzenia. Nie mamy ani kawałeczka chleba. Wczoraj trzeba było pożyczyć od pp. M. Ofensywa wszystkich nas zaskoczyła. Nie ma co jeść. Prądu brak, siedzimy wieczorami przy świeczce. Zimno. Na drodze brud okropny, pełno słomy, pudełek po papierosach, pustych blaszanek. Jakiś żołnierz zatrzymuje się i w rowie przewija sobie onuce. Pomęczeni okropnie. Niektórzy leżą na wozach, przykryci derkami, i śpią. Podobno władze urządzają się w Warszawie. Przy braku wody, gazu, prądu, telefonów, centralnego ogrzewania!

Przeczytałem wczoraj dwie pierwsze lubelskie gazety: Rzeczpospolitą i Zwyciężamy. Papier lichy bardzo, druk wyraźny. Uderza w artykułach wrogi stosunek do A.K. Nazywa się te oddziały agentami Gestapo i szpiegami. Poza tym artykuł Wasowskiego z podróży po Z.S.R.R.


21 stycznia

Mieliśmy wizytę bardzo sympatycznego Rosjanina. Por. Z. z Moskwy. Oznajmił, że zajęto już Kraków i Łódź. Por. Z. wozi ze sobą w czasie całej kampanii zszyte roczniki Prawdy, które mi pokazywał. Całe strony pokreślone czerwonym i niebieskim ołówkiem, nawet krótkie wierszyki Diemiana Biednawo, które miały u żołnierzy szalone powodzenie i których uczyli się oni na pamięć. Na moje pytanie, po co wozi ze sobą ten ciężar, odparł że dokształca się w ten sposób. Znać u niego pęd do wiedzy, pragnienie docieczenia różnych arkanów kultury. Zwierzenia te były równie naiwne co wzruszające.

- "Znajetie - powiada – cziewo nam, Russkim, nie chwatajet? Iskusstwa dielikatno postuczat' w dwieri..."

Te słowa wydały mi się znamienne i dlatego je notuję. Dalej mówi o pomocy amerykańskiej, jaką Rosja otrzymuje, o setkach tysięcy amerykańskich czołgów, samochodów, samolotów, opon i owych puszek amerykańskiego pochodzenia, na których widnieje rosyjski napis: "swinaja tuszonka".

Wielkie zaciekawienie budzi w nim widok lodówki i elektroluxu. Nigdy czegoś podobnego nie oglądał. Pokazuję mu te urządzenia i przepraszam, że nie mogę ich zademonstrować z braku prądu elektrycznego.

Jego inteligencja i delikatność, przy całym cywilizacyjnym prymitywizmie, jednają mu całą moją sympatię.

Na szosie mniejszy ruch. Władze zabroniły wywozić z miasta meble i urządzenia domowe, gdyż tzw. szaber przybrał zastraszające rozmiary. Najprzykrzejszy brak światła. Czytanie przy świeczce męczy. Wciąż także brak wody bieżącej. Sklepy pozamykane, niczego do jedzenia kupić nie można. Żyjemy jak antropofagi. Zdobyłem kilka nowych ulotek i wzbogacam nimi moje archiwum. Chłodno. Na drzewach biały szron.


22 stycznia

Kilka listów przyniósł dziś listonosz. Ale jakże odmieniony! Już bez tej szwabskiej czapki a skromnie po cywilnemu. W Robotniku czytam odezwę tymczasowego rządu lubelskiego. Wzywa się naród do odbudowy, najostrzej potępia się działalność A.K. i "Bora" [gen. Tadeusza "Bora" Komorowskiego, dowódcy Armii Krajowej], a także rząd londyński. Mieliśmy wizytę dwóch znajomych pań z Warszawy. Zabezpieczyły swoje warszawskie mieszkanie, które jakimś cudem ocalało. Spotkały tam sąsiadów, którzy w ogóle nie opuszczali miasta od chwili likwidacji powstania. Podobno wyglądają jak cienie. Przez trzy miesiące ukrywali się na strychu w jakimś pustym basenie. W dalszym ciągu nie myślą tego schronienia opuszczać. Wydaje się, iż mają umysł zmącony.

Jeść nie ma co. Sklepy wprawdzie już otwarte, ale dostać w nich można tylko świeczki choinkowe, zapałki, zabawki dziecięce. Przy tym wszystkim nieufność do pieniądza. Tak więc ogólny brak cukru, tłuszczów, papierosów. I nikt nic nie ma, bo w obawie przed ewakuacją nie robiło się zapasów. Nosiłem dziś w kubełku węgiel, bo chłopaki uchylają się od posługi, skoro oprócz pieniędzy nic więcej nie można im zaofiarować. Na szosie ruch ustał. Do Warszawy władze już nie wpuszczają furmanek. Wojska ani śladu, wszystko na froncie. W sklepiku na kartki wydają marmoladę z buraków i cykorię. Wzruszająco wygląda pierwsze obwieszczenie gminy z polską pieczęcią, którą zdobi orzeł biały.


23 stycznia

Głód przeraźliwy. Jak na ironię! Można mieć złoto, brylanty, trochę gotówki, cenne obrazy, dywany i czort wie co, a do gęby nie ma co włożyć. To samo co w czasie powstania.

Biorę torbę i maszeruję cztery kilometry do Piaseczna. Na rynku kilka chłopskich wozów. Koło jednego ścisk. Podchodzę. Ludzie wyrywają sobie z rąk jakieś ochłapy. Okazuje się: końskie mięso. Co chwila tryumfator nurkuje z tłumu dzierżąc w łapach krwawe ścierwo. Odchodzę ze wstrętem. A co ta babina obok wyciąga z worka? Obcasy. Zwyczajne obcasy do obuwia. Ludziska rzucają się tłumnie i w oka mgnieniu rozkupują te obcasy. Zachodzę w głowę, po diabła im obcasy. Ano, lokata kapitałów. Znajomy księgarz, któremu dałem trochę książek do sprzedania, a który nie chciał ich brać więcej, teraz prosi usilnie żebym mu je dostarczył. Ludzie wykupują wszystko, nawet senniki egipskie i stare kalendarze. Odwiedziłem mjr. L. w szpitalu. Brud, smród nie do wytrzymania. Lekarz, okazuje się, dobry mój znajomy z Warszawy. Powiada, że brak lekarstw i środków opatrunkowych. A tu moc ofiar ciężkich kontuzji. Obok majora młody chłopak z przestrzelonym płucem wydziela fetor tak straszny, że zbiera się na mdłości. Dr Hryniewiecki powiada, że nie ma czym żywić chorych i rannych.

Kiedym opuścił szpital, na rynku już pusto. Na placyku samotnie stoi jakiś facet ubrany z waszecia, smętnie oparty o rączkę roweru. Bystrym wzrokiem dostrzegam jakieś zawiniątko przytroczone do wehikułu, więc skręcam ostrożnie i pytam, czy nie ma czego do sprzedania. Zmierzył mnie lekceważącym wzrokiem.

- A pieniądze pan ma?

- Mam, mam - zapewniam go ochoczo.

- Jakie?

- Jak to, jakie! Młynarki.

Machnął ręką.

- Młynarki już nieważne. Trzeba mieć lubelskie.

Mina mi się wydłuża. Po wkroczeniu Niemców w 39-m została mi kupa bezwartościowych banknotów. Teraz znowu 10 000 zł bez wartości. Można będzie nimi wytapetować ściany. Zrozumiałem pustkę, która otacza rowerzystę.

- Co pan tam ma? – indaguję już raczej teoretycznie, wzrokiem wskazując na spore zawiniątko.

- Tytoń.

- Hm... tytoń - powtarzam w rozmarzeniu.

Za tytoń dostałbym na wsi wszystkiego. Można by go wymienić na jajka, na przykład. Jajka na mąkę. Mąkę na chleb.

Facet jest z Otwocka. Mają tam już Rosjan od pół roku. Także nowe pieniądze. Przyjechał zahandlować. A tu ani żywej duszy. To jest, żywych dusz dałoby się policzyć na kopy. Cóż kiedy z młynarkami.

Wzdycham ciężko. Zwierzam mu się sekretnie że mam w domu złoto. Złote dolary, ruble, funty, ale nie te nasze, na wagę, tylko sterlingi angielskie. Mam jeszcze...

Rowerzysta słucha znudzony i pełen niesmaku. To go nie bierze. Co on chce do cholery za ten parszywy tytoń!

- Weź pan obraz, lubisz pan landszafty?

Na co mu landszafty, on żąda lubelskich złotówek.

Coś tam jednak w tym moim wyliczeniu musiało go zahaczyć. Widzi, że tutaj nie zrobi żadnego interesu. Po chwili więc decyduje się iść ze mną do Dąbrówki. Prowadzi swój rower i bez wielkiego przekonania idzie ze mną. Uważam żeby mi nie drapnął.

W domu roztoczyłem przed nim cały przepych Szecherazady. Mignąłem mu przed nosem blauwajsem. Bez efektu. Na widok złotych monet spojrzał na mnie podejrzliwie. Bierze mnie najwyraźniej za fałszerza, pomyślałem. Futro! Porcelana! Kapce! Kilimek! Wodzi po pokoju zniechęconym wzrokiem. Nagle drgnął. Poszedłem za jego wzrokiem. Czyżby go zwabił widok tej walizeczki ze świńskiej skóry, w dodatku przestrzelonej na wylot w czasie powstania?

Kiwnął głową. Na ten gest skoczyłem jak rączy jeleń, postawiłem przed nim, otrzepałem z kurzu.

- Tu z boku dziurka – powiadam lojalnie. - Od kuli.

Fachowo obejrzał ze wszystkich stron. Dziurka go nie zniechęca wcale. Potrzebuje skóry na buty.

Targ w targ dał mi za tę dziurawą walizkę 3 kg tytoniu. Jesteśmy uratowani! Po jego wyjściu sporządzamy z papieru rożkowate torebeczki, sypiemy tytoń. W sklepiku nam to uczciwie odważyli po 10 deka.

Rzecz nabrała rozgłosu. Teraz zaczęła się do nas procesja. Przed domem utworzył się wcale pokaźny ogonek. Chłopi wędrowali z jajkami, z mąką. Ktoś przyniósł kurę. Ktoś inny zjawił się z workiem pełnym obcasów. Odprawiliśmy go z kwitkiem. W starych obcasach kapitałów nie lokujemy! Absolutnie!

No, więc jesteśmy nadal bez grosza, ale za to trochę zaopatrzeni w żywność.

Pogłoski najfantastyczniejsze. Podobno alianci już w Berlinie. Pewne natomiast, że wczoraj padł Poznań. Ktoś, kto wrócił z Pruszkowa, opowiada jak był świadkiem masakry Niemców, których tam otoczono. Poznał nawet oddział, który stacjonował w Dąbrówce. Widział na własne oczy, jak Wachmeister Hans strzelił sobie w łeb.

Napady bandyckie. Rzeźnika z Pyr postrzelono w brzuch i ograbiono. Na murach moc nowych rozporządzeń. Otwierać sklepy, kasować starannie niemieckie napisy, dostarczać kontyngentów żywności. Na Kennkarty mają wymieniać pieniądze. Ale tylko 500 zł na łebka. Mizeria.


26 stycznia

Mroźno, dzień ładny. Wpadła mi w ręce nowa gazeta Życie Warszawy. Prezydentem miasta został inż. płk Spychalski. Zarządzenie o meldowaniu się w mieście. Pierwsza kawiarnia w Warszawie, Marszałkowska 77. Owszem, byłem, widziałem. Czajnik z herbatą, gotowany na tzw. "kozie". Stół nakryty papierem. Oprócz herbaty - nic więcej. Pierwsza jaskółka odradzającego się miasta. Mimo zakazu wywozu z miasta ruchomości, wciąż ciągną wozy obładowane i kopiaste.




Warszawa 1945: Ulica Freta
(fot. L. Jabrzemski)




Warszawa 1945: Ulica Marszałkowska, róg Wilczej.
(fot. Jan Bułhak)


Rosjanie pod Wrocławiem. Na zachodzie ofensywa aliantów idzie żółwim krokiem. Pogłoski o zajęciu Berlina nie sprawdzają się. Z żywnością mizernie. Ludzie puchną z głodu. Wczoraj jedna z tutejszych dziewcząt, Bronia, poszła na Pragę. Daliśmy jej do sprzedania mój ostatni garnitur. Wciąż brak prądu, wody. W mieszkaniu mróz siarczysty.


28 stycznia

Od dwóch dni pada śnieg. Późno zaczyna się tegoroczna zima. Znowu ruch na szosie. Burczenie motorów, krzyki żołnierzy. Co wieczór przybywa cały park ciężarówek. Mieliśmy wizytę trzech żołnierzyków obutych w "walionki". Nie było ich czym poczęstować, tylko papierosem. Odżywiamy się wyłącznie chlebem i kartoflami. Bronia dotąd nie wróciła z Pragi. Śnieżyca. Druga wizyta żołnierzy. Szukają kwatery. Obejrzeli mieszkanie, zapytali ilu lokatorów. Wszyscy trzej usiedli na kanapie przykrytej bucharą. Pomyśleć tylko, że na tej samej kanapie siadywał przed laty król Wiktor Emanuel. Komiczne. W kooperatywie D. kupiła paczkę zapałek (5 zł), dwie świeczki choinkowe po 16 zł i dwie torebki proszku do zębów. Nic więcej w sklepie nie ma. Ślicznie się trzyma alpejski fiołek, podarowany nam na Nowy Rok przez mjr. Lachowicza. Liści już prawie nie ma, tylko obfitość kwiatów, u szczytu bladoróżowych, a niżej wpadających w ciemny karmin. Cudne kwiatki. Wyglądają jak nieruchome motyle.


29 stycznia

Rosjanie prą naprzód. Zagarnęli warszawską administrację z gubernatorem Fischerem na czele. Jakaś kobieta wędrująca spod Częstochowy opowiada, że widziała na drodze konia zaprzęgniętego do wozu. Koń stał nieruchomo, zamarzł na śmierć. Na wozie siedziało czterech Niemców spalonych na węgiel. Czołgi toczą się po trupach, których nikt nie uprząta. Setki niemieckich samochodów utknęły na zaporach, są pełne trupów.

Odwiedzają nas krasnoarmiejcy. Inteligentni, oczytani, biegli w literaturze, w teatrze. Zanim skręcą w gazecie papierosa (wolą w tym celu gazetę niż bibułkę), grzecznie pytają: - Razrieszitie zakurit'?

Na kwaterę do nas nie idą: ciasno i zimno. Mrozy ostre, do -23°C, jak dziś. Dowcipnisie powiadają, że to Rosjanie-Sybiracy ten mróz i śnieg przywlekli. Zmiana pieniędzy tylko do 28-go. Wycinają z Kennkarty niemieckiego gawrona i zmieniają zaledwie 500 zł. Dalej ratuj się jak możesz. W szufladach biurka pełno bezużytecznych banknotów. Kpt. Sjemionow powiada dziś:

- Wojna jeszczo dołgo prodlitsja.

Ładna perspektywa, czyżby druga wojna 30-letnia? Dał mi do obejrzenia kilka ostatnich numerów Prawdy. Zdjęcia ruin warszawskich, parady wojskowe z iluminacją, przemówienia członków rządu lubelskiego pełne obelg w stronę "Bora" i rządu londyńskiego.

Zimno piekielne. Na domiar złego - piecyk dymi. Wieczorem na chudej herbatce Lipkowski.


1 lutego

Odwilż. Wczoraj wieczorem, żeby nieco rozerwać D., poszliśmy do Rosjan. Nikołaj-Azjata nakręcił patefon. Szły czastuszki, walczyk "O zakochanym prusaku i pluskwie", "Gęba prosięca", mazur z Halki. Patefon chrypi nieludzko. Nikołaj czuje ciągoty do tańca, chociaż bolą go zęby i gębę ma przewiązaną pstrokatą chustką. Wszedł doktor-lejtnant w kożuchu. Podszedł do umundurowanych łączniczek i zaczął je prosić do tańca. Zoja i Parasza zażądały żeby zdjął kożuch. Wzruszył ramionami, ale zdjął. Te umundurowane łączniczki w żołnierskich bluzach, na nóżkach mają jednak jakieś jedwabne prunelki. Zoja zrzuciła w tańcu te prunelki, ale mimo to nie idzie jej. Doktor-lejtenant zwrócił się więc do D. Zapytała mnie, czy może. Zgodziłem się szarmancko. Doktór wspaniale tańczy, chociaż w butach z cholewami. Prowadzi lekko i zgrabnie. Po skończonym tańcu przyprowadził mi D. i grzecznie się ukłonił.

Powiadam do niego:

- Izbałowali żienszczinu i uchoditie.

- Kak tak?

- Ja sostrił. Takoj kałamburczik: izbałowali na bału!

Roześmiał się szeroko.

Rozmowy wciąż tylko o jedzeniu. Że nic nie ma oprócz kartofli i spleśniałego chleba. Karbowy Mik. proponuje żartem żeby się nocą zakraść do cegielni i zarżnąć ukrytą tam jałówkę. Nikita, chłop spod Kijowa, kładzie mi w uszy kilka przykładów niemieckiego bestialstwa na Ukrainie. Spędzali wszystkich mieszkańców na plac. Segregacja. Młodzi na roboty w głąb Niemiec. Starych zamykali w chałupie, a pod chałupę podkładali ogień. Wszyscy się żywcem palili. Jakiś esesman gwałcił 60-letnią staruszkę. Na krzyk przybiega jej syn. Esesman zrywa się, pędzi z naganem, zapędza go do stodoły, zamyka i stodołę podpala.

Nikita pyta mnie, co sądzę o kulturze Niemców. Nikt nie chce wierzyć, że to naród o europejskiej kulturze. To im się wprost w głowie nie mieści. Czy to wojna robi bestie z ludzi, czy to ich, Niemców, prawdziwa natura? Powiadam, że już Tacyt użalał się na niemieckie okrucieństwa. Więc chyba taka natura.

Na obiad zacierki i placki kartoflane na oleju. Cud boski że ducha nie wyzionąłem. Dziś znowu wszystkie samochody odjechały. Rosjanie pod Berlinem. Nasi zaczęli już budować w cegielni "banię", ale nie zdążyli. W Prawdzie czytam o debatach w angielskim parlamencie na temat polski i grecki. Także o procesie opryszków z Majdanka: wszystkich pięciu publicznie powieszono. Prasa podaje że Niemcy na terenach polskich wymordowali 6 do 7 milionów ludzi.


2 lutego

Od niedzieli brak gazet. Ktoś przyniósł wiadomość, że Hitler uciekł do Japonii. Zaprzyjaźniłem się z kpt. Sjemionowem. Bardzo subtelny i inteligentny facet. Mam trochę książek rosyjskich, więc obiecałem mu zorganizować bibliotekę rosyjską dla żołnierzy. Skończyli budowę łaźni, więc nie takie znowu brudasy. Głód cholerny. Gilz także nie ma, więc trzeba się uczyć kręcić z bibułki.


4 lutego

Nauczyłem się kręcić papierosy z bibułki. Kształtem przypomina to trochę Madejową maczugę. Krztuszę się, ale kurzę. Brak zapałek, więc ogień niecimy przy pomocy fidybusa. Z powodu odwilży przecieka sufit. Ciężkie krople z łoskotem spadają na podstawioną miskę. Żeby móc spać kładę ręcznik. Pomyśleć: od pół roku nie zmieniłem ubrania, od dwóch miesięcy się nie strzygłem. Wieczory przy świeczce od choinki. Gdybym miał talent Hamsuna, napisałbym dalszy ciąg Głodu. Każdy gołąb, to mój wróg. Nawet wrona budzi oskonę. Czemuż, ach, czemuż za młodu nie nauczyłem się chwytać ptaszki w sidła! Kpt. Sjemionowowi wczoraj podarowałem rosyjski egzemplarz Tynianowa Puszkin. Dziękował ze wzruszeniem. Żołnierz pewien, nazwiskiem Aleksandrow, jedzie jutro po prowiant wojskowy do Garwolina. Jego zwierzchnik pozwolił mu wziąć ode mnie pieniądze na kupno żywności dla nas. Wysupłałem się i dałem mu 1500 zł, rzewnie wyliczając co bym też zjadł z największym apetytem. Żołnierz śmieje się i z własnej inicjatywy obiecuje przywieźć nam prawdziwą gęś. Gęś! Zapomniałem już smaku prawdziwej gęsi.

Obserwowałem dziś rano przez okno ablucje jednego żołnierza. Stał pochylony na rozkraczonych nogach. Nabrał do ust wody z garnczka, wypluł ją na dłonie i potem prychając z zadowoleniem mył nią twarz. Paradny widok! Ale jakie to wszystko ma znaczenie, skoro ten żołnierz od Stalingradu gna Niemców aż pod Berlin na piechotę! I cóż przy tym znaczy zmysł estetyczny. Priedrazsudok i - bolsze niczewo!

A co się dzieje w Warszawie? Właśnie byłem tam wczoraj. Ruiny, ruiny, ruiny. I na tych ruinach buduje się nową stolicę. Pałac Bruhlowski wygląda jak babka z zakalcem, która się w piecyku zapadła. Dach leży gładko na fundamentach. Ratusz - ażurowa siatka żelastwa. Mój dom oczyszczony z mebli dokładnie. Na każdym ocalonym domku widoczny stempel: "Min niet". Ludzie grzebią w tych zwaliskach, czasem się czegoś dokopią. Wyciągają jakieś beczki ze śledziami, z saletrą, z solą bydlęcą. Momentalnie robi się tłok, wszyscy się pchają, chcą uczestniczyć w zdobyczy. Co począć z willą? Zamurować czy zostawić na pastwę losu? Za kilka dni nie zostanie tu ani jednej klamki, ani jednej szybki. Niektóre domki świeżo spalone przez włóczęgów, którzy zaprószyli ogień. Dla sowieckich żołnierzy przywiozłem trochę książek rosyjskich z mojej biblioteki; kilkanaście tomów Lenina i jakąś "chrestomatię". Bardzo byli wdzięczni. Nazajutrz otrzymali rozkaz aby niezwłocznie udać się do Frankfurtu. Rozumiem, że Frankfurt ważniejszy od mojej obiecanej gęsi, ale żal trochę marzenia i pieniędzy, bo Aleksandrowa ani słychu ani dychu. Ach, te marzenia.

Powiadają, że na drogach cale falangi wloką się z obozów do Warszawy.


9 lutego

Rano niespodziewanie przyjechał Aleksandrow. Przywiózł żywą gęś. Złoty człowiek! Zaprosiliśmy go na ucztę z prawdziwą starką Simona i Steckiego. Czuję, że po przymusowej głodówce ciężko to odchoruję. Aleksandrow śpieszy się, bo musi gonić swój oddział.

D. przywiozła z Piaseczna bochenek chleba i dwa pudełka zapałek. Zapłaciła za to 100 zł srebrnym przedwojennym bilonem. Dolarów nikt brać nie chce, bo kurs nieznany. Podobno gdzieś na Krymie odbywa się konferencja wielkiej trójki. Ma ona urządzić Europę. Ciekawe, jak nas urządzą. Zawsze to krzepiące że o nas nie zapominają.

Nalot na kancelarię Rzeszy w Berlinie. Klops. Rano rąbałem węgiel, potem nosiłem w kubłach wodę. Sprzedaliśmy trochę złota, żeby móc coś kupić do zjedzenia. Gołębie latają za wysoko.


12 lutego

Od rana pada śnieg. Zbolały czytam w łóżku Gide'a i Rista Historię doktryn ekonomicznych. Komunikat o konferencji trzech. Okazuje się, że się odbyła w Jałcie. Ustalono wschodnie granice Polski: linia Curzona z nieznaczną korekturą na naszą rzecz. Do rządu mają być dokooptowani nowi ministrowie z Londynu. 25 kwietnia w San Francisco ma się odbyć konferencja na temat bezpieczeństwa powojennej Europy. Ciekawe. Jak się zdaje, zachodnie granice Polski nie zostały dotąd ustalone. Ogólne zdziwienie budzi fakt, że konferencja tak błyskawicznie się skończyła, a miała trwać trzy tygodnie. Jutro Popielec, to znaczy tegoroczny karnawał skończony. Szalenie był wesoły, nie ma co mówić. Nie daj Boże żeby tak każdy.

Od czasu do czasu, żeby było weselej, jakieś wybuchy i detonacje. Okazuje się, że to pirotechnicy i saperzy wysadzają miny. Na terenie cegielni odbyło się rano polowanie. Milicja z bronią w ręku tropiła zwierzynę. Zwierzyna w kalesonach pomykała w stronę lasku kabackiego. Był to jakiś folksdojcz, ale zdołał umknąć. Myśliwi się poszkapili.

Wróciła z dalekiej podróży Bronia. Nie było jej dwa tygodnie. Dotarła aż do Lublina. W jedną stronę jechała trzy dni i trzy noce, częściowo na stopniach wagonów. Ludzie podróżują także na dachach. Przywiozła 3 kg słoniny i trochę wieprzowiny. W zamian dała stare kapce.

Aresztowani Janusz Radziwiłł z synem Edmundem, Branicki z Wilanowa i jeszcze paru panów z arystokracji. Jak wynika z mapy, Skąpscy, którzy pojechali na Podkarpacie, wciąż są jeszcze "za granicą". Brak świeżych gazet, więc nie wiadomo, czym się skończyło w Jałcie. Józio Strz. opowiada o ewakuacji po powstaniu Banku Handlowego w Warszawie. Pan Strzelecki zabrał kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Ktoś go podpatrzył, w lesie go napadnięto, zamordowano i ograbiono. Bank ocalił jakieś resztki depozytów, w tym także mój obraz Matejki Zygmunt August w ogrodzie wileńskim. Piecyk dymi. Ja choruję, trzy dni w łóżku. Zjawił się u nas chłopiec, który wraca z Wrocławia. Miał 16 lat kiedy go Niemcy zawlekli na przymusowe roboty. Siedział u Bauera, wracał z ciężką walizką. Po drodze mu ją ukradli. Opowiada o opuszczonych zagrodach chłopskich, w których świnie z głodu zagryzają się wzajemnie. Pogoda śliczna, wiosenna. Świat jest piękny. Na froncie zginął dowódca armii radzieckiej, gen. Czerniachowskij. Miał 36 lat. Ciężkie walki trwają. Gazety podają wiadomość o hojnym darze radzieckim dla zniszczonej Polski. Tysiące pudów mąki, cukru, owoców mają nas ocalić przed śmiercią głodową. Rząd radziecki na prośbę rządu lubelskiego wysyła do nas swoich budowniczych specjalistów, którzy mają dopomóc w odbudowie Warszawy. W Rzeczpospolitej ciekawy artykuł Stefana Litauera o zmierzchu Londynu. Jeżeli to prawda, co pisze, to doprawdy okropne. Pogoda zmienna, to śnieg, to deszcz, to słońce. W rezultacie - błoto. Robotnicy wybrali Żorża Fuchsa na przewodniczącego rady robotniczej i starają się uruchomić fabrykę. Wedel już w ruchu. Poczta nareszcie funkcjonuje.

Turcja wypowiedziała wojnę Niemcom.

- Żeby wziąć udział w doli - objaśnił mnie piekarz, z którym jechałem wózkiem.

Coraz więcej osób powraca z Niemiec, z obozów. Pewna pani powiedziała w pociągu, że zajęła mieszkanie znajomych. Wszyscy zginęli w powstaniu, więc nikt jej już nie wyrzuci.

W Moskwie umarł Aleksjej Tołstoj, autor Piotra Pierwszego. Jerzy Zaruba, którego niedawno spotkałem, opowiadał mi o moskiewskiej wizycie delegacji polskiej u Tołstoja. Telefonują. Telefon odbiera służący pisarza. Pytają, czy mogą być przyjęci.

- Niet, poka niet. Towariszcz graf izwoliat spat' - brzmi odpowiedź.

Był to pańszczyźniany jeszcze służący Tołstojów. Nauczył się tytułu "towarzysz", ale nie mógł się odzwyczaić od grafa. Więc oba tytuły połączył.

W Londynie w Izbie Gmin przemówienie Churchilla w sprawie polskiej. Omówił granicę naszą na linii Curzona. Kto się z Polaków nie godzi, może uzyskać obywatelstwo angielskie i pozostać w Anglii. Szalenie pomysłowe.


6 marca

Jestem chory. W łóżku czytam po angielsku Oscara Wilde w wydaniu Collinsa. Bardzo odpowiednia lektura do chwili obecnej. Ubóstwienie antyku. Hiperestetyzm. Homoseksualizm. Są tam nawet rozważania o socjalizmie p.t. The Soul of Man Under Socialism. Rozbrajające. Wilde powiedział gdzieś że piękne grzechy, jak wszystkie piękne rzeczy, są tylko przywilejem ludzi bogatych. No, w takim razie brzydko teraz będziemy grzeszyli. Ładne grzechy nam w każdym razie nie grożą. W Rzeczpospolitej pasjonujące artykuły Litauera o zbrodni katyńskiej, o śmierci gen. Sikorskiego, o konferencji teherańskiej. Prawie nic dotąd o tych rzeczach nie wiedzieliśmy. Niemcy wszystko musieli pofałszować. Bronia opowiada o nowej wyprawie do Lublina. Ludzie kręcą się jak opętani. Na stopniach, na dachu, narażając się na zmarznięcie, na śmierć. W Rzeczpospolitej wiersz Jarosława Iwaszkiewicza, felietony Poli Gojawiczyńskiej i Jerzego Wyszomirskiego.


10 marca

Powrót zimy. Wczoraj minus 24°. Byłem w Pyrach. Śnieg w rowach, jak krem na salaterce w Cukierni Szwajcarskiej. Wczoraj przyszła karta pocztowa od Janka K., pisana 15 stycznia. Od tygodnia znowu brak gazet. Ludzie są śmiertelnie wyczerpani, wylęknieni, zgłodniali. Wczoraj w dziwnych okolicznościach przepadła bez śladu młoda kasjerka ze stacji kolejowej. Tajemniczy samochód zatrzymał się na szosie, wywołano ją z domu i w szlafroczku wywieziono w stronę Warszawy. Stary pan Bul., opój straszliwy, połknął całą tubkę trucizny na szczury i dla pewności powiesił się na pasku od własnych spodni. Została wdowa, córka i wnuki. Napad bandycki na plebanię w Pyrach w czasie imienin X. Kacz. Biesiadnikom kazano upaść plackiem na podłodze nie wyłączając solenizanta. Wszystkich obecnych uwolniono od ciężaru szlachetnych metali, kamieni, pugilaresów i torebek.

Ogólne rozgoryczenie i rozczarowanie. Złudzenia prysły bez śladu. Ale przecież wojna trwa. Żołnierze na frontach walczą. Może się coś zmieni. Ale czy się zmieni? France ma rację mówiąc, że historia ludzkości, to ślepa walka sprzecznych ze sobą sił (Bogowie łakną krwi).

"The Big Three" orzekła że Polska powinna być wielka, silna i potężna. Słowo w słowo to samo oznajmili Amerykanie o Filipinach wkraczając do Manili...


16 marca

Pierwszy dzień wiosny. Wiatr, słońce. Byłem w Pyrach i zdobyłem gazetę. Stare, znajome nazwiska: Irena Krzywicka, Andrzej Nowicki, Jerzy Waldorff. Trzeba będzie także wziąć się do pisania. Pola Gojawiczyńska drukuje ciekawe opowiadanie Kraty. Ktoś inny oblicza jak straszne straty ponieśliśmy w dziedzinie sztuki. Spotkałem p. Garlińskiego, który miał znany salon sztuki na Mazowieckiej. Rozgrabione i spalone zbiory Zofii Potockiej na Mazowieckiej i "Skarbiec" Żalińskiej-Czernicowej na Kredytowej. O prywatnych zbiorach lepiej nie wspominać. Z dymem poszła na przykład słynna kolekcja mebli i pasów słuckich Benedykta Tyszkiewicza. Co nie uległo zagładzie we wrześniu 1939, to padło pastwą płomieni w czasie powstania.

No i ten przeklęty "szaber". Major zaprowadził mnie w Piasecznie do mieszkania pewnego miłośnika obrazów. Jest to prostoduszny kupiec handlujący farbami i pędzlami. Mali chłopcy znoszą mu różne Juliusze Kossaki, Gierymskich, Wyczółkowskich, Masłowskich dosłownie za bezcen. Oglądałem u niego pokoje od sufitu do podłogi wytapetowane cudownymi obrazami. A znowu chłopi okoliczni starych tureckich modlitewników używają w charakterze wycieraczek do butów.

Ceny diabelne. Wedle cen wolnorynkowych wypada, że kilo cukru kosztuje dwa dolary, kilo mąki - dolara, kilo masła - trzy dolary.

Arnold Szyfman, który przez całą okupację ukrywał się u Ludwika Hieronima Morstina, ze swoją niepożytą energią zabiera się do odbudowy Teatru Polskiego. Wydaje także tom wspomnień okupacyjnych. W gazetach debaty nad odbudową miasta. Podobno pod gruzami leży jeszcze około 150.000 trupów.

Wciąż kwękam, bóle potworne. Zażywam "Haemoglobinę", ale diabła tam. Nieodzowna operacja.


22 marca

"Rząd czci pamięć Wielkiego Pisarza". Pod takim tytułem podaje dziennik wiadomość iż rząd postanowił pozostawić spadkobiercom Sienkiewicza w Oblęgorku 50 hektarów. Reszta ma pójść na parcelację. Jan Nepomucen Miller w swoim felietonie apeluje do tych, co piszą dzienniki, żeby te zapiski starannie przechowali, bo chwila historyczna i będzie to ciekawy materiał dla późniejszych badań. To prawda, że wiele spraw i wrażeń szybko wietrzeje z pamięci.

Wiosna. Na wierzbach delikatne bazie, popielate, miękkie, jak świeżo wylęgnięte kurczątka. Na bzach pęcznieją pąki. Od strony lasu coraz głośniej od nowych ptasich głosów. Na polach zaczęte podorywki. W oborze ocieliła się krowa. Czarny cielak chwieje się za przegródką na cienkich nóżkach. Dałem mu do miękkiego pyska palec, który ssał długo i cierpliwie. Pod wieczór chłopaki otwierają gołębniki, i opalizujące w słońcu ptaki zrywają się do lotu. Ale ociężałe i niemrawe jeszcze, opadają co chwila na kominy i dachy. Więc chłopcy płoszą je kamykami i gałęziami. Przyleciało dziś pierwsze stadko szpaków.


27 marca

Dziś apel tymczasowego rządu polskiego do mocarstw w sprawie udziału Polski w konferencji w San Francisco. Nasz rząd wylicza tytuły i zasługi, jakie Polska wniosła dla wspólnej sprawy, i domaga się udziału w konferencji. Reforma rolna ma być ukończona do 1 kwietnia, ale idzie opornie. Brak ziarna, nawozów, narzędzi, koni. Pogłowie koni w stosunku do r. 1939 jak 1:50. Z Warszawy alarmujące wiadomości o wybuchu epidemii.

W ubiegłą niedzielę odbyło się u nas otwarcie świetlicy PPR. Salka udekorowana biało-amarantowymi i czerwonymi chorągiewkami z bibułek. Kilka afiszów: pełny tekst ustawy o reformie rolnej, odezwa gen. Roli-Żymierskiego, "Niech żyje marszałek Stalin". Na jednym z afiszów polski rolnik dziękuje radzieckiemu i polskiemu żołnierzowi za oswobodzenie od Niemców. Do biblioteki zebrano już koło 150 książek. Dziś rano zdechł nam na kolkę koń. Dorżnięto go i mięso rozprzedano wśród miejscowej ludności.


28 marca

Mowy Bieruta i Roli-Żymierskiego na warszawskim pogrzebie pięciu poległych dowódców A.L. Obaj mówcy surowo potępiają powstanie A.K., nie uzgodnione ani z Rosją, ani z armią polską walczącą na wschodzie.

Rosjanie wzięli Bańską Bystricę. Alianci - Darmstadt, Russelsheim i Frankfurt nad Menem. Gen. Rundstedt aresztowany. Podobno wielu esesmanów drukuje własne fingowane nekrologi, urządza sobie uroczyste pogrzeby, żeby zmartwychwstać w Buenos Aires czy Madrycie. Umarł Lloyd George w wieku 82 lat. Byłem po zakupy w Piasecznie. Na rynku spotkałem Romana Knolla, naszego byłego ambasadora w Ankarze, Rzymie i Berlinie. Ledwom go poznał, tak oberwany i wychudzony. Mówił mi że powstanie zaskoczyło go gdzieś na prowincji. Spalony doszczętnie. Ukrywał się przed Niemcami. Nie nocował w domu. Raz przydybali go, świecili w oczy latarką, krzyczeli:

- Da haben wir den Hund!

Na to Knoll z całym spokojem:

- Dlaczego zaraz Hund? Przez trzy lata akredytowany byłem jako ambasador przy Hindenburgu. Wasi dzisiejsi ministrowie obżerali się u mnie, a dzisiaj - Hund.

Jakoś wtedy zdołał im umknąć. Poznałem się z nim był w Królewcu jesienią 1929 podczas konferencji polsko-litewskiej. Knoll wypytywał mnie o wrażenia z mojej podróży do Kowna i z moich rozmów z Valdemarasem i Zauniusem.

- Muszę sobie gdzieś kupić parę skarpetek - kończył rozmowę - czy może mi pan pożyczyć 100 zł?

Poszliśmy razem szukać tych skarpetek. Czegóż to ludzie nie sprzedają. Jakiś obszarpaniec dzierży parę wystrzępionych książek. Panie i panowie o twarzach kulturalnych spacerują mając na ramionach kilimki, serwetki, sukienki, spodnie. Miła panienka sprzedaje w słoikach musztardę, pewnie własnego wyrobu. Jest bardzo zażenowana. Inna pani zakupuje moc rzeczy, głównie garderobę. Powiada że pochodzi spod Wołkowyska, w Warszawie straciła mieszkanie, w obozie w Mauthausen - męża. Po powstaniu wyszła z 2000 zł. Teraz, kiedy otwiera torbę, przecieramy oczy ze zdumienia na widok takiej ilości pieniędzy. Uśmiecha się, powiada że dorobiła się na handlu bibułką do papierosów, ma miesięcznie dochodu około 50 000.


4 kwietnia

Huragan, wichura, deszcze, zimno. Ale pąki na drzewach trzaskają i zielone listki wyrywają się na światło dzienne.

Alianci dochodzą do Fuldy. Rosjanie wzięli Gdańsk. Z tej racji iluminacja i zwycięskie salwy w Warszawie. W związku z rychłą kapitulacją niepokój i nowe pogłoski o wycofaniu "lubelek". Masz babo placek, siedzimy już na furze "młynarek", teraz znowu "lubelki" dojdą do kolekcji.

Egzystencja nader przykra, zważywszy mój stan zdrowia. Rano przesiewam miał węglowy, potem rąbię drzewo, dźwigam kubły z wodą. Przy tym wszystkim gonitwa żeby coś kupić do jedzenia. Co pewien czas panika, wszystko znika z półek sklepowych, nawet niewinne świeczki na choinkę. Można zbzikować.

Do Łodzi przybył transport repatriantów z Wilna, razem koło 1000 osób. Wśród nich wielu profesorów uniwersytetu, pisarzy, artystów. Przeszli gehennę.

Pani Churchill w Moskwie jako gość rządu radzieckiego.

Przybyło do nas kilka pań z arystokracji. Między nimi wdowa po wojewodzie Bnińskim, kandydacie na prezydenta Rzeczpospolitej, z domu Skórzewska. Krewna owej sławnej Egerii Fryderyka II. Trzeba widzieć, jak ta starsza, dostojna pani dźwiga dziś kubły z wodą ze studni, rąbie drewka na ogień, zbiera kartofle. Męża jej, Adolfa Bnińskiego, we wrześniu 1939 zamordowali Niemcy. Córka przedostała się na zachód.


9 kwietnia

Onegdaj w nocy dwukrotny czy trzykrotny nalot na Warszawę. Zenitówki prały ostro, a miotły reflektorów zamiatały niebo. W dzisiejszej gazecie wiadomość o wielkim łupie zagarniętym w Milhuzie [w Alzacji]. W kopalni węgla znaleźli alianci sto ton złota w sztabach, miliardy marek, moc obcych walut i bezcenne dzieła sztuki: Rembrandta, Rubensa, Van Dycka, Durera.

W Krakowie i w Łodzi ożywione życie kulturalno-artystyczne. Teatr krakowski wystawia Uciekła mi przepióreczka..., łódzki przygotowujeFantazego. Z nową sztuką wystąpić ma Jarosław Iwaszkiewicz. Mówi się także o wystawieniu Hioba Jerzego Zawieyskiego i Wesela.

Spotkałem w Piasecznie Maurycego de L. Były ziemianin spod Grodna, zaprzyjaźniony z nami i z Witkacym. Po długich poszukiwaniach odnalazł wreszcie żonę i młodszą córkę, Gaję. Starsza, Irenka, ranna w powstaniu, wywieziona do Monastyru, więc już pewnie uwolniona przez Anglików. Maurycy powiada, jak na rękach pani Nadziei umarł ciężko ranny w powstaniu drugi syn Juliusza Kaden-Bandrowskiego, Paweł, jeden z dwóch "aciaków". Pierwszego zastrzelili Niemcy tuż przed powstaniem. W ciągu roku zginęli więc wszyscy trzej Kadenowie.

Stalin przyjął panią Churchill, która podróżuje po Rosji jako przewodnicząca komitetu Funduszu Pomocy Rosji. Gen. SS Sepp Dietrich, dowódca obrony Wiednia, rozstrzelany.

W kolejce pani N. robiła mi wymówki za to że ofiarowałem książki dla świetlicy PPR w Dąbrówce. Odpowiedziałem, że trzeba popierać wykształcenie prostych ludzi bez względu na przekonania polityczne. Nie wiem, czy udało mi się ją, przekonać.

Z niewoli niemieckiej uwolniono kardynała Hlonda.


13 kwietnia

Wczoraj zmarł Franklin Delano Roosevelt.




Prezydent F. D. Roosevelt przyjmuje Premiera Stanisława Mikołajczyka
The White House, 7 czerwca 1944.
(Arthur Bliss Lane, I saw Poland Betrayed)


Alianci zajęli Erfurt, Weimar, Coburg i Heilbronn. Układ ZSRR z Titą o wzajemnej współpracy zawarty na lat dwadzieścia. Kupiłem tygodnikOdrodzenie. Przeważnie wspomnienia wojenne i okupacyjne.

Po południu na przedstawieniu w świetlicy PPR Malcharek prosił, żeby mu zredagować sprawozdanie dla gazet. Rąbałem drzewo. Nędza okropna. Ludzie radzą sobie jak kto umie.

Najlepiej dają sobie radę sklepikarze, handlarze, spekulanci. Rozbrajająca jest konkurencja, jaką starają się im robić tzw. inteligenci. Na rynku w Piasecznie spotyka się niezwykłe typy i sceny. Młodziutka uczennica trzyma w dłoni kilkanaście par sznurowadeł. Jakiś pan w pluszowym kapeluszu i w getrach dzierży w wyciągniętej dłoni garstkę pokruszonych drożdży. Niektórzy zdobywają się nawet na rozpaczliwą energię. Pan Skotnicki, który ma dwoje małych dzieci, wyrabia w domu mydło. Stoi na rynku z żoną, i drze się na całe gardło: "Mydło, mydło, do mydła!". Jego żona obok wygląda jak manekin w domu mody. Na ramionach udrapowane jakieś sukienczyny, ręczniki, serwetki. Podchodzą do niej babiny, macają, patrzą pod światło, czy nie ma dziur, targują się zawzięcie.

Woźnica jakiś chce kupić od przekupki buty. Buty wydają mu się nie do pary, więc ironicznie woła:

- Tak, tak, każda para z innego sklepu!

Baba zaperzona jak furia klnie się, że towar nieszabrowany, miała własny sklep, próbuje wyciągnąć spod chustki patent handlowy, ale w rezultacie nie wyciąga.

W Warszawie na dużą skalę akcja ekshumacyjna, do której zwerbowano ludność. Podobno w związku z rozkładem ciał trzeba będzie niektóre dzielnice miasta ewakuować.

Irena Krzywicka pracuje nad książką o Boyu. Zofia Nałkowska i Stefan Jaracz weszli do warszawskiej rady miejskiej jako zasłużeni radni. D. wyjechała do Łodzi, więc sam gospodaruję. Przyniosłem wody, węgla, drzewa. Zrobiłem sobie śniadanie, potem zmywanie. zamiatanie, odkurzanie. Odwiedziła mnie hrabina G. Z komicznym żalem utyskuje, że przyjdzie jej chyba umrzeć z głodu, bo nie potrafi ani gotować ani palić w piecu. Niosła od znajomych w miseczce kilka obranych kartofli i radziła się, co z nimi robić. Udzieliłem porady.

Bardzo niespokojnie. Plotki, pogłoski, alarmy. Na Pradze wynikła panika, pochowano towary, nie chcą przyjmować pieniędzy, bo... Berlin zajęty, bo... konferencja w San Francisco. Do tej konferencji przywiązuje się wielkie znaczenie, niektórzy mylnie biorą ją za kongres pokojowy.

Odnaleziono grób Kadena-Bandrowskiego. Ukrywając się przed Niemcami po zamordowaniu przez nich jego pierwszego syna, miał się schronić w domu przy ul. Sękocińskiej 3. Jak informują mieszkańcy domu, w czasie powstania znaleziono na strychu amunicję. Kaden, który pomagał przy transporcie amunicji, został ranny od wybuchu granatu. Ciężka kontuzja brzucha po 24 godzinach spowodowała śmierć. Zakopano pisarza w osobnej mogile w pobliżu Pl. Narutowicza.


21 kwietnia

D. wróciła z Łodzi. Otwarto tam wspaniały sklep z rosyjskimi smakołykami. Ryby wędzone, konserwy, kawior, papierosy rosyjskie, wino. Trochę tego przywiozła, więc mieliśmy ucztę. W Łodzi życie pozornie idzie normalnym trybem: gaz, elektryczność, tramwaje. Nie chce się po prostu wierzyć, porównując ten stan z widokiem zgliszcz Warszawy.

Ma nas odwiedzić przedsiębiorca pogrzebowy, namiętny zbieracz książek. Książki kupuje wyłącznie dla ich pięknej oprawy, a na lekturę nie ma czasu.

Wiadomości bardzo niepokojące. Mówi się o partyzantce leśnej, o aresztowaniach, napadach, zabójstwach. W Lublinie np. zabito porucznlka-kobietę, notuje się wiele napaści na Żydów.

Po południu u nas kilkanaście osób na herbatce. Ubawiłem towarzystwo opowiadaniem o moim przyjacielu, przedsiębiorcy pogrzebowym, i o jego pasji do książek w ładnej oprawie. Przyjęcie było bardzo wytworne: srebra, porcelana, kryształy. Po herbatce wywołałem ogólną wesołość dźwigając kubełek ze śmieciami.

Nominacje nowych ministrów i wojewodów. W Anglii zniesiono obowiązek zaciemniania.


25 kwietnia

Walki na ulicach Berlina. Zamach na dom Mussoliniego w Mediolanie. Dziś zaczyna się konferencja w San Francisco.

Przybył mój przyjaciel, przedsiębiorca pogrzebowy z Piaseczna. Pała wielką miłością do książek. Powiada że uczucie to odziedziczył po ojcu, wyssał z mlekiem piersi matczynej. Ale książki w brzydkiej, zwykłej oprawie nawet do ręki nie bierze. Taki już z niego esteta.

- A czyta pan dużo? - pytam.

- Skąd znowu. Czasu brak. Trzeba kręcić, kombinować.

Wieczorem kąpiel W jakimś szafliku czy balii. Szaflik pożyczany, kocioł pożyczany, nożyczki do paznokci pożyczane. Niech to diabli!


29 kwietnia

W okolicy Torgau w Saksonii spotkanie wojsk anglo-amerykańskich z radzieckimi. W związku z tym uroczysta deklaracja Stalina, Trumana i Churchilla. Mussolini schwytany przez partyzantów nad jeziorem Como. Petain opuścił Szwajcarię, udając się do Francji jako więzień stanu. Wywiad Mołotowa dla 500 dziennikarzy, głównie na temat Polski. Dymisja Goeringa. Koniec III Rzeszy. Do jej "tysiąclecia" zabrakło tylko 990 lat.

Tutejszy proboszcz odwiedził nas, gdyż sporządza ewidencję parafian. Powiedział, że przed paroma dniami odbył się cicho w Piasecznie pogrzeb 86-letniego prezesa Polskiej Akademii Literatury, Wacława Sieroszewskiego.

W Warszawie (wraz z Pragą) znowu 400.000 mieszkańców. Na jedną izbę wypada trzy i pół osoby. Ruszyła warszawska elektrownia. Otwarcie rady miejskiej i przemówienie prezydenta Tołwińskiego na temat odbudowy stolicy. Przewiduje się że potrwa to 10 lat. Zapowiedź szeregu nowych dekretów. Jeden z nich ma ograniczyć prawo własności nieruchomości miejskich. Wywiad z Jarosławem Iwaszkiewiczem w związku z porozumieniem polsko-radzieckim. Kilku profesorom uniwersytetu wytoczono postępowanie dyscyplinarne z racji ich rzekomej "współpracy" z Niemcami.

Z braku jakichkolwiek dochodów D. wzięła się, biedactwo, do handlu radzieckimi smakołykami. Zabawne są nazwy niewinnych karmelków: "Dynamo", "Granat"; czekoladki o takich nazwach jak " Tank", "Amfibia", "Bomba", "Pistolet".

Ludzie biegają jak mrówki. Handlują, pośredniczą, spekulują. Pani M. wyszła z Pruszkowa z 2000 zł. Dziś ma pół miliona i zakłada w Poznaniu restaurację. Ktoś inny na handlu bibułką do papierosów zarobił 3 miliony.


30 kwietnia

Wojna ma się ku końcowi. Wiosna w całym rozkwicie! Ale czemu nas trapią złe sny? Jakieś katafalki, trumny, nekrologi. Mnie się śniła fotografia z dwoma bliźniaczo do siebie podobnymi nieboszczykami w trumnach. Obaj blondyni z monoklami w oku. I zapach kadzidła i sosnowych wieńców, który czułem długo jeszcze po przebudzeniu.

Mussoliniego rozstrzelano razem z jego kochanką, Clarą Petacci. Mieliśmy tu dzisiaj uroczyste pochody od rana. Robotnicy z wielką powagą nieśli ogromne plakaty z napisem: "Niech żyje P.P.R", "Niech żyje demokratyczna Polska". Pochód zakończył się zebraniem w świetlicy PPR.


4 maja

Radio niemieckie podało wiadomość o śmierci Hitlera. "Sobakie sobaczja smiert'!". Od strony Warszawy słychać saluty i radosną. pukaninę. Wczoraj odbyliśmy uroczystą procesję do grobów ofiar pomordowanych w lasku kabackim. W San Francisco Mołotow polemizował w sprawie zaproszenia na konferencję Argentyny.

- Argentyna - mówił - współpracowała z Niemcami, Polska z nimi walczyła. Jeżeli mamy zapomnieć grzechy Argentyny, nie powinniśmy zapominać o zasługach Polski.

Gen. Rola-Żymierski mianowany marszałkiem Polski. Wybory samorządowe w Paryżu bardzo charakterystyczne. Wybrano 27 komunistów, 27 socjalistów, reszta w mniejszości.

Jesteśmy jakby odcięci od świata. Od szeregu miesięcy żadnej poczty. Cudem dziś uniknąłem nieszczęścia. Rąbałem drzewo, duży odłamek trafia mnie w szkło okularów, szkło pęka i wpada do oka. Przez chwilę myślałem że już po oku. Poczciwa sąsiadka wyjęła ze łzawiącego oka kawałki szkła.

Poznałem młodego, 22-letniego Żyda z Piaseczna. Cztery lata ukrywał się w ziemiance w lesie kabackim. Uciekł z ghetta przez mur, w lasku wykopał sobie jamę i trzy tunele 80-metrowej długości. Te tunele go ocaliły. Kiedy odkryła go granatowa policja, powiedział: "Zaraz, tylko się ubiorę" i - dał nura w swój tunel. Strzelali do niego, pokazał mi zniekształcony wielki palec u ręki. Żywności dostarczał mu gajowy. Żyd ów nazywa się Mesyng i jest z zawodu malarzem. Zarabia już i daje sobie radę. Gontarek opowiedział mi historię innego Żyda tutejszego. Abso1utnie nie był typem semickim, więc się nie ukrywał. Kiedyś pił wódkę z przybyłymi policjantami. Jeden z tych policjantów z pijackim uporem powtarza w kółko:

- Pokaż k...a, pokaż k...a.

Tamten wzdraga się, chce odejść. Nie puszczają. go, póki nie pokaże. Kiedy tak się stało, na miejscu go zastrzelili.


7 maja

Sprostowanie TASSa w sprawie zaginięcia polskich polityków. Prasa angielska od pewnego czasu przypisuje władzom rosyjskim fakt zaginięcia 15 czołowych polskich osobistości politycznych, które przed Wielkanocą udały się do Moskwy. TASS stwierdza że osoby te wcale nie zaginęły, lecz po prostu aresztowano je w Moskwie za działalność dywersyjną. Ilość tych osób nie jest 15, ale 16. Na czele grupy stoi gen. Okulicki.

Jutro proszeni jesteśmy na obiad do hr. K. Paradne są, swoją drogą, te stosunki towarzyskie ludzi kompletnie i doszczętnie zdeklasowanych. Ach, jak trudno odwyknąć od pewnych elementarnych reguł kulturalnych, obyczajowych.


9 maja

Wczoraj uroczysty obiad u Kw. Z okazji imienin Stanisława L. Żorżyk Fuchs, ten od fabryki czekolady, opowiada zabawne ale niecenzuralne anegdoty.

W Odrodzeniu ciekawy felieton Jerzego Putramenta pt. "Poprawki historyczne".

Dzisiaj dzień epokowy. W nocy z 8 na 9 maja o 23:01 Niemcy skapitulowały wobec wszystkich sojuszników, Wojna trwała 2077 dni. Trzeba dodać noce do tego.

A więc mamy pierwszy dzień pokoju. Dlaczego ten dzień niczym się nie różni od innych? Dlaczego wszyscy są smutni? Dlaczego wszyscy są piekielnie zmęczeni i bez krzty radości życia? Tyle sobie po tym dniu obiecywano, a tu - zwyczajny, taki sam jak inne. Stąd – rozczarowanie. Godzina policyjna skasowana, ale ludzie, w obawie przed napadami, boją się o zmroku wychodzić z domu. Uczymy się, wedle recepty Nietzschego, żyć "pericolosamente". Starsza pani Rac. zapytała mnie serio, czy już znalazłem syntezę. Ze wstydem musiałem się przyznać że nie znalazłem. Wiem, że znów dojdą do głosu pacyfiści i humanitaryści. Będą się rozwodzili nad piękną i szlachetną naturą człowieka, będą nawoływali do miłości bliźniego i do pokoju. I znów poeci pisać będą wiersze w rodzaju "Rżnij karabinem w bruk" ...Aż do następnej wojny i do następnej rzezi. A za ich plecami stoi sobie polski diablik i chichocze, chichocze, chichocze...

Właśnie, kiedy bazgrzę te słowa, słychać od strony Warszawy salwy tryumfalne dział zwiastujące POKÓJ.

2077 dni i 2077 nocy. Dni i nocy koszmaru, okrucieństw, mordów. 2077 dni i tyleż nocy bez chwili wytchnienia, ciszy, spokoju.

Salwy warszawskie tego upragnionego ukojenia nie dają.


12 maja

Na słupach plakaty o częściowej mobilizacji kilku roczników. Jakże to? Wojna się skończyła a już zaczyna się mobilizacja?


13 maja

Wczoraj zabawa w Pyrach. Jedna pani biega do drugiej żeby pożyczyć sukienki. Biedactwa. Chcą potańczyć, bo przecież wojna się skończyła. Wybiera się nawet pani G., chociaż w ósmym miesiącu ciąży. Żeby tylko popatrzeć.

Wizyta pani W. Cóż za akumulator energii. Wciąż jeździ i handluje. Teraz jedzie do Bydgoszczy, bo tam tańszy bimber. Ale nęcą ją Katowice, bo tam jedna jej znajoma za kilo słoniny dostała płaszcz gabardynowy, który znowu w Siedlcach sprzedała za 1300 zł i zarobiła 1000 zł. Więc ona też tam jedzie. Widzę ją, jak całą Polskę przemierza ze wschodu na zachód i z północy na południe. Handluje absolutnie wszystkim: bibułką, papierosami, kawiorem, bielizną, bimbrem. Wyżywa się.

Sprzedaliśmy trochę książek. Kupiliśmy koguta.

Żona marszałka Rommla oświadczyła że mąż jej otruł się oskarżony przez Hitlera o zdradę stanu.

W zjeździe ZAIKS=u w Warszawie uczestniczy tylko 37 członków. Ogłoszono nazwiska tych, którzy "z cała pewnością" zmarli w czasie wojny, m.in. Edward Boye, Leo Belmont, Wacław Grubiński.

Bez naszej wiedzy chłopcy urządzili na podwórku walkę kogutów z udziałem naszego. Czarny walczył z brązowym. Czarny chcąc uniknąć ciosów tamtego najpierw nauczył się przeskakiwać nad nim a potem chował głowę pod jego brzuch. W końcu uciekł. Złapano go i nalano mu do dzioba bimbru. Z mętnymi oczami znów się rzuciły na siebie dziobiąc się zajadle, chwiejąc na nogach, okręcając w miejscu ze splecionymi szyjami. Po zabawie Mik. jednym cięciem topora uciął łeb naszemu. Jutro go zjemy.


7 maja

Times ogłasza wywiad Parkera z marszałkiem Stalinem.

  1. Co dotyczy aresztowanych działaczy polskich z gen. Okulickim, ludzie ci nle mieli żadnych przywilejów gwarancyjnych; aresztowani zostali za dywersję na zapleczu armii radzieckiej.
  2. Nowy rząd polski może być tylko demokratyczny i opierać się winien na tymczasowym rządzie lubelskim. Żadnego innego rządu Stalin nie uzna.
  3. Stalin uzna taki tylko nowy rząd polski, który zachowa dobre stosunki z Rosją.

Powrócili z Podkarpacia Skąpscy, którzy się tam ukryli w obawie przed ofensywą. Halszka powiada że nabawili się ostrego szkorbutu. Pieska jej, skye-terriera Kajmaka, otruli jacyś niegodziwcy.

Przemówienie Hilarego Minca (Minc to mój szkolny kolega, u Konopczyńskiego siedziałem z nim w jednej ławce.) Minc jest wicepremierem i ministrem przemysłu. Oświadczył że zatrudnienie robotników w przemyśle stanowi 66% stanu przedwojennego, produkcja natomiast zaledwie 15-20%. Stąd alarm.

Z Lubelszczyzny dochodzą wiadomości o zaciętych walkach partyzantów. Rząd londyński przeciwny jest powrotowi do kraju obywateli i podobno kieruje robotników do Niemiec. Konflikt anglo-francuski w strefie Lewantu. De Gaulle wyraźnie oświadczył że zamieszki i strzelaninę w Damaszku sprowokowali Anglicy. Kilkaset ofiar. Wśród aliantów wzajemna nieufność. Pani Roosevelt nawet artykuł napisała na temat strachu. Jak z niego wynika, Ameryka boi się Rosji i Anglii, dlatego chce ratować Niemcy - niby dla zachowania równowagi.


Wiadomości 46/659, Londyn, 16 listopada 1958.





Teksty Eugeniusza Szermentowskiego oraz o podobnej tematyce zamieszczone w Zwojach:




">

Copyright © 1997-2007 ">Zwoje

Brak komentarzy: