Część szósta:
JAK ROZPOZNAWAĆ
SZCZEBLE POSTĘPU?
Rozproszyliśmy
już bajeczkę o tym, że nas jest za dużo. Zobaczyliśmy, co warta jest bajeczka o
dzietności ludu. Z kolei przyjrzyjmy się trzeciej bajeczce – najmodniejszej.
Czasy
są demokratyczne, zobaczmy tedy, co wie o dzietności człowiek prosty? Człowiek,
który ukończył siedem klas polskiej, wolnej, niepodległej szkoły powszechnej?
Otóż
tyle wie, co i wykształcony. Czyli nic.
Przeciętny
Ignac Naiwniak myśli, że pierwotna, przedhistoryczna, dzika rodzina miewała po
mendlu dzieci i że im wyższa kultura, tym dzieci jest mniej, a najwyższa
kultura ma same zera dzieci. I że on, Ignac Naiwniak, skoro ma żonę i same zera
dzieci, to właśnie dlatego jest przedstawicielem high life'ut
arystokracji, elity; że jest czymś w rodzaju Pierwszego Lorda Postępu. Myśli
dalej, że gdyby miał dzieci, wiele dzieci, to stawałby się coraz bliższy
Murzyna, dzikusa, barbarzyńcy, człowieka z epoki kamiennej, nieokrzesanej,
Afrykanina, Azjaty, Australczyka, Czerwonoskórego – i to hen, z najdawniejszej
prehistorii. Tak wierzy Ignac i Ignacka.
A
tymczasem co innego mówi nauka[1].
– Jak
skrzeczy wiedza?
A więc
nasampierw kruki i bociany. „Samice kruków uprawiają eugenikę ilościową,
wyrzucając stale pewną część swych piskląt z gniazda, a bociany jakościową, gdy
przy apelu przed rozpoczęciem wielkiego lotu zabijają uderzeniem dzioba „słabe”[2].
Czyli eugenika przez zabijanie słabych – nie tylko jest znana gestapowcom i tej
inteligencji, co ukatrupia „nadmiar” swych dzieci, ale i bocianom i krukom.
„Pozdziobią was kruki, wrony”: to znaczy – rozdziobią was rodzeni rodzice.
– I co jeszcze skrzeczy nauka?
A
więc najdziksza Australia, tę zobaczmy naprzód!
Badali
dzietność Australii: E. M. Curr, J. Mathew, R. Oberländer, B. Spencer, H.
Basedow, Knut, Dahl, H.E.A. Meyer, D. Charnay, W.H. Wilshire, W. Westegarth,
Moorhouse i I. Bonwick, J.D. Woods, E.J. Eyre, R. Salwado, C.E. Jung, K.
Lumholtz, P. Foelshe, A.W. Howitt, W.E. Roth, I. Morril, W.C. Schürman, C.H.
Sturt, J. Dawson, G. Grey, F. Bonney, a także zwrócił uwagę na to zjawisko i
nasz P. E. Strzelecki[3].
Jedni
z onych badaczy twierdzą, że czarna Australijka wydaje na świat 8 dzieci,
drudzy – 5, inni – 4, 6; jeszcze inni 4, pozostali – 4 do trojga. Liczbę
ośmiorga uważa Krzywicki za „bardzo podejrzaną”[4].
Zatem średnio – 4,6 do 5,0.
Z
liczbą odchowywanych dzieci jest jeszcze skromniej.
– A może wyższe liczby dają Murzyni afrykańscy, Eskimosi, Indianie
itp.?
Odpowie
na to poniższa tablica[5].
Plemiona
|
Liczba
dzieci wydanych na świat
|
Liczba
dzieci odchowanych
|
Australijczycy
Murzyni
(Afryka)
Eskimosi
Indianie
Amer. Północnej
Inne
ludy w stanie dzikim
|
4,6 – 5,0
3,7 – 3,8
2,1
3,0
2,5
|
2,7 – 3,2
2,8 – 3,3
–
2,8[6]
–
4,06
–
3,56
|
„Oto
tak na niższych szczeblach kultury, możliwie zbytnio nie zmąconych wpływami
cywilizacji europejskiej, kształtowała się płodność kobiety ujęta w liczby”[7].
–
A co warte są te wszystkie liczby?
Cyfry,
„dotyczące liczby potomstwa u ludów, pozostających na szczeblu dzikości są
różnej wartości. Jednak, z góry winniśmy to zaznaczyć, budzą ku sobie ufność
swoją zgodnością co do ogólnego swego charakteru z liczbami średnimi,
wyprowadzonymi dla Australijczyków”[8].
„Lądu tego w wielu jego dzielnicach do połowy wieku XIX mało dotknęło
oddziaływanie cywilizacji europejskiej i świadectwa, na jakie powoływaliśmy się
często, dotyczyły plemion, które w okresie zbierania materiałów nie zaznały
jeszcze były w swoim życiu plemiennym wstrząśnień nazbyt głębokich”[9].
„A
jakiekolwiek mielibyśmy wątpliwości względem poszczególnych liczb, dotyczących
płodności kobiet[10]
w różnych odłamach ludzkości, to przecież wywody natury teoretycznej, których
ostateczny wynik ujęliśmy w tablicy XXIV[11]
poparły prawdopodobieństwo, iż liczby te w ogólnym zarysie odpowiadają
stosunkom rzeczywistości pierwotnej”[12]..
– Jak tedy wyglądała liczba dzieci u dzikich w porównaniu z nami
sprzed 1914 r.?
„Liczby,
rozpatrywane ze stanowiska wzorów europejskich z czasów przed Wielką Wojną,
były przeraźliwie niskie...”[13].
Mowa o wojnie 1914–18.
Jeżeli
więc pan Ignac ogranicza liczbę swych dzieci do „przeraźliwie niskiej”, to
sprowadza stosunki rodzinne w Polsce do poziomu Australii pierwotnej. Do
poziomu ludów myśliwskich niższego stopnia. A ludy te są dziksze od tzw.
barbarzyńców, bo ci w podziale naukowym etnosocjologii, to wyższy szczebel
pierwotniactwa.
Ideał
dzisiejszej Anglii, USA, Szwecji itd. już od wieków wprowadzali w życie
negroidzi australijscy: w ciągu 80 pokoleń (2000 lat) trzymali się w tej samej
liczbie[14].
Aż przyszli wielodzietni ludzie rasy białej i wystrzelali całe to niezdarne
tałatajstwo.
„Życie
nie jest... malina”.
– Co zgubiło czarnych Australijczyków?
Że nie przezwyciężyli statystyki ludnościowej. Nie mogli,
czy nie chcieli. Że zanadto się zapatrzyli na kulturę dzietności u kruków i
bocianów. Wzięli trochę za nisko. Nie na tę nutę. Z tego powodu nie wytworzyli
żadnej wyższej kultury, żadnej wyższej cywilizacji. Żadnej potęgi.
Ludy najdziksze mają bowiem to do siebie, że tylko do
pewnego czasu rozmnażają się swobodnie, choć w małej liczbie potomstwa. Gdy
spotykają trudności w wyżywieniu, idą po linii najmniejszego oporu: zabijają
dzieci, spędzają płód, „regulują” liczbą urodzeń, stosują eugenikę, prowadzą...
„politykę populacyjną”. I dlatego nie rosną w liczbą. Nie mogą sobie dać rady z
dziećmi... „Jak ten mały zaczął krążyć, to ten duży nie mógł zdążyć...” A gdy
znów z ową liczbą dzieci sobie jakoś radzą, to z powodu wojen nie rosną w
liczbą. I stale ich mało. Niedołędze zawsze wiatr w oczy.
„Ubolewamy, że nasz włościanin jest jak gdyby poza
łożyskiem życia społecznego. A jednak ten włościanin nawet w najodleglejszych
stronach przebywał w końcu XIX wieku wśród gwarniejszego potoku ludzkiego: co
tydzień spotykał w kościele parafialnym znaczniejszą liczbą osób, niż jaką
kiedykolwiek widywał Australijczyk na jakimkolwiek zborze; uczęszczał na
jarmarki i odpusty, gromadzące po kilka i kilkanaście tysięcy uczestników, a
wielu choć raz w życiu odwiedzało Jasną Górę, gdzie zetknęli się z
kilkudziesiątkami, a nawet parustami tysięcy rodaków, że już nie wspominamy o
odwiedzaniu miast, o służbie wojskowej, o dopływie wiadomości różnymi, a
wielorakimi drogami itd. Strumyk nowych wrażeń i nowych wiadomości tam w
okresie dzikości sączył się niezmiernie wąskim korytem, które nadto nie
wybiegało w zasadzie poza miedze plemienne, nie wybiegało nie tylko z powodu
rozstrzelenia ludzi, ale także i rozstrzelenia mowy (i w ogóle zwyczajów). Co
plemię bowiem, to w tym okresie kultury inny język w zasadzie jest w użyciu”[15].
Regionalizm... klasyczny. Dzielnicowość. Opłotki. Każdy siedzi jak tabaka w
rogu. Każde plemię łazi samopas, jak ten jeden jedyny dzieciak w rodzinie
europejskiej.
W ogóle „społeczności plemienne zarówno w dzikości jak i
w okresie niższego barbarzyństwa są niewielkich rozmiarów”[16].
Więc nie tylko rodziny skromniutko z liczbą dzieci, ale i społeczności.
„Ludność wielkiej kamienicy warszawskiej byłaby
niejednokrotnie na lądzie australijskim plemieniem już samodzielnym,
posiadającym własny język, który rozpadałby się na gwary, własny obyczaj i
własne tradycje, a nade wszystko poczucie własnej odrębności od wszelkiej innej
pospólności plemiennej; liczba zaś mieszkańców ulicy Niecałej lub Wareckiej
utworzyłaby z siebie jedno z ludniejszych plemion australijskich. W takich
wąskich szrankach upływało życie ludzkie na tym szczeblu kultury”[17].
Wprawdzie dziś obowiązuje w Australii jeden język i jedna
kultura, cóż jednak z tego, kiedy biali Australijczycy już nie rosną w liczbę!
Od roku 1932 mają tylko 16 urodzeń na tysiąc. Płodność grabarska. Pogrzebowa.
Karawaniarska. Piszczele. Trupie główki, „Regulacja”. „Kiedy budowano most w
Sydney, płaca robotników przy nitowaniu przęseł rosła z każdym metrem, w miarę
jak wznosiły się w górę dźwigary. Otrzymywali oni jeden funt szterling za
godzinę...”[18].
A mają siedem milionów kilometrów kwadratowych ziemi i po jednym człowieczku na
każdym kilometrze kwadratowym. Czyżby powrót do poziomu czarnej Australii
sprzed 2000 lat?
Tylko że teraz kolorowi spróbowali polować w tych
stronach na białych.
– Co za kolorowi?!
Ci kolorowi, którzy umieją w dzisiejszych czasach
przezwyciężać małodzietność swych rodzin bardziej niż ludzie biali. Japończycy
polowali po całym Pacyfiku na białych Australijczyków w latach 1941 – 1943 i w
ogóle na białych. Fruwali sobie na linii „Ocean Indyjski – Pacyfik”. Trasa
Żółta. Piękna trasa.
Na razie polowanie im się nie udało:
– Czemu „na razie”?
Bo jeden człowiek biały chadza sobie na jednym kilometrze
kwadratowym ziemi w Australii. Jest to zanadto samopas.. I ten „funt szterling”
za godzinę. Nudy na kontynencie. Aż wyje taki samotnik za Żółtymi.
– Co zatem zgubić może białą Australię?
Zabobon dwojga dzieci. „Zwłaszcza trzeba stale
przypominać, że do utrzymania stanu ludności liczba dwojga dzieci na jedno
małżeństwo jest zbyt mała” – pouczał socjalistów w dniu 1 maja 1926 socjalista
Alfred Grotjahn, profesor doktor[19].
– I jak
jeszcze grzmiał towarzysz Alfred 1–go maja? „Rozpowszechnienie się systemu
dwojga dzieci wśród wszystkich warstw ludności jest największym
niebezpieczeństwem narodowym i eugenicznym, jakie w chwili obecnej grozi niemieckiej
ludności”[20].
„System dwojga dzieci, przeprowadzony z niemiecką ścisłością i dokładną
sumiennością, skazałby naród niemiecki na wymarcie[21].”
Toteż biała Australia, gdzie jeszcze przed tą wojną im kto tam był głupszy, tym
miał mniej dzieci, i cieszył się, jaki to jest mądry, dziś, nauczona przez
Japończyków, chce mieć na gwałt 20 milionów ludzi, czyli wzrosnąć na poczekaniu
o 300%. Zaczyna się tam nieprawdopodobna moda na dzieci. Dlaczego?
Bo jeżeli Australia nie przezwycięży statystyki
ludnościowej, jak tamci czarni Australijczycy i tego funta szterlinga za
godzinę oraz zabobonu „dwojga dzieci”, to będzie zgubiona. Ziemię można tylko
mieć za dzieci.
Ziemię i wolność.
Nie
imponuje nam dzieciobójstwo, ani spędzanie płodu. Ani małodzietność.
Jest
to bowiem powrót w dżungle, lasy, stepy. Lub pod biegun. Wystarczy nie siedzieć
za piecem, ale przejechać się w życie ludów pierwotnych. Wtajemniczyć się w ich
„poglądy”. Powąchać, czym pachnie Wersal – dziczy.
„Dzieciobójstwo
istniało w Australii od czasów niepamiętnych i było tam zwyczajem starej daty[22]„,
a „napięcie dzieciobójstwa bywało nieraz bardzo wielkie[23].
30% noworodków 50%, 60%... szło pod nóż. Zabijano pierworodne „nadliczbowe” (to
znaczy, gdy już rodzice mieli dwoje lub troje), kaleki, jedno lub dwoje
bliźniąt, niemowlę, które przyszło na świat, gdy starsze dziecko nie zostało
jeszcze dostatecznie odchowane. Zażerano się też dziećmi w razie głodów[24].
Spędzano płód świadomie[25].
Żyjących dzieci nie bywało przy kobiecie więcej ponad dwoje, troje[26].
– Powód?
Konieczność
– na tym szczeblu kultury – kilkuletniego karmienia dziecka piersią matki –
(brak mączki Nestla) i noszenie dzieciaka na karku podczas włóczęgi – przez tęż
matkę.
– Ale powód generalny?
Ach,
wszędzie ten sam: niedołęstwo i wygoda.
– A obawa przeludnienia?
„Idea
o przeludnieniu nie powstała w ich głowach” –tłumaczy E. M. Curr o
Bangerangach, a to samo powtarzają Gil–len i B. Spencer o Australijczykach
środkowych dzielnic lądu[27].
„Regulowali” liczbę dzieci, żeby się panie murzyńskie zbytnio nie męczyły[28].
W.H. Willshire „opowiada o jednej, że miała pięcioro dzieci, z których troje
zamordowała. W łamanej angielszczyźnie tłumaczyła, iż wychowuje jednego chłopca
i jedną dziewczynkę, gdyż niedobrze jest wychowywać wiele dzieci, bo to wymaga
dużo zachodu[29].”
„A
w końcu działała jeszcze jedna pobudka: istniały istoty tak spodlone, iż bez
ogródki usuwały własne potomstwo z obawy, ażeby przedwcześnie nie zestarzały
się i nie zostały odrzucone przez swoich mężów[30]„.
Paryżanki.
–
A jak jest dziś u ludów, pozostających na podobnym co czarni Australijczycy
stopniu kultury?
Kobieta
u niższych myśliwców jest tego samego pokroju, co obecnie w Szwecji, Anglii,
USA. Ofiarnie i dzielnie umie żyć mało która, ale wygodnie się urządzić potrafi
nie tylko Szwedka, Angielka, Amerykanka i pani inżynierowa, ale i Buszmenka.
Południowa Afryka.
„Buszmenki
odznaczają się wielką płodnością, rodziny nie są ludne, rzadko kiedy można
oglądać więcej nad troje, czworo dzieci. Średnio kobiety nie odchowują więcej
nad dwoje lub troje[31]„.
Poza tym „Buszmen morduje dziecko swoje bez skrupułu w wielu razach: kiedy są
dzieci źle ukształtowane, kiedy braknie pożywienia, lub kiedy ojciec opuścił
matkę, kiedy muszą uciekać przed osadnikami[32]„.
A zatem, jak się to mówi nowoczesnym, żargonem naukowym, lekarskim: Buszmen
uwzględnia „wskazania”... eugeniczne, socjalne, prawnicze, lekarskie. Vis
major. Bujda na rzecz zbrodni. „Wskazania”. Ciekawe, jak brzmi po
buszmeńsku „wskazania”.
U
Fuegeńczyków spędzanie płodu było „zwyczajem powszechnym, jak również
dzieciobójstwo[33]„.
Dziecek na świat wydają czworo, odchowują – dwoje[34].
Andamańczycy
– troje, czworo, choć nie było u nich dzieciobójstwa, ani w okresie badanym –
wpływów naszej cywilizacji („zaledwie musnęła”)[35].
Weddowie
wymierają od kilku wieków[36].
Jak my, od zeszłego roku, nad Wisłą.
U
Sakajów – czworo bywa, poza tym troje umiera w pierwszych latach życia z winy
matki. Niedbałe babska[37].
A
teraz skierujmy się na północ.
„Tego
samego pokroju dążności (co u niższych myśliwców – m. dopisek) są właściwe
ludom, które osiągnęły znacznie wyższy poziom techniki, ale przebywają w
dzielnicach mocno niegościnnych[38]„.
Strefy podbiegunowe i przyległe.
U
Kamczadałów mało maleństw. Dzieciobójstwo. Spędzanie płodu. Niszczenie bliźniąt
i takich dzieci, które się urodziły w złą pogodę[39].
Giliakowie
chcą mieć dzieci, miewają dwoje, reszta mrze[40].
Ajnowie
– troje, czworo[41].
Ostiakowie
– najwyżej czwórka potomstwa[42].
Koło
przylądka Barrow – wiele małżeństw bezdzietnych, mało które – ponad dwoje.
Zabijają chore nieuleczalnie, sieroty oraz dziewczęta. Filozofia. Hellada.
Sparta. Platon polecał, aby liczba ognisk była zawsze ta sama; Arystoteles
doradzał ustabilizowanie liczby dzieci z pomocą sztucznych poronień i zabójstwa
noworodków[43].”
Nad
cieśniną Berynga – „usuwają” nawet 4–6 letnie dziewczęta[44].
Coś
też „w tym sosie” – u plemion atapaskich Kanady[45].
Nad
Zatoką Hudsońską i na Ziemi Baffina – potomstwo nie jest liczne[46].
Eskimosi
na Alasce – dwoje, jedno[47].
Na
Labradorze – dzieciobójstwo i dzieciożerstwo[48].
Dzieci żyjące, „które postanowiono zamordować, wynoszono na miejsce
pogrzebania, zatykano im śniegiem usta i pozostawiano.”[49]
U
Eskimosów nad Cieśniną Smitha – dwoje. Pozostałe dzieci duszą, lub na mróz[50].
W
Ameryce Północnej „przed przybyciem białych liczba potomstwa nie była wielka,
choć bądź co bądź była wyższa niż na rozpatrzonych dotychczas szczeblach
kultury[51].
W
niektórych dzielnicach – nierząd u dziewcząt, nim wyjdą za mąż. Spędzanie
płodu. Plemię chce dzieci, a kobieta usiłuje się „wyzwolić”. Itd.[52].
W
czasach późniejszych (pierwsza połowa XIX wieku): 4–5 dzieci, 3–4;
4–6; 3–8; „mało dzieci”, „niewiele dzieci” – mówią źródła[53]
W
kącie płd.–zachodnim Ameryki Północnej „kochają dzieci, pragną je mieć,
przecież stosują spędzanie płodu[54]„.
Mówią o tym starsi i kobiety „bez żadnej ogródki[55]„.
Kultura.
To
znów dzieciobójstwo, choć wyjątkowo bywało. I bywał rasizm. Nawet „u rolników,
jak Pimowie i Zuńczycy, usuwa się potwory i dzieci niekształtne, niekiedy
dzieci nieprawe i krwi mieszanej, a nawet jeszcze inne[56]„.
„Natomiast
surowiej przedstawiają się stosunki pod tym względem w dzielnicach, z których
wody spływają do Pacyfiku[57]„.
Spotkać tam można nawet specjalistki od robienia „operacyj[58]„.
Akuszerki dyplomowane z polskich państwowych szkół położnych.
Wpływy
białych też swoje robiły. „W ogóle na całej przestrzeni od rzeki Skeen do rzeki
Kolumbii odwoływano się zarówno do dzieciobójstwa, jak i spędzania płodu...
jednak ofiarą padały głównie dzieci nieślubne i wątpliwego pochodzenia[59].”
Nawet w Kalifornii wśród
Quinaielitów, gdzie pożywienie było względnie obfite, tryb zaś życia
półosiadły, a nawet osiadły, liczba dzieci nie była znaczna.” Czerwonoskórą z
10 – 12 dziećmi – miejscowe czerwone baby przezwały squintoo: kwoka
kuropatwiana[60].”
W
Ameryce Południowej sztuczne poronienia, a niekiedy dzieciobójstwo są na
porządku dziennym wśród niektórych ludów myśliwskich i koczowniczych. Nie ulega
żadnej wątpliwości, iż jest to zwyczaj starodawny. Wymierają. Niewiasty boją
się też starzeć[61].
Estetyka.
W
Brazylii środkowej „w czasach przedeuropejskich przyrost ludności szedł tutaj
bardzo wolno – kobieta nie kwapiła się odchowywać większej liczby potomstwa[62].”
W
dorzeczu Amazonki – rzadko czworo[63]
Mbayanka
przed trzydziestym rokiem życia nie chce dziecka; jeżeli ma, to zabija, „a te
zwyczaje Mbayów są daty starodawnej[64].”
U
Lenguów – tylko co siedem, osiem lat – dziecko. Inaczej – trup[65].
Na
pograniczu Boliwii i Peru – jedno, troje[66].
W
pampasach – dzieciob... i spędź... i... fango[67].
Wszystko do maści.
Dopiero
wśród zadomowionych rolników Ameryki daje się spostrzegać zwrot stanowczy ku
innym zwyczajom: pięcioro, sześcioro, ośmioro[68].
Nie tak, jak u Guanów (piękna nazwa), gdzie w takim wieku XVIII nie więcej
bywało, niż jedno, dwoje, w którym to celu „zapobiegano” i uśmiercano[69].
I nie tak, jak w Chaco, gdzie 50% umierających dziatek, to zabici przez
rodziców[70].
A tym bardziej nie tak, jak u niejakich Atapasków–Tukullów, gdzie „dzieci są
uważane za duży ciężar”, i jak to bywa w Londynie, Brukseli, i Nowym Jorku – „czystość
obyczajów jest wśród nich rzeczą nieznaną,” bezpłodność weszła w przysłowie,
kobiety wywołują poronienie zarówno wtedy, gdy są w stanie wolnym, jak i kiedy
wyszły za mąż”, no i kto żyw, jest chory wenerycznie[71].
Tego
to postępu ponauczały się biedne Atapaski (herbu „Tukulle”) od bladych twarzy.
Pojętna
dziatwa.
W
stylu tanga.
Lecz
oblećmy resztę globu. Jak już mieć pogląd, to na całość.
– Jak jest u pierwotniaków w
obrębie kultury malajskiej i indochińskiej?
U
Dajaków, rolników–barbarzyńców (Borneo, Sumatra) – troje dzieci, czworo;
najwięcej rodzin – jedno, dwoje.
U
Marutów – kobiet bezpłodnych jest od 33% do 36%, małżeństw bezdzietnych – 45%
do 46%[72].
Kultura skandynawska. Szwecja!
W
plemieniu Bajau – małżeństwo wydaje czworo (4,48 stwierdzili badacze)[73].
W
Atieh (Sumatra) – „zapobiegano” i dlatego najczęściej czworo[74].
U
ludów indochińskich – najwyżej troje. A znów w Indiach „zabójstwo stanowi
grzech ciężki, gdy chodzi o bramina lub krowę; zresztą jest grzeszkiem
powszednim, a zabijanie córek nie jest w ogóle żadnym grzechem[75].
–
A na archipelagach Pacyfiku?
„Ludność
niegdyś zwiększała się na niektórych archipelagach. Zasada dwojga dzieci
przeważa tu i ówdzie, zwłaszcza na wyspach małych rozmiarów oraz w Mikronezji.”[76]
Ale
Melanezja, to rolnicy–barbarzyńcy niższego szczebla, nie tak jak Dajacy.
„Dzielnice te mimo osiadłego trybu życia ludności i systematycznego rolnictwa,
pod względem zwyczajów swoich w stosunku do potomstwa, tkwią „jeszcze mocno w
tradycjach, które pozostały w tej mierze po wcześniejszych okresach kultury;
kobiety nieraz bardzo skwapliwie dzieciobójstwem, usiłują ograniczyć liczbę
odchowywanych dzieci. Postępowanie to na małych wysepkach, mające na swoje
usprawiedliwienie obawę przed przeludnieniem, traci ten punkt oparcia na
wielkich wyspach, dających rolnikowi dużo przestworów w kniei do karczunku.
Mianowicie na tak wielkiej, urodzajnej wyspie, jak Nowa Gwinea, zwyczaje
powściągania liczby potomstwa za pośrednictwem spędzania płodu i dzieciobójstwa
istnieją w całej swej mocy[77].”
Poza
tym, tu i ówdzie – uderzająca jedność z Europą.
Na
słynnych z czasów tej wojnie Salomonach „są miejscowości, w których według
zwyczaju mordowano wszystkie lub prawie wszystkie dzieci natychmiast po
urodzeniu, lecz kupowano je od innych plemion i bardzo dbano o to, aby ich nie
nabywać w wieku zbyt młodym, kobiety zaś wciąż karmiły swoją piersią wieprzaki
i szczenięta[78].”
W Europie też damy wolą psa niż dziecko. Ale jeszcze nie karmią piersią
szczeniąt. Na razie chowają szczenięta na cmentarzach dla psów (Wiedeń,
Austria, ojczyzna Hitlera).
Pokrewieństwo
z Europą, co cywilizowańszą, zdradzają też niejacy Massimowie (dalecy krewni),
albowiem „u Massimów dzieci, zwłaszcza nieprawe, są zabijane i nawet jedzone[79].”
W
Europie Polski Kodeks Karny (artykuł 233) też pozwala lekarzowi zabić dziecię
przed urodzeniem, o ile ciąża wynikła z przestępstwa „czynu nierządnego
względem osoby poniżej lat 15 albo osoby zupełnie lub częściowo pozbawionej
zdolności rozpoznania czynu lub kierowania swym postępowaniem” (art. 203);
czynu nierządnego, wymuszonego na innej osobie „przemocą, groźbą bezprawną albo
podstępem” (art. 204) lub też „przez nadużycie stosunku zależności lub
wyzyskania krytycznego położenia” (art. 205); spółkowania „z krewnymi w linii
prostej, bratem lub siostrą” (art. 206); zezwala też zabijać... lekarzom
dzieci, o ile „zabieg” był „konieczny ze względu na zdrowie kobiety ciężarnej[80].
O
zezwalaniu na jedzenie dzieci – na razie cicho w P.K. Karnym i w innych
kodeksach, karnych na perłowo. Massimizm.
Są
plemiona, co „kochają dzieci, ale nie lubią kłopotów związanych z ich
odchowaniem[81]„;
Posiadamy też i te plemiona.
Są
plemiona, gdzie „wiele kobiet jest bezdzietnych, gdyż umieją wywołać zupełną
bezpłodność”[82].
Mamy i tę egzotykę,.
Bogata
jest wyspa Nowa Gwinea, mimo to, „posiadanie licznej gromady dzieciaków nie
uśmiecha się kobietom – hołdują zasadzie dwojga dzieci: jeden chłopiec, celem
zastąpienia kiedyś ojca, i jedna dziewczyna, jako zastępczyni przyszła matki[83]„.
Jak w... Poznaniu.
Nikt
w Europie nie mówi: matka kazała zarżnąć dziecko. Mówi się delikatniej: lekarz
„usunął” płód. Podobnie taktowni są kolorowi na wyspie Umbo. Mówi się tam w
razie czego, że „dziecko odeszło”[84].
Umbo – piękna nazwa.
Papuaski
(Nowa Gwinea brytyjska) nie znoszą krzyku dzieci. Coś, jak nasi kamienicznicy.
Gdy dziecko ząbkuje i zanadto wrzeszczy, zabija je mamusia („Jedynie serce
matki”)[85].
Zdarzały
się też tak gospodarne Australijki, że zabijały dziecko, „gdy trzeba było
karmić piersią kobiecą szczenięta[86].”
Trafiały
się tamże baby tak miłujące ciszę, że zjadały po dwoje bachorów, gdy te były
zbyt wrzaskliwe[87].
I
w tym to dopiero miejscu zachodzi różnica z Europą. Nasza subtelność nerwów
jest odmienna: lekarz wykańcza u nas dziecko przed urodzeniem, a mama przedtem
stara się, by „zabieg” był „konieczny”.
Subtelność
uzgodniona z prawem. Europa. Wykwint. Cholera.
Afryka?
co też tam słychać?
„Czarne
ludy afrykańskie są o wiele bardziej posunięte w kulturze aniżeli wyspiarze
Melanezji.
Między
innymi od dawna wzięto rozbrat z dzieciobójstwem ryczałtowym... [88]„.
Jednak ździebełko, krzynę, jeszcze dzieciobójstwo praktykują.
— Powody?
Eugeniczne.
— Coooo?!
Bo
eugenicy, propagujący spędzanie płodu, to też nic nowego u dzikich. To
właściwie tak samo jest wzięte od dzikich, jak tańce nowoczesne. „Nandijowie
usuwają noworodki ślepe i źle zbudowane[89].”
„Bambalowie grzebią kaleki i potwory[90]„.
Nawet psychiczne względy bierze eugenika murzyńska. pod uwagę. Jeżeli np.
dziecko przyszło na świat z oznaką, że będzie niespokojne (nerwowcy,
psychastenicy) lub niezadowolone (opozycjoniści, reakcja, „duch wieczny
rewolucjonista”), to w takim „Banyakole matki nie lubią wydawać na świat
takich dzieci”[91],–
Ibibiowie „pozwalają im umrzeć” (tolerancja anglosaska); Kukowie dają je
krewnym, a ci „mogą zamordować takie niemowlę” (per procura)[92].
Na Madagaskarze zabijano dzieci rodzące się z uzębieniem[93],
a w roku 1933 w Brzezińskiem na wsi ojciec odciął dziecku głowę siekierą, bo
przyszło na świat ze śladami ząbków (Polska)[94].
Itp.
Podobnie
istniał zwyczaj zabijania już po urodzeniu dzieci wątłych oraz kalek w
Australii.
–
Skąd taka rzeźnicka eugenika? taka nowoczesna?
Z
wygody. Z niedołęstwa. Tak jak i „regulacja” urodzeń. Niedługo inwalidom nie
będzie się dawało renty, a chorych nie będzie się leczyło. Chory? W takim
razie: albo zastrzyk, albo kula w łeb. Jak koniowi. Leczenie zniknie. I –
chorzy. W ten sposób świat ozdrowieje na poczekaniu. Od czegóż wiedza
eugeniczna[95].
Ale
jak z tą Murzynką w Afryce?
Miewa
niewielką ilość dzieci. Średnio wydaje czworo. W tym celu stosują małżonkowie
powściągliwość. Panie długo karmią: byle mieć mniej dzieciszczków! Troje –
„zadawala wszystkie jej ambicje[96]„,
chociaż nie ma „dla Afrykanina większego nieszczęścia nad nieposiadanie
dziecka”, a jedynym pragnieniem mężatki u Basogogów (Uganda) „jest posiadanie
dzieci, gdyż wtedy tylko warto żyć”[97].
A zatem nawet na wyższych
szczeblach barbarzyństwa – „frontem do dziecka”, lecz z ostrożna.. Nie za
wiele. Szlachetny umiar. Z dystynkcją afrykańską.
Mieć
dwoje dzieci to nie jest żaden zwyczaj berliński, żaden Zweilundersistern. Żaden
wynalazek XX wieku.
Rzecz
jest dziwnie przestarzała, tylko z „pozoru nowoczesna[98]„,
bardzo modna, ilekroć jakąś epokę diabli brali; tudzież bardzo modna, u
pierwotniaków tu i ówdzie. „Legendy Ainów w znamienny sposób dały wyraz stanowi
rzeczy. W ich podaniach jest wciąż mowa o dwojgu dzieciach: „miałem dwoje
dzieci i moi starsi bracia tak samo każdy miał dwoje dzieci”; byłem wielkim
bogaczem, większym niż ktokolwiek inny, i miałem dwoje dzieci...”[99].
Znamy takich bogaczy.
I
to, że nasze kacyki przedwojenne miały więcej niż jedną żonę, to też
staromodne. Nawrót do pierwotniaków. Recydywa saska. A nawet dzikość dzikawa.
Kultura na czarniusieńko. Murzyństwo. A nawet, niżej jeszcze. Albowiem
wielożeństwo całkowite lub częściowe nie ogranicza się jedynie do ludów
cywilizacji arabskiej, chińskiej. turańskiej, bramińskiej. I – nie tylko do
plemion murzyńskich. Istnieje i na niższych szczeblach: w Melanezji,
sporadycznie u ludów australijskich, u Indian amerykańskich...”[100].
I to, że nasze rodzime kacyki
mimo to miały mało dzieci, to też nie jest nowoczesne. Trafia się to kacykom
afrykańskim, melanezyjskim. Zdarza się taki wielmoża: sześć żon i... czworo dzieci[101].
Albo bywa i taki włodarz: dziesięć żon... i dwoje dzieci[102].
Lub nic. Sto żon... i dziesięcioro dzieci – miewają pechowcy[103].
I
to, że tu i ówdzie zakłada Europa i Ameryka instytucje „społeczne”, mające
„ubezpieczyć” od przeludnienia: a nawet fakt, że cała rasa była – z rozumem
zielonym – zakłada Ligę Międzynarodową Regulacji Urodzeń” z centralą w
Londonie, a przedtem ,.Międzynarodowa Federacja Maltuzjańska” w Paryżu (r.
1900), to wszystko to też plagiat z pierwotniaków nader zamierzchłych. I tam
były takie „ubezpieczalnie społeczne”, ponieważ społeczeństwo czuwało, stało na
straży „dobra” powszechnego. W Australii „mordowanie niemowląt przestawało być
wybrykiem kaprysu rodzicielskiego, jedynie tolerowanego przez plemię, ale
urastało do roli urządzenia trwałego, społecznego, nad którym rozciągała nieraz
pieczę rada plemienna, a właściwie plemienna opinia publiczna[104].”
A
więc zjawisko jest „plemienne”. Czyli osoba coś takiego propagująca po prostu
wraca na poziom plemienny. Jak to dobrze zajrzeć do ludów pierwotnych!
Były
też powszechnie znane dzieciobójczynie[105].
Znamy. Kłaniamy im się. „Całuję rączki”. Pani doktor. Pan doktor.
Akuszerka–baba. Pielęgniarka „operacyjna”... z krwią wyskrobanego dziecka na
wymanikiurowanych paznokciach.
I
to, że się uświadamia proletariat, by miał maluczko dzieci, to też z Australii.
Z tej najczarniejszej.
.”Na
zapytanie Chauncy'ego, jakim sposobem (Murzynka) odważyła się na taki czyn,
matka wskazując na worek na ramieniu, iż tam jest miejsce tylko dla jednego
dziecka, odrzekła: „kiedy dziecko drugie przyszło na świat, wygrzebałam za
swoją chatą dół w piasku i dawszy maluchne uderzenie po głowie, położyłam je do
dołu i beczałam, dziecko także beczało; nie mogłam dłużej znieść tego,
podeszłam i dałam mu drugie małe uderzenie, które je zabiło, i wtedy sama
beczałam przez dni parę[106].”
Czy
tedy w kniei trzeba kobiety uświadamiać „klasowo”?
Uświadomione
„kobiety dookoła kniei codziennie mordują dzieci i nie chcą wychowywać więcej
nad dwoje”.[107]
I cóż na to nasze „postępowe” kulturtregery”? Cóż na to tępaki, co ,
„zapobieganie ciąży” uważają aż za sprawę klasy robotniczej?
Nic
więc dziwnego, iż skądinąd głupi, ale także mądry, uczony socjalista Alfred
Grotjahn pouczał Niemiaszków jeszcze w r. 1926 z katedry uniwersyteckiej, iż są
wyrażenia, „które całokształt faktów oświetlają fałszywie i utrudniają
porozumienie. Do tych należy wyrażenie: strajk rozrodczy, który przed samą
wojną (mowa jeszcze o roku 1914 – m. przypisek) w prasie robotniczej odgrywał
rolę przy rozważaniach spadku urodzeń”. „Poważna prasa robotnicza słusznie
wstrzymała się wtedy od rozważań strajku rozrodczego, radząc nie uważać
prewencji za sprawę partyjną”[108]
– wyjaśniał tępakom zatroskany Grotjahn. Rzeczywiście: żeby... środki
antykoncepcyjne uważać za sprawę partyjną, to przesada!
I
nie imponuje nam, gdy ktoś kpi z matki, która ma wszystkie swe dzieci,
bo dopiero u osiadłych z dawien dawna barbarzyńców–rolników „znika naigrywanie
się z płodnych matek, że są sukami, kwokami, maciorami...”[109].
Dopiero
też u osiadłych z dawien dawna barbarzyńców–rolników na kobietę spędzającą płód
„ogół plemienny spogląda z pogardą”[110].
Dopiero na tym poziomie kultury kobiety bezdzietne zaczynają być lekceważone[111].
Zaledwie na tym szczeblu kobiety zaczynają przywiązywać wagę do miewania
liczniejszego potomstwa”[112].
Etnografia
„poucza nas, że u wszystkich szczepów pierwotnych, bez względu na to, w jakiej
części świata one żyją, przejawiała się i przejawia jeszcze skłonność do
sztucznego przystosowania ilości zaludnienia do szczupłego zasobu środków do życia.
Jest to, że tak powiem, stan początkowy, pierwotny, rodzącej się kultury;
podczas gdy poszanowanie życia, zarówno płodu w łonie matki, jako też
noworodków, przedstawia dopiero objaw wtórny, któremu metafizyczne poglądy
późniejszej, kulturalnej epoki rozwojowej dopiero z trudem dopomogły do
ustalenia się”[113].
I
tak dalej i dalej. Szczebel po szczeblu. Coraz wyżej. Aż wreszcie: „Japończycy
lubią bardzo dzieci. Uwija się ich sporo po pokładzie”[114].
„Małe, różowe tłuściuchne kodomo – dziecko, ulubieniec wszystkich.
Kapitan Kamakura i inni oficerowie biorą je na ręce. Ono zaś uśmiecha się i
nigdy nie płacze. Większe dzieci w różnobarwnych kimonach, szkarłatnymi getami
– chodaczkami stąpają hałaśliwie i biegają po wszystkich pokładach. Nikt ich
nie potrąci. Nikt im nie powie przykrego słowa. Dziecko w Japonii, to świętość”[115].
Słowa polskiego podróżnika z 1939 roku, komunisty. Japonii można nawet nie
cierpieć. Bywa i taka specjalność. Ale trzeba wiedzieć, co się tam dzieje
choćby z dzieckiem. Wiedza to potęga. Dziecko, to świętość.
–
A ile mają tej świętości?
„Japonia
jest krajem posiadającym największy na kuli ziemskiej, po Rosji, odsetek
dzieci. Przyrost ludności w Japonii jest z górą o 50% większy niż w Polsce”[116].
––
To pewnie niska tam kultura? Brudy? Ciemnota?
Albo:
„Bez trzech rzeczy Japończyk nie może się obyć: bez ryżu, kąpieli i teatru...
Wchodzimy do teatru Kabuki. Wśród 1500 widzów jesteśmy jedynymi
Europejczykami... Obok nas matka z dziećmi. Jedno z nich śpi w najlepsze,
drugie biega pomiędzy krzesłami”[117].
Spostrzeżenia polskiego podróżnika z 1939 roku, komunisty, bo podróżnik ów jest
zakonnikiem.
Lub:
„Japończyk z jednego obsianego hektara zbiera plonów przeciętnie jeszcze raz
tyle, co Niemiec...”[118].
I
taki kwiatek (wiśni): „Żołnierzy nie karze się tu nigdy aresztem. Są tak
ambitni i tak cenią swój honor, że kara taka spowodowałaby niechybnie harakiri”[119].
Czterdzieści
wieków kultury opartej o rodzinę! O każdą rodzinę japońską i o japońską rodzinę
cesarską. Albowiem „Bushido stworzył ustrój rodzinny..., zaś naród skupił się
przy osobie cesarza, którego ród panuje w Japonii nieprzerwanie od 2500 lat”[120].
–
Po czym poznać głupiego?
Że
jak go spytać o Japonię, to on ci zaraz... o gejszach.
Aż
wreszcie – chrześcijaństwo. „Jeżeli się nie nawrócicie i nie staniecie się jako
małe dziatki, nie wnijdziecie do Królestwa Niebieskiego”[121].
Od
tysiąca lat mamy, my Polacy, sposobność widzieć w każdym dziecku polskim obraz
Bożego Dziecięcia. W tym tkwi źródło kultury o poziomie nad poziomy.
Ku
temu też kiedyś Polska szła[122].
Ojciec Stefana Czarnieckiego miał dziesięciu synów: ojciec Księcia Niezłomnego[123].
„Struś,
w bitwie na Multanach, obronną ręką wyszedł. Ale na zabicie brata (w
tejże bitwie) wspomniawszy, do wojska wołoskiego zwrócił się i chociaż mógł ujść,
wolał, przy bracie swym uczciwie polec, aniżeli z żałością do swoich
wracać”[124].
„Cokolwiek
bądź ze mną się stanie, nieskończone dzięki codziennie składam Bogu, że dziatki
pod bacznym okiem i czułą opieką takiej matki, jak Ty, będą wzrastać W łasce u
Boga i u ludzi; tylko ich spod swego oka nie usuwaj dla jakichś próżnych
widoków światowego wychowania... tak więc bądźcie zawsze razem, gdzie Ty, tam i
one, gdzie one tam i Ty” – pisał w ostatniej godzinie życia do swej małżonki
dyktator narodu polskiego Romuald Traugutt[125].
Rok
1917. Polka. Majątek spalony. Ziemia po tamtej stronie granicy. Zabity mąż.
Została gromada drobiazgu. Ona jeszcze młoda. Trafia się jej świetna partia.
Odmawia: chce się poświęcić tylko dzieciom, wszak ma ich tyle. Z nich trzech
synów oddaje życie za naród, lata 1920, 1939, 1942; dwóch synów żyje: lekarz i
ksiądz, a córka – jak matka. Takie są rasowe Polki: matki Książąt Niezłomnych,
chłopki, robotnice, inteligentki.
Obleciawszy
tedy glob; widzimy, że rodzina wielodzietna, to nie jest coś, do czego
społeczeństwo dochodzi łatwo. Dorabia się jej po tysiącach lat
najumiejętniejszej i najuporczywszej pracy nad sobą i nad przyrodą. Przychodzi
rodzina taka jednocześnie z coraz wyższą kulturą i coraz zdrowszą. Oraz
towarzyszy wysokiej i zdrowej kulturze, łącznie z takimi kwiatami,
człowieczeństwa, jak honor, męstwo, wstyd, ofiarność, dzielność, rycerskość;
jak świetnej klasy – gospodarka, wiedza, sztuka; jak – wiara, nadzieja i
miłość: gdy są mocniejsze ponad śmierć.
Kto
nie wierzy, niech spróbuje uzdrowić rodzinę tam, gdzie się cofnęła do poziomu
niższych myśliwców, wyższych myśliwców, pasterzy i wczesnych rolników lub
choćby, gdzie stanęła na poziomie charakterystycznym dla wszystkich cywilizacji
poza bizantyńską i łacińską!
–
A co się dzieje z dzikimi, gdy się zetkną z Europejczykami?
Właśnie
niektóre ze zjawisk poprzednio opisanych, to historia z tego okresu. Następuje
kompletne rozprzężenie.
W
stanie dzikim i barbarzyństwa umieją ojciec i matka nawet lata całe zachowywać
wstrzemięźliwość małżeńską po wydaniu na świat potomka. Chodzi wtedy o to, by
matce umożliwić karmienie piersią, dokąd dziecko nie będzie miało zębów, by
mogło jeść to, co dorośli, gdyż ludy pierwotne nie umieją przygotowywać
pokarmów dziecięcych.
Otóż
w stanie rozprzężenia (po zetknięciu się z białymi) obywatel Pierwotniak nie
chce żyć wstrzemięźliwie. Zaczynają się poronienia, rozwiązłość dziewcząt.
Dzieci się unika częściej niż dotąd, i z o wiele niższych czyni się to pobudek,
niż dotąd; choć bywa, że urodzeń jest nawet tu i ówdzie więcej, niż przed
zetknięciem się z białymi. Wreszcie chorują na ewę[126].
–
Co to jest ewa?
Choroba
psychiczna. Niewiara w dzieci. Czyli niewiara w przyszłość. Idiotyzm. Obłęd
wymierania. Apatia. Strajk powszechny. Strajk urodzeń. Strajk życia.
Proletaryzacja macierzyństwa. Paraliż rozumu.
Wojownicy
już nie chcą walczyć. Tomahawki, łuki, dzidy, bumerangi i zatrute strzały
butwieją, idą na ogień. Pacyfizm. Genewa. Liga Narodów. Zjednoczenie Narodów.
Londyn. Waszyngton[127].
Bywa,
iż żywności im nie brak, a jednak szczep kurczy się w liczbie głów i wymiera”[128].
Szczątki Tasmańczyków, „które poddały się, osadzono w dobrze zbudowanych
chatach, wyznaczono fundusz na ich utrzymanie, słowem w porównaniu z niepewnymi
losami myśliwskiego życia otoczono te niedobitki względnym dostatkiem i zdjęto
z nich troskę o chleb powszedni. A jednak wymierali”[129].
U
nas gdyby zamężną praczkę zrobić milionerką, to jednak nie wymierałaby tak
odrazu. Chyba, że natychmiast zapatrzyłaby się na panią dyrektorową.
Czukczowie
(myśliwi i hodowcy) nawet ci, co otrzymują w obfitości pożywienie od
Amerykanów, wymierają[130].
U sąsiednich Jukagirów nad dolną Kołymą (płn.–wsch. Syberia) nie chcą nawet się
żenić[131].
Fidżyjczyk (Oceania) nie chce nawet żyć. Gdy na coś chronicznie zachoruje,
bywa, że wyznacza datę śmierci i potem w tym właśnie czasie umiera[132].
Punktualny jak Fidżyjczyk (przysłowie).
Zbyt
wygodne mają życie. Nie mają o co walczyć. Mają nareszcie te osławione „lepsze
warunki”, lecz to nie potęguje ich żądzy życia, ale pcha do samobójstwa na
raty: do wymierania. Odbierzcie ludziom kłopoty, a wymrą. Na świecie nie może
być raju, bo ludzie nie chcieliby żyć. Raj jest zdrowy dopiero w niebie.
Kłopot, to warunek życia. – Ale jak się zaczyna ewa?
Wesoło.
Taki kabaret w permanencji. „Warszawka”. Mężczyźni zaczynają popijać bez
pamięci[133].
Panienki zaczynają wyznawać wolną miłość (bez pamięci)[134].
Nie lubią, by je nazywać panienkami, tylko „kobietami”. Natomiast „dziewczynką”
nazywa się guano (z rogu ulicy). Rodzice nie wiedzą, jak mówić na córki: czy
też „dziewczynki”? Matrony rodzą też czasem i więcej dziatwy, ale wątlutkie to,
jak u arystokracji. Mężowie przestają panować nad sobą, gdy małżonki karmią[135]–.
Kobiety zaczynają zapobiegać ciąży i spędzać płód coraz namiętniej, a zaprawiają
się do tego, jako panny; to też nieszczęsne nie lubią wychodzić ż wprawy, gdy
wychodzą za mąż[136].
W
Europie gdy kto tak żyje, mówimy, że się „bawi”. Że prowadzi wesołe życie.
Młodzi Europejczycy przepadają za filmami, gdzie gwiazdy „się bawią”. Panie
europejskie, co młodsze, i panowie nad Europą, co starsi, lubią czytać książki
o tych, co „się bawią”. Nawet wmówiono już w nas, że inaczej bawić się nie
można, jak tylko w ewę. Czyżby wołała nas ewa?! „Pójdź”
„Pójdź!”... jak puhacz?
–
Ale czym się kończy ewa?
Humanitarnie.
Nie ma już dzieciożerstwa. Żadnych zainteresowań[137].
Nie ma namiętności. Sine ira
et studio. Panuje obiektywizm. „Wszystko
się załatwia zgodnie z rozumem. Bywa, iż czarny Australijczyk odpowiada w
zepsutej angielszczyźnie: „No country, no good it have piccaninies”, tj.
nie warto odchowywać dzieci, bo nie będą miały ani piędzi własnej ziemi”. Lub:
„Bo wyrosną na „dzikie psy” (warriga!)”[138].
Mężczyźni z powodu lada choroby kończą żywot[139].
Stają się też impotentami. To samo niewiasty[140].
„Powiadają: po co mamy rodzić dzieci, kiedy żyć będą po to jedynie, żeby
pracować na białego człowieka!” Hamletyzm. Myślą: to be, or not to be? Myślą
nawet, czy... być? Początki ostatecznego bzika. Zgorzel. „Od śnieżnych
wierzchołków Nowej Gwinei holenderskiej aż po parowy Markizów, zarówno w
umysłach Melanezyjczyków, jak i Polinezyjczyków jest obecna rozpacz natury
psychicznej...”[141].
Najniższy szczebel dzikości: ewa. Gasną tak cicho, jak Goethe. Za cicho[142].
, „Pójdź! Pójdź!”
Człowiek
bez dzieci jest jak ptak w klatce.
Człowieka
uskrzydlają dzieci.
Społeczeństwo
świadomie bezdzietne głupio myśli. Obłęd psychiczny. Dziecinada. Buddyzm.
Teozofia. Ciała astralne... po świetnej przeszłości. Strzępy meldunków.
Nirwana.
Tak
więc stosunek do dziecka, to odczynnik, który ułatwia rozeznanie szczebla
kultury; kultury samej w sobie, obiektywnie, bez okularów, bez uprzedzeń, bez
zabobonów. Jest to cenna zdobycz dziś, gdy ludzie tak maskują swój poziom, gdy
go ubierają w całe góry pozorów, w tytuły urzędowe, w stanowiska, w „forsę”, w
reklamę, w propagandę, a nawet w tytuły naukowe. Gdyby nie to, to chcąc poznać
czyjś szczebel kultury, latalibyśmy w kółko, jak kot za własnym ogonem.
Róbmy
tedy zdjęcia!
Ciekawe,
co z tego będzie.
Oto
pani X i pan Y. Mają czwórkę dzieci. Jedno zmarło. Nie będzie więcej
(przysięgają). Kochają, kształcą, pieszczą, Wiemy już: rodzice są na szczeblu
rolników–barbarzyńców, lub półosiadłych hodowców.
A
znów pan M. i pani N. Tylko troje chowają. Wiadomo: rodzice są na szczeblu
półkoczowników–myśliwców itp. Mimo że „on” jest doktor filozofii, „ona” –
doktor prawa, a z dzieci będą same rektory wszechnic. Pareczka dzieciszczków
odchowanych, stos poronień: na szczeblu myśliwców. Mimo, że on jest laureatem
Nobla, a ona jego żoną.
Ma
kilka żon: kacyk z Afryki, Polinezji, Melanezji? z Nowych Hebrydów, z miasta
Łodzi. Minister Rzplitej.
„Po
co mieć dzieci? Czy po to, żeby miały źle? żeby były ciężarem społeczeństwa”?
Szczebel rozpadowy środkowo–australijski. Knieja. Bez dogmatu. Państwo
Zołzikiewiczowie.
Prezydent
– bezdzietny lub król – Kochankiewicz (król „Staś”):
trzeba ich będzie zasuszyć. Do zielnika narodowego. Botanika. Groby. Rozbiory.
Łezka.
Wyśmiewanie
się z tych, co mają liczne dzieci: szczebel niższych myśliwców, myśliwców
półkoczowników, początkujących półosiadłych rolników. Mili (młodszy)[143].
„Społecznica”. Albo – szpital, w którym się więcej dzieci zabija, niż rodzi:
dżungla australijska, choćby szpital stał na samym środku Warszawy, miał 10
pięter, 10.000 łóżek i kopę lekarzy na każdym piętrze, a na dachu – same
„Towarzystwa Eugeniczne”.
Lub:
mąż – z niejedną; żona – z niejednym; jedyna córka – też „postępowa”; do tego
wszyscy „popijantus”, weneryczne i moczopłciowe; w dodatku kompletny u
wszystkich trojga nowoczesny brak wstydu: wiadomo od razu, że to początki ewy,
choćby wszyscy dzień i noc plażowali i cały rok siedzieli na uniwersytecie, i
na korcie.
Albo:
manicure, pedicure, wieczna ondulacja, wieczna bezdzietność, wieczna
bezideowość, rozpaczliwa wiara w żarcie i wygodę. Ach! to ewa w ostrym
stanie. Kładzenie się żywcem do trumien. Kartuzi świeccy.
Petroniusz:
ewa. Tylko ewa. Choć go nam przystroił sam Sienkiewicz w same
róże i bobkowe liście. Według „La Croix” z roku 1932 Francja, Anglia, Niemcy i
USA miały 4.600.000 niemowląt, Chińczycy, Hindusi, Japończycy i Malaje
30.800.000 niemowląt.
Quo
vadis, człowiecze biały?
Bywa,
że Ignac (doktor filozofii, względnie stróż) i Ignacka (z trzema doktoratami
lub zwykła dziewka) – umawiają się jeszcze przed ślubem, że nie będą mieli
wcale dzieci.
Co
to za poziom? Co za szczebel kultury reprezentują taki Ignacy z taką Ignacową?
Antyle.
Dzicy z Antyli. „Istnieją nawet wiadomości o niektórych szczepach na Antylach,
że umawiały się między sobą co do samobójstwa szczepu i przeprowadzały
konsekwentnie bez–dzietność”[144].
Czyś
się już umówił, Łaskawco? Ze swą Małżonką? Anglia cała się jeszcze nie umówiła.
Ale 1.650.000 małżeństw angielskich było w r. 1935 bezdzietnych[145].
Tylko po jednym dziecku
– miało – 3 miliony małżeństw.
Itd. Antyle. Ewa „na grandę”. „Scientific Birth Control”. Sami
się kontrolują naukowo, żeby powyzdychali[146].
Na
razie ratuje nas to, że nie przyjęło się jeszcze wśród elity dzieciożerstwo – z
pobudek estetycznych, a wśród „mas” – z pobudek socjalnych (trzeba to przyznać
z całym obiektywizmem). Koninę jemy, dzieci – jeszcze nie. Tak samo nie
uświadamia się jeszcze klasowo, by biedni zabijali potomstwo (co tłustsze) dla
celów aprowizacyjnych („wskazania socjalne'„), co się na ten przykład zdarza
dzikim[147].
Tak samo nie dorośliśmy jeszcze do tego, by wolno było zabijać lekarzom
dorosłych, lub dzieci już urodzone. Nie ma jeszcze takich „wskazań”. Na razie
tu i ówdzie wolno ludzi kaleczyć tak, by musieli zachorować na ewę (tak
zwana sterylizacja, nowa forma obrzezania, unowocześniona, postępowa; rejudaizacja
medycyny, ewizm, względnie medycyna upadła... na głowę, wstęp do
szczebla w medycynie – niższego od najniższych: ewa... denna).
Natomiast
czarowna harmonia zachodzi między naszym Górnym Śląskiem a wyspą Vanua Levu
(archipelag Fidżyjski, Polinezja), albowiem, „niewiele tam kobiet nie skalało
swoich rąk zabójstwem – dzieciobójstwo w niektórych okolicach wyspy zabierało
raczej dwie trzecie ogółu niemowląt, niż połowę, ale jeżeli dziecko przeżywało
jeden lub dwa dni, nie potrzebowało się obawiać o swoje życie”[148].
W szpitalach Górnego Śląska w roku leczniczym 1934/35 było podobnie. Wśród
położnic było tam 60% poronień[149].
Ile ich przyszło do szpitali z zaczętymi poronieniami, nie wiemy. Wiadomo
natomiast, że włodarzył na Śląsku Michał Grażyński. I że Górny Śląsk był wtedy
arcykatolicki. Vanua Levu.
Ale
nie wszystkie plemiona zachowują się naiwnie, gdy się zetkną z białymi. Te, co
są wkorzenione w ziemię, we własność, jak również te, co przyjmują
chrześcijaństwo, powiększają swą liczbę i rozwijają się wszechstronnie[150].
Tak
samo nie każdy naród kolorowy wpadł odrazu w korkociąg, gdy się zetknął z
białymi. Ten mianowicie naród kolorowy oparł się białym, który już był na tym
poziomie, że nie ograniczał liczby potomstwa. Ten tylko. Chińczycy, gdy
zobaczyli białych, zaczęli się piekielnie mnożyć. Od wieku XVII przybyło, ich
350.000.000[151].
Podobnie – Indusi, Koreańczycy, Malajowie. Wyspa Jawa liczy w roku 1800 4
miliony ludności, Holandia 2,2 miliona. W r. 1936 liczy Jawa, jak już wiemy, 45
milionów ludzi, 341 mieszkańców na kilometr kwadratowy, gdy Holandia w tym
samym czasie 8,8 milionów ludności i 250 ludzi na kilometrze kwadratowym. I
zrób im tu co, biały człowieku, ...czołgiem, aeroplanami, gazami, albo bombą
atomową!
Nie
cały też proletariat kolorowy zgłupiał, gdy się zetknął z kapitalizmem.
Francuski proletariat, amerykański, niemiecki – gaworzyły o „strejku” matek. Co
innego – japoński. Gdy w Japonii „w r. 1919, w czasie największych zysków z
przemysłu, na 1000 mieszkańców wypadało 31,6 urodzeń, „to” podczas ogromnej
klęski w r. 1929, kiedy na ulicach Tokio ludzie padali z głodu” a ilość
bezrobotnych wzrosła o 2.780.000, było urodzeń 33 promille”. Płodność
mocarstwowa[152].
Nie zaciśnięte piąstki podnosili tam robotnicy w górę, tylko... dzieci. „Walka
klas” – stylem „żółtym”.
Za
pomocą „odczynnika” (wielodzietność) od razu widać, kto i na jaki szczebel
kultury włazi – w obliczu niebezpieczeństwa: kto wpada w obłęd (ewa), a
kto nie traci zimnej krwi, spluwa w garść i powiada: ja wam pokażę, psia krew!
–
A jaka też jest postawa nauki polskiej wobec rodziny?
Ewa.
Ciemnawo. To, co wiemy, to głównie od
obcych. Jest trochę przyczynkarstwa i publicystyki[153].
I aczkolwiek od połowy XIX wieku w masońskiej Francji studia katolickie nad
rodziną rozpoczął przesławny Le Play oraz powołał do życia całą szkołę,
społeczną, katolicką, my nadał tak, jakby nic[154].
Szkoda tylko, że i szkoła Le
Play'a nie dała odrębnej dyscypliny: nauki o rodzinie. ' – '
Rola
rodziny jest zbyt ważna, by ją włączyć do którejkolwiek z nauk socjologicznych.
Podział nauk jest nadal dziki, jeżeli tego nie zrobiono. Dziki jest nie tylko u
tych niekatolików, którzy oglądają, badają, węszą naukowo, co „to” takiego
rodzina była i co „to” takiego, rodzina jest; ale dziki i u tych katolików, którzy
wiedzą, że rodzina to fundament postępu i dotąd) nie stworzyli nauki o
rodzinie, rodzie i narodzie[155].
Zamiast tak zwanej – demografii.
Nie
żadna „demografia”, nie żadna nauka o „populacji” jest nam potrzebna, bo Polska
to nie chlew. Zresztą zdrowa rodzina i wyłącznie ona rozwiązuje także to, co
dziś ludzie określają obrzydliwą nazwą „zagadnienia populacyjnego”. Dla narodu
jest konieczna nauka o rodzinie, rodach, narodzie.
Przed młodymi socjologami
polskimi stoi to zagadnienie otworem.
Kto
by chciał więcej wiedzieć na tematy dotąd poruszane, niech zajrzy do pracy
socjologicznej profesora doktora Pawła Bureau'a: „Rozprzężenie obyczajów”,
Kraków 1929, stron 494. Mrowie materiałów! Problematyka przebogata! Francuz
Bureau, to katolicki Malthus. Też biedactwo się boi przeludnienia jak ognia
piekielnego. Im kto tego bardziej się lęka, z tym dzikszą rozkoszą przeczyta
owo dzieło niepospolitej erudycji, ślamazarnego tonu naukowego i nietajonego
lęku przed... „za dużo” dziećmi.
Wyjątkowo
inteligentne inteligentki i wyjątkowo inteligentni inteligenci znajdą w sam raz
dla siebie lekturę w trzech pracach Haluschki: „Psychologia na wesoło”, czyli
„Adam i Ewa”, Warszawa, stron 110; „Słuchaj, Ewo” (historyjki dla młodej
panny), Warszawa, stron 150; „W cztery oczy”, (dialogi: mąż – żona), Warszawa,
stron 123 (wydanie jezuitów). Haluschka doskonale uzupełnia to, czego brak
intelektualnie – parom narzeczeńskim i małżeńskim lub czego pary te nie zdążyły
sobie do tego czasu powiedzieć w przystępie złego humoru. Haluschka powie im to
na stopie pokojowej i z humorem. W dodatku co śmieszniejsze miejsca zilustruje
zaraz rysunkami. Są to książeczki z obrazkami dla inteligentnych narzeczonych i
małżonków.
Całe
demokratyczne społeczeństwo wzywa się do poznania też trzech znakomitych prac
zwykłej prostej kobiety, genialnej akuszerki, Elżbiety Burger: „Czterdzieści
lat w służbie bociana”, „Dziewczęta z bocznej ulicy” i „Kowalscy” (Katowice
1931 Księgarnia i Druk. Katolicka, stron 381; Katowice, stron 194; Kraków 1934,
stron 177, wydanie jezuitów 177). .
Pierwsze
dwie książki słabo tłumaczone (trzecia książka wydana znośnie). Należy im dać
strawne tytuły, rynkowe okładki, wydać je w milionie egzemplarzy, uczynić je
lekturą obowiązującą we wszystkich organizacjach kawalerów i panien, tatów i
mam, a nawet starych kawalerów i nie najmłodszych panien. Cudowne książki.
Pierwsze dwie – odrażająco miejscami tłumaczone.
Rasowym
Polakom (mierz siły na zamiary) radzimy poza tym prace zbiorowe uczonych
polskich: „Rodzina”, „Katolicka myśl wychowawcza”, „Katolicka myśl
społeczna” i „Posłannictwo katolicyzmu polskiego” (stron 445, 536, 458, 352;
wydane jako pamiętniki katolickich studiów społecznych z lat 1935, 36, 37 i 38
– w Poznaniu, Wilnie, Warszawie, Katowicach).
Paniom
znakomicie zrobi przemiła, lekka, niewieścia, polska i zarazem europejska praca
Marii Kępińskiej – „Świadome macierzyństwo”, Poznań 1934, stron 173.
Kto
mniej cierpliwy, a chciałby przede wszystkim o sztucznych poronieniach,
przerywaniach ciąży, „skrobankach” i tym podobnych obrzydliwościach – mieć pod
ręką opinię najwybitniejszych lekarzy polskich, zagranicznych, zjazdów
lekarskich, kongresów światowych oraz poza tym sprawę omówioną z różnych
„punktów”; „stanowisk” – wyczerpująco a krótko, ten niech sobie zafunduje naszpikowaną
cytatami, nazwiskami, materiałem, jasną, spokojną i serio pracę ojca Stanisława
Podoleńskiego, T.J. „O życie nienarodzonych”, Kraków 1933, str. 128.
Mózgowców,
naukowców, zwłaszcza tym co nigdy nie mają czasu, odpowiedzą najzupełniej –
zwarte, superobiektywne, udokumentowane i co najważniejsze zwięzłe dwa dzieła
prof. U.J.P. księdza dr Zygmunta Kozubskiego „Problem potomstwa”, Warszawa 1930
stron tylko 103 oraz „Podstawy etyki płciowej”, Warszawa 1939, stron 114.
Działaczom
społecznym, osobom duchownym, pedagogom i każdemu, co ceni nade wszystko zdrowy
rozsądek; cyfry oraz szerokie, globowe, tudzież jędrne ujęcie tematu; chłopom i
robotnikom, chłopkom i robotnicom oraz inteligencji harującej odpowie
najzupełniej – niedoceniona, znakomita, w okropnej szacie zewnętrznej wydana
(tak, jak książeczka o „Tomciu Paluchu”) praca ojca Piotra Turbaka, jezuity.
Tytuły: „Życie lub śmierć narodu” oraz „W obronie rodziny i potomstwa”. Jedno i
drugie ukazało się w groszowym cyklu „Głosów Katolickich”, w trzech broszurkach,
w roku Pańskim 1939 (styczeń, luty, marzec), których to trzech „głosów”, jak
przystało na nasz katolicki naród, w Polsce się nie zna.
Kto ma
obowiązek uświadamiania pedagogicznie młodych dziewcząt lub młodzieńców i
siebie, niech wkuwa dzień i noc, wiersz po wierszu, strona za stroną –
„Encyklikę o małżeństwie chrześcijańskim” Piusa XI; tłumaczył ks. bp
Okoniewski, Kraków 1931, stron 79, oraz trzy śmiałe i praktyczne książki
jezuity Hardy Schilgena: jedna dla inteligentnych młodzieńców: „Ty i ona”,
Kraków 1929, stron 206; druga dla inteligentnych panien: „On i ty”, Kraków
1931, stron 362; trzecia dla inteligentnych nauczycieli, rodziców i księży: „O
czystość młodzieży”, Kraków 1938, stron 272.
Jak
uświadamiać, to uświadamiać! Nie możemy być ciągle na poziomie... bajki o
bocianie, czyli nie możemy tylko tyle wiedzieć o życiu kawalerskim, panieńskim,
narzeczeńskim, małżeńskim, co nam w swych „dziełach naukowych” naszwargotali
zwyrodnialcy lub „bojące” się w rodzinie wielu dzieci jak śmierci, co parszywsze
pisarki i pisarkówny.
Każdy
alumn tuż przed ostatnimi święceniami winien umieć wyrecytować z pamięci
dowolny ustęp z „Katechizmu małżeństwa chrześcijańskiego”. Jest to komentarz do
encykliki „Casti connubii”. Autor – Artur Vermeersch, T. J., profesor
Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego. Poznań 1933, stron 97. Ufamy, że
najbliższy synod polski ogłosi, że ksiądz nie znający gruntownie owego
Katechizmu, nie ma prawa błogosławić sakramentowi małżeństwa. I ksiądz musi
umieć Katechizm.
Starszych,
łysawych panów, mających z urzędu obowiązek wskazywać naszej młodzieży
gimnazjalnej i licealnej, co ma czytać przymusowo, należy ująć delikatnie za
nos i powiedzieć na ucho, że nie wolno dawać Polce matury, jeżeli nie zna
trylogii genialnej nauczycielki Cecylii Plater–Zyberkówiny: 1) „Na progu
małżeństwa”. Poznań 1928, stron 472, św. Wojciech. 2) „Kobieta ogniskiem”,
Poznań 1928, stron 414, św. Wojciech. 3) „Kilka myśli o wychowaniu w rodzinie”,
1903, stron 357, św. Wojciech[156].
Lekarzy
zaś polskich uprasza się o napisanie jakiegoś przyzwoitego podręcznika
katolickiej etyki lekarskiej dla lekarzy Polaków. „Etyka lekarska i obowiązki
lekarza” (deontologa) Teodora Heimana, Warszawa 1917, to... odleżyna[157].
Wydrukowano też w Polsce w roku 1930 mądrą książkę Amerykanina Spaldinga, tak
spokojną, że tylko ksiądz Kozubski tak pisać potrafi.. Cóż jednak z tego, jeśli
nasze pielęgniarki nie wiedzą, kto zacz Spalding i kto go rodził, i co on
pisze. A książka nosi tytuł „Etyka w zawodzie pielęgniarki”, tłumaczenie z
angielskiego, Poznań, święty Wojciech, stron 173 i podaje wypowiedzi
najpoważniejszych Anglosasów o etyce lekarskiej i pielęgniarskiej. Jest też
książka o 274 stronach. Kopalnia materiałów życiowych i
naukowych (lekarska strona małżeństwa uwzględniona) – dla rodzicieli,
narzeczonych, małżeństw. Im dalej w tę księgę się wgłębiać tym człowieka
większy wstyd ogarnia, czemu o tym dziele nic się nie wiedziało.
„Małżeństwo w świetle prawa i życia”, Warszawa 1936, skład główny u świętego
Wojciecha. Książkę popełnił ksiądz Grądzki.
A
jeżeli zamiast tego wszystkiego ktoś łaknie jednej rzeczy („Ty albo żadna”) i
to możliwie jak najmniejszej, najsławniejszej, a o wszystkim, dla takiego
będzie odpowiednia, jak ulał: „Miłość, małżeństwo, rodzina”, Poznań 1935,
stroniczek 89. Spolszczył książeczkę ksiądz dr Stanisław Bross. Czarujące.
Mądre. Jedyne. Można by nawet wydać to dziełko w miniaturze na najcieńszym
jedwabiu i sprzedawać je wprawione w elegancką puderniczkę – każdej wytwornej
pannie już od lat 16–tu.
Wszak...
Cycero widział całą Iliadę w łupinie od orzecha.
Niemal
każdą z tych ksiąg i książeczek – przed ich ponownym wydaniem – należy
uzupełnić i zaktualizować. Nic nie może w nich razić dniem wczorajszym. Żeby
miały moc działać, przeobrażać, nie mogą mieć zmarszczek. Muszą być świeże,
kwitnące. Jak dzieci. Właśnie świeżą w stu procentach, nieprawdopodobnie
aktualną i skondensowaną jest praca księdza doktora Z. Baranowskiego
„Małżeństwo w Nowej Polsce”. Właściwie winna nosić tytuł: „Broszura dla
każdego, kto chce wiedzieć, jak zabierać się po katolicku do małżeństwa i jak
żyć w małżeństwie po katolicku – teraz po wojnie”. Stron niespełna 29. Poznań
1946, wydanie II, nakład „Kultury Katolickiej”.
Aliści
wszystkie tu wymienione dzieła i dziełka są to, Moi Państwo, nie żadne luksusy,
nie żadna „cała biblioteka”, ale elementarze. Bez ich znajomości nie ma się co
zaliczać do ludzi kulturalnych, nie popełniając samochwalstwa.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO
DRUGI TOM WYJDZIE
P.T. „POLSKA KWITNĄCA DZIEĆMI”
Część pierwsza:
NIEMOWLĘ PODBIJA ŚWIAT
PODRĘCZNIKI
HISTORII TRĄCĄ MYSZKĄ
MATKA
– SPARTANKA... BEZ DZIECI
JAK
PRÓCHNIAŁ RZYM?
CIELĘCY
ENTUZJAŚCI
W
STYLU LUDWIKA
NARODY
WIECZNIE MŁODE
W
KRAINIE KWITNĄCEJ WIŚNI
W
STYLU KRÓLA STASIA
825
RAZY WIĘCEJ
BRZDĄCE...
NIEPODLEGŁOŚCIOWCY
„PRZEMINĘŁO
Z WIATREM”
SPÓŁCZYNNIK
POSTĘPU
PARALIŻ
WIELKOPOLSKI
Część druga: RÓWNI Z
RÓWNYMI
1 :
10
PREZESI
ZE... SMOCZKIEM
ŚWIAT
JEST PUSTY
WIEDZA
O KOŁYSCE
ROZUM
MINISTERIALNY
NAWET
NAUKOWIEC NIE WYTRZYMAŁ
PYTANIA
EGZAMINACYJNE
MĄDRY
PRZEGADAŁ, A GŁUPI POBIŁ
PROBLEM
BIAŁEJ RASY
RZEŹ
ŚWIATA W CICHYCH ZAKĄTKACH
DYNAMIZM
DREPCZĄCY W MIEJSCU
KULTURA
SZWEDZKA
NIE
ILOŚĆ, ALE JAKOŚĆ
KTO
SŁUŻY NADAL W GESTAPO?
Część trzecia:
CYWILIZACJA „O”
SPOŁECZNOŚĆ
DOMOWA I PAŃSTWOWA
„NIE
WIERZYMY, BY DNI RODZINY BYŁY POLICZONE”
PEDAGOGIKA
W KRYNOLINIE
ROZMOWA
Z DZIADEM
BRAZYLIJSKI
CHRZĄSZCZ – PASSATUS
PRZESĄD
ZWYCIĘŻONY
ZA
RĄCZKĘ NA POWIETRZE!
GHETTO
DLA DZIECI I MŁODZIEŻY
CZAPKA
NA ŁEB... PANU PUSTCE
REWOLUCYJNOŚĆ
ŻYCIA RODZINNEGO
KULTURA
I NATURA
TEORIA
POZNANIA NA CHYBCIKA
ROZSZERZENIE
KRYTYCYZMU
„WIEDZA
KRZEPI, WIEDZA CHŁODZI, WIEDZA NIGDY NIE
ZASZKODZI”
O
PROMETEIZM MYŚLI POLSKIEJ
„KAŻDY
NA SWOJĄ MIARĘ DOBIERA GARNITUR”
Część czwarta: NIEDOJDA
– INTELIGENT
STARA
BUJDA I MŁODA ROBOTNICA
PO CO
SIĘ NARWANIEC SPIESZYŁ?
CO MA
PIERNIK DO WIATRAKA
SAME
KAWAŁY
HELLEŃSKIE
BANDY BEZROBOTNYCH
CHOROBA
ZDROWYCH NARODÓW
CO
MOŻE MATKA OBSZARPAŃCÓW?
KTO
NAS URZEKŁ?
„NIEWIEDZA
I BIEDA DAJĄ TE SAME SKUTKI, CO BOGACTWO”
SZKOŁA
„ELITY TWARDEJ I GOREJĄCEJ”
NIEDOJDA
BRONI DAM
ZATABACZONE
POGLĄDY
RADZIMY
CI, ŁASKAWCO
Część piąta: „POCZCIWY
LUDEK WSZYSTKO ZROBI”
WIARA
W LUD
SPÓŁDZIELNIE
ZDROWIA
CHŁOPSKA
TRUMNA
OBALAMY
LEGENDĘ
DZIEJE
PODLIZYWANIA SIĘ
„DOBRY,
TO TEN, CO KAŻE KRAŚĆ”
PANOWIE
MIĘTKI I GIĘTKI
STAROKAWALERSKOŚĆ
W ŻYŁACH
ROJOWISKO
DZIWAKÓW
TĘŻYZNA
WIELKOPOSTNA
PYTANIE
DO NARZECZONEGO
NIE
BUJAĆ W OBŁOKACH
Część szósta: JAK
ROZPOZNAWAĆ SZCZEBLE POSTĘPU?
ZABAWA
W CZARNEGO LUDA
PLEMIONA
NA ULICY WARECKIEJ
DZIECIĘ
POD BIEGUNEM
W
PRERIACH, SELWASACH I W OJCZYŹNIE TANGA
UNIA:
PACYFIK – EUROPA
DYSTYNGOWANE
AFRYKANKI
CZTERDZIEŚCI
WIEKÓW KULTURY
OBLECIAWSZY
TURKI – MAZURKI
„NO
GOOD IT HAVE PICCANINIES”
PETRONIUSZ
– EWA
WALKA
KLAS STYLEM „ŻÓŁTYM”
HOMER
I PUDERNICZKA
[1] Grotjahn,
16. 27. 28.
[2] Grotjahn,
27.
[3] I.. Krzywicki
(,.Społeczeństwo pierwotne”) 232, 233. O wiele więcej danych statystycznych o
plemionach australijskich i północno–amerykańskich zawiera to samo dzieło w
opracowaniu angielskim. Krzywicki, str. VII i VIII.
[4]
j.w.
[5]
Krzywicki 324.
[6]
,,W wielu wypadkach trudno było
przeprowadzić granicę pomiędzy liczbą dzieci wydanych na świat a odchowywanych.
Dlatego obie odpowiednie rubryki dla niektórych szczepów złączono razem”
(tamże, str. 324).
6
j.w.
6
j.w.
[7]
Krzywicki, 325.
[8]
Krzywicki, 244,
[9]
Krzywicki, 246.
[10]
Autor podaje dwanaście tablic
płodności kobiet pierwotnych i jedną ogólną w porównaniu z naszą byłą Galicją
(sprzed r. 1914). Tablice: 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 18, 20, 21 i 35.
[11]
Przytoczona w tekście przy 4).
[12]
Krzywicki, 381.
[13]
j.w.
[14]
Krzywicki, 383.
[15]
Krzywicki, 9
[16]
Krzywicki, 139.
[17]
Krzywicki, 8.
[18]
Zischka, 235. Australia ma 7.704.000
km, kw. i 6.893.000 ludzi. „Mały rocz. stat. 1939”. 15.
[19]
Grotjahn, 220.
[20]
Grotjahn, 114.
[21]
Grotjahn, 114.
[22]
Krzywicki, 221,
[23]
Krzywicki, 221,
[24]
Krzywicki 241, 242.
[25]
Krzywicki, 241.
[26]
Krzywicki, 242 i in.
[27]
Krzywicki, 393
[28]
Krzywicki, 222.
[29]
Krzywicki, 222.
[30]
Krzywicki, 223–224.
[31]
Krzywicki, 249.
[32]
Krzywicki, 248.
[33]
Krzywicki, 249.
[34]
j.w.
[35]
Krzywicki, 246.
[36]
j.w.
[37]
Krzywicki, 248.
[38]
Krzywicki, 250.
[39]
Krzywicki, 255, 255, 255. 255, 251;
Dembour, 21
[40]
j.w.
[41]
j.w.
[42]
j.w.
[43]
j.w.
[44]
Krzywicki, 252, 252–253, 251, 252
[45]
j.w.
[46]
j.w.
[47]
j.w.
[48]
Krzywicki, 252, 250, 251.
[49]
j.w.
[50]
j.w.
[51]
Krzywicki, 259, 261, 262.
[52]
j.w.
[53]
j.w.
[54]
Krzywicki, 265, 265, 265, 266. 266.
[55]
j.w.
[56]
j.w.
[57]
j.w.
[58]
j.w.
[59]
Krzywicki. 266, 267. 272. 277, 276
[60]
j.w.
[61]
j.w.
[62]
j.w.
[63]
j.w.
[64]
Krzywicki. 273, 273, 276, 274.
[65]
j.w.
[66]
j.w.
[67]
j.w.
[68]
Krzywicki, 278, 274, 273, 266
[69]
j.w.
[70]
j.w.
[71]
j.w.
[72]
Krzywicki, 283, 284, 285
[73]
j.w.
[74]
j.w.
[75]
Krzywicki, 285, Koneczny („O wielości
cyw.”), 250
[76]
Krzywicki.. 286.
[77]
Krzywicki, 286, 292, 288.
[78]
j.w.
[79]
j.w.
[80]
„Polski Kodeks Karny”, Lwów–Warszawa,
wyd. Unia, r. 1937, str. 63
[81]
Krzywicki, 265,
288, 289, 291
[82]
j.w.
[83]
j.w.
[84]
j.w.
[85]
Krzywicki, 387,
224, 239, 298,
[86]
j.w.
[87]
j.w.
[88]
j.w.
[89]
Krzywicki, 299,
299, 299, 299, 300
[90]
j.w.
[91]
j.w.
[92]
j.w.
[93]
j.w.
[94]
Próbki tego stosowano, do dorosłych w
niemieckich obozach koncentracyjnych.
[95]
j.w.
[96]
Krzywicki 312, 307
[97]
j.w.
[98]
Krzywicki, 296, 382, 376, 232.
[99]
j.w.
[100]
j.w.
[101]
j.w.
[102]
Krzywicki. 294. 308, 229, 230.
[103]
j.w.
[104]
j.w.
[105]
j.w.
[106]
Krzywicki, 222.
[107]
j.w.
[108]
Grotjahn, 260.
[109]
Krzywicki, 279, 279, 280, 278.
[110]
j.w.
[111]
j.w.
[112]
j.w.
[113]
Grotjahn, 31.
[114]
Ojciec I. Posadzy: „Przez tajemniczy
Wschód”, Potulice 1939, 190, 199
[115] j.w.
[116] Zischka,
64.
[117]
I. Posadzy, 247, 216, 258
[118]
j.w.
[119]
j.w.
[120]
Lejtho: 268, 269.
[121]
Mat, 18.
[122]
Artur Górski: „Ku czemu Polska szła”,
Lwów, 1938, wyd. IV
[123]
Kacper Niesiecki: „Herbarz polski”, t.
III., str. 187. Górski Antoni
[124]
A. Gwagnin: ,,Z kroniki Sarmacji
europejskiej”, Kraków 1860, str. 34
[125]
Ks. J. Jarzębowski: „Duchowe oblicze
Traugutta”, Warszawa, 1936, 21
[126]
Krzywicki, 180–220 i in.
[127]
Krzywicki, 165, 191.
[128]
Krzywicki, 184, 185, 188, 188, 191
[129]
j.w.
[130]
j.w.
[131]
j.w.
[132]
j.w.
[133]
Krzywicki, 195, 196, 197; 192, 197
[134]
j.w.
[135]
j.w.
[136]
j.w.
[137]
Krzywicki, 195, 184 i 220.
[138]
j.w.
[139]
Krzywicki, 186,186, 195
[140]
j.w.
[141]
Krzywicki, 186,186, 195
[142]
Por. u Krzywickiego o Śmierci Markizańczyków,
191.
[143]
„Kio wie, czy ideał Milla młodszego,
wyrażającego nadzieję, że z biegiem czasu opinia publiczna zapobiegnie
przeludnieniu, piętnując liczną rodzinę, jako hańbę, nie ziściłby się
najlatwiej w państwie socjalistycznym”. Krzyżanowski, 10.
[144]
Grotjahn, 29.
[145]
W tym 700.000 małżeństw ma być
bezpłodnych z natury. Turbak, 37.
[146]
Od r. 1921. Stąd się rozeszło na cały
świat. W roku 193S liczyła Anglia 50 „klinik kontroli urodzeń i 150 stacyj
sanitarnych, utrzymywanych kosztem rządu”, które są upoważnione rozszerzać
praktyki neomaltuzjańskie celem ograniczenia urodzeń. Turbak, 37.
[147]
Krzywicki, 238, 239, 240.
[148]
Krzywicki, 292.
[149]
Dr ). Bujalski: „Rzut oka na stan i
działalność zakładów leczniczych państwowych, komunalnych, społecznych i
prywatnych na podstawie sprawozdań za r. 1934 – 1935”, Warszawa, 1936, 44. 45.
Ilość poronień 61 proc. (w samych szpitalach).
[150]
Krzywicki, 291, 322.
[151]
Fogelson, 631, 633, 634.
[152]
Zischka, 62.
[153]
Zwracali na to uwagę, międy innymi F.
Koneczny i A. Niesiołowski, ten drugi w dziele zbiorowym „Rodzina”, 326. W
ostatnich latach przed wojną sprawa nieco ruszyła. Wybitnie np. prorodzinna
praca jest „Gospodarka Narodowa” A. Doboszyńskiego, Warszawa, 1934. Prorodzinny
jest korporacjonizm i socjologia katolicka.
Aż do wybuchu ostatniej wojny nie mieliśmy instytucji naukowej do spraw
rodziny i silnej organizacji – dla rodziny, poza szlachetnym, ale słabym
„Zjednoczeniem Zrzeszeń Rodzicielskich w Polsce”, liczącym w r. 1937 – 60 kół
przyszkolnych. (Por. „Nasza Szkoła” nr 10 r. 1937, str. 4), Prowadził
organizację pionier ruchu odrodzeńczego w rodzinach polskich, niezmiernie
zasłużony dla tej idei – p. Julian Janota–Bzowski, przy „Zrzeszeniu” powstała
tuż przed wojną „Komisja do Spraw Rodziny”, Jako komisja studiów nad rodziną
polską. Istnieje też kilkadziesiąt „Związków rodzinnych” w Polsce (por.
„Rodzina” miesięcznik. Warszawa, 1935, maj, 215). W piśmie „Rodzina” stale na
tematy rodzinne pisywała, znakomita tychże spraw znawczyni p. Zofia Jankowska.
Przed samą wojną powstała z inicjatywy warszawskiej Sodalicji Męskiej
organizacja „Ród”, jako związek rodzin polskich, ale pracować nie mogła, bo
rząd nie spieszył się z zatwierdzeniem jej statutu. Już podczas wojny powstała
(r. 1941) „Konfederacja Rodzin Polskich” oraz kościelno–świecka organizacja –
do niesienia pomocy zdrowym moralnie rodzinom w Polsce – „Stowarzyszenie im.
Św. Rodziny”. Ale czy te instytucje działają?
W r. 1946 ks. Zieja założył w Słupsku dom, gdzie przyjmuje się kobiety,
spodziewające się dziecka, a znajdujące się w ciężkim położeniu, i dlatego
kuszone chęcią zabicia dziecka.
[154]
Fryderyk Le Play, autor dzieł: „Les
ouvriers Europeens”, 6 tomów, r. 1879 La civilisation essentielle de
1'humanite, „L'organisation du travail”, „L'organisation de la familie”,
„Societe d'Enconomie Sociale”, r. 1856, poza tym powołał do życia instytucje
socjologiczne do badan nad rodziną 1 do realizowania zadań z badań owych
wysnutych. Przytacza Wójcicki A. (w dziele zbiorowym) „Rodzina”, 302–311.
[155]
Wielki wpływ na docenianie roli
rodziny w życiu narodu i państwa wywarł Dmowski publikacjami: „Kościół, naród i
państwo”, Poznań, r. 1927 (por. strony 10, 13, 13, 24, 27, 33), „Świat
powojenny i Polska” ora* „Przewrót”. Poza tym wyszło trochę dziel innych
autorów.
[156]
Bronisław Załuski: „Cecylia Plater–Zyberk”,
Warszawa 1930, str. 78, 79
[157]
Heiman wypowiada takie zdania: „Duch
kultury nowoczesnej znalazł w świecie starożytnym oręż skuteczny w wielkiej
walce przeciw Kościołowi i scholastyce”, str. 79. „Lekarz jest zwykle
niewierzący”, str. 314. „Lekarz też mieć powinien religię, lecz nie w postaci
przemijających form wyznaniowych i obrzędów zmiennych, nieraz wprawdzie
ułatwiających dostanie się ze skorupy do jądra – lecz powinien on posiadać
religę lekarską. Jest to religia oddzielna, religia zawodowa, tak samo jak jest
oddzielna część zawodowa czyli etyka lekarska będąca przejściem do filozofii”,
str.174