ZESZYTY HISTORYCZNE - 2009
Władysław BUŁHAK
WOKÓŁ MISJI JÓZEFA H. RETINGERA DO KRAJU, KWIECIEŃ-LIPIEC 1944 R.
Warszawska misja Józefa Hieronima Retingera z wiosny 1944 r. od
lat pozostaje tematem wywołującym spory świadków historii, jej badaczy i
miłośników. Odnosi się to do zarówno do jej genezy, politycznej treści,
jak i wreszcie do bulwersujących informacji o próbach likwidacji
Retingera przez kontrwywiad AK. Ciągle jednak pozostają wątki w istocie
niezbadane. Jak choćby: rzeczywisty stosunek Brytyjczyków do tej misji
czy kwestia jej prawdopodobnego związku ze znanymi mordami politycznymi
na grupie funkcjonariuszy Biura Informacji i Propagandy KG AK (BIP) na
czele z Jerzym Makowieckim i Ludwikiem Widerszalem.
Już w 1967 r. wielu ważnych aspektów tej sprawy, w tym kilku
bardzo drażliwych, dotknął Zbigniew S. Siemaszko na łamach "Zeszytów
Historycznych". O tym, że trafił w samo sedno, mimo poważnych luk w
dostępnych wówczas materiałach źródłowych, świadczy choćby reakcja
byłego szefa Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza płk.
Michała Protasewicza "Rawy". Inni autorzy, m.in. jeden z sekretarzy
Retingera Jan Pomian, a także krajowy publicysta Olgierd Terlecki
dorzucili wiele nowych szczegółów w oparciu o spuściznę samego "kuzyna
diabła" i relacje pomniejszych świadków. Kompetentnie pisał o wyprawie
Retingera do Polski badacz dziejów "cichociemnych" Jędrzej Tucholski. Za
bardzo istotne dla zrozumienia całej sprawy należy też uznać ustalenia
Jana M. Ciechanowskiego, skomentowane następnie bardzo ciekawie przez
Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Niedawno do nowych istotnych informacji
(relacja Izabelli Horodeckiej) dotarł kontrowersyjny historyk i
publicysta Dariusz Baliszewski. Ostatnią ważną publikacją związaną z
interesującym nas fragmentem biografii Retingera jest
pracowicie zestawiona przez Wojciecha Frazika kompilacja wspomnień,
relacji i materiałów archiwalnych odnoszących się do pobytu w kraju w
roku 1944, najbardziej chyba znanego z tzw. "kociaków" *[Określenie
od nazwiska prof. Stanisława Kota; opisywano nim cywilnych zrzutków
(wysyłanych do kraju przez londyńskie MSW) w odróżnieniu od
tych "właściwych", czyli kierowanych przez Oddział VI Specjalny Sztabu
Naczelnego Wodza (NW) do AK; sam Chciuk-Celt wolał jednak określenie
"cichociemny".]
(cywilnych "cichociemnych") w osobie Tadeusza Chciuka (znanego
bardziej jako Marek Celt, a w interesującym nas okresie używającego
także pseudonimu "Sulima"). Jak wiadomo, Chciuk-Celt opiekował się
Retingerem w jego wyprawie do Polski.
Polityczne cele misji
Jan Pomian pisał słusznie, że celem warszawskiej misji
Retingera była próba zmierzenia się z "polskim dylematem", którego sedno
miało polegać "na tym, czy można było w zamian za zgodę na oddanie ziem
wschodnich, uzyskać zgodę i gwarancje wolności i niepodległości
Polski". Innymi słowy, odwołując się do gorzkiej uwagi Jana Karskiego,
przytoczonej we wspomnieniach Jana Nowaka-Jeziorańskiego, miała to być
aktywna próba odpowiedzi na pytanie "jak mamy tę wojnę przegrać?".
Podobnie pisali o politycznych celach misji "Salamandry" Siemaszko,
Terlecki, Ciechanowski, Baliszewski czy wreszcie wspomniany płk
Protasewicz, uzupełniając rzecz o rozmaite, często bardzo ciekawe,
szczegóły i interpretacje. "Cała koncepcja - komentował po latach
Nowak-Jeziorański - oparta była na fałszywym założeniu, że kosztem
ustępstw terytorialnych i za cenę dopuszczenia komunistów do rządu można
będzie ocalić niezależność państwa lub co najmniej jego demokratyczny
ustrój".
Wiele lat po wojnie sam Retinger przypomniał, że bardziej
praktycznym elementem jego misji miało być sprowadzenie na Zachód
Wincentego Witosa (co jak wiadomo się nie udało). Jednocześnie Retinger
ostro zaprzeczał - odnosząc się do tekstu Kazimierza Koźniewskiego na
łamach warszawskiej "Polityki" opublikowanego w rocznicę Powstania
Warszawskiego - jakoby jego misja miała cokolwiek wspólnego z decyzją o
podjęciu walki o stolicę. Rozmówcą, który zanotował (odpowiednio
w sierpniu i we wrześniu 1957 r.) te dwie interesujące wypowiedzi, był
pracujący "pod przykryciem" dziennikarza PAP i posługujący się
nazwiskiem Jerzy Klinger, kadrowy oficer wywiadu cywilnego (Departamentu
I MSW) Andrzej Kłos. Skądinąd człowiek inteligentny i spostrzegawczy,
obdarzony też dobrym piórem.
Równie nietypowym, ale bardzo interesującym źródłem odnoszącym
się do politycznej genezy misji Retingera są też, wymuszone w 1954 r.
przez oficerów MBP, tzw. "zeznania własne" ówczesnego więźnia bezpieki
(oskarżonego o szpiegostwo) Alfreda Chłapowskiego, syna przedwojennego
ambasadora RP w Paryżu o tym samym imieniu. Chłapowski junior, znany
jako "Ted", był adiutantem dywizjonu 301 (eskadry 1568), a wcześniej
jeszcze pełnił funkcję oficera do zleceń (adiutanta) przy boku generałów
Izydora Modelskiego, Mariana Kukiela i wreszcie samego Władysława
Sikorskiego. Mieszkał on wtedy w jednym mieszkaniu z Retingerem, który
był nawet świadkiem na londyńskim ślubie "Teda" z jego pierwszą żoną
Heleną z Karwowskich. Opisując swoją znajomość z Retingerem Chłapowski
umieścił następujący komentarz: "Z wypowiedzi Rettingera można było
wnioskować, że już w 1942 r. liczył się on z prawdopodobieństwem
wyzwolenia Polski [...] od Wschodu, a nie z Zachodu. Dlatego był
zwolennikiem znalezienia
modus vivendi [...] ze Związkiem Radzieckim, który
umożliwiłby Polsce pozostanie pod wpływem Zachodu, a szczególności
Wielkiej Brytanii. Przypominam sobie, że bodajże, już w 1943 r.
Rettinger twierdził, że następna wojna będzie między Wschodem a
Zachodem, między komunizmem a światem kapitalistycznym, czy jak on się
wyraził
«demokracjami». Rettinger uważał, że jedyny sposób w jaki kraje Europy
Środkowej będą się mogły oprzeć wpływom Związku Radzieckiego i
komunizmowi, to przez utworzenie wspólnego bloku którego trzonem byłaby
Polska i Czechosłowacja". I rzeczywiście, jak można sądzić, pierwsze
"europejskie" inicjatywy rządu polskiego na emigracji, w których
Retinger był bardzo aktywny, miały w istocie na celu wykorzystanie idei
federalizmu dla stworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej antysowieckiego
i zarazem antyniemieckiego
cordon sanitaire.
Poglądy przypisywane Retingerowi przez przywołanych wyżej
świadków historii rzeczywiście w ogólnych zarysach odpowiadały
brytyjskim poglądom na sprawę polską w owym czasie, które też starano
się narzucić wówczas polskim partnerom, bezwzględnie i do pewnego
stopnia skutecznie. W tym kontekście wypada przede wszystkim wskazać na
publikacje Marka Kazimierza Kamińskiego i Jacka Tebinki, a ze starszych
Tadeusza Piszczkowskiego. Ku tego rodzaju "realizmowi" skłaniał się
rzeczywiście przede wszystkim premier Stanisław Mikołaczyk i
jego najbliższe otoczenie. Podkreślają to jego biografowie:
Andrzej Paczkowski i Joanna Hanson, a także tak kompetentni świadkowie
jak wspomniany Chciuk-Celt, czy ambasador RP w Londynie Edward
Raczyński. Dodajmy tutaj od siebie, że w miarę możliwości kompletny i
zwarty wykład swoich poglądów na uregulowanie polsko-sowieckich
problemów Mikołajczyk zawarł w swoim wystąpieniu z 12 grudnia 1944
(czyli już po dymisji ze stanowiska premiera) w prestiżowym Chatham
House (Królewskim Instytucie Spraw Międzynarodowych).
Rozumowanie Mikołajczyka, który tłumaczył z polskiego punktu widzenia
istotny sens misji Retingera, najpełniej odtwarza w swoich wspomnieniach
Tadeusz Chciuk-Celt (w oparciu o notatki z połowy lat czterdziestych).
Zdaniem polskiego premiera Retinger, jako cieszący się zaufaniem
Brytyjczyków, będzie dla nich najlepszym z polskiego punktu widzenia
świadkiem i źródłem informacji o sytuacji i nastrojach polskiego
podziemia. Mikołajczyk liczył też, że jego specjalny wysłannik w
możliwie najbardziej wiarygodny sposób będzie w stanie poinformować
czynniki krajowe "o groźnej rzeczywistości, że jeżeli będą trwać w
dotychczasowej bezsensownej polityce nieprzytomnie antyrosyjskiej i
antykomunistycznej, to doprowadzą sami do tego, że Rosja i tylko
Rosja będzie urządzała państwo polskie i tylko komuniści będą mieli w
nim coś do powiedzenia".
Podobne poglądy podzielało wielu innych polskich polityków i
wojskowych zarówno w kraju, jak i na emigracji. O tej grupie pisałem już
obszernie, zajmując się wpisującym się w nurt rzeczonej debaty raportem
z 7 listopada 1943 autorstwa szefa Oddziału II KG AK, ppłk. Mariana
Drobika "Dzięcioła", wymieniając przy tej okazji i innych zwolenników
podobnego kierunku myślenia tak w kraju, jak i na emigracji na czele z
gen. Stanisławem Tatarem, Władysławem Kulskim, Romanem Knollem, Jerzym
Makowieckim czy Ludwikiem Widerszalem (do tych dwóch ostatnich nazwisk
przyjdzie nam jeszcze tutaj wrócić). Warto tutaj nadmienić, że raport
ppłk. Drobika ujrzał światło dzienne mniej więcej w tym samym momencie, w
którym zakiełkowała idea wyprawy Retingera do kraju.
Jan Pomian nie ma wątpliwości, że autorem idei wysłania do
Polski specjalnego kuriera ze swoistą "misją ostatniej szansy", jak i
jej zasadniczej politycznej treści, był sam Retinger. Podobnej
odpowiedzi na pytanie "w czyim imieniu?" udzielili też Siemaszko, a
przede wszystkim Chciuk-Celt, opierając się odpowiednio na relacjach
gen. Mariana Kukiela i Stanisława Mikołajczyka. Zdaniem Pomiana, cały
pomysł wpisywać się miał w szerszą aktywność Retingera, w londyńskich
międzynarodowych kręgach politycznych, której zwieńczeniem były jego
powojenne działania na rzecz europejskiego zjednoczenia. Myśląc zapewne o
"spiskowych" wywodach Olgierda Terleckiego, Pomian wskazywał przy tym, z
nutą właściwej mu ironii, że polscy komentatorzy i historycy mają
olbrzymie problemy ze zrozumieniem, że ktoś może działać politycznie
"nie będąc niczyim sługą", wykazując własną inicjatywę i "samemu
kombinując co ma robić". Jego zdaniem, wynika to z głębokiej (na
podstawowym poziomie mentalnym) nieznajomości w Polsce
zachodniej polityki "starego stylu", której solą byli ludzie niezależni i
samosterowni, tacy jak Winston Churchill, czy
toutes proportion gardees sam Retinger. Przyczyny tej
niewiedzy Pomian widzi przede wszystkim w braku własnych analogicznych
doświadczeń historycznych, na co nałożyły się jeszcze: "nakazowa" pamięć
komunizmu i wreszcie to, że dziś, także w Europie Zachodniej, polityka
"starego stylu" ustąpiła miejsca przyziemnemu partyjniactwu. W
interesującym nas okresie (i czasach tuż powojennych) jej wiekowi
reprezentanci wciąż jednak nadawali kształt Europie, co ostatnio
przypomniał Tony Judt.
Geneza misji Retingera do Polski w brytyjskich materiałach archiwalnych
Choć niektórym może się ów pogląd Pomiana wydawać
idealistycznym, a nawet naiwnym, udostępnione historykom brytyjskie
materiały archiwalne, jakkolwiek niekompletne, w ogólnych zarysach zdają
się potwierdzać jego kierunek myślenia.
W brytyjskim Foreign Office (FO) sprawą misji Retingera
zajmował się stosunkowo młody, ale wybijający się dyplomata Frank K.
Roberts, wówczas pełniący obowiązki naczelnika (Acting Head) kluczowego
Central Department, w którego kompetencjach znajdowały się kraje Europy
Zachodniej i Środkowej (bez Skandynawii), w tym oczywiście i Polska. Ze
sporządzonej przezeń w dniu 7 stycznia 1944 r. notatki wynika, że
Retinger zwrócił się do szefa jednej z brytyjskich tajnych służb, to
jest Special Operation Executive (SOE) gen. Colina Gubbinsa (który
skądinąd był dobrym znajomym "kuzyna diabła" z prośbą umożliwienie mu
przedostania się do Polski, informując równocześnie, że sprawa została
uprzednio uzgodniona z Mikołajczykiem (co miało miejsce - jak wiemy
skądinąd - z inicjatywy Retingera). Także omawiana notatka przy
okazji potwierdza kwestię "autorstwa" samej idei misji do
Polski. "Retinger spoke to me himself about this - pisał Roberts -
several weeks ago [...] as a bright idea of his own" [podkr. WB].
Z owej wzmianki mogłoby wynikać, że cała idea zrodziła się w
reakcji na informacje o moskiewskim spotkaniu ministrów spraw
zagranicznych Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR, które odbyło się w końcu
października 1943 r., względnie na te odnoszące się do planowanego
spotkania "Wielkiej Trójki" (które, jak dziś wiemy, ostatecznie odbyło w
Teheranie). Była to analiza nader trafna, choć nie zaskakująca. Z całą
pewnością Retinger miał bowiem już wówczas trzeźwy ogląd stosunku
Anglosasów (w tym Amerykanów) do sprawy polskiej.
Wypada zwrócić uwagę na ton owej, niejako wstępnej, notatki
Robertsa. Brytyjski dyplomata podkreślał na przykład, że: "we clearly
could not take the initiative in encouraging M. Retinger to undertake so
dangerous a journey". Z drugiej strony wskazywał jednak, że Brytyjczycy
na pewno powinni udostępnić mu odpowiednie środki ("give him the
necessary facilities"). Roberts chciał się jednak najpierw przede
wszystkim upewnić, czy cały pomysł osoby uważanej przezeń za
"trochę intryganta", ma rzeczywiście poparcie polskiego premiera.
Dodajmy, że w innym miejscu, już po szczęśliwym wylądowaniu Retingera w
Polsce, Roberts pisał o nim: "although rather a wild reporter, he should
at least be able to give us a better first hand picture of Poland than
any we have yet had". Co spotkało się zresztą ze zgryźliwym pytaniem
jednego z wysokich urzędników Foreign Office, dlaczego nie towarzyszy mu
żaden tzw. BLO (British Laison Officer, brytyjski oficer łącznikowy),
który mógłby na miejscu weryfikować "R[etinger]'s wild reporting".
Dodajmy tutaj, że brytyjscy wysłannicy tego rodzaju działali w
tym czasie dość licznie np. na Bałkanach i na Dalekim Wschodzie.
Z ostrożnymi wywodami Robertsa zgadzali się zasadniczo zarówno
Sir Alexander Cadogan, ówczesny stały podsekretarz stanu w Foreign
Office (ten chciał sprawę jeszcze opóźnić, aby jeszcze "zmiękczyć"
postawę Mikołajczyka) i Anthony Eden (jako wicepremier zastępujący
wówczas chorego Churchilla), który pozostawił na owej notatce
następującą wstrzemięźliwą adnotację: "We must certainly first be asked
by the Polish P[rime] Minister]. I do not entirely trust M. Retinger".
Na marginesie omawianej notatki znajduje się jeszcze odręczny dopisek
jej autora (uczyniony zapewne na żądanie Cadogana), w którym Roberts
wyjaśniał, że Retinger był "człowiekiem zaufania" gen. Sikorskiego, a
obecnie pełni analogiczną funkcję w otoczeniu Mikołajczyka. Trzy dni
później Roberts rozmawiał z gen. Gubbinsem, upewniając się, że SOE nie
uczyni niczego w tej sprawie, dopóki nie zapadną odpowiednie decyzje
polityczne.
Retingerowi udało się szybko przekonać Brytyjczyków, a
konkretnie Robertsa i innego wysokiego urzędnika Foreign Office Williama
Stranga (również dobrze znającego i swego rozmówcę, i sprawy polskie),
że sprawa jest pilna i zasługuje na pośpiech. Ostatnie wątpliwości
Brytyjczyków rozwiał sam Mikołajczyk jeszcze tego samego dnia kierując
(po interwencji Retingera) odpowiednie pismo na ręce Edena, w którym
pisał "I thought it would be useful to send to Poland now as my personal
emmisary Mr. Retinger, who is - I think - known to you". Było ono
pisane w pośpiechu (być może przez samego Retingera) i w daleko idącej
tajemnicy. Stąd zapewne znalazły się w nim pomyłki merytoryczne i błędy
językowe, sprostowane odręcznie przez Robertsa. 14 stycznia Eden
odpowiedział pozytywnie na prośbę wyrażoną przez Mikołajczyka.
Odpowiednie pismo do polskiego premiera przygotował Roberts, a
pozytywnie zaopiniował Pierson J. Dixon, jeszcze jeden z urzędników
FO zaangażowanych w sprawę.
W kolejnej notatce, powstałej tuż po rozmowie z Retingerem (w
dniu 12 stycznia 1944), a stanowiącej w zasadzie pismo przewodnie do
prośby Mikołajczyka, Roberts i Strang poparli ostatecznie całą
inicjatywę i wnioskowali o jej pilne uruchomienie przez gen. Gubbinsa i
SOE. Generalnie zgadzali się też z przywołaną przez ich rozmówcę
argumentacją (zarówno tą polityczną, jak i czysto techniczną związaną z
ograniczeniami lotów do Polski), którą Roberts odtworzył w następujący
sposób: "The Polish Government were quite convinced that they had
support of the great mass of public opinion in Poland. But that opinion
was more intransigent towards the Russians then that of the Polish
Government here. M. Mikołajczyk therefore not only wish to explain the
international position properly to the Poles at home, through an
authorised and competent intermediary, but also to ensure that the Poles
at home would support him in the concessions which it would be
necessary to make to Russia. Without such an assurance he run the risk
of agreeing to conclude an agreement with Russians under our pressure
and then being disavowed by the Poles at home".
Najważniejsza merytorycznie rozmowa Retingera z Robertsem miała
miejsce 15 stycznia. Poświęcony jej odpowiedni fragment kolejnej
notatki tego ostatniego w sposób chyba najpełniejszy z dotychczas
znanych materiałów źródłowych oddaje polityczny sens misji Retingera,
tak jak ją widziano z perspektywy Whitehall. "There is no doubt -
podkreślał brytyjski dyplomata - that he is out to help, his main idea
being that it would be fatal if the Polish population at home, through
lack of knowledge, repudiated whatever agreement might be
reached between M. Mikołajczyk and the Russians. M. Retinger's line will
therefore be to show the Poles at home what is the real international
situation and that, while we shall do what we can to ensure that a
strong and independent Poland emerges from this war, they should not
expect the impossible, either from us or from the Americans'". Jeżeli
chodzi o politykę brytyjską w sprawie polskiej Roberts informował swoich
przełożonych, że "M. Retinger's line will be that without Russians
support Poland could not be liberated; that it is indispensable to the
future of Poland that she should have friendly relations with Russia,
and that Great Britain cannot in any circumstances be expected
to quarrel on an issue such as rejection by Poland of a
frontier approximating to the Curzon line". W dalszej części
notatki była też mowa o opiniach Retingera na temat polityki
amerykańskiej. Roberts pisał na ten temat: "M. Retinger is particularly
anxious lest the Poles at home may pin their faith in America. He will
point out to them that Americans professions of goodwill are unlikely to
produce any practical results and may, in any case, not outlast the
American election campaign".
Można tutaj dodać, że w rym duchu informował Retingera
zaprzyjaźniony z nim rtm. Stefan Zamoyski, dawny adiutant
gen. Sikorskiego, wywodzący się ze znanej polskiej rodziny
arystokratycznej. Ten "oficer o wielkiej inteligencji", znakomicie
władający "oksfordzkim" językiem angielskim, był "pomocnikiem polskiego
attache wojskowego" w USA, tłumaczem i oficerem do
zleceń płk. Leona Mitkiewicza, szefa polskiej misji wojskowej
przy Połączonym Komitecie Szefów Sztabów (Combined Chiefs of Staff -
CCS) w Waszyngtonie. Zarówno z tytułu pełnionej funkcji, jak i wysokiej
pozycji towarzyskiej w waszyngtońskich elitach, miał on dostęp do wielu
nieoficjalnych, a zarazem kluczowych informacji dotyczących sprawy
polskiej. Dość powiedzieć, że czołowy z ówczesnych amerykańskich
strategów wojennych, zastępca szefa sztabu generalnego USA ds.
planowania wojennego, gen. Albert C. Wedemeyer "często bywał u pp.
Zamoyskich".
Już w czerwcu 1943 r. z brutalną otwartością rtm. Zamoyski
pisał o przemożnych wpływach sowieckich w otoczeniu amerykańskiego
prezydenta i o nurtujących tutaj planach polityczne-go powojennego
porządku na świecie, a także o przygotowaniach do spotkania Stalina,
Churchilla i Roosevelta, łącznie z kierunkiem, w jakim potoczyć się mogą
ich rozmowy w sprawach polskich. "Tutaj utwierdza się - ostrzegał
Retingera - dość silnie koncepcja uznania żądań rosyjskich, może
bardziej z powodu przekonania, że nie będzie podstaw ani możliwości
sprzeciwu, a także pobożnej wyobraźni, że przyniesie to trwałe
ułożenie Europy Wschodniej, aniżeli przekonania o jakiejkolwiek
słuszności [...]. Koncepcja ta wypływa od najwyższych czynników
i tutejszy Pan [tj. Roosevelt - WB] obecnie krystalizuje ją, a
nawet polecił przygotować projekt, jeżeli chodzi o Polskę, na
przesłankach linii Curzona, oddania Polsce Gdańska, Pomorza i
Prus Wschodnich oraz Śląska, a nawet przesunięcia naszej
granicy zachodniej do Odry". Zamoyski informował też Retingera o planach
spotkania "Wielkiej Trójki" i o tym, że jednym z głównych tematów
rozmów będą sprawy polskie.
W notatce z 12 stycznia 1944 r. Roberts i Strang uznawali
dodatkowo za całkiem uzasadnione prośby Retingera, po pierwsze o
udzielenie mu odpowiednich wskazówek jeżeli chodzi o "linę H[is]
M[ajesty] G[overnment] would like him to take in Poland", po drugie o
krótkie, w istocie symboliczne, spotkanie z Edenem, którego celem miało
być jedynie podkreślenie wagi całej misji w oczach polskich polityków w
kraju. Eden zgodził się spotkać z Retingerem. Spotkanie odbyło się 17
stycznia 1944 r. o godzinie 3 po południu, tuż przed
opuszczeniem Londynu przez wysłannika polskiego premiera. Eden miał
wtedy ostrzec Retingera: "Powiedz Pan Polakom, że my się o wschodnie
granice Polski bić nie będziemy i jeżeli nie chcą stracić wszystkiego i
uniemożliwić nam wszelkiej pomocy - to niech jak najszybciej dochodzą do
zgody z Rosją".
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ostatnie polityczne rozmowy
Retingera w Londynie zbiegły się dokładnie w czasie z wymianą
komunikatów PAT i TASS (z 5, 11, 15 i 17 stycznia). Umiarkowane i
koncyliacyjne stanowisko rządu polskiego spotkało się wówczas z
"brutalną", jak wspominał ambasador Raczyński, sowiecką ripostą.
Brytyjczycy niepokoili się, czy owe sowieckie deklaracje nie wpłyną zbyt
przygnębiająco na Retingera, podważając, już na jej progu, cały
polityczny sens jego ryzykownej misji. Pocieszali go, że to jest tylko
sowiecka taktyka "designed to secure the most favourable position from
which the Soviet Government might enter into discussions".
Dokumenty brytyjskiego Foreign Office dobrze obrazują
pozytywny, ale daleki od jednoznacznego poparcia i raczej wykluczający
własną inicjatywę, stosunek Brytyjczyków do całej sprawy i osoby samego
Retingera. Wbrew temu co sugeruje m.in. Norman Davies (powołując się na
publikację Stephena Dorrila), warto też zauważyć, że w opisanej
korespondencji brak śladów, wskazujących na to, by w całej sprawie
uczestniczyły inne brytyjskie służby specjalne niż SOE, np. Secret
Intelligence Service (SIS), znana też jako Military Intelligence -
Section 6 (MI 6). Można to powiedzieć z pewnością zwłaszcza o
procesie decyzyjnym poprzedzającym całą misję, a odbywającym się w kręgu
kierownictwa Foreign Office i po części SOE. Także przywołany Dorril w
istocie pisze coś innego niż sugeruje Davis. Uważa mianowicie, że w
czasie wojny Retinger był "SOE officer", względnie "SOE recruit", mając
zresztą wyraźnie na myśli właśnie opisaną tutaj misję do Polski. O jego
związkach z MI 6 mowa jest wyraźnie jedynie w odniesieniu do
powojennej aktywności w ruchu europejskim, do czego jeszcze pozwolę
sobie na koniec powrócić.
Potwierdzona źródłowo rola przedstawicieli SIS w całej sprawie
wyprawy Retingera do Polski odnosi się właściwie do kwestii
drugorzędnych, to jest obejścia standardowych procedur bezpieczeństwa.
Najpierw wiceszef SOE Harry N. Sporborg zastanawiał się, czy w przypadku
pozostawionych przez Retingera listów pożegnalnych dla polskiego
prezydenta, premiera, pani Sikorskiej i swych córek, należy zgodnie z
zasadami przekazać je do ocenzurowania odpowiedniej strukturze SIS, czy
też decyzją Edena od tego odstąpić. Po raz drugi przedstawiciele
"security authorities" pojawiają się w momencie oczekiwanego powrotu
Retingera. SOE wynegocjować miał jego zwolnienie z normalnych procedur clearingowych,
przy założeniu jednak "that he should be kept incomunicado", po
kontrolą tej właśnie organizacji. Zapewne i w jednym, i drugim przypadku
szefom SOE chodziło wprost o zachowanie szczegółów misji w tajemnicy
przed konkurencyjnymi służbami.
Wylot do Polski
Jakkolwiek można domniemywać, że nie wszystkie materiały SOE
odnoszące się do misji Retingera zostały ujawnione, jest rzeczą pewną,
że odpowiedzialność za jego przerzut do okupowanego kraju wzięła na
siebie właśnie ta tajna organizacja, na czele z jej szefem gen.
Gubbinsem. Zajmował się tym wspomniany już zastępca Gubbinsa Harry
Nathan Sporborg, a także świetnie znający Polaków i polskie sprawy
oficerowie SOE - ppłk Arthur Terence (Terry) Roper-Caldbeck i mjr Ronald
Hazell.
Założenia, jakie kierowały szefami SOE, kiedy angażowali się w
przygotowanie całej operacji, znamy z pisma jednego z jej dowódców ppłk.
Harolda Perkinsa, szefa polskiej sekcji SOE, napisanego
charakterystycznym dla angielskich służb specjalnych językiem
przetykanym kryptonimami i sarkazmem: "We fully suported - pisał "MP" -
QUEEN's [Mikołajczyk - WB] endevours because although we back the DAY's
[Polskie Siły Zbrojne - WB] one hundred per cent with regard to they
TRUNK [operacje - WB] and the marvelous ROOT [organizacja - WB]
they have created inside KENSAL [Polska - WB] with connection with their
work, we do know that without QUEEN restraining influence we should get
absolutely nowhere with DULWICH [Rosja - WB], DULWICH loathes and
suspects the whole of the DAY's activities under SHINE [gen. Sosnkowski -
WB], and it is only through QUEEN that we can allay or attempt to
allay this suspicion".
Z polskiej strony, na polecenie Mikołajczyka, jak wcześniej
wspominałem, dość już wiekowym kandydatem na "kociaka", miał się
opiekować młody, doświadczony kurier MSW w osobie Tadeusza Chciuka
(Marka Celta). Zostawił on dosyć szczegółowy opis dłużącego się
wyczekiwania na wylot do Polski, łącznie z zaskakującą (dla niektórych)
wzmianką o żarliwych modlitwach zanoszonych przez "bezbożnika, żyda i
masona" w miejscowym kościele w Bari. Przed odlotem Retinger napisał
pięć listów, które miały poniekąd charakter politycznych i
osobistych testamentów. Cztery z nich były skierowane do różnych
polskich adresatów.
Nb. na wszelki wypadek zostały przetłumaczone
na angielski przez Brytyjczyków i zachowane w aktach sprawy. Piąty list,
datowany na 2 lutego 1944 r., był skierowany do Edena. Autorowi nie
udało się go odnaleźć, zresztą zdaniem wspominanego Robertsa, był on w
momencie, w którym dotarł do Londynu "out of date and of no interest".
Retingerowi, co wynika m.in. z omówionych wyżej licznych
notatek Foreign Office, a także z pozostawionych przezeń pożegnalnych
listów, bardzo zależało na utrzymaniu całej sprawy w tajemnicy przed
innymi Polakami, łącznie z prezydentem Władysławem Raczkiewiczem.
Symbolem owej tajemnicy była czarna brezentowa maska, w której Retinger
wsiadł na pokład samolotu odlatującego do Polski. Utrzymanie sprawy w
sekrecie okazało się jednak niemożliwe. Sprawę usiłował co prawda
załatwić "za plecami polskiego Oddziału VI i polskiego Szefa Sztabu"
wspomniany wyżej ppłk Roper-Caldbeck (posługując się listami
Mikołajczyka). Jego polski partner mjr Marian Utnik (przebywający
wówczas we Włoszech, zastępca szefa Oddziału VI) zawiadomił jednak
natychmiast swoich przełożonych o tajemniczym wysłanniku do kraju. Nie
może zatem specjalnie dziwić, że w jednej z kolejnych swoich notatek
Roberts skarżył się wręcz, że "within a day [...] a report was on
Gen. Sosnkowski's desk", uznając to oczywiście za fakt mocno
nieszczęśliwy. Jeden z jego przełożonych (którym był zapewne zastępca
stałego podsekretarza stanu w Foreign Office - Orme Sargent) opatrzył to
dodatkowo tyleż zgryźliwym, co w tym kontekście niesprawiedliwym
komentarzem: "I'm afraid Poles can keep nothing secret" :.
Oryginały listów Mikołajczyka (pisanych na jego urzędowym
papierze w języku angielskim, wysłanych następnie brytyjską pocztą
dyplomatyczną) znajdują się obecnie w zbiorach Centralnego Archiwum
Wojskowego (CAW) w Warszawie, gdzie trafiły zapewne wraz z dokumentacją
Oddziału VI przywiezioną do kraju przez gen. Stanisława Tatara i płk.
Mariana Utnika. Ich autentyczność potwierdzają kopie zapisane
in extenso w "Dzienniku czynności Wydziału S Oddziału
Specjalnego Sztabu Naczelnego Wodza i Bazy nr 11" (czyli bazy
przerzutowej w Brindisi noszącej kryptonim "Mewa", a dla kraju
"Jutrzenka"). Jest on przechowywany w londyńskim Studium
Polski Podziemnej (SPP). W istocie obydwa listy stanowią całość,
na którą składają się: rodzaj pisma przewodniego datowanego na
18 stycznia 1944 r. i zasadniczy "ściśle tajny" list
premiera Mikołajczyka, datowany dwa dni wcześniej. Treść
pierwszego listu wybiega jednak poza standardowe formułki, stąd też
w ówczesnej korespondencji radiowej, a za nią w literaturze przedmiotu
(choćby w najbardziej szczegółowym dotąd opisie u Jędrzeja Tucholskiego)
mowa jest o "dwóch listach".
W piśmie z 18 stycznia Mikołajczyk zawarł szereg konkretnych
dezyderatów, m.in. żądanie przyznania operacji przerzutu osoby
określanej jako "Brzoza" absolutnego priorytetu. Najważniejsze fragmenty
głównego pisma Mikołajczyka z 16 stycznia 1944 r. brzmiały: "You will
be requested by your British friends to lay on an air operation to the
homeland. [...] It has been agreed here that the operation shall consist
of Mr. Brzoza together with my courier at present with you and known to
the British as Kabel *[Wiktor Karamać "Kabel",
kurier MSW; miał on pierwotnie towarzyszyć Retingerowi, został następnie
zastąpiony przez Chciuka-Celta.]. Containers may be sent with
this operation, but only this two bodies should be in the plane as
passengers. Upon arrival [...] they are to be put in touch with the
Delegate of the Government as soon as possible. Any signals or
correspondence which you may pass back to this side on this
matter should be addressed for me personally and sent only through the
Chief of the British Office with whom you are in contact. The code name
for Mr. Brzoza is Salamander".
Ustalenie, kim jest tajemniczy "Brzoza", zajęło podwładnym gen.
Sosnkowskiego kilka dni ". Pierwszy miał się domyślić kpt. Zygmunt
Oranowski "Zora" z bazy w Brindisi. Siemaszko podejrzewa, w tym
kontekście, nie bez słuszności, że to właśnie aura tajemnicy, jaką
otoczona była cała misja, pobudziła ludzi sprzeciwiających się jej celom
politycznym, do bardzo ostrego przeciwdziałania. Płk Protasewicz
(ówczesny szef VI Oddziału Sztabu Naczelnego Wodza) był wręcz skłonny
uważać, że gdyby nie owa tajemnica, wynikająca jego zdaniem z
charakterystycznego dla wielu opozycyjnych polityków okresu
międzywojnia "kompleksu wojska" (w istocie "Dwójki"), "nie byłoby
sprawy Retingera". Raczej jednak nie miał racji.
Sprawa odlotu tajemniczego "człowieka w masce" miała jeszcze
jeden niespodziewany wymiar, pozornie tylko komiczny. Niezwykłego
emisariusza żegnało bowiem w Brindisi co najmniej dwóch polskich
oficerów bardzo dobrze znających go osobiście. Pierwszym z nich był
bratanek pierwszej żony Retingera por. Jerzy Zubrzycki, adiutant do
spraw operacyjnych bazy "Jutrzenka" (przyjdzie nam tutaj jeszcze do
niego wrócić). Drugim był przywoływany już por. Alfred Chłapowski, który
zresztą zawołać miał na pożegnanie "powodzenia Reciu!" Powinno
to zabrzmieć w uszach "Salamandra" jak groźne memento.
Gen. Sosnkowski i misja Retingera
Z faktu ujawnienia tajemniczej misji Retingera wynikały daleko
idące następstwa, nad którymi wypada się tutaj szerzej zatrzymać.
Poglądom Mikołajczyka i Retingera, a przede wszystkim wynikającej z nich
polityce ocenianej ostro jako "ześlizg do podległości", odstępstwo od
zasady integralności terytorialnej kraju, a co za tym idzie zdrada
narodowych interesów starało się wszelkimi środkami przeciwdziałać kilka
sformalizowanych i nie-sformalizowanych ośrodków politycznych (zarówno w
kraju jak i na emigracji), po części "samorodnych", a po części
wywodzących się z tradycyjnych środowisk politycznych (głównie
nurtu narodowego i piłsudczykowskiego). Największymi możliwościami pod
tym względem dysponowała niewątpliwie grupa uznająca autorytet
Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Witold Babiński, jego
zaufany adiutant, doradca i oficer ds. specjalnych pisał na ten temat po
latach w sposób nader charakterystyczny: - "Prawdą jest, że Generał
dbał o nienaruszanie ładu prawnego. Ale są przecież chwile szczególnie
ważne, gdy naruszenie ładu jest dopuszczalne, niekiedy jest obowiązkiem.
Wtedy gdy chodzi o rzeczy wielkie, o byt i niebyt, o całość i
niepodległość." Babiński podkreślał ponadto, że: "Generał obawiał się,
że te ześlizgi mogą doprowadzić do akceptowania przez
premiera [Mikołajczyka] warunków, narzucanych przez Stalina.
Czyli innymi słowy, że nastąpić może powtórzenie Sejmu Grodzieńskiego".
Ten sam Babiński opublikował na łamach "Zeszytów Historycznych"
depeszę Naczelnego Wodza do Komendanta Głównego AK z 4 lutego 1944 r.,
odnoszącą się wprost do misji Retingera. Jej najważniejszy fragment
brzmiał: "tajemniczość wyprawy i rola Anglików w jej organizowaniu zdaje
się wskazywać na to, że wysłańcy Premiera mogą być również
zaopatrzeni w jakieś oświadczenia lub polecenia angielskie, tym bardziej
że jak wiecie, wysiłki Anglików idą w kierunku skłonienia nas
do zrzeczenia się Kresów w zamian za niepewne rekompensaty na Zachodzie i
do nawiązania przez nas współpracy wojskowej z Sowietami, nawet bez
uprzedniego porozumienia politycznego. Moje stanowisko znacie [...]".
Podobna postawa gen. Sosnkowskiego budziła skrajną irytację
Brytyjczyków. W podręcznej kartotece personalnej SOE pisano nie tylko,
że kieruje się on lękiem przed rozszerzeniem sowieckiej dominacji i
uważa politykę Mikołajczyka wobec Rosjan za błąd, ale z niemałą dawką
złośliwości dodawano, że "he would rather be waiter in a Soho restaurant
than give up a sacred rights of Poland".
W otoczeniu gen. Sosnkowskiego uważano Retingera w najlepszym
razie za brytyjskiego agenta i kluczowego zwolennika "polityki ciągłych
ustępstw" wobec Sowietów ("ześlizgów"), a w gorszym po prostu za agenta
Moskwy. Nie lepszą miał też opinię w kierownictwie podziemia, przede
wszystkim w KG AK. Gen. Bór-Komorowski "Lawina" depeszował tuż po jego
przybyciu, czyli jeszcze przed podjęciem przez Retingera jakichkolwiek
rozmów, że "przez tutejsze koła polityczne jest on [Retinger - WB]
uważany za agenta angielskiego i międzynarodowego aferzystę".
Brytyjczycy zdawali sobie zresztą doskonale sprawę z reputacji,
jaką cieszy się Retinger w polskich kręgach politycznych, w tym wśród
Polaków z kraju. Przywoływany już tutaj wielokrotnie Roberts pisał
wręcz: "Those who have recently come out of Poland say he will have a
poor reception. He used to be regarded there as a Soviet agent. He has
outlived this reputation but is now regarded as a British agent. The
Poles, in fact, think that he was sent in by us, and quote as an
evidence of this the fact that the Secretary of State [Anthony Eden]
received M. Retinger before his departure".
W tym kontekście warto ponownie przywołać publikację Jana M.
Ciechanowskiego, który opisał i próbował zinterpreto-wać, udostępnione w
1941 r. przedstawicielom polskiego wywiadu, brytyjskie
dossier odnoszące się do Retingera. Z tychże
materiałów, a także z innych informacji Oddziału II Naczelnego Wodza,
wynika, że podejrzewano go, w okresie międzywojennym i już w czasie
wojny, o rozmaitego rodzaju kontakty i powiązania z komunistami. Trudno
sobie wyobrazić - choć Ciechanowski pisze to ze znakiem zapytania - aby
owo
dossier było nieznane gen. Sosnkowskiemu i jego
"prawej ręce" płk. Franciszkowi Demelowi, skądinąd doświadczonemu
oficerowi wywiadu, działającemu przed wojną m.in. na kierunku
sowieckim. Zawartość owego
dossier była też jak się wydaje znana płk.
Kazimierzowi Irankowi-Osmeckiemu, a co za tym idzie także
szefowi kontrwywiadu AK Bernardowi Krawcowi-Zakrzewskiemu.
Zdaniem innego doświadczonego "dwójkarza" płk. Leona
Mitkiewicza wspomniany wyżej płk Demel odgrywał w otoczeniu gen.
Sosnkowskiego rolę "szarej eminencji". Dodajmy, że przynajmniej w oczach
ówczesnego Szefa Sztabu Naczelnego Wodza gen. Kopańskiego, płk Demel
miał opinię osoby "politycznie prymitywnej i ogólnie szorstkiej",
zapewne nie tylko w polskich sporach widzącego "walkę na kły i pazury".
Miał być to przy tym świetny dowódca frontowy. Płk Protasewicz, dobry
znajomy płk. Demela, a przy tym człowiek skłonny widzieć w bliźnich
raczej ich lepsze strony, uważał go za "człowieka godnego całkowitego
zaufania, uczciwego i dobrego żołnierza". W wizji Protasewicza
najbliższy zausznik gen. Sosnkowskiego miał być też "z usposobienia
nieufny, ważniejsze sprawy analizował w szczegółach i nie wahał się
zresztą nigdy jasno i wyraźnie meldować Naczelnemu Wodzowi swoje zdanie
[...]. Był też bardzo uczulony na rozdźwięki polityczne, istniejące
pomiędzy N[aczelnym] Wodzem a premierem i widział może w grze
politycznej - intrygę".
Próby zamachu na Retingera - nowe materiały
Właśnie płk. Demelowi, powołując się m.in. na jego własną
relację, Zbigniew Siemaszko przypisał wyciągnięcie praktycznych wniosków
ze zdemaskowania "Brzozy", w postaci polecenia jego likwidacji. Demel
miał przy tym honorowo podkreślać, że gen. Sosnkowski nie miał nic
wspólnego z tym rozkazem, gdyż "tego rodzaju postępowanie było
absolutnie sprzeczne z kodem moralnym Generała, który w żadnym wypadku
nie wydałby takiego rozkazu". Jak wspominał ówczesny mjr Utnik "W lutym
Demel wysłał telegram radiowy do Iranka-Osmeckiego zalecający Oddziałowi
Wywiadowczemu unieszkodliwić Retingera po zrzucie". Jest on
kompetentnym świadkiem, prowadził bowiem w tej sprawie wewnętrzne
śledztwo na polecenie gen. Tatara, w czasie gdy ten kierował Oddziałem
VI Sztabu Naczelnego Wodza. Napisał on też - na innym miejscu - że ów
telegram został zaszyfrowany osobiście przez płk. Demela, specjalnym
szyfrem, nie używanym na co dzień w Oddziale Specjalnym (stąd też nawet
zaufani szyfranci nie znali treści depeszy).
Jak dotąd, udało się jedynie odnaleźć kopię (prawdopodobnie
tego właśnie telegramu), o niejasnej proweniencji, przechowywaną w
materiałach gen. Andersa (skądinąd zaprzyjaźnionego z Retingerem). W
swoich tekstach publikują ten dokument m.in. Siemaszko i Tucholski. Nie
ma w nim bezpośrednio mowy o zgładzeniu Retingera. Mjr Utnik, odwołując
się do relacji gen. Tatara, pisał, że ten ostatni miał być "świadkiem na
zebraniu Szefów Oddziałów Komendy Głównej rozpatrywania treści
telegramu przechwyconego przez komórkę szyfrową Bora-Komorowskiego, a
dotyczącego treści zlecenia Demela do Iranka". Niemal identyczna w
treści jest relacja innego świadka debaty na temat postępowania wobec
Retingera w osobie płk. Jana Bokszczanina, następcy gen. Tatara na
stanowisku szefa Oddziału III KG AK. Wymienia on wśród uczestników
dyskusji gen. Bora-Komorowskiego, gen. Pełczyńskiego i płk.
Iranka-Osmeckiego. Najczęściej przyjęło się uważać, że zaalarmowany
przez Delegata Rządu komendant AK wydał zakaz utrudniania misji
Retingera (względnie zabronił jego likwidacji). Potwierdza to m.in.
mjr Utnik. Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że jakaś depesza
poświęcona misji Retingera została skierowana przez płk. Demela "Heczkę"
do szefa Oddziału II KG AK (wywiadu i kontrwywiadu), czyli płk.
Iranka-Osmeckiego "Antoniego". Obydwaj nie zaprzeczali temu zresztą,
choć dokument opublikowany przez Siemaszkę uważali zgodnie za
falsyfikat.
Płk Protasewicz, w powstałej w grudniu 1970 r. obszernej części
swoich wspomnień poświęconej sprawie Retingera, opisał szczegółowo, jak
doszło do wysyłania tej dyskusyjnej depeszy. I on - podobnie jak płk
Demel - bardzo silnie podkreślał, że Naczelny Wódz nie miał nic
wspólnego z jej wysłaniem: "gen. Sosnkowski wysyłając ważniejsze depesze
do kraju wręczał mi ich tekst osobiście, lub rzadziej przez Szefa
Sztabu [gen. Kopańskiego] - nigdy przez pośredników. Poza tym [...]
nie pozwoliłby nigdy na to, aby jakiś jego rozkaz lub wytyczne
przekazywane były z pominięciem drogi służbowej przez podwładnego mu
oficera". Wedle relacji płk. Protasewicza, krótko po wysłaniu
ostrzegawczej depeszy gen. Sosnkowskiego do gen. Bora-Komorowskiego z 4
lutego 1944 r. (której fragment cytowałem powyżej), miał się u niego
zjawić płk Demel z napisaną odręcznie nową depeszą skierowaną tym razem
do "Antoniego", czyli płk. Iranka-Osmeckiego. Treść owej depeszy nie
odbiegała, zdaniem "Rawy", od dotychczasowych instrukcji gen.
Sosnkowskiego na temat misji Retinegera wysyłanych do Włoch i do kraju,
mówiących o przeciwdziałaniu owej misji, jednak "bez awantur".
Zaprzeczając autentyczności dokumentu znajdującego się w materiałach
gen. Andersa, płk Protasewicz starał się (w 1967 r.) odtworzyć z pamięci
jego rzeczywistą treść
*["Od Heczki do Antoniego. W ślad za
depeszą N[aczelnego] Wodza w sprawie kurierów politycznych podaje Ci
dodatkowe dane. Przerzut Retingera montują Anglicy z Mikołajczykiem
(względnie ze Stratonem), bez wiedzy prezydenta i N[aczelnego] W[odza]
(względnie Oddziału Specjalnego). Nie wiadomo do kogo i z czym jedzie.
Należy użyć wszystkich środków by materiał który wiezie znalazł się w
waszych rękach. Jest rzeczą konieczną byśmy jak najprędzej byli w jego
posiadaniu. Rozumiesz, że takiego rozkazu nie możesz otrzymać, dlatego
zwracam się z tym do Ciebie"].
Płk Protasewicz wspominał dalej, że własnoręcznie przepisał
depeszę płk. Demela, nic w jej treści nie zmieniając, dodając jedynie
słowa "Lawina [gen. Bór-Komorowski], do rąk własnych". W tej formie
miała ona zostać zaszyfrowana i wysłana do kraju. Jednocześnie
zaświadczał, że "w treści depeszy Demela [...] nie było sugestii [...]
«zlikwidowania» Retingera". Nic wykluczał jednak, że Demel i
Iranek-Osmecki mogli się posłużyć jakimś nieznanym mu kodem. Pisał nawet
o tym otwartym tekstem do tego ostatniego. Sam Demel nie zaprzeczał, że
"miał specjalny szyfr do korespondencji z płk. Irankiem" (co potwierdza
relacja mjr. Utnika). Być może także (przed zrzuceniem Iranka do kraju)
umówił się, co do innych sposobów komunikacji, na wypadek zaistnienia
podobnej, skrajnej sytuacji. Jest to nader prawdopodobne, jeżeli
zauważyć, że Demel i Iranek-Osmecki przyjaźnili się od dziecka.
Opis sprawy, jaki znajdujemy w pamiętnikach "Rawy", wynika
wprost z treści listu skierowanego do niego przez
płk. Iranka-Osmeckiego. W marcu 1969 r. "Antoni" pisał: "rozmawiałem z
Frankiem [płk. Demelem - WB], stwierdził, że a) wysłał do Warszawy w
sprawie Retingera tylko jedną depeszę, tę przez Ciebie, b) depesza
przytoczona przez Siemaszkę, ta z [Instytutu Sikorskiego] nie jest tą
depeszą, którą wysłał przez Ciebie. Ogłoszona przez Siemaszkę depesza
jest w treści zbliżona do oryginalnej wysłanej przez Ciebie [...] robi
wrażenie jakby była odtworzona przez kogoś, kto znał treść depeszy
oryginalnej [...]. Nasuwa się przypuszczenie, że [gen. Tatar], któremu
zależało na zrobieniu z tej depeszy krzyku, znając jej treść, bo ją
słyszał na odprawie w Warszawie, odtworzył ją z pamięci. Dlatego nie ma
ani l[iczby] dz[iennika], ani daty dziennej, ani żadnej parafy. Dlatego
właśnie treść tego, co ogłosił Siemaszko, jest tak niepodobna do
charakteru waszych depesz. Za dużo Tabor chciał tam dać treści". W
dalszej części płk Iranek-Osmecki wprost sugeruje, aby płk Protasewicz
wraz z płk. Demelem złożyli gen. Kukielowi z Instytutu Sikorskiego
wspólną relację demaskującą działania "Tabora". I rzeczywiście, po
dokładnej analizie publikacji w "Zeszytach Historycznych" płk
Protasewicz jasno stwierdził, że uważa tekst opublikowany przez
Siemaszkę za falsyfikat, co wyraził najpierw w liście do płk.
Iranka-Osmeckiego, a potem w bardzo zbliżonych słowach w swoich
wspomnieniach.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, wyrażanych po latach, wydaje
się nie ulegać wątpliwości, że płk Iranek-Osmecki musiał zrozumieć treść
telegramu właśnie jako sugestię likwidacji Retingera (Jan Pomian
posługiwał się tutaj, wziętym z dawnej gwary przestępczej, pojęciem
"cynk") *[Relacja Jana Pomiana z 3 XII 2008:
"Tutaj nie można mówić o rozkazie. To byłaby, w czasie wojny, sprawa
gardłowa. Sąd połowy i stryczek. Anglicy by tego zażądali. Nie było
polecenia, co najwyżej można mówić, że to był 'cynk'. Dali 'cynka', ci
się nie dopowiedzieli, tamci nie zrozumieli".]. Ze względów
oczywistych nie mógł to być ani wyrok jakiegokolwiek sądu, ani formalny
rozkaz Naczelnego Wodza, ani też rozkaz płk. Demela ("Heczkę" i
"Antoniego" nie łączył bowiem prosty stosunek podległości służbowej).
Można natomiast mówić z całą pewnością o wzajemnym zaufaniu i lojalności
wobec gen. Sosnkowskiego i reprezentowanej przezeń linii politycznej,
wiążącej się z dziedzictwem Marszałka Piłsudskiego. "Odpowiedzialność
wobec Boga i Historii", a także w dużej części jej interpretacja,
spoczęła w tym przypadku na barkach płk. Iranka-Osmeckiego, czym zresztą
nie był zachwycony. W poczcie zabranej przez trzeci "Most", ten sam,
którym ostatecznie ewakuowano Retingera, znajdował się m.in. list
"Antoniego" do płk. Tadeusza Skindera (kolejnego doświadczonego
"dwójkarza"), w którym jego autor wyrażał szereg zawoalowanych pretensji
do płk. Demela, przesyłając jednocześnie "posłuszne i żołnierskie
pozdrowienia" gen. Sosnkowskiemu. Nie ma pewności, czy szef podziemnej
"dwójki" odnosił się tym samym do sposobu załatwienia
sprawy "Salamandra", ale wydaje się to dość prawdopodobne.
Z ujawnionych ostatnio (m.in. w programie TVP "Rewizja
Nadzwyczajna" Dariusza Baliszewskiego) nowych źródeł i relacji, wydaje
się wynikać, że szef wywiadu AK postanowił przejść do porządku dziennego
nad wątpliwościami, a nawet zakazem wydanym przez jego formalnego
zwierzchnika gen. Bora-Komorowskiego i postanowił zrealizować
niedopowiedziane polecenie z Londynu. W tym momencie na scenę wstąpiła
Izabella Horodecka "Teresa", żołnierz komórki likwidacyjnej
kontrwywiadu AK o kryptonimie "993/W".
Relacja Izabeli Horodeckiej i zeznania Stefana Rysia w sprawie zamachów na Retingera
Izabella Horodecka z domu Malkiewicz, "Teresa", urodziła się 1
maja 1908 r. w Moskwie. Zaliczała się do warszawskiej przedwojennej
elity jako sportsmenka (wioślarka), żona Zygmunta Horodeckiego, prawnika
i wysokiego urzędnika państwowego, wreszcie siostra Ireny
Malkiewicz-Domańskiej (1911-2004), znanej aktorki. W działalność
konspiracyjną włączyła się w 1942 r. w ramach "Wachlarza". Następnie, od
marca 1943 r., znalazła się w oddziale likwidacyjnym "993/W"
kontrwywiadu KG AK. Ze względu na powiązania towarzyskie, wywodzące się
jeszcze z czasów przedwojennych, "Teresa" odgrywała w nim istotną,
także kierowniczą rolę (odpowiadała za tzw. "grupę
kobiet"). Uczestniczyła w 23 akcjach likwidacyjnych. W
Powstaniu Warszawskim walczyła w doborowej (sformowanej z
żołnierzy oddziału "993/W") kompanii "Zemsta". Była dwukrotnie ranna. Po
wojnie pracowała w różnych przedsiębiorstwach i urzędach związanych z
budownictwem. Uprawiała też, w kraju i za granicą, wyczynowe kajakarstwo
turystyczne.
Opis swoich przeżyć odnoszących się do sprawy Retingera
Izabella Horodecka złożyła też w Bibliotece Narodowej w Warszawie (a
wcześniej na ręce prof. Aleksandra Gieysztora) i w Instytucie Polskim i
Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie. Fragmenty tej
relacji, zestawiając ją z innymi źródłami m.in. z przywoływanymi tutaj
wspomnieniami płk. Protasewicza, Baliszewski opublikował na łamach
tygodnika "Wprost".
Wedle relacji Horodeckiej w kwietniu 1944 r. złożył jej wizytę,
najwyższy stopniem z jej przełożonych w kontrwywiadzie AK, "major
Fiszer". Wówczas nie wiedziała, że owym rzekomym majorem był ppor.
Stefan Ryś, zastępca szefa KW AK. Towarzyszył mu sam szef Oddziału II KG
AK płk Iranek-Osmecki, który bez większych wstępów zapytał gospodynię,
czy podejmie się ona zadania "polegającego na asystowaniu [...]
Retingerowi w czasie oczekiwania na odlot z kraju samolotem [...] i
wykonanie przy tym pewnej czynności [...] [polegającej] na zasypaniu
tuż przed odlotem rzeczy w walizce Retingera białym proszkiem
[...], który zadziała za parę tygodni i spowoduje śmierć Retingera,
już poza krajem". Jednocześnie miał on poinformować Horodecką "że jest
to rozkaz samego Naczelnego Wodza [...] i obowiązuje ścisła tajemnica, z
której może być zwolniona tylko przez te w/w osobistości". Sprawa była
jej zresztą znana w ogólnych zarysach, już wcześniej bowiem nakazano
członkom oddziału "993/W", w tym Horodeckiej, rozpracowanie i likwidację
Retingera jako "bardzo szkodliwego emisariusza obcego wywiadu, który
miał za zadanie zebranie opinii społeczeństwa polskiego w Kraju o
ewentualnych układach z Rosją Sowiecką na warunkach mocno Polskę
krzywdzących, i sugerował konieczność ich przyjęcia". Zauważmy, że ten
fragment relacji Horodeckiej, zgadza się nawet w drobnych szczegółach z
zeznaniami Rysia w tej samej sprawie złożonymi we wrześniu 1950 r. przed
oficerem MBP, publikowanymi poniżej w aneksie. Tyle tylko, że Rys'
datował to spotkanie na maj 1944.
Horodecka przyjęła polecenie uznając, że "taka forma z takich
ust to jest rozkaz". Szef Oddziału II miał jej zostawić dwa pudełka
wypełnione wąglikiem, bardzo groźną trucizną wykorzystywaną przez AK
m.in. do zatruwania fałszywych anonimów kierowanych do Gestapo. Por.
Ryś, który albo nie wierzył w skuteczność proszku, albo obawiał się, że
ucierpieć mogą osoby postronne i sama wykonawczyni zamachu, pozostawić
miał Horodeckiej inny środek, który przedstawił jako truciznę
(dwie ampułki) zastosowaną wcześniej skutecznie przez KW AK
wobec jednego z więziennych konfidentów. Horodecka została następnie
skontaktowana z nowym opiekunem Retingera płk. pil. Romanem Rudkowskim
"Rudym", jednym z organizatorów zbliżającego się drugiego już "Mostu"
(operacji "Wildhorn 2")
*[Kryptonimy (polski i angielski) operacji
lotniczych polegających na lądowaniu w okupowanej Polsce nieuzbrojonych
dwusilnikowych samolotów transportowych "Dakota" (C-47 Skytrain; wersja
cywilna tych samolotów to popularny Douglas DC-3).]. Spotkała się
z nim w Warszawie, a następnie w Krakowie ujawniając przed nim swoje
zadanie i sposób jego wykonania. Płk Rudkowski miał wówczas
"kategorycznie postawić sprawę tak, że on to załatwi sam" i nakazał
Horodeckiej powrót do Warszawy. Ta wykonała polecenie, ale w Warszawie
odwołała się do płk. Iranka-Osmeckiego uzyskując rozkaz na piśmie dla
"Rudego" wyrażony "w bardzo ostrych słowach". Płk Rudkowski wykonując ów
rozkaz odebrał Horodeckiej połowę posiadanych przez nią trucizn. W ten
sposób osłabił dawkę podanych Retingerowi szkodliwych substancji. Co
ciekawe, zatrzymując się w Krakowie przed wyjazdem w okolice lądowiska,
Horodecka korzystała z kontaktów rodzinnych płk. Iranka-Osmeckiego, a
nie z "oficjalnych" lokali konspiracyjnych AK. W trakcie całej operacji
nie posługiwała się też swoim stałym pseudonimem "Teresa", lecz została
przedstawiona Retingerowi jako "Wanda". Płk Rudkowski miał jej poradzić
"niech Pani do tej czarnej sprawy nie bierze swojego pseudonimu".
Retinger, płk Rudkowski i Horodecka oczekiwali na przylot
samolotu, najpierw w gościnnej, ale zapchlonej chałupie chłopskiej, a
następnie we dworze w miejscowości Dołęga. Czas ten wykorzystała podając
stopniowo truciznę otrzymaną od Rysia "po kilka kropel do różnych
potraw, a najlepiej w kawie". Stwarzało to poważne problemy, bowiem
"zapach preparatu był bardzo ostry i czuć go było silnie karbolem czy
kreozotem". Dzień przed lądowaniem samolotu Horodecka użyła też
drugiej trucizny (wąglika). Uczyniła to pakując walizkę
Retingera. Zabezpieczyła się przy tym tamponem chirurgicznym otrzymanym
od znajomego lekarza. Jej relacja odnosząca się do wyjazdu Retingera na
lądowisko i przyczyn, dla których nie został on zabrany na pokład
samolotu, nie odbiegają specjalnie od innych opisów tego zdarzenia w
obszernej literaturze przedmiotu. Potwierdzają jedynie, że Retinger miał
rację uważając, iż płk Rudkowski świadomie pozostawił go w kraju i
równie świadomie pozbawił go przewożonej korespondencji i innych
materiałów. Co jest zresztą od dawna wiadome choćby na podstawie relacji
płk. Bokszczanina cytowanej przez Siemaszkę, czy też wypowiedzi samego
płk. Iranka-Osmeckiego, tej cytowanej przez jego syna Jerzego Horodecka
wspominała, że tuż po błyskawicznym odlocie "Dakoty" zdenerwowany
Retinger miał jej powiedzieć "ukradli mi moje papiery, notatki i
dokumenty, a samego zostawili tutaj. Może z tego wyniknąć wielkie
nieszczęście dla Polski. Ja będę w Londynie na pewno, ale inną drogą.
Obawiam się, że to może być za późno".
W drodze na stację kolejową (fakt ten był również wielokrotnie
opisywany) Retinger wypadł z bryczki do wody, przy przejeździe przez
bród. W efekcie, w pobliskim dworze, Horodecka, która pomagała
przebierać się Retingerowi, musiała osobiście wyciągnąć z walizki jego
bieliznę uprzednio posypaną rzekomą trucizną. Wynika z tego, że ów
proszek musiał być nieszkodliwy. Niebawem jednak Retinger, co również
jest powszechnie znanym faktem, poważnie zapadł na zdrowiu. Postawiona
diagnoza wskazywała na polyneuropatię (polyneuritis),
która mogła wystąpić w następstwie zatrucia (polyneuropatia
toksyczna). Horodecka wiąże ten fakt z pierwszą z podanych mu trucizn.
I zapewne ma rację. Specjalista toksykolog dr Mirosław Stasik uważa, że
zastosowanym środkiem mógł być fosforan trójortokrezolu (ang.
Tri-o-cresyl phosphate, TCP). Nie wykluczał także użycia któregoś ze
związków metali ciężkich (arsenu, talu, ewentualnie rtęci, czyli tzw.
sublimatu), względnie mieszaniny takich związków. Zapewne był to środek
określany jako "sacharyna Q" w "Recepcie na trucie" opracowanej w
komórce opieki lekarskiej Wydziału Legalizacji i Techniki Oddziału II KG
AK z przeznaczeniem dla kontrwywiadu AK. Z instrukcji wynika także,
że w dniu 22 lutego (zapewne właśnie 1944 r.) kontrwywiad AK otrzymał 4
pudełka po 5 buteleczek tego preparatu *[Wojskowe
Biuro Badań Historycznych [WBBH], AK, Oddział II, III/22/2, Weronika 24
[dr Maria Lenczewska-Chądzyńska] dla 21-9c [Wydział Bezpieczeństwa i
Kontrwywiadu Oddziału II KG AK], Recepty na trucie, Instrukcja, 22
lutego [1944], k. 235: "Sacharyna Q. Płyn oleisty, lekko żółtawy, bez
smaku i zapachu. Podawać nie w płynach, ale w potrawach.
Dawka śmiertelna od 5 do 15 gramów. Po spożyciu następują objawy
paraliżu postępowego i po kilku dniach następuje śmierć. O ile dawka nie
jest śmiertelna paraliż postępowy pozostaje i rozwija się. W końcowym
stadium działanie sach[aryny] Q powoduje objawy zbliżone do jednego
stadium syfilisu. Trucizna jest komulatywna, to znaczy można ją podawać w
dawkach trzykrotnych np. po 5 gramów w odstępie paru dni i działanie
jej nic jest zmienione. Jest b. trudna do wykrycia przy sekcji zwłok
(prawie niemożliwa)".].
Dodajmy tutaj, że wedle własnych powojennych zeznań por. Ryś
miał w pewnym momencie niepostrzeżenie zamienić obydwie trucizny na
nieszkodliwe substancje - natron (sodę) i olej rycynowy. Nie wiadomo:
czy owo twierdzenie odpowiada prawdzie, czy odnosiło się to rzeczywiście
do obydwu groźnych substancji (rzeczywiście druga z trucizn nie powinna
mieć zapachu, a - zdaniem Horodeckiej - miała), wreszcie czy por.
Ryś działał z własnej inicjatywy, czy też wykonując czyjeś
polecenie. Nie wiadomo też, dlaczego nie wyprowadził z błędu
wykonawczyni całej akcji. Wedle Horodeckiej, po wojnie jej
bezpośredni przełożony Stefan Matuszczyk "Porawa" (dowódca
oddziału "993/W" i kompanii "Zemsta") powiedział jej w tajemnicy: "Ty to
pewnie nawet nie wiesz, to wiedz, że byłaś sympatią Fiszera. On nie
chciał, abyś ty ginęła i wtedy on podmienił truciznę".
W tym miejscu warto przytoczyć mało znaną relację innej kobiety
z podziemnej "dwójki" AK Anny Dreckiej "Hanny" złożoną w londyńskim
Studium Polski Podziemnej w sierpniu 1975 r. "Hanna" opowiedziała w
niej, że jeszcze przed powstaniem w Warszawie jej kuzyn i kolega z AK
Lucjan Kamiński (ps. "Szymański") oświadczył: "że ze względów
politycznych udało się zatrzymać odlot do Londynu Józefa Retingera
[...]. Zastosowano środek
«tal», który podawany w małych dawkach w pokarmach i napojach powoduje
objawy chorobowe podobne do reumatyzmu deformującego. W wyniku tego
zatrucia nastąpiło opóźnienie się Józefa Retingera [...] do samolotu II
Mostu".
Jeżeli rzeczywiście Kamiński mógł coś wiedzieć o sprawie
stanowiącej ścisłą tajemnicę, to jego relacja potwierdzałaby hipotezę, w
myśl której wspomniana zamiana trucizn (a także odebranie Horodeckiej
części ampułek) była działaniem świadomym i miała prowadzić jedynie do
utrudnienia Retingerowi wyjazdu z kraju (a nie zaś do jego
zamordowania). Tak jak to ostatecznie się stało, co w szczegółach
opisuje organizator "II Mostu" Stefan Musiałek-Łowicki, wskazując, że
przyczyną spóźnienia się Retingera na samolot był chroniczny rozstrój
żołądka (rzeczywiście typowy kliniczny skutek zatrucia talem). Skądinąd
ten sam oficer (organizator również i trzeciego "Mostu", którym
odleciał również Tomasz Arciszewski z PPS) przytacza wypowiedź
przyszłego premiera: "dobrze się stało [...], że w maju nie
wypuściliście Retingera z kraju. Chodziło o to, aby pewne sprawy krajowe
w Londynie referował i naświetlał kto inny".
Na końcu relacji Horodecka umieszcza swój bardziej generalny
pogląd na temat całej sprawy i osoby Retingera. "W czasie kilkudniowego
pobytu w Dołędze mogłam sobie wyrobić zdanie o dr. Retingerze. Był to
człowiek bardzo inteligentny, sympatyczny i na pewno dobry patriota i
zupełnie inny niż go przedstawia się obecnie w różnych aktualnych
opracowaniach szeroko dziś udostępnianych" (miała ona tutaj na myśli
zapewne pozostające w jej zbiorach bibliotecznych kuriozalne
dziełko autorstwa Henryka Pająka). Na koniec zaś pisała:
"dotychczas odczuwam niesmak po tej całej akcji, bo mam
przeświadczenie, że było to wykorzystanie mojego bezgranicznego zaufania
do rozkazów Komendy Głównej AK, których słuchałam nie mając żadnych
wątpliwości o ich słuszności, a tymczasem zostałam zamieszana w paskudną
sprawę mającą charakter osobistych porachunków na tle politycznym".
Wersja Horodeckiej została odrzucona w ostrych słowach jako
"mitomania" przez część środowiska jej dawnych kolegów z oddziału, a
także przez Jerzego Iranka-Osmeckiego ze zrozumiałych przyczyn
walczącego o nieskazitelnie dobre imię "emisariusza Antoniego", swego
ojca. Przyjęło to postać dwóch listów otwartych ostro potępiających
"Teresę" i podważających prawdziwość jej relacji. Skierowane one zostały
do szeregu instytucji i osób cieszących się autorytetem w środowiskach
kombatanckich.
Z udostępnionych autorowi przez Izabelę Horodecką kopii bogatej
korespondencji dawnych kolegów z oddziału "993/W" wynika jednak
niedwuznacznie, że autorzy akcji protestacyjnej sami byli przekonani, że
w istocie kluczowe elementy jej opowieści odpowiadają prawdzie.
Doskonale wiedzieli (co wynika choćby z pism przywódcy środowiska
Lucjana Wiśniewskiego "Sępa") o oddelegowaniu na wiosnę 1944 r.
Horodeckiej do jakiegoś "śmierdzącego" zadania specjalnego. Słyszeli
nawet coś o odebraniu jej jakichś ampułek. Uważali jednak za swój
żołnierski obowiązek dalszą ochronę powierzonych tajemnic
organizacyjnych. Tłumaczyli jej zatem, że "każde państwo ma
swoje tajemnice, których nie ujawnia, tym bardziej jak dotyczą
kontrwywiadu". Nawet jej obrońcy w tym środowisku, tacy jak zamieszkały w
Australii Jerzy Adamski, podkreślali, że "rozpisywanie się o tajnych
sprawach" uważają "za szkodliwe". Można także sądzić, że pewien wpływ na
próby zatajenia mało "poprawnych politycznie" informacji o zamachu na
Retingera, miał fakt, że ujawnienie sprawy, przypadkowo zbiegło się w
czasie z początkiem dyskusji na temat książki Jana Tomasza Grossa o
mordzie w Jedwabnem.
Co Retinger wiedział o zamachach na siebie?
Informacje o rym, że wydano na niego wyrok śmierci i próbowano
przeprowadzić zamach - jak wspominał choćby Chciuk-Celt - dotarły do
Retingera już w czasie pobytu w kraju i wywołały wówczas interwencję
Delegata u Komendanta Głównego AK. Nie zmieniły one zresztą bardzo
wysokiego mniemania, jakie wyrobił on sobie o żołnierzach polskiej armii
podziemnej i które głosił spontanicznie jeszcze wiele lat później,
podkreślając przy tym, że "to nie było wojsko, ale cały naród".
Najbardziej szczegółowa była wersja, jaką Retinger opowiedział
jesienią 1947 r. spotkanemu przypadkiem na ulicy w Londynie płk.
Protasewiczowi. Ciekawe zresztą, że jego narracja wydaje się być niejako
lustrzanym odbiciem krążących zarówno w Londynie, jak i w okupowanej
Polsce opowieści o "czarnym gabinecie" za kulisami polskiego rządu,
którego członkiem miał być sam Retinger. Zdaniem "Reda": "przed wojną
istniał w Polsce [...] sanacyjny komitet
«trust mózgów», złożony z 10 czy 12 osób, który kierował polityką
państwa. Komitet ten, zdezorganizowany po kampanii wrześniowej i
częściowo uzupełniony miał [...] swoje komórki w Anglii, Ameryce i w
kraju i nadal kierował akcją sanacji. Tam [płk Protasewicz zrozumiał, że
w Ameryce] zapadła decyzja zamordowania go w kraju i w tym celu wysłano
depeszę z Londynu do Iranka".
Swoją wiedzę, bez podawania żadnych nazwisk, Retinger dość
szczegółowo streścił też po latach w rozmowie z wspominanym tutaj już
korespondentem PAP (a zarazem oficerem wywiadu PRL) Andrzejem Kłosem
vel Jerzym Klingerem. Ten ostatni raportował do Warszawy: "[Retinger] podał mi, że podczas pobytu w Warszawie polska
dokonała dwukrotnie zamachu na jego życie. W pierwszym przypadku miał
zostać zastrzelony z pistoletu, w krytycznym momencie zastawiła go przed
kulą towarzysząca mu wówczas kobieta, która mieszka obecnie w Londynie
[Jadwiga Gebethnerowa?] [...]. Drugiej próby zamordowania R[etingera]
dokonano przy pomocy trucizny, którą aplikowano w jedzeniu. Ponieważ
dawka była niewystarczająca do spowodowania śmierci R[etinger] - po
chorobie - wygrzebał się, doszedł do zdrowia". Retinger powiedział
też Kłosowi, że jego wiedza o rozkazie "Dwójki" zlikwidowania go w
Warszawie pochodzi od jego przyjaciela płk. Stanisława Gano, szefa
Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza w końcowych latach wojny. Rozkaz ten
miał "otrzymać przedstawiciel , który wyjechał z Londynu do Warszawy na
długo przed Retingerem]" (czyli zapewne płk Iranek-Osmecki). Wedle
Kłosa-Klingera ,,R[etinger] nie chciał podać, kto dał rozkaz likwidacji,
chociaż zaznaczał, że człowiek ten jeszcze żyje i jest na Zachodzie".
Kłos-Klinger pisał też, że Retinger "nie zamierza [...] starać się o to,
aby winnych spotkała zasłużona kara".
Retinger nie starał się jednak utrzymywać sprawy w tajemnicy
(jak to wynika choćby z jego rozmów z Kłosem-Klingerem, płk.
Protasewiczem, Janem Drohojowskim czy wreszcie z Janem Pomianem).
Zarzucił on zresztą otwarcie płk. Irankowi-Osmeckiemu "wydanie na niego
dwukrotnie wyroku śmierci" na posiedzeniu Rady Instytutu im. gen.
Sikorskiego w dniu 29 maja 1958 r. W związku z tym ówczesny prezes
Zarządu Instytutu, wybitny historyk wojskowości gen. Marian Kukiel,
zwrócił się do gen. Bora-Komorowskiego, wówczas prezesa
(przewodniczącego) Rady Studium Polski Podziemnej z prośbą o
"udzielenie informacji co do rzekomego wyroku wydanego wówczas na
dr. Retingera i co do ew[entualnych] zarządzeń płk. dypl.
Iranka-Osmeckiego w stosunku do niego w czasie jego ówczesnego pobytu w
Polsce".
Płk Iranek-Osmecki (członek władz SPP) na prośbę gen.
Komorowskiego ustosunkowywał się na piśmie do powyższych zarzutów i jak
pisał "wyrządzonej mu w ten sposób krzywdy". Pismo to, datowane na 28
czerwca 1958 r. rozpoczyna się od charakterystycznego zwrotu:
"wyjaśnienie [...] które niżej podaje jest przypomnieniem faktów znanych
Panu generałowi [...] i gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu". W dalszej jego
części były szef Oddziału II KG AK zaprzeczył zasadniczym zarzutom
Retingera, stosując jednak pewien unik: "stwierdzam, że w czasie
mojej służby w AK nie leżało w mojej kompetencji wydawanie wyroków i
nigdy ich nie wydawałem". Bez wątpienia jednak płk Iranek-Osmecki
potwierdził w ten sposób przynajmniej tę część przytoczonej wyżej
relacji płk. Bokszczanina, z której wynikało, że decyzje "akowskiej
góry" w sprawie Retingera zapadały właśnie w trójkącie gen.
Bór-Komorowski, gen. Pełczyński, płk Iranek-Osmecki (co zresztą wydaje
się oczywiste, jeśli wziąć pod uwagę pełnione przez nich funkcje i
zakresy odpowiedzialności).
Warto przytoczyć kilka obszernych fragmentów z dalszej części
pisma, znajduje w niej bowiem potwierdzenie kilka istotnych faktów. W
tym przede wszystkim ten, że sprawę "opieki" nad "Salamandrem"
rzeczywiście powierzono referatowi "993/W" kontrwywiadu Oddziału II KG
AK pod dowództwem por. Stefana Matuszczyka "Porawy". Zasadniczym
zadaniem tego referatu było wykonywanie akcji likwidacyjnych i tylko w
wyjątkowych wypadkach ochrona kontrwywiadowcza (np. ewakuacji lokali).
Członkinią tego właśnie oddziału była Izabela Horodecka. "W kwietniu
1944 r. - pisał zatem płk Iranek-Osmecki odwołując się wyraźnie do
treści kluczowego telegramu płk. Demela - otrzymała Komenda Główna AK
[...] polecenie ze Sztabu N[aczelnego] W[odza] z Londynu roztoczenia
opieki nad politycznym emisariuszem rządu RP, przybywającym drogą
powietrzną. Zadanie [...] powierzono mojemu oddziałowi ["Dwójce" - WB].
Otrzymałem je na jednej ze środowych odpraw Komendy Głównej wraz z
fotografią emisariusza, którą nadesłano z placówki odbiorczej celem
sporządzenia obowiązujących dokumentów osobistych. Z fotografii tej
rozpoznałem, że emisariuszem jest [...] Józef Retinger. Do zadania
ochrony p. J. Retingera wyznaczyłem oddział bojowy por. Porawy,
najsprawniejszy jakim dysponowałem. [...]. Dopilnowałem wyboru
możliwie spokojnej i pewnej kwatery i zatwierdziłem przedstawiony
mi opracowany szczegółowo plan ochrony zbrojnej. Zapewniłem szybką
łączność emisariusza z Komendą Główną AK i z Delegaturą Rządu.
Wyznaczony przeze mnie oddział przejął p. J. Retingera z komórki [...]
zajmującej się przyjmowaniem spadochroniarzy [...]. Oczywiście wobec p.
J. Retingera występowała tylko łączniczka; nie był on natomiast w żadnym
stopniu poinformowany o istnieniu i sposobie wykonywania ochrony. Po
wstępnej aklimatyzacji i po nawiązaniu kontaktu z Delegatem Rządu p. J.
Retinger [...] przeniósł się na inną kwaterę. Od tej chwili nie miałem
nic więcej do czynienia z [jego] osobą". Dodajmy tutaj jeszcze, że
zarówno gen. Bór-Komorowski, jak i płk Iranek-Osmecki - indagowani po
wojnie przez przyjaciela Retingera Stefana Zamoyskiego - jeszcze raz
kategorycznie zdementowali informacje zawarte w opublikowanej przez
Zbigniewa Siemaszkę w "Kulturze" relacji płk. Demela.
Retinger w Polsce -
rozmowy polityczne
Jeżeli pominąć rozmaite anegdoty, w które obfituje literatura
wspomnieniowa (por. relacje Chciuka-Celta, Stefana Korboń-skiego czy
Tadeusza Kochanowicza), nasza wiedza o treści politycznych rozmów, jakie
Retinger prowadził w Warszawie późną wiosną i wczesnym latem 1944 r.
pozostaje jak dotąd nader ograniczona, i to mimo dość sporej listy
publikacji na ten temat. Ze wspomnień Korbońskiego wiemy zresztą, że
przed ostatecznym opuszczeniem Polski w lipcu 1944 r. Retinger
pozostawił mu rodzaj raportu ("testamentu") poświęcony zapewne wynikom
jego warszawskiej misji. Niestety Korboński zniszczył ten dokument (wraz
częścią swojego osobistego archiwum) w momencie zagrożenia przez UB w
1945 r. Korboński poświęcił też parę słów rozmowie "Salamandra" ze
znanym wolnomularzem dr. Henrykiem Kołodziejskim, byłym
dyrektorem Biblioteki Sejmowej. Ich spotkanie (mimo otaczającej także
i Retingera "masońskiej" aury) miało wypaść "bardzo blado", co obudziło
zresztą szereg wątpliwości u komentatorów o poglądach narodowych i
zarazem antymasońskich.
Nie ulega wątpliwości, że głównym rozmówcą Retingera był sam
Delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski "Soból", "Doktór". Potwierdzają to
zapisy w zachowanym kalendarzyku Retingera z tego okresu, z których
wynika, że pierwsze rozmowy z "Doktorem" miały miejsce (względnie były
planowane) na dni 11, 15 i 22 kwietnia 1944. Ze swej strony Chciuk-Celt,
w oparciu o własne notatki, datuje pierwsze spotkanie
Retinger-Jankowski na dzień 12 kwietnia 1944. Nie ulega wątpliwości, że z
owych rozmów Retinger wyrobił sobie bardzo wysokie mniemanie o osobie
zmarłego w sowieckim więzieniu ostatniego Delegata Rządu. Treść tych
rozmów - w oparciu o rozmowy z samym Delegatem i Józefem Zajdą, opisał
krótko Jan Nowak-Jeziorański w liście do redakcji "Zeszytów
Historycznych". Jego zdaniem Retinger "miał wybadać, czy kompromis z
Rosją oparty na ustępstwach terytorialnych (linia Curzona) i udziale
komunistów w rządzie spotkałby się z poparciem stronnictw. Do układu
miałoby dojść w drodze bezpośrednich rozmów między RJN (Radą Jedności
Narodowej) i PPR". Wedle Aleksandra Jałty-Połczyńskiego, Retinger miał
wręcz powiedzieć Karolowi Popielowi po swoim powrocie do Londynu, że
jego zdaniem "Delegatura Rządu i kierownictwo polityczne stronnictw,
jest świadome konieczności porozumienia się z Sowietami, a tym samym i
ich ekspozyturą. Trudność polega tylko na wygórowanych ambicjach PPRu i w
tym punkcie podziemie liczy na efektywną pomoc Anglosasów".
Z krótkich wspomnień Kazimierza Pużaka dowiadujemy się z kolei,
że Retinger dwukrotnie wziął udział w posiedzeniach RJN (może tutaj
także chodzić o Krajową Radę Ministrów), wygłaszając wówczas coś w
rodzaju
exposé, które "wobec obfitości materiału musiało być
raczej ogólne". "Naturalnie - pisał dalej Pużak - jego związek z
Anglikami zaciążył na treści i raczej obfitował w elementy
optymistyczne. I dlatego zbywał ogólnikami nasze wynurzenia pełne
rezerwy i wątpliwości. Ciekawe, że dużo uwagi poświęcił propagandzie
sowieckiej w Anglii. Podał takie szczegóły, jak
£ 15 mln wydanych na agitacje w Anglii [...] na
kolosalne honoraria dla różnych intelektualistów i uczonych profesorów".
Pużak wspomina poza tym o ryzykownym (z punktu widzenia zasad
konspiracji) zachowaniu Retingera, który zwykł spotykać swoich rozmówców
"w lokalach, barach, restauracjach, kawiarniach". Pużak podejrzewał
poza tym, nie tyle popuszczając wodze fantazji, co zapewne powtarzając
krążące po Warszawie ".miejskie legendy", że Retinger spotykał się tutaj
z bliżej nieokreślonymi "wywiadowcami Foreign Office".
Inny socjalista Zygmunt Zaremba zapamiętał, że najbardziej
interesowała Retingera "możliwość znalezienia jakiegoś kompromisu
pomiędzy Podziemiem a komunistami lub Rosją". Zaremba ze swej strony
miał stwierdzić, że "problem naszej przyszłości znajduje się [...] w
rękach sojuszników zachodnich, którzy jedynie dysponują środkami
ograniczenia sowieckich apetytów". I on - podobnie jak Pużak -
zapamiętał, że Retinger zwracał uwagę na "nastroje prosowieckie" w
Anglii, będące efektem umiejętnej propagandy.
Jednym z ciekawszych źródeł odnoszącym się do warszawskich
rozmów Retingera są zeznania złożone przez Adama Bienia w trakcie
przygotowań do tzw. "procesu Szesnastu". Szef NKWD Ławrientij Beria i
jego kolega szef NKGB Wsiewołod Mierkułow pisali na ten temat w ściśle
tajnym liście do Stalina i Mołotowa z 20 kwietnia 1945: "wiosną 1944 r.
przyleciał samolotem z Londynu do Warszawy emisariusz polskiego rządu
londyńskiego Retinger, Polak, obywatel angielski. [...] na posiedzeniu
rady ministrów rządu polskiego podziemnego [zapewne Rady Jedności
Narodowej względnie Krajowej Rady Ministrów - WB], poinformował
Jankowskiego, Bienia, Pajdaka i Jasiukowicza [...] o polityce rządu
angielskiego w sprawie polskiej [...] oznajmił, że Mikołajczyk uznaje
konieczność ustępstw wobec ZSRR w celu rozwiązania problemu
polsko-sowieckiego. Jednakże, mówił Retinger, Mikołajczyk nie znajduje
poparcia w gabinecie ministrów rządu polskiego londyńskiego i stwarza
to trudności w ustanowieniu normalnych stosunków między ZSRR a Polską.
Podczas pobytu w Warszawie Retinger dwa razy spotykał się z Adamem
Bieniem, od którego otrzymał informacje na temat wzajemnych stosunków
między polskimi partiami podziemnymi i ich wpływach w polskim
społeczeństwie. Retinger powiedział Bieniowi, że o rezultatach swojego
wyjazdu będzie informował polski rząd londyński i [...] Edena".
Z kolei znany historyk i piłsudczyk Władysław Pobóg-Malinowski
pisząc o misji Retingera przywołuje relację Stanisława Kauzika
("Dołęgi", "Modrzewskiego"), Dyrektora Departamentu Informacji i
Propagandy Delegatury, po wojnie działacza emigracyjnego używającego
nazwiska Stanisław Dołęga-Modrzewski. Ten zapamiętał, że Retinger
najbardziej interesował się "organizacjami komunistycznymi w Polsce i
kwestią ewentualnego współdziałania z nimi organizacji polskich", a
także sprawami "sabotażu i dywersji". Inną relację, pochodzącą - jak
można sądzić - od tego samego rozmówcy Retingera - tj. Kauzika, tyle, że
przekazaną za pośrednictwem innego wysokiego urzędnika Delegatury,
naczelnika Wydziału Bezpieczeństwa Tadeusza Miklaszewskiego "Małynicza",
przytacza w swoich bardzo obszernych "zeznaniach własnych" aresztowany
po wojnie i skazany na długoletnie więzienie adwokat, dyplomata, a w
czasie wojny wysoki funkcjonariusz struktur bezpieczeństwa
Delegatury Rządu - Tadeusz Myśliński. Pisał on, że "pod względem
merytorycznym misja Retingera sprowadzała się do tego, aby poinformować
krajowe czynniki konspiracyjne, że angielska opinia polityczna jest
coraz b[ardziej] daleka od popierania stanowiska Polski w sporze ze
Zw[iązkiem] Radzieckim i że należy jak najrychlej wyrazić zgodę na jego
zasadnicze żądania graniczne, gdyż Anglicy uważają linię Curzona za
słuszną, a przy jej akceptowaniu gotowi są na podjęcie interwencji w
celu wywalczenia dla Polski pewnych [...] ustępstw [...], odnoszących
się bodaj do Lwowa lub Wilna. Nadto Retinger miał wskazywać, że
tego rodzaju ustępstwa muszą być połączone z jednoczesnym poszu-kiwaniem
głębszego porozumienia ze Związkiem Radzieckim poprzez wyrównanie
stosunków z PPR-em, gdyż na Zachodzie pozycja Związku Radzieckiego jest
nader mocna i niedostrzeganie tego faktu jest kardynalnym błędem".
Brytyjczycy mieli też uważać za podobny błąd "ruszenie przez rząd sprawy
Katynia [...] gdyż zarówno całą tę sprawę jak i spór graniczny
powinno się zachować na odpowiedni moment, kiedy Polska w zmienionej
koniunkturze politycznej będzie mogła z powodzeniem powrócić do
wszystkich swoich pretensji żywionych do Związku Radzieckiego, a na
razie nie pozostaje nic innego jak stosowanie taktyki ustępstw, aby w
miarę upływu czasu nie utracić jeszcze więcej". Pisząc zaś o polityce
Mikołajczyka, Myśliński stwierdzał, że "powyższe stanowisko czynników
angielskich [było] uznawane przez część rządu londyńskiego, lecz nie
chce on przesądzać kierunku swej polityki bez uzgodnienia tych spraw z
krajem i [...] poinformowania go o istotnej sytuacji i [...] urobienia
gruntu w celu przeprowadzenia istotnych zmian w polityce zagranicznej
rządu". Można powiedzieć, że informacje Myślińskiego były całkiem
precyzyjne. Pisał on też, że "zabiegi Retingera zostały przyjęte bardzo
różnie, wywołując obok znacznego zastanowienia, oburzenie tak silne, że
czasami odsądzano go od czci i wiary". Nie zdradzając jednak, o jakie
środowiska i jakich ludzi konkretnie chodziło.
Sprawa domniemanych kontaktów Retingera z Niemcami
Korboński pisze w swoich wspomnieniach, co brzmi nieco
sensacyjnie, że o misji Retingera było poinformowane warszawskie
Gestapo. Potwierdza to Tadeusz Myśliński, który, jako szef komórki
bezpieczeństwa Delegatury Rządu, miał z funkcjonariuszami niemieckich
służb bezpieczeństwa, a konkretnie m.in. z niejakim Bruno Schultzem,
pewne kontakty. Być może zresztą Korboński wiedział o działaniach
niemieckich właśnie od tegoż Myślińskiego (bezpośrednio lub za
pośrednictwem Tadeusza Miklaszewskiego "Małynicza"). W relacji
Myślińskiego ów Schultz był świadom, że Retinger "jako emisariusz rządu
londyńskiego starał się o to, aby polska konspiracja zmieniła swój
stosunek do Związku Radzieckiego". W tej sytuacji Gestapo "postanowiło
Retingera zlikwidować, jako stronnika komunistów, co powinno odpowiadać
Delegaturze". Schultz chwalił się wręcz, że "Niemcy byli już
kilkakrotnie na jego tropie". W tej sytuacji Myśliński miał dojść do
przekonania, że "opowiadane mi fakty wiążące się z osobą Retingera [...]
były
«nadawane Gestapo»". Rzecz jasna przez jej wtyczki tkwiące w
polskich organizacjach konspiracyjnych.
Jeszcze bardziej sensacyjne są informacje pochodzące od Jadwigi
Gebethnerowej, która gościła Retingera w Warszawie w 1944 r. Miała on
opowiedzieć w 1968 r. Zbigniewowi Siemaszce, że "Józio" [...] był w
kwietniu lub w maju aresztowany przez Niemców i został zwolniony, bo
zgodził się na współpracę. Współpracował wymieniając informacje w obie
strony, ale na tej wymianie strona polska korzystała". Wydaje się
mało prawdopodobnym, aby rzeczywiście doszło do podobnego zdarzenia i
udało się taką sprawę utrzymać w tajemnicy. Pani Gebethnerowej, z którą
Siemaszko rozmawiał na krótko przed jej śmiercią, musiało się po prostu
coś pomylić.
Jedynie - bardzo niepewne i do tego częściowe - potwierdzenie
tej informacji pochodzi od złamanego i poddającego się dowolnym
manipulacjom oficerów śledczych MBP, dawnego oficera wywiadu NSZ
Antoniego Szperlicha. Zeznał on mianowicie, że: "Misja Retingera była
oczywiście wielce korzystna dla Niemiec [?-WB] i [Paul] Fuchs [szef
radomskiego Gestapo] znał tę misję w szczegółach. O tym, aby Retinger
konferował bezpośrednio z władzami niemieckimi, nie byłem
poinformowany, natomiast wskazywały na to wyjazdy Retingera do Krakowa
[...] o wyjazdach tych informował mnie [Witold] Gostomski [szef wywiadu
NSZ - WB]". Szperlich nie wiedział jednak zapewne, że Retinger miał po
prostu rodzinę w Krakowie (skąd pochodził); w Małopolsce też (koło
Tarnowa) znajdowały się lądowi-ska, na których lądowały samoloty
"Mostu". Tym niemniej wydaje się prawdopodobnym, że informacje o misji
Retingera mogły przepływać do Gestapo za pośrednictwem jej wtyczek
w NSZ, dokąd trafiały z kontrwywiadu AK. Wywiad skrajnych narodowców
sprawę co najmniej "monitorował" (i zapewne też przygotowywał własny
zamach na "Salamandra").
Notatka Eugeniusza Czarnowskiego
Najważniejszy jak dotąd dokument odnoszący się do politycznej
treści misji Retingera, to jest obszerną poufną notatkę z 15 maja 1944
r. autorstwa zastępcy szefa Wydziału Informacji BIP KG AK Eugeniusza
Czarnowskiego "Lidzkiego", opublikował pod koniec lat 80. krakowski
historyk Grzegorz Mazur, korzystając ze zbiorów Kazimierza Ostrowskiego
(również niegdyś ważnego funkcjonariusza BIP).
W swojej notatce Czarnowski odnotowuje spotkania Retingera z
Delegatem Rządu, a także zapewne z Okręgowymi Delegatami Rządu (w
tekście mowa jest o wojewodach). "Lidzki" wspomina też o "dość głośnej
konferencji" z jednym z czołowych polityków narodowych owego czasu
Zbigniewem Stypułkowskim, a także o licznych rozmowach z pomniejszymi
działaczami podziemia politycznego (piłsudczycy, działacze odłamów PPS).
"Lidzki" dość wiernie - jak się wydaje - spisał relacje pochodzące od
swoich informatorów (rozmówców Retingera), nie usiłując przy tym - co
podkreślał w tekście - godzić licznych w nich sprzeczności i
niedopowiedzeń.
Nb. "Lidzki" mimo wszystko ulegał pewnej mitologii,
czy też aurze, którą lubił wokół siebie rozsnuwać bohater jego notatki.
Zdaje się np. wierzyć "miejskiej legendzie", jakoby Retinger miał do
dyspozycji własną, niezwykle skuteczną, siatkę konspiracyjną! O
"ludziach Retingera" pisał nawet, że "muszą być dobrze zorientowani
w życiu podziemnym i mieć dostęp do wielu sfer i kół politycznych".
Czarnowski odrzucał tezę o samodzielnym ("prywatnym")
charakterze misji Retingera. Zakładał natomiast, że ten ostatni wykonuje
(zapewne na rzecz Brytyjczyków) zlecone mu zadania informacyjne,
konkretnie zaś zbiera dane o sytuacji w okupowanej Polsce, a przede
wszystkim stara się o "ustalenie diagnozy o sile i odporności Kraju
zarówno wobec Niemców (warunki okupacji), jak wobec roszczeń ZSRR, jak i
nacisku ze strony Anglii". Co może zaskakiwać, analityk BIP (a także
polityk polskiego podziemia o wysokim stopniu wtajemniczenia) zdawał
się w ogóle nie wiedzieć, że przybysz z Londynu jest
politycznym wysłannikiem premiera Mikołajczyka wysłanym do kraju z
bardzo konkretnym przekazem i wynikającym z niego planem politycznym.
Co więcej, wedle Czarnowskiego, międzynarodowy obraz sprawy
polskiej rysowany przez Retingera, pozostawać miał w sprzeczności z
"realistyczną" wizją premiera. Co prawda, dowiadujemy się tutaj ponownie
o treści znanej nam już pożegnalnej rozmowy Retinger-Eden, w której ten
ostatni "nakazywał [...] ostrzec Polaków, iż Anglia nie będzie
prowadziła nowej wojny o wschodnie granice Polski". Jednocześnie jednak
miały padać z ust Retingera sugestie, w myśl których "gra angielska"
(włącznie z publicznymi deklaracjami Churchilla o linii Curzona) to
tylko przejściowa taktyka, że "sprawa granic wschodnich z
małymi poprawkami jest jeszcze do uratowania", pod warunkiem zachowania
przez polskie społeczeństwo "pełnej zwartości i jednomyślności".
Retinger miał też obiecywać, że "Anglia nie dopuści do sowietyzacji
Polski"; negliżując przy tym niebezpieczeństwo komunistyczne i
proponując przeciwstawienie mu "rządu demokratycznego o bardziej
radykalnym składzie". Pomoc ze strony Anglii (czy też Anglosasów) miała
przy tym obejmować przyby-cie misji wojskowej i ustanowienie w
wyzwolonej Polsce międzyalianckiej administracji wojskowej na wzór AMGOT
*[Allied Military Government of Occupied Territories (Aliancki Zarząd Wojskowy Terenów Okupowanych).]
we Włoszech. Trudno powiedzieć, gdzie kończy się tutaj
"wishful thinking" i gra samego Retingera (być może prowadzona w imieniu
antysowieckich kręgów brytyjskich, do których jeszcze tutaj wrócimy), a
gdzie zaczynają się próby włożenia w jego usta własnych nadziei i
pragnień przez Czarnowskiego i innych polskich polityków. Tak czy
inaczej, wydaje się nie ulegać wątpliwości, że najważniejszy przekaz,
jaki Mikołajczyk i Eden powierzyli Retingerowi, nie tylko nie został
właściwie zrozumiany przez błyskotliwego analityka z BIP, ale wręcz
został zrozumiany opacznie.
Nie można jednak wykluczyć i takiej interpretacji, że
Czarnowski dobrze rozumiał sens misji Retingera jako kurs
na porozumienie ze Związkiem Sowieckim i krajowymi komunistami (był on
już wcześniej zaangażowany w rokowania z PPR; podobnie zresztą jak jeden
z głównych rozmówców Retingera w kręgach Delegatury Stefan Pawłowski
"Grabowiecki", wzmiankowany tutaj jako "działacz ludowy zbliżony do
J[uliusza] Poniatowskiego"). Nie napisał jednak o tym. Co nie musi
oznaczać, że świadomie dezinformował w swojej notatce
swoich zwierzchników z AK; mógł też po prostu nie chcieć, aby w
tej akurat sprawie, w obliczu odczuwalnej już wówczas "komunistycznej
psychozy" w podziemiu, pozostały wyraźne ślady na piśmie.
Misja Retingera i sprawa mordów politycznych w polskim podziemiu
W tym kontekście warto przypomnieć tajemnicze morderstwo na
osobie badacza problematyki masońskiej i zarazem masona rytu
okultystycznego dr. Jana Korwina-Czarnomskiego. Miała to być, wywołana
podobieństwem nazwiska, tragiczna omyłka egzekutorów, których ofiarą
miał w istocie paść właśnie Eugeniusz Czarnowski (tak w każdym razie
uważał sam "Lidzki"). Znawcy tej problematyki opierając się na
materiałach kontrwywiadu KG AK i BIP KG AK, skłonni są wiązać
tę zbrodnię - jak się wydaje słusznie - z mordami politycznymi, których
ofiarą padli Jerzy Makowiecki z żoną (bezpośredni zwierzchnik
Czarnowskiego w strukturze BIP) i Ludwik Widerszal.
Warto tutaj wskazać na obszerną, przeładowaną nieistotnymi
szczegółami i służącą w istocie zaciemnieniu sprawy, analizę mordu na
Czarnomskim autorstwa "Wacława" z referatu "996" kontrwywiadu AK. Kończy
się ona następującą zaskakującą, nie mającą bowiem odniesienia do
dotychczasowych wywodów autora analizy, konkluzją: "Opinia wspomina o
trzech możliwych powodach zabójstwa: 1) zwykłe morderstwo rabunkowe
[...] 2) morderstwo dokonane przez ONR na Cz[arnomskim] jako na
przeciwniku politycznym. Wspomina się przy tem, iż Cz[arnomski] mógłby
sobie mieć przez Rettingera zlecone komunikowanie się z komunistami,
podtrzymywanie z nimi kontaktu. 3) morderstwo dokonane przez ONR po
prostu za ukrytą akcję komunistyczną [...]". W rzeczywistości,
jak wiemy, bardziej uzasadnione mogły być tutaj podobne podejrzenia
wobec Czarnowskiego "Lidzkiego" (może zatem rzeczywiście właśnie o niego
tutaj chodziło).
Należy tutaj zwrócić uwagę, że owe "opinie" pochodzą właśnie z
kręgu referatu "996" kontrwywiadu AK, skądinąd jednej z najsłabiej
rozpoznanych komórek podziemnego "wywiadu obronnego", i to mimo
powojennych wysiłków oficerów śledczych MBP, a później szeregu
historyków, w tym piszącego te słowa. Nie ulega jednak wątpliwości, że
chodzi tutaj przede wszystkim o włączoną do niego formalnie na początku
1944 r. kierowaną przez Aleksandra Kelusa "samodzielną
komórkę wywiadowczo-dywersyjną" o kryptonimie "Kondratowicz", nazywaną
też "grupą Łukasza", wcześniej podporządkowaną bezpośrednio szefowi
Oddziału II KG AK ppłk. Marianowi Drabikowi. Jak twierdził członek tej
grupy Tadeusz Kelus (brat Aleksandra) do końca 1943 r. wykonywała ona
najrozmaitsze zadania "likwidacyjne, dywersyjne i rozpoznawcze" na
terenie całego kraju; nie należy jej zatem utożsamiać z oficjalnymi
zadaniami referatu "996" (który formalnie zajmował się głównie
słowiańskimi mniejszościami narodowymi). Zdaniem jednak Stefana Rysia
(zastępcy szefa KW AK) zakres zainteresowań "grupy Łukasza" dotyczył
przede wszystkim "zagadnień żydowskich oraz spraw masońskich" *["Komórka
[...] Kelusa Aleksandra zajmowała się wyłącznie rozpracowaniem
zagadnień żydowskich i o ile mi wiadomo także masońskich. Na łączności
tej komórki pozostawał Jamontt Władysław, który to [...] przekazywał do
KW materiały dot. tzw. żydo-komuny, a między innymi o Makowieckim,
Widerszalu, Handelsmanie i innych".]. Ten sam Aleksander Kelus
organizował tuż po wojnie siatkę wywiadowczą opierającą się na
"Organizacji Wewnętrznej (Organizacji Polskiej, OP)" (niejawnej
strukturze decyzyjnej ONR-ABC, Związku Jaszczurczego i NSZ), w
szczególności na szefie jej wywiadu Bolesławie Sobocińskim. Rzecz jasna,
nie byłoby to możliwe, gdyby nie wcześniejsza współpraca z lat wojny i
wykute w tym czasie wzajemne zaufanie.
Ciekawe też, że w notatce autorstwa Tadeusza Kelusa odnoszącej
się do mordu na Widerszalu i Makowieckim, powstałej znów w komórce
"996", w oparciu o "oświetlenie [...] uzyskane przez jednego z
informatorów Łukasza [Aleksandra Kelusa] w kierownictwie NSZ", wyraźnie
wskazuje się na powiązania "grupy odpryskowej Stronnictwa Narodowego,
znajdującej się pod przewodnictwem Zb[igniewa] Stypułkowskiego i
ugrupowań żydowsko-masońskich w AK związanych z czynnikami
międzynarodowymi o tendencjach prosowieckich". Stypułkowski (później,
obok Czarnowskiego, jedna z ofiar moskiewskiego procesu "16" i autor
znanej książki na ten temat) miał być zgoła "z całą pewnością narzędziem
świadomym działającym w oparciu o czynniki międzynarodowe
(liberalno-masońskie w typie zasymilowanych Żydów)". Jeżeli przypomnieć,
że, jak wiadomo, Stypułkowski spotkał się z Retingerem, to być może
znów natykamy się na element tej samej układanki.
Jak widać, mamy tutaj do czynienia z całym szeregiem poszlak i
dowodów pozwalających sądzić, że działalność Retingera w Warszawie miała
związek z serią niewyjaśnionych do końca politycznych mordów z
początków lata 1944 r. służąc zapewne jako swoisty zapalnik, czy też
katalizator, dla tych tragicznych zdarzeń (mających rzecz jasna również
swoje czysto krajowe antecedencje). Dzisiaj można jednak próbować
postawić hipotezę, że jedną z politycznych przyczyn owych mordów mogła
być próba "przecięcia mieczem" zmistyfikowanej groźby "dogadania
się" tajemniczego wysłannika z Londynu z komunistami, za pośrednictwem
bliskich mu ideowo, podzielających jego poglądy geopolityczne, a zarazem
posiadających odpowiednie kontakty polityków (i funkcjonariuszy BIP),
takich jak Czarnowski, Widerszal czy Makowiecki.
Zagadnienie "sprawstwa kierowniczego" opisanych wyżej zamachów
na samego Retingera i na grupę liberalno-lewicowych polityków podziemia
trzeba traktować rozdzielnie. W pierwszym przypadku dość wyraźne - mimo
ich zacierania - tropy prowadzą wprost do Londynu i kierownictwa
Oddziału II KG AK, a ściślej jego szefa płk. Iranka-Osmeckiego. W drugim
ślad szybko się urywa, gdy napotykamy na nieformalną grupę
kierowaną wówczas, jak się wydaje, przez niezwykle ambitnego działacza
Delegatury Rządu Witolda Bieńkowskiego "Kalskiego"
*[Witold Bieńkowski (1906-1965), "Jaś", "Jan",
"Wencki", "Kalski", dziennikarz, polityk, działacz podziemia m.in.
założyciel Frontu Odrodzenia Polski, Rady Pomocy Żydom "Żegota",
wreszcie kierownik referatu żydowskiego w Departamencie Spraw
Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj, po wojnie związany z PAX.],
z którym blisko współpracował tajemniczy oficer komórki 999
(antykomunistycznej) KW KG AK Władysław Niedenthal "Karol", związany z
nią zapewne jeszcze w okresie, gdy była ona częścią BIP (co jest być
może faktem nie bez znaczenia). W jej skład mieli wchodzić oficerowie
kontrwywiadu AK (konkretnie z wspomnianej grupy Aleksandra Kelusa),
mający z tytułu swoich podziemnych obowiązków (a i powiązań
polityczno-towarzyskich) bezpośrednie i pośrednie "styki" zarówno z NSZ,
jak i z Gestapo.
Grupa ta miała dążyć do "uzdrowienia" stosunków w szeregach
polskiego podziemia. Czy i kto nią kierował "zza kulis" - pozostaje po
dziś dzień jedną z nierozwiązanych do końca tajemnic polskiego
podziemia. Na pewno nie były to jednak osoby z oficjalnych struktur
kierownictwa KG AK, takie jak choćby płk Iranek-Osmecki czy gen. Tadeusz
Pełczyński.
W swoich zeznaniach w MBP jeden z pomniejszych członków owej
grupy Adam Leszczyc-Gutowski "Bratkowski", "K-24" (współodpowiedzialny
za morderstwa Widerszala i Makowieckich) opowiedział, co następuje: "w
trakcie werbowania mnie [do pracy w KW AK w maju 1944 r.] Jamontt
Władysław [...] naświetlił mi ogólną sytuację w jakiej
znajduje się AK i
«Delegatura Rządu». Między innymi [...] powiedział mi, że AK
jest powtyczkowana przez elementy posiadające orientację
polityczną wschodnią, które jego zdaniem prowadzą robotę
destruktywną przeciwną linii politycznej AK, a zarazem Rządu
londyńskiego. W związku z takim stanem rzeczy powstał na terenie AK
ruch mający za zadanie sanowanie stosunków w szeregach AK. W skład tego
ruchu [...] miało wejść szereg czołowych osobistości z pośród członków
KG i «Delegatury Rządu». Wypowiedzi swoje na ten temat Jamontt
ilustrował materiałami jakimi dysponował kontrwywiad AK. [...] według
słów Jamontta w skład grupy prowadzącej akcję sanowania wchodziły między
innymi osoby jak gen. Tatar ps.
«Tabor», [Witold] Bieńkowski ps. «Jan Kalski» z Delegatury Rządu i
inni". W innych miejscach ten sam "Bratkowski" zeznawał, znów z
powołaniem się na Jamontta, że "Jan Delegacki
vel Kalski Bieńkowski stanowią wraz z innymi coś w
rodzaju mafii w AK [...], noszą się z zamiarem przeprowadzenia jeszcze
szeregu akcji likwidacyjnych w KG AK między innymi padły nazwiska [prof.
Marcelego] Handelsmana, który był jakoby w masonerii, [prof.
Stanisława] Arnolda, który miał być według niego typowany na premiera
komunistycznego, i Retinger, który
«wówczas zeskoczył na teren Polski z Anglii» ".
Ten sam Witold Bieńkowski (jako "Kalski") jest wielokrotnie
wymieniany w kalendarzu asystenta Retingera, czyli Celta-Chciuka. Z
zapisów w tym samym notatniku (opublikowanym przez Wojciecha Frazika)
wynika dodatkowo, że z Chciukiem-Celtem spotykali się, towarzysząc
"Kalskiemu", m.in. Władysław Niedenthal "Karol" i Bolesław Piasecki. W
jednym z takich spotkań (16 czerwca 1944) wzięli nawet udział obok
Bieńkowskiego i jego brata Zbigniewa ("Wichrowskiego"),
Niedenthal, Piasecki i dodatkowo niezidentyfikowany "oficer wywiadu AK".
Spotkania te niemal dokładnie zbiegały się w czasie z wspomnianymi
wyżej mordami na Ludwiku Widerszalu i rodzinie Makowieckich. Jest to
zbieżność co najmniej zastanawiająca.
Specyficzną ideologię opisanej wyżej grupy "Kalskiego" w sposób
najbardziej zwarty opracował (przyjmując ją paradoksalnie za swoją)
przywoływany już tutaj wielokrotnie Marek Celt w spisanym w sierpniu
1944 r. w Londynie fragmencie swojego raportu z wyprawy do Polski
zatytułowanym "Moja ocena życia podziemnego w Polsce". Asystent
Retingera - człowiek tyleż dzielny, co naiwny - powoływał się on tutaj,
ni mniej, ni więcej, tylko na rozmowy z Bieńkowskim i Niedenthalem
"reprezentującymi poglądy wspólne wielu innym". Bieńkowskiego
charakteryzował przy tym jako "człowieka na wskroś uczciwego, bardzo
czynnego, wysoko intelektualnie stojącego", zaś Niedenthala jako
"oficera najwyższego szczebla wywiadu AK, piłsudczyka, lecz nie
sanatora, człowieka o wysokim poziomie etycznym i intelektualnym". "U
obu [...] - pisał Celt - nie widziałem ani cienia karierowiczostwa.
Wszystko co mówili, mówili z prawdziwym bólem głęboko myślących
patriotów". "Esencję ich myśli" Celt przedstawiał w sposób następujący:
"u ludzi uczciwych, nie zasklepionych w błędnym kole partyjnym czy
wojskowym, zaczyna się mocno kształtować chęć ponownego
rewizjonizmu, chęć nowych wstrząsających przemian, które by tak
zohydziły przeszłość podziemną, jak rewizjonizm powrześniowy zohydził
sanację i jej dzieło. Prace D[elegatury] R[ządu] - a w szczególności
prace AK uważa się za zbrodnie. Cechuje je kompletna nieudolność,
inercja, przereklamowanie [...]. W Kraju ma Rząd tylko ekspozyturę
nieudolną i nieodpowiedzialną. A tymczasem w Kraju jest punkt ciężkości
[...]. Rozumuje się tu, że - podsumowywał owe wywody Celt - sytuację tę
uratuje po części okupacja bolszewicka [...] uratuje w tym sensie, że w
nowych potokach krwi, w potrzebie nowej zupełnie innej konspiracji,
[...], zrodzi się nowy rewizjonizm, nowa myśl [...]. Dyktatura
Kraju oparta o autorytet rządu w Londynie. Dyktatura
nowoczesna, polegająca na świadomej zgodzie stronnictw na oddanie
władzy jednej osobie. To nam pozwoli wyjść z impasu, to skończy prawie
wszystkie podziemne niemoralności i nienormalności. A w każdym razie
pozwoli nam zostawić po sobie dobrą pamięć".
Po krytycznej analizie wywodów Celta dość prawdopodobną wydaje
się hipoteza, że opisywana przezeń grupa, dość amorficzna i skupiająca
ludzi o bardzo różnych poglądach, mogła być w pewnym sensie
"osieroconym" produktem zakulisowych działań politycznych prowadzonych w
drugiej połowie 1943 r. przez szefów Oddziału II i III KG AK - ppłk.
Mariana Drobika "Dzięcioła" i gen. Stanisława Tatara "Tabora". W tym
kontekście warto zwrócić na uwagę odnaleziony przez Andrzeja Chmielarza
dokument zatytułowany "Replika Dzięcioła", a także na omówioną przez
piszącego te słowa sprawę raportu ppłk. Drobika w kwestii zmiany
polityki AK wobec żądań granicznych Związku Sowieckiego. Tematem owej
"Repliki" (będącej ostrą polemiką z szefem BIP płk. Rzepeckim
"Prezesem") był problem zagrożenia zbrojnym przewrotem ze strony
"komuny" (wspartej przez "demokratycznych"
poputczyków). Co charakterystyczne, podobnie jak w
wywodach Bieńkowskiego i Niedenthala, pojawia się tutaj jako środek
zaradczy wątek specyficznej "demokratycznej dyktatury".
Jak wiadomo, w końcu 1943 r. i na początku 1944 r. ppłk Drobik i
gen. Tatar zostali wyeliminowani z gry na skutek odrzucenia ich
propozycji wojskowo-politycznych przez kierownictwo AK (w czym
uczestniczył - co istotne - płk Iranek-Osmecki), a następnie
aresztowania pierwszego z nich przez Gestapo i ewakuowania drugiego do
Londynu. Można się jednak domyślać, że sieć organizowanych przez nich
pod hasłem "sanacji podziemia" nieformalnych powiązań została
pozostawiona swojemu losowi, ale nie przestała istnieć. W efekcie mogła
się ona stać narzędziem ludzi o wyraźnych osobowościowych deficytach,
takich jak Witold Bieńkowski czy Aleksander Kelus *[Zob. J. Marszalec, Morderstwo na Makowieckich
(wzmianki o narkomanii, alkoholizmie i chorobie depresyjnej
Bieńkowskiego); Aleksander Kelus z kolei, skądinąd osoba o wybitnych
zdolnościach (doktor nauk przyrodniczych, paleontolog), cierpiał na
"zapalenie mózgu", które objawiało różnego rodzaju reakcjami nerwowymi,
relacja Jana Krzysztofa Kelusa.], a następnie uległa - jak na to
wielokrotnie wskazywali w swoich zeznaniach w MBP szef kontrwywiadu AK
Bernard Zakrzewski i jego zastępca Stefan Ryś - niemieckiej operacji
inspiracyjnej, w której wykorzystano grupę ludzi o poglądach skrajnie
narodowych - Ryszarda Sędka (agenta Gestapo w NSZ), Adama
Leszczyc-Gutowskiego, Władysława Jamontta i szefa komórki "996" Samuela
Ostik-Kostrowickiego. To za ich pośrednictwem w podziemnym obiegu
znalazł się znany "elaborat dotyczący tzw. żydokomuny tkwiącej w AK", w
którym to "było wymienionych szereg nazwisk jak Makowiecki, Widerszal i
inni jako podejrzani o działalność komunistyczną w organizacji AK". Na
pierwotnej wersji tego dokumentu miał zresztą widnieć pseudonim
Ryszarda Sędka "Palec ll" (Ryś przypisywał ten pseudonim bezpośrednio
Jamonttowi).
Brak źródeł nie pozwala na weryfikację hipotezy o równoległej
inspiracji sowieckiej w opisywanych sprawach. Uprawdopodabnia ją jedynie
informacja o powojennych związkach Bieńkowskiego (i Piaseckiego) z
sowieckimi służbami. Nie można wykluczyć, że w istocie miały one dłuższą
historię, niż to się zwykło przyjmować.
Połączenie inspiracyjnych "antykomunistycznych" danych z
różnych źródeł, z mniej lub bardziej zmistyfikowanymi informacjami o
misji Retingera, w tym także z tymi udzielanymi naiwnie i w dobrej
wierze przez Chciuka-Celta, naświetleń i opinii uzyskiwanych przez KW AK
zarówno "drogą operacyjną", jak i towarzyską, w specyficznym środowisku
wywiadu NSZ i Organizacji Polskiej, wreszcie własnych poglądów
Bieńkowskiego i jego współpracowników, stworzyło ostatecznie masę
krytyczną, która doprowadziła do jednej z największych, a na
pewno najbardziej znanych, tragedii w dziejach polskiego podziemia.
Bieńkowski i Retinger w zeznaniach Kazimierza Leskiego
Podobną interpretację uprawdopodobniają dodatkowo informacje
pochodzące z powojennych zeznań Kazimierza Leskiego. Jest to źródło
bardzo cenne, w oparciu o nie można bowiem próbować odtworzyć
nieoficjalne opinie ("plotki"), jakie na temat misji Retingera i jego
samego krążyły w podziemnej Warszawie wiosną i latem 1944 r. Być może i
one miały charakter świadomej inspiracji.
Kazimierz Leski "Dębor", "Bradl", przed aresztowaniem przez UB
(w listopadzie 1945) był szefem sztabu Obszaru Zachodniego czołowej
poakowskiej organizacji "Wolność i Niezawisłość" (WiN), a wcześniej, w
okresie okupacji niemieckiej, jednym z kluczowych oficerów wywiadu i
kontrwywiadu KG AK, o bardzo szerokich powiązaniach i znajomościach. Co
szczególnie interesujące, obraz misji Retingera w zeznaniach
Leskiego opierał się głównie na opiniach zaczerpniętych ze
środowiska "Departamentu Spraw Wewnętrznych [Delegatury Rządu] w okresie
od końca 1943 r. i początku 1944 r.", konkretnie od znanego mu wówczas
bliżej Witolda Bieńkowskiego "Jasia", od jego brata Zbigniewa
Bieńkowskiego "Wichrowskiego" i kilku ich najbliższych współpracowników i
przyjaciół (w tym co istotne z kręgu organizacji FOP i SOS *[Społeczna
Organizacja Samoobrony, działająca w latach 1942-1944 formacja
skupiająca kilkanaście różnorodnych organizacji podziemnych, w tym takie
jak Front Odbudowy Polski Zofii Kossak-Szczuckiej i "Pobudka"
Witolda Rościszewskiego (dawniej ONR), z której wywodził się Władysław
Jamontt, w skład SOS wchodziło także Stronnictwo Demokratyczne,
czołowymi działaczami którego byli m.in. Czarnowski i Makowiecki.]).
Zaznaczyć jednak należy, że poza kręgiem Bieńkowskiego swoje informacje
Leski miał czerpać również ze "środowiska politycznego socjalistów",
chociaż w tym przypadku żadnych "nazwisk i pseudonimów" nie chciał
sobie przypomnieć. Do grupy osób, "z którymi rozmawiał również", dodawał
jeszcze szefa kontrwywiadu AK Bernarda Krawca-Zakrzewskiego "Oskara"
(którego nie cierpiał).
Tym niemniej można sądzić, że najważniejszym źródłem informacji
w oparciu o które ukształtowały się opinie Leskiego na temat misji
Retingera było zapewne dokładnie to samo środowisko, któremu przypisuje
się odpowiedzialność za wspomniane wyżej polityczne mordy.
W trakcie przesłuchania Leski opowiadał zatem o Retingerze, a
mający pewne problemy z poprawnością językową protokolant zapisywał, że:
"jest to człowiek z pochodzenia Polak, o charakterze wybitnie
międzynarodowym oraz mającym powiązania z międzynarodowymi sferami
wielkofinansowymi (wielkiej finansjery i przemysłowymi). Jest to jeden z
reprezentantów międzynarodowej finansjery, działający po linii
interesów anglosaskich, szczególnie angielskich (prawdopodobnie ma
powiązania z naftą - (?) [tak w tekście - WB]. Rettinger poza tym
reprezentuje interesy kierowniczych sfer
polityczno-ekonomicznego wywiadu angielskiego + [tak w tekście - WB]
jednocześnie kieruje wywiadem i wykorzystuje go do gry politycznej na
wysokim szczeblu".
Wedle tych samych informacji Leskiego przed wojną Retinger ani
nie uważał się za Polaka, ani nie bywał w Polsce. W sprawach polskich
miał on "wypłynąć" w 1940 r. "jako człowiek posiadający wielkie
możliwości i wykorzystujący je do wprowadzenia [gen. Władysława]
Sikorskiego na arenę świata wielkopolitycznego". Jednocześnie Retinger
miał być "głową nieoficjalnego tzw.
«czarnego gabinetu» składającego się oprócz Rettingera [...] z czterech
ludzi - wszystkich mających powiązania z międzynarodową finansjerą.
«Gabinet» ten spełniał rolę jak gdyby «doradcy» Sikorskiego". Następnie
miał spełniać podobną rolę przy Mikołajczyku. Przy czym owa rola miała
być nawet "daleko aktywniejsza, ze względu na mniejsze powiązanie
międzynarodowe Mikołajczyka i jego znacznie mniejszy ". Pod pojęciem
"finansjery" - co wydaje się wynikać z kontekstu - należy tutaj zapewne
rozumieć międzynarodową masonerię (wolnomularstwo).
Po przylocie do Warszawy w 1944 r. Retinger miał skorzystać "z
gotowego już własnego aparatu konspiracyjnego (nie delegatury Rządu)".
Dotykamy tutaj jak widać dokładnie tego samego "miejskiego mitu", o
którym pisał Czarnowski. Przybysz z Londynu miał przy tym "prowadzić
rozmowy z olbrzymią ilością osób, ze wszelkich możliwych środowisk i nie
tylko tam gdzie był wprowadzony oficjalnie za pośrednictwem
delegatury".
Dalej Leski przechodził do merytorycznej części misji:
"wszędzie Rettinger dawał niedwuznacznie i wyraźnie do zrozumienia, że
sytuacja polityczna ówczesna jak i dalsza - jest tylko grą i należy się
zgodzić na żądany przez Rosję kompromis graniczny na wschodzie, gdyż
«umiejętnie wykorzystawszy politykę czy koniunkturę», «za 10 czy 15 lat»
uzyskacie takie granice na wschodzie jakie będziecie chcieli". Jak
pamiętamy, znów coś bardzo podobnego pisał na ten temat Czarnowski, co -
nawiasem mówiąc - wskazywałoby na relatywną wiarygodność omawianych
zeznań. Retinger miał też wyrażać "całkowitą aprobatę w stosunku do
«mądrej polityki Mikołajczyka»".
Polską misję "Salamandra" Leski podsumowywał w sposób
następujący: "Ogólnie [...] miała [ona] na celu dwa zasadnicze zadania
tj. pierwsze odgórny [...] i ogólny wywiad polityczny
i polityczno-ekonomiczny w Polsce i drugie przygotowanie gruntu pod
front antysowiecki". Leski podkreślał przy tym - czym odróżniał się od
zgodnego chóru późniejszych głosów o zasadniczym fiasku misji Retingera -
że "wpływ polityczny [wizyty] Retingera" był "niewątpliwie b[ardzo]
duży". Miał też "specjalnie uwydatnić się we wzroście autorytetu
Mikołaczyka i wiary w słuszność jego polityki i jej poparcia przez
Anglosasów". Należy oczywiście pamiętać, że był to pogląd wyrażony w
1946 r., a więc w okresie masowego społecznego poparcia dla Mikołajczyka
i PSL. Pokrywał się on zresztą z wrażeniami samego Retingera, który
streszczając swoje pierwsze rozmowy polityczne raportował Mikołajczykowi
jeszcze w kwietniu 1944: "mimo olbrzymich trudności jestem nad wyraz
przejęty znakomitą postawą, oporem, jednością. Tezy Pańskie są
właściwie podzielane tutaj". No cóż, można tylko powiedzieć, że
niektórzy przypłacili to "podzielanie" życiem.
Pierwszy powrót Retingera
Jeżeli pierwsze reakcje brytyjskie na pomysł zorganizowania
misji Retingera do Polski były dość sceptyczne, to już informacje o jego
powrocie z okupowanej Polski zostały przez wyspiarzy przyjęte trochę
jak niezwykły wyczyn sportowy. "A gallant exploit", tak skomentował
oczekiwany powrót Retingera sam Anthony Eden, sam z siebie wyrażając
jednocześnie chęć spotkania się z nim w odpowiednim momencie. Pewien
paradoks polegał jednak na tym, że owe entuzjastyczne reakcje
odnosiły się do pierwszego, mylącego, doniesienia o sukcesie
operacji "Wildhorn 2" (drugiego "Mostu"), które pierwotnie
zrozumiano (także w polskim Londynie) jako wieść o szczęśliwym
powrocie "Salamandra".
Tym większa była irytacja Brytyjczyków i niepokój w otoczeniu
Mikołaczyka, kiedy całe nieporozumienie wyszło na jaw. Szefowie polskiej
sekcji SOE musieli się gęsto tłumaczyć swoim przełożonym i politykom z
Londynu, którzy doszli do wniosku, że przedstawiciele brytyjskiej służby
dali się kompletnie omotać Polakom, a konkretnie szefowi "Jutrzenki"
mjr. Janowi Jaźwińskiemu (zwanemu przez Brytyjczyków JAZ) i w
istocie stracili kontrolę nad przebiegiem operacji "Wildhorn". Oliwy do
ognia dodała też zaskakująca zamiana Retingera na "Rudko", czyli płk.
Rudkowskiego, który zdążył wcześniej dać się im dobrze we znaki (wrócimy
jeszcze do tej sprawy). Swoją krytykę wobec działań Brytyjczyków i
obawy o los Retingera wyrażał także Mikołajczyk. Szef polskiej sekcji
SOE ppłk Perkins, który reakcję polityków polskich i brytyjskich opisał
jako "bowler hats hovering [...] in the close proximity", tak
tłumaczył swoim podwładnym we Włoszech skutki tego, co się stało:
"We now fear of PAISLEY's [Retinger - WB] life. Who knows how much
better a position we would be in to-day and KENSAL [Polska - WB] in
general had we received news of the WILDHORN TRUNK [operacja - WB] 14
days before it happened".
Jego podwładni z Włoch tłumaczyli, twierdząc, że po prostu nie
wiedzieli, że jedną z ewakuowanych osób ma być właśnie Retinger, stąd
też i nie mogli dopilnować, by znalazł się on na pokładzie Dakoty.
"Neither JAZ [mjr Jaźwiński] nor we - pisali do Londynu - had any
knowledge which went beyond operational requirements. We knew nothing of
the identity and missions of the passengers". W ich wyobrażeniu
personalny skład transportu był bezpośrednio ustalany na linii
Warszawa-Londyn przez KG AK i Delegaturę Rządu, za wiedzą kierownictwa
SOE, podczas gdy włoska placówka odpowiadała jedynie za transport. Przy
okazji pisali także, że ich zdaniem mjr Jaźwiński nie miał on ani
środków, ani chęci do "wysadzenia SOE z siodła", tj. prowadzenia
niezależnych działań motywowanych politycznie. I on też zresztą miał
"nearly fell backward into my arms with suprise", na widok znajomej
twarzy "Rudego", nazywanego też przez Brytyjczyków sarkastycznie "our
good friend ROMAN". I rzeczywiście Jaźwiński, choć był mężem zaufania
gen. Sosnkowskiego, za płk. Rudkowskim zdecydowanie nie przepadał (o
czym piszę szerzej poniżej).
Łatwiej zrozumieć te reakcje, jeżeli zapoznamy się z opracowaną
przez płk. Iranka-Osmeckiego, na potrzeby gen. Pełczyńskiego notatką z
22 września 1955 r. zatytułowaną "Szczegóły lotów do Polski płk Romana
Rudkowskiego". "Temperament płk. Rudkowskiego - pisał płk
Iranek-Osmecki - był przeszkodą we współpracy z Anglikami. Tempo pracy
[...] i jego surowe wymagania były trudne do strawienia dla
nich. Czynili starania o zmianę płk. Rudkowskiego, który nie szczędził
im ostrych krytyk i na wszelkie niedociągnięcia składał raporty, bez
owijania w bawełnę. Wspólne konferencje kończyły się nieraz gwałtownymi
starciami". I dalej, odnosząc się już do okresu po przybyciu "Rudko"
drugim "Mostem" dawny szef Oddziału II KG AK pisał jeszcze "w Londynie
był gorącym rzecznikiem spraw krajowych. W sposób zdecydowany
domagał się wysłania misji alianckich do Polski i na tym tle i
innych spraw łączności z krajem dochodziło do scysji i nieporozumień z
Anglikami". Być może chodziło też o jego rolę w sprawie Retingera,
której płk Iranek-Osmecki wolał tutaj nie wprost nie przywoływać. Dość
przypomnieć, że Retinger wyrzucił płk. Rudkowskiego za drzwi, gdy ten w
Londynie przyszedł zwrócić mu odebrane w kraju materiały i rzeczy
osobiste, a także, aby się wytłumaczyć, a może też przeprosić.
Jak wynika z częściowo ostatnio odtajnionych brytyjskich
materiałów, płk Iranek-Osmecki nie miał pełnego obrazu, jeżeli chodzi o
stosunek Brytyjczyków do osoby płk. Rudkowskiego, a i Retinger był może
trochę niesprawiedliwy. W teczce "Rudego" z archiwum SOE znajdujemy
kopię noty dyplomatycznej z prośbą o informacje w sprawie jego
aresztowania przez władze sowieckie. W piśmie tym, podpisanym przez
brytyjskiego przedstawiciela w Moskwie Archibalda Clark-Kerra czytamy
m.in., że "my government feel that they have a special debt of
gratitude of Group Captain Rudkowski", jako dla dowódcy
dywizjonu myśliwskiego w okresie bitwy o Anglię (w istocie był on
dowódcą dywizjonu bombowego 301). Za ową interwencją stali oczywiście
towarzysze broni z Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii na
czele z gen. Mateuszem Iżyckim, ale została ona mocno wsparta przez SOE,
a konkretnie przez mjr. Reginalda Truszkowskiego i mjr Michaela
(Mike'a) J.T. Picklesa (pierwszy z nich był prawdopodobnym autorem wyżej
opisanych złośliwości pod adresem "Rudko"). Interweniując w Foreign
Office mjr Pickles napisał, mocno zmieniając tonację: "Group
Captain Rudkowski is an extremely gallant officer, who holds
Polish Virtuti Militari, 4th and 3rd class, and is held in high
esteem by the Polish Air Force, and I have no doubt, also by large
numbers in Royal Air Force".
Tym niemniej zrozumiała wydaje się irytacja Retingera, który w
czerwcu 1944 r. depeszował wściekły do Londynu za pośrednictwem Delegata
Rządu: "Nie wystartowałem na skutek karygodnego
niedbalstwa tutejszych kierowników operacji. Proszę zatrzymać mą pocztę
do mego powrotu. Proszę zainter[weniować u] gen. Gubbinsa o przesłanie
jak najrychlej samolotu dla mnie, gdyż mój natychmiastowy powrót jest
konieczny".
Sprawa rzekomego zamachu na płk. Rudkowskiego
Z osobami płk. Rudkowskiego i Retingera wiąże się jeszcze
jedna, pozornie tajemnicza i mocno sensacyjna historia. Jej źródłem jest
cytowana wyżej ściśle poufna notatka opracowana przez płk.
Iranka-Osmeckiego dla gen. Pełczyńskiego we wrześniu 1955. Czytamy w
niej także, że w trakcie zjazdu Koła Cichociemnych Spadochroniarzy AK w
dniu 6 czerwca 1954 "członek koła kpt. Tadeusz Gaworski, który odbył
pierwszy lot do Polski w 1943 r. wraz z płk. Rudkowskim, opowiedział
mi następujące zdarzenie. Na stacji wyczekiwania w [Wielkiej] Brytanii
bezpośrednio przed odlotem jeden z oficerów Oddziału Specjalnego Sztabu
Nacz[elnego] Wodza ppor. Jerzy Zubrzycki zwrócił się do kpt.
Gaworskiego, by znalazł sposób na zgładzenie płk Rudkowskiego. Powoływał
się ppor. Zubrzycki na zlecenie otrzymane z góry, nie wskazując
imiennie osoby wydającej zlecenie, i był przekonany o słuszności swej
misji, motywując to szkodliwą działalnością płk. Rudkowskiego". Autor
notatki powiązał powyższe z faktem śmierci, jak wszystko na to wskazuje w
nieszczęśliwym wypadku, innego "cichociemnego" ppłk. Leopolda Krizara
"Czeremosza". Przypomnijmy, bo to istotne, iż miało to miejsce w nocy z
16 na 17 października 1944 r., w trakcie drugiej misji do kraju, w
której brał udział płk Rudkowski. Na końcu notatki płk Iranek-Osmecki
wyjaśniał: "ppor. Jerzy Zubrzycki jest siostrzeńcem Józefa
Hieronima Retingera. Był on związany różnymi więzami z Anglikami.
Jest usposobienia b[ardzo] łagodnego, skromny, inteligentny.
Fakt podjęcia się podobnej misji trudno jest pogodzić z jego charakterem
i usposobieniem. Nie mniej nie można mieć zastrzeżeń co do
wiarygodności kpt. Gaworskiego".
Historię tą uwiarygodnia nie tyle kpt. Gaworski "Lawa", co sam
autor owej notatki, czyli płk Iranek-Osmecki, były szef Oddziału II KG
AK. Ujawnił on niestety przy tym - jeżeli brać całą rzecz dosłownie, nie
doszukując się w niej jakiegoś "drugiego dna" - zdumiewający, u tak
wysokiego oficera wywiadu, brak krytycyzmu i umiejętności wyszukiwania
podstawowych informacji. Nawet prosty logiczny rozbiór owej historii
szybko podważa jej wiarygodność. Rzekoma rozmowa Zubrzycki-Gaworski
mogła się odbyć tylko przed odlotem tego ostatniego do kraju (razem z
ppłk. Rudkowskim) w nocy z 25 na 26 stycznia 1943. Nie miała zatem nic
wspólnego z misją Retingera do kraju, co zdaje się w domyśle sugerować
płk Iranek-Osmecki, ani też z misją, w trakcie której zginął płk Krizar.
Oba zdarzenia dzieliły bowiem dwa lata, w czasie wojny zatem cała
epoka.
Rzecz staje się jeszcze bardziej niezrozumiała, jeżeli
zapoznamy się z aktami personalnymi płk. Rudkowskiego przechowywanymi
nie gdzie indziej, jak w londyńskim w Studium Polski Podziemnej (teczka
kpt. Gaworskiego niestety zaginęła). Znajdujemy tutaj szczegółowy opis
rzeczywistych przyczyn, dla których ten ostatni postanowił po latach
pogrążyć nie lubianego kolegę w oczach płk. Iranka-Osmeckiego. Pod
koniec 1942 r. miał zatem miejsce ostry konflikt pomiędzy oficerami
polskiego Oddziału VI mjr. Janem Jaźwińskim, por. Janem Podoskim
i właśnie ppor. Jerzym Zubrzyckim (należącymi do środowiska tzw.
"młodoturków"
*[Nieformalna grupa młodszych oficerów działająca
na emigracji w Paryżu, następnie w Londynie; wspierana przez córkę gen.
Sikorskiego, Zofię Leśniowską; jej leaderami byli ówcześni kapitanowie Maciej Kalenkiewicz i Jan Górski; późniejsi legendarni "cichociemni".])
a inną nieformalną grupą "cichociemnych", na czele której stanął
właśnie ówczesny ppłk Rudkowski. Przyczyn sporu było kilka, detonatorem
konfliktu okazała się
próba przerzucenia przez płk. Rudkowskiego do Polski, wbrew
odpowiedzialnym oficerom Oddziału VI i wbrew poleceniom z kraju,
"walizki z rzeczami prywatnymi". Skończyło się to skandalem i
komisyjnymi dochodzeniami. Jak wynika z dokumentacji tych dochodzeń,
dowiedziawszy się o próbie przerzucenia owej walizki ówczesny ppor.
Zubrzycki miał nakazać, w październiku 1942 r., ówczesnemu por.
Gaworskiemu, aby ten: "zameldował w kraju co następuje: a.) ppłk
Rudkowski zabrał walizkę bez zgody Oddziału VI, za bezpośrednim
zezwoleniem Szefa Sztabu [wedle innych relacji Zastępcy Szefa
Sztabu Naczelnego Wodza - WB], b.) ppłk Rudkowski nie ma prawa zabierać
głosu w sprawie przerzutu skoczków do kraju, gdyż niepowodzenia w
zeszłym sezonie były spowodowane właśnie przez ppłk. Rudkowskiego". Tak
napisał ówczesny por. Gaworski w odpowiedniej notatce. W analogicznym
meldunku ppor. Zubrzycki zaprzecza, jakoby pozwolił sobie na ocenę roli
ppłk. Rudkowskiego w lotach wiosną 1942 r., potwierdzał
natomiast wydanie "z własnej inicjatywy" polecenia "naświetlenia
władzom Armii Krajowej sprawy zawartości bagażnika ppłk. Rudkowskiego".
Skądinąd, jak wynika z notatek mjr. Jaźwińskiego i własnych wynurzeń
ppor. Zubrzyckiego, ten ostatni był rzeczywiście jak najgorszego zdania o
ppłk. Rudkowskim, którego (nie do końca sprawiedliwie) uważał za lenia,
pijaka i warchoła, sprawcę szkodliwych dla interesów polskich
konfliktów z Anglikami, co zresztą miał mu powiedzieć w oczy. Jaźwiński
zdanie to, jak się wydaje, podzielał i wyraźnie bronił swojego
podwładnego.
Jak z tej kuriozalnej awantury mogła się w głowie późniejszego
dzielnego kpt. "Lawy" zrodzić próba zamordowania ppłk. Rudkowskiego,
trudno zrozumieć. Niechęć personalna jest tutaj oczywista. Być może
nałożył się na to jeszcze odłożony w czasie efekt stresu i ran
odniesionych w walkach powstańczych. Jeszcze trudniej jednak pojąć,
dlaczego płk Iranek-Osmecki, członek władz Studium Polski Podziemnej i
były szef wywiadu KG AK, nie zajrzał pisząc swą poufną notatkę o płk.
Rudkowskim do teczki tegoż Rudkowskiego (i zapewne wówczas jeszcze
dostępnej teczki por./kpt. Gaworskiego), względnie nie dotarł
do zawartych tam informacji (które mógł uzyskać od żyjących wówczas
licznych świadków). Tego nie sposób wyjaśnić inaczej niż chęcią
świadomego zdezinformowania gen. Pełczyńskiego, względnie pogrążenia w
jego oczach osoby Zubrzyckiego (którego skądinąd płk Iranek-Osmecki dość
dobrze znał).
Innymi słowy, sugerowanie odpowiedzialności ppor. Zubrzyckiego
za rzekomy zamach na płk. Rudkowskiego i śmierć płk. Krizara, w oparciu
tylko o powyższą relację kpt. Gaworskiego, było absolutnie
niesprawiedliwe, bezpodstawne i krzywdzące, ujmując rzecz w sposób
możliwie najbardziej delikatny. Dokładnie w tym samym momencie zresztą w
październiku 1944, gdy płk Rudkowski szykował się po raz drugi do skoku
do Polski, por. Zubrzycki bardzo intensywnie starał się o skierowanie
do pracy konspiracyjnej w kraju (a więc być może u boku płk.
Rudkowskiego). Szef bazy "Jutrzenka", płk Marian Dorotycz-Malewicz
"Hańcza", zdecydowanie odmówił.
"Trzeci Most" i powrót Retingera
W przypadku kolejnej, trzeciej już i jak się okazało ostatniej,
operacji "Wildhorn" starano się już wyciągnąć wszystkie możliwe wnioski
z opisanych wyżej niepowodzeń i błędów w wewnętrznej komunikacji.
Pierwotnie zresztą miała być to misja niejako czysto "brytyjska"
poświęcona wyłącznie dostarczeniu na Zachód materiałów odnoszących się
do niemieckich tajnych broni rakietowych. Ostatecznie połączono potrzeby
polskie i brytyjskie. Tak też narodziła się słynna lista ustalająca
kolejność, wedle której osoby i przedmioty miały się znaleźć na
pokładzie odlatującego samolotu. Jak wiadomo, na pierwszym
miejscu znajdowały się na niej materiały odnoszące się do rakiet V-2
i osoba za nie odpowiadająca. Następny miał być Retinger, a dopiero po
nim Arciszewski, czyli przyszły premier rządu. Znaczące jednak, że kiedy
depesza mówiąca o tym, że i ta operacja się powiodła, a na pokładzie
znalazły się zarówno fragmenty rakiety V-2, jak i towarzyszący im
ekspert, Londyn natychmiast odpowiedział: "ask JAZ whether certain
Salamander included Wildhorn three. Essential this time Poles make no
mistake bringing him out".
Jak wiadomo, Retinger, któremu w locie z Polski towarzyszył
Chciuk-Celt, zdołał się jeszcze spotkać (28 lipca 1944) w Kairze z
Mikołajczykiem, lecącym wówczas na spotkanie ze Stalinem. Treść ich
szerszej narady (w obecności m.in. Arciszewskiego, a także ministra
spraw zagranicznych Tadeusza Romera i Stanisława Grabskiego) jest
opisana we wspomnieniach Chciuka-Celta. Retinger i Mikołajczyk
rozmawiali także w cztery oczy, a następnie w towarzystwie ppłk Harolda
Perkinsa, odpowiedzialnego w SOE za sprawy polskie (głównie o
sytuacji wewnętrznej w kraju). Retinger miał się też domagać zabrania go
do Moskwy. Mikołajczyk i Perkins odmówili, tłumacząc to stanem zdrowia
Retingera. Jak wiemy, nie był to argument pozbawiony podstaw. W
wewnętrznej korespondencji brytyjskiej stwierdzano, że Retinger jest
"partly paralised" i że po wylądowaniu "will need a special car". Nie
przeszkodziło mu to domagać się najszybszego spotkania z Edenem i gen.
Gubbinsem zaraz po powrocie do Londynu. Co jak wiemy, rzeczywiście
nastąpiło. Retinger wręczył wówczas szefowi Foreign Office papierośnicę,
prezent od Delegata Rządu z dedykacją "To Anthony Eden the trusty
friend of Poland".
Natychmiast po jego powrocie informacja o zakończeniu misji
Retingera i jej wynikach znalazła się, w rozesłanym do kilku adresatów,
pogłębionym materiale o aktualnym stanie sprawy polskiej, przygotowanym w
Foreign Office. "Mr Petingo [Retinger] - pisano w nim - a prominent
Pole, who returned to Poland from London with our knowledge in February,
in order to explain to Poles in Poland the necessity for supporting M.
Mikolajczyk's policy of conciliation with Soviet Russia, has recently
returned to this country. He expresses the opinion that Poland would
follow M. Mikołajczyk in reaching agreement with Stalin even if this
involved the loss of Wilno but not if it involved the loss of Lwow. He
states that there is much more unanimity among Poles in Poland then
among those abroad and that the Polish Committee of National Liberation
at present represents only 2% of the population, although as a result
of Soviet Liberation this proportion might increase to 15 % but not
more". Podobne były informacje, które uzyskał od Retingera ambasador
brytyjski przy rządzie RP Owen O'Malley. Jak czytamy w kolejnej notatce
Foreign Office z 5 sierpnia 1944 r., Retinger miał poinformować swojego
rozmówcę, "that the great majority of home Poles support the Polish
Government and will back M. Mikołajczyk in reaching an agreement
with Russia, but that, if such an agreement cannot be reached, the Poles
will oppose, if necessary by force, any settlement imposed by the
Russians".
W przeciwieństwie do poprzednich osób przybyłych z kraju
"Mostem" nie starano się robić tajemnicy z samego faktu przybycia
wysłanników z Polski ani z ich personaliów. Wręcz przeciwnie, już w dniu
3 sierpnia 1944 zwołano konferencję prasową z udziałem Retingera,
Arciszewskiego i Chciuka, co zresztą zbiegło się z pierwszymi bardziej
konkretnymi informacjami o przebiegu walk powstańczych w Warszawie. Jak
dowiadujemy się ze ściśle tajnej notatki Foreign Office wysłanej wtedy
do Moskwy: "They were apparently both at pains to emphasize that the
Polish Committee of National Liberation was wholly unrepresentative of
Polish opinion". Brytyjczycy uważali zresztą, że owa konferencja, w
trakcie której główne skrzypce grał Arciszewski, została pomyślana jako
działanie polityczne skierowane przeciwko Mikołajczykowi i jego
polityce. Obawiano się zatem reakcji Moskwy.
Retinger udzielił wówczas także kilku wywiadów prasowych,
utrzymanych w podobnym duchu, m.in. korespondentowi australijskiego
pisma "The Age". Inny wywiad zachował się jedynie w formie autoryzacji
(bez wskazania nazwiska autora tekstu i jego redakcyjnej afiliacji).
Retinger, przedstawiony jako najstarszy spadochroniarz świata, opowiada w
nim swoje przygody w okupowanej Polsce, wspominając także o tym, że
"four days after my arrival the Germans knew I was there" i o tym, że
chory na
polineuritis spędził sporo czasu w warszawskiej
klinice. Retinger poruszył także tragiczny los polskiego żydostwa,
czego zresztą oczekiwali od niego londyńscy przedstawiciele
polskich Żydów. Potwierdzał fakt masowego niemieckiego mordu na całym
narodzie. Wspominał o powstaniu w getcie i żydowskim ruchu oporu (tutaj
przypisywał najważniejszą rolę syjonistom, a nie bundowcom), opowiadał o
problemach ludzi ukrywających się po stronie "aryjskiej", o
szmalcownikach-folksdojczach, wreszcie o historii Jana Mosdorfa,
przedwojennego antysemity, przywódcy ONR, który zginął w obozie
koncentracyjnym za pomoc Żydom. Jego zdaniem, był to los wcale nie
odosobniony.
Najciekawszy jest fragment wywiadu odnoszący się do
politycznego wymiaru jego misji. Pokrywa się on ogólnie z tym, co na ten
temat pisano w znanych nam już telegramach Foreign Office i z tym, co
mówił na wspomnianej konferencji prasowej.
"I had many consultations - mówił zatem Retinger - with the
leaders of the underground movement and the chiefs of the political
parties. I talked to hundreds of workers, shopkeepers [poprawione
odręcznie na "businessmen" - WB] and housewifes. I went to villages and
stayed with the peasants. There is everywhere in Poland an intense
national feeling, a unity of purpose and unbelievable hatred of
Germans". Na innym miejscu podkreślał: "the German terror is
indescribable [...]. The vast organisation of the underground movement
under such circumstances is one of the great marvels of the war [...].
There is a quite different mentality among the Poles now in many
respects. They think differently from the Poles abroad, on
many questions social and political".
Kluczowe były znów jego opinie o polityce sowieckiej i o
działaniach komunistów. "While all Poles desire a reconciliation with
Soviet Russia and cordial relations between the two countries in future -
podkreślał dyplomatycznie - there are only few in favour of Communism.
In fact the Communists influence has declined since the war. The
Communist Party in Poland which had 5000 members before the war, now has
only 2000 in it's ranks.
W świetle powyższych wypowiedzi podejrzenia wobec Retingera o
kryptokomunizm czy współpracę agenturalną z Sowietami w interesującym
nas okresie należy uznać za pozbawione podstaw. Co nie oznacza, że nie
miał on bliskich, czy nawet przyjacielskich, kontaktów z ludźmi
zorientowanymi prosowiecko i wpisującymi się w antypolską komunistyczną
propagandę, takimi np. jak osławiony Stefan Litauer. Co najmniej równie
istotne, w interesującym nas okresie, wydają się jego powiązania z
antykomunistyczną i zarazem antysowiecką grupą polityków prawego
skrzydła partii konserwatywnej nazywającą się Imperial Policy Group, a w
skład której wchodzili m.in. nadzorujący SOE Lord Selborn i
konserwatywny poseł do parlamentu Victor Cazalet (który zginął w
katastrofie gibraltarskiej razem z gen. Sikorskim). Członków tej grupy,
wyznającej w istocie swego rodzaju "imperialny izolacjonizm",
podejrzewano o to, że za istotniejsze od zwycięstwa w wojnie z Niemcami
uważają pokonanie bolszewizmu.
Choć oczywiście nie dysponujemy w tej sprawie swobodnym
dostępem do sowieckiej dokumentacji, warto w tym kontekście przywołać
ściśle tajne pismo szefa NKWD Ławrientija Berii i jego kolegi, szefa
NKGB Wsiewołoda Mierkułowa do Stalina i Mołotowa z 20 kwietnia 1945, w
którym znajdujemy wzmiankę, że "według posiadanych przez nas informacji
Retinger jest agentem angielskiego wywiadu". Co najmniej podejrzliwy
stosunek komunistów wobec osoby Retingera potwierdza także fakt najścia
na jego londyńskie mieszkanie w kwietniu 1946 r., w trakcie którego
skradziono część jego osobistego archiwum, a o które oskarżał on wobec
władz brytyjskich "Warsaw Polish agents", przy okazji demaskując kilkoro
z nich personalnie.
W pewnym sensie zostały one ostatecznie potwierdzone, gdy
Retinger zaangażował się w akcję na rzecz zjednoczonej Europy, traktując
tę ostatnią swoją misję, także jako sposób wyzwolenia Polski i innych
krajów Europy Środkowo-Wschodniej spod sowieckiej dominacji. Poglądom
tym dał otwarcie wyraz w swoim wystąpieniu w maju 1946 r. na forum
Chatham House (Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych), w
którym przedstawił ideę europejskiej jedności jako przeciwwagę
wobec "komunistycznego niebezpieczeństwa i sowieckiego ekspansjonizmu".
Była to - jak pisze Dorril - część wielkiego "antykomunistycznego planu"
realizowanego, rzecz jasna w sposób tajny, przez wywiad brytyjski.
Polski polityk miał tutaj działać "ręka w rękę" ze swoim brytyjskim
partnerem politycznym Duncanem Sandysem (bratankiem Churchilla) z
niejawnym wsparciem słynnego szefa wywiadu brytyjskiego Stewarta
Menziesa. "Zobaczy Pan - za 20 lat Europa będzie zjednoczona, łącznie z
Polską", usłyszał od Retingera w lipcu 1957 r. wspominany już oficer
wywiadu PRL Andrzej Kłos i, w swoim mniemaniu złośliwie, poinformował o
tym niedorzecznym proroctwie gomułkowską Warszawę.
Władysław BUŁHAK
W. Bułhak (ur. w 1965 r. w Warszawie) - doktor nauk
humanistycznych, Naczelnik Wydziału Badań Naukowych, Dokumentacji,
Ekspertyz i Zbiorów Bibliotecznych Biura Edukacji Publicznej IPN; autor
Dmowski -
Rosja a kwestia polska. U źródeł orientacji rosyjskiej obozu narodowego 1886-1908 (Warszawa 2000) i współautor
Kontrwywiad Podziemnej Warszawy 1939-1944 (razem z A. K. Kunertem w tomie pod własną redakcją
Wywiad i kontrwywiad Armii Krajowej, Warszawa 2008). Aktualnie pracuje nad monografią Departamentu I MSW (wywiadu cywilnego PRL).
ANEKS
Protokół Przesłuchania Podejrzanego
Warszawa, dnia 11 września [19] 50 r.
Witczak Eugeniusz chor[ąży] oficer śledczy Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, przesłuchał w charakterze
podejrzanego Rysia Stefana, s. Franciszka (personalia w aktach)
Pyt[anie]: Jakie polecenia ściśle poufne wykonywaliście w okresie pracy w K[ontr]W[wywiadzie] AK oraz kto je wydawał?
Odp[owiedź]: W maju 1944 r. zostałem wezwany na osobistą rozmowę z następcą "Dzięcioła" *[Ppłk dypl. Marian Ewald Drobik (1898-1944?); poprzednik płk. Iranka-Osmeckiego na stanowisku szefa Oddziału II KG AK], szefem Oddziału II KG AK, skoczkiem z Londynu płk Iranek-Osmeckim Kazimierzem ps. "Mecenas" *[Wyraz
skreślony ręką spisującego protokół. Pseudonimem "Mecenas" posługiwał
się Alfred Klausal, szef kontrwywiadu Obszaru Warszawa AK.],
"Heller", "Makary". Po stawieniu się na wyznaczone miejsce tj. na ul.
Żelaznej nr 74 na czwartym piętrze, zastałem tam Iranka-Osmeckiego,
który poinformował mnie, że został zrzucony na spadochronie Rettinger
Hieronim b. sekretarz gen. Sikorskiego a w tym czasie bliski
współpracownik Mikołajczyka w Londynie z zadaniem zebrania informacji od
przywódców politycznych ugrupowań o nastawieniu społeczeństwa polskiego
do sprawy ustalenia granicy ze Zwfiązkiem] Radzieckim na Bugu i
ewentualnych rozmów przedstawicieli rządu londyńskiego na ten temat.
Następnie nadmienił, że Rettinger współpracuje z ambasadorem Zw[iązku]
Radzieckiego] w Londynie Gusiewem i że mam przeprowadzić likwidację
Rettingera przez otrucie go, przy czym zaznaczył, że w wypadku gdyby
wydało się, że Rettinger został zlikwidowany przez AK stanowisko
Sosnkowskiego w Londynie byłoby mocno zachwiane, dlatego zlecił utrzymać
to polecenie w ścisłej tajemnicy i nie zwierzać się nawet przed
"Oskarem" Zakrzewskim *[Bernard Zakrzewski (właściwie Krawiec) "Oskar" (1907-1983) szef kontrwywiadu KG AK]. Dalej
Iranek-Osmecki zaznaczył, że wkrótce Rettinger ma odlecieć samolotem
wraz gen. Rudnickim szefem O[ddziału] VIII KG AK do Londynu i że o
dokładnej dacie odlotu mam poinformować się u gen. Rudnickiego [płk.
Rudkowskiego - WB], który jest w tą sprawę wtajemniczony, oraz, że
trzeba wyszukać kobietę, gdyż będzie potrzebna do przeprowadzenia
tej akcji na co zaproponowałem Horodecką Izabelę ps. "Teresa" łączniczkę
C-9 *[Kryptonim kontrwywiadu AK.] i
Iranek-Osmecki zgodził się. Na pytanie moje czy jest wyrok od
Bora-Komorowskiego na likwidację Rettingera Iranek-Osmecki odpowiedział,
że wyroku nie ma, gdyż nie będzie wciągał w tę sprawę
Bora-Komorowskiego. Za kilka dni w umówionym czasie spotkałem się z
Irankiem-Osmeckim w mieszkaniu Horodeckiej Izabeli na ul. Walecznych 18
m. 5. Tam Iranek w mojej obecności powtórzył to samo co mnie powiedział i
po uzyskaniu jej zgody wyjaśnił, że gen. Rudnicki [płk. Rudkowski]
umożliwi jej dostęp do Rettingera celem wsypania mu trucizny w
przeddzień wyjazdu. Następnie Iranek wręczył Horodeckiej słoik z
zawartością około 200 gram wąglika, w proszku, trucizny, która po kilku
dniach od chwili zażycia powoduje śmierć. Po tej rozmowie odbyłem
spotkanie z Rudnickim [Rudkowskim] celem omówienia w jaki sposób
umożliwi Horodeckiej dostęp do Rettingera, lecz że Rudnicki
[Rudkowski] obawiał się iż Rettinger może umrzeć w samolocie, nie godził
się na ten plan i chciał, aby załatwić się z Rettingerem na
miejscu. Słowa Rudnickiego [Rudkowskiego] powtórzyłem Irankowi, który
powiedział, że sprawę tą załatwi i wręczył mi dodatkowo kapsułkę z
trucizną w płynie, której nazwy nie znam, w celu wlania jej Rettingerowi
do zupy. Widząc, że Rudnicki [Rudkowski] nie chce mieć nic wspólnego z
tą sprawą, zwierzyłem się "Oskarowi" Zakrzewskiemu z otrzymanego
polecenia na co "Oskar" odpowiedział, żebym lepiej nie plątał się w tej
sprawie. Na skutek tego kupiłem w aptece w identycznym słoiku około 200
gram natronu *[Soda naturalna.] i będąc w
mieszkaniu u Horodeckiej zamieniłem słoiki zostawiając w miejscu
trucizny, natron. Natomiast ampułkę napełniłem olejem rycynowym i
wręczyłem Horodeckiej. Wkrótce po tym otrzymałem od Iranka
polecenie udania się do miejscowości Wielkie Dębe za Miłosną, gdzie
miał nastąpić odlot Rettingera, lecz na stacji skontaktował się z
nami jakiś osobnik, który powiadomił, że odlotu nie będzie. W jakiś czas
po tym Horodecka otrzymała od Iranka adres do Krakowa, gdzie wyjechał
Rudnicki [Rudkowski] razem z Rettingerem. W celu nawiązania kontaktu z
Rudnickim [Rudkowskim] pod pretekstem przywiezienia mu poczty, zabrawszy
truciznę Horodecka udała się do Krakowa, skąd już z Rudnickim
[Rudkowskim] i Rettingerem wyjechała w okolice Brzeska, gdzie miał
nastąpić odlot. W przeddzień odlotu, według polecenia,
wsypała Rettingerowi zawartość słoika w bieliznę oraz w szczoteczki
do zębów, a w dzień odlotu zawartość ampułki wlała do zupy.
Na miejscu odlotu Rudnicki [Rudkowski] udał się pierwszy,
wyznaczając Rettingerowi czas odlotu i gdy Rettinger stawił się na
lotnisko, samolotu już nie było, gdyż Rudnicki [Rudkowski] poleciał sam.
W skutek tego Rettinger pojechał do Krakowa i tam się rozstał z
Horodecką. W późniejszym czasie dowiedziałem się, obecnie nie pamiętam
od kogo, że Rettinger jest w Londynie, lecz jaką drogą przedostał się
tego nie wiem. Horodecka po przybyciu do Warszawy opisała mi
przebieg wykonania polecenia i była przekonana, że faktycznie
struła Rettingera, o czym sporządziła szczegółowy meldunek i przekazała
Irankowi-Osmeckiemu. O tym, że trucizna nie wywołała pożądanego skutku
Iranek niewątpliwie dowiedział się, lecz ze mną na ten temat nie
rozmawiał. O zamienieniu trucizny na natron nikomu nie zwierzyłem się, a
"Oskarowi" powiedziałem, że polecenie wykonałem, tzn., że trucizna
została Rettingerowi wsypana. W 1947 r. Horodecka zamieszkiwała nadal na
ul. Walecznych 18 m. 5 i pracowała jako urzędniczka w SPB w biurze na
al. Stalina. O losach Iranka-Osmeckiego wiem tylko tyle, że po powstaniu
został wywieziony do obozu, lecz którego nie wiem.
Na tym protokół przesłuchania zakończono i po przeczytaniu stwierdziwszy zgodność z moim zeznaniem podpisuję.
Przesłuchał:
[Podpis nieczytelny]
Zeznał: Ryś Stefan
Morderstwo na Makowieckich i Widerszalu