W pandemii zmarło 200 tys. osób więcej. Kto ma krew na rękach?
Przed
rokiem przewidywał Pan: "Mogę to ogłosić jako czarne proroctwo, ale
dramatyczne skutki pandemii - prawdziwą rzeźnię - odczujemy dopiero za
dwa lata. ". Czy dzisiaj, gdy ogłoszono koniec epidemii,optymistyczniej
patrzy Pan w przyszłość?
Pytałem też, kto ma na rękach krew ludzi pozbawionych w czasie epidemii
opieki specjalistycznej. I do tej pory nie dostałem na to pytanie
odpowiedzi. Kompletnie nic nie zostało w tym zakresie wyjaśnione. W
rozmowie z początku tego roku przypomniałem, że nadumieralność w okresie
pandemii wynosiła 200 tysięcy osób. Co to oznacza? Chodzi o stosunek
liczby zgonów w danym roku do średniej liczby zgonów z analogicznego
okresu we wcześniejszych latach. W minionym roku - w przeliczeniu na
milion mieszkańców - zajęliśmy drugie miejsce wśród krajów OECD drugie
miejsce pod względem, zaraz za Meksykiem.
Polacy częściej zapadali na COVID-19, niż mieszkańcy innych krajów?
Akurat nie. Moim zdaniem za tak dramatyczną sytuację odpowiadało
blokowanie chorym, głównie kardiologicznie, dostępu do opieki
specjalistycznej decyzjami administracyjnymi. Nie chcę dochodzić, czy
robił to wojewoda, minister, zastępcy ministra. Aż tak biegły w
obserwacji procesów decyzyjnych już nie jestem. Jedno jest pewne -
liczba hospitalizacji spadła w 2020 roku o 30 procent, z 7 do 5
milionów. I to przy ataku wirusa, który miał na lewo i prawo mordować
ludzi.
I, nie da się ukryć, mordował.
Zawsze mówiłem, że z covidem trzeba walczyć. Byle nie kosztem pacjentów
kardiologicznych. Udało mi się dotrzeć do danych na temat stanu łóżek
szpitalnych w Polsce na dzień 31 grudnia 2020 roku. Tamtego dnia
mieliśmy 34 741 tzw. łóżek covidowych. Pacjenci zakażeni SARS-CoV-2
zajmowali 16 763 łóżka, a 17 968 łóżka stały wolne. Pozwoliłem sobie na
dokonanie krótkich obliczeń. Średni czas hospitalizacji pacjenta
kardiologicznego wynosi 4,1 doby. Oznacza to, że jedno łóżko
kardiologiczne "obsługuje" 89 pacjentów w ciągu roku. Jeśli teraz
pomnożymy liczbę wolnych łóżek covidowych czekających na pacjenta przez
89, otrzymamy wynik 1,6 mln.
Zastanawia mnie jednak kompletny brak dyskusji nad faktem, że umarło 200 tysięcy osób! Powinny być powołane jakieś sztaby ekspertów, którzy przeanalizują to, co stało się przez ostatnie dwa lata. Policzą koszty, wyciągną wnioski, przedstawią je społeczeństwu. W Polsce panuje kompletna cisza, wszyscy udają, że było pięknie.
Czyli?
Czyli możemy przypuszczać, że przez odcięcie dostępu do zarezerwowanych
miejsc w szpitalach aż 1,6 miliona chorych kardiologicznie nie zostało
przyjętych na oddziały szpitalne! Na usunięcie kamieni żółciowych można
poczekać nawet rok, ale wśród masy planowych chorych kardiologicznie co
kilka tygodni taki pacjent umiera. Bycie "planowym" w kolejce do zabiegu
nie oznacza, że chory może czekać. Zablokowanie ponad półtora miliona
przyjęć przekłada się na setki tysięcy pogrzebów. Mam otwarte pytanie do
wszystkich - kto ponosi odpowiedzialność, nie tylko polityczną, ale i
karną za zamknięcie pacjentom niecowidowym dostępu do diagnostyki i
lecznictwa medycznego? Zadaję to pytanie jako lekarz, który ma do
czynienia z pacjentami. W sytuacji, gdy umiera 200 tysięcy ludzi, ich
śmierć dotyka nawet milion osób, członków najbliższej rodziny. Dlatego w
imieniu miliona tych, którzy stracili kogoś bliskiego, pozwalam sobie
spytać o tych, którzy powinni odpowiadać karnie za swoje decyzje.
Jest Pan przekonany, że skutki urzędniczych decyzji podejmowanych w czasie pandemii powinny podlegać ocenie sądu?
Zdecydowanie tak. Każda decyzja z ostatnich dwóch lat bezwzględnie wymaga rozliczenia.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)
Czy może wskazać Pan urzędnika, który powinien stanąć przed sądem?
Nigdy w życiu. Jako lekarz, a nie prokurator, nigdy nie odważę się
wskazać konkretnej osoby. Niech zbada to ktoś kompetentny. Zastanawia
mnie jednak kompletny brak dyskusji nad faktem, że umarło 200 tysięcy
osób! Powinny być powołane jakieś sztaby ekspertów, którzy przeanalizują
to, co stało się przez ostatnie dwa lata. Policzą koszty, wyciągną
wnioski, przedstawią je społeczeństwu. W Polsce panuje kompletna
cisza, wszyscy udają, że było pięknie. Zauważyła pani może jeszcze jedno
- przyszła wojna Rosji z Ukrainą i momentalnie zakończyła się epidemia.
Do Polski przybyły trzy miliony uchodźców, niekoniecznie
zaszczepionych, i nic się nie zawaliło. Nawet więcej, temat covidu
został gdzieś odsunięty, zapomniany. Zarówno przez obóz rządzący, jak i
opozycję. To były złe czasy, które minęły - słyszymy. A te setki tysięcy
które zginęły nie są warte tego, by o nich mówić? Konieczna jest
publiczna dyskusja. Szum powinien być wszędzie! Milczenie, jakie w tej
sprawie zapadło, zwyczajnie niepokoi.
Zapewne usłyszymy, że epidemia była "siłą wyższą", decyzje
podejmowano pod presją czasu i w sytuacji, gdy tak naprawdę niewiele
wiedzieliśmy o nieznanym wirusie.
I to ma kwitować śmierć dwustu tysięcy osób i dramat ich rodzin? Do mnie to nie przemawia.
Dziś za to słyszymy o pilotażu sieci kardiologicznej, którego
celem jest nadrobienie długu zdrowotnego, do którego doprowadziła
epidemia. Ostatnio pilotaż został już poszerzony o kolejne województwa, w
tym Pomorze. Jesteśmy w stanie odrobić ten dług?
Po pierwsze chciałbym spytać, czy ci, którzy już umarli, zostaną w jakiś
specjalny sposób ożywieni? Minister ich wskrzesi, będą żyć w pełni
zdrowia? Czytałem wypowiedź ministra zdrowia, który zapewniał, że
Krajowa Sieci Kardiologiczna jest elementem odbudowy zdrowia Polaków.
Niech pani powie to lekarzowi. Kiedy przychodzi do mnie chory człowiek,
to wiem, że będzie on jeszcze przychodził pięć, dziesięć - a jak będzie
miał szczęście trzydzieści lat, zanim umrze. Ale tak, by przyszedł do
mnie chory pacjent i wyszedł zdrowy - to już jest duża rzadkość. Chorobę
można powstrzymywać, stosować różne metody, by miała łagodniejszy
przebieg. Jednak plan uzdrowienia Polaków uważam za lekko demagogiczne
twierdzenie. Podejrzewam, że takie słowa padły z ust ministra zdrowia
dlatego, że nie jest on lekarzem.
Obawiam się, że pandemia musi wrócić. Za dużo szczepionek wyprodukowano, by kiedyś nie stały się potrzebne.
Może chodzi tu o szerszą profilaktykę i lepszą diagnostykę, pozwalającą na szybsze wykrycie choroby?
Żeby nie ograniczać się wyłącznie do krytyki, muszę powiedzieć, że
ogólna idea Krajowej Sieci Kardiologicznej jest bardzo piękna. Główną
przyczyną zgonów w naszym społeczeństwie pozostają choroby
kardiologiczne - 43 proc. ludzi ginie z tego powodu. Jeśli mamy tak duży
odsetek osób umierających z powodu chorób serca, aż się prosi, by
ogarnąć to systemem. W maju ub. roku zostało wydane rozporządzenie
ministra zdrowia w sprawie programu pilotażowego Krajowej Sieci
Kardiologicznej, na tej podstawie we wrześniu 2021 prezes NFZ wydał
swoje rozporządzenie. To są dwa oficjalne dokumenty. Czytamy w nich o
budowie systemu, diagnostyce od poziomu POZ, przez Ambulatoryjną Opiekę
Specjalistyczną, sieć szpitali wszystkich szczebli. Ogólnie brzmi to
bardzo dobrze i cieszę się, że coś takiego ma powstać. Tylko nie mam
pełnego zaufania, czy rzeczywiście powstanie.
Skąd ten brak zaufania?
Ze zwykłej, ludzkiej słabości. I z doświadczenia. My, lekarze, czujemy
się jak kierowcy jadący autostradą, na której władza poustawiała tyczki.
Cały czas jedziemy slalomem.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)
Czy pilotaż oznacza zmiany w kierowanej przez Pana klinice?
Jeszcze nie wiem. Zasięgam języka w tej sprawie i ludzie albo nie
wiedzą, albo udają, że nie wiedzą. Nawet koledzy z Warszawy. Na razie
mam przed sobą dwa rozporządzenia. Zaproponowany jest system, który ma
objąć bardzo ważną grupę chorych kardiologicznie, by ci nie umierali.
Idea jest piękna, ale szczegóły nie są znane. A jak powszechnie wiadomo,
diabeł tkwi w szczegółach.
Może jednak trzeba mieć nadzieję, wprowadzany obecnie system uchroni tysiące Polaków przed śmiercią bądź zaniedbaniem choroby?
Trzeba wierzyć. Musiałbym być heretykiem kardiologicznym, gdybym miał
być przeciwny zintegrowanej walce z naszym głównym zabójcą, czyli
chorobami serca. Tylko że rozmawiamy na wysokim poziomie ogólności.
Chyba, że wróci pandemia i znów zaczną się problemy.
Obawiam się, że pandemia musi wrócić. Za dużo szczepionek wyprodukowano, by kiedyś nie stały się potrzebne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz