n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JÓZEF MACKIEWICZ. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JÓZEF MACKIEWICZ. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, stycznia 02, 2012

ze spraw Józefa Mackiewicza R.i.P.

Czwartek 06 stycznia 2011

Szalony Józef i słonie

Autor: JAN ZIELIŃSKI
Zdjęcia - Archiwum Emigracji w Toruniu
Barbara Toporska z mężem Józefem Mackiewiczem w ogrodzie ich domu w Monachium

Mieczysław Grydzewski
Korespondencja pisarzy z redaktorami to często kopalnia, w której wśród szarej rudy codziennych uzgodnień i utarczek natrafić można na szlachetne samorodki, na wpół oszlifowane brylanty i smakowite błyskotki-ciekawostki.
Tak jest w wydanym obecnie dwudziestym tomie Dzieł Józefa Mackiewicza - korespondencji jego i jego żony Barbary Toporskiej z Mieczysławem Grydzewskim i kolejnymi redaktorami londyńskich Wiadomości.
"Szalony Józef" to określenie Barbary Toporskiej. W omawianym tomie owo szaleństwo wyraża się najczęściej w walce z Grydzewskim i kolejnymi redaktorami Wiadomości o to, by nie skreślali, nie przerabiali, a przede wszystkim nie cenzurowali jego tekstów. To prawda, artykuły Mackiewicza były na ogół długie lub bardzo długie, nawet recenzje puchły od dygresji i skojarzeń. Ale przecież poglądy pisarza były znane, wielokrotnie je wypowiadał. A smak tej prozy tkwi właśnie w szczegółach, w intonacji, w porównaniach i zestawieniach. Mackiewiczom na ogół finansowo powodziło się kiepsko, skromne honoraria z Wiadomości były istotną pozycją w domowym budżecie, w dodatku przez redakcję przechodziły datki wysyłane przez wiernych czytelników. A jednak niemal w co drugim liście Mackiewicz walczy o swe teksty, upiera się, raz po raz grozi, że przestanie do tygodnika pisać. Mówiąc obrazowo, podcina gałąź, na której siedzi.
Na tej samej gałęzi siedzi Barbara Toporska. I ona zachowuje się podobnie: zarzuca Michałowi Chmielowcowi cenzurowanie tekstów krytycznych wobec Jana Nowaka-Jeziorańskiego i RWE, a kiedy już nie wie, jakich racjonalnych argumentów używać, odkrywa w sobie dziwne pokrewieństwa: "Jestem widać spokrewniona z szarym słoniem. Pan wie jak się poluje na szare słonie? Pisze się na ścieżce do wodopoju 2+2=5. Słoń, mądre zwierzę, zaczyna sobie łamać głowę, jak doszło do takiego równania. Łamie, łamie, aż sobie złamie...".
Tak, oboje byli szaleni, on piłując gałąź, na której siedzi, ona łamiąc sobie głowę niczym szary słoń. Ale ex post widać, że to oni mieli rację, walcząc wbrew własnym doraźnym interesom o wolność słowa.
Tajemniczy film
W listach do Chmielowca z końca roku 1971 pojawia się wątek tajemniczego filmu, do którego skrypt pisał w tym czasie Mackiewicz. Dowiadujemy się najpierw, że jest to przeróbka Sprawy pułkownika Miasojedowa, polegająca na (słowa Mackiewicza) "skiczowaniu własnego utworu". Pisarz podjął się jej na prośbę Józefa Fryda, przed wojną w Warszawie męża znanej aktorki Nory Ney (patrz Przegląd Polski z 5 i 12 marca 2004), wywiezionego do łagru, potem żołnierza armii Andersa, po wojnie producenta filmowego we Włoszech. W kolejnym liście Mackiewicz podaje planowany tytuł (La disfatta, czyli Klęska) i precyzuje: "kicz miłosny. [...] Bez żadnej historyczności. W obrzydliwej przeróbce. W dodatku z tendencją, którą z góry odrzuciłem!". I dodaje, że zgodził się, bo Frydowi coś zawdzięczał, a poza tym potrzebował pieniędzy. Pracę wykonywał anonimowo. Na domiar złego realizacja stała pod znakiem zapytania, ponieważ partnerka Fryda, Laura Gastoni, która miała grać główną rolę, właśnie go "zrujnowała i opuściła".
Zaintrygowany, obejrzałem wyprodukowany przez Józefa Fryda film z tamtego czasu, z końca roku 1971, z Laurą Gastoni w roli głównej: Maddalena. Dziwny. Rozerotyzowana kobieta marząca o czystej miłości wiedzie w nim duszeszczypatielnyje rozmowy z ogarniętym wątpliwościami kapłanem. W tle hippisi i więźniowie, dziewczynki w bieli i czarne psy. Spora dawka nagości i skąpo dawkowana, niesamowita muzyka Ennio Morricone. Smaku całości dodaje nazwisko reżysera Magdaleny: Jerzy Kawalerowicz. Niektórzy uważają nawet, że to jeden z najlepszych jego filmów. Ale Klęska wedle fabuły Józefa Mackiewicza niestety, jak się wydaje, nie powstała. Może chociaż skrypt odnajdzie się kiedyś w papierach po Frydzie, który zmarł w roku 1994 w Rzymie?
Serce i pomarańcze
Łazarz Pomeranc z Izraela stał się dzięki Mackiewiczowi jednym z autorów Wiadomości. W roku 1970 (nr 51/52) opublikowano jego solenną deklarację: "Koresponduję od kilku lat z pisarzem Mackiewiczem, którego światopogląd polityczny podzielam całkowicie. Jestem autorem książki autobiograficznej w języku hebrajskim. Chciałbym się zapisać do Koła Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza i na znak szacunku i wdzięczności posyłam autorowi skrzynkę pomarańcz. Naturalnie, Pomeranc posyła pomarańcze". Po tym liście Koło zaczęło działać, napływały składki pieniężne. Zaś w roku 1973 (nr 30) wydrukowano list Pomeranca oburzonego na wydrukowany w socjalistycznej gazecie izraelskiej artykuł, w którym ktoś obruszył się na wyznanie Artura Rubinsteina, iż Polska jest jego ojczyzną. Taka postawa budzi zaciekawienie autobiografią Pomeranca - może warto ją przetłumaczyć na polski? Rzecz ukazała się w roku 1966 w Hajfie, w przekładzie tytuł brzmi W pogoni za prawdą. Droga życiowa byłego komunisty.
Pomeranc posyłał pomarańcze, a Barbara Toporska zgłosiła się na listę ofiarodawców, pośród często symbolicznych, jednofuntowych sum, deklarując: "serce". Redakcja nie chciała tego wydrukować, Mackiewicz się dopominał: "nie wszyscy wiedzą, że żona, a jak się dowiedzą [że ofiaruje serce] może będzie ha-ha-ha!" i podsumowywał: "´serceª, ´pomarańczeª, to udowcipnia, i odbiera trochę ponurości...".
Edytorska poprzeczka
Każdy, kto choć raz zajmował się edytorską robotą, wie, że nie ma czegoś takiego jak edycja doskonała. Różne są reguły, różne kryteria, często trzeba dokonywać wyborów, choćby ze względów objętościowych. Edytor musi się zdecydować, do kogo adresuje przypisy. W omawianej książce przyjęto na przykład zasadę pomijania osób, które mają swe hasło w Nowej Encyklopedii Powszechnej PWN. Ktoś mógłby spytać, dlaczego akurat w tej encyklopedii, ktoś inny protestować, że jej nie ma w domu. Trudno, trzeba było jakiegoś wyboru dokonać, ważne, by się go potem konsekwentnie trzymać.
Z pominięć chciałbym zasygnalizować kilka.
"Jakiś pan Donahiu w Paryżu", do którego Mackiewicz miał zadzwonić w sprawie biletu do Londynu (na posiedzenie jury Nagrody Wiadomości), to amerykański syndykalista Thomas Reilly Donahue (rocznik 1928), który w latach 1957-60 był w Paryżu koordynatorem europejskiego programu pracy dla RWE i dla Free Europe Committee.
Przy zdaniu "List p. Bilka zwracam z adnotacją" czytamy w przypisie: "Nic nie wiadomo o p. Bilku. Supozycja, że to literówka, i że list był od Franciszka Wilka nie znajduje potwierdzenia", zaś w indeksie nazwisko to pojawia się w brzmieniu "Bilk". Autorem listu był najprawdopodobniej Romuald Bilek, działacz polonijny, właściciel klubu "Bagatela" w Chicago, redaktor pamiętnika Drugiego Korpusu i autor wydanego własnym sumptem opracowania Jak powstał Kongres Polonii Amerykańskiej (Chicago 1984). Redaktor "Oblicza Tygodnia" Karol Lewkowicz, określony w przypisach do dwudziestego tomu Dzieł Mackiewicza jako współpracownik wywiadu PRL, musiał na łamach Wiadomości (nr 24, 1967 r.) przepraszać Bilka za obraźliwy artykuł - wcześniej atakował Mackiewicza za Zwycięstwo prowokacji.
Zabrakło natomiast przypisu do zdania "Pozwalam sobie załączyć kwartalnik angielski z moim artykułem" z listu Mackiewicza do Grydzewskiego z 19 sierpnia 1950 roku. A przecież w numerze 235 Wiadomości, w notce zatytułowanej "Śmiertelna cisza", Lector omówił (dość złośliwie) ów artykuł, nie wchodząc zresztą w szczegóły, ponieważ podobny artykuł ukazał się wcześniej w tychże Wiadomościach: "W nr. 6 (lato br.) Contemporary Issues Mackiewicz rozwija w artykule ´I am Proud to be Called a Warmongerª tezy ze swojego artykułu ´Wielka Spółka trwaª (Wiadomości, nr 80)". Lector wydobył dwie kwestie: porównanie totalitaryzmu hitlerowskiego do maleńkiego celuloidowego słonia dla dzieci, a radzieckiego do stuletniego żywego słonia z dżungli (znowu słonie!) oraz kontrast wrażeń słuchowych z obu okupacji ("Mackiewicz zachował spod okupacji hitlerowskiej wspomnienie nieustannych krzyków, jęków i strzelaniny, a spod okupacji stalinowskiej śmiertelnej ciszy, przy czym daje do zrozumienia, że to drugie jest gorsze"). Contemporary Issues: A Magazine for a Democracy of Content to pismo, które ukazywało się w Londynie poczynając od lata roku 1948 i poświęcone było bieżącym zagadnieniom polityki światowej. Nota Lectora spotkała się z protestem Juliana Godlewskiego ze Szwajcarii, który w liście do redakcji (Wiadomości, nr 239) zarzucał, że w omówieniu "nie ma ani słowa o koncepcji artykułu (konieczność wojny z bolszewizmem) a dowolnie wyrwane zdania z artykułu zostały zacytowane wyraźnie tendencyjnie". Marzyłoby mi się jeszcze, żeby edytor sięgnął do artykułu "Wielka Spółka trwa" i porównał z publikacją w Contemporary Issues, wychwytując różnice. Ale może za wysoko stawiam poprzeczkę?
Trzeba powiedzieć dobitnie: londyńska seria Dzieł Józefa Mackiewicza, przygotowywana staraniem Niny Karsov, jest przedsięwzięciem niezwykle ambitnym i realizowanym na wysokim poziomie. Mało który z pisarzy współczesnych (a zmarły ćwierć wieku temu Józef Mackiewicz jest pisarzem współczesnym) ma podobne wydanie swoich dzieł. Jeśli zatem z liczącej 656 stron kopalni wydobyłem jakieś usterki, to tylko dlatego, że sama Nina Karsov dotychczasowymi tomami tak wysokie rozbudziła oczekiwania. Dwudziesty tom Dzieł oczekiwania te spełnia i budzi oskomę na ciąg dalszy edycji.
Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Listy do redaktorów "Wiadomości" (Dzieła, t. 20). Przypisy Wacław Lewandowski, "Kontra", Londyn 2010, s. 656. Książkę można zamówić w Księgarni Nowego Dziennika
tel. (212) 594-2386
e-mail: ksiazki@dziennik.com
strona internetowa: www.ksiazkionline.com
Komentarze

wtorek, marca 08, 2011

W.P. * polówka wz. 37


Próbowałem podobny temat zacząć tu http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?t=4633 ale z miernymi rezultatami (może niech szanowni adm. skasują mój stary topik). Jako że tu wymiana zdań rozwija się bardziej przeklejam mój post - pochwalny felieton na temat polskiej czapki polowej autorstwa


J. Mackiewicza

„CZAPKA „POLÓWKA*

Zaleta każdej czapki, moim zdaniem, tkwi w jej daszku. Dlatego może, mimo usilnych starań, do dziś dnia nie mogę zrozumieć koncepcji mundurowania wojska w berety albo tzw. „furażerki". Na czym tu wygoda ma polegać? Bo przecież nie na tym chyba, że żołnierz musi ciągle mrużyć oczy. albo przesłaniać je od słońca wolną ręką, która właściwie ciągle jest mu potrzebna, winna być zatrudniona, a zresztą od urodzenia ma inne przeznaczenie niż służyć za „ombrelkę" na wojnie. Teraz do walki wkłada się hełm. Całe szczęście, gdyż strzelanie przy nie ocienionych oczach jest czystym absurdem. W niepodległym wojsku polskim (a takie było tylko do roku 1939) wprowadzono czapkę uniformową miękką, tzw. „połówkę". Była to czapka doskonała.

Po pierwsze, ze względu na swoją miękkość łagodziła przykry kształt rogatywki. Bo rogatywka (ośmielam się wypowiedzieć tu ściśle osobiste przekonanie) jest brzydka. Nie ma w sobie nic z czapki „rogatej", jak ją niektórzy nazywają, a robi wrażenie jakby żołnierz nosił na głowie dobrze wyrośnięty mazurek wielkanocny. Po co? Ten kwadrat na denku nie ma ani estetycznego, ani praktycznego zastosowania. Czaka ułańskie, nasze, smukłe, a nawet przyplaśnięte ułanów pruskich czy rosyjskich, miały w sobie jeszcze jakąś fantazję. Twarda, gruba, ruska, kwadratowa rogatywka jest raczej śmieszna. Toteż każdy kto wkładał połówkę, wpadał na ten sam fason, by jej miękkie rogi powpychać do środka i przez to nadać jej kształt bardziej normalny, a mniej błazeński. — Połówka była poza tym tak uszyta, że na wypadek zimnamożna było jej boki opuszczać na uszy. Nade wszystko zaś miała świetnie osadzony daszek, który znakomicie ocieniał wzrok. Była więc czapką lekką, ciepłą, praktyczną i dlatego powszechnie cenioną dla tych zalet.

Bolszewicy wkroczywszy do Polski we wrześniu 1939 roku. mimo całkowicie zmodyfikowanych form propagandowego oddziaływania, zastosowali niektóre ze starych wyświechtanych chwytów, z lamusa pierwszej rewolucji. Wiadomo, że każdy woli tkwić w domu niż w okopie, a jak leżeć, to już raczej na piecu, niż w tyralierze. Stąd propaganda antywojenna. stąd wielkie hasło: „do domu!" Było tak w pierwszych miesiącach. Co wywieźli na przymusowe roboty, to wywieźli. Trochę żołnierzy później zwolnili. Resztę rozpuścili, tak jak stali, w mundurach, z orzełkami, tylko bez broni. Litwini, gdy wkroczyli do Wilna, wyznaczyli termin, po którym wojskowe uniformy polskie miały być przerobione. Bolszewicy przeciwnie. Wyglądało tak, jakby im zależało na tym, aby jak największa ilość ludzi w mundurach wojennych oddawała się „pracy pokojowej". (Oto oni zmuszali was walczyć, a my przynosimy spokój, twórczą pracę.) Intencja była wyczuwalna i chociaż b. żołnierz nie miał posiadać żadnych specjalnych prerogatyw. to wszakże czuł się pewnie, coś w rodzaju jak „fronto-wik" w okresie „raboczich i sołdatskich dieputatow". Masa też ludzi nosiła i znaszała uniformy w pracy codziennej, aż się wyszargały. podziurawiły na łokciach i kolanach, zatraciły pierwotny kształt. Natomiast połówki na głowie zachowały się lepiej, noszone też w zimie, przy kożuchu. Darły się mniej i widziało sieje wszędzie wmieście, a zwłaszcza na wsi.

Ale intencja propagandowa sowiecka tym razem chybiła, odniosła raczej skutek odwrotny od zamierzonego. W odróżnieniu od zastrachanej inteligencji, robotnicy i chłopi więcej okazali odporności, niźli oni, bolszewicy, i my sami, spodziewać się mogliśmy. Czas miniony, jak zawsze i wszędzie, tracił chropowatość, wydawał się lepszy: wojna z jej przerażeniem przeinaczać się poczęła we wspomnienia, pogaduszki, anegdoty. wreszcie w dumę. że się w niej brało udział i można bajać o niej w rozdziawione gęby sąsiadów. Ale ponad wszystko, przeszłość ta z każdym dniem stawała się jaśniejsza, im bardziej teraźniejszość bolszewicka robiła się ponura, bezbarwna. nękająca. I oto element żołnierski, ten, który był, i ten, który wrócił z wojny, przeistaczał się w warstwę, która

wprawdzie nie różniła się ani w poglądach, ani w reakcjach od reszty, ale ponad tą resztą wytwarzała wzajemną spójnię. Było to jakby stowarzyszenie, czy korporacja bez programu i bez statutów, ale tylko z czapką połówką na głowie. Rzecz, jak wiadomo, najbardziej dla bolszewików niebezpieczna: jakakolwiek wspólnota pozostająca poza zasięgiem ich władzy i kontroli.

Jeżeli ogrom niebezpieczeństwa najazdu sowieckiego tkwi w tym, że rozsadza on właśnie wszelką wspólnotę od wewnątrz, że od pewnej niemożliwej do określenia daty przestaje być wiadome, kto „swój", a kto wróg, to połówka była, raczej bywała, wyjątkiem z zasady i czyniła niejaki wyłom.

Zdarzała się rzecz tak rzadka nawet przed wojną, żeby gdzieś w opłotkach wsi, za lasem, za polem, pomiędzy Dźwiną i Prypecią, ściągnąć lejce i zawołać z wozu:

— E! Kolega!

Podchodził wtedy tamten, w połówce na głowie, z twarzą. której chłodne wiatry naszego kraju wysuszają skórę, opierał ręce na drabince furmanki i można było (bywało) pogadać:

— Nu, jak tam u was?

— A ot, jak widzisz.

— Była rejestracja?

— Była. choroba ich weźmie. — Najczęściej patrzył wtedy w dół, na piastę przedniego koła, albo coś poprawił u wozu, albo wyciągnął koniczynkę z siana i żuł gorzko. — A jak tam, o naszych nic? Może czasem, przez radio przyszło się słyszeć?

To już wiadomo, że „swój".

Kiedyś w Słobódce, na przykład, proszę o wiadro, konia napoić.

— Tak-żeż przy studni koryta jest; tamże i wiadro u żurawia.

— Aha.

— A ot, powiedz pan, bo widza z daleka Jedziesz (a miałem połówka na głowic), cl piauda co ludzie każuć, że Niemiec jakby to na Sowieta zbiera się?

— Cóż to ojciec, widzę, wojował? Stary poprawił na głowie połówkę:

— To nie moja, to syna. w czwartym ułanów służył. Ot, tam, poza brzeźniaczkiem bronui pod mieszanka. Siać będziem, ale czy dla siebie, czy dla jakiego kołchozu. Pan Bóg święty wie.

Raz znowuż potrzebowałem na gwałt owsa i znikąd dostać. Zajeżdżam do Wiktora Kuczki. Odstawił widły, połówko trącił na tył głowy i powiada, że „nie ma. bracie, nie mogą przędąc; a zresztą, co za te rubli ichnie, za to g... kupisz teraz". — Pogadaliśmy jeszcze, zgadało się o wojnie i Kuczko zaczął opowiadać jak to było na Narwi. Widzę, że słońce coraz niżej nad sosnami, więc przerywam, bo jeszcze może przed wieczorem u kogoś znajdę. Ale Kuczce chciało się dopowiedzieć epizod do końca... Spojrzał niechętnie w niebo i machnął ręką:

— Ach, no cóż robić. Moża jaki pudzik-dwa odstąpią wreszcie.

Tak oto połówka stała się dobrym znakiem rozpoznawczym wśród najgorszego bagna sowieckiej niewoli. Niewątpliwie zawdzięcza to swym zaletom krawieckim i doskonale wszytemu daszkowi. Nie wiem, kto personalnie planował kształt tej czapki, ale chciałbym mu w tym miejscu złożyć hołd.

Lwów i Wilno 1948 nr 69”
http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=50&t=7920